poniedziałek, 31 października 2022

Rozdział 16 - Lśnienie

 Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?

 

Fanstory na podstawie Serii nowel:
“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa  Oomori Fujino
Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 12.2021

 

 

Rozdział 16.

 

 

 

 

Lśnienie.

 

 

 

Krypta była pusta.

W sumie nie oczekiwali nie wiadomo jakich cudów na kiju, ale ta mała, ciasna krypta z sarkofagiem pośrodku i tak ich rozczarowała, zwłaszcza że chyba nawet tutaj hieny cmentarne zdołały się dostać, bo wieko było odsunięte odkrywając przed ich wzrokiem zmurszałą, rozsypującą się w pył zawartość.

 

Dziewiąta krypta.

 

Spodziewali się.. Czegoś.. noo.. Czegokolwiek.. Strasznego.. Dziwnego.. Okropnego..

 

A tu zwykła krypta z pustym sarkofagiem.

 

„Myślałem że będzie gorzej.. dużo gorzej..” mruknął dowódca rozglądając się wokoło.

„Dobra. To ostatnia krypta. Zostawcie to gówno i spieprzamy..” powiedział do magów.

Jeden z nich odwrócił głowę w jego stronę i przestał szeptać szantę..

Spojrzał na niego umęczonym wzrokiem, po czym osunął się bezwładnie na ziemię.

„Srać to..” mruknął dowódca, po czym rzucił się pędem w kierunku wyjścia.

Zniknął w odrzwiach nim następny mag osunął się bezwładnie na ziemię tuż obok pakunku porzuconego przez tragarzy...

Pędził przed siebie modląc się do wszelkich znanych bóstw o ratunek.

„Zaraz.. czy to nie..??” przeszło mu przez głowę gdy w pędzie przeskoczył zmasakrowane ciało swojego towarzysza który teoretycznie powinien ubezpieczać im tyły.

Wygląda na to że złamał rozkaz i zamiast czekać na wszystkich, zwinął się gdy tylko wkroczyli do dziewiątej krypty..

Dowódca minął jego ciało wygięte w spazmie bólu błagając w myślach by nie natknął się na tego który zakończył jego żywot.

Jednak modlitwy uwięzły mu w gardle gdy po wyjściu z korytarza dostrzegł to, co czekało na niego w przestronnej sali stanowiącej rodzaj holu z kilkoma wyjściami..

Widział doskonale znak nad właściwym wyjściem który sam zrobił jakiś czas temu..,  jednak świat zawirował mu przed oczami gdy jego głowa poszybowała w górę, by po chwili odbić się od sklepienia..

Szczęściem dla niego jego oczy zaszły mgłą jeszcze zanim ciało osunęło się na ziemię.

W głębi korytarza cichły ostatnie jęki umierających..

Wygasłe wieki temu pochodnie zatknięte w przytwierdzonych do ścian uchwytach zapłonęły zimnym niebieskawym blaskiem.

„Nareszcie..” .. cichy szept, jak tchnienie wiatru owionął zakamarki podziemi.

Jak na wezwanie, leżące do tej pory bezwładnie szkielety w wyższych kryptach zaczęły budzić się do nowego nieżycia..

Jedne rozglądały się pustymi oczodołami wokoło i macając kościstymi dłońmi starały się przygarnąć i dołączyć brakujące członki, inne, bardziej kompletne, wyciągały spod gruzu upuszczony wieki temu oręż.

 

Wirujący leniwie obłok szarego pyłu w dziewiątej krypcie zaczął kondensować się ponad martwymi ciałami magów wokół porzuconego przez tragarzy pakunku.

 „Stęskniłem się za tobą..”  dało się słyszeć szept dochodzący z nicości.

Delikatne cząstki bladego światła wędrowały z wnętrza kryształu wprost do zagęstka szarości nadając mu coraz lepiej rozpoznawalną postać.

 

Gdyby ktokolwiek mógł w tej chwili obserwować tamto miejsce dostrzegłby że szary pył kondensując się zaczął przybierać coraz bardziej humanoidalną postać , by po kilku kwadransach można było wyraźnie dostrzec długie ramiona wyrastające z wirującego kłębu szarości.

Derki okrywające zawartość pakunku zsunęły się odsłaniając sporej wielkości kryształ pulsujący jakąś wewnętrzną energią.

 

„Tyle lat.. Tyle lat czekałem..” szeptała coraz bardziej materialna postać podczas gdy jej szaropyłe dłonie z czułością gładziły powierzchnię kryształu.

Delikatne świetliki wciąż wędrowały z wnętrza kryształu do coraz bardziej materialnej postaci powodując, że stawała się być jeszcze bardziej rzeczywista.

Ukryte pod ciemnym kapturem oczy zapłonęły dawno nieoglądanym blaskiem,  a tuż pod nimi zaczął kształtować się wykrzywiony w tryumfie  trupi uśmiech.

„Więc.. ... Myśleliście że nieśmiertelność to wyłącznie wasza domena..?” szepnęły wciąż bezwargie usta.

„Z dziką rozkoszą udowodnię wam że jesteście w błędzie. W głębokim błędzie.”  szepnęły znów, a puste na razie oczodoły uniosły się w górę jakby ich wzrok chciał przebić strop i dziesiątki metrów skał ponad nim.

Kryształ u jego stóp pulsował purpurowym blaskiem a wokół nich, ze skał, zaczynały wyłaniać się coraz to nowe potwory.

„Haha.. Haha!! HAHAAAA!!!!” ryknęła  z radością zakapturzona postać, po czym rozłożyła szeroko ręce.

„Tak!! Moje dzieci!! Przyjdźcie do mnie!! Wespół pokażemy naziemcom gdzie ich miejsce!!” krzyczał w ekstazie.

Po chwili szarość ogarnęła zarówno postać jak i wielki kryształ.

Ze ścian i stropów wyłaniały się następne potwory, a wielka horda olbrzymich mrówek energicznie zabrała się do kopania tuneli prowadzących w dół.

Potężna istota na ósmym poziomie złożyła na razie ramiona czekając na wezwanie.

Korytarze i komnaty powyżej zaczynały z wolna wypełniać się potworami, wiec na jakiś czas jej aktywność nie będzie konieczna.

Jednak w razie czego, jeden błyskawiczny ruch będzie w stanie zapewnić spokój.. pomyślała bestia zerkając w kąt komnaty, gdzie z wykrzywioną w przerażeniu twarzą, leżała pozbawiona tułowia głowa.

 

 

 

 

...***...

 

 

 

 

Czuła że jej dzieci zginęły..

Ich światełka.. Jedno po drugim gasły pozostawiając po sobie wypalone, puste miejsca.

Nie przejmowała się zbytnio. To normalne że prędzej czy później śmiertelni odejdą z tego świata, więc nie przywiązywała się do nich, zwłaszcza że szybko zostaną zastąpione przez inne, wciąż czekające na błogosławieństwo.

Z drugiej strony – dobrze że posłuchała i nie zeszła na dół z nimi.

Prawdopodobnie podzieliłaby ich los, co zakończyło by jej karierę w niższym świecie.

A przecież jeszcze się nie nacieszyła..

Jeszcze nie osiągnęła swojego celu.

 

W oddali majaczyły strome górskie szczyty, a ona kopała bezlitośnie boki konia zmuszając go do szybszego biegu.

Płaty białej piany z końskiego pyska barwiły się na czerwono gdy padały w miejsca gdzie kapała krew z jej ostróg, jednak ta – wciąż zmuszała konia do większego wysiłku.

Bała się po raz pierwszy odkąd zeszła do Gekai..

Byle kmiotek.. Byle potwór na jej drodze mógłby zakończyć jej tutejszą egzystencję, a ona przecież miała takie wspaniałe plany..

 

Wyraźnie czuła to mocne serce pompujące gorącą krew do końskich mięśni..

Na razie wytrzyma, więc musi wycisnąć z niego ile się da.

Wie że da radę.

Byle tylko dotarła w góry – wtedy będzie w stanie przyzwać wsparcie.

 

Znów kopnęła piętami.

Wyraźnie poczuła drżenie bólu  jakie przeszło przez to wielkie, gorące ciało.

Jednocześnie jej czarna dusza również zadrżała z satysfakcji.

 

Nie mogła się powstrzymać.

Kopnęła znowu..

I znowu..

 

 

 

 

...***...

 

 

Stękom i jękom nie było końca..

Zza zasłony dobiegały takie dźwięki jakby dwa astmatyczne słonie starały się uprawiać seks.

„Musisz się rozluźnić..” powiedział dziewczęcy głos.

„Jak..  kiedy mie to ciśnie w każdym wrażliwym  mniejscu..” odparł szorstki, choć trącący paniką niski, męski głos.

„Tamte dwie klamerki.. starczy trochę popuścić i się dopasuje..” powiedział ze zniecierpliwieniem elf stojący obok.

„No ale..” .. stęknął krasnolud.

„Zostaw.. zaraz poprawię..” mruknął mistrz, po czym złapał za dość duży młotek..

„Starczy raz pierdyknąć i suspensorium dopasuje się idealnie do użytkownika..” powiedział, po czym wziął szeroki zamach..

„jjjj!oooouuu!!!! ... Jo ooo ....  Jo see.. myśle ze syćko zwycajnie musi sie ułozyć..”  jęknął krasnolud w ostatnim momencie łapiąc jego dłoń i powstrzymując uderzenie.

„Wpierw spróbuje z temi.. klamerkami.. cy  jak im tam..” powiedział Iwan.

„Ale i tak nie wim na kiego takie cyrki robicie.. Dyć starcyły by mi nowe buty..” mruknął zerkając smętnie w stronę szczelnie zamkniętego śmietnika w którym komisyjnie zostały umieszczone jego stare człapacze.

„Obiecałeś nam opiekę, więc musisz się wywiązać! A na cholerę ( pardon..) nam ochroniarz w połatanej kurtce?” powiedziała Lea odkładając na bok jego stare ubranie.

„Troszczysz się o wszystkich dookoła ale zupełnie zaniedbałeś siebie.” Dodała poprawiając mu naramiennik.

„Jedziemy do Orario. Musisz zrobić aktualizację statusu, a chyba nie chcesz pojawić się przed Demeter w podartych ciuchach?” powiedziała marszcząc brew.

„No.. ale tela piniendzy..” mruczał krasnolud wciąż zakłopotany ceną..

„Sam mówiłeś że będzie tylko gorzej.. Nam kazałeś się doposażyć, a sam w dziurawych butach łazisz. Masz być naszym wsparciem a nie kulą u nogi!” powiedziała szorstko Lea dociągając mocniej pasek naramiennika.

 

„I jak? Co powiesz? Jak się czujesz?” spytała po chwili.

„Noo.. Rusz że się!! Podskocz!! Zamarkuj cios.. czy coś!!” dodała patrząc ze zniecierpliwieniem na krasnoluda który stał nieruchomo jak słup soli.

Iwan ruszył ramionami, przeciągnął się zrobił kilka kroków po czym zrobił niskie salto.

„Mmmmmm..” mruknął przeglądając się w lustrze.

„I jak?” spytał elf.

„Wygodne.. Nie powim ze niii..”

„A w kroku nie ciśnie?” dopytywał się kowal.

„Starcyło kapke te trocki popuscić i syćko sie mieści.” Odparł krasnolud mrugając zawadiacko.

„Przejdziesz do historii..” powiedział elf.

„Jesteś pierwszym krasnoludem odzianym w oryginalną elfią zbroję zręczności.” Dodał z kwaśnym uśmiechem.

„Zbroje... ze niby..  ..  cego?!..” spytał trochę zdezorientowany krasnolud..

„Zbroję zręczności.. No.. taką która wspomaga ...  No wiesz.. zręczność..?” wyjaśnił niepewnie Elf.

„Że niby jak wspomaga?” spytał znów krasnolud, tym razem trochę bardziej podejrzliwym tonem..

„Noo.. A bo ja wiem?!!!” zezłościł się elfi kowal.

„Może dodaje ci pińcet plus do statystyk, a może zwyczajnie jest o trzy czwarte lżejsza od każdej innej zbroi tej samej klasy i dlatego łatwiej ci się w niej ruszać? Weź se wybierz co ci pasuje i znikaj bo nie jesteś moim jedynym klientem..” powiedział rozzłoszczonym głosem elf.

„Jakoś nie widzę kolejki za drzwiami..” mruknął Iwan znów przeciągając się na wszystkie strony.

„No to świetnie.. Jeszcze żeś mi klientów wystraszył!” wściekł się mistrz.

„Nie dość że robię ci zbroję, to jeszcze grymasisz i wybrzydzasz, a na koniec mi klientów straszysz? Tak?! To ma być wdzięczność?!” krzyczał ze złością.

„No już!! Spokojnie!! Dwa głębokie wdechy!!.. Jeszcze raz.. Lepiej? To jeszcze raz..! I jak? Przeszło? To teraz na spokojnie..” Lea starała się uspokoić mistrza.

„Przecież zapłacimy.. Poza tym i tak nikt nie czekał więc ..”

„Tak jakby pieniądze miały tu wartość ..” żachnął się elfi kowal.

„Więc o co chodzi?” spytała spokojnie Lea.

„.........”

„O to, że dla krasnoluda..” powiedział Iwan.

„Co?”

„Mówiłem ci że to kiepski pomysł.. Mogliśmy poczekać przecież .. i tak jedziemy do Orario.. Może trochę drożej ale czy u Hefajstos czy Goibniu dostalibyśmy zbroję na krasnoluda bez fochów..”  wyjaśnił.

„Nie mamy czasu czekać aż dotrzemy do Orario.. Po drodze może się wiele wydarzyć a jak do tej pory cały czas mieliśmy zdrowo pod górkę, wiec.. Nie marudź tylko przetestuj w każdą możliwą stronę bo to ma być praktycznie twoja druga skóra..” powiedziała stanowczym głosem Lea.

„Dokładnie. Musisz dobrze przetestować zbroję, bo w razie czego tylko ja mogę ją bezpiecznie poprawić.” Wtrącił się już trochę udobruchany kowal.

„ Co.. Juz lepij?” mruknął Iwan wygibując się na wszystkie strony, a jednocześnie łypiąc jednym okiem na starego elfa.

„Hmpf....” stęknął elfi kowal poprawiając nieco mocowanie nagolennika który nieco ( według niego) odstawał.

„Nie myśl sobie że mi to łatwo przychodzi..” mruknął.

„Mój dziadek kuł zbroje dla armii która starła się z waszą pod kurhanem.. Widzisz to karbowanie? Specjalnie wzmocnienie.. przeciw krasnoludzkim toporom.. A teraz przychodzicie tu wy.. Ty z tym toporem, ludzie i miesz.. półelfy..” mruczał przyginając Iwana prawie do ziemi i skrobiąc coś rysikiem na spodniej części napierśnika.

„Zdejmij.. Poprawię trochę i spróbujesz znowu..” powiedział pomagając mu rozpiąć paski.

Za chwilę znów rozległo się stukanie młotka o kowadło gdy elf dopasowywał część która według niego nie była dość dobrze spasowana..

„Więc.. Czemu się zgodziłeś? Przecież wiedziałeś dla kogo to będzie?” spytała zaciekawiona Lea.

„Wszyscy jesteśmy dziećmi Gai..” powiedział enigmatycznie wciąż skupiony na swojej pracy.

„Uświadomiłem to sobie gdy ten wasz cały.. Waldstein.. położył swoją dłoń na ziemi..” powiedział po chwili.

Płomienie paleniska rzucały cienie tańczące na jego twarzy powodując że jego delikatna elfia uroda nabierała mocniejszego charakteru.

„Widziałem wasze przybycie do stolicy.. Wiem po co wam ta zbroja. Poszedłbym z wami gdyby nie wiek..” powiedział waląc ze złością w oporny rąbek metalu naginając go w snopie iskier do swojej woli.

„Pomogę jak mogę żeby tamta  sprawa nareszcie została zamknięta.” Dodał studząc obrabiany kawałek w wiadrze z wodą.

„Przymierz i zobacz czy teraz nie haczy..” powiedział podając Iwanowi do założenia  kirys.

„Wiesz.. ale z tymi trokami to .. kłopot..” mruknął krasnolud mocując się z mocowaniem.

„To rozwiązanie tymczasowe.. Jak wszystko będzie dopasowane to zmienię troki na klamry szybkozłączne zamocowane na stałe, ale to po hartowaniu..” wyjaśnił elf.

„Podpatrzyłem ze zbroi Blake`a..” dodał mimochodem na wyjaśnienie unikając ich wzroku udając zainteresowanie jakimś szczególnym fragmentem..

„No co..?” spytał widząc ich wzrok.

„Może i jestem tradycjonalistą.. jak większość elfów w moim wieku, ale nie jestem durniem.. Jeśli coś działa lepiej niż to czego używałem do tej pory to z tego korzystam.. No.. chyba że jest na to jakiś patent?” powiedział pytając na koniec.

„Jestem pewien że Janson nie będzie miał nic przeciwko..” powiedział Iwan.

„Ale.. mówisz że dopiero po.. hartowaniu? Więc to jeszcze nie jest.. gotowe?” spytał ze zdziwieniem.

„No.. tak..” odparł kowal.

„Gdybym to teraz zahartował to już nie dałbym rady wprowadzić poprawek, bo struktura metalu była by..”

„A tak właściwie to z czego to jest?” przerwał mu pytaniem Iwan.

„Tajemnica mistrza..” mruknął kowal.

„...?!”

„.. Heh...” stęknął kowal widząc Iwana próbującego z całych sił zgiąć w rękach nagolennik..

„!! Nnnnie.. jak go zegniesz to znów będę musiał pół dnia kuć..” jęknął widząc że krasnoludowi zaświeciły się oczy gdy odpalił berserka..

„Więc..?” spytał Iwan.

„Było by miło wiedzieć z czego to jest, bo niektóre metale są podatne .. dajmy na to.. na smoczy ogień .. czy kwas szlozoga..” dodał z powagą.

„Gdyby to miało jakieś słabe strony to na pewno bym powiedział..” bronił się kowal.

„W Dungeonie czasem pojawiają się nietypowe hybrydy, a wtedy brak jednej informacji może pogrążyć całą drużynę.” powiedział Iwan patrząc na niego spod siwych brwi.

„...”  Kowal bił się przez moment z myślami a potem spytał:

„Ale zachowacie to dla siebie?”

Iwan i Lea kiwnęli głowami.

„Dobrze.. zaufam wam..” mruknął kowal.

„To.. Nie jest jeden metal..” powiedział.

„Ciężko pracowaliśmy.. Ja i moi pomocnicy.. Ale jakiś czas temu udało nam się stworzyć superwytrzymały i jednocześnie ultralekki laminat mithrillu z titanium..” powiedział półgłosem, jakby nawet we własnej kuźni obawiał się że ktoś go podsłucha..

„Titanium mówisz..” mruknął krasnolud, po czym zerknął spod brwi na Leę..

Ta tylko kiwnęła głową, po czym pędem wybiegła na zewnątrz.

„No i to tyle jeśli chodzi o tajemnicę..” powiedział z wyrzutem kowal.

„To nie tak..” powiedział krasnolud widząc jego smutną minę.

„Daj chwilę a wszystko się wyjaśni.. I.. Nie.. Nie zdradzimy twojej tajemnicy..” dodał uśmiechając się do starego elfa.

 

Chwilę potem z zewnątrz dobiegły podniecone głosy i lekkie skrzypienie.

Drzwi otwarły się i pojawiła się w nich Lea ciągnąc za sobą nieco zdezorientowanego Orena.

 

„Co powiesz?” spytał Iwan podając mu część zbroi.

„Niewątpliwie solidna robota, ale przecież wiesz że nie jestem płatnerzem.. Ja bardziej.. Chmm.. ale to dość .. dziwne..” przerwał na moment oglądając kawałek metalu z każdej strony..

„Czyżby to było.. ale nie.. trochę inaczej pod światło..  ale za to  z tej strony..” mruczał coraz bardziej zaintrygowany, po czym nim ktokolwiek się zorientował wsadził płytkę pancerza do ognia i zaczął pompować powietrze ..

„Hej!! Niee!!” krzyknął Iwan, ale elf powstrzymał go ruchem dłoni..

Patrzyli jak metal rozgrzał się pod wpływem płomieni, po czym zaczął zmieniać barwę.

„Chmmm.. Niespotykane..” mruknął Oren wyjmując szczypcami płytkę z paleniska.

Patrzył przez moment na krawędzie metalu, po czym odłożył go na kowadło.

„Mam nadzieję że nie zniszczyłem..?” spytał patrząc na starego elfa.

„Nie.. Jeszcze daleko do przegrzania..” 

„Jak ci się udało..”

„Tajemnica.. o ile to słowo jeszcze cokolwiek znaczy..” mruknął elf zezując w stronę Iwana i Lei.

„Nie wnikam.. I tak nie jestem płatnerzem ale.. Mam pytanie.. mogę?” spytał  Oren.

„Zależy jakie..” odparł elf niepewnie.

„Nie masz na zbyciu trochę .. Titanium?” spytał z rozbrajającą szczerością Oren.

„Może.. może i coś się znajdzie w rupieciach pod warsztatem ale.. wiesz że to unikat.. To nie są tanie rzeczy..”

„Cena nie gra roli..” zaczął skwapliwie Oren, ale zmitygował się pod wzrokiem pozostałej dwójki..

„Znaczy.. Nie aż taką rolę.. .. nooo.. zależy od ceny..?” poprawił się a jego uszy się zaczerwieniły.

„Powiedz mi najpierw do czego ci ten metal.. Nie każdy da radę go obrabiać więc nie chcę żeby się zmarnował..” powiedział zaintrygowany elf.

„Więc.. Wymyśliłem jak zrobić nietłukące fiolki na miks..” zaczął Oren, jednak Lea tylko wzniosła oczy i szturchnęła go.

„No.. Pokaż mu!” rozkazała stanowczym głosem.

„Ale to przecież..” zaczął się bronić, jednak Iwan ją poparł.

„Noo.. Zzuj tego buta.. Niek uwidzi..” powiedział znów wracając do swojej gwary.

Stary elf aż sapnął gdy zobaczył sztuczną stopę Orena.

„Too.. Nic takiego.. w dodatku trochę skrzypi i się zacina..” powiedział trochę zawstydzony kowal.

„Bo całe Titanium ze stopy dałeś na fiolkę dla Blake`a..” powiedziała Lea.

„No.. Ale kciołbyś to widzieć przed tym..” pokiwał z uznaniem głową Iwan.

„Tymu my go tu wzieni.. Jakbyś mioł kąsek tego zielastwa na zbyciu to by se chłopok zaś nogie nazod wyrychtowoł..” dodał z szerokim uśmiechem.

„Nie bydzie mu trza tego wiela.. Dopisz nom do rachunku za zbroje co?” powiedział do kowala z rozbrajającym uśmiechem.

„Więc.. Ty też jesteś kowalem?” elf spytał Orena kompletnie ignorując Iwana.

„Nooo... Niby tak.. Podkuję konia, wyklepię pogięty pancerz o ile rodzaj metalu pozwoli, czy miecz naostrzę.. ale bardziej mnie kręci drobniejsza robota..” odparł nieco speszony.

„No proszę..” mruknął Elf z zaciekawieniem.

„W takim razie.. skoro jeszcze macie trochę czasu pożyczę cię sobie na chwilę.. jeśli się zgodzisz.. a potem rozważę twoją prośbę o metal..” powiedział tajemniczym głosem stary elfi kowal.

Oren spojrzał na Iwana niepewnym wzrokiem, ale krasnolud tylko uniósł brew i energicznie pokiwał głową ponaglając go do przyjęcia warunku..

„Dobrze.. oczywiście..” odparł Oren.

„Zajdę po ciebie wieczorem, jak skończę z tym tutaj..” powiedział elf pokazując kciukiem za siebie na Iwana mocującego się z kolejnym zapięciem.

„Nie marudź.. Teraz trochę pocierpisz, ale jak wszystko dopasujemy to zapomnisz że ją nosisz..” powiedział do utyskującego krasnoluda.

„Unieś rękę i pochyl się w lewo, jak baletnica.. Tak jak tylko możesz..”  powiedział znowu biorąc rysik w dłoń..

Oren wyszedł z kuźni zamykając za sobą drzwi, ale nawet gdy był już na zewnątrz wciąż dochodziły go stłumione jęki krasnoluda.

Uśmiechnął się pod nosem i poskrzypując lekko stopą

Musi wracać do miecznika.. Mają robotę rozgrzebaną a czasu mało..

 

 

 

....****....

 

 

 

 

 

 

Kolacja była pyszna.. I pomyśleć że to wszystko uprawiane i hodowane było na w tej położonej wysoko w górach zielonej dolinie..

Gdyby nie fakt że z tyłu głowy wciąż kołatało się jej wspomnienie tego skąd przyszła, to mogłaby pomyśleć że jest w jakimś raju.. albo czymś co za taki mogłoby uchodzić..

„Obiecałeś spełnić moją prośbę..” powiedziała Norien gdy skończyli jeść i usiedli na tarasie .

„ W miarę moich skromnych możliwości oczywiście..” odparł Ellandor podnosząc w górę szklankę z wodą.

„Opowiedz mi o sobie.. Co się stało że zamiast zasiadać na tronie północnych elfów, polujesz na świeży chlebek w sanatorium dla nietypowych?” spytała Norien.

„Cóż.. Nie ma zbyt wiele do opowiadania..” zaczął Ellandor.

 

„... Gdy tylko okazało się że pierworodny jest czarownikiem, w te pędy odwołano naszego ambasadora w królestwie Amazonek ( co nota bene o mało nie wywołało jakiegoś tam incydentu politycznego z zabarwieniem erotyczno-matrymonialnym) i sprowadzono Ellrunda do domu by przejął obowiązki, a mnie osadzono tutaj, bym nie stwarzał problemów..

Oczywiście nie obyło się bez szarpaniny..

Ellrunda musieli związać bo złamał nos notablowi, naderwał ucho dowódcy straży i przez całą drogę śpiewał w zamkniętej lektyce (klatce)  sprośne piosenki obrażające połowę naszej najwyższej rady i ich podwładnych..  Niektóre z resztą do tej pory słychać wieczorami w pubach na podgrodziu gdy barmanowi za dużo wina wyjdzie..

W każdym razie, na prośbę matki Ellrund zgodził się przewodzić północnym elfom .. przez jakiś czas, w zamian za pewne .. ustępstwa w etykiecie które dały mu nieco większą swobodę niż mieli dotychczasowi władcy..

A mnie, zamiast na wyciszenie – osadzili tutaj..” powiedział pokazując dłonią wokół.

 

„Co to za miejsce?” spytała Norien.

 

„Przez te kilkadziesiąt lat nazwane zostało Sanatorium.. ale ja nieoficjalnie nazwałem je Azylem dla nietypowych  ..” powiedział Ellandor.

 

„Odkąd pamiętam, było traktowane jak przeklęte.

Elfy od zawsze miały smykałkę do magii..  To był nasz naturalny dar,  jak u wróżek czy skrzatów.. Jednak gdy tylko zapuszczaliśmy się w tą okolicę, nasze magiczne moce słabły, a ci, którzy zbyt długo tu przebywali czasem nawet tracili życie.. Po jakimś czasie odkryliśmy że jedynie Nietypowi mogą egzystować w tej okolicy, i dla nas był to jak dar niebios..

Początkowo trafiały tu jedynie elfy, jednak odkąd druidzi przestali wyciszać młodych czarowników – zaczęli szukać u nas pomocy także i przedstawiciele innych ras, a wcześniejsze miejsce zsyłki stało się azylem.. ” wyjaśnił.

 

„Więc wszyscy tutaj to.. czarownicy?”  spytała Norien spoglądając przez okno.

„Raczej nie.. Część z nich to po prostu przypadki dzikiej magii, albo drobne przejawy czarownictwa, ale duża część to ich rodziny czy przyjaciele..” powiedziała Thessalia.

„Przecież mówiłaś że normalni.. że mogą nawet umrzeć?” spytała dziewczyna nie rozumiejąc.

„Zależy jak rozumieć Normalność..” powiedziała Elfka.

„Normalne elfy zawsze posiadają jakąś magię.. jej braku praktycznie nigdy nie stwierdzono u żadnego elfa. Ale ludzie czy krasnoludy zazwyczaj magii nie posiadają, więc są tu bezpieczni..  Towarzyszą więc swoim bliskim gdy muszą tu zostać i starają się wieść w miarę spokojne życie, a że praktycznie wszyscy przeszli piekło zanim tu dotarli, przez to doskonale się rozumieją i w zasadzie  nie mamy żadnych konfliktów w naszej enklawie.” Dokończył jej wypowiedź Ellandor.

„A ty jesteś przywódcą normalnych inaczej..” powiedziała Norien.

„To w dalszym ciągu terytorium elfów, a ja w dalszym ciągu jestem spadkobiercą tronu wiec.. Tak.. Oficjalnie jestem przywódcą..” powiedział elf z uśmiechem.

„W praktyce, jak każdy tutaj mam swoje zadania z których muszę się wywiązywać dla dobra ogółu, a moje przywództwo jest bardziej przejawem pragmatyzmu niż konotacji rodzinnych.” dodał mrużąc oko.

„Nie wydajesz się traktować tej roli bardzo serio..” mruknęła Norien.

„Większość decyzji podejmujemy wspólnie o ile to możliwe. Pilnujemy żeby wszyscy byli traktowani równo bez względu na rasę, więc w teorii równie dobrze można by powołać jakąś radę czy coś i też by działało..” powiedział Ellandor.

„Tylko znając ludzi.. i krasnoludy..”

„Elfy też nie lepsze.” Wtrącił Ellandor

„I elfy..” zgodziła się Thessalia

„Znając te wszystkie rasy, w pewnym momencie zaczęło by się: „A czemu wy macie więcej głosów w radzie? .. Wasze święto wypada w tym samym dniu ale my byliśmy pierwsi.. Dziesięć korcy zboża ma iść na chleb. NIE!! Na piwo.. Nie!! Na Spirytus!!..” powiedziała Elfka.

„Gdyby był tu Iwan to chyba nie było by dyskusji..” mruknęła Norien z przekąsem.

„Gdyby był tu Iwan to .. Heh..” Oczy Thessalii zrobiły się trochę szkliste..

„Właśnie.. Chyba musisz pomyśleć o powrocie.” Powiedziała Norien przypominając sobie nagle o świecie zewnętrznym.

„Jeszcze macie kilka dni jak sądzę..” powiedział Ellandor zerkając na Thessalię z ukosa.

„Oczywiście.. Przecież ostatnio byłam tu ponad tydzień..” powiedziała Thessalia.

„No, to nie macie się co spieszyć.. poza tym.. mamy jeszcze coś do zrobienia..” powiedział elf zerkając na Norien.

„Uhh... Chyba nic z tego.. Zwyczajnie .. nie nadaję się. Chyba będę musiała zwyczajnie.. ryzykować..” Powiedziała  dziewczyna spuszczając głowę.

„Nie myślałaś żeby tu zostać?” spytał elf.

„Przeszło mi przez głowę, nie powiem.. ale jestem częścią drużyny i wiem że oni na mnie liczą więc.. Niech to szlag!” powiedziała dziewczyna i ze złością walnęła pięścią w parapet, a iskry posypały się na wszystkie strony..

„Nawet tutaj tracę kontrolę.. Przepraszam..” powiedziała cicho, masując jednocześnie nadgarstek.

„I to jest to o czym cały czas myślałem!!” powiedział Ellandor.

„Zaburzony przepływ many spowodowany traumatycznym przeżyciem w młodości ujawnia się w momentach ekscytacji i sprawia że tracisz kontrolę!” powiedział Naukowym tonem.

„Nasi ludzie tutaj są najlepsi w opanowywaniu dzikiej magii!!” dodał z podnieceniem.

„W dodatku mamy tu przecież nasze święte drzewo Selor!!” powiedział pokazując dłonią na gałęzie za oknem.

„I oto jest owoc naszej ciężkiej pracy..  znaczy.. mówię w imieniu naszych specjalistów..” powiedział Ellandor wyciągając jednocześnie w stronę Norien niewielką szkatułkę.

„Co to..?” spytała zaskoczona dziewczyna.

„Nooo.. Otwórz!” zachęcił ją gestem.

Norien ujęła ją w dłonie, po czym otwarła powoli, a jej oczom ukazał się śliczny, misternie pleciony naszyjnik, który zamiast klejnotu miał kawałek.. drewna? ..

„Co to takiego..?” spytała nieco zmieszana dziewczyna.

„Remedium na twój problem oczywiście!  .. znaczy.. na jeden z nich!” odparł elf, po czym wziął go w dłonie.

„To wycinek z gałęzi drzewa Selor w oprawie z mithrillu.. Nawet poza naszą ostoją będzie tłumił nieco twoją magię i pomagał w jej okiełznaniu.. Chodź.. Pomogę ci założyć..” powiedział, jednak dziewczyna odsunęła się pół kroku i spuściła głowę.

„No tak.. Przepraszam.. To mogło wyjść.. dwuznacznie..” mruknął Ellandor, po czym podał naszyjnik Thessalii.

„Może ty mogłabyś..” powiedział, jednak Norien była szybsza.

Złapała naszyjnik, odchyliła głowę i płynnym ruchem zapięła go na karku.

Mithrill delikatnie pojaśniał, podobnie jak blizny Norien.

Wprawne oko znów mogło dostrzec delikatny rządek runów towarzyszący każdej nich..

Kawałek drewna na jej piersi zdawał się być ciepły, a to ciepło, delikatne i niedostrzegalne dla nikogo z zewnątrz, zdawało się przenikać do serca półelfki napełniając je nową nadzieją...

„Sama Gaia ma cię teraz w opiece.. Po prostu jej zaufaj..” powiedziała Thessalia, kładąc jej dłoń na ramieniu.

Ellandor spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale nawet nie otwarł ust..

Wiedział że w tych sprawach może jej zaufać..

Jak zresztą we wszystkich innych.

Ale i jego wzrokowi nie umknęły delikatne rządki drobniutkich runów jakby wtopionych w blizny dziewczyny..

„Jutro z rana pójdziemy do naszego łowczego, a potem sprawdzimy jak to działa” powiedział pokazując na spoczywający w dekolcie dziewczyny kawałek drewna w mithrillowym oplocie..

Na moment zapadła cisza, po czym powiedział:

„Ekhm.. znaczy.. o ósmej u łowczego...”

„Dobrze.” Potwierdziły dziewczyny, po czym zostawiły go samego..

Jednak przed jego oczami w dalszym ciągu majaczył kawałek oprawionego w mithrill drewna Selor spoczywający w dekolcie Norien..

Problem w tym, że gdyby ktokolwiek się go zapytał jakiego kształtu była oprawa – nie byłby w stanie odpowiedzieć.

Jednym co w tej chwili widział był.. dekolt....

 

 

 

 

...***...

 

 

 

 

Od strony gór nadciągał front burzowy i krople deszczu waliły o ziemię z zaciekłością berserka powodując że w kałużach powstawały bańki. Grupka istot przemykała pomiędzy sklepami od daszku do daszku starając się uniknąć  zmoknięcia..

 

 

 „Nareszcie jesteście!! Już myślałem że pogoda was wystraszyła!” powiedział elf gdy weszli do warsztatu.

„Deszcz nie jest najgorszym co może nas spotkać..” mruknęła bogini wykręcając swoje długie kasztanowe włosy.

„Stańcie może koło paleniska.. szybciej wyschniecie..” zasugerował stary elf pokazując dłonią miejsce koło kuźni.

Przez chwilę trwało małe przepychanie, po czym wszyscy ustawili się w półkolu stłoczeni wokół paleniska..

....................

„Jednak.. Odsuńcie się trochę bo nic nie będzie widać.” mruknął po chwili kowal gdy para z ich schnących ubrań zaczęła kondensować się w lekką mgłę.

Wszyscy czekali aż opadnie kurtyna zasłaniająca część warsztatu która normalnie była używana jako przymierzalnia.

 

„A teraz.. Panie i panowie – Wasz nowy krasnolud w całej okazałości!” powiedział, po czym wyciągnął rękę prezentując swoje dzieło.

 

„Ta daa.. am?” zakończył z jękiem gdy po pociągnięciu sznurka oczom zebranych ukazał się dość spory krasnoludzki zad, bez wątpienia należący do Iwana, który zgięty w pół właśnie mocował się ze sznurówkami.

„Ups.. Nie zdonzyłek zawionzać” powiedział zmieszany krasnolud gdy zorientował się w sytuacji.

Dokończył sznurowanie buta po czym wyprostował się i prężąc dumnie pierś spytał:

„I jak? Podoba się?”

„Cóż.. W tym momencie powinnam powiedzieć że nie ważne jak wygląda byle by była skuteczna, ale.. Uhh... Robi wrażenie.” Powiedziała Devana podchodząc trochę bliżej.

Co prawda to prawda.. Devana miała rację. Zbroja Iwana wyglądała wyśmienicie.

Szczerze mówiąc obawialiśmy się że gdy zamówimy zbroję dla krasnoluda u elfiego kowala, to otrzymamy wyśmienity towar upstrzony  nie wiedzieć iloma roślinnymi motywami i zdobieniami, a tu wręcz przeciwnie - na pierwszy rzut oka zbroja wyglądała jak wręcz stworzona przez krasnoluda, z minimalną ilością zdobień, za to sprawiająca wrażenie naprawdę solidnej.

W dodatku niezbyt przypominała to co widzieliśmy podczas przymiarek..

Skromnie do tej pory ubrany krasnolud w nowej zbroi wzbudzał respekt.

Pięknie spasowane płyty poszczególnych elementów pozwalały na maksymalną ruchliwość, a w miejscach gdzie konieczne było pozostawienie wolnego miejsca widać było misternie plecioną, mithrillową  kolczugę.

Szereg krótkich ostrzy na grzbiecie karwaszy sam w sobie stanowił broń, więc nawet w zwarciu, każdy cios na odlew zada dodatkowe obrażenia. Tak samo naramienniki, oprawione mięciutkim futrem białego niedźwiedzia, skrywały wystające ostre szpikulce które skutecznie zniechęciłyby każdego potwora który chciałby mu znienacka odgryźć głowę czy ramię..

Największy szok jednak spowodował.. hełm.

Iwan jakiego znaliśmy, zawsze nosił swoje długie, siwe włosy związane węzłem na czubku głowy i opadające na plecy długim końskim ogonem.

Gdy zobaczyliśmy go w hełmie zakrywającym głowę, policzki oraz część nosa, i jednocześnie dumnie powiewającą nad nim wiechcią siwych włosów pomyśleliśmy że dał się ostrzyc i kazał zamontować swój skarb na szczycie hełmu.. Jednak gdy rozpiął pasek pod brodą i jednym ruchem zdjął hełm z głowy – włosy, choć nieco rozwiane – wciąż pozostały na swoim miejscu..

„Tadaaammm!!” powiedział z radością krasnolud prezentując spory otwór w sklepieniu hełmu przez który mógł przecisnąć swoje włosy..

„Emm.. Iwan.. ale czy to nie osłabi..” zaczęła nieco markotnym głosem Lea, ale elf momentalnie odpowiedział:

„Hełm to generalnie prawie że sfera i każde uderzenie rozkłada się równo na wszystkie strony, wiec nie ma problemu.. Żeby mu zrobić krzywdę w głowę ktoś musiałby wbić mu jakiś szpikulec prosto w tą dziurę... a i tak nie ma pewności że trafiłby w mózg..” wyjaśnił kowal ignorując zupełnie gniewne błyski w oczach krasnoluda.

„W życiu bym nie pomyślał że przy pracy będę korzystać z notatek starożytnych krasnoludzkich kowali..” mówił dalej elf.

„Ale nie dało się inaczej.. zwłaszcza że jeśli chodzi o naginanie metalu do własnej woli to.. niestety musimy oddać im prymat.” Powiedział pochylając lekko głowę przed Iwanem.

„Ta zbroja, to połączenie Krasnoludzkiego ducha  z Elfim mistrzostwem. Może nie tak wspaniała jak cuda spod młota rodziny Hefajstos, ale mam nadzieję – niewiele im ustępujące.” Powiedział skromnie spuszczając głowę.

Wtem poczuł ciężką, krasnoludzką dłoń na ramieniu.

„Trochę więcej wiary w siebie .. staruszku..” mruknął Iwan, po czym podniósł w górę topór.

Krawędzie ostrza momentalnie rozjarzyły się błękitno-czerwonym blaskiem.

Jednak.. Nie tylko..

Jak ognista ścieżka pełznąca wzdłuż śladu po rozlanym spirytusie, tak kolory zaczęły ogarniać zbroję krasnoluda.

Delikatne, prawie że ulotne runy na krawędziach płyt zaczęły jarzyć się czerwono – niebieskim blaskiem..

Oczy elfa zaszły łzami.

„Więc się udało..” powiedział, a wielki ciężar momentalnie spadł z jego serca.

„Ale.. Jak?!” spytała zaskoczona Devana.

„Przecież takiego błogosławieństwa nie da się ot tak skopiować?!” powiedziała zaskoczona.

„Błogosławieństwa się nie da.. Jest nadane od bóstwa.. tak jak Status..” powiedział cichy głos zza jej pleców.

Devana obejrzała się zaskoczona.

„Odnaleźliśmy na toporze Iwana znak, osobistą runę kowala który wykuł jego oręż..  Darren poprosił mnie bym sprawdziła jego ścieżkę i .. Dzięki pomocy Eliona udało nam się odnaleźć jego ślad..” powiedziała Lea spuszczając głowę.

„Przepraszam.. powinnam spytać o pozwolenie ale.. okazja nadarzyła się tak nagle..” szepnęła z zawstydzeniem.

„Nie szkodzi.. i tak przecież utknęliśmy w głównym nurcie..” powiedziała Devana pocieszając młodą półelfkę.

„Wiec jak skopiowaliście..” spytała oczekując wyjaśnień, ale Lea przerwała jej ruchem głowy.

„To nie jest żadne zaklęcie.. Tak jak i twoja klątwa.. ” powiedziała półelfka patrząc na mnie, a większości z nas opadły szczęki.

„Więc.. Co to jest I czemu ma taką moc?” spytała Devana.

„ To jest jedynie....”

 

 

...***...

 

 

 

„Przepraszam że trwało to tak długo, ale.. Wiesz że nie jestem specem od broni..” powiedział Oren wręczając mi długi pakunek.

„No.. Rozwiń..” ponaglił mnie nie mogąc doczekać się reakcji.

„... ----- ....    łał... ” stęknąłem cicho gdy materiał odsłonił rękojeść miecza.

Myślałem że Oren zrobi mi jakiś tymczasowy zamiennik, ale okazało się że Glimmer otrzymał pełnowartościową rękojeść która.. wydawała się być nawet lepsza od oryginalnej..

Okładziny w kolorze kości prześwitywały spomiędzy czarno-srebrnego oplotu, a gdy obróciłem rękojeść bardziej pod światło dostrzegłem w nich delikatne, czerwonawe żyłki.. Czarna, prostokątna tsuba bez żadnych zdobień nadawała rękojeści bardziej prostego i stonowanego wyglądu, przez co całość nie sprawiała wrażenia specjalnie wyszukanej..

Jednak starczyło objąć  rękojeść dłonią i momentalnie poczułem bijące od niej delikatne ciepło, a gdy wysunąłem lekko ostrze z pochwy, od razu rozbłysła delikatna poświata runów..

Jak gdybym wziął w dłoń dawno niewidzianego przyjaciela, który w czasie naszej rozłąki zdobył nieco ogłady.

 

„I..  jak?” spytał Oren.

 

Wyjąłem ostrze do końca i machnąłem nim kilka razy.

 

„Świetnie.. znaczy.. Wyśmienicie!” powiedziałem zaskoczony efektem.

„Więc może.. przetestujesz chwyt?’ powiedział kowal prowadząc mnie do drugiej części pomieszczenia gdzie na kilku stojakach ustawione były różnej grubości drewniane kloce.

„Pięć cięć. Liczę do trzech” powiedział, po czym zaczął:

„Raz..  dwa.. ..  ...Trzy?”

Ostatnie odliczenie spóźnił o ponad pół sekundy zaskoczony efektem..

Nim skończył wymawiać „dwa” stałem przed nim ze schowanym mieczem a równo cięte kawałki drewna właśnie spadały na ziemię.

Żadnego luzu, opóźnienia wywołanego poprawieniem chwytu.. Nic...

„Mistrzostwo świata.. Lepsze niż oryginał .. Naprawdę.. nie wiem jak ci dzię..” zacząłem, ale przerwał mi ruchem dłoni.

„To nie moja robota.” Powiedział z uśmiechem.

„Podziękuj jej..” dodał pokazując na drzwi prowadzące do następnego pomieszczenia.

„Noo.. JEJ!” powtórzył głośniej znów wyciągając rękę.

„Znaczy.. komu?” spytałem niepewnie zgadując że coś właśnie miało się niby wydarzyć ale nie wypaliło..

 

„Heh.. Tu miało być teraz takie fajne wejście..”  mruknął Oren, po czym popchnął drzwi..

W niewielkim pomieszczeniu dostrzegłem kryjącą się w cieniu niewielką istotę..

„No wyłaźże w końcu.. Bo jak nie to wejdziemy tam do ciebie!” powiedział Oren, a po chwili w drzwiach pojawiła się.. postać..

„Dziecko?” spytałem niepewnie.

„Głupiś!” zbeształ mnie Oren.

„Nie dziecko tylko prumka i jest starsza od ciebie!” powiedział ze złością.

„Przepraszam..”

„ Nie przepraszaj tylko podziękuj.. To ona zrobiła to cudo dla ciebie.” Powiedział kładąc jej dłoń na ramieniu.

„To przecież nic takiego..” szepnęła malutka prumka spuszczając głowę..

„To.. Ty zrobiłaś..? Naprawiłaś mój miecz?” spytałem, a moje serce aż drgnęło.

„Dziękuję!! Dziękuję tak bardzo!!” powiedziałem z wdzięcznością, po czym pochyliłem się tak jak tylko mogłem.

„Nie.. To ja dziękuję.. Za to, że mogłam pracować z tak wspaniałym ostrzem..” powiedziała cicho prumka.

„Balans musi być zachowany..” szepnęła.

„Nie ma sensu tworzyć wyśmienitej oprawy dla kiepskiej stali.. Z drugiej strony nie wolno marnować potencjału ostrza byle jaką oprawą.. – Musiałam przekroczyć swoje możliwości by sprostać temu zadaniu.. I chyba udało mi się, więc.. Dziękuję.. bo dzięki temu wspięłam się o stopień wyżej w swoich umiejętnościach..” powiedziała skromnie.

„I jak tam jest? Znaczy.. W niebie? Tak tylko pytam, bo z tego stopnia powinnaś już chyba widzieć?” spytał Oren patrząc na nią z uśmiechem.

 

 

.............

 

 

„Mówiłem.. Nie jestem miecznikiem.. Mógłbym zrobić ci tymczasową  rękojeść, ale mając pod ręką Elfich mistrzów szkoda by było nie skorzystać z ich pomocy i doświadczenia..” powiedział uśmiechając się szeroko.

„Więc..”

„Były dwa wyjścia..  Albo sam zrobię ci zwyczajną rękojeść która teoretycznie powinna wytrwać do czasu aż Janson znów będzie mógł się tym zająć, albo.. Heh.. zdam się na kogoś kto od lat szlifował swoje mistrzostwo w oprawianiu mieczy ..” wyjaśnił pokazując dłonią na małą prumkę stojącą przed nami czerwieniejąc coraz bardziej.

 

„Jak wcześniej mówiłem.. to że jestem kowalem nie znaczy że mogę zrobić co ci się zamarzy..” dodał.

„Kowalstwo samo w sobie dzieli się na wiele grup zajmujących się różnymi gałęziami sztuki.. Oczywiście kowale wysokiego poziomu potrafią łączyć kilka – jeśli nie kilkanaście różnych ścieżek, jednak od zawsze  dla nie posiadających Falny kowali wąska specjalizacja pozwalała na osiągnięcie mistrzostwa mimo braku boskiej pomocy.” Powiedział Oren wyjaśniając szczegóły.

„A to  tutaj na przykład, to ostatni przystanek broni, która rozpoczęła swoje istnienie w piekielnym piecu zmieniającym skalną rudę w płynny metal, a potem dalej, przez kolejne etapy trafiła właśnie tutaj, by uzyskać ostateczny szlif.” Powiedział pokazując jako przykład pięknie zdobiony długi miecz wykonany z jakiegoś egzotycznego metalu który wyglądał prawie jak górski kryształ..

„Wygląda pięknie i.. tak delikatnie..” powiedziałem z zachwytem.

„Jest niemal tak wytrzymały jak twoje ostrze.” dodał Oren pewnym głosem.

„Nie zapominaj że jeszcze przed zstąpieniem bogów po Gekai chodzili herosi którzy dzięki wspaniałej broni dokonywali wielkich czynów..” powiedział z przejęciem..

„Coś mi się zdaje że czytaliśmy te same książki..” powiedziałem z uśmiechem.

„Pomijając te `Rasowo poprawne,` z reguły wszystkie baśnie rozłażą się po całym świecie przesiąkając pomiędzy rasami i pokoleniami..”

„ ....co w gruncie rzeczy sprawia że w ostatecznym rozrachunku więcej nas łączy niż dzieli..” dokończyła za niego prumka, po czym skarciła go -

„Nie przedstawiłeś mnie!”

„Och.. no tak.. pogubiłem się..” mruknął Oren z zakłopotaniem.

„Proszę państwa – Oto Blake Waldstein, a to - Amber Hornwood..” dodał przedstawiając nas sobie.

Ukłoniłem się nisko, po czym ujmując podaną mi, malutką dłoń – pocałowałem lekko.

„I to się nazywa mieć szyk..” powiedziała prumka, a jej policzki wręcz zapłonęły.

„Zupełnie inaczej niż inni, którzy wpadają bez zapowiedzi i z mostu walą: Ohh.. Podobno wyśmienicie oprawiasz miecze.. ale.. Nie powinnaś być elfem??!” powiedziała mrużąc oczy i piorunując wzrokiem Orena który aż skurczył się w sobie...

„Przecież przeprosiłem..” stęknął zakłopotany pod ciężkim wzrokiem prumki.

„Może kiedyś ci wybaczę.” Powiedziała siląc się na groźną minę, po czym zwróciła się do mnie:

„Idź i potrenuj.. zrób kilka sparringów.. albo..  może zajdź do kamiennego lasu i przynieś mi dwa kawałki zielonego obsydianu. A potem wróć, nawet jeśli będziesz sądzić że wszystko jest w porządku.! To konieczność i nie widzę innej opcji. W przeciwnym razie daję tylko tydzień gwarancji.” Powiedziała, po czym zniknęła na zapleczu.

 

„Tydzień gwarancji?” spytałem Orena, ale ten tylko spojrzał na mnie żałosnym wzrokiem.

„I masz iść sam!! Inaczej nic nie przyniesiesz!!” doszło nas zza drzwi.

„Kamienny las?” spytałem Orena, ale w odpowiedzi otrzymałem tylko wymowny gest w stylu: „A bo ja wiem?”

 

 

 

...***...

 

 

 

Jak co rano herbata znów miała delikatny posmak .. nawozu czy ziemi.. Nie że nieprzyjemny, ale..

Może to kwestia elfiej mieszanki..  pomyślała Norien kończąc śniadanie.

Ich ostatni dzień w Windhome – Sanatorium dla magicznych inaczej..

Do południa ma ostatni trening łucznictwa u łowczego a potem zabierają się z transportem magicznej przędzy z powrotem do Cichego Sadu..

W sumie.. Dziwna sprawa z tymi owcami..  Pasą się na górskich stokach wokół drzewa Selor i przesiąkają obecną wokół magią, przez co przędza z ich runa sama w sobie staje się magiczna.. Gdyby zaczęli eksportować ten towar do Orario to na pewno..

 

„Nie ma mowy.” Powiedział twardym głosem łowczy.

„Raz że oni nawet nie spojrzeliby na ten towar mając do dyspozycji unikaty z Dungeonu jak na przykład salamander wool czy tym podobne, a dwa.. Heh.. Nie wyrywamy się z informowaniem ich o naszych własnych specjałach, bo w sumie na rękę nam jest że mają nas za zaścianek cywilizacji..”  dodał mrugając do niej porozumiewawczo.

„Poza tym.. Nie zależy nam na bogactwie.. Tego czego potrzeba nam do szczęścia mamy aż nadto. A gdyby tak komuś tam gdzieś nagle okazało się że nasz towar może się do czegoś przydać to.. Znając siłę familii z Orario raczej nie moglibyśmy odmówić gdyby tu przyszli i .. poprosili..” dodał zwieszając głowę.

 

„Od nas nikt się nie dowie..” powiedziała Norien rozumiejąc o co mu chodziło.

„Ohh.. To miło z twojej strony.” Odparł łowczy.

„Na szczęście to nie jest aż taka tajemnica za którą trzeba by walczyć.. Po prostu.. sprzedajemy swoje towary jako Rękodzieło regionalne i to nam wystarcza.” Wyjaśnił z uśmiechem.

 

„A teraz skup się na celu. Musisz dobrze ocenić odległość, bo to podstawa celnego strzału. Znając odległość i prędkość strzały oraz jej opad będziesz mogła trafić precyzyjnie nawet w poruszający się cel..” powiedział łowczy pokazując jej poruszającą się sylwetkę królika.

 

„Nie mam szans..” powiedziała Norien opuszczając łuk.

 

Drewniany cel poruszał się na linkach rozciągniętych pomiędzy dwoma wielkimi głazami około sto metrów od nich.  Trochę dalej, pomocnik łowczego kręcił kołem na które nawinięta była linka ciągnąca cel.

Sęk w tym, że ..

 

„To niemożliwe.” Stwierdziła Norien.

„Tylko zmarnowałabym strzałę.” Dodała odkładając łuk.

„Znając odległość, to przy tej prędkości schowa się za drugą skałą zanim strzała dosięgnie celu więc..” powiedziała wzruszając ramionami.

„A gdyby od tego zależało twoje życie? Albo życie twojej drużyny?” spytał łowczy.

„Przywaliłbym mając nadzieję że go dosięgnę..” powiedziała dziewczyna spuszczając bezsilnie głowę.

 

„Mogę?” spytał łowczy, po czym nie czekając na odpowiedź wziął jej łuk.

 

„Patrz i ucz się.”

 

Kiwnął głową do pomocnika, po czym machnięciem dłoni kazał mu zwiększyć nieco prędkość.

Napiął łuk..

Śśśśsssttthhing!!!   .....    thup!

Sylwetka królika wyjechała ponownie zza głazu z wbitą w sam środek strzałą.

 

„Ale.. Jak?!” spytała półelfka.

 

Widziała to dokładnie..

Łowczy nawet nie celował w cel.. mierzył w jeden z kamiennych słupków dystansowych stojących w równych odstępach pomagających oceniać odległość do celu.

Wypuścił strzałę ułamek sekundy po tym gdy cel wyjechał spoza pierwszej przesłony.. 

Norien widziała dokładnie moment w którym strzała uderzyła w słupek i odbiła się od niego..

Cel w tym momencie był już za połową drogi, jednak..

„Thup!!” 

Drewniany królik wrócił zza zasłony ze strzałą wbitą w sam środek.

Trafił cel strzelając rykoszetem...

„I to bez Falny..” powiedział z dumą łowczy oddając jej łuk.

 

 

Jakby ktoś wbił jej szpilę w.. plecy.

Była pewna że trenował ten strzał specjalnie żeby onieśmielać uczniów, a jej .. trochę ciemniejsza cząstka charakteru zaczęła gwałtownie domagać się rewanżu..

„A co mi tam.. Należy mu się..” pomyślała w duchu.

 

„Mogę jeszcze raz?” spytała wyciągając dłoń.

„Ależ oczywiście..” odparł elf uśmiechając się pod nosem.

Przez moment patrzył z wyższością jak składa się do strzału, lecz gdy tylko cel wyłonił się zza przeszkody..

 

 

   .................. 

 

 

Khekhh.. kekhhh.. Mmm.. myślę.. że nie jestem w stanie.. kekh.. niczego wię.. khekh.. cię nauczyć.. ..” wystękał łowczy gdy opadł kurz.

 

„Czas wracać..” powiedziała Norien po czym ruszyła z powrotem w stronę miasteczka..

Pomocnik łowczego wciąż trzymał w dłoniach uchwyty kółka na które wcześniej nawinięta była linka prowadząca drewnianego królika..

Spory menhir za którym był schowany przewrócił się tuż po tym jak dziewczyna zniknęła za zakrętem ścieżki.

 

„Panie.. Aaaa.. tą...  Falnę.. to jak można sobie załatwić?” spytał w końcu gdy już doszedł do siebie..

 

Łowczy tylko zagryzł zęby.

 

 

 

...***...

 

 

 

 

Gggghhhhaaaarrrgggghhh!!!!!  .....

 

Wielkie skrzydło świsnęło przecinając powietrze tuż nad moją głową.

Ugiąłem się jak tylko mogłem i rzuciłem w bok przetaczając się po ziemi. Zatrzymałem się  może trzy metry za harpią obserwując ją czujnym wzrokiem.

Obróciła się błyskawicznie w poszukiwaniu swojego celu który tak szybko zniknął jej z pola widzenia, i nie czekając na nic ugięła nogi po czym odbiwszy się lekko znów wzbiła się w powietrze. 

Rozejrzałem się nerwowo po okolicy w poszukiwaniu innych ..

W oddali kilka następnych skrzydlatych cieni przemknęło pomiędzy wyrastającymi z ziemi jak drzewa skalnymi iglicami..

Miałem przynieść ten obsydian, a nie tłuc harpie, tyle że nie było innej opcji.

Jedyny kawałek  zielonego obsydianu jaki do tej pory znalazłem znajdował się na skalnej półce jakieś  dziesięć metrów nade mną w wielkim gnieździe harpii..

 

Wygląda na to że nie będzie łatwo.

Ukryty za skalną iglicą znów spojrzałem w górę starając się jej lepiej przyjrzeć by znaleźć jej słabe punkty..

Harpia.

Pół kobieta - pół ptak a raczej jakaś koszmarna hybryda obu, z silnymi ptasimi nogami i dolną częścią korpusu, w górnej części wyglądem przypominała kobietę której pozbawione dłoni ręce przechodziły w sporej wielkości mocne skrzydła.

Okropna, na wpół ludzka twarz wykrzywiona gniewem odwróciła się w moją stronę, a usta pełne ostrych jak igły zębów otwarły się by znów wydać z siebie ten przerażający wrzask.

 

Głośne „Gggghhhhaaaarrrgggghhh!!!!!”  rozbrzmiało powodując że dreszcz przebiegł mi po plecach..

Zaraz po tym potwór machnął w powietrzu skrzydłem posyłając w moją stronę kilkanaście piór znów zmuszając mnie do schronienia za skałą. Jak niebezpieczna to broń przekonałem się już podczas pierwszego ataku, gdy kilka z nich krzesząc iskry odbiło się od mojego pancerza. Uskoczyłem w ostatniej chwili, ale jedno zdołało mnie drasnąć w odsłonięte miejsce i teraz spod przeciętej nogawki ciekła strużka krwi. 

 

W myślach przeklinałem swoją głupotę ponieważ początkowo sądziłem że uda mi się wspiąć niepostrzeżenie na górę i zwinąć ten obsydian, ale harpia dostrzegła mnie gdy byłem w połowie drogi i rzuciła się na mnie więc musiałem zmienić plany. Na skalnej ścianie byłbym łatwym celem i nie mógłbym się bronić więc zeskoczyłem na dół z zamiarem ubicia potwora,  jednak okazało się że to nie takie proste.

Nie dość że harpie są bardzo zwinne to jeszcze szybkimi machnięciami skrzydeł mogą wystrzeliwać w kierunku celu salwy kilkunastu długich, wąskich piór które dzięki dużej prędkości potrafią zadać spore obrażenia..

Iwan kiedyś opowiadał że za młodu znaleźli na przełęczy truchło górskiego trolla którego twarda skóra była cała poharatana piórami harpii, więc naprawdę muszę mieć się przed nimi na baczności.

Na szczęście moja zbroja – Deep Shadow – dobrze mnie słucha..

Jak to Janson mówił?

„...potrafię pozostawić w materiale otwarte kanały którymi popłynie Mana właściciela zmieniając w ograniczonym zakresie jego właściwości..”

To dzięki temu gdy chcę się ukryć, moja zbroja – jakby słuchając mnie - w pewnym stopniu dopasowuje odcień do otoczenia, tak, że gdy się nie ruszam to bardzo trudno mnie dostrzec w gorszym oświetleniu.

A mnóstwo strzelistych iglic wkoło rzucało mnóstwo cieni..

 

Ssshheshh!!! KLING!!!

 

Harpia znów nie trafiła..

Pomyliła mnie ze złamaną iglicą, co pozwoliło mi użyć Sparka.

Potwór wrzasnął z bólu i szarpnął się gwałtownie zmieniając kierunek, a do mojego karwasza przylepiło się trochę oblepionego krwią pierza.

Błyskawicznie zmieniłem miejsce i ukryłem się za inną iglicą.

Bestia nie zauważyła zmiany i wykonała nawrót atakując miejsce w którym mnie już nie było, wystrzeliła kilkanaście piór, po czym zaraz za nimi rzuciła się do ataku.

Gdy zorientowała się że mnie tam nie ma było już za późno -wyskoczyłem zza sąsiedniej iglicy i ciąłem Sparkiem odsłonięty brzuch harpii.

Chlusnęła gorąca krew a potwór ryknął z bólu, jednak zamiast wić się u moich stóp w agonii jak to sobie wyobrażałem – szereg ostrych jak igły zębów o włos minął moją szyję, a mocne kopnięcie masywnej ptasiej nogi odrzuciło mnie na kilka metrów w tył.

Harpia znów wzbiła się w powietrze, tym razem nie spuszczając ze mnie wzroku, więc kolejny atak z zaskoczenia nie wchodził w grę.

Zresztą.. Ileż można się chować?

Z mieczem w pogotowiu nie schowam się skutecznie a Spark nie zadaje zbyt dużych obrażeń bo częściowo pokryte mocnymi ptasimi piórami ciało harpii jest dość odporne.

Poza tym – chyba już złapałem schemat jej ataku więc najwyższa pora skończyć tą zabawę w chowanego.

Schowałem Sparka i sięgnąłem do rękojeści Glimmera.

 

GGGWWWEEERRRAAAAGGGHHHH!!!!!!! Ryknęła bestia gdy zobaczyła błysk wyciągniętej klingi.

 

Wzbiła się wyżej i zatoczyła szeroki krąg nad kamiennym lasem wciąż drąc się na całego.

 

Gweerghh!!

Weerkhh!!!

Gggreekahhh!!!

 

Jak jakieś wredne echo odbite od dalekich skał usłyszałem odgłosy następnych harpii.

 

„I po kiego ci było zawczasu miecz wyciągać?” zganiłem w myślach samego siebie.

Zamiast szybkim ruchem uciąć jej znienacka łeb gdy nadarzy się okazja, z daleka pokazałem  że mam w zanadrzu większe ostrze, a ta zwyczajnie wezwała sobie wsparcie..

Ale w sumie nie miałem dużego wyboru..

Widząc że nie może sobie ze mną poradzić– potwór znów wzbił się w górę i zatoczył ciasny okrąg lawirując bezbłędnie pomiędzy czarnymi iglicami, które wyglądały jak cienkie maszty statków wyrastające z ziemi na kilkanaście metrów.

 

Harpia wciąż krążyła nade mną w oczekiwaniu na posiłki, więc ja znów przyjrzałem się rękojeści Glimmera.

Pomiędzy oplotem prześwitywała poprzecinana delikatną siecią żyłek kość..

Amber mówiła mi o tym zanim poszedłem „w kamienny las” .

 

.......

 

 

„... Okładziny zrobione są z kła wywerny którą pokonałeś na bagnach.. Świetny materiał.. Nawet podczas pracy z nim dało się wyczuć ducha bestii którego cząstka wciąż jest z nim złączona..” mówiła z podnieceniem.

 

„Nie obawiasz się że pokonana bestia może.. no wiesz.. obrócić się przeciw niemu?” spytał trochę niepewnym głosem Oren.

 

„Taka.. Zemsta zza grobu?” spytała prumka z lekką ironią w głosie, a Oren tylko pokiwał zmieszany głową.

 

„A myślisz że czemu od starożytnych czasów myśliwi ozdabiali swoje ubrania i bronie trofeami z pokonanych bestii?” spytała.

 

„W brew pozorom to nie zwykłe zabobony..” dodała.

 

„Owszem, gdy złapiesz zwierzę we wnyki czy ustrzelisz z łuku – wtedy darmo szukać w resztkach stworzenia choć odrobiny duszy..  Ale jeśli staniesz oko w oko z bestią i stoczysz z nią zacięty pojedynek na śmierć i życie – wtedy pomiędzy walczącymi zawiązuje się szczególna więź która trwa nawet po śmierci..”  wyjaśniła.

 

„Tyle że ta cała więź przeważnie oparta jest na nienawiści.. Ktoś pokonany raczej nie czuje specjalnej euforii czy nagłej chęci pomagania temu kto odesłał go na inny świat..” mruknął Oren.

 

„Zgadza się.. Zwłaszcza jeśli walka była nieuczciwa lub zwycięzca kierował się chciwością czy okrucieństwem wtedy pokonana cząstka duszy może się zbuntować. To dlatego niektóre dropy są przeklęte..” powiedziała Amber.

 

„Olaf mówił mi że w ich kraju walkę zawsze traktuje się jak rytuał, a dusza pokonanego  odprowadzana jest do Walhalli.. i czasami stamtąd wspiera w walce tych którzy ją pokonali..” powiedziałem przypominając sobie rozmowę z wielkim barbarzyńcą..

 

„Uhm.. To właśnie coś w tym stylu..” potaknęła prumka z uśmiechem.

„W pewnych okolicznościach cząstka duszy pokonanej istoty może utkwić w jakimś przedmiocie, dzięki czemu może nabrać on specjalnych cech.. a wprawny rzemieślnik może to wykorzystać.. ” powiedziała tajemniczym głosem.

„Wiem że ty to też czujesz.. Sięgnij w głąb i postaraj się odnaleźć tą cząstkę.. to światełko które gdzieś tam pulsuje..” powiedziała biorąc moją dłoń i kładąc ją razem ze swoją na rękojeści Glimmera.

„Zamknij oczy.. I.. Przypomnij sobie tamten moment..” szepnęła..

 

Pamiętam jak kiedyś w kuźni udało mi się przypadkiem odkryć niewielki, drżący ślad aury w młocie Jansona..

Teraz też postarałem się ograniczyć zmysły jedynie do miecza..

 

Wyraźnie czułem pulsujące emocje moich przyjaciół które cały czas były ze mną i dodawały mi sił..

Poczułem że moja blizna na policzku również zaczyna lekko pulsować, tym samym rytmem jakim pulsowało serce samej Gai a które jednocześnie w jakiś niezwykły sposób cienką nicią przeznaczenia połączyło się ze mną..

 

I wtedy ją wyczułem..

 

Przywołałem w myślach ostatnie sekundy mojej walki z wywerną..

Głęboki smutek jaki dostrzegłem w tym ogromnym oku tuż przed tym gdy uciąłem jej łeb..

 

Zrobiło mi się jej żal.. Zwłaszcza teraz, wiedząc co było powodem ich ataku.

Jednak w tej delikatnej aurze nie dostrzegłem tego smutku..

Wręcz przeciwnie.. Wciąż czułem w niej nadzieję..

Wyglądało na to że nie ma mi za złe i..

 

Otwarłem oczy.

 

„Co widziałeś?” spytał z ciekawością Oren.

 

„Chyba... słabą aurę wywerny..” szepnąłem.

 

„Ty też je widzisz?” spytałem Amber.

 

„Nie.” odparła.

„Ale chyba potrafię je wyczuć.. Coś jak cień ich emocji czy pragnień.. I umiem na nie wpływać.” dodała po chwili.

„Tak jak kowal kształtuje metal nadając mu różne stopnie twardości w odpowiednich miejscach, tak ja korzystam ze swojej umiejętności rozpoznawania natury przedmiotu i potrafię w pewnym stopniu .. korygować..  jego właściwości.” Wyjaśniła.

 

„Więc ten.. kieł wywerny.. Co on takiego robi?” spytałem przyglądając się uważniej delikatnej siateczce żyłek przenikających przez perłową kość.

 

„Cóż.. Nie zawsze udaje się określić wszystkie właściwości przedmiotu, bo niektóre mogą uaktywnić się w szczególnych okolicznościach, ale mogę cię zapewnić że na pewno nie będziesz rozczarowany.” Powiedziała ważąc słowa.

 

„Dzięki swojej budowie wspomoże przewodnictwo many, więc powinieneś lepiej czuć ostrze. W dodatku wywerny – jak wszystkie drakonidy mają naturalną odporność na ogień więc podejrzewam że dzierżąc tą broń będziesz trochę mniej podatny na ten rodzaj ataku. Ale to będziesz musiał sprawdzić na własnej skórze niestety. Oplot zrobiłam z magicznej przędzy naszych owiec.. W niewielkim stopniu potrafi zbierać i magazynować manę z otoczenia, więc gdy podczas zaplatania doda się odpowiednie zaklęcie – wtedy w odpowiednich okolicznościach może zostać uwolnione..” wyjaśniła kobieta.

„Nie używasz tarczy, więc pomyślałam że Magiczna Bariera może ci się przydać bardziej niż cokolwiek innego..” powiedziała.

 

„Magiczna Bariera?” spytałem niepewnie oglądając miecz.

 

„Coś w rodzaju tarczy która uaktywni się gdy zablokujesz mieczem jakiś naprawdę potężny atak.” wyjaśniła.

„Jednak.. Nie polegaj zbytnio na tej właściwości. Magiczna wełna bardzo wolno zbiera manę z otoczenia i nie jest w stanie zmagazynować jej zbyt wiele, więc efekt nie będzie zbyt imponujący i może wystąpić tylko raz na jakiś czas w zależności od otoczenia..” dodała prumka.

 

„Czyli że raczej nie traktować go jako narzędzie taktyczne.” stwierdziłem.

 

„Nie. Raczej jak ostatnią szansę. Jeśli się uaktywni –zrób co w twojej mocy by uciec lub zakończyć walkę, bo drugiego ataku już nie przeżyjesz.” powiedziała poważnym głosem.

 

 

................

 

 

Najwyższy czas sprawdzić jak zachowa się Glimmer w nowej oprawie.

 

Zisss.. ding!!! .. świsnęło ostrze gdy ruchem nadgarstka  nadałem mu nieco pędu nim przyjąłem postawę do ataku.

 

Uśmiechnąłem się do siebie w duchu.

 

Patrzyłem w skupieniu przed siebie, kątem oka obserwując pełznące po ziemi cienie krążących nade mną harpii.

W pewnym momencie jeden po drugim zaczęły rosnąć.

Ugiąłem nieco nogi i poprawiłem chwyt na rękojeści.

 

Nie czułem strachu.

Raczej podniecenie i.. odrobinę niecierpliwości.

 

Jeszcze nim ruszyłem do ataku, szczyt niewielkiej skalnej iglicy wyrastającej z ziemi tuż obok miejsca w którym stałem – osunął się na ziemię  obcięty czysto czubkiem mojego miecza.

 

 

...****....

 

 

Wysokie góry  piętrzyły się stromymi stokami, a wąską przełęcz pomiędzy nimi  przegradzał wysoki na dobre dwadzieścia metrów solidny mur. Prowadzący karawanę podniósł dłoń i jeden po drugim – wszystkie wozy stanęły.

 

Z cichym skrzypnięciem otwarł się niewielki lufcik w bramie i żołdak na przedzie włożył jakiś zwitek do środka.

Po chwili wrota się otwarły i powoli znów ruszyli.

Powoli, bo każdy wóz był sprawdzany a baczne oczy strażników przyglądały się każdej twarzy.

Kawałek dalej następny mur przegradzał dolinę, a w obramowaniu otwartej na oścież bramy widać było sterczące zęby potężnej kraty.

Żołnierz przy kołowrocie stał w gotowości by w razie alarmu jednym ruchem pociągnąć za wajchę i zwolnić blokadę.

Gdyby cokolwiek, człowiek, zwierzę czy  jakiś wóz akurat był pod nią – na pewno zostałby doszczętnie zmiażdżony więc.. chyba lepiej by było nie prowokować niepotrzebnie strażników.

Gdy nadeszła ich kolej, nim przejechali przez pierwszą bramę woźnica zatrzymał wóz.

Siedzący obok człowiek obrócił się w ich stronę.

 

„Chcę żeby to było jasne. To ostatnia szansa żeby przemyśleć sprawę. Co prawda podpisaliście kontrakt, ale od tego momentu już nie ma szans na zmianę zdania.” Powiedział pokazując im przejście.

„To bardziej wygląda na więzienie niż kopalnię..” rozległo się gdzieś z tyłu.

„Jak mówiłem wcześniej – To kopalnia wartościowych złóż, więc wszystkie środki ostrożności które tu widzicie są absolutnie konieczne. Za tym murem życie toczy się jak wszędzie, ale opuścić je będziecie mogli jedynie za okazaniem specjalnej przepustki. Jeśli komuś nie podoba się taki warunek, to ostatni moment by zmienić zdanie.” odparł przewodnik po czym polecił im zsiąść z wozu.

 

„Imię.. Nazwisko.. Zawód..” słychać było beznamiętne pytania człowieka zza sterty papierów notującego przybyłych i wydającego przepustki.

Kilka osób spoglądało po sobie niepewnie.

 

W końcu jeden z nich podszedł do przewodnika.

„O co chodzi?” ten spytał.

„My.. To chyba jednak nie dla nas..” powiedział pierwszy niepewnie.

„No.. Bo my mysleli  że to bydzie .. no wicie.. jak wszendzie indziej..” dodał drugi.. po wyglądzie sądząc jakiś wieśniak z dalekiego zaścianka.

„Chcieliśmy trochę dorobić i wracać, ale..” zaczął trzeci.

 

„Rozumiem..” powiedział przewodnik , po czym skinął ręką na jednego ze strażników.

Ten podszedł, pochylił się i coś szeptali przez moment, po czym strażnik skinął ręką na nich.

 

„Weźcie swoje rzeczy z wozu i poczekajcie tam.” Powiedział pokazując im miejsce koło bramy z wygasłym ogniskiem i kilkoma pniami na których mogli usiąść.

 

„Gdy tu skończymy to ci panowie odeskortują was do traktu.” Powiedział przewodnik pokazując na niewielką grupkę zbrojnych .

„Dziękujemy .. i.. przepraszamy za kłopot.” Mówili jeden przez drugiego.

„To nic takiego. Naprawdę.” Odparł przewodnik po czym odwrócił się w stronę reszty.

 

„Teraz wasza kolej.” Powiedział po czym pokazał im czekającego za stołem urzędnika.

 

„Skąd jest.. Imię.. Nazwisko.. Zawód..” pytania padały mechanicznie jedno za drugim.

 

„Hej.. Fred.. A ty gdzie byłeś? Już myślałem że się rozmyśliłeś bo nie widziałem cię przy rejestracji?” spytał po cichu towarzysza jeden z najemników gdy siedzieli znów na wozie.

„Musiałeś się zagapić.. ” ten odparł pokazując mu wiszący na szyi łańcuszek z metalową przepustką.

 

Po chwili ich wóz minął drugą bramę i ich oczom ukazała się wąska, kręta droga pnąca się lekko w górę. Po kilku zakrętach ich oczom ukazała się obszerna dolina na przeciwległym końcu której wznosiła się górska twierdza.

Można było odnieść wrażenie że to otoczone ze wszystkich stron górami niewielkie państewko, ze stolicą położoną w sporym kasztelu u stóp którego  kwitło normalne życie.. Wioska otoczona poletkami i zagrodami zwierząt, kawałek dalej przy strumieniu kilka chat rybackich, i wreszcie jak to na podgrodziu – targ na którym dostrzec można było handlarzy  oraz rzemieślników i ich stragany ..

Zatrzymali się przed sporym zajazdem po czym przewodnik kazał im wysiadać i wypakować rzeczy.

 

„Zostawiam was tutaj. Oberżysta da wam jakieś pokoje a w międzyczasie ktoś z zamku przydzieli wam zadania.” powiedział, po czym udał się z papierami w stronę kasztelu.

 

„No już! Zabierać te toboły!” marudził woźnica ponaglając ich.

„Spokojnie.. Mamy czas godzina jeszcze młoda..” powiedział jeden z chientropów wyjmując wielki worek z jakimś żelastwem.

„Na wieczór chcę być w domu a przez was mi się zećmi..” zrzędził pomagając im wyciągać toboły.

„Nie mieszkasz tutaj?” zainteresował się inny z najemników.

„Prędzej u diabła pod ogonem bym chatę postawił..” mruknął cicho woźnica, po czym splunął przez lewe ramię.

„Wożę towar ze wsi aż tutaj i tyle. Ale wolę nocować na dole..” pokazał głową drogę którą przybyli.

Wyglądało na to że ma na myśli wioskę z której tu przyjechali po ostatnim przystanku.

„A co.. żarcie takie podłe czy dziewuchy brzydkie?” zapytał inny a reszta zawtórowała mu rubasznym śmiechem.

Woźnica tylko wzruszył ramionami po czym poszedł otworzyć tył wozu żeby inni mogli też wziąć swoje rzeczy.

 

„Klimat mi nie pasuje..  Stary już jestem a w górach przeciągi takie.. Wiatr wyje złowieszczo między graniami..” powiedział zerkając niepewnie w stronę warowni.

„Więc czemu nie przeprowadzisz się na niziny? Cieplej i powietrze zdrowsze.. hę?” spytał któryś a kilku zawtórowało mu  śmiechem.

„Dwóch synów mam.. Fedrują na przodku i nie mogę ich tak samych zostawić.. ale wierz mi młodzieńcze – gdybym tylko miał wybór..” powiedział woźnica, lecz przerwał widząc nadchodzącego karczmarza.

 

„Co tam Zedref? Znów rekrutów straszysz?” spytał karczmarz z ironią w głosie podając mu jakieś pakunki.

 

Na dźwięk tego imienia Fred zerknął uważniej na starego woźnicę. Na moment ich spojrzenia spotkały się, po czym Fred spuścił wzrok i zaczął grzebać w plecaku.

 

„Nawet gdyby..?” odparł zaczepnie woźnica patrząc mu w oczy.

„Chyba lepiej żeby przestraszyli się mojej gadki niż goblina w tunelu co nie?” dodał uśmiechając się złośliwie.

 

„Co fakt to fakt.” Powiedział oberżysta.

„Potrzebuję dwóch chętnych.. Pomożecie mu załadować wóz na powrót.” dodał patrząc w stronę nowych.

 

Zgłosiło się dwóch osiłków więc wydał im odpowiednie polecenia a sam skinął dłonią na resztę i poprowadził ich na kwatery w oberży.

 

„Coś wam powiem chłopcy, bo wyglądacie mi na zacnych ludzi.. Nie dajcie się zabić tam na dole.. Ludzie mówili że ..”

„Zedref! Gówno widziałeś i gówno wiesz. Tylko im w głowach namieszasz. Plotek z pierwszej ręki nasłuchają się jak tylko zbieracze na wieczerzę zlezą. Zajmij się swoim wozem a jęzor trzymaj krótko bo ci go jeszcze Reuben na supeł zawiąże he he he..” powiedział oberżysta przerywając mu w pół zdania.

 

„Jak tam chcesz Lethinanal..  U ciebie to wiadomo.. Mocne trunki, miękkie ud..łóżka, i bajki na dobranoc .. nosem wciągane..” mruknął woźnica, po czym splunął przez ramię.

 

„Nie inaczej.. Nie inaczej! Do koloru do wyboru!” odparł karczmarz ze śmiechem.

 

„Uważajcie na niego.. Ten drań zedrze z was ostatnią koszulę.. a i majtkami nie pogardzi byle wyjść na swoje.” Powiedział woźnica zawracając wóz.

„I jeszcze jedno..”  dodał trochę ciszej gdy już odjeżdżał.

„Nie napytajcie sobie kłopotów.. Tu.. nawet ściany mają uszy.. i oczy..” mruknął tak cicho że jego głos praktycznie zniknął wśród pospiesznego zgiełku uliczki.

„Fred.. słyszałeś co on powiedział?” dopytywał się znajomego jeden z najemników.

„Kto go tam wie co mruczał pod nosem.. Dziwak jakiś..” odparł Fred zbywając go, po czym zaczął zbierać z ziemi swoje rzeczy.

Kątem oka zerknął jeszcze w stronę odjeżdżającego wozu, i przysiągłby że woźnica uniósł dłoń jakby na pożegnanie.

Dziwnym trafem ten gest wydał mu się.. znajomy.

Podobnie jak imię.. ale..

Czy on nie powinien już dawno być.. martwy?

 

 

 

...***...

 

 

 

„Podobno zniszczyłaś łowczemu placyk treningowy..” zagaiła Thessalia gdy umościły się z tyłu wozu jadącego do Ellandor.

„Przepraszam.. Poniosły mnie nerwy..” powiedziała nieco zawstydzona Norien.

„Ale.. sam się prosił.” Dodała po chwili.

„Nie dość że dał mi najsłabszy łuk, to jeszcze najcięższe strzały..” powiedziała.

„Ten królik zdążył by się zestarzeć zanim strzała trafiła by go w dupę..” powiedziała zagryzając wargi ze złości.

Hihihihi.. zaśmiała się Thessalia.

„Cały on..” dodała po sekundzie.

„Co masz na myśli?” spytała Norien

„Heh.. Jakby ci tu.. Letsgowlas reprezentuje starą szkołę Elfickiej sztuki łuczniczej..” powiedziała zamyślając się trochę.

„Przed zstąpieniem bóstw, elfy były niekwestionowanymi mistrzami w łucznictwie. Pięć strzał z wyskoku.. Rykoszety.. Przyszpilenia czy strzały obezwładniające celowane bezbłędnie we wrażliwe punkty przeciwnika.. Był naprawdę dobry.. Nawet teraz jest.. Tyle że nie ma Falny i nigdy nie osiągnie takich rezultatów  jak łowca z choćby drugim poziomem.

Dlatego gdy tylko ma okazję popisać się – nie omieszka z tego korzystać .. a strzał rykoszetem do pędzącego królika to jego popisowy numer..” wyjaśniła Thessalia.

„Z reguły po wszystkim tłumaczy przez godzinę zaskoczonym uczniom jak to jedynie lata treningu i tysiące wystrzelonych strzał potrafią wznieść łowcę do poziomu mistrza..” dodała.

„Mógł chociaż dać mi normalny łuk.” Mruknęła Norien, wciąż nieco zła na starego elfa.

„Zawsze stosuje ten sam trick gdy chce się popisać. Po prostu taki już jest. Myślał że na pożegnanie zostawi cię ze świadomością wyższości Starej Szkoły..” powiedziała elfka.

„Teraz powinno mi być głupio tak?” spytała dziewczyna.

„Niekoniecznie..” odparła Thessalia.

„Ktoś w końcu i tak utarłby mu nosa – to była tylko kwestia czasu.” dodała.

„Musi zrozumieć że świat nie stoi w miejscu.. Młodzi dorastają i dzięki Falnie zdobywają nowe umiejętności a naszym przeznaczeniem jest po prostu ustąpić im miejsca..” powiedziała z lekkim smutkiem w głosie.

„Dobrze że Iwan tego nie słyszy..” mruknęła Norien znów poprawiając niesforny kosmyk włosów który co rusz opadał jej na oko.

„ No tak.. On i starość.. Heh..” Thessalia uśmiechnęła się na samo wspomnienie energicznego krasnoluda.

Norien dała by głowę że na samo wspomnienie Iwana twarz Thessalii pokrył delikatny rumieniec.

Znów z roztargnieniem sięgnęła do głowy..

„Masz.. to powinno pomóc.” Powiedziała elfka podając jej ozdobną spinkę.

„Dziękuję.. Te włosy cały czas mi..” powiedziała dziewczyna przy czym urwała w pół słowa, a jej oczy zaczęły robić się coraz większe i większe.. Zupełnie jakby właśnie coś sobie uświadomiła.

Thessalia z rozbawieniem obserwowała ten moment po czym sięgnęła do torby podróżnej i wyjęła niewielkie lusterko.

Norien porwała je w dłoń i obróciła w swoją stronę z niedowierzaniem wpatrując się w swoje odbicie..

„Niemożliwe.. Ale.. Jak?..” pytała sama siebie szeptem przeczesując palcami włosy.

„Sprawka Darrena..” powiedziała Thessalia wyjmując zza pazuchy niewielką fiolkę w której na dnie zostało trochę zielonkawego płynu.

Norien wzięła ją w palce i odkorkowała.. Poczuła mocny zapach, ten sam którego ślad towarzyszył jej praktycznie przy każdym posiłku.

„Kazał dawać ci po kilka kropel rano i wieczorem .. więc dolewałam ci do herbaty...” wyjaśniła elfka.

„Nie zauważyłaś, bo efekt jest powolny, a my byłyśmy bardzo zajęte urabianiem twojej magii więc..”

Norien dopiero teraz zdała sobie sprawę że odkąd przyjechały do Windhome praktycznie nie miała czasu by zająć się sobą.. Rano wcześnie wstawały, jadły śniadanie – potem cały dzień treningu pod okiem instruktorów i Thessalii, potem kolacja, i spać.. czasu na toaletę miała niewiele więc nie zdała sobie sprawy z tego że odrosły jej włosy..

Co prawda wciąż były krótkie, ale i tak była szczęśliwa..

„Gdyby jeszcze dało się coś zrobić z tymi bliznami..” pomyślała gdy obróciła lusterko tak, że zobaczyła lewą połowę swojej twarzy.

Thessalia od razu dostrzegła jej nagłą zmianę nastroju.

„Nie przejmuj się nimi. One cię wcale nie szpecą..  Są symbolem twojej mocy.. Dodają ci charakteru. ” powiedziała.

„Poza tym.. Jemu podobasz się taka jaka jesteś..”

„Tak jakby mi zależało.”  Powiedziała szorstkim głosem Norien oddając jej lusterko.

Odwróciła głowę i zaczęła z zainteresowaniem obserwować drogę przed nimi.

Thessalia z ledwością powstrzymała się od śmiechu. Siedząc obok niej nie mogła widzieć jej twarzy, ale nawet czubki uszu dziewczyny były czerwone więc z łatwością mogła sobie wyobrazić resztę..

Wąska górska droga przed nimi zaczęła się rozszerzać, co oznaczało że znajdują się u wyjścia z doliny a stąd już niedaleko do puszczy i Cichego Sadu.

Thessalia nie mogła się doczekać aż przetestują to czego dziewczyna się nauczyła w praktyce, ale tym razem już z dala od drzewa Selor..

 

 

 

....***....

 

 

 

Wszyscy na mnie czekali. Thessalia z Norien wróciły z Windhome już dwa dni temu, ale mi dopiero wczoraj późnym wieczorem udało się wreszcie dotrzeć do Cichego Sadu. Z samego rana zaniosłem zielony obsydian do pracowni Amber i mieliśmy wszyscy iść obejrzeć wyniki treningu Norien, gdy drogę zastąpił nam posłaniec.

 

„Musimy porozmawiać.” – takimi słowami przyjął nas Elion gdy tylko wróciliśmy do Ravendell. Poprowadził nas prosto do jednego z tajnych pomieszczeń wielkiej biblioteki, w niższych piętrach pałacu północnych Elfów. Przed drzwiami stała straż a po naszym wejściu drzwi zostały zapieczętowane specjalnym zaklęciem wygłuszającym.

„Z reguły takie zabezpieczenia stosuje się gdy któryś z naszych naukowców studiuje zwoje starożytnej magii, ale tym razem sprawa może być nawet poważniejsza.” powiedział Elion .

W środku czekało na nas już kilka osób, między innymi kapitan gwardii przybocznej Ellrunda, nadworny kronikarz i czterech członków Rady.

Nim zdążyliśmy zapytać o powód naszego wezwania, otwarły się drugie drzwi i wszedł nimi Ellrund , który nie czekając nawet na nasze słowa powitania od razu zaczął:

„Witajcie. Formalności odłóżmy na bok. Elion złoży nam sprawozdanie z sytuacji a potem razem zastanowimy się co dalej.” powiedział siadając.

Przy niewielkim stole było miejsca jedynie na kilka osób więc jedynie Iwan i Devana zajęli miejsca pomiędzy elfami, a ja z resztą drużyny stanęliśmy za nimi zaglądając  ponad ich głowami.

Na środku stołu Ellrund rozwinął mapę świata a obok położył kilka starych zwojów.

Elion wstał i zaczął tłumaczyć:

 

„Jak wiecie, nasze poszukiwania jakichkolwiek informacji dotyczących tych niewielkich podziemi utknęły w martwym punkcie. Brak jest zapisków sugerujących podobną aktywność podziemi i potworów w twierdzach Rakii. Wiadomo że takie miejsca same z siebie przyciągają różnego rodzaju stwory  ponieważ stanowią dla nich naturalny habitat - dlatego  występowanie tam podstawowych potworów nie było niczym niezwykłym, jednak ich ilość nigdy nie była zbyt wielka, a odradzanie się ich działo się raczej w sposób naturalny niż tak jak dzieje się to w Dungeonie ..” zaczął naukowym tonem, jednak Iwanowi zabrakło cierplywości ..

„Tyle to my wiedzieli zanim my tu przisli..” powiedział przerywając jego wykład.

„Lepij nom powiedz skund sie te wielkie krystały wzieny i cymu przez nie robi sie w tych piwnicak mały dungeon..” zapytał.

„Heh.. No właśnie powiedziałem że.. Nie wiemy..” odparł Elion wznosząc oczy w górę.

„Wszystko wskazuje na to, że te kryształy zostały tam umieszczone specjalnie – a z listu Farta do Ikelosa wynika że powinno być ich.. sześć..?” wtrąciła Devana starając sobie przypomnieć tamten list.

„W dodatku zostały tam umieszczone przez członków familii Ikelosa którzy prawdopodobnie łapali te potwory i sprzedawali na czarnym rynku.” Dodała podsumowując znane nam już fakty.

„ Z tamtego listu wynikało że sprawa wymknęła im się spod kontroli a gniazda - jak je nazywali – zdziczały ..” dodał Darren stojący z tyłu.

„No właśnie..” mruknął Elion.

„Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku że to może mieć coś wspólnego z .. Miejscami Mocy..” powiedział.

„Miejsca Mocy?” powtórzyło kilkoro z nas z zaciekawieniem.

„Pierwszy raz coś takiego słyszę.” powiedziała Lea.

„Bo widzis.. Miejsce Mocy to je takie miejsce gdzie panuje.. Moc!” wyjaśnił rzeczowym tonem Iwan.

„Jak zrobis takom małom piramidkie, wsadzis do niei tempom brzytwe i zostawis w miejscu Mocy, to na drugi dzień brzitwa bydzie łostro! Tako to je Moc!” powiedział krasnolud z udawanym przekonaniem.

„Aaaa!!! Więc to dlatego krasnoludy noszą brody..!” powiedział Darren z takim wyrazem twarzy jakby właśnie dokonał jakiegoś odkrycia.

„A goliłeś sie kiedy tempom brzitwom?” spytał Iwan unosząc brew.

Kilka osób parsknęło śmiechem, jednak po chwili śmiech ucichł, gdy wszyscy spostrzegli grobową minę Eliona.

 Nawet Thessalia, która przeważnie dawała się ponieść wesołemu usposobieniu krasnoluda teraz spoważniała.

„Osobiście znam trzy takie miejsca.” Powiedział Ellrund ignorując Iwana.

„Jedno w pieczarach Dhellas na zachodzie, jedno w państwie Telskyura w krainie Amazonek i jedno w puszczy Lotril..” dodał.

„Co to za miejsca?” spytał Iwan poważniejąc.

„Dhellas to święty cmentarz Elfów. Miejsce spoczynku naszych królów. Dokładna lokalizacja tego miejsca jest pilnie strzeżoną tajemnicą naszej rasy. Nasi najwięksi magowie udawali się tam z pielgrzymką by podczas medytacji doskonalić swoje zaklęcia czy też zdobywać nowe..” zaczął wyjaśniać Ellrund.

„ Z kolei Miejsce Mocy w Telskyura znajduje się w górach na południowym krańcu półwyspu, w świątyni poświęconej ich bogini Kali. To właśnie  tam małe dziewczynki stają się Amazonkami podczas rytuału inicjacji.. ” dodał z zaciśniętymi pięściami..

Na moment zapanowała niezręczna cisza..

Wszyscy zebrani w tym pomieszczeniu wiedzieli że Ellrund był przez długi czas ambasadorem elfów przy królowej amazonek Antiope..

„A trzecie? To z Lotril?” Lea przerwała milczenie.

„Znajduje się w Cichym Sadzie.. W jaskiniach za moją posiadłością..” powiedziała Thessalia, a nam opadły szczęki.

„Masz Dungeon .. w ogródku?” wystękał zszokowany Iwan.

„Nooo.. właśnie nie.. Nie Dungeon.” Powiedział Elion.

„Miejsca Mocy to miejsca.. Specjalne. Od wieków były wykorzystywane przez magów do studiów nad zaklęciami czy nasączania artefaktów mocą magiczną.. Owszem, pojawiały się też w nich potwory, jednak nigdy tak intensywnie ani w takiej ilości jak w Dungeonie..” dodał.

„Nikomu nawet przez myśl by nie przeszło porównywać Miejsce Mocy do Dungeonu.” Powiedział Ellrund.

„ To, że cały czas było zasiedlone przez potwory było nam na rękę, bo jakby samo strzegło naszego skarbu.” wyjaśnił.

„Kwiatu Paproci..”  raczej stwierdził niż spytał Darren.

„Dokładnie.” Potwierdził Ellrund.

„Samo znaczenie Miejsc Mocy zaczęło słabnąć odkąd bóstwa zeszły do Gekai i obdarzyły swoje dzieci Falną. Nikt już nie musiał medytować w głębokiej jaskini żeby rozpalić w sobie magię.. Nikt nie czekał tygodniami aż stworzony przez niego artefakt nasiąknie Mocą.. Dzięki Falnie wszystko stało się prostsze a wiedza o Miejscach Mocy zaczęła stopniowo zanikać – aż w końcu pozostało po nich jedynie trochę legend i zabobonów..” dokończył, a wszyscy mimowolnie odwrócili głowy w stronę Iwana.

„Nooo.. a jak to się ma do Gniazd i tych kryształów?” spytał w końcu Darren.

„Podejrzewamy że te kryształy mogły być właśnie źródłem Mocy..” powiedział Elion.

„Ponad pół roku temu dostałem wiadomość od mojej..go kontaktu w Maghenesh, że Miejsce Mocy w Telskyura umarło.. Myśleliśmy że może po prostu wyczerpała się jego moc.. To mogło by się przecież zdarzyć.. Po tylu wiekach..” powiedział Ellrund a członkowie rady pokiwali głowami.

 „Ponad tydzień temu pokonaliście potwory w jaskiniach – do tego czasu powinny już zacząć się odradzać. Z reguły jaskinie zasiedlały się już w jakieś trzy czy cztery dni po wyczyszczeniu z potworów. Teraz wciąż są puste, a dokładnie wczoraj  dostałem informację od pielgrzymów że katakumby pod Cmentarzem Królów zostały splądrowane.” dodał elf..

 „To niemożliwe żeby Miejsca mocy wyczerpały się praktycznie w tym samym czasie, a gdy zaczęliśmy szukać informacji na ich temat – okazało się że z jakiegoś powodu brakuje nam części zwojów.  Zniknęły zapiski obejmujące okres wieku sześćsetnego sprzed zstąpienia bóstw oraz Wielkiej Wojny..” powiedział Elion.

„ Dlatego przypuszczamy że  to właśnie te kryształy mogły być sercem Miejsc Mocy, a Evilus w jakiś sposób dowiedzieli się o tym i wykorzystali je dla swoich celów.” dodał.

„Skąd takie przypuszczenie? Przecież miejsca mocy istniały od tak dawna że powinniście już dawno poznać źródła ich energii..” spytała Devana.

„Starożytni przeprowadzili badania a ich wyniki zostały spisane na zwojach i zamknięte w archiwum. Od tamtego czasu nikt już nie prowadził takich badań bo nie było potrzeby..” powiedział jeden z członków rady.

„Nie możecie zwyczajnie poszukać tych zwojów i sprawdzić?” spytała Norien.

„Właśnie tych zwojów nam brakuje..” powiedział kronikarz rozkładając ręce.

„Map wszystkich znanych nam lokalizacji miejsc mocy, wyników badań, ba – nawet starych podań i legend z nimi związanych! Zniknęło łącznie ponad sto dwadzieścia zwojów.” powiedział z zatroskaniem.

„Sto dwadzieścia zwojów to całkiem sporo.. Jak to się stało że nikt się nie zorientował..” zaczął Darren ale przerwała mu Lea.

„Nie widziałeś tej biblioteki..” powiedziała kiwając głową.

„Jeśli staniesz na środku i spojrzysz pomiędzy regałami to nie zobaczysz ścian..” dodała z przejęciem.

„Mamy skatalogowanych ponad pięćset osiemdziesiąt tysięcy różnego rodzaju zapisków, od grubych traktatów historycznych po notatki, mapy czy listy spisane na pojedynczych pergaminach.. Brak stu dwudziestu zwojów można łatwo ukryć..” powiedział główny kronikarz.

„Więc podejrzewacie że ktoś je ukradł?” spytał Darren.

„Dwa lata temu grupka naszych archiwistów wyruszyła do Orario żeby uzupełnić naszą wiedzę w tamtejszej bibliotece. Jeden z nich pół roku później wrócił by kontynuować studia nad okresem średnim sprzed zstąpienia bóstw a po kilku miesiącach został wezwany z powrotem do Orario..  Sprawdziliśmy. Okazało się że nigdy tam nie dotarł a do głównego archiwisty dostarczono jedynie list że z powodów zdrowotnych musi pozostać w Ravendell. Zarówno on, jak i jego rodzina gdzieś zniknęli i nie ma po nich śladu od półtora roku.” Powiedział Elion.

„Nie zwróciło to waszej uwagi?” spytała ze zdziwieniem Norien.

„Często się zdarza że gdy naukowiec wyrusza w jakieś miejsce na dłużej by prowadzić swoje badania to zabiera ze sobą rodzinę.. Dla wielu jest to po prostu pretekst by stąd wyjechać i zacząć nowe życie ..” mruknął Elion spoglądając w stronę Thessalii ze złością.

„Czyli że nie zwróciło.” powiedziała dziewczyna z przekąsem.

„Nie szpiegujemy naszych obywateli, a w ich zachowaniu nie było niczego podejrzanego.” powiedział Ellrund.

„Był co prawda nieco przygaszony i jakby czasem.. nieobecny gdy z nim rozmawiałem, ale tłumaczył się że to przez córkę która wbrew jego woli wyjechała z narzeczonym..” dodał  po chwili namysłu.

„Jak miała na imię?” spytała tknięta przeczuciem Devana.

„Chyba.. Nimue ..”

„Nimue Trisven? Fioletowe oczy i błękitne włosy?” spytała bogini.

„Skąd wiesz?! Spotkałaś ją?” spytał z przejęciem Elion.

„Tak.. spotkałam..” odparła Devana, po czym opowiedziała pokrótce historię odnalezienia przetrzymywanych u Goldburga dziewcząt.

„Czyli że to się składa w całość..” powiedział nieco wstrząśnięty Ellrund.

„Evilus..” mruknął Iwan.

„Pewnie szantaż. To w ten sposób weszli w posiadanie tych zwojów.. Tylko na co im one były?” spytał Oren.

„Dzięki nim prawdopodobnie odkryli naturę Miejsc Mocy – o ile nie znali jej wcześniej – oraz miejsca ich występowania, dzięki czemu zabrali kryształy a Miejsca Mocy umarły..” wtrącił stojący do tej pory w milczeniu Ichiro.

 „Ale po co przenosić kryształy do Lotril? To przecież w sumie niedaleko stąd? W dodatku nie były pilnowane więc szczególnie narażone na odkrycie?” spytała zdziwiona Lea.

„Pewnie wyszli z założenia że kryształy obronią się same. A co do powodu.. Wydaje mi się że samo zgromadzenie ich w ruinach Rakii to tylko część ich planu. Część czegoś większego..” dodał w zamyśleniu.

„Więc może zwyczajnie wystarczy odnaleźć pozostałe dwa i również je zniszczyć – a wraz z nimi zdusić ich plan w zarodku?” spytałem.

„Nie. Nie, dopóki nie dowiemy się więcej.” powiedział Iwan poprawną koine, a oczy wszystkich zwróciły się na niego ze zdumieniem.

Krasnolud przez chwilę przeczesywał w zamyśleniu brodę palcami po czym znów się odezwał:

„Kryształ który zniszczyłem w górach był na pewno tej samej natury co pozostałe, choć nie tak potężny.. Jednak te z ruin.. Niemożliwe żebyśmy przypadkowo niszczyli kryształy od najsłabszego.. Wygląda na to – a przynajmniej tak sądzę – że one są ze sobą jakoś połączone i z każdym rozbitym pozostałe zyskują na sile..” powiedział.

„W Dirthall były tylko trzy zwyczajne zamkowe piętra a kryształ tkwił schowany na czwartym, tuż pod nimi. W Ravenpick  - Golem był na piątym jeśli mnie pamięć nie myli a kryształ w grocie poniżej..” zaczął wyliczać.

„W Thorn było siedem..” dodałem a krasnolud tylko pokiwał głową. Po chwili powiedział:

„Musimy dowiedzieć się czym tak naprawdę te kryształy są, bo inaczej w kolejnych ruinach może czekać nas zagłada..” powiedział, a mnie przeszedł dreszcz.

„Aż tak źle?” spytał Oren.

„Nawet tutaj w drużynie mamy trzech z poziomem trzecim, a w bazie na Rozstajach następnych.. Nawet to nie wystarczy?” spytał.

„Teoretycznie powinno aż nadto by zejść na trzydziesty poziom w Orario..” powiedziała Thessalia.

„Jednak tamta część Dungeonu jest dobrze zbadana, znany jest rozkład większości poziomów, rodzaje i siła potworów czy położenie bezpiecznych miejsc, a nawet pomimo tego zdarzają się przypadki nietypowych potworów czy zjawisk które potrafią w mgnieniu oka unicestwić drużynę nawet silniejszą od waszej..” dodała.

„Tutaj mierzycie się z nieznanym, i nawet pomimo tego że poza Dungeonem w Orario potwory powinny być słabsze, już na samym początku spotkaliście Nietypowce.” powiedziała marszcząc brwi.

„Nawet nie wiecie ile mieliście szczęścia. Etherusa zobaczyłam pierwszy raz w strefie martwej many na dwudziestym piętrze.. Ucierpiało wtedy kilku ludzi od Ganeshy a zanim zdążyliśmy się go pozbyć czworo naszych zapadło w mind down..” dodała z powagą.

„Dungeon to niebezpieczne miejsce, a gdy coś pójdzie nie tak nie będzie nikogo kto mógłby ruszyć wam na pomoc z misją ratunkową.” powiedziała po chwili przerwy.

Spojrzeliśmy na Iwana a on tylko pokiwał głową.

„Już  mówiłem kilka razy.. To co widziałem wtedy w kopalni to nie były zwidy. W dodatku ta aktywność Farta i jego ludzi w górach.. Tam się kroi coś grubszego niż dziesięć poziomów pod starym zamkiem.” powiedział z przekonaniem.

„Do tego ta sprawa z Waldsteinem..” dodał, a wszyscy spojrzeli na mnie..

Pod ich wzrokiem poczułem się jakby ktoś przywalił mnie płytą nagrobną mojego przodka..

„Musimy jechać do Orario Blake.” Powiedziała Devana.

„Iwan musi zaktualizować Status. Krasnolud z jego doświadczeniem i czwartym poziomem na plecach to jak mała armia. Poza tym potrzebujemy więcej informacji. To co wiemy na temat Waldsteina z podań i legend to za mało.” dodała.

„No i muszę was zabrać na dół, do Dungeonu. Żebyście zobaczyli na własne oczy z czym może przyjść nam się zmierzyć.” dodał z powagą Iwan.

„W takim razie to chyba wszystko. Niestety z powodu kradzieży zwojów nie możemy udzielić wam więcej informacji więc Elion pojedzie z wami do Wielkiej Biblioteki bo tylko on wie czego szukać. Czy macie zakończone inne sprawy?” spytał Ellrund.

„Potrzebuję jeszcze jakieś dwa dni. Mamy ważną recepturę w trakcie syntezy i chciałbym ją dokończyć.” powiedział Darren.

„Ja też prosiłbym o ciut więcej czasu..” dodał Oren.

Devana kiwnęła głową na zgodę.

Ci dwaj od samego przyjazdu do Cichego Sadu.. a właściwie od pamiętnego przyjęcia powitalnego, znikają na całe dnie by ciężko pracować.  Darren praktycznie nie wychodzi z pracowni Głównego Alchemika.. Miesza, warzy i testuje różne przepisy by w jak najkrótszym czasie zdobyć jak najwięcej wiedzy. Z kolei Oren przeniósł się do kowala, całymi dniami razem coś kują zawzięcie a potem jeszcze do późna majsterkuje..

„Dwa dni?” spytała by potwierdzić termin wyjazdu.

Obaj skinęli głowami.

„Dobrze. W takim razie na trzeci dzień ruszamy.” powiedziała.

„Osobiście upewnię się że wszystko czego wam trzeba do podróży będzie gotowe.” powiedział Ellrund po czym..

„A tobie .. coś .. dolega?” spytał spoglądając podejrzliwie na Iwana.

Ten – siedział za stołem z dłonią na stylisku topora a na twarzy wykwitł mu szeroki uśmiech.

„Aaa nic.. Ino mi sie cały cos cosik tłukło pod sklepiynim ino żek nie wiedzioł co, a teroz żek se spomnioł..” powiedział krasnolud wracając do swojego zwykłego Siebie.

„Elfy.. Ludzie.. Krasnolud.. Jakby tu jesce Amber z nami beła to by my wyglondali jak ci na tym zebraniu co radzili jak tyn pierścionek zniscyć..” wyjaśnił.

„Racja!! Zupełnie jak Drużyna Obrączki!! ” Lea też chyba miała podobne skojarzenie bo aż klasnęła w dłonie z podniecenia.

„Jak byłam mała to często się w to bawiłyśmy..” powiedziała , po czym obie z Norien zaczerwieniły się po uszy.

„My tyż sie w to bawili jak my dziecyskami byli!” powiedział Iwan.

„Jo żek zawse był Glorfinger!!” dodał wypinając pierś.

„ Ino że sie to źle skońcyło jak my babcynom ślubnom bizuterie w kuźni sfajcyli..” dodał macając się bezwiednie po siedzeniu.

Kilku obecnych parsknęło śmiechem a  Ellrund oparł łokcie na stole i ukrył twarz w dłoniach.

„Dobrze że cię łowczy nie słyszy..” powiedział patrząc na niego przez palce.

„A to cymu?” spytał z zaciekawieniem krasnolud.

„Letsgowlas ma bzika na tym punkcie..” powiedziała Thessalia.

„Wystarczy przy nim wspomnieć cokolwiek na temat Drużyny Obrączki a zacznie swoje wywody jakoby któryś z jego przodków osobiście brał w tym udział..” wyjaśniła.

„Fiu fiuuu.. Mo chłopok wyobraźnie. Nie powim..” powiedział Iwan, a wszyscy spojrzeli na niego wymownie.

„Coś jeszcze?” spytała Devana odwracając uwagę wszystkich od Iwana.

„Jeśli za dwa dni mamy ruszać to musimy się brać do pracy. Trzeba się dobrze przygotować do drogi.”

„Wygląda na to że Blake też ma jakieś skojarzenia..” powiedział nieco uszczypliwym tonem Elion.

„Co..? Uh.. nie.. Ja tylko..” zacząłem się plątać  wyrwany tak nagle z zamyślenia.

„Co ci chodzi po głowie?” zachęciła mnie bogini.

„Spotkaliście się z nazwiskiem Kendra Steinwald? Albo Fels?” spytałem, a większość z obecnych jedynie pokręciła głowami.

„Dlaczego pytasz? Coś się stało gdy poszedłeś po obsydian?” spytała bogini.

„W górach..  Natknąłem się na.. ducha..” zacząłem, a część z obecnych spojrzała na mnie z ironią. Jednak Bogini zignorowała ich wzrok i poprosiła:

„Opowiedz.”

 

 

 

....***....

 

 

 

 

 

TRZECI POZIOM RZĄDZI!!!!! przemknęło mi przez myśl gdy pełen euforii pędziłem ścieżką przez kosodrzewinę , pod pazuchą ściskając niewielką bryłę szklistej zielonkawej skały.

Wbrew początkowym obawom walka z harpiami nie była zbyt trudna. Gdy poznałem ich schemat ataku, wszystko sprowadziło się właściwie do zwabienia ich pomiędzy skalne iglice, gdzie nie mogły zaatakować mnie wszystkie naraz.

Salwa piór, potem atak szponami na korpus lub próba odgryzienia mi głowy..

Pierwszą ubiłem dość szybko, bo gdy tylko odbiłem mieczem szpony jednej, druga była tuż za nią i spróbowała ataku zębami.

Szczęśliwie po bloku miałem Glimmer w dogodnej pozycji i nawet nie musiałem brać zamachu.

Krótki świt ostrza i bezgłowe ciało harpii runęło na ziemię wijąc się w konwulsjach.

Ggggrrriiiaaahhh!!! krzyknęły wściekle pozostałe i momentalnie wzbiły się w górę. Krążyły przez moment starając się wypracować dogodny moment do ataku, po czym runęły na mnie jak jastrzębie, z dwóch stron na raz.

Pochyliłem się w oczekiwaniu na atak, a stopę oparłem u podstawy jednej ze skał gotów błyskawicznie zmienić pozycję.

Jak na komendę, obie machnęły skrzydłami uwalniając jednocześnie salwę kilkunastu piór.

Lewym ramieniem osłoniłem głowę, a trzymanym w prawej Glimmerem zdołałem zbić trzy czy cztery lecące wprost na mnie.

Kilka piór odbiło się z głośnym trzaskiem od pancerzyka, jedno, odbite od lewego karwasza drasnęło mnie w ucho, a reszta z głuchym Thump! wbiła się w ziemię, tak że tylko czubki wystawały. Niestety dwa pióra zdołały mocno zranić mnie w prawe udo zmuszając do przyklęknięcia.

Krew z rany zrosiła ziemię, a widząc to bestie aż krzyknęły z satysfakcją po czym rzuciły się by dobić rannego intruza.

Tylko na to czekałem.

Gdy były tuż nade mną, odepchnąłem się nogą z całych sił i wykonałem długi, niski skok z przewrotem, a gdy tylko znów stanąłem na nogi, wybiłem się znowu – tym razem w ich stronę.

Moment w którym tak nagle ich cel zniknął im sprzed oczu tak je zaskoczył że o mało na siebie nie wpadły. W ostatniej chwili udało im się wyhamować, a podmuch ich skrzydeł wzbił sporą chmurę kurzu.

Na to właśnie liczyłem. Na ten moment w którym zaskoczone nie zdołają na czas zareagować.

Gdy po przewrotce wybiłem się w ich stronę, Glimmer miałem już wzniesiony do ataku, i nic nie mogło mnie powstrzymać.

Nie były w dogodnej pozycji względem mnie, więc nie siliłem się nawet na to by tym jednym cięciem zakończyć sprawę, zamiast tego celowałem w skrzydło najbliższej z nich.

Cichy świst ostrza , a tuż za nim głośny skrzek drącej się z bólu harpii.

Klang! zadźwięczało trochę głucho- trochę metalicznie gdy odbiłem szpony drugiej bestii, która na szczęście wytraciła większość swojego impetu by nie zderzyć się ze swoją towarzyszką, przez co jej atak miał zaledwie ułamek jej rzeczywistej mocy.

Harpia wzbiła się momentalnie w górę, krążąc nisko i starając się osiągnąć mnie szponami, lub choć odciągnąć mnie od rannej, tarzającej się po ziemi drugiej bestii. Z głębokiej rany pod jej skrzydłem krew bryzgała na wszystkie strony gdy w panice próbowała mimo wszystko poderwać się w powietrze, ale bezwładne skrzydło wlokło się po ziemi jak poła czarnego płaszcza.

Starała się uciec przede mną, ale była zbyt wolna. Wystarczyło kilka szybkich kroków i ruch ramieniem by jej głowa potoczyła się po ścieżce.

Ostatnia harpia zawyła przeraźliwie, po czym rzuciła się do ataku, jednak w pojedynkę była bez szans. Z łatwością uniknąłem salwy piór, uchyliłem się przed szponami po czym wybiłem się w górę.

Dwa metry nad ziemią odbiłem się od skalnej iglicy i znalazłszy się powyżej zaskoczonej bestii ciąłem ją przez plecy praktycznie odcinając jej kobiecą połowę od ptasiej części.

Chlusnęła krew, a potwór zwalił się bezwładnie na ziemię.

Ptasie szpony jeszcze przez moment zaciskały się jakby próbowały złapać niewidzialną grzędę, jednak po kilku sekundach spoczęły w bezruchu.

Rozejrzałem się po niebie szukając innych harpii, jednak te które udało mi się dostrzec były daleko, krążyły w kilku grupach wokół pobliskich szczytów i nie wyglądało na to by dostrzegły naszą walkę.

Wytarłem Glimmer i chowałem go do pochwy, po czym przyjrzałem się pobojowisku.

Nie wyglądało to dobrze.

Zwłoki trzech potworów walały się w nieładzie a ziemia wokół pokryta była rozbryzgami krwi.

Inaczej niż w Dungeonie, gdzie ciała potworów zamieniały się w pył zaraz po wyjęciu z nich kryształów, te – zostaną tutaj dopóki się nie rozłożą albo nie zostaną zjedzone przez padlinożerców.

Pierwsze kruki już przyleciały, obsiadły niewielką półkę skalną i z niecierpliwością czekały aż odejdę, jednak ..   Heh... Może to i potwory, ale.. nie mogłem tego tak zostawić.

U stóp skalnego zbocza znalazłem rozpadlinę w którą zaciągnąłem ciała harpii, po czym używając połowy wybuchowej paczki Darrena wzbudziłem niewielką lawinę powyżej i przysypałem je kamieniami.

Kruki patrzyły na mnie przez chwilę z wyrzutem, po czym zawiedzione odleciały, a chwilę później ja sam, już z bryłą zielonego obsydianu pod pachą oddaliłem się z tego miejsca.

I wszystko wyglądało dobrze do momentu gdy za którymś zakrętem spotkała mnie niespodzianka..

 

„........ co do...?!” stęknąłem gdy drogę zagrodziła mi skalna ściana.

 

Rozejrzałem się wokół.

Nie pamiętam żebym wchodził tym wąwozem.

Wyjąłem pożyczony od Iwana artefakt – Nić Ariadny – niewielkie puzderko które zawsze bezbłędnie wskazywało północ..

Cholera.. musiałem się zgubić.. przeszło mi przez myśl.

Gdy wbiegałem pod górę wszystkie wskazówki były jasne i oczywiste..

 

Przy maczudze Herkulesa skręć w lewo na pierwszym rozwidleniu..

Przejdź pod ścianą płaczu ( wodospad) i wejdź w drugi tunel po prawej.

 

U wylotu ścieżki skręć w lewo a następnie czwarte rozstaje po prawej..

 

W tamtą stronę to działało dobrze.. Trafiłem bezbłędnie ( raz musiałem się wrócić kawałek) i choć zajęło to trochę dłużej – wszystko szło gładko..

 

Aż do teraz.

 

Wiedziałem że mam schodzić w dół i że mam iść na południowy wschód, jednak zapiski nie mówiły nic o drodze powrotnej a ja byłem tak pewny siebie i tych wskazówek, że nie zostawiałem sobie żadnych znaków przy ścieżkach z których wychodziłem...

 

A teraz, po minięciu kilku punktów ..

 

Wysokie skalne ściany piętrzyły się po obu stronach schodząc się coraz bardziej, a  na końcu czekała mnie ślepa uliczka..

 

GgGGgggGGGRRRoooOOKKKKkkkkk......

 

To nie był odgłos jaki ktokolwiek chciałby usłyszeć za plecami stojąc w ślepym zaułku..

 

Nie jest dobrze.. pomyślałem gdy tylko zlokalizowałem źródło dźwięku.

 

Spory kawał skalnej ściany oddzielił się od reszty i ruszył w moją stronę.

Wygląda na to, że jakimś cudem obudziłem golema...

 

Nie bałem się.. aż tak..

Z trzecim poziomem powinienem dać radę ale.. Następne kamienie obsuwające się po zboczu uświadomiły mi że kamienny golem nie był jedynym strażnikiem tego miejsca..

Liczyłem na to że dzięki szybkości uda mi się po prostu ominąć go i zwiać, jednak.. Te dwa gargulce mi na to nie pozwolą..

Jeden z nich wzbił się bezgłośnie w powietrze po czym po zatoczeniu ciasnego kręgu usiadł na spiczastej skale tuż obok wylotu ścieżki, a drugi rozpostarł skrzydła gotów  rzucić się na mnie w każdej chwili.

 

Przez głowę galopowały mi myśli poczynając od : „spieprzać jak szybko się da” – aż do: „ jak walczyć z kamiennymi potworami?”..

 

Szybki skan otoczenia wykazał że jak na razie nie ma żadnych niespodzianek więc mam przeciw sobie tylko trzy potwory..

 

Golemy...

Z reguły używane jako strażnicy przez potężnych magów, wypełniały ich wolę nawet po ich śmierci..  tak jak i Gargulce, spotykane czasem w Dungeonie, na powierzchni występują często w pobliżu starych magicznych ruin, grobowców i innych przesyconych maną miejsc..

W brew pozorom, pomimo swoich rozmiarów wcale nie były powolne.. Ich zwinność opisywano jako porównywalną lub nawet przewyższającą Battle Boar`a.. A w połączeniu z niespotykaną siłą i wytrzymałością Golemy stanowią wyzwanie nawet dla średnio poziomowych poszukiwaczy przygód..

Poza tym.. Podczas walki z golemami najgorsze jest to że one nie mają emocji..

Nie da się ich zwieść, zmylić, zaskoczyć czy przestraszyć i ze śmiertelną konsekwencją wykonują swoje zadanie nie bacząc na potencjalne ubytki struktury lub nawet całkowitą destrukcję.

 

Z lewej strony powinno być ciut więcej miejsca więc jeśli puszczę się pędem to go ominę nawet jeśli...

 

Whhhoahh!!..

 

Obsydianowe szpony gargulca o włos minęły mój kark gdy próbowałem wślizgiem przejść pomiędzy nim a sporym głazem..

Przede mną druga bestia już wyciągała szpony w moją stronę.

W ostatniej chwili zaparłem się nogą o wystający z ziemi kamień i zmieniłem kierunek.. jednak to znów odsunęło mnie od wyjścia..

Odbiłem się jak mogłem i przetoczyłem po ziemi starając się zwiększyć dystans jak tylko się dało.

Golem ruszył w moim kierunku, jednak gargulce znów wróciły na swoje miejsca..

Postarałem się ogarnąć je Skupieniem, jednak...

Cholera..

Wygląda na to że będąc stworzone z materii nieożywionej nie posiadają w ogóle aury, co sprawia że w trybie Skupienia  nie są dla mnie widoczne..

Wniosek – muszę uważać na wszelkie konstrukty, i przestać polegać w takim stopniu na Skupieniu, bo jak widać – ma ono mimo wszystko sporo martwych punktów w których mogą ukryć się przeciwnicy..

Cofnąłem się więc pod samą skalną ścianę starając się odciągnąć golema jak najdalej od gargulców. Zaatakowały gdy próbowałem go ominąć więc może gdy zasięg ich akcji przestanie pokrywać się z polem golema to zdołam go wykończyć bez ich wiedzy..?

 

W tej chwili siedzą spokojnie u wylotu drogi powrotnej, zlewając się praktycznie ze skalnymi ścianami, jakby z powrotem w nie wrosły..

Golem również wygląda jakby przestał się mną interesować.. Co prawda nie wrócił na miejsce z którego wstał, i w dalszym ciągu stoi na środku ścieżki, jednak mimo że zacząłem poruszać się wzdłuż ściany – nawet nie obrócił głowy..

Dotarłem do miejsca w którym ślepa ściana zbiegała się z boczną.. Golem w dalszym ciągu stał na środku z głową zwróconą w miejsce w którym już dawno mnie nie było..

Podniosłem spory kamień i rzuciłem wzdłuż ściany wąwozu.

Upadł może ze dwadzieścia metrów dalej nie wywołując żadnej reakcji..

Więc to jest zasięg jego percepcji.. przeszło mi przez myśl.

 

Powolutku, z plecami przy ścianie zacząłem posuwać się naprzód.

Krok po kroku.. Metr po metrze zbliżałem się do miejsca gdzie upadł kamień..

Byłem w pół drogi gdy golem podniósł głowę i z cichym chrzęstem odwrócił się w moją stronę.

Ostrożnie zrobiłem jeszcze jeden krok..

Golem pochylił się lekko w przód  - jakby gotując się do sprintu w moją stronę.

Cóż..

Może nie sprintu, bo mimo jego szybkości przy jego masie do szybkiego biegu mu daleko, ale..

Szlag..

Golem blokuje wąskie gardło – miejsce gdzie przestrzeń pomiędzy skalnymi ścianami zwęża się do około piętnastu metrów więc jak szybki ja bym nie był – jego prędkość wystarczy by zablokować mi drogę.. albo...

 

Cholera.. że też nie zauważyłem....

Głupek!!  Głupek!! .. GŁUPEK!!! ...

 

Zignorowałem gargulce bo byłem pewien że jestem daleko poza ich zasięgiem..

Skupiłem się na golemie jako na głównym przeciwniku i przez to o mało nie wpadłem w śmiertelną pułapkę..

 

Mimo że gargulce dużo wcześniej wycofały się na swoje pierwotne pozycje, i nie wykazywały żadnego zainteresowania moją postacią – teraz obydwa zwróciły głowy w moją stronę i rozpostarły lekko skrzydła – gotowe by w mgnieniu oka wzbić się w powietrze..

 

Strużka zimnego potu spłynęła mi po plecach ..

To nie tak że wyszedłem poza zasięg ich percepcji..

Po prostu pilnują bym nie wydostał się z tej doliny..

 

Jeśli uda mi się ominąć golema, to trafię na gargulce.. I gdy będę nimi zajęty – dołączy do nich golem, a wtedy..

 

Zamarłem w bezruchu..

 

Nic się nie stało.

Cofnąłem się kilka kroków, a strażnicy wrócili do swoich poprzednich – obojętnych postaw.

 

Trochę spokojniej przeszedłem bardziej na środek starając się nie zbliżać za bardzo do golema..

Po chwili udało mi się wyznaczyć zasięg jego reakcji.

Gdy tylko zbliżałem się zanadto – odwracał głowę jakby pokazując że ma mnie na oku.

Gdy cofałem się choćby o krok – znów zamierał w bezruchu jak wielki, szary głaz ..

 

No ale to przecież bez sensu.. myślałem.

W dawnych czasach magiczne konstrukty tworzone były przeważnie  jako ochroniarze ..

Najczęściej chroniły zwodzonych mostów, spichlerzy czy banków, bo ich prosta w obsłudze linia komend pozwalała definiować określone zachowania w pewnej sytuacji, a golem nigdy od niej nie odstępował więc był całkowicie niewrażliwy na próby przekupstwa, zastraszenia czy perswazji, a próby jego pokonania przez nawet zaprawionych w boju wojowników często kończyły się dla nich tragicznie..

 

Jednak po zejściu bogów do Gekai ich tworzenie przestało mieć sens.

Zgrana, mocna drużyna poszukiwaczy była w stanie praktycznie bez strat pokonać prostego golema, a dzięki błyskawicznie rozwijającym się dzięki Falnie nowym rzemiosłom – powstało wiele różnych, o wiele skuteczniejszych sposobów zabezpieczania ważnych obiektów czy miejsc..

A to znaczy ..

Tak..

To musi być pułapka zastawiona jeszcze w czasach sprzed zstąpienia bóstw..

Właśnie..

Pułapka.

No bo jak inaczej nazwać pilnowaną przez kamienne konstrukty ślepą odnogę wąwozu, po którego stromych, prawie pionowych ścianach wciąż sączyła się woda, powodując że nawet przy mojej aktualnej zręczności każda próba wspięcia się po nich z góry skazana była na niepowodzenie?

 

Tylko jaki byłby cel zastawienia takiej  pułapki?

Byłem pewien że gdy wbiegałem w tą odnogę doliny nie zauważyłem żadnego ruchu, a byłem na to wyczulony bo spodziewałem się obecności wywern i harpii. Konstrukty opuściły swoje miejsca uśpienia dopiero gdy spróbowałem wrócić, i nie atakowały gdy tego zaniechałem.. czyli.. mają dopilnować abym stąd nie wyszedł..

 

Gorączkowo przeszukiwałem umysł w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat konstruktów..

Z tego co Darren kiedyś wspominał, źródłem ich mocy są magiczne kryształy ukryte głęboko w ich skalnych torsach.

Zniszczenie ich było dla ówczesnych poszukiwaczy przygód praktycznie niemożliwe..

Ale była jeszcze inna droga do unieruchomienia Golema..

Trzeba było dostać się za niego, otworzyć mu specjalnym kluczem czaszkę i wyjąć schowany tam zwój z zaklęciami, które jednocześnie były jego zestawem instrukcji..

Po wyjęciu zwoju golem się wyłączał bo.. zwyczajnie nie miał żadnych zadań do wykonania..

Brzmi prosto, ale najpierw trzeba znaleźć klucz, a potem pasującą do niego dziurkę.. Nie mówiąc już o tym że trzeba jakoś zbliżyć się do niego od tyłu tak, by nie zauważył..

 

Wychodzi na to że .. mam problem..

Mogę zaryzykować i zacząć walkę, mając nadzieję że Glimmer wytrzyma, albo..

..Poszukać innej drogi.. olśniło mnie.

Na pewno nie byłem pierwszym złapanym w tą pułapkę, a jednak nie widać w pobliżu żadnych szczątków więc albo poprzedni pechowcy wykazali się większą zręcznością ode mnie ( w co szczerze wątpię ), albo znaleźli inną drogę wyjścia..

 

Zacząłem rozglądać się po ścianach wąwozu  w poszukiwaniu jakiegoś wejścia do jaskini czy czegoś w tym stylu, i po chwili natrafiłem na coś jeszcze bardziej oczywistego..

 

Drzwi.. szepnąłem zdziwiony.

 

Ukryte w niewielkiej skalnej niszy, niezbyt duże kamienne drzwi z masywnym kółkiem w miejscu klamki przysłonięte były od przodu sporą skałą, więc zauważyłem je dopiero z ukosa, gdy posuwałem się wolno wzdłuż skalnej ściany.

Szukałem jakiegoś napisu, ostrzeżenia czy czegoś, ale nic nie znalazłem.

Miałem dziwne przeczucie że to nie najlepszy pomysł, bo ktokolwiek postawił tu tych strażników chciał by ofiara przeszła przez te drzwi..

Pewnie dlatego nie ma żadnych szczątków w dolinie, bo każdy postąpił dokładnie tak samo – zaryzykował wejście...

Jednak .. mimo wszystko złapałem za kółko i pociągnąłem.

Drzwi otwarły się z odgłosem jakby ktoś odsuwał płytę grobowca i moim oczom ukazało się wejście do przestronnej komnaty. Nikłe światło słońca wpadające przez otwarte teraz drzwi nie zdołało dotrzeć zbyt głęboko, jednak w głębi dostrzegłem jakąś otwartą skrzynię, wielki regał z jakimiś przedmiotami a pod skrytą w mroku ścianą majaczył zarys  długiej ławy..

Wyglądało to jak  jakiś przedsionek do czyjegoś mieszkania i gdyby nie brak okien było by to prawie że.. normalne wejście do domu..

 

Poczułem się troszkę.. rozczarowany.

Sądziłem że po otwarciu drzwi poczuje coś jakby powiew grozy.. Zapowiedź nieszczęścia albo choć odór zgnilizny..

Ale nie.. Nic z tych rzeczy..

Powietrze .. owszem.. nie było zbyt świeże, ale nie niosło ze sobą nic niepokojącego..

 

Cóż..

Trzeba się zebrać w sobie  i podjąć decyzję...

 

W końcu mam trzeci poziom..

Według Iwana – z takim poziomem praktycznie nic w Lotril nie powinno stanowić dla mnie zagrożenia..  Co prawda trochę mu zrzedła mina gdy Devana przypomniała mu jego dwie porażki, ale zaraz potem wyłgał się wiekiem..

Więc.. Tak..  W razie czego zawsze mogę zawrócić i spróbować pokonać kamiennych strażników.

 

Na wszelki wypadek podniosłem spory kamień i ustawiłem tak, żeby drzwi nie mogły się za mną zatrzasnąć.

Lewą dłonią sprawdziłem czy wszystkie fiolki są na miejscu, po czym przekroczyłem próg.

 

Szedłem ostrożnie, krok za krokiem, co chwila zerkając w stronę drzwi by wychwycić moment gdy zaczną się zamykać – ale nic się nie stało.

Gdy wzrok przyzwyczaił się do półmroku zacząłem dostrzegać więcej szczegółów..

Tuż obok drzwi na kilku kołkach wisiały zetlałe szczątki jakichś ubrań, a pod nimi stało kilka par zakurzonych starych buciorów.

W rozlatującej się skrzyni walały się jakieś śmieci, podobnie zresztą jak w regale, w którym chyba nawet jakiś czas temu myszy uwiły sobie gniazdo, bo pełno tam było małych czarnych bobków.

Podszedłem do drewnianych drzwi i nacisnąłem klamkę.

Ustąpiły z cichym skrzypnięciem, po czym otwarły szorując po posadzce.

Szybki skan pomieszczenia nie ujawnił żadnych aur czy choć nikłych światełek magicznych serc konstruktów.

Zrobiłem dwa kroki w ciemność..

 

Heee?!!!

 

Gdy tylko wszedłem, momentalnie zaświeciły się wiszące na ścianach kinkiety, rozświetlając przyjemnym blaskiem wnętrze pomieszczenia.

 

Musiał to być kiedyś całkiem przyjemny salon, i nawet nie brakowało kominka z buzującym ogniem ..

 

Chwila.. czy nie padłem przypadkiem ofiarą iluzji?

 

Czym prędzej wróciłem się do drzwi, ale gdy tylko przekroczyłem próg, wszystko zgasło.. Krok w tył – ten sam efekt..

Czyli że nie iluzja.. To.. musi być jakiś włącznik który działa automatycznie gdy ktoś wchodzi do pomieszczenia..

 

Oren był by w siódmym niebie mogąc to zbadać.. pomyślałem.

 

Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu.

 

Salon miał pięć ścian, pośrodku trzech z nich były drzwi, a na pozostałych dwóch regały z książkami..

Podszedłem do jednego z nich by sprawdzić jaką literaturą interesował się właściciel tego domu, jednak z samych grzbietów książek nie dało się nic odczytać, a każda próba wyjęcia książki z regału powodowała że rozpadała się w dłoniach na proch..

 

Wygląda na to że to miejsce jest.. .. Naprawdę.. STARE.

Do któregokolwiek pomieszczenia bym nie wszedł – wszędzie automatycznie zapalały się światła, i wszędzie widać było że od ostatniej wizyty żywej istoty upłynęły wieki.

W kuchennych szafkach wciąż można było dostrzec słoiki z podejrzaną zawartością, poprzegryzane przez gryzonie woreczki z przyprawami których zapach już dawno się ulotnił, a na stole wciąż leżała otwarta książka, podejrzewam że kucharska, na której pokrytych kurzem kartach od biedy dało się odczytać jakieś pismo.. Jednak ponieważ nie było ani w Koine ani w smoczych runach – nie byłem w stanie dowiedzieć się jaką potrawę ostatni właściciel starał się ugotować..

W spiżarni nadal działał kryształ mrożący, ale na hakach nie było już nawet resztek mięsa.. Z resztą po tylu latach i tak nie nadawało by się do niczego.

Za to w laboratorium – w szczelnie zamkniętych i zalakowanych fiolkach wciąż były jakieś różnokolorowe płyny, jednak nie znając ich przeznaczenia nie odważyłbym się na to by je ze sobą zabrać.

Liczyłem na to że może tu też znajdę jakąś otwartą księgę, jednak poza kilkoma zwojami w półkach nie było tu nic z czego mógłbym odczytać jakąkolwiek recepturę, a same zwoje były w tak marnym stanie, że część rozsypała się w proch pod własnym ciężarem..

 

„Przykro mi Darren.. Dla ciebie nic nie przyniosę..” pomyślałem w duchu po czym wróciłem do salonu.

Do sprawdzenia zostały środkowe drzwi skrywające zejście niżej, do piwnicy ( o ile tak można nazwać niższe piętro jaskini..)

Co prawda otwarłem te drzwi wcześniej, jednak zdecydowałem się nie zapuszczać głębiej nim nie sprawdzę górnego poziomu.

 

Teraz jednak nie miałem innej opcji.

Pozostałe pomieszczenia jak kuchnia, spichlerz czy łazienka nie kryły żadnego przejścia więc.. Heh.. muszę zejść niżej.

 

Wciąż nie byłem pewien czy dobrze robię schodząc na niższy poziom nieznanego .. nie wiem jak to określić.. Loszku.. ale w sumie drugą opcją był powrót do doliny i walka z golemem i dwoma gargulcami..

 

Pomijając te konstrukty na zewnątrz, jak do tej pory nie zauważyłem żadnych innych oznak pułapki bo pomimo eksploracji prawie wszystkich pomieszczeń – zewnętrzne drzwi nadal pozostały na wpół otwarte i nawet nie spróbowały się zatrzasnąć więc..

 

Dla pewności przytachałem następny spory kamień i ustawiłem go w drzwiach, tak żeby zablokować ich ewentualne zatrzaśnięcie.

 

Pełen wątpliwości ruszyłem schodami w dół.

 

Dziwnie jest schodzić do podziemnej krypty samemu, jednak ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem.

Z jednej strony było to nierozsądne zważywszy na dziwne zachowanie kamiennych strażników które ewidentnie wskazywało na jakiś rodzaj pułapki, ale z drugiej strony, stan tego miejsca upewniał mnie że raczej nic złego mnie tu spotkać nie może..

 

.. To miejsce było doszczętnie splądrowane.

 

Zamki w wiekowych kufrach były wyłamane a ich zawartość porozrzucana wokoło świadczyła o tym że ktokolwiek tu czegokolwiek szukał – zabrał co wartościowsze rzeczy a resztę po prostu porzucił.

Poza tym nigdzie nie było widać ani szczątków ostatniego właściciela ani tych którzy przyszli tu po nim więc.. Siłą rzeczy musiałem sprawdzić co kryje niższa część podziemi.

Liczyłem na to że na końcu znajdę tylne wyjście które pozwoli mi uniknąć potyczki z konstruktami, jednak zamiast ukrytego wyjścia  trafiłem do niewielkiej krypty...

Olbrzymie wieko kamiennego sarkofagu było odsunięte i częściowo rozbite,  a na jego dnie walały się zbezczeszczone szczątki..

Widać rabusie dotarli i tutaj.. jednak.. Skoro nie ma stąd innego wyjścia to dlaczego nie znalazłem innych szczątków? Szczątków rabusiów czy nawet zbłąkanych zwierząt?

Czyżby jakoś udało im się oszukać kamiennych strażników?

I czyje to szczątki?

Ostatniego mieszkańca tego miejsca?

U wezgłowia sarkofagu umieszczony był jakiś kamień z inskrypcją, więc wyciągnąłem dłoń by oczyścić go z kurzu.

Może uda mi się choć przeczytać imię tego kto tu spoczywa..

....

Aaaach!!!!.. jęknąłem cofając błyskawicznie rękę po czym opadłem bezwładnie na ziemię.

Nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Ręce nie chciały się ruszyć.

Próbowałem się podnieść, jednak moje ciało sprawiało wrażenie jakby zostało żywcem zdarte z mojej duszy.

W mojej głowie pulsował ból .. Jakby jakaś mistyczna siła starała się wedrzeć w mój umysł i wyszarpać z niego najdrobniejsze cząstki mnie..

Przegrywałem ..

Delikatny wianuszek zwiewnych światełek stanowiący moją Sould Shield niknął w oczach rozszarpywany przez dziką furię obcej jaźni..

W panice łapałem ostatnie z nich, jednak przelatywały mi przez palce jak krople porannej rosy..

Nie miałem pojęcia skąd nadszedł ten nagły, dziki atak, ani jaka była jego przyczyna.. jednak znałem jego kierunek.. I cel.

Ja.

Nie mogłem się oprzeć.. obronić.. ale wiedziałem.. Rozpoznałem jasno i wyraźnie.

To ja jestem celem.

Nie jakiś randomowy złodziejaszek czy rabuś grobów.

Ja.

To coś chciało mnie.

Wsysało moją jaźń , a bezkształtny kamień u wezgłowia sarkofagu zaczynał lśnić.

Leżałem na plecach, niezdolny do ruchu, gdy znad grobowca zaczął unosić się jakiś cień.

„Steinwald... Jednak przyszedłeś ..” rozbrzmiało w moim umyśle, choć moje uszy nie zarejestrowały żadnego dźwięku.

Patrzyłem na wpół przytomnymi oczyma, a tuż nad moją głową zaczął formować się jakiś kształt..

Nie..

Raczej..  postać.

A bardziej zalążek bytu, zwiewna półprzezroczysta istota starająca się za wszelką cenę przybrać materialną formę..

 „Wiem czego szukasz.. czego pragniesz.. ale tego tu nie ma.. I nigdy tego nie znajdziesz. Nigdy nie opuścisz tego miejsca.. Twoja plugawa dusza zostanie tu na zawsze..” szeptała istota.

Nie byłem w stanie się przed tym obronić.

Poczułem się jak czasami we śnie, gdy śni mi się że latam.. że widzę swoje ciało śpiące podczas gdy jakaś inna część mnie unosi się w powietrzu i z góry obserwuje otoczenie..

Niewielkie pomieszczenie - mała krypta wykuta w środku góry, w niej sarkofag z bezładnie walającymi się resztkami czyichś kości.. Tuż obok moje własne, bezwładne ciało patrzące w sufit matowymi, pustymi oczyma..

Chciałem sięgnąć ręką, złapać się go, przytrzymać.. wrócić..

Nie mogłem..

Kamień u wezgłowia sarkofagu lśnił, a na ścianach pulsowały zimnym fioletowym blaskiem runy..

Smocze runy.

Widziałem je już wcześniej..

Znałem je..

Starożytna magia.

Przeniknął mnie strach.

Od wieków zakazany rytuał transferu duszy..

Janson opowiadał mi że użył nieco zmodyfikowanego czaru by wykuć mój Glimmer, a ja sam byłem w stanie wyczuć w jego młocie ułamek duszy mistrza który przed wiekami poświęcił się by natchnąć go swoją mocą, by władający nim kowal był w stanie tworzyć dzieła wykraczające poza możliwości śmiertelnych..

Widziałem.. Czułem jak moja dusza stopniowo wnika w ten coraz bardziej  lśniący moim życiem kamień..

Nie mogę pozwolić.. Nie mogę dopuścić.. Nie ..

Nie mogę..

Nie mogę się poddać.

Gdy rytuał dobiegnie końca moja dusza zostanie tu.. w tym kamieniu.. zamknięta na wieki..

W panice szukałem wsparcia gdzie tylko mogłem..

Moja Soul Shield resztkami sił trzymała ostatek mojej duszy jednak czułem jak jej wola niknie, ugina się  pod potężną siłą szanty..

 

„Fels użył kamienia. To on został nieśmiertelnym. Wiecznym.. A ty.. Ty zostaniesz tutaj Kendra...Na wieki..” eteryczny szept zaczął cichnąć, wraz z końcową fazą zaklęcia..

 

Devana.. proszę.. jęknęła moja dusza, jednak jakkolwiek usilne moje prośby by nie były, po zapieczętowaniu mocy moja bogini nie była w stanie mi pomóc..

Jednak to nie jedyna bogini z którą łączyła mnie więź..

Jak wtedy, w lesie, w przedsionku Cichego Sadu..

Wtedy również zawierzyłem jej siebie i naszą drużynę, a ona odpowiedziała..

 

Gaja..  Matko nasza.. Ja, dziecko twoje którego los wzięłaś w swe dłonie..

By w imię twe móc wolę twą wypełnić.. Dodaj mi sił..

Proszę...

 

Poczułem to..

 

Coś jak delikatne dotknięcie matczynej dłoni gdy uczące się chodzić dziecko zachwieje się .. Dające oparcie dotyk ratujący przed upadkiem, a jednocześnie popychający do przodu, by dalej próbować, by zrobić kolejny krok ze świadomością że jest się bezpiecznym pod czujnym okiem kochającej matki..

Z góry widziałem swoje ciało a blizna na moim policzku rozjarzyła się lekko przywołując nie tak odległe wspomnienie..

 

..........

 

„ ... To nie jest żadne zaklęcie.. Tak jak i twoja klątwa ..” powiedziała Lea patrząc w moją stronę gdy z podziwem obserwowaliśmy Iwana w jego nowej zbroi której krawędzie, tak samo jak ostrza topora rozjarzyły się na moment delikatnie nikłym, ulotnym blaskiem..

„To modlitwa..” dokończyła, a Devana aż otwarła usta ze zdziwienia.

„Przecież.. Odkąd zeszliśmy do Gekai..” zaczęła, jednak przerwała gdy przypomniała sobie jej własne doświadczenie gdy błagałem ją o pomoc w ratowaniu Norien, a także delikatny dotyk myśli Darrena podczas jego rozterek..

 

Jam jest mej matki sercem i orężem.

Wolą i prawem.

Słowem i  Mieczem.

Ona mą siłą, Ona nadzieją..

Ja, jej dziecko, wolę jej wypełniać przysiągłszy – wołam:

W imię Matki!

W imię Gai!

 

„W pewnym sensie wszyscy jesteśmy jej dziećmi..” powiedziała cicho Devana gdy Lea przeczytała nam tłumaczenie starożytnych runów.

Delikatnie dotknęła mojego policzka a przez moją bliznę przemknął słaby impuls rozświetlając drobniutkie runy..

 

„Ale skoro to tylko modlitwa.. to skąd taki efekt? I co on sprawia?” spytał Ichiro.

 

„Tylko modlitwa mówisz?” spytała Devana.

„Może i tak.. Ale zazwyczaj modlitwy nie mają takiego efektu ..” dodała pokazując na topór Iwana, którego krawędzie dalej jarzyły się nikłym blaskiem.

„No.. ale co to robi?” spytał znów Ichiro.

„Nic wielkiego.” Odparła Devana.

„Po prostu pokazuje że modlitwa została wysłuchana.. To odpowiedź boga na modlitwę..” wyjaśniła.

„Czyli że za każdym razem gdy ktoś weźmie ten topór w dłoń to tak jakby się modlił?” spytał znów Ichiro.

„To weź  i spróbuj..” odparła bogini.

„Mogę?” spytał łowca, a Iwan w milczeniu podał mu topór.

Ichiro złapał za stylisko, ale.. nic się nie stało.

„No tak.. Jest przypisany do ciebie..” mruknął trochę zawiedziony.

„Lea!” powiedziała Devana pokazując jej oręż.

„Ja? Ja przecież nawet nie udźwignę..” zaczęła półelfka, ale wzrok bogini spowodował że bez dalszych sprzeciwów podeszła i wyciągnęła dłoń..

Gdy tylko jej palce objęły stylisko topora, jego krawędzie rozjarzyły się delikatnym blaskiem..

„Czyli że co.. że ja nie jestem godny..” zaczął zawiedzionym głosem Ichiro, ale Devana pokręciła przecząco głową.

„To nie tak..” powiedziała.

„Łączy cię bardzo silna więź ze Swarożycem, więc modlitwy do innego boga w twoim wypadku nie działają..” wyjaśniła.

„A co z Iwanem? I z resztą? To przecież  też Twoje dzieci?!” spytał drżącym głosem.

„Iwan nie jest, dla ścisłości. Ale .. Tu nie chodzi o Familię jako taką.. tylko o motywy.. O serce.. O to co w duszy gra..” wtrącił się Darren.

„Podejrzewam że gdyby Iwan przeszedł na stronę Evilus to jego topór przestał by lśnić..” dodał.

„Poza tym.. to odpowiedź na modlitwę.. Lśnienie runów oznacza że bóg cię wspiera. Że akceptuje twoje działania. Dzięki lśnieniu daje ci pewność że masz Boga za sobą, a to samo w sobie wystarczy by zwykłego śmiertelnika nawet bez Falny przemienić w Herosa.” powiedział z pewnością siebie.

„Znów Ferdynand Crazy co?” spytała Devana.. choć tym razem już bez ironii w głosie..

„Jak dotąd się nie mylił..” mruknął Darren czerwieniąc się trochę.

„Co z tego, skoro wyrzekliście się waszych mocy ?” spytał Elion.

„Gaja nigdy nie przystała na ten pakt..” powiedziała w zamyśleniu Devana.

„Gdyby nie obietnica Uranosa że będzie mieć tu nad wszystkim pieczę zablokowałaby nasze zstąpienie..”  dodała.

„Obiecała się nie wtrącać, ale.. zastrzegła sobie prawo do interwencji gdy uzna że nasze działania zagrożą stabilności świata..” powiedziała, a nam wszystkim przeszły ciarki po plecach..

„Więc.. skoro widać jej aktywność, to znaczy że..” Lea wyglądała na wystraszoną.

„Nie.. To nie tak. Świat jeszcze nie upadnie.. Nie masz się o co martwić.” powiedziała Devana.

„Gaja po prostu dodaje nam otuchy.. I informuje że jakby co – to nam.. kibicuje.” wyjaśniła.

„Gaja nie pokona za nas naszych wrogów.. Oni wszyscy – Potwory.. Nawet Evilus są naszymi dziećmi.. I jakby na to nie patrzeć wszyscy jesteśmy dziećmi Gai.. Dla bogów.. Dla nas.. to jak rywalizacja pomiędzy dziećmi o względy rodziców.. Musimy sami zmierzyć się z wrogiem..” powiedziała zduszonym głosem.

„Ale skoro Gaja odpowiada na modlitwy to znaczy że faworyzuje niektóre ze swych dzieci..” powiedział Ichiro.

„Swarożyc nigdy nie pogłaskał cię po głowie?” spytała w odpowiedzi Devana a Ichiro zaczerwienił się lekko.

„Ale.. Myślisz że byłby szczęśliwy gdybyś chciał wyrżnąć resztę swojej familii żeby tylko ciebie mógł głaskać?” spytała ponownie.

Ichiro tylko pokręcił głową.

„ Ale co to dla nas oznacza?” spytała Norien.

„Gaja nie pokona za nas naszych wrogów.. Nie wzmocni twojej magii ani nie uleczy naszych ran.. Ale ma na nas oko i nie da nam zginąć dopóki działamy w jej imię.” Powiedział Darren.

„Pościele mchu gdy upadniesz.. Otuchy doda gdy zwątpisz..” zaczął  cicho Sylvar.

„Łzy otrze gdy płaczesz i ścieżkę wskaże gdy zbłądzisz” dokończyła Lea.

„W ramionach twą duszę utuli i w gwiazd światło zawiedzie, gdy kres drogi osiągniesz i czas na spoczynek nadejdzie..” dokończyli prawie że chórem.

Spojrzeli na siebie po czym oboje, zaczerwienieni spuścili wzrok.

 

„...  Taaaakkkk.. Gaja ma na nas oko i trzyma pieczę nad naszymi ścieżkami.. ” powiedziała Thessalia obserwując z ukosa tych dwoje..

„W każdym razie – dopóki runy tej modlitwy lśnią, dopóty nie macie się czego bać. Gaja was poprowadzi.” Powiedziała.

Zerknąłem na Norien.

- Podniosła lewą dłoń, a na samo wspomnienie Gai jej blizny zaczęły się delikatnie jarzyć..

Gdy tylko dotknęła palcami medalionu z Selor lśnienie przybrało na sile a na jej nadgarstku zamiast blizn dało się widzieć zwiewną, delikatną nitkę runów...

„Wygląda na to że Gaja nie da nam zginąć..” powiedziała Devana patrząc na nas.

„Jedno co nam zostaje to jej zaufać..” powiedziała cicho Lea wciąć wpatrując się w lśniące na ostrzu Iwanowego topora runy.

 

...............

 

„Błagam...” powtórzyłem w myślach..

Rytm pulsowania smoczych runów zmienił się. Zamiast regularnego bitu, w rytmie zaczęły pojawiać się przerwy a ich blask zaczął przygasać.

Równocześnie, moja Soul Shield zaczęła odzyskiwać swoją moc.

Nie od razu, jednak pojedyncze światełka które ją tworzyły zaczęły do niej wracać, a dzięki temu moja nadzieja na ocalenie znów zaczęła rosnąć.

„Gaja ma na nas oko..” przypomniały mi się słowa Thessalii , i już wiedziałem – byłem pewny że dam radę.

To takie  proste.. I trudne zarazem.. Ale nawet w najczarniejszej godzinie nie wolno mi zwątpić.

Devana jest moją Boginią i to ona obdarzyła mnie Falną. To ona prowadzi mnie gdy kroczę moją ścieżką.. Jednak w najgorszych chwilach zawsze mogę liczyć na Gaję..

Jest jak sufler w swojej malutkiej budce tuż przy scenie.. Z plikiem skryptów przed sobą gotów w każdej chwili podpowiedzieć aktorowi gdy zapomni tekstu czy wesprzeć go uśmiechem gdy widownia gwiżdże ..

Perspektywa uległa zmianie.

Znów byłem w swoim ciele i znów czułem tą ciężką, obezwładniającą moc przyciskającą mnie do posadzki i starającą się wydrzeć mą duszę..

Jednak tym razem byłem.. byłem w stanie stawić jej czoło. Byłem w stanie oprzeć się tej drakońskiej mocy.

Zebrałem w sobie całą pozostałą siłę i ..

... „Nie.. po... zwo.. lę....” stęknąłem.

„Nie... nie  jestem.. żaden...  ....  Steinwald..” wydusiłem z siebie moment później, gdy udało mi się wreszcie odzyskać ciut więcej oddechu..

„Twoje nędzne sztuczki na nic się zdadzą. Wiedz że mam za sobą Wielu. Oddali swe dusze by cię usidlić i zamknąć w tym grobie. Nic nie zdziałasz. Nie oprzesz się mocy tego miejsca.” Powiedziała zjawa nieco zaskoczona moim powrotem do ciała.

„Nie wiem o czym mówisz.. Nie znam tego miejsca.. Jestem.. Jestem Blake Waldstein..” wyszeptałem w ciemność gdy moja dusza wróciła do mojego ciała.

Wciąż nie mogłem poruszać członkami jednak wiedziałem że to tymczasowy efekt.

Cokolwiek było w tej komnacie atakowało jedynie duchową część mnie, więc w momencie gdy moja dusza wróciła do ciała – powinienem być w stanie wrócić ...

„Co byś nie zrobił.. Twoja dusza sczeźnie w piekle.. Kendra..” wyszeptała zjawa.

„To miejsce jest czyste od śmierci.. Nie wskrzesisz tu nawet robactwa..” dodała z satysfakcją.

„Nie jestem.. Kendra.. . Jestem Blake Waldstein! Kim Ty jesteś?!!” Zapytałem gdy w końcu znów mogłem używać głosu.

„Kłamstwa.. same kłamstwa.. Wiedzieliśmy że będziesz się bronić.. To od początku była droga w jedną stronę.. Zgodziliśmy się poświęcić.. a teraz.. Teraz .. Ty tu jesteś..” wyszeptała zjawa , a jej postać stała się jeszcze bardziej materialna.

„Nie jestem żaden Kendra!! Wypuść mnie stąd!!” krzyknąłem ze złością.

„Hahahahaha!! Nawet ty?! Wielki Steinwald.. nie dostrzegłeś? ..” duchowy obłok zadrżał na moment gubiąc humanoidalną postać..

„Wiedzieliśmy.. Przeczuwaliśmy.. Baliśmy się..”  zaczęła ..

„Znaliśmy twoją moc. Więc zaklęliśmy się .. przeklęliśmy się. Poświęciliśmy się.. Tu nie ma żywych.. Kendra. Nie ma martwych..” wyszeptała zjawa.

 „To tylko awatary dusz poświęconych by położyć ci kres..” powiedziała złowieszczym tonem .

Ostatnie zdanie uderzyło mnie jak fala wzbudzona przez kamień wrzuconych na raz w toń jeziora..

„Kim jesteście..?” spytałem z lekkim przestrachem.

Wciąż nie mogłem jeszcze poruszać członkami, ale powoli odzyskiwałem władzę w ciele.

„Zapomniałeś?.”  spytała nieco zaskoczona zjawa.

„Czy te wszystkie lata odebrały ci pamięć?” dodała.

„Nie jestem żaden Kendra!” prawie że krzyknąłem leżąc na posadzce.

„Jestem Waldstein!! Blake Waldstein!!” wykrzyczałem.

Wyglądało na to że przypadkowo wpadłem w pułapkę zastawioną na kogoś innego.. Tylko jak? Jakim cudem nikt przede mną jej nie uruchomił?!

„Łżesz!!” krzyknęła cicho zjawa.

„Twoja brudna krew cię zdradza.. Ale to bez znaczenia. Stąd już nie ma wyjścia. Zostaniesz tu.. Sam.. Na wieki..” powiedziała z satysfakcją i zaczęła powoli tracić kształt.

 „..Na zawsze Kendra.. Na zawsze.” rozległ się jeszcze cichy szept, i zjawa zupełnie rozpłynęła się w powietrzu jakby nigdy jej nie było.

 

Do moich uszu doszedł stłumiony chrzęst kruszonej skały i momentalnie stanęły mi przed oczami kamienne drzwi i kawałki skał które w nich umieściłem „na wszelki wypadek”..

Panika ogarnęła mój umysł gdy tylko uświadomiłem sobie grozę całej sytuacji..

Pomimo tego że udało mi się przetrwać rytuał transferu duszy, i tak mogę tu zginąć, zwyczajnie pogrzebany – zamknięty żywcem w tej krypcie.

W panice zmuszałem swoje ciało do przebudzenia..

Delikatne drgnienia palców.. bezwiedny ruch stopy..

Po chwili byłem w stanie usiąść.

Wiedziałem że nie ma czasu. Muszę się spieszyć.

Nawet jeśli te drzwi się zamknęły, to podświadomie czułem że mam jeszcze szansę, ale muszę się spieszyć..

Blizna na policzku pulsowała ciepłem jakby ponaglając mnie, zmuszając do działania.

Sięgnąłem do holstera.

Moje palce błyskawicznie znalazły tą szczególną, jedyną w swoim rodzaju fiolkę..

Pociągnąłem spory łyk, po czym znów opadłem na posadzkę.

Muszę się spieszyć, to prawda, ale lepiej pozwolić miksturze Nahzy spełnić swoje zadanie..

Poczułem mrowienie w dłoniach i nogach gdy ciało- na moment pozbawione części duszy- zaczęło wracać do zdrowia.

Po chwili byłem w stanie wstać.

Podszedłem do drzwi krypty.

Tak jak przypuszczałem – były zamknięte na głucho.

Mogłem kopać i walić pięściami – a nie dało by to żadnego rezultatu.

W samej krypcie, poza sarkofagiem nie było nic czego mógłbym użyć do wyważenia drzwi..

Jednak szybki rzut okiem na niewielkie pomieszczenie zapalił w mojej duszy kaganek nadziei..

Błyskawicznie zerwałem ze ścian obie magiczne lampy.

Po przestawieniu na maksymalną moc są dość niestabilne więc gdy je uszkodzić  – wybuchają uwalniając w jednej chwili całą swoją energię..

Co prawda powinny mieć wbudowane zabezpieczenie przed takimi przypadkami, jednak wystarczyło trochę pogmerać przy mechanizmie sterowania żeby ..

Czubkiem noża podważyłem tylną ściankę, ale okazało się to niepotrzebne.

Te lampy, jak i całe to miejsce, musiały być naprawdę stare, bo poza zwyczajnym włącznikiem i prymitywnym regulatorem mocy nie było tam nic innego.

Błyskawicznie odłączyłem regulator, przez co lampa rozbłysła oślepiającym światłem.

Musiałem się spieszyć. Nie wiedziałem jak stara jest i ile mocy w niej zostało, a miałem tylko jedną szansę.

Z pół przymkniętymi oczami ustawiłem ją pod drzwiami i z wysiłkiem przesunąłem płytę sarkofagu tak, by oparła się o drzwi zakrywając lampę.

Z jednej strony zależało mi na wzmocnieniu siły eksplozji przez uniemożliwienie jej rozproszenia, a z drugiej.. W ostatniej chwili uświadomiłem sobie że wybuch lampy w tak małym pomieszczeniu może rozwalić zarówno drzwi jak i mnie...

Wskoczyłem do pustego sarkofagu, po czym przestawiłem drugą lampę na pełną moc.

Z zamkniętymi oczami rzuciłem ją w kierunku drzwi.

Wiedziałem że nie muszę być dokładny. W tych warunkach nie miało znaczenia gdzie trafię..

K`boooommmmm!!!!! ..

Mimo że otwarłem usta, ciśnienie i tak o mało nie ogłuszyło mnie, więc usłyszałem tylko część eksplozji.

Nim opadł kurz, ja już byłem przy drzwiach jednak..

Od skalnej płyty odpadł wielki kawał kamienia, jednak wybuch nie był w stanie całkowicie ich zniszczyć.. Wciąż nie mogłem przejść.

Jednak już nie miałem wyjścia.

Musiałem zaufać mojej karcie przetargowej.. Asowi z rękawa.. Ostatniej desce ratunku..

 

............

 

 

Skupienie..

 

Czar – czy też zdolność która pojawiła się na moim Statusie tuż po uzyskaniu Błogosławieństwa..

 

Początkowo używałem jej jako swego rodzaju „spowalniacza czasu” wzmacniając swój czas reakcji i spostrzegawczość, przez co walka w zwarciu przeciw dużej liczbie przeciwników stawała się łatwiejsza..

Jakiś czas później zauważyłem że w trakcie Skupienia , jeśli mocno skoncentruję się na przykład na biegu, potrafię wyraźnie zwiększyć swoją prędkość i wytrzymałość, dzięki czemu błyskawiczne pokonywanie dystansu dzielącego mnie od przeciwnika mocno ułatwiło mi walkę..

Gdy w pewnym momencie dzięki Skupieniu udało mi się wyostrzyć zmysły zorientowałem się, że samo Skupienie nie jest czarem odpowiedzialnym za jakieś poszczególne efekty, tylko zdolnością która wprowadza mnie w stan w którym mogę kontrolować swoją manę i używać jej do wzmacniania swoich możliwości.. i ..  .. nie tylko.

Dzięki Divine Tears  po wejściu w stan „Skupienia”  mogę nawet w jakiś niezrozumiały sposób połączyć się ze swoją Boginią..

Oczywiście nie tak żebym mógł zapytać: „Hej! Co słychać?” ale mogę przyzwać jej duszę, mogę ( czasem nawet nieświadomie) przekazać jej jakieś emocje .. a ona sama była wtedy w stanie użyć mnie jako medium i pobłogosławić Norien gdy była nieprzytomna..

 

Dużo nad tym myślałem w trakcie naszych wędrówek i postanowiłem sprawdzić czy moja teoria ma sens..

 

Amber zapaliła mi w głowie światełko mówiąc że „rękojeść poprawia przewodnictwo many” .. czy jakoś tak..

A skoro dzięki Jansonowi w moim mieczu egzystują w jakiś sposób połączone ze mną drobne cząstki dusz moich przyjaciół, to samo w sobie sprawia że jest w pewnym, bardzo mglistym sensie, żywą istotą..

W dodatku połączoną ze mną, bo jak to sam Janson mówił - pęknie po mojej śmierci..

Wreszcie zrozumiałem sens tego co cały czas powtarzał..

Że wojownik stanowi ze swoją bronią jedność.

 

Zawsze myślałem że to tylko takie powiedzenie by określić poziom wytrenowania wojownika który „czuje” swoją broń.

 

Gdy mam go na plecach wiem dokładnie w jakiej jest pozycji niezależnie od tego czy właśnie wylądowałem po salcie czy potwór miotnął mną o ścianę..

Moja dłoń zawsze bezbłędnie znajdowała rękojeść, a podczas walki zawsze dokładnie wiem gdzie, i w jakiej pozycji znajduje się ostrze..

 

Zupełnie jakby Glimmer był częścią mnie.

 

A skoro mogę wpływać maną na pewne aspekty „siebie”...

 

.............

 

Po zniszczeniu lamp w krypcie zapadła ciemność, ale doskonale wiedziałem gdzie są te kamienne drzwi.

Gdy przez nie przechodziłem to nie wydawały się być zbyt grube, więc po uszkodzeniu wybuchem powinienem dać radę..

Czubkami palców lewej dłoni dotknąłem uszkodzonej płyty drzwi żeby upewnić się co do celu i odległości, po czym cofnąłem się o pół kroku – na tyle, by maksymalnie wykorzystać siłę cięcia..

 

Aktywowałem Skupienie , ale tym razem zamiast koncentrować się na otoczeniu czy samym sobie – całą dostępną energię mentalną przekierowałem w ostrze Glimmera..

Drobniutkie runy na jego grzbiecie rozbłysły tak, że w ciemnościach wyglądało to przez moment jakbym dzierżył w dłoniach świetlny miecz mitycznego świętego drzewdaja..

„HHHHAAAAIIII!!!!!!!” krzyknąłem uderzając..

 

Glimmer przeszedł przez kamienne drzwi jak przez maty tatami..

Nie oglądając się za siebie przeskoczyłem przez wyrwę i ruszyłem ku wyjściu.

W pozostałych pomieszczeniach światła jeszcze się świeciły więc nie miałem problemu ze znalezieniem drogi. Drzwi między częścią mieszkalną a katakumbami rozwaliłem bez użycia lamp.. Zwyczajnie – w biegu znów aktywowałem Skupienie, ale tym razem spróbowałem podzielić je jakoś pomiędzy siłę i miecz..

Chyba się udało, bo drzwi rozpadły się pod uderzeniem na kilka sporych kawałków, a ja, w pełnym biegu  po prostu ciałem wywarzyłem to co zostało.

Błyskawicznie znalazłem się pod głównymi drzwiami.

Tak jak poprzednio – duży kamień który ustawiłem w przejściu jako blokadę został doszczętnie skruszony. Siła zamykająca kamienne drzwi była na tyle duża, że dosłownie zmiażdżyła kamień wielkości końskiej głowy..

Ale najgorsze było to, co dobiegało moich uszu z drugiej strony.

Nie potrzebowałem nawet Skupienia by zrozumieć co tam się dzieje.

Głuch odgłosy ciężkich stąpnięć i następujący po nich gruchot obsuwających się kamieni aż nadto wymownie mówił mi co tam się działo..

Nie trzeba było wysilać wyobraźni żeby zobaczyć golema który systematycznie, powoli zasypywał wejście kamieniami...

Nie miałem pojęcia ile już zdążył naznosić tych głazów, ale mogłem spokojnie przyjąć że całkiem sporo.. Więc.. nie miałem wyjścia. Tak czy inaczej – mam drogę jedynie w jedną stronę, i tylko jedna próbę.

Pobiegłem z powrotem i zebrałem chyba z dziesięć magicznych lamp.

Przymykając oczy przestawiłem je na maksymalną moc, ustawiłem pod wejściem i przywaliłem wszystkim ciężkim jakie było pod ręką.

Tym razem wolałem nie ryzykować i nie rzucać lampą by wywołać eksplozję.

Nawet ze Skupieniem mogłem zwyczajnie nie zdążyć się schować...

Zamiast tego przyczepiłem do jednej z nich zapalnik z lontem, jedną z tych rzeczy które Darren dłubał w wolnym czasie a potem rozdawał każdemu upychając nam je po kieszeniach jako coś co „ ..może się przydać, choć lepiej żeby nie musiało..”

Zwykły kawałek sznurka nasączonego jakimś czymś co powinno palić się nawet pod wodą, z jednej strony zakończony niewielką wybuchową paczuszką, a z drugiej draską, po wyciągnięciu której zapalał się lont..

Teoretycznie miałem dwadzieścia sekund by się schować, ale po przejściach w twierdzy Thorn wiedziałem że kalkulacje mogą zawierać całkiem spory margines błędu więc na pełnej prędkości popędziłem do kuchni, zamknąłem za sobą drzwi i schowałem się w spiżarni, za załomem ściany.

Darren zawsze nas ostrzegał – czy to przy używaniu wybuchowych paczek, czy magii – „ ... W zamkniętych przestrzeniach energia wybuchu nie ma gdzie się rozproszyć więc może stanowić realne zagrożenie..”

Cóż.. Wybuch jednej lampy był wystarczająca silny by w dalszym ciągu dzwoniło mi w uszach, a tu zebrałem ich chyba z dziesięć..

„Na wszelki wypadek kucnąłem, zakryłem uszy dłońmi i otwarłem usta..

 

K A B O O O O O O M M M !!! ...

 

.....iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii........

 

Uuuuhhhh... stęknąłem głucho gdy pisk w uszach przycichł na tyle  że byłem w stanie poruszyć głową bez bólu.

Pomacałem ręką za sobą i gdy natrafiłem na ostatnią lampę natychmiast ją włączyłem..

Bez różnicy – z lampą czy bez – i tak nic nie widziałem. Musiałem poczekać aż opadnie kurz.

Ostrożnie podszedłem do drzwi i pociągnąłem za klamkę.

Ustąpiły z chrzęstem, a moim oczom ukazało się dzieło zniszczenia..

Kuchnia była doszczętnie zdemolowana. Ciśnienie wybuchu wyrwało z zawiasów solidne nawet pomimo swojego wieku drzwi i cisnęło na przeciwległą ścianę niszcząc po drodze doszczętnie stół, a kredens przemienił się w kupę połamanego drewna i tłuczonego szkła. Smród z rozbitych słoi dosłownie zatykał, więc musiałem wydostać się jak najszybciej, bo inaczej zwyczajnie się tu uduszę.

Podbiegłem do wejścia.

Przez wyrwę w ścianie widać było rozświetlone promieniami światła kłęby dymu i kurzu, co oznaczało że mam jednak szansę by wydostać się na zewnątrz.

Ostrożnie wspiąłem się na kupę kamieni które po zniszczeniu drzwi osunęły się do środka.

Wysunąłem głowę ponad gruz i po prawej zobaczyłem golema wracającego z następną porcją kamieni, jednak gdy tylko dostrzegł ruch w wyrwie po drzwiach, momentalnie upuścił trzymane w wielkich ramionach kamulce i ruszył w moją stronę.

Nie miałem czasu do stracenia.

Przecisnąłem się przez otwór do końca i stoczyłem po pryzmie kamieni.

Błyskawicznie pozbierałem się i stanąłem na nogi, bo golem był już w połowie drogi.

Z tego co widziałem wcześniej wcale nie był powolny, i nawet nie starałem się sobie wyobrazić jak wielka siła musi napędzać tego golema skoro taką kupę skały porusza z taką łatwością.

Jednak gdy tylko wyszedłem zza wielkiej skały która zasłaniała wejście do katakumb, pojawił się następny problem..

 

ssssSSSS!S!S!S!S!SSSSSSssssss!!!! .... Bardziej to poczułem niż dostrzegłem czy usłyszałem..

Rzuciłem się naprzód, tak płasko jak tylko mogłem, by po przewrotce zablokować ewentualny cios ..

Wciąż przyklękając na jedno kolano, z Glimmerem na wysokości oczu i zasłaniając się dodatkowo naramiennikiem dostrzegłem jak było blisko..

Tuman kurzu i trzy głębokie bruzdy w ziemi, w miejscu gdzie przed momentem byłem..

Cholerne gargulce zmieniły schemat.. przeszło mi przez głowę..

Nie miałem czasu nad tym rozmyślać.

Drugi gargulec już nurkował w moją stronę, a golem nadchodził z drugiej..

Już miałem odskoczyć w bok, gdy w przypływie rozumu coś oświeciło mnie nagle i zamiast tego znów rzuciłem się w przód, by po przewrocie skrócić dystans do golema..

Jest szybki, ale nie dosyć..

Widząc że się zbliżam uniósł ramię by wbić mnie w ziemię, jednak znalazłem się w jego zasięgu odrobinę zbyt szybko..

Zdążył zasłonić się kamiennym ramieniem, ale nie zdołał dokończyć ataku..

Zamiast tego ja zdążyłem się od niego odbić..

Cios mieczem był tylko dla utrzymania równowagi po przewrotce, co dało mi te pół sekundy więcej.

Pół sekundy. 

Dość by zmienić pozycję jednej nogi i silnym kopnięciem odbić się od niego..

 

GRACH!!!! .. usłyszałem tuż po tym jak odbiłem się od golema.

 

Gruz posypał się na wszystkie strony gdy dwa kamienne potwory zderzyły się z impetem.

Golem zachwiał się pod uderzeniem, ale gargulec dosłownie eksplodował.

Kamienne fragmenty jego ciała leżały w bezładzie dookoła, a jego głowa poturlała się jeszcze kilkanaście metrów  za golema. Musiał uderzyć z pełną prędkością, jakby nie wyobrażając sobie że mógłby chybić.

Golem również doznał uszkodzeń, choć nie takich wielkich.

Część jego prawego ramienia została strzaskana, a od masywnej piersi odpadł spory kawał skały, jednak w przeciwieństwie do gargulca wciąż był zdolny do walki i w dodatku już zmierzał w moją stronę..

Krunch. Krunch. Krunch.. Kamienne resztki gargulca kruszyły się na miał pod jego ciężarem, gdy ten momentalnie rzucił się na mnie z wzniesionym ramieniem.

Whoooam!!!! stęknęła ziemia, gdy masywne ramię minęło moją głowę i z impetem walnęło w grunt. Kamienie wytrysnęły w górę jak po niewielkiej eksplozji a kilka odłamków odbiło się z głośnym „ding!” od mojej zbroi.

Błyskawicznie aktywowałem Skupienie i przelałem część energii w ostrze.

Nie czekając na nic ciąłem z rozmachem, a ledwie widoczny w jasnym świetle blask jarzących się runów rozświetlił błękitnym łukiem ślad ostrza.

 

Clang!  zadźwięczało, a ja aż po łokieć odczułem wibracje po uderzeniu.

Cholera.. zmarnowałem ten cios.. mruknąłem ze złością do siebie znów odskakując.

 

Whoah!! Stęknąłem rzucając się płasko na ziemię, a na karku poczułem mocny powiew..

Za bardzo skoncentrowałem się  na golemie i zapomniałem o drugim gargulcu.

Przetoczyłem się błyskawicznie w bok by uniknąć kolejnego ciosu golema  po czym znów zaatakowałem..

Clang!!! .. Tym razem głośniej , a wibracje dały się odczuć mocniej.

Od wielkiego ramienia odpadł dość duży kawałek skały, a pod spodem dzięki Skupieniu mogłem dostrzec delikatne nitki energii przenikające wielkie ramię golema, spajające razem jego skalną formę i napędzające jego ruchy.

Nie miałem jednak czasu na ocenę sytuacji bo gargulec zdążył zawrócić i znów atakował, tym razem niżej, tak, że rzucenie się płasko na ziemię nic by nie dało..

W oczekiwaniu na dogodny moment ugiąłem nieco nogi, a gdy gargulec był jakieś dwa metry ode mnie uskoczyłem w bok jednocześnie atakując Glimmerem.

Tym razem ostrze przeszło gładko obcinając kawałek skrzydła potwora.

Ten, jednak nie wytracając impetu odbił się łapami od ziemi w miejscu gdzie przed momentem byłem i znów wzbił się w powietrze.

 

Szlag.. Gargulce latają chyba jedynie dzięki magii, bo nie dość że ich skrzydła praktycznie nie wydają dźwięku, to w dodatku nawet obcięcie połowy nie zachwiało znacząco jego stabilności w locie.

I znów – nie miałem czasu by go obserwować i wypracować jakąkolwiek strategię, bo golem już wznosił ramię do ataku.

Jak na taką wielką masę skały, szybkość z jaką się poruszał była imponująca.

Błyskawicznie zmniejszył dzielący nas dystans i zaatakował praktycznie w tym samym momencie co gargulec.

Musiałem coś zrobić, bo walka z nimi dwoma mogła źle się dla mnie skończyć.

Gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość że teraz, gdy mam tylko tych dwóch przeciwników mógłbym zwyczajnie uciec..

Golem by mnie nie dogonił, a przed gargulcem mogłem się schować gdzieś gdzie nie mógłby mnie dostrzec, na przykład w lesie..

Jednak ich natura – konieczność wykonania zadania za wszelką cenę – powodowała że prawdopodobnie zaczęły by mnie szukać i zeszły by za mną do lasu powodując zagrożenie dla innych, czy to zwierząt czy ludzi..

Nie mogłem na to pozwolić.

Kilkoma skokami zyskałem nieco dystansu do golema i znów wykonałem unik przed atakiem gargulca..

Jednak tym razem zamiast pędzić na oślep w ostatniej chwili zwolnił i zmienił kurs..

Odskoczyłem i wzniosłem miecz do ataku na drugie skrzydło, ale gargulec zamiast mnie minąć, tym razem zarył tylnymi łapami w ziemię, machnął skrzydłem dla równowagi, po czym rzucił się w bok, prosto na mnie, a szpony  jego rąk mierzyły prosto w moje gardło.

Całkowicie mnie zaskoczył, więc zdołałem jedynie odbić mieczem ten atak i odskoczyłem na jakieś dwa metry szykując się do odparcia następnego uderzenia.

Z drugiej strony znów nadciągał golem, więc nie miałem nawet czasu na obmyślenie taktyki. Musiałem wykończyć ich po jednym, bo walkę z nimi dwoma na raz mógłbym łatwo przypłacić życiem.

Zwłaszcza że obydwa, i golem i gargulec były szybkie, zwinne i inteligentne.

I śmiertelnie niebezpieczne.

Jeden wzbił się znów w górę, a drugi już szarżował w moją stronę jak rozpędzona machina oblężnicza.

Rzuciłem się w przód skracając dystans, po czym uchyliwszy się przed ciosem znów ciąłem, tym razem płasko, starając się trafić w szczelinę pomiędzy kamieniami, w miejscu zgięcia masywnego kolana..

Musiałem jakoś unieszkodliwić choć jednego z nich bo w przeciwnym razie ta walka nie miała by końca.

Korzystając ze Skupienia znów przekierowałem część many w ostrze, ale jednocześnie spróbowałem odnaleźć jego aurę..

Gdy ostatnio rozglądałem się w tym trybie, pod odłupanym fragmentem ramienia dostrzegłem delikatne nici many łączące poszczególne elementy golema, i teraz również tego szukałem - delikatnego blasku przepływającej mocy. Dosłownie na ułamek sekundy ślad magicznej energii mignął pomiędzy kamiennymi elementami, a wtedy, maksymalnie skoncentrowany na tym jednym punkcie - ciąłem..

Głośny zgrzyt metalu drącego o kamienie spowodował że aż ciarki przeszły mi po plecach, ale chyba częściowo udało mi się osiągnąć swój cel, bo golem z głośnym chrzęstem opadł na kolano.

Błyskawicznie odskoczyłem rozglądając się za gargulcem.

Nadlatywał z lewej, więc wykonałem długi skok z przewrotem, po czym ruszyłem z powrotem w stronę wejścia do krypty. Tam, koło skały zakrywającej wejście jest na tyle ciasno, a ściany skał są na tyle strome że to mocno ograniczy jego możliwości ataku z powietrza.

Za mną, wielki golem podpierając się ramieniem starał się dźwignąć z powrotem na nogi, jednak uszkodzone kolano nie było w stanie go utrzymać.

Na razie.

Zdawałem sobie sprawę z tego że dopóki nie obetnę mu kończyny zupełnie, to w końcu znajdzie sposób by wstać, ale nie będzie już tak mobilny, a może do tego czasu rozprawię się z tym gargulcem..

Byłem tuż przy skale gdy.. - Zzing!!! – Uhhh!! W ostatniej chwili pochyliłem się unikając obcięcia głowy.

Nadleciał szybciej niż się spodziewałem.

Jego czarne, onyksowe szpony błysnęły mi przed oczami i tylko cudem uniknąłem dekapitacji.

Na głowę posypał mi się szary pył.

Spojrzałem w górę i zobaczyłem trzy głębokie bruzdy wyżłobione  w bazaltowej skale..

Wygląda na to że ich szpony mają taką samą zdolność ataku jak mój Glimmer..

 

Gargulec błyskawicznie wykonał zwrot i znów zaatakował, znów od przodu, bo ograniczony skałami nie miał innych opcji.

Byłem gotowy.

Czekałem z Glimmerem w pogotowiu, jednak gargulec zamiast atakować na pełnej prędkości zaczął zmieniać kierunek lotu, by wyhamować tuż przede mną wzniecając tuman kurzu który na moment przesłonił mi widoczność.

Wykonałem kilka szybkich cięć na oślep starając się zapewnić sobie zasłonę na wszelki wypadek – i jedno z nich musiało dosięgnąć celu, bo poczułem szarpnięcie ostrza, a do moich uszu dotarł dźwięk kolizji metalu ze skałą.

Kurz szybko opadł a ja znów zostałem przyparty do skały atakiem z powietrza.

Gargulec znów chciał powtórzyć ten sam schemat licząc pewnie na to że w końcu uda mu się go mnie trafić gdy będę częściowo oślepiony , jednak nie dałem mu czasu na wykonanie manewru.

Opierając się stopą o skałę za mną rzuciłem się w przód momentalnie skracając dystans.

Tym razem ja zmusiłem go do przyjęcia postawy obronnej.

Nim zdołał znów wzbić się w powietrze zasypałem go gradem szybkich cięć.

Jak starcie dwóch szermierzy – wymienialiśmy ciosy z coraz większą szybkością, a iskry krzesane mieczem tryskały na wszystkie strony, jednak z przerażeniem zdałem sobie sprawę ze gargulec co najmniej dorównuje mi szybkością..  Może nie tyle dorównuje co ma nade mną tą przewagę że używa obydwóch, zakończonych ostrymi jak brzytwy szponami rąk, podczas gdy ja walczę jednym mieczem..

W dodatku moja furia ataku nie czyniła zbyt dużych szkód.

Na ramionach bestii pojawiało się coraz więcej szram i głębokich bruzd, jednak walcząc w ten sposób nie byłem w stanie zadać mu poważnych obrażeń.

Żeby wzmocnić siłę cięcia musiałem używając Skupienia przelać część many w ostrze, ale to była dopiero co odkryta umiejętność, więc zajmowało mi to drobną chwilę.. A tej właśnie chwili mi brakowało..

Przeciwnik był sprytny.

Atakował z całych sił, ale gdy  tylko udawało mi się wybić go z rytmu i odbić jedno z ramion na tyle by odsłonił kamienną pierś – gdy tylko przyjmowałem postawę do pchnięcia którym mogłem zniszczyć jego kryształ – momentalnie machnięciem skrzydeł wzlatywał na jakieś dwa metry niwelując moją szansę, po czym przypuszczał atak ponownie.

Moja jedyna szansa to dosłownie dwie sekundy w których zdołam wzmocnić siłę cięcia.

Muszę pozbawić go możliwości ucieczki.

Zacząłem zmieniać swój atak tak, by po kilku seriach cięć i bloków przesunąć się nieco w bok, co pozwoli mi ciąć w jego skrzydło.

Cięcie. Odbicie.

Starcie, kopnięcie, znów odbicie.

Szybciej.. szybciej...

Tym razem używałem Skupienia by jak kiedyś - wzmocnić swój czas reakcji.

Świat znów skurczył się do niewielkiej bańki w której byłem tylko ja i gargulec, a cała reszta była jak nieco rozmazane tło.

Walczyliśmy w kompletnej ciszy.

W przeciwieństwie do walk z ludźmi czy zwykłymi potworami, które zawsze wydają jakieś dźwięki, czy to ryk wściekłości czy bólu, czy choćby odgłos oddechu, tutaj walka praktycznie przebiegała w całkowitej ciszy.

Pozbawione emocji konstrukty po prostu działały – wypełniając krok po kroku instrukcje swojego twórcy, więc jednym co można było usłyszeć w tej niewielkiej dolinie był szczęk stali odbijającej się od kamiennych ciał potworów i mój coraz cięższy oddech.

Szybciej.. Mocniej.. Szybciej..

Cięcie, pchnięcie odbicie.. dwa cięcia.. znów odłupany kawałek kamiennego przedramienia upadł na ziemię. W międzyczasie ja zyskałem kilkanaście nowych ran a gargulec stracił dwa szpony w prawej ręce i kawałek pyska.

Ale taktyka chyba działała, bo zacząłem zyskiwać przewagę.

Inicjatywa należała do mnie.

Na przemian doskakiwaliśmy do siebie by przypuścić kolejny szturm, gargulec co chwila podrywał się w górę gdy musiał zwiększyć dystans czy uniknąć ciosu, po czym błyskawicznie atakował ponownie, ale jeszcze kilka cięć i będę w stanie..

Whhosh.... coś przeleciało tuż obok mnie.

Whoosh..!  .. znowu..

Co do diaska.? Przeszło mi przez myśl gdy wtem  gargulec znów wzbił się w górę..

Whhoooshhh!!! Z miejsca w którym przed momentem był, a w zasadzie zza niego, z poza mojej bańki Skupienia,  nadleciała z wielką prędkością.. głowa drugiego gargulca ..

 

SLAM!!!!!

 

Oberwałem prosto w korpus, a siła uderzenia rzuciła mnie w tył na kilka metrów, tak, że plecami przywaliłem w skałę.

Na moment mnie zamroczyło gdy uderzyłem głową, a moje Skupienie prysło.

Ocknąłem się akurat na czas by z ledwością uniknąć ataku gargulca który nie omieszkał wykorzystać szansy...

Znowu.. I znowu..

Z ledwością unikałem ataków gargulca jednocześnie uskakując przed nadlatującymi kamieniami.

Przeklęty golem!!

Myślałem że go unieszkodliwiłem.

Nie za bardzo mógł stać, więc nawet nie myślałem o nim gdy walczyłem z gargulcem, a on w tym czasie dostał się do kupy gruzu pozostałej po jego kolizji z pierwszym gargulcem i zaczął we mnie rzucać resztkami gargulca i wyrwanymi z ziemi kamieniami..

Dwoma skokami zyskałem nieco dystansu, choć gargulec momentalnie ruszył za mną, to jednak przez golema wciąż ciskającego gruzem, nie mógł ruszyć na mnie wprost.

Whhhoaaahh!! Golem chyba znalazł swoje strzaskane ramię, bo to co nadlatywało wyglądało jak wielka kamienna pięść..

Z całych sił wybiłem się w bok schodząc z trajektorii pocisku, a jednocześnie udało mi się wskoczyć za skałę zasłaniającą wejście do krypty, przez co na moment zniknąłem im z oczu.

Jednym susem wskoczyłem trochę wyżej, na tą kupę gruzu którą golem usypał przed wejściem.

Ugiąłem nogi w kolanach i przygotowałem Glimmer.

Miałem właśnie moment którego potrzebowałem.

Nie byłem w stanie podzielić Skupienia na trzy elementy, więc przelałem tyle energii ile zdołałem w samo ostrze, a resztą znów wzmocniłem swój refleks.

Pozostało mi tylko mieć nadzieję że zdołam dostrzec go na czas i że moja własna, wynikająca z trzeciego poziomu siła wystarczy..

Przez moment trwałem w bezruchu starając się wychwycić jakąkolwiek oznakę nadchodzącego przeciwnika, jednak nie mogłem jednocześnie obserwować wszystkich stron, więc zmieniłem ułożenie miecza tak, by w jego gładkiej powierzchni widzieć odbicie tego co znajduje się za...

SZLAG!!!....

Gdy tylko odwróciłem lekko miecz, tuż nade mną, na szczycie skały rozbłysły dwa zielone ogniki...

Siedział na skale ale nie zobaczył mnie, chyba tylko dzięki mojej zbroi która przecież pomaga mi się ukryć, i zamaskowała mnie jakoś na tle kamiennego rumowiska.

Musiał tam usiąść w poszukiwaniu mnie gdy już czekałem w bezruchu, bo inaczej nawet zbroja by nie pomogła – od razu by mnie dostrzegł.

Jednak gdy obróciłem miecz – błysk ostrza pokazał mu gdzie jestem.

Jego zielone oczy pojaśniały, po czym jak jastrząb na królika – rzucił się na mnie z góry pewien że nie zdążę uskoczyć.

Ale ja nawet nie miałem zamiaru..

Byłem gotów.

Zielone punkty jego oczu rosły w błyskawicznym tempie, tak samo jak jego cień u moich stóp, jednak ja tylko czekałem..

Krawędź Glimmera lekko pojaśniała, a moją bliznę ogarnęło ciepło..

Błyskawicznie wykonałem półobrót i z mieczem gotowym do cięcia wybiłem się w górę.

Gargulec właśnie wyciągał w moją stronę swoje ostre jak brzytwy szpony gdy nagle dzieląca nas odległość zmniejszyła się i ostatnim co zdążyły zarejestrować jego oczy był krótki błysk Glimmera nim praktycznie przecinając go na pół zniszczyłem źródło jego mocy – całkiem spory magiczny kamień schowany głęboko w jego piersi.

Pozbawione wiążącej je mocy skalne ciało gargulca rozpadło się, a szczątki częściowo przywaliły mnie, jednak zdołałem się po chwili spod nich wygrzebać..

Rozejrzałem się wokół.

Pomiędzy kamieniami dostrzegłem dwa zielone punkty.

Oczy gargulca - jedyne co po nim zostało...

Odruchowo podniosłem je i schowałem do kieszeni.

GGGRRRAAACCCHHHH!!!!! Potężne uderzenie przypomniało mi że wciąż mam jednego wroga do pokonania...

GGGGRRRAAAACCCCHHHH!!!  - znów to samo.

Golem pewnie dostrzegł że jestem za tą skałą przy wejściu i zaczął ciskać w nią głazami by ją na mnie zwalić.

Jeśli tu dalej zostanę to w końcu mu się uda, bo w połowie dostrzegłem pęknięcie, które po kolejnym uderzeniu powiększyło się, a w dodatku górna część głazu pochyliła się jakby zaraz miała się przewrócić.

Nie miałem czasu do stracenia.

Wyskoczyłem zza mojej tymczasowej kryjówki i stanąłem na kawałku otwartej przestrzeni tuż obok...

Whhhhoooosssshhhhhh....

Uhh.. o mały włos.. pomyślałem, gdy znów kilka kamulców przeleciało tuż obok mnie.

Cwana bestia.. przeszło mi przez myśl.

Widzi że z łatwością uskakuję przed pojedynczym pociskiem, więc nabiera pełną garść gruzu i ciska nim we mnie, a większa ilość kamieni na raz pokrywa całkiem spory obszar..

Ale to i tak przegrana walka.

Nawet gdyby był sprawny, to pozbawiony ochrony gargulców jest dla mnie łatwym celem.

Nawet nie musiałem aktywować Skupienia by unikać jego ataków. Po prostu w momencie gdy brał zamach zmieniałem kierunek biegu, i jego pociski przelatywały obok nie czyniąc mi szkody. W dodatku teraz, gdy została mu tylko jedna sprawna ręka i noga nie mógł już się sprawnie poruszać, więc gdy w końcu dotarłem do niego, to zajście go od tyłu nie stanowiło już problemu.

Odwracał się co prawda, ale na tyle niezdarnie, że z łatwością byłem w stanie pozostawać w jego martwej strefie i atakować...

Whhhooooaaah!!! .. I chyba go nie doceniłem..

Właśnie odskoczyłem po pierwszym ataku na jego masywne plecy i szykowałem się do kolejnego, gdy golem, nie mogąc mnie dostrzec za sobą, zagarnął kamienie swoją wielką dłonią  i jak szuflą, cisnął na oślep za siebie.

Z powodu bliskiej odległości nie miałem szans na czas zareagować, zwłaszcza że kompletnie mnie tym atakiem zaskoczył, więc tym razem zdrowo oberwałem.

Co prawda zbroja zaabsorbowała część uderzenia, jednak to nie jest pełna płytowa.. Zasłoniłem głowę ramieniem, ale odsłonięte części ciała oberwały drobnym gruzem.

Na szczęście rzucając na oślep za siebie golem nie ma ani pełnej siły ani precyzji, więc choć boleśnie to odczułem to jednak nie odniosłem poważnych obrażeń.

Jednak golem nie miał zamiaru się poddać.

Nie czekając na efekt pierwszego ataku,  jego ramię już nabierało gruzu by znów nim cisnąć.

Najgorsze że nawet pomimo skoncentrowanego na ostrzu Skupienia nie byłem w stanie przebić się przez jego masywne plecy, a przecież tylko w ten sposób mogłem zniszczyć magiczny kryształ, jego źródło mocy..

Jeszcze kilka uderzeń i odłupię na tyle skały że w końcu dam radę, ale on nie przestaje atakować na oślep..

I nagle mnie olśniło.

Przecież nie muszę zniszczyć mu kryształu.

Żeby funkcjonować, golem potrzebuje zestawu instrukcji spisanych na pergaminie i umieszczonych w jego głowie.

Pozbawiony instrukcji golem się zwyczajnie zatrzyma..

A jego głowa to znacznie mniej skały.. O wiele.. wiele mniej niż plecy..

Skokiem w bok uniknąłem kolejnej porcji kamieni i wzniosłem Glimmer do ataku.

Znów aktywowałem Skupienie i przelałem sporą część many w ostrze.. Tym co zostało postarałem się nieco wzmocnić siłę.

Wybiłem się w górę i w przód jednocześnie wyprowadzając mocne cięcie na ukos.

Kkkkrreeeshh...  trafiłem go w miejscu gdzie teoretycznie powinien mieć ucho, a Glimmer przeszedł gładko oddzielając większość jego głowy od tułowia, po czym uwiązł w masywnym kamiennym barku.

Puściłem rękojeść i opadłem na ziemię, gotów natychmiast odskoczyć, jednak nie było potrzeby.

Pozbawiony instrukcji golem po prostu się zatrzymał.

Gruz z jego dłoni wysypał się jeszcze nim jego głowa upadła na ziemię.

Musiałem podskoczyć żeby uwolnić Glimmer, ale teraz, gdy golem był nieruchomy, nie miałem problemu.

Szarpnąłem, a ostrze uwolniło się spomiędzy skalnych odłamów tworzących bark golema.

Obszedłem go i stanąwszy przed nim znów wzniosłem miecz.

Dwa mocne cięcia w miejsce gdzie po zderzeniu z gargulcem  skała na piersi była najcieńsza wystarczyły, by moim oczom ukazała się rozbiegająca się po jego ciele delikatna siatka many..

Tuż pod nią znajdowało się jego serce – źródło jego mocy.

Duży magiczny kryształ.

Zmieniłem chwyt i pchnąłem z całej siły.

Ggggrrraaahhhh..... Odgłos jakby ktoś z wielkiego worka wysypał kamienie oznajmił koniec ostatniego strażnika tego miejsca.

Stałem z wciąż wzniesionym mieczem, a przede mną piętrzyła się spora kupa skalnego gruzu.

Za mną, nadwyrężony atakami golema kawał skały również się poddał, i z głuchym łoskotem zwalił się całkowicie zamykając wejście do katakumb..

„Cholera.. Zielony obsydian..” przeszło mi przez głowę w momencie gdy przypomniałem sobie gdzie zostawiłem bryłę zielonej skały wyciągniętej z gniazda harpii..

„No trudno.. będzie musiało wystarczyć to..” pomyślałem wyjmując z kieszeni zielone oczy gargulca.

Czasu było coraz mniej, a w dodatku perspektywa kolejnej walki z harpiami jakoś mnie nie podniecała, więc zdecydowałem się nie wracać do kamiennego lasu po nową bryłę..  Zwłaszcza że nie było pewności że jakąś znajdę.. Trudno przecież przypuszczać że zielony obsydian to stały element ich gniazd.

Schowałem zielone kamienie z powrotem do kieszeni i wyszedłem ze ślepej odnogi wąwozu.

Wracając, postępowałem już dużo ostrożniej, sprawdzając co chwila punkty orientacyjne  żeby znów nie wleźć w jakąś starą, zapomnianą pułapkę..

 

 

 

...***...

 

 

„Tak.. Znamy to miejsce..” powiedział Ellrund.

„To stara samotnia pustelników..” wyjaśnił.

„Założona jeszcze przed zstąpieniem bóstw przez niejakiego Mikołaja F`Lamela , po jego śmierci zasiedlana co jakiś czas przez kolejnych pustelników.. Ostatni odszedł stamtąd o ile dobrze pamiętam – jakieś sto pięćdziesiąt lat temu.” uzupełnił jego wyjaśnienia Elion.

„Gargulce i golem były tam od zawsze, ale martwe i nieaktywne.. Nie mam pojęcia jakim cudem udało ci się je uruchomić..” powiedział po krótkiej chwili

„Poza tym .. Ta krypta.. Bardzo dziwne..”

„Ja przecież nic nie.. Zwyczajnie zabłądziłem..” zacząłem, ale przerwał mi Darren:

„Chyba nie musiałeś nic robić. Strażnicy aktywowali się, bo zostały spełnione warunki określone w ich zwojach.” powiedział.

„Co dokładnie miałeś ze sobą gdy tam trafiłeś?” spytał.

„Nic takiego.. Standardowy ekwipunek .. i sporą bryłę zielonego obsydianu..” powiedziałem.

„Myślisz że to obsydian?” spytałem.

„Nie sądzę..” odparł.

„Zastawianie takiej pułapki nie miało by sensu, zwłaszcza że ten sam zielony obsydian był oczami gargulców.. więc.. Myślę że to faktycznie byłeś ty..” powiedział.

„Z tego co mówiłeś to to miejsce było splądrowane, a więc ktoś musiał tam być po odejściu ostatniego pustelnika.. A mimo to pułapka nie aktywowała się. Obsydian można wykluczyć, a pozostałe elementy ekwipunku są w zasadzie standardowe, więc skoro nie znalazłeś tam żadnych ciał- wniosek może być tylko jeden..”

„Ten duch zwracał się do mnie jak do kogoś kogo znał.. Wziął mnie za jakiegoś Steinwalda.. I chciał .. uwięzić..” powiedziałem cicho.

„Dokładnie.”  Powiedział Darren.

„Definitywnie masz coś wspólnego z tym Steinwaldem, dlatego pułapka się aktywowała.” wyjaśnił z pewnością siebie.

„Jednak żadne z tych nazwisk – ani Steinwald, ani Fels – nie są nam znane..” powiedział Elion.

„Czyli wszystko i tak sprowadza się do tego że musimy zaczerpnąć informacji w Wielkiej Bibliotece Orario.” Skwitowała Devana.

„Nie ma co roztrząsać spraw których i tak nie możemy na razie wyjaśnić. Mamy dwa dni żeby dokończyć wszystkie sprawy i skompletować ekwipunek, a potem ruszamy.” zarządziła.

Wstaliśmy z miejsc i zaczęliśmy się rozchodzić.

Ukradkiem spojrzałem na Devanę.

Stała obok Ellrunda i razem z Elionem  i głównym archiwistą dogadywała szczegóły.

Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo obróciła głowę na moment i lekko przymknęła oczy, po czym wykonała głową ruch jakby ponaglając mnie do wyjścia.

Kiwnąłem głową, po czym opuściliśmy pomieszczenie.

Po drodze przeszło mi przez głowę że ostatni rok bardzo nas zmienił..

Moja ostatnia walka z golemami.. Heh.. Gdybym tylko miał tą siłę i odwagę gdy orki napadły naszą wioskę..

Devana również się zmieniła.

Uzgadniając szczegóły z przywódcą północnych elfów nie wyglądała już jak ta niewinna dziewczyna stojąca przede mną w stodole z pytaniem: „Ładnie wyglądam?”

Ohh... Owszem, ładnie, ale.. teraz wyglądasz jak głowa Familii a nie jak tamta dziewczyna.. którą w sumie bardziej wolałem.. pomyślałem wychodząc.

Jednak nie mieliśmy wyjścia..

Cała ta sytuacja.. Evilus.. Lotril.. Niebezpieczeństwo..

Musieliśmy się zmienić żeby dorównać sytuacji, w pewnym sensie .. dorosnąć.

Iwan chyba spostrzegł mój wzrok bo zapytał z troską:

„Coś cię martwi chłopcze?”

Cóż.. musiałem mu powiedzieć..

„Tak to jest gdy się za coś zabierasz..” odparł gdy skończyłem.

„Najpierw myślisz, że dobrze by było znaleźć sobie następcę, żeby miał kto doglądać wszystkiego jak już czas nadejdzie.. Niby proste zadanie – znaleźć, wyszkolić, przyuczyć.. A tu teraz taki klops że wespół z elfami radzimy jak by tu w całej okolicy spokój zapewnić..” dodał z uśmiechem.

„My też szukałyśmy tylko jakiegoś miejsca gdzie mogłybyśmy zwyczajnie żyć..” dodała Lea.. 

„A tu okazuje się że najpierw trzeba sobie to miejsce wywalczyć.” Dokończył za nią Ichiro.

„Dokładnie..” potwierdziła Lea.

„Nie sądzicie że to wspaniałe?” spytała po chwili przerwy.

„Krasnolud, ludzie i pogardzane wszędzie mieszańce wyruszają w świat by chronić puszczę Lotril przed Złem! Zupełnie jak w jakiejś baśni!” powiedziała z przejęciem.

„I elfy..” usłyszeliśmy zza pleców.

Odwróciliśmy się lekko zdziwieni.

„Zapomniałaś o Elfach. Tych prawdziwych. Czystej krwi.” powiedział Sylvar.

„Przepraszam.. Miałem zamiar po prostu poprosić waszą boginię ale.. Chyba będzie lepiej jeśli najpierw Was poproszę o akceptację.” dodał pochylając przed nami głowę.

„Przyjmiecie mnie do drużyny?” spytał nie podnosząc głowy.

Iwan tylko uniósł brew  i z zaciekawieniem spojrzał na nas..

„Eemmmm...” stęknąłem jedynie podczas gdy do tej pory poukładane jakoś w mojej głowie myśli ogarnął chaos..

Wszyscy doskonale pamiętamy przywitanie jakie zgotował nam razem ze swoją grupką straży, a potem jeszcze wielkie wejście Eliona – jego ojca..

Co prawda przez te kilkanaście dni dużo się zmieniło a ich nastawienie uległo znacznej poprawie jednak wciąż...

Już miałem się odezwać, gdy niespodziewanie głos zabrała Norien:

„A czemuż  to zawdzięczamy to wielkie pragnienie poświęcenia swej czysto-elfiej dumy by wmieszać się w szeregi tej.. jak to było.. hałastry?” spytała zimnym tonem.

„Norien..” Lea chciała powtrzymać siostrę, ale ta uciszyła ją ruchem dłoni.

„Powody osobiste? A może jakiś misterny plan waszej Wysokiej Rady by mieć nas na oku?” spytała.

„Wszystkiego po trochu.” odparł niespeszony Sylvar.

 

 

 

 

...***...

 

 

 

„Mówiłeś że bardziej interesuje cię mechanika precyzyjna..” powiedział Elf oglądając dopiero co ukończoną konstrukcję na tyłach kuźni.

„Cóż.. Bez względu na rozmiary - zbudowanie tej prasy wymagało precyzji..” odparł Oren dolewając oleju do zbiorniczka nad panewką osi.

Zszedł z niewielkiego rusztowania, po czym przełączył dźwignię.

Z dość głośnym Huff-Puff wielkie koło zamachowe zaczęło się powoli obracać.

Gdy wystarczająco nabrało pędu, Oren położył na formie rozgrzany kawałek metalu, po czym nadepnął stopą dźwignię u dołu maszyny.

Z cichym Clang! sprzęgło złapało oś i wielki tłok ruszył w dół wprasowując metal w formę. Kowal szczypcami wyjął wstępnie ukształtowany element, po czym włożył go do drugiej formy. Znów nacisnął pedał i tłok znów opadł, tym razem odcinając naddatek materiału i wywijając brzeg.

„Sprytnie.. Pół dnia kucia i formowania w pół minuty..”  mruknął elf oglądając w dłoniach metalową fiolkę.

„To powinno usprawnić cały proces.. Poza tym zmieniając głowice możesz wykorzystać to do różnych innych prac..” wyjaśnił Oren.

„Nie zamierzam raczej uruchamiać masowej produkcji.. czegokolwiek..” odparł elf trochę sceptycznym tonem.

„Zawsze to możesz rozebrać.. albo przerobić na coś.. Jak tylko skończymy z tym tutaj..” powiedział z lekkim roztargnieniem Oren pokazując na całkiem sporą kupkę wstępnie przyciętych blach z titanium.

„Całkiem nieźle to wymyśliłeś..” pochwalił go elf obchodząc maszynę dookoła.

Zupełnie jak w jakimś wodnym młynie, wielkie koło z czerpakami poprzez prostą przekładnię przekazywało energię strumienia do koła zamachowego, a to z kolei połączone było sprzęgłem z wałem, na którym na mimośrodzie osadzony był ciężki tłok prasy. Po naciśnięciu pedała, sprzęgło łapało występ wału i całość ruszała w dół z energią wystarczającą aż nadto by formować nawet utwardzoną stal.

„To nie mój pomysł. W moich stronach taka prasa stoi w co drugiej kuźni..” wyjaśnił Oren.

„Trzeba sobie radzić..” powiedział widząc zaskoczony wzrok elfiego kowala.

„Jak cesarz zamówi cztery tysiące podków na cito, to niby jak temu sprostać?” dokończył wzruszając ramionami.

„Znaczy.. ty jesteś......” Elfiemu kowalowi aż brakło słów.

„Rakijczykiem.” potwierdził jego najgorsze obawy Oren.

 „Nie chwaliłem się swoim pochodzeniem .. żeby.. no wiesz.. nie komplikować.” Powiedział na wyjaśnienie, po czym znów nadepnął pedał.

Slampf!! – następny element wylądował w oleju do schłodzenia.

Obywatelstwo Rakii w lesie Wysokich Elfów to prawie że równoznaczność wyroku śmierci..

„Wiem co tu zrobiliśmy podczas poprzednich inwazji, a także gdy jeszcze mieliśmy miecze od Crozzo..” powiedział po chwili przerwy.

„Wierz mi – Nie jestem z tego powodu dumny... Z resztą, gdybym był – to by mnie tu nie było.” dodał.

„Zwiałem z armii żeby zacząć zwyczajnie żyć.. i przypadkiem nadziałem się na tamtego młodziaka.. Nawet próbowałem go z łuku ustrzelić.. hehe.. i nagle okazało się że mogę choć trochę odpracować te krzywdy..” powiedział wkładając pod prasę następny krążek stopu.

„Wydaje ci się że możesz ot tak odpracować nasze spalone miasta..? Naszych zabitych? Nasze płaczące dzieci..?” spytał zduszonym głosem elf.

„Nie. I szczerze mówiąc nawet nie miałem zamiaru zacząć.. odpracowywać.” powiedział Oren wkładając odkuwkę do kadzi z olejem.

„Nie jestem wam nic winien. Nie zabiłem żadnego elfa. Nikt przeze mnie nie płakał. Nikomu nie spaliłem domu. Niech sobie Ares przyjdzie i odrobi to co jego żołdacy w jego imieniu wam wyrządzili. Da radę. Jest bogiem więc z naddatkiem  starczy mu jego zasranego życia. A nam niech qrdwa da po prostu żyć z innymi .. i tyle.” powiedział ze złością.

„Gdy Blake dorwał mnie na murach Thorn myślałem że już po mnie. Dezerter z jednej z najbardziej znienawidzonych armii świata.. Czy może być gorzej?” powiedział sięgając szczypcami po następną blachę.

„A jednak przyjęli mnie do siebie.. Devana przyjęła mnie do swojej Familii.. A to wszystko bez jakichś głębokich powodów. Zwyczajnie.. Zaakceptowali mnie jako człowieka. Nie Rakijczyka z przeszłością, nie jako kogoś kto chce coś odpokutować czy wynagrodzić.. Zwyczajnie.. jak człowieka.” Powiedział tłocząc następną fiolkę.

„Wtedy zrozumiałem.. Gdy podali mi ręce.. Że nie jestem nic winien temu światu. Nie mogę pokutować za cudze winy, a moje pochodzenie nie czyni mnie od razu gorszym. ” dodał .

„Rozumiem że ciężko to wam zaakceptować.. Wasze święte miasto.. Stolica północnych elfów.. a w niej krasnolud.. Ludzie.. Mieszańce i.. Rakijczyk.. Chyba nie mogło być gorzej..” powiedział z lekkim uśmiechem.

„Cóż.. Właśnie kończę kuć elfią zbroję dla krasnoluda więc.. tak.. chyba cała ta sytuacja zaczyna kierować się w stronę absurdu..” powiedział elf.

„Ja bym powiedział że raczej w stronę .. normalności.” odparł Oren.

„Wszyscy jesteśmy dziećmi Gai.. kto jak kto, ale Elf powinien to wiedzieć lepiej niż inni..” dodał, sięgając po następny kąsek stopu.

„To nasze życie.. Nasze własne. Od początku do końca. I to od nas zależy jak je przeżyjemy..” powiedział tłocząc następny półprodukt.

„A ja mam zamiar przeżyć swoje tak, żebym mógł być z niego dumny.” dokończył, po czym wsadził kolejną odkuwkę do kadzi z olejem.

 „Teraz ja.” powiedział elfi kowal wyciągając rękę po szczypce.

„Muszę to opanować puki tu jesteś, bo potem będzie za późno na próby..” powiedział wkładając następny krążek metalu pod prasę.

„Kto by pomyślał że kiedyś będę się uczyć od Rakijczyka masowej produkcji tytanowych fiolek..” mruknął, po czym przełożył odkuwkę do następnej formy i znów nacisnął pedał.

Shekck!  Sapnęła prasa raz i drugi,  i znów następna odkuwka była gotowa.

„Tłoczenie półfabrykatów możesz zostawić czeladnikowi. Ty powinieneś zająć się składaniem wszystkiego razem, bo to wymaga precyzji żeby nie ciekło nawet po zagnieceniu.” Powiedział Oren obserwując jego ruchy.

„Tak.. Masz rację. Ale zanim przekażę coś do zrobienia uczniom – sam muszę to opanować do perfekcji – inaczej co im powiem gdy napotkają jakiś problem i przyjdą z nim do mnie?” odparł elf mocując się z zakleszczonym kawałkiem metalu.

„Zrób tak jak mój .. mistrz.. Walnij takiego przez łeb i zgań za brak inwencji.. A potem wyjaśnij że własnoręczne rozwiazywanie problemów to klucz do osiągnięcia mistrzostwa.” mruknął Oren.

„Hmm.. Patrząc na ciebie – wygląda na to że to jednak działa..” powiedział elf i chyba pierwszy raz od ich spotkania się uśmiechnął.

„Cóż.. Chyba tak.. w pewnym sensie..” zgodził się Oren, po czym powiedział:

„W takim razie nie jestem tu potrzebny. Mamy mało czasu więc.. idę dokończyć twoją fuchę..”

Elfi kowal tylko kiwnął głową, po czym znów zabrał się za kucie, ale ukradkiem odprowadził Orena do samych drzwi, i jeszcze chwilę patrzył w zamyśleniu gdy zamknęły się za nim.

Po chwili pokręcił głową i zajął się robotą.

Skinął dłonią na pomocnika, pokazał mu co i jak, a sam wyjął z oleju siatkę z wystudzonymi elementami i przeniósł na warsztat gdzie zajmie się ich składaniem razem.

Jednak nim złożył pierwszą fiolkę, jego myśli odpłynęły na moment do chwili gdy Oren pierwszy raz przekroczył próg jego prywatnego warsztatu..

 

............

 

Puk Puk!! Rozbrzmiało tuż po zmierzchu.

„Wejdź!” powiedział stary elf podnosząc głowę.

Drzwi otwarły się ukazując człowieka w średnim wieku.

Lekko utykając podszedł do stołu na którym elf położył niedużą skrzynkę z narzędziami.

„Do czego potrzebne ci to Titanium?” spytał przybysza.

„Titanium nie koroduje i nie reaguje ze składnikami alchemicznymi, więc wymyśliłem wytrzymałe fiolki na mikstury, wprost idealne dla poszukiwaczy przygód.. a to znacznie zwiększy szanse naszej drużyny. ” powiedział Oren.

„Na takich fiolkach można by zbić całkiem sporą fortunę..” powiedział niby mimochodem elf.

„Pewnie tak.. Pokażę ci co i jak i możesz zacząć produkcję..” odparł Oren wzruszając ramionami.

„Tak .. za darmo?” spytał elf ze zdziwieniem.

„Nie mam zamiaru czerpać z tego zysków. Każda mikstura która przetrwa upadek czy uderzenie może uratować czyjeś życie. Gdybym zażądał rekompensaty to odbiłbyś ją sobie w cenie.. A ja.. Nie mógłbym czerpać benefitów z czyjegoś życia..” powiedział Oren.

„Dziwny z ciebie człowiek.. Z reguły nigdy nie przepuszczacie żadnej okazji by zarobić..” mruknął elf.

„Mylisz nas z krasnoludami.. a poza tym z doświadczenia wiem że i u nich często zdarzają się wyjątki.. Sam nawet poznałem taki egzemplarz.” Powiedział Oren rozglądając się po pomieszczeniu.

„Iwan?” spytał retorycznie elf.

„Uhm..” kiwnął głową Oren.

„Jak go biedak poprosi go o gacie to mu odda, nawet jakby sam miał gołą rzycią świecić w środku miasta.. Wiesz.. Taki typ..” dodał na wyjaśnienie.

Elf tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.

„Fajny warsztat.. Trochę inny od zwykłej kuźni.. Bardziej w moim stylu..” powiedział Oren podchodząc do stołu na którym poukładane równo leżały różne narzędzia do delikatniejszej roboty..

„No.. niestety chyba nie umiem wykorzystać jego potencjału..” mruknął elf wyciągając spod warsztatu kartonowe pudełko z jakimiś elementami.

„Tyle lat się z tym męczę, a dalej nie udało Mi się jej uruchomić.. Może ty spróbujesz?” spytał zerkając na niego z nadzieją.

„A co to jest? ... aaaa... chyba.. no tak..  taśma perforowana.. opóźniacz.. Tooo.. pozytywka?” Oren bardziej stwierdził niż spytał, a elf tylko kiwnął w odpowiedzi głową.

„Żona kupiła ją lata temu od obwoźnego kupca z Orario jako prezent dla córki.. Kosztowała małą fortunę, więc bałem się rozebrać żeby sprawdzić jak działa, a teraz nie mogę jej naprawić..” powiedział.

Oren sięgnął za pazuchę i wyjął jubilerskie szkło powiększające.

Przez moment przyglądał się elementom po czym stwierdził:

„Nie będzie łatwo. To mistrzowska robota.. Spójrz.. Nawet koła zębate mają grawerowane ornamenty..” powiedział.

„Nie wymagam aż takiego kunsztu.. Po prostu chcę żeby znów grała..” powiedział cicho elf.

„Nie o to chodzi..” odparł Oren.

„Ten kto to zrobił był perfekcjonistą.. Bawił się tworząc to dzieło. Do tego stopnia, że umieścił ozdoby nawet na tych elementach, których normalnie nikt i tak nie ogląda.. Wena go niosła na swoich skrzydłach, a teraz my musimy jakoś podążyć jej śladem..” powiedział z rozmarzeniem, po czym zaczął rozkładać elementy na warsztacie.

„Nie mam takiego zestawu narzędzi więc.. jeśli chcesz żebym spróbował, musisz udostępnić mi to miejsce.” Powiedział do elfa nawet na niego nie patrząc.

„Oczywiście..” odparł elfi kowal kiwając głową.

„Będę pracował nad tym wieczorami, bo priorytetem są dla mnie fiolki..” dodał Oren zerkając na niego z ukosa.

„Jednak.. jest jedna.. ciut pilniejsza sprawa..” powiedział niepewnie elf.

„Nie.. Nie ma szans. .. Drugiej fuchy nie wezmę. Nie wyrobię się choćby nie wiem co.” zaprotestował Oren

„Nooo.. właśnie chodzi o to, że .. najpierw masz zrobić ze swoją nogą..” powiedział nieco speszony elf.

„Panienka Lea bardzo nalegała..” dodał widząc zdziwioną minę Orena.

„A Iwan powiedział, że jak cię wykorzystam, to po wszystkim tu wróci i się ze mną.. rozmówi.” dodał niepewnym głosem.

„Hę?” Oren nie mógł ukryć zdziwienia.

„Cóż.. Nie pamiętam dokładnie.. Stres.. sam rozumiesz.. Ale było tam sporo o równaniu z ziemią, wyrywaniu z korzeniami i trochę o dekapitacji połączonej z rozczłonkowaniem.. i ogólnie.. urywaniem.. różnych części.. iiii... wtykaniu w intymne miejsca..” wyjaśnił nieco zmieszanym głosem elf.

„ ..... Nieeee.. Nie zrobiłby ..” zaczął Oren gdy dotarł do niego sens słów kowala.

„Emm... Jednakowoż wolałbym nie sprawdzać na sobie..” mruknął elf.

„Możemy mieć różne rasowe zaszłości, ale jedno trzeba im przyznać -  zawsze dotrzymują słowa.. niezależnie od konsekwencji.” dodał zerkając na Orena spod siwych brwi.

„Noo... dobrze. Nogę naprawię najpierw.. Ale będę musiał zarwać tu nockę czy dwie..” powiedział Oren.

„Tu masz klucze do warsztatu. Na górze  ( po schodach i w lewo) są kwatery czeladników, po prawej są dwie wolne, więc jeśli chcesz możesz z którejś skorzystać. Dam ci chłopaka do pomocy, do brudniejszych robót, a służba zadba o sprzątanie i posiłki..” zadysponował elfi kowal.

„Musi ci na tym cholernie zależeć..” powiedział ze zdziwieniem Oren.

„Jak ci się uda, to całe titanium masz za darmo.” odparł elf.

„Czyli cholernie..” pomyślał Oren po czym skinął głową.

Musiało tak być.

Dostrzegł to już wcześniej, ale nie miał odwagi spytać..

Sposób w jaki elf obchodził się z tymi rupieciami, jak ich dotykał.. nawet ton jego głosu zdradzał że łączy go z tymi gratami szczególna więź...

 

 

 

...***...

 

Poranna mgła dopiero zaczynała się rozwiewać, gdy przed domem Thessalii zaczęła się zbierać spora grupka gości.

Elfy, oczywiście ubrane jak na paradę, w pięknie zdobionych szatach..  Krasnolud w nowiutkiej zbroi..

Kilkoro ludzi i półelfów..

I Jedna Bogini..

Konie które od paru tygodni nie miały okazji się wykazać przebierały nerwowo kopytami chcąc jak najszybciej udać się w dalszą drogę..

Po chwili od strony stolicy dołączyła do nich następna, trochę mniejsza grupa..

Wszyscy obecni pokłonili się na ich widok.

„Tyle razy prosiłem..” mruknął Ellrund.

„To nie tylko przez szacunek dla ciebie, ale ogólnie.. dla urzędu..” odparł Elion podnosząc głowę.

„Nie wiesz jak się cieszę że z nimi jedziesz..”

„Niestety cię rozczaruję.. Mam zamiar wrócić.”

Wymiana uprzejmości przez zaciśnięte zęby trwała by może dłużej gdyby nie Devana która z notatnikiem w dłoni wyszła na przeciw przybyłym.

„Sprawdźmy czy kogoś nie brakuje i czy mamy wszystkie potrzebne rzeczy.” powiedziała, i przez moment trwało sprawdzanie stanu osobowego i ekwipunku.

„Wygląda że jest wszystko.. Czekamy jeszcze na Amber, ale poza tym jesteśmy gotowi.” Powiedziała zdając relację Ellrundowi.

„Dobrze.” Odparł elf.

„W takim razie pozwólcie że nie będę was dłużej zatrzymywał. Przyszedłem tu by życzyć wam wszystkim powodzenia na waszej misji. Oczekujemy z niecierpliwością waszego rychłego powrotu w glorii chwały..” powiedział uroczystym głosem.

„A tak na prawdę to żałuję że nie mogę iść z wami.. Sami rozumiecie.. ta polityka..” mruknął już mniej oficjalnie.

„Będziemy cię reprezentować. Obiecuję że będziesz z nas dumny Panie.” Powiedział Sylvar z tylnego szeregu.

„Trzymam cię za słowo.” Odparł Ellrund z lekkim uśmiechem.

„Tak Panie..” odparł Sylvar pochylając głowę.

„Akurat.. Masz siedzieć z tyłu i nie wychylać głowy.” Mruknął Elion strofując syna.

„Gdy poczuje zew przygody, to wyrwie się jak dziki ptak z otwartej klatki.. Zamiast na siłę trzymać go pod ojcowskim skrzydłem dałbyś mu trochę swobody.. Inaczej latając na oślep rozbije sobie głowę zanim zazna życia.” Powiedziała Thessalia wychodząc ze swojego ogrodu.

„Za to w twojej głowie chyba dalej szumi krasnoludzki spirytus bo mówisz od rzeczy.” Skwitował Elion kręcąc głową.

„Gdybyś wiedział co mi szumi w głowie, to wpełzł byś ze strachu pod kamień i starał się udawać martwego.” mruknęła elfka odsuwając go na bok trzonkiem laski.

„Nie ma czasu na strzępienie języka.. Amber już jest?”

„Uhh.. Właśnie dotarłam..” odezwała się ledwie żywa prumka taskająca dwa spore pakunki.

Wyglądało na to że pracowała nad tym do samego rana, bo na jej twarzy widać było zmęczenie. Worki pod oczami i opadające powieki aż nadto świadczyły o tym ile czasu spędziła nad ostatnią pracą..

„Heh.. Nie pierwszy raz zarwałam nockę czy dwie.. Nie ma czym się przejmować. Wyśpię się po śmierci.” Powiedziała w odpowiedzi na zatroskane spojrzenie Orena.

„Udało się?” Spytała Elfka.

„W testach statycznych wyszło sto procent.” odparła prumka.

„Świetnie.” Powiedziała Thessalia odbierając od niej jeden z pakunków.

Amber z drugim podeszła do mnie.

Oczywiście że wiedziałem co w nim jest..

Pracowała nad nim ponownie odkąd wróciłem z kamiennego lasu..

Niecierpliwymi palcami rozwinąłem płótno.

Fiuuu.. gwizdnął przeciągle Iwan.

„Myślołek że skromne z ciebie chłopaczysko, a tu widze że wzieno cie na błyskotki..” powiedział gdy oczom wszystkich ukazała się nowa rękojeść Glimmera.

Emmm... stęknąłem nie wiedząc co powiedzieć.

Jedno Menuki Glimmera zostało zastąpione kawałkiem zielonego obsydianu – okiem  gargulca które przyniosłem Amber po powrocie.. Nooo.. Nie wiem czy tego właśnie chciałem.. Krzykliwe ozdoby to nie mój styl..

„Zielony obsydian wspaniale rezonuje z naturalną magią użytkownika, i  jeśli się go dobrze dostroi to może znacząco zwiększyć jej efektywność..” powiedziała prumka na wytłumaczenie.

„Nie mogłabym cię wypuścić z tym świetnym ostrzem pozbawionym takiego dodatku.” dodała ze stanowczością.

„A już zwłaszcza gdy przyniosłeś mi takie cacko jak Oczy Gargulca..” powiedziała gdy Thessalia podeszła do Norien i podała jej drugi pakunek.

„To.. mój prezent dla ciebie. Jestem pewna że ci się przyda.. i..” powiedziała zawieszając głos na moment..

„.. mam nadzieję że będziesz się świetnie bawić używając jej..” dokończyła po chwili z uśmiechem.

Norien ostrożnie rozwinęła opakowanie.

Niezbyt prosty, wyglądający jak kawałek zwykłej gałęzi drewniany trzonek, dla lepszego chwytu owinięty w dwóch trzecich mithrillowym oplotem wyglądał jak przydługa laska wędrowcy. Porządnie okuty na spodzie, w swej górnej części miał osadzonych w równych odstępach kilka niewielkich surowych, różnobarwnych kryształów.. W zwieńczeniu, osadzony był identyczny jak ten z Glimmera – zielony obsydian..

„Uhhhmmmm... Jest.. śliczna ale.. Ja .. Przecież wiesz..” Norien zaczęła się trochę motać oglądając swój prezent.

„Nie ma mowy!” zaprotestowała Devana.

„Norien i bez tego z ledwością panuje nad swoją magią, a ty jej dajesz w prezencie laskę która jeszcze zwiększy jej potencjał, tak?!!” powiedziała wzburzonym głosem bogini.

„Devana ma rację.. Ja.. To zbyt niebezpieczne..” potwierdziła Norien oddając laskę Thessalii.

„Nonsens.” Elfka zbyła ją machnięciem ręki.

„Z tym naszyjnikiem i po treningu w Windhome mogłabyś używać jej już teraz.. ale przecież wcale nie musisz.. Przywyknij.. Oswój się ze swoją magią i pomalutku możesz zacząć próbować.. Będzie dobrze..” powiedziała elfka z pewnością siebie.

„Poza tym to moja najsłabsza laska, jeszcze z czasów gdy byłam początkującą adeptką, więc wielkich fajerwerków nie oczekuj..” dodała lekko lekceważącym tonem.

Dałbym głowę że Amber chciała coś na to powiedzieć, ale Thessalia zmroziła ją wzrokiem..

„W takim razie.. Dziękuję..” powiedziała Norien.

„Łał.. a to co..?!” spytałem gdy wzięła ją do ręki.

Dokładnie w tym samym momencie trzymałem w dłoni mój Glimmer, i gdy Norien znów wzięła laskę w dłonie, zielony kryształ w rękojeści glimmera lekko zalśnił, tak samo jak ten w lasce Norien..

Poczułem w dłoni przyjemne ciepło, a runy na grzbiecie ostrza lekko pojaśniały.

„Chodź.. Pokażę ci co i jak..” Amber kiwnęła dłonią na Orena.

„Zobacz. Tu luzujesz zaczepy..  Tu naciskasz i przekręcasz o trzy czwarte. Potem odłączasz od rdzenia.. Na miejsce włóż surogat żeby nie było puste. Jak będziesz montował, to upewnij się że krawędzie spadu zgrywają się z liniami energii, inaczej dojdzie do interferencji i całość się .. wybuchnie..” tłumaczyła mu gdy pokazywała jak przełożyć kamień z laski do łuku..

„Nie mogliście tego zrobić wcześniej?” spytała nieco rozdrażnionym głosem Devana.

Trudno jej się dziwić.. Podróż mieliśmy rozplanowaną dość precyzyjnie, z postojami na odpoczynek włącznie i każde opóźnienie powodowało że sypał nam się grafik..

„Moglibyśmy.. Gdyby Thess nie zleciła mi tej .. dodatkowej fuchy na cito..” mruknęła Amber zerkając spod grzywki na Thessalię.

„No.. Spróbuj sam.” Powiedziała każąc Orenowi przełożyć oko gargulca znów do majdanu łuku.

„Delikatnie.. wyczuj gdy zaskoczy.. Teraz test.. Świetnie.” Pochwaliła.

Wystarczyło że Norien wzięła łuk w dłonie, obsydian w rękojeści Glimmera znów zareagował.

„Już wiesz co i jak. Reszta w twoich rękach.” Powiedziała do Orena, po czym poklepała go delikatnie po policzku.

Albo mi się zdawało, albo oboje przy tym lekko poczerwienieli..

„Dobrze.. To może ktoś wyjaśni po co to było?” spytała Devana której chyba paliło się pod nogami.

„Zielony obsydian świetnie oddziaływuje z magią użytkownika, więc wysłałam Blake`a żeby przyniósł mi kawałek.. Glimmer jest .. Wspaniały... Aż czuć w nim pasję.. Emocje.. Serce..” rozmarzyła się Amber..

„No i?..” Devana wyraźnie chciała przeskoczyć większość opisu i od razu przejść do meritum..

„Emmm.. No więc.. Chciałam trochę zwiększyć jego możliwości, a zielony obsydian to wręcz wymarzony materiał.. Tyle że on zamiast zwykłego obsydianu – przyniósł mi Oczy Gargulca” wyjaśniła Amber.

„Niezwykle rzadkie.. Zwłaszcza te zielone..” mówiła z przejęciem.

„Gdy zobaczyłam co mi przyniósł, od razu pobiegłam do Thess po poradę.. No i wtedy..” zatrzymała się trochę zakłopotana..

„Oczy Gargulca działają podobnie do Kamienia Odzwierciedlenia. Tyle że zamiast zwykłych skrobanych informacji – odzwierciedlają magię. Nie mogłyśmy przepuścić takiej możliwości.” Wyjaśniła za nią Thessalia.

„Odzwierciedlają magię? Zaraz.. To znaczy że.. teraz Blake też będzie mógł czarować?” Spytała zszokowana bogini.

„Absolutnie nie.” Powiedziała Amber.. a mi chyba zrzedła mina, bo Iwan wyszczerzył się w takim.. dziwnym uśmiechu..

„Ale Norien będzie mogła użyć Glimmera jak wirtualnej laski, do której przetransferuje swoją magię i wywoła określony efekt.” Wyjaśniła.

„Nooo... Nie wiem czy podoba mi się ta opcja..” mruknąłem przyglądając się mieczowi z powątpiewaniem.

Runy lśniące lekko na jego krawędzi delikatnie przyblakły.. jakby ze smutkiem..

„No Właśnie!! A co jak Norien znów nie zapanuje nad sobą i wyleci Blake`a w powietrze przez to połączenie?!” podchwyciła bogini.

„To niemożliwe.” Powiedziała stanowczym głosem Thessalia.

„Norien opanowała swoją magię do tego stopnia że Ignis Fatuus jej nie grozi. Ręczę za nią.” powiedziała stanowczym głosem.

„Dodatkowo, jej magia jest moderowana przez amulet z Drzewa Selor – które nie dopuści by wymknęła jej się spod kontroli.” dodała.

„A co najważniejsze – Zarówno łuk, jak i ta laska również mają rdzeń z gałęzi tego drzewa, więc ochrona jest zapewniona z każdej strony.” powiedziała na koniec.

„Tyle że..” zaczęła Amber, ale Thessalia ja zignorowała.

„Niech zacznie od łuku i nauczy się panować nad połączeniem. Potem przełożysz kryształ do laski.” powiedziała do Orena, który kiwnął głową na zgodę.

„Skoro tak, to może przełóż kryształ Blake`a do druidzkiej laski Lei.. Jej bardziej przyda się wspomaganie, bo Blake i bez tego jest wystarczająco silny!” zasugerowała bogini.

„Nie zadziała.. próbowaliśmy..” mruknął Darren z tylnego szeregu.

„Te cholerne kamienie chyba się do nich przypisały..” dodał zmęczonym głosem.

„Tak.. Próbowaliśmy.. Z toporem Iwana.. Łukiem Ichiro i tak dalej.. Wygląda na to że sama magia użytkowników musi być również połączona..” mruknęła trochę zawiedziona Amber.

„W sumie myślałam że uda się stworzyć PRECEDENS dzięki któremu będzie łatwiej opanować tą sztukę i tworzyć jeszcze wspanialsze dzieła.. ale..”

„Choć teoria Crazy`ego potwierdziła się i tym razem, to jednak jedynie w tym konkretnym przypadku.. W innych konfiguracjach nie chciała zaskoczyć..” dokończył za nią Darren.

„No cóż.. Trudno że nie da się tego użyć na innych..  Jednak nawet takie drobne wsparcie będzie mile widziane .. O ile oczywiście nie obróci się nagle przeciw nam i w głuchej eksplozji nie pozbawi nas przypadkowo głównego członka naszej drużyny..” powiedziała przez zaciśnięte zęby Devana.

„A tobie oczywiście jak zwykle chodzi jedynie o .. członka..” powiedziała trochę zjadliwym głosem Norien, po czym podniosła nogę i wsunęła ją w strzemię.

Elf trzymający jej konia za uzdę odwrócił wzrok, a jego twarz okryła się czerwienią...

Norien płynnym skokiem znalazła się w siodle, kompletnie ignorując fakt, że przez moment jej spódniczka znalazła się wyżej niż jej pas, odsłaniając zarówno jej zgrabne uda, jak i koronkowe okrycie półelfich sekretów..

„Będę trenować. Postaram się jak najszybciej przeskoczyć na wyższy poziom.” powiedziała zakładając na plecy łuk.

Laskę, na razie bez zielonego obsydianu – zatknęła w jukach za sobą, po czym kopnęła lekko konia piętami.

„No.. Jedźcie..” powiedziała do mnie Thessalia kładąc mi dłoń na ramieniu.

„Gdyby.. wiesz.. gdyby co do czego przyszło to..  .. po prostu jej zaufaj..” szepnęła mi na ucho zanim plasnęła mnie lekko dłonią w tył głowy.

Odpowiedziałem uśmiechem i wskoczyłem na Płotkę.

Ruszyliśmy, a przed nami otwarła swe podwoje wąska, zielona ścieżka.

 Jednak w tym momencie, na jej końcu, zamiast szpaleru drzew – widziałem wyimaginowany obraz naszego celu: Państwa –Miasta - Orario.

 

 

....................

 

 

„Zadowolona?! Przecież mogą przez to zginąć!” powiedziała ze złością prumka, gdy opadł kurz po ekspedycji.

„Albo mam rację, albo.. to i tak nie będzie miało znaczenia..” mruknęła Thessalia w odpowiedzi.

„Sama widziałaś. Ich magia jest połączona.. Inaczej ta ognista kula za nic nie przywarłaby do jego miecza. A ta młoda.. Tak.. Da radę. Ma w sobie coś więcej niż determinację..” dodała patrząc za nimi.

„Ale dałaś jej jedną ze swoich najlepszych.. Kazałaś mi ją oskalpować, żeby przypominała jakąś zwykłą, czarownicką, ale to i tak, w dalszym ciągu jest korzeń Selor.. I wcale nie ogranicza magii!! Selor ją kumuluje!!..  Choćbyś nie wiem co zrobiła!! To nie Selor powoduje że nietypowi Normalnieją!!!!” Amber prawie że wykrzyczała ostatnie słowa.

 

„Wiem..” powiedziała Thessalia.

„Ale Oni.. Nie muszą o tym wiedzieć..” dodała po sekundzie.

Na jej ustach wciąż błąkał się zagadkowy uśmiech gdy wydała dyspozycje:

„My też ruszajmy.” powiedziała wsiadając na konia.

 „Racja...  Felren. Na razie mnie zastąpisz. Obie specjalne kompanie zaprowadź w pobliże Kurhanu Pięciuset. Rozpoznajcie teren, a jak będzie się nadawać, to zacznijcie trening. Nie ryzykujcie niepotrzebnie. Macie zbierać excelię i czekać na instrukcje w okolicy twierdzy Thorn. Trzecia, zwykła,  ma zadanie chronić Windhome i Elenhil. ” Zarządził Ellrund.

Starszy elf skinął głową.

Ellrund wspiął się na konia.

„Ruszajmy.” Zarządził.

„Ależ.. Panie.. Nie zamierzaliśmy przecież się angażować.. Co innego pomoc a co innego..” zaczął protestować jeden ze starszej rady, ale Ellrund przerwał mu marszcząc brwi.

„Masz zamiar czekać aż Evilus zapukają do naszych drzwi, silniejsi niż kiedykolwiek? Pozwolisz by inni położyli swe życie na szali za naszą ziemię?” spytał.

„Może to źle zabrzmi ale.. Rasowa duma nie pozwala mi siedzieć z założonymi rękami i czekać aż jakiś krasnolud, ludzie czy inne półelfy ( .. i Rakijczyk .. wtrąciła Thessalia. ) I.. Rakijczyk..  uratują dla nas nasz świat.” Powiedział z pasją w głosie, a jego oczy aż zaiskrzyły z podniecenia.

„Taaaak!!! Nie pozwolimy!! Sami zadbamy!!!! Rakijczyk??!!” pomiędzy zebranymi odezwało się  multum głosów .

„Nie. Wy zostaniecie. Wybrana grupa jest już utworzona, a wy macie zająć się obroną Elenhil. Zarządził Ellrund.

 

 

„Ale.. Przecież Elenhil nic nie grozi..” mruknęła Amber gdy oddalili się na wystarczającą odległość by nikt ich nie usłyszał.

„Ale oni tego nie wiedzą.. A dzięki temu będą mieli zajęcie na najbliższe pół roku..” powiedział z lekkim roztargnieniem Ellrund poprawiając łuk na plecach.

„ ...... ”

„No co...?” spytał widząc wymowny wzrok Thessalii.

„Niech se Elion rządzi pod moją nieobecność.. Z pewnością ucieszy go to jak małego pieska pchły.” mruknął udając obojętność.

„Z pewnością..” potwierdziła Thessalia z trudem powstrzymując się od śmiechu.

Doskonale wiedziała że to był dla niego tylko pretekst żeby wreszcie wyrwać się z ciasnego kokonu królewskiej władzy..

Ale z drugiej strony..

Dobry wojownik, jakim bez wątpienia był, z długoletnim ambasadorskim doświadczeniem i smykałką do przygody..

„Bez wątpienia będzie cennym nabytkiem..” pomyślała elfka spoglądając na jego wyprostowaną sylwetkę przed sobą.

 

 

...***...

 

 

„Kssssssssssssssssssss....” zasyczała ostatnia wytłoczka wrzucona do oleju.

Kowal wyjął sito pełne półproduktów i zawiesił na chwilę nad kadzią do obcieknięcia.

Zatrzymał bęben  w którym w trocinach wymieszanych z opiłkami metalu czyściły i polerowały się pozostałe elementy fiolek.

Czeladnik właśnie doniósł kolejną setkę korkowych uszczelek do zatyczek.. Trzeba je tylko zaimpregnować żeby uodpornić nieco na ogień i kwas, a potem można składać..

Na szczęście nie musi już.. Tą, i kolejną partię potraktuje jak trening dla uczniów.

Pierwsza, najmniejsza, była na cito, bo dla drużyny jadącej do Orario, a dzięki prasie Orena udało się też zaopatrzyć część drużyny Thessalii.

Reszta może poczekać.. Nie będą pod taką presją jak tamci więc mogą poczekać tydzień czy dwa.

 

On ma teraz ciut pilniejszą sprawę do załatwienia...

Przez okno dostrzegł powracającego czeladnika, więc obmył dłonie w kadzi do studzenia i wysuszył w beczce z trocinami.

„I jak? Załatwiłeś?” spytał, gdy chłopak wszedł do warsztatu.

„Jasne. Jak co roku.. Dwunastocalowy tort wiśniowy z nadzieniem migdałowym w polewie kakaowej.. Będzie gotowy jutro z samego rana.” potwierdził czeladnik.

„Miał być migdałowy z nadzieniem wiśniowym w polewie czekoladowej...” jęknął z rozpaczą kowal.

„Ale.. dwunastocalowy.. tak?” upewnił się chłopak.

„Przynajmniej tyle zapamiętałeś..” mruknął zdruzgotany mistrz.

„Tylko się droczę.. Mogę przehartować miecz czy wykuć za ciasne suspensorium, ale tego bym ci nigdy nie spieprzył..” powiedział ze śmiechem, po czym błyskawicznie uchylił się przed plaskaczem szefa, który i tak go w końcu dopadł i lekko natarł uszu.

„Hehehe.. No dobrze już.. A teraz idź, żebyś się na spokojnie przygotował. My tu wszytko ogarniemy.” powiedział ze śmiechem czeladnik.

„Normalnie o zawał przy was przyjdę.” Mruknął mistrz zdejmując fartuch.

Najmłodszy uczeń podbiegł i odebrał go od niego by powiesić na kołku koło drzwi.

W sumie nie musiał, bo mistrz i tak by tamtędy przeszedł więc mógł to zrobić sam, ale.. Te ich wszystkie drobne gesty, takie jak ten, były nie tylko oznaką głębokiego szacunku jakim niewątpliwie darzyli swego mistrza, ale przede wszystkim prawie że synowskiej miłości do tego, który wbrew utartym schematom traktował ich raczej jak własne dzieci niż zwykłych uczniów..

„Jak kiedyś spotkam Los, to mu podziękuję.. za to, że mi was zesłał..” powiedział, po czym zniknął w sieni.

Odgłosy pociągania nosami pożegnały go jeszcze zanim zamknął drzwi.

 

.........

 

Następnego dnia rano, skoro świt, kowal był już w drodze.

Wraz z kilkoma innymi siedział w dyliżansie jadącym do Windhome, na kolanach trzymając ostrożnie okrągłe pudełko z tortem.

W torbie obok, opatulone ze wszystkich stron leżało nieduże, misternie zdobione pudełeczko..

„Heh.. Mówiłeś ze nie masz zamiaru naprawiać cudzych błędów.. a jednak.. Jednak historia zatoczyła koło.. Kto by pomyślał, że to właśnie Rakijczyk naprawi co inny Rakijczyk zniszczył.” myślał w duchu stary elf, co rusz zerkając w stronę zawiniątka.

Na moment wrócił myślami do wczorajszego wieczoru, gdy z nadzieją w sercu otworzył drzwi do warsztatu w którym pracował Oren.

....

 

„Uhh.. Udało ci się.. A jeszcze wczoraj mówiłeś że chyba nie dasz rady..” powiedział stary elf z trudem kryjąc emocje.

„No właśnie.. Niby wszystko było jak trzeba, niby nie brakowało żadnego elementu – a za nic nie chciała działać.” Potwierdził Oren.

„Jedynym elementem jaki nie bardzo można było poprawnie dopasować była.. sprężyna, więc w końcu ją.. wywaliłem.” powiedział odkręcając tylną ściankę pozytywki.

„Że co?” zdumiał się elf.

„Wywaliłem ją.” potwierdził kowal.

„Nie pasowała. Żadna z nich. Te które się od biedy mieściły, nie wystarczały nawet na połowę melodii, a ta która od biedy wytrwałaby do końca, nie wchodziła w obudowę, trzeba by wpierw zrobić dla niej miejsce pilnikiem..” wyjaśnił.

„Poza tym, żadna z tych które dałeś mi razem z resztą części nie miała żadnych zdobień, więc doszedłem do wniosku że nie są od tego zestawu.” Dodał.

„Przecież to tylko sprężyna.. Zdobienia są zbędne..” powiedział elf.

„Zapomniałeś?” spytał Oren.

„Każde, nawet najmniejsze kółko zębate ma jakiś ornament czy ozdóbkę.. Żeby wyważyć trybiki trzeba zebrać troszkę materiału, więc z reguły po prostu wierci się zagłębienie, czasem dziurkę czy dwie gdy trzeba.. A ten mistrz, zamiast tego w cięższym miejscu tworzył grawerunek. Ten sam efekt fizyczny, ale o niebo lepszy estetyczny. A skoro ozdobił praktycznie każdy element, poczynając od zębatek – na płytkach mocujących kończąc, dlaczego pozostawiłby zwykłą, gołą sprężynę?” powiedział, po czym odwrócił pudełko tak, by elf mógł zajrzeć do środka.

„Wpadłem na to dopiero gdy schyliłem się po upuszczoną śrubkę i zerknąłem na swoją stopę..” wyjaśnił.

„A niech mnie..” szepnął ze zdziwieniem stary elf.

W środku, zamiast standardowego mechanizmu sprężynowego, w specjalnej obejmie umocowany był malutki magiczny kryształ...

„Ale.. tego też próbowałem. Użyłem elementu z magicznej lampy, ale nie chciało działać..” powiedział elf przyglądając się dokładniej.

„Przekaźniki energii w lampach są bardzo uproszczone i działają inaczej niż te w ruchomych siłownikach. Nie łatwo zmusić magiczne kryształy do współpracy, i zwykły kowal może sobie nie poradzić.” wyjaśnił Oren.

„No tak.. Gdybym tylko miał Falnę..” mruknął nieco zawiedzionym głosem kowal.

„To nie kwestia posiadania Falny. To kwestia specjalizacji.” powiedział Oren.

„Przecież jeszcze przed zstąpieniem bóstw umieliśmy wykorzystywać kryształy.. To nic nowego. Jednak nawet teraz niewielu rzemieślników potrafi używać magicznych kryształów. Ja sam nauczyłem się tej sztuki naprawiając sztuczną rękę jednego z generałów Aresa. Gdyby nie to, to teraz kuśtykałbym na drewnianej protezie.” dodał.

„A teraz chodź.. Mamy do rana trochę czasu więc pokażę ci co i jak z tymi kryształami. Trochę wprawy, i sam będziesz mógł takie cuda tworzyć.” powiedział pokazując na swoją stopę.

„Nauczysz mnie? Ot tak?” spytał ze zdziwieniem elf.

„Idą ciężkie czasy.. Bogini mówiła że za niedługo przyjdzie nam się zmierzyć z potężnym przeciwnikiem. Wielu odniesie rany.. Wielu zginie.. Wielu zostanie kalekami. Z tego co słyszałem, Goibniu i Dian Cecht mają monopol na porządne protezy i windują ceny do nieba, a ludzi tutaj nigdy nie będzie stać na taki wydatek. Mam nadzieję, że rozumiesz moje intencje.” powiedział Oren patrząc na niego wymownie.

Rozumiał.

Jeszcze tego samego wieczora stanął przed drzwiami Devany.

 

 

 

...***...

 

 

 

Puk! Puk! Puk!!

Ciche pukanie zlało się z ptasim śpiewem, i choć ciche – po chwili drzwi otwarły się ukazując szczupłą elfią dziewczynę odzianą w zwiewną sukienkę.

„Wejdź.. Ale.. Jesteś trochę za wcześnie.. Nie zdążyłam wszystkiego przygotować..” powiedziała nieco zaskoczona wpuszczając starego elfa do środka.

„Wybacz staremu.. ale naprawdę nie mogłem się doczekać..” odparł elf wyciągając przed siebie pakunki.

„Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin córeczko!!” powiedział z uśmiechem.

„No.. Rozpakuj!!” dodał widząc jej zakłopotaną minę.

„Tatusiu.. Ja kocham cię i bez tego..” powiedziała dziewczyna obejmując go z całych sił.

 

Wiedziała co tam znajdzie..

 

Tort i kolejną pozytywkę.

 

Tata  co roku przynosił jej nową pozytywkę, czasem sprowadzoną za ciężkie pieniądze z Orario, a czasem wykonaną własnoręcznie, byle tylko wywołać uśmiech na jej twarzy.

 

Starała się.. Naprawdę starała się uśmiechać.. Jednak od dawna nic nie mogło ukoić jej bólu..

 

 

........

 

 

Miała dziewięć lat gdy żołdacy Rakii znów najechali ich ziemie..

Ostatnia inwazja może nie była aż tak intensywna jak poprzednie o których słyszała z opowiadań, jednak okrutny atak i tak zdołał przedrzeć się przez ich obronę i żołnierze wdarli się do spokojnego elfiego miasteczka.

 

„Nie pozwolę!!” krzyknęła elfka, po czym rozłożywszy ręce stanęła pomiędzy nią a żołnierzem szykującym się do ataku.

Rzucona z całej siły ciężka włócznia przebiła się przez jej magię ochronną i przyszpiliła ją do ziemi.

 

„MAMOOO!!!” krzyknęła dziewczynka, po czym rzuciła się w stronę leżącej na ziemi elfki.

Pod nią rozlewała się coraz większa kałuża krwi..

 

„Mamooo.. Mamusiuuu..” jęczała dziewczynka trzymając jej głowę w objęciach.

 

„Nie zostawiaj mnie..” szeptała szlochając.

 

Elfka otwarła oczy i spojrzała na córkę.

„To nic.. Prawie nie boli..” powiedziała cichym głosem.

„Za chwilę zasnę, ale ty.. Kheh.. Ty musisz być silna.” Powiedziała starając się dodać jej otuchy.

„Opiekuj się ojcem.. Zgrywa silnego, ale w środku jest taki.. delikatny.. Zawsze to w nim lubiłam..” dodała z wysiłkiem. Khekh.. Krew pociekła z kącika jej ust.

„Proszę.. Nie daj się ponieść nienawiści.. Ci ludzie.. Oni nie wiedzą co czynią..” dodała  po chwili, po czym zamknęła oczy.

„Pamiętaj.. Zawsze będę przy tobie.. Jeśli będzie ci źle, to zanuć sobie naszą ulubioną piosenkę, a wtedy przybędę i wesprę cię jak tylko będę mogła..” szepnęła z wciąż zamkniętymi oczami.

„Pamiętasz tą melodię?” spytała po chwili przerwy.

Dziewczynka skinęła głową a łzy z jej policzków zaczęły spadać na twarz matki..

„Uuhuumm uumm.. Taadaaa.. di duum.. ta dee da tum de...” .. Jej ciche nucenie urwało się nagle i głowa opadła na bok.

 

„Mmm.. Mamusiu..?” szepnęła młodziutka elfka patrząc w na wpół otwarte, martwe oczy matki.

 

„Nie ma co.. Twarda była suka..” powiedział żołnierz podchodząc, po czym oparłszy stopę na piersi elfki wyszarpnął włócznię z jej ciała.

 

„Wiesz.. Nic do ciebie nie mam .. ale mamy rozkaz – Żadnych jeńców..” powiedział, po czym wymierzył ostrze w jej pierś.

 

Dziewczyna rozejrzała się wkoło ..

Kto mógł – walczył.. Dzieci płakały.. wokół pełno było martwych lub krwawiących elfów.. Domy – jeden po drugim stawały w ogniu..

 

W jej sercu zbierała rozpacz..

 

Straciła nad sobą kontrolę..

Czy to z kałuż, czy cebrów i poideł.. Wszelka dostępna woda z okolicy wzniosła się w górę i zaczęła kondensować w wielkie, wirujące krople..

 

Nie trudno było wywnioskować kto jest przyczyną tych dziwnych zdarzeń..

 

Dziewczynka klęczała nad ciałem matki z rozłożonymi ramionami i głową odchyloną do tyłu tak, że normalnemu człowiekowi chyba pękł by kark.

Nawet z większej odległości widać było białka jej odwróconych oczu..

 

„W imię Matki.. W imię Gai..” szeptała w kółko bezwiednie, a wodne kule rosły coraz bardziej.

 

„Niech ktoś ją powstrzyma!!” krzyknął dowódca widząc co się szykuje.

„Zabijcie ją!! Na co czekacie?!” krzyknął, ale było już za późno.

 

„W imię Matki.. W imię Gai..”

 

Dziewczynka spuściła głowę i zamknęła oczy a dłonie jej rozłożonych rąk zacisnęły się w małe piąstki.

 

Wodne kule ruszyły waląc z całych sił w żołnierzy, palące się domy, wszędzie.. na oślep..

Po chwili pożary ustały a pobojowisko zamieniło się w chmury pary i błotnistą maź w której tarzali się nie mogący ustać na nogach żołnierze.

 

„To ona czaruje!! Zdejmijcie ją!!”

 

Najbliżej był ten, który zabił jej matkę.

Jakoś zdołał się podnieść i znów celował w nią swoją włócznią.

 

„Chwilunia.. To małe elfie gówno za moment dołączy do swojej starej..” powiedział, po czym wziął zamach.

 

Nim zdołał się zorientować w sytuacji,  jej magia uległa zmianie i w  kłębiącej się wokół parze zaczęły kondensować się niewielkie krople wody.

 

Wciąż klęcząc z rozchylonymi ramionami dziewczynka podniosła głowę i otwarła oczy.

 

W tym samym momencie drobne kropelki wody pomknęły przed siebie z niebywałą prędkością.

Jak wodne igły, przebijały pancerze, tarcze, ciała..

Straciła kontrolę..

Krople pędziły we wszystkie strony raniąc wszystkich wokół.. Nawet ludzi z jej wioski..

Gdy skończyła się jej mana – padła na ziemię obok swojej mamy, nieświadoma świata wokół...

 

„W imię....” szepnęła, po czym straciła przytomność.

 

 

.....

 

 

„Nie musiałeś..” powiedziała cicho odbierając od niego pakunek.

 

„Po prostu otwórz..” powiedział ojciec.

 

Zawsze dostawała pozytywkę, więc wiedziała co tam znajdzie.

Tata tak bardzo się starał..

 

Spojrzała za okno z którego rozciągał się wspaniały widok na góry..

Przywykła.

Życie w Azylu wcale nie było takie złe.

Dzięki drzewu Selor przynajmniej nie musiała martwić się że znów straci kontrolę i zrani swoich bliskich..

 

Na szczęście wtedy nikt z wioski przez nią nie zginął, ale było bardzo blisko, więc po wszystkim rada wioski postanowiła że ją tu osadzą.. na wszelki wypadek.

 

Tata przeprowadził się razem z nią, i choć nie mógł z nią zamieszkać, to ze stolicy było całkiem blisko więc co miesiąc spędzali razem kilka dni..

 

A w każde urodziny dostawała od niego kolejną pozytywkę.

 

Widziała łzy w kącikach jego oczu..

 

On też przecież kochał mamę..

Ale tym razem..

Tym razem jego oczy wyglądały..

Inaczej...

Pełne nadziei i.. radości..

 

Skinął głową pokazując na zawiniątko.

 

Zaczęła rozpakowywać prezent, i gdy jej oczom ukazały się pierwsze elementy, jej dłonie zaczęły się trząść..

 

Wszystko momentalnie wróciło..

Zniszczone miasteczko..

Ojciec, cały zakrwawiony niosący ją na rękach do zdewastowanego domu..

Żołdacy splądrowali wszystko, a to co zostało było zniszczone.

Jej ulubiona pozytywka.. Prezent od mamy.. Leżała na podłodze w jej pokoju zdeptana butem jakiegoś żołnierza.

Uuhuumm uumm.. Taadaaa.. di duum.. ..

 

Wiedziała że już nigdy nie usłyszy tej melodii.

Melodii z pozytywki, którą tak często nuciły razem z mamą...

 

Podniosła na niego oczy pełne łez.

 

„... otwórz..” szepnął.

 

Ostrożnie podniosła wieczko...

 

 

„Uuhuumm uumm.. Taadaaa.. di duum.. ta dee da tum de din da di duumm.. De dii duum uhuumm ta di ta di dummm...” popłynęła znana jej, a od tak dawna nie słyszana melodia..

Opadła na kolana wpatrując się w obracającą się powoli w rytm melodii filigranową tancerkę, a w jej sercu znów zapłonęło to samo światło które błyszczało gdy żyła jej mama..

 

Ojciec ukląkł przed nią i złapał jej dłonie, a ich szczęśliwe łzy mieszały się ze sobą i padały jak deszcz na pozytywkę, która wciąż śpiewała..

 

„.... ta dee da tum de din da di duumm.. De dii  duum uhuumm ta di ta di dummm....”

 

 

CDN...