wtorek, 9 lutego 2021

Rozdział 11

Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?

 

 

 

Fanstory na podstawie Serii nowel:

 

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”

 autorstwa  Oomori Fujino

 

 

Autor: Piotr Jakubowicz

Thurcroft. UK. 02.2021

 

 

ROZDZIAŁ 11

 

Przed wyruszeniem w drogę…

 

 

 

…***…

 

 

„Faktycznie, przydały by się teraz prawdziwe Lembasy..” mruczał pod nosem Will układając córkę do snu.

Lea była wyczerpana.

Było to widać już dwa dni temu, gdy zaczęła zasypiać nawet podczas krótkich postojów, a dziś o mało nie spadła z konia podczas jazdy..

Will zdawał sobie sprawę z tego, że za dużo od niej wymagają, ale nic nie mógł na to poradzić.

Tylko ona dogadywała się z naturą na tyle dobrze, żeby obłaskawić im jakiegoś przewodnika..

Niestety.. Druidzka magia ma swoje drastyczne ograniczenia…

 „I jak z nią?” spytał po cichu Janson

„Jest bardzo zmęczona.. Dzisiaj już nigdzie nie pojedziemy..” odparł Will.

„Myślę, że powinniśmy tu zostać jeszcze jutro. Jeśli mamy gdziekolwiek dotrzeć, i nie potopić się w bagnie – to nasza jedyna szansa na tą chwilę.” Dodał..

„Tak.. Wygląda na to, że za dużo od niej wymagaliśmy..” szepnęła Alvien całując córkę w czoło.

Zasunęła poły namiotu i odwróciła się do reszty.

„Cóż.. Chcemy czy nie, rozbijamy tu obóz..” powiedziała, zerkając niepewnie w niebo.


Słońce ledwie sięgnęło szczytu, a oni już musieli przerwać podróż.

Lea zasypiała na stojąco. Przyzwany przez nią przewodnik już dawno zniknął w chaszczach, a oni kontynuowali podróż w zasadzie na oślep, mając jedynie nadzieję, że nie wpakują się znów w ślepy zaułek.

Gdy natrafili na tą dość dużą i w miarę suchą polanę – nie zastanawiali się długo, tylko od razu zarządzili postój.

 „Dałbyś radę trafić? Chyba nie jesteśmy aż tak daleko..?” spytał Jansona Oren.

„Nie..” kowal pokręcił głową.

„Teoretycznie, powinniśmy jechać na północny zachód, ale wystarczy że raz skręcimy nie tam gdzie trzeba, i miniemy samotnię Mabbet, a wtedy podzielimy los tych, którzy tu zginęli..” odparł Janson.

„Tyle że kończą nam się opcje cholera..” powiedział Oren klnąc pod nosem.

„Nie mamy wyjścia. Teraz musimy po prostu czekać..” powiedział kowal.

„Chodź. Nazbieramy drew na opał. Will już poszedł po coś na obiad. Tylko tyle nam zostało.” Dodał, i pociągnął Orena za sobą.

 

 

…***…

 

 

„Nie jesteśmy magami.. Druidzka magia nie jest tak.. Spektakularna.” powiedziała  na usprawiedliwienie Alvien.

 Zając piekł się na ognisku, a w kociołku obok bulgotała jakaś potrawka „ z czegoś” co podobno jest bardzo zdrowe, a czego Janson na oczy nigdy wcześniej nie widział.

 Siedzieli wokół ogniska z dość.. kwaśnymi minami.

 Każde było na swój sposób rozczarowane.

Alvien liczyła na to, że gdy jej córka wyczerpie swe siły, to będzie je mogła uzupełnić – niestety nie zdołała..

Will obwiniał samego siebie za to, że lata temu pozwolił na rytuał wyciszenia który praktycznie pozbawił go magii, dzięki której mogliby się potencjalnie wydostać z tej matni.

Janson, jako jedyny  prawdziwy poszukiwacz przygód w tym zespole, w dodatku z drugim poziomem, czuł się kompletnie zagubiony, i tak szczerze mówiąc nie wiedział nawet gdzie dokładnie są…

A Oren.. Siedział przy ogniu i majstrował coś zawzięcie.

„Cóż.. Trzeba jakoś odreagować napięcie..” pomyślał Janson zerkając w jego stronę.

 „Nie mamy możliwości by zebrać dość.. many, więc zamiast tego zawieramy z naturą swego rodzaju ..kontrakt.” zaczęła tłumaczyć Alvien.

„W zamian za spodziewany efekt, ofiarujemy jakąś cząstkę siebie, a przez to, że nie mamy Falny – jedyne co nam pozostaje to.. nasza własna energia życiowa..” powiedziała zawieszając głos w zadumie.

Jak na komendę, wszyscy odwrócili głowy w kierunku namiotu w którym spała Lea…

„Więc ona..” .. Oren nie dokończył, przytłoczony skalą jej poświęcenia.

„Tak.. Oddawała swoją energię witalną by utrzymać czar..” potwierdziła Alvien.

„Wiele razy próbowałam władzy nad zwierzętami, ale .. nigdy nie byłam w stanie..” zaczęła, ale przerwała gdy głos uwiązł jej w gardle.

„Bo twoją domeną jest świat roślin kochanie..” powiedział Will starając się ją jakoś uspokoić.

„Właśnie!” podchwycił Janson.

„Przecież możesz ją uzdrowić tak, jak to zrobiłaś z Willem..?”

„Nie. To tak nie działa.. ” zaprzeczyła Alvien.

„Ona nie jest ranna czy chora.. Po prostu musi odpocząć.. Mogę delikatnie wspomóc ten proces, ale to i tak potrwa..” dodała zwieszając głowę.

„W takim razie zostaniemy tu co najmniej do rana. Myślisz że do tego czasu Lea zbierze dość sił?” spytał ostrożnie Janson.

„Mam nadzieję że tak.. ale nie chcę jej tak forsować, bo  widzę że .. ona sama..” nie zdołała dokończyć, bo głos uwiązł jej w gardle.

„Lea bardzo martwi się o siostrę.. Zrobi wszystko, żeby jak najszybciej znaleźć się przy niej, jednak już teraz balansuje na krawędzi..” dokończył za nią Will.

„Na krawędzi.. czego?” spytał Oren.

„Życia i śmierci..” odparł z prostotą Will.

Janson przełknął głośno ślinę.

Zrozumiał o co chodzi Willowi.

Lea starała się maksymalnie wydłużyć działanie swojego czaru, w dodatku codziennie pomagała mu z końmi.. Więc jeśli druidzka magia tak drenuje siły witalne, to Lea mogła w każdej chwili .. umrzeć…

„Przepraszam.. Nie zdawałem sobie sprawy że..”

„Nie przepraszaj..” wtrąciła się Alvien.

„Lea zdaje sobie sprawę z ryzyka.. Ale tu chodzi o jej siostrę. Po prostu.. Musimy być ostrożni.” dodała, znów zerkając w stronę namiotu.

 Przez szparę pomiędzy połami namiotu Janson dostrzegł, że kilka bluszczowatych pędów wyrosło z ziemi i przylgnęło do ciała dziewczynki. Wewnątrz nich dostrzegł coś jak delikatne, rytmiczne pulsowanie, do złudzenia przypominające bicie serca.

 Janson nagle poczuł się bezużyteczny.

Lea ich prowadzi, Alvien stara  się jak może by wspomóc jej regenerację, Will dla nich poluje, a on.. Miał ich dowieźć na miejsce, a nie wie gdzie w tej chwili są..

Nawet Oren coś zawzięcie majstruje..

Właśnie.. Co on tam dłubie..?

„Hej.. Oren.. Co ty takiego robisz?” spytał podejrzliwym głosem.

„Mówiłeś że jak daleko powinniśmy być od tej Mabbet?” spytał ignorując jego pytanie.

„No.. Jedziemy skrótami.. praktycznie na przełaj.. Więc nawet pomimo postojów nie powinno być dalej niż jeden dzień drogi.. Może nawet mniej..” odparł Janson.

„Zrobiłem fajerwerki. Odpalimy je wieczorem i może uda nam się sprowadzić pomoc.” Wyjaśnił Oren pokazując mu kilka pakunków z których wystawały długie cienkie tyczki.

„Pomoc.. albo co innego.. Przecież jesteśmy na bagnach..” mruknął z dezaprobatą Janson.

„Nic wielkiego przez te trzęsawiska się nie przedostanie, a z małymi potworami damy sobie radę..” powiedział Oren z pewnością siebie.

 Janson tylko pokręcił głową.

Oren ma rację. W sumie nie mają wyjścia. Jeśli nie sprowadzą pomocy, będą czekać na tej polanie może nawet ze dwa dni, zanim Lea dojdzie do siebie na tyle, by znów wezwać przewodnika, a w tym czasie może zdarzyć się dosłownie wszystko.

A z tego „wszystkiego” najgorsze co może ich spotkać to deszcz…

 

 

…***…

 

„Niedobrze..” mruknęła Mabbet.

„Co tam?” spytałem zamykając za sobą drzwi do pokoju.

„Będzie zmiana pogody.. strasznie mnie łamie w kościach”  powiedziała chientropka.

Zerknąłem przez okno.

Słońce stało wysoko, a niebo było praktycznie bezchmurne. Jedynie na wschodzie kilka obłoków przesuwało się leniwie ponad szczytami drzew.

„To ja się pójdę rozruszać póki nie leje. Przynieść coś z dołu?” spytałem wychodząc.

„Nie .. nie trzeba.. chociaż.. Jak będziesz wracał to możesz nanieść trochę drewna na wieczór.” Powiedziała Mabbet.

Kiwnąłem głową i zszedłem po schodach na dół.

Wziąłem ze sobą tylko bokken, bo nie miałem zamiaru robić pełnego treningu.

Po kilku godzinach w fotelu czułem się jakby każdy staw miał zamiar zacząć skrzypieć jak u staruszka. Musiałem wrócić do normalności, bo inaczej zupełnie stracę kondycję.

Niestety, dziewczyna wciąż była nieprzytomna, więc jedno co mogliśmy zrobić, to trzymać przy niej wartę…

Zmienialiśmy się co jakiś czas, ja, Mabbet i Darren, wszystko po to, żeby nie zostawić jej samej gdy się obudzi.

Moje pragnienie wytłumaczenia się przed nią, już dawno usunęło się w cień.

Teraz najważniejsze było by ją ochronić.. przed samą sobą.

 Mabbet pierwsza zrozumiała moje intencje gdy spytałem czy mogę przy niej zostać.

W moich wspomnieniach dziewczyna wciąż stała przede mną naga, po kolana w strumieniu, a jej śliczne, długie, śnieżnobiałe włosy lekko powiewały w podmuchach wiatru.

Nawet nie chcę sobie wyobrazić co może poczuć, gdy po przebudzeniu dotknie dłonią głowy…

Rozmawiałem później o tym z Mabbet, gdy Darren pierwszy raz mnie zmienił…

 

…***…

 

„Uch.. Nawet przez myśl mi nie przeszło..” powiedziała zakłopotana chientropka.

„Za bardzo skupiliśmy się na ratowaniu życia..” dodała kiwając głową.

„Ja tylko.. cóż.. Bałem się że..” zacząłem się jąkać, bo nie chciałem się zdradzić..

„Miała takie piękne, białe włosy.. Długie do pasa.. Śliczne brwi i rzęsy okalały jej cudne oczy..” szepnąłem cicho, gdy emocje w końcu przerwały tamę w moim umyśle.

„Ojj!!! Nie chcesz powiedzieć że znałeś ją wcześniej!!” Mabbet prawie krzyknęła, na szczęście w ostatniej chwili udało jej się zdusić głos.

„Nie!! Nieee..” powiedziałem przestraszony tym, że się wygadałem…

„Nie znałem.. tylko.. Widziałem ją .. przelotnie..”  dodałem starając się zrobić najbardziej niewinną minę jaką byłem w stanie.

Mabbet o mało nie wybuchła gromkim śmiechem.

Z ledwością się powstrzymała, choć i tak nie udało jej się uniknąć zduszonego chichotu.

Chcąc nie chcąc musiałem jej opowiedzieć swoje pierwsze spotkanie z nieznajomą..

Mabbet słuchała, i tylko czasem jej uszy lekko unosiły się ze zdumienia, a ogon cały czas wachlował w te i wewte.

W pewnym momencie stwierdziła:

„Mi to wygląda na klasyczny przypadek miłości od pierwszego wejrzenia.. I to w dodatku bez udziału mojego eliksiru..” powiedziała z udawanym przejęciem, drapiąc się jednocześnie po brodzie.

„Jak się obudzi, to muszę ją zapytać jak jej się udało osiągnąć taki efekt bez wspomagania.. No bo chyba nie zapłonąłeś uczuciem do pierwszej dziewczyny którą zobaczyłeś bez ubrania.. HĘ?” spytała z lekką ironią.

Nie wiedziałem co powiedzieć, więc jedynie pokręciłem przecząco głową.

Uszy ze wstydu paliły mnie tak, że aż się dziwiłem że nie czuję smrodu palonych włosów…

„Nie o to chodzi.. znaczy… też.. ale nie tylko..  bo jej dusza.. znaczy.. aura jaką widziałem.. i .. no.. wszystko razem..” zacząłem plątać się w tłumaczeniach, a im więcej mówiłem, tym bardziej .. dziwną minę miała Mabbet.

Niby się nie śmiała, jednak zerkała na mnie sponad okularów a jej uśmiech był..  nie.. nie ironiczny.. raczej.. hm.. ciepły i taki.. Heh..!!!

„Trzeba cię będzie podszkolić w ukrywaniu uczuć Blake.” Powiedziała po chwili.

„.. bo jak na razie, u ciebie co na sercu – to na twarzy.” Dokończyła kiwając głową.

„Ale masz rację. Nie było by dobrze gdyby obudziła się w samotności, i została sama w momencie gdy zda sobie sprawę ze swojego stanu..” dodała Mabbet, odsuwając na bok sprawę moich uczuć.

Choć wciąż czułem że jestem cały czerwony, to jednak trochę odetchnąłem z ulgą.

 

 

…***…

 

Zrobiłem kilka okrążeń wokół domku, starając się  nie odbiegać za daleko.

Konie chyba też czuły napięcie w powietrzu, bo nie pasły się już na skraju polany, gdzie trawa była najgęstsza, tylko podeszły bliżej domku na drzewie, by w razie czego móc się szybko pod nim schować.

„Szczwane bestie..” przeszło mi przez głowę, a w tym samym czasie Płotka parsknęła głośno.

„Kiedyś będę musiał pogadać z Iwanem na temat tych koni.. One nie są normalne..” przeszło mi przez myśl, a tuż po tym Puszczyk zdecydował się głośno pierdnąć.

„Heh..”.. szepnąłem z rezygnacją, po czym w biegu wyjąłem bokken.

Cięcie oburącz w niewidzialny cień i wyskok z obrotem.

Sahh!! Zing!! Dwa szybkie ciosy tuż po przewrotce i zasłona.

Natychmiast odskok i przewrót w tył znowu z zasłoną.

I znów cios w przód, obrót na pięcie, garda i atak..

Wysoki wyskok i odbicie od ściany szopki dla zmiany trajektorii.

Siiissss .. Siiing… dwa szybkie cięcia w trakcie salta i garda tuż po lądowaniu.

Jeszcze tylko z dziesięć powtórzeń i mogę kończyć..

Jakąś godzinę później miałem już dość treningu.

„Będzie tego.” Pomyślałem chowając bokken.

Zerknąłem przez ramię i praktycznie automatycznie zarejestrowałem wielką, ciemną chmurę nadciągającą ze wschodu.

Jakoś nie byłem zdziwiony.

Na kościach Mabbet można polegać jak na pogodynce, więc było więcej niż pewne że za niedługo zacznie lać…

Zerknąłem do drewutni.

Pod ścianą ułożona była dość duża pryzma polan gotowych do zabrania..

„Eh.. co się będę lenił.. trochę rąbania tylko mi na zdrowie wyjdzie..” pomyślałem łapiąc za trzonek sporej siekiery wbitej w gnotek nieopodal.

„Jak wyjedziemy, Mabbet zostanie tu sama, wiec dobrze będzie narąbać jej drewna na zapas”, pomyślałem, i żwawo zabrałem się do roboty.

Szło mi szybko i sprawnie. W końcu nie pierwszy raz rąbałem drewno na opał..

Trochę cieńszych polanek na rozpałkę.. trochę grubszych na noc, dla podtrzymania ognia..

Szybki cios siekierką tuż przy palcach, żeby krzywy klocek nie zdążył się przewrócić, i znów następny, i następny..

Obrót i mocne uderzenie obuchem w gnotek, gdy ostrze uwięzło na sęku, i znów -  rozerwać oporne połówki i następny.. i następny.. i następny..

Niby monotonna robota, ale można się w niej zatracić jak się nie robi tego codziennie.

Nim się opamiętałem, stos naciętego drewna zmalał, a wokół gnotka urosła duża górka polan do ułożenia.

Niewiele myśląc zająłem się i tym.

Proste, znane od małego czynności, których tak dawno nie miałem okazji robić, przywołały wspomnienia.

Układając trzeci rząd pod ścianą pracowałem automatycznie, podczas gdy moje myśli znów błądziły w świecie mojego dzieciństwa, gdy w Nestyr pomagałem ojcu przy codziennych pracach..

Teraz pewnie na całego trwała by orka.. Trzeba by wykidać sporo gnoju z obory, załadować na wóz a potem rozrzucić na polu, żeby wejść tam z pługami i zaorać, chowając soczysty, cuchnący obornik pod warstwą czarnej ziemi..

Za miesiąc, gdy nadejdzie czas na siew, wszystko już powinno być gotowe..

 Rozejrzałem się wokół siebie.

 Drewutnia, tuż obok szopa z sianem, na którym tak dobrze mi się spało..

Zaraz obok niewielka zagroda z drobiem, mała obora z której drugiej strony zwierzęta miały wyjście na pastwisko..

Nieduży składzik na narzędzia połączony z warsztatem..

Plączące się pod nogami kury, kompletnie nieświadome świata wokoło, szukające na oślep ziarna czy nieostrożnego robaka i srające gdzie popadnie…

 A pośród tego ja.. z drewnianym mieczem na plecach, zagubiony we własnych wspomnieniach.

 Gdyby tylko ktoś mógł mi powiedzieć, że mogę spokojnie wrócić do domu, że nic złego się przez to nie stanie – już byłbym w drodze.

Ileż mniej stresu, zmartwień, napięcia..

Uświadomiłem sobie ile tak naprawdę wziąłem na siebie.

Jednak nie mogę się cofnąć.

Jeśli to zrobię, nawet ta sielanka tutaj – może się skończyć, i nigdy nie wrócić.

Kiedyś zapytałem Iwana:

„Dlaczego akurat my się za to bierzemy.. No wiesz.. za ratowanie Lotril..?”

Odpowiedział:

„A skund jo mom wiedzieć? Na dyć Tyś się za to zabroł, a jo cie ino ucza..”

A po chwili dodał, już innym głosem i już bez mrużenia powiek:

„ Jak nie my – to kto?” spytał.

„Jeżdżę od wsi do wsi, nawet do miasta, ale poza pomstowaniem nawet jeden głos się nie podniósł żeby coś z tym zrobić. Nawet się nikt nie zająknął, żeby wynająć grupę poszukiwaczy przygód z Orario, żeby nam pomogli.. Nic. Patrzą tylko jedni na drugich, a jak co do czego przychodzi to zawsze.. bo trzeba orać, siać, żąć, bo zima za pasem, bo drewna trzeba nanieść..” powiedział z irytacją.

Wtedy przyznałem mu rację, ale teraz, gdy spojrzę na to z mojej perspektywy..

Faktycznie – kto z nich miałby zrobić cokolwiek?

Nawet nie tyle że bez Falny.. Przede wszystkim – bez motywacji.

Nie nauczeni by walczyć, nie nawykli do dokonywania wyborów większych niż to, na którym poletku w tym roku posadzą ziemniaki..

Przywykli do tego, że raz na czas ktoś - nie ważne czy jakaś armia czy potwory – nachodzą wieś i dokonują jakichś zniszczeń.. Przywykli ponarzekać, popłakać, a po pogrzebach – znów brać się do pracy..

Z dziada pradziada pielęgnowana poddańczość i brak wiary we własne siły zrobiły z nich mimowolnych niewolników – ochotników.

Sam chętnie znów zagubiłbym się w tym, w sumie sielankowym życiu z dnia na dzień..

Jednak im więcej wiem o otaczającym świecie – tym bardziej krucha i zwiewna ta sielanka się staje..

Te dwa orki, które odmieniły moje życie, a nad pojawieniem się których praktycznie cała wieś dosyć szybko przeszła do porządku dziennego – te orki to jedynie czubek wielkiej piramidy, której potężna podstawa niknie we mgle niewiedzy..

Cóż.. Jedno jest pewne.

Jeśli nie rozwieję tej mgły, i nie odkryję co się za tym naprawdę kryje – to już nigdy nie będzie mi dane ponownie zaznać tego spokojnego wiejskiego życia.

Jednak muszę nad sobą popracować.

Niezależnie od wszystkiego, za niedługo będą tu Devana i Iwan, a potem, po krótkich przygotowaniach powinniśmy ruszać.

Nie wiadomo co nas czeka w drodze, a ja.. wciąż mam duże braki.

„Chromolić siłę, najważniejsza jest szybkość..” powiedział kiedyś Iwan, gdy skarżyłem się że nie mam szans obronić się przed jego atakiem, bo jest dla mnie za silny.

Muszę nad tym popracować.

Janson zaopatrzył mnie w doskonałe ostrze, z którym coraz lepiej się dogaduję.. Jednak nie wiadomo na jakich przeciwników mogę trafić w trakcie swojej wędrówki, i co jeszcze może się nam przytrafić.

„Wyszkolony wojownik umie wykorzystać w boju praktycznie wszystko co zastanie na polu walki. To tylko kwestia treningu i .. treningu..” powiedział z uśmiechem Iwan, gdy dla demonstracji przewagi szybkości nad siłą, przełamał gruby kawał drewna trzonkiem od kilofa.

„No.. casem czeba tyż ociupinkę scynścio..” dodał chwilę później, oglądając trzonek, który praktycznie rozpadał mu się w dłoni.

Zamarkowałem kilka razy najszybsze ciecie jakie zdołałem wykonać, po czym ustawiłem spory klocek na gnotku i zebrałem się w sobie.

Nie ma szans, żeby zwykły, wiejski chłopak, nawet uzbrojony w miecz, dał radę uratować znany mu świat – tak o!!

Ale jeśli zdobędzie odpowiednia motywację, jeśli rozpali w sobie tą iskrę..

 HAI..IA!!!!

Błyskawiczne dobycie bokkena i szybkie, proste cięcie znad głowy.

Bez użycia „Skupienia.”

Tak szybko, jak się tylko dało.

 Śśśttt!!  .. Kkkrakk!!!

 Drewniane ostrze pękło, wbite do połowy w gnotek.

„Przyyy … niosłem ci hee .. erb..batę..” szepnął jąkając się trochę Darren.

Tuż obok  niego dwie połówki klocka upadły koło gnotka.

„Dziękuję, chętnię się napiję, albowiem zaschło mnię w gardlę.” powiedziałem siląc się na „Dystyngowany” ton.

Darren wybuchnął śmiechem.

„To jakiś nowy skill?” spytał po chwili podnosząc połówki klocka z ziemi.

„Nie.. Tylko staram się zwyczajnie zwiększyć prędkość cięcia..” odparłem zerkając na zniszczony bokken.

„Znaczy.. mogę zabrać siekierkę, a ty dokończysz resztę.. tym ?” spytał Darren pokazując na to, co zostało mi z bokkena.

„Dobrze że nie próbowałeś z siekierą, pewnie przeciąłbyś gnotek i uje.. (pardon) ..ciął sobie nogę pod pachą..” dodał nie czekając na moją odpowiedź.

Szczerze mówiąc sam byłem zdziwiony.

Drewnianym bokkenem rozłupałem drewniany klocek, a złamał się dopiero na gnotku..

Co prawda ciąłem wzdłuż słojów i nie było sęka, ale mimo to..

„Najważniejsza jest szybkość..” powtórzyłem mimo woli w myślach za Iwanem.

Jednak…

„Nie przyszedłeś tu tylko żeby przynieść mi herbatę..” powiedziałem siadając na gnotku, po czym pociągnąłem zdrowy łyk z kubka w kwiatki.

„Cóż.. Przed tobą nie da się ukryć..” zaczął Darren.

„Och.. nawet nie musiałem używać skupienia.. Masz to na twarzy wypisane.” Odparłem ze śmiechem.

Faktycznie, zwykle dość powściągliwy, tym razem wyglądał jak ucieleśnienie zdania: „Musimy pogadać”

„Fakt.” Stwierdził Darren.

Po chwili powiedział:

„Ona się budzi Blake..”

Kubek o mało nie wypadł mi z dłoni.

Z ledwością opanowałem chęć pobiegnięcia tam jak tylko szybko potrafię.

W końcu nie po to Darren schodził tu z herbatą, żebym teraz wystrzelił jak z procy. Do tego, wystarczyło zawołać z werandy..

„Too… chyba dobra wiadomość..?” zapytałem ostrożnie, starając się ukryć jakoś entuzjazm w moim głosie.

„No tak, tylko że na razie jest bardzo słaba, i jedynie jęczy przez sen.. Chciałem cię uprzedzić, żebyś się za bardzo przy niej nie ekscytował..” powiedział Darren.

„Mabbet dała jej coś przeciwbólowego i teraz znów śpi.. Jednak.. trochę się martwię..” powiedział po chwili.

„Skoro się budzi, to chyba dobrze..?” powiedziałem niepewnie.

„No tak.. ale mimo wszystko, jej organizm jest bardzo osłabiony. Nie jadła nic od kilku dni a nie mamy jak jej nakarmić,  do tego straciła dużo krwi.. To wszystko powoduje że.. w dalszym ciągu nie jest dobrze.” Powiedział Darren.

„W dodatku wciąż nic nie wiemy o jej wewnętrznych obrażeniach, więc.. heh.. ciężko powiedzieć co się stanie gdy rzeczywiście się zupełnie wybudzi.” Powiedział z westchnieniem.

Zrozumiałem..

Gdy jej stan się ustabilizował, myślałem że najgorsze już za nami, i że teraz tylko czekać aż się obudzi i wszystko będzie dobrze.

Jednak rzeczywistość była zgoła inna..

Zdałem sobie sprawę z tego, że zagrożenie istniało w dalszym ciągu, a jedynie zostało nieco.. odsunięte w czasie.

„Więc co sugerujesz?”  spytałem.

„Nic.. jedynie chciałem .. chcieliśmy cię uprzedzić..” powiedział, poprawiwszy się nieco.

Cóż.. Co racja to racja.

Gdy przypomnę sobie  swoją początkową euforię po tym, jak Darren mi powiedział że się budzi, zrozumiałem że gdybym zbyt gwałtownie zareagował w jej obecności – mógłbym tylko wszystko pogorszyć…

„Uhh.. Dzięki że mi powiedziałeś.. Będę ostrożny..” powiedziałem patrząc mu w oczy.

„To dobrze. A teraz chodź.. Pójdę zmienić Mabbet, a ty w tym czasie trochę się oporządzisz.” Powiedział Darren.

Zanim dotarliśmy do schodów, pierwsze krople deszczu zaczynały już bębnić o dach szopki..

 

 

…***…

 

 

„Leje i leje.. Jak tak dalej pójdzie, to utkniemy na amen.” Marudził Iwan, gdy po raz kolejny musiał zejść i wyciągać sulki z błota.

Niby jechali znaną mu ścieżką, jednak po zimie ziemia jest rozmokła, a ten deszcz spowodował, że woda w bagnie zaczęła się podnosić, i przesiąkała nawet na wcześniej suche miejsca.

„Iwan.. daleko jesce?” spytał cicho wystraszony Kursag.

„Nie.. już niedaleko..” odparł Iwan.  Któryś raz z kolei.

„Zawdy mówis ze niedaleko, a potym jadymy i jadymy..” marudził dalej Kursag.

„A cóz ześ kcioł? Hę?” spytał rozeźlony Iwan.

„Pytos się mnie cztyry razy na dzień, i myślis ze łod tego sybcij bydymy na miejscu? Hę?” dodał popychając sulki od tyłu żeby ulżyć koniowi.

„Dyć zek ci wcera pedzioł, ze momy jesce conojmnij tydzień, ło ile nie bydzie lać. No i mos. Wykrakane.. psia twoja mać..” zaklął Iwan pod nosem.

Kursag tylko skurczył się na wozie.

O kulach nie był w stanie za dużo pomóc, więc siedział na wąskiej ławce i rozglądał się nerwowo wokół, starając się odpychać od siebie najgorsze myśli.

Szaleńcza przedtem jazda zmieniła się w mozolny pochód, i teraz krasnolud nie był pewien czego się boi  bardziej – tego, czy nie wypadnie przypadkiem z wózka, czy tego, że coś go z niego nagle nie wyciągnie…

Cały czas wydawało mu się, że coś widzi.. A to jakiś plusk wody i nagły ruch tuż poza polem widzenia, to mglisty cień, do złudzenia przypominający jakąś pokraczną postać, który okazywał się później jedynie krzakiem spowitym pajęczyną..

„Łoooj!!” .. aż skurczył się w sobie gdy coś, jakby cień, przeleciało nad jego głową.

„Cóz się  drzes.. Sowy ś nie widzioł?” spytał z rozbawieniem Iwan.

„Jakbyk jom widzioł, to byk się nie dar..” odpowiedział niepewnie Kursag.

„Sowa, za dnia .. i jesce tako dupno..” dodał po chwili z powątpiewaniem.

„Heh.. Strach mo wielkie łocy, ot co!” powiedział Iwan ze śmiechem, starając się zbagatelizować obawy kompana.

Może uda mu się trzymać go w niewiedzy chociaż do wieczora..

 

Prawda była taka, że jechali akurat przez chyba najgorszy możliwy odcinek drogi.

Ludzie rzadko się tu pojawiali, bo woleli nadłożyć ponad trzy dni drogi, byle tylko szerokim łukiem ominąć to miejsce.

Tu nie trzeba było nowiu, pełni, czy jakiegoś szczególnego dnia w roku, żeby spotkać upiora czy bagnicę.

Już od dłuższego czasu Iwan obserwował kątem oka trzy topielce które obserwowały ich z ukrycia, a do tego przed chwilą przemknął nad nimi – niegroźny co prawda za dnia – wodny duch.

Iwan miał nadzieję, że uda im się przed wieczorem dotrzeć do jedynego w okolicy bezpiecznego miejsca – Kurhanu Pięciuset.

Tylko u jego stóp mogli w miarę bezpiecznie rozbić obóz i przenocować. Jednak błotnista droga nie ułatwiała im podróży.

Koła zapadały się w grunt, więc Iwan robił co w jego mocy, byle tylko się nie zatrzymali.

Wielki plecak, w którym miał co lepsze dropy z kopalni, już dawno zniknął w bagnie.

Został im tyko worek z resztką żywności i topór, który Iwan wciąż mocno ściskał w prawej dłoni.

On też czuje co się święci.. pomyślał zerkając na konia.

Klemens tylko strzygł uszami, i choć kopyta czasem ślizgały mu się w grząskim gruncie – parł wciąż naprzód, nawet na chwilę nie ustając.

Iwan nawet za wózkiem słyszał ciężki oddech konia.

Miał nadzieję, że uda im się dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.

Jeśli nie.. to może to być ich ostatni dzień tego życia…

 

 

…***…

 

 

 

„Janson.. Daleko jeszcze?” spytała w pewnym momencie Alvien.

„Teoretycznie nie.. Może pół dnia drogi.. może trochę więcej..” odparł kowal.

„Trafisz?” spytała druidka.

Ten, tylko przecząco pokręcił głową.

„Jak nie trafimy na właściwą ścieżkę, to miniemy polanę, a wtedy będzie po nas.” Odparł rozkładając ręce.

„Mimo to musimy zaryzykować.” Powiedziała kobieta.

„Nadciąga deszcz, a jak zaleje nam drogę, to zostaniemy tu na zawsze.” Dodała.

„A Lea..? Jak się czuje? Może mogłaby choć na chwilę..”

„Nie da rady.” Pokręciła głową kobieta.

„Na razie wciąż śpi, ale nie ma szans żeby zdołała wezwać przewodnika.”

„Cholera..” zaklął Janson zagryzając wargi.

Wyglądało na to, że będzie musiał podjąć trudną decyzję – zostać i liczyć na to, że przetrwają deszcz, czy ruszać – i mieć nadzieję że się nie  zgubią…

 „Oren.. Odpal trzy fajerwerki, w odstępach co minutę. Will, zwijamy obóz. Lea niech na razie śpi, im dłużej tym dla niej lepiej, więc nie ma po co jeszcze jej budzić.” Powiedział Janson zbierając się w sobie.

 Zaczęli zwijać obóz. Nie minęło nawet pół godziny, gdy pogoda zmieniła się diametralnie.

Niebo poszarzało, a wiatr przybrał na sile i zaczął mocniej kołysać koronami drzew. Gdy siedzieli już w siodłach, pierwsze krople deszczu zaczęły przedzierać się przez liście.

Mają jeszcze jakieś cztery, może pięć godzin zanim ściemni się tak, że nie będą mogli dalej iść.

„Tamtędy.” Powiedział Janson pokazując drogę ręką.

Miał jedynie nadzieję, że pokazał dobry kierunek, i że nie zabłądzą…

Ustalili z Orenem, że co godzinę odpalą jeden fajerwerk, na wypadek, gdyby ktoś jednak je dostrzegł i ruszył im na ratunek.

 Zerknął ostrożnie na towarzyszy.

Alvien wyglądała na bardzo skupioną, ale gdy ich oczy się spotkały – odpowiedziała słabym uśmiechem.

Will był zbyt zajęty Leą, którą trzymał jedną ręką przed sobą.

Dziewczyna wciąż spała, prawdopodobnie po ziołach jakie dała jej matka.

A Oren właśnie wskakiwał na siodło.  Na odchodne ustawił jeszcze jeden fajerwerk i podpalił lont.

Byli już w drodze gdy za plecami usłyszeli głośny świst startującego pocisku, a po sekundzie głośne Kaboom zagłuszyło na chwilę szum kropel walących o naciągnięte na głowy kaptury.

Od teraz, chcąc – nie chcąc – są zdani na łaskę szczęścia.

Janson miał jedynie szczerą nadzieję, że jeszcze nie wyczerpał swojego tegorocznego limitu pomyślności…

 

 

…***…

 

 

 

„Co to było..?” spytał drżącym głosem Kursag.

„A bo jo wim.. Pewnie rusałka.. albo jakie idne cuś..” powiedział lekceważącym głosem Iwan.

„Rusałka?! Jak to była rusałka, to jo zek jes elfio dziołha.” Mruknął rozeźlony Kursag.

„Poważnie? Ty weź mnie łaskawie po-in-for-mój zanim zmienisz płeć i gatunek..” odparł  Iwan.

„Widziołeś ty kiedy rusałke na łocy?” spytał naburmuszonego kompana.

„Ni.. ale wim co ludzie godajom. Rusałki som.. Pikne, a to coś zaciukoł, to beło.. ” Kursagowi o mało nie zebrało się na wymioty.

„Jak ci się rusałka nie podobo to pocekoj az topielca uwidzis..” mruknął Iwan, po czym splunął do wody.

W przeciwieństwie do potworów z Dungeonu – te, od wieków zamieszkujące bagna monstra – nie znikały po zabiciu.

Gdy tafla bajora zaczęła się wygładzać, wciąż można było dostrzec rząd ostrych jak igły zębów z pomiędzy których wystawał długi język.

Widziana od tyłu, w lekkiej bagiennej mgle rusałka, mogła wydawać się zgrabną, nagą kobietą o krągłych pośladkach i długich zielonych włosach.. Dysponując delikatną magią iluzji, te potwory potrafiły omamić nawet doświadczonych wędrowców.. Jednak wystarczyło że podeszła bliżej, a wtedy oczom nieszczęśnika ukazywała się jej prawdziwa natura.

Gdy jej usta rozchylały się jak do pocałunku, wystarczyła chwila nieuwagi, a było po wszystkim.

Pęknięcie od ucha do ucha rozwierało się błyskawicznie, i uzbrojone w ostre jak igły zęby wgryzały się w szyję ofiary. Jej długi język wbijał się w krtań blokując dopływ powietrza a szponiaste ramiona oplatały ofiarę i ciągnęły w topiel.

Jedna z nich przed chwilą wynurzyła się z wody tuż obok Iwana, który znów musiał nadnosić koło sulek, które ześlizgnęło się z wąskiej ścieżki.

Iwan niewiele myśląc złapał za topór, a wtedy iluzja prysła, i rusałka obnażyła swoje prawdziwe oblicze.

Na szczęście poszukiwacz przygód jakim był Iwan nie musiał obawiać się rusałek.

Jeszcze.

Błyskawicznym cięciem topora praktycznie przeciął ją od prawego biodra po lewe ramię.

W fontannie czerwonej juchy obie połówki zniknęły w wodzie, miotając się jeszcze przez moment w śmiertelnych konwulsjach.

Ten widok wstrząsnął Kursagiem, dlatego po chwili spytał niepewnym głosem:

„Iwan.. Ka my som..?”

Ten, jakby przez chwilę zastanawiał się czy znów ma go zbyć, czy powiedzieć prawdę – w końcu odparł:

„Na cmentarzu. Jedziemy przez cmentarz na bagnach.”

Kursag zamarł ze strachu na sulkach.

Teraz już był pewien że to nie były zwidy.

Te blade, puste twarze które zdawało mu się że widzi tuż pod powierzchnią wody i wlepiające w niego wzrok mętnych oczu, cienie i nagłe, dziwne pluski wody..

Cmentarz na bagnach.

Słyszał o tym miejscu.

Wielka bitwa dwóch potężnych armii, które starły się tu ze sobą całe wieki temu.

Setki zabitych i rannych, pochłoniętych przez bagna.

Klątwa rzucana raz po raz przez ginących rycerzy, którzy oddawali swe życie w imię chorych ambicji swoich panów..

Po jakimś czasie okolica zaczęła się wyludniać.

Krowy nie dawały mleka, dzieci umierały tuż po porodzie, ludzie znikali bez wieści..

Wieśniacy poszli po pomoc do okolicznych Druidów, a ci, po wielkiej naradzie orzekli, że spokój nastąpi dopiero wtedy, gdy poległym wyprawi się należyty pogrzeb.

Ruszyli więc na bagna, by pochować poległych .

Nikt nie wiedział dokładnie ilu zginęło, a ich ciała dawno rozpadły się w proch lub potonęły. Wieśniacy zebrali w jednym miejscu kości tych, których zdołali odnaleźć, a nad nimi usypali kurhan nazywany teraz Kurhanem Pięciuset, od liczby czaszek złożonych w tej zbiorowej mogile.

Niestety wciąż zbyt wiele dusz błąkało się po bagnach nie zaznawszy ukojenia w grobie.

Koniec końców ludzie wyprowadzili się, porzucając żyzne pola, a ich osady rozpadły się w proch z biegiem lat pochłonięte przez bagno, którego już nikt nie trzymał w ryzach.

Pozostał jedynie Kurhan Pięciuset, oferując zbłąkanym podróżnym niewielki azyl pośród bagien.

 Tam właśnie zmierzał Iwan.

Chciał przeciąć bagna możliwie najkrótszą drogą.

Już kilka razy przemierzał Cmentarz w trakcie swoich wędrówek, jednak zawsze samotnie, piechotą, i z mniejszym bagażem lat na plecach.

Jednak teraz, nie miał okazji nawet zacząć kląć na samego siebie.

Czuł na sobie pusty wzrok potworów czekających tylko by choć na chwilę opuścił gardę.

 „Przepraszam.. powinienem ci był powiedzieć wcześniej..” mruknął do Kursaga widząc jego bladą twarz.

„Zaraz będziemy pod osłoną Kurhanu, więc powinno być w miarę dobrze..” dodał, starając się go pocieszyć.

Stary krasnolud jednak wcale nie wyglądał na podniesionego na duchu.

Trząsł się jak osika na wietrze, a po jego czole spłynęła kropla zimnego potu.

„Czemuś nas w to wciągnął..” zapytał nienaturalnym głosem.

„Nie miałem wyjścia.. musiałem się spieszyć..” zaczął tłumaczyć się Iwan, gdy wtem jakaś postać wyrosła mu za plecami.

„Łap za cugle i naprzód!! Już niedaleko!.” Krzyknął, po czym ciął z obrotu.

WwuuuOOoooooiiii!!!!!.... ryknął potwór, gdy ostrze oddzieliło jego tors od reszty ciała.

Nim z głośnym plaśnięciem zwalił się do wody, Iwana już tam nie było.

„No.. staruszku.. Grzej ile sił. I ani się waż oglądać za siebie.” Szepnął Klemensowi w ucho po czym dał mu siarczystego klapsa w zadek.

„Trzym się cugliii!! .. albo i nie..” na wpół krzyknął, na wpół mruknął do siebie, widząc Kursaga, który zamiast łapać za lejce, mocno przywarł do barierki sulek, obejmując ją z całych sił obiema rękami.

„…..wwwaaaaannnnnn!!!!!!” dało się jeszcze słyszeć zza zakrętu, gdy Klemens popędził naprzód, jakby go stado demonów goniło..

Co w sumie nie było zbyt niezgodne z prawdą.

Słońce zaczęło zachodzić, i gdy Iwan się odwrócił - zobaczył to, czego najbardziej nie chciał.

 Pierwszego utopca, który wychynął z wody tuż obok niego próbując wciągnąć go w bagno, Iwan złapał lewą dłonią za kark i podniósł do góry jak kukłę.

Spojrzał w te martwe , zamglone oczy i rzekł półgłosem:

„Nie uczycie się na błędach, co nie?” po czym zacisnął palce aż usłyszał głuche  chrupnięcie a długi jęzor potwora przestał się wić.

Nawet nie biorąc zbytniego zamachu rzucił truchło na ścieżkę kilka metrów od niego.

Upadło z głuchym tąpnięciem tuż pod nogami sporego biesa.

Ten, pochylił rogaty łeb, jakby chciał obwąchać zwłoki, po  czym złapał je oburącz i bez trudu rozerwał pazurami na dwoje.

Połówki wpadły w wodę z głośnym pluskiem, a potwór obnażył kły. Jego oczy zapłonęły złym, zielonym blaskiem, a z gardła wydobył się głuchy pomruk.

Ggggooorrrr……

„Nie.. Nie uczą się.” mruknął do siebie krasnolud, po czym uniósł w górę topór.

Runy na krawędziach ostrzy zapłonęły szkarłatem.

„No co.. Strach cię obleciał?” spytał drwiąco.

Nie.. Potwór się nie bał.. Temu stworzeniu obce były wszelkie uczucia, no, może poza nienawiścią.

Wyglądem przypominał wielkiego turonia, z masywnym łbem przypominającym nieco łosia, który zamiast przednich zwierzęcych nóg miał muskularne ramiona zakończone szponami.

Iwan musiał unikać zarówno ich, jak i potężnych rogów, czy ostrych, wielkich jak te niedźwiedzie - kłów.

GggggrrRROOAAaahhhh!!!!! Ryknął potwór, aż zatrzęsły się liście pobliskich krzaków.

Bies wbił szponiaste palce w ziemię i pochylił głowę szykując się do szarży.

Za plecami krasnoluda na ścieżkę zaczęły wychodzić następne utopce odcinając mu drogę ucieczki.  W okolicy pętały się wodne duchy czekając, aż ostatni promień skrytego za chmurami słońca skryje się za horyzontem.

„No chodź.. Nie widzisz że mi się spieszy?” powiedział, po czym splunął na ścieżkę.

W odpowiedzi bies ruszył z kopyta.

RROOOAAAAMMMM!!!! Ryknął, prawie że dosięgając Iwana, lecz ten, w ostatniej chwili wybił się mocno w powietrze.

Potwór uniósł łeb, i zahaczył rogiem o but krasnoluda.

Ten, zamiast dokończyć salto i ciąć w powietrzu kark bestii jak planował, zakręcił się  w powietrzu i z przekleństwem na ustach runął do wody tuż obok ścieżki. Za to bies siłą rozpędu wpadł pomiędzy szykujące się do ataku od tyłu utopce.

Jednego stratował, a drugi nadział mu się przypadkiem na rogi.

Strzepnął głową zrzucając skrzeczącego z bólu potwora do bagna, a gdy tylko jego poranione ciało znalazło się w wodzie, woda zakotłowała się i po chwili w miejscu gdzie upadł, nie było nawet śladu po utopcu.

Jedynie długi, wężowaty kształt zamajaczył na sekundę tuż pod lustrem wody.

Iwan robił co mógł, by tylko znów wydostać się na ścieżkę, jednak na nogach czuł już kilka pazurów wbitych w uda i ciągnących go w dół.

Przestał się szarpać, i z pluskiem ciął wokół siebie toporem na oślep, mając nadzieję, że uda mu się uwolnić na czas.

W ostatniej chwili wygramolił się na ścieżkę, ale bies już pędził.

Iwan, wciąż klęcząc na jednym kolanie, zaparł się prawą nogą w grunt jak tylko mógł, i wzniósł topór.

GRACH!!!!

Potężne uderzenie wstrząsnęło gruntem, a krasnolud zatrzymał się dwa metry dalej, żłobiąc nogami głębokie bruzdy w ziemi.

Po ostrzu topora ciekła krew, a przed nim, wściekły bies starał się otrząsnąć z szoku po uderzeniu.

Lewe poroże biesa było połamane i bardzo niekompletne, a po potężnej czaszce szerokim strumieniem płynęła jucha.

Lewe oko wisiało na strzępie skóry a jego zielonkawy blask znikł.

RoooaaAAAA !! RRROOOOAAAAAHHHHH!!!!!!!!!! Ryknął wściekle bies, stając na zadnich nogach.

Iwan podniósł się na nogi i nagle zdał sobie sprawę, że to był dopiero początek walki.

Jak na komendę, utopce i dwa bagienne węże rzuciły się z furią na niego, jakby odcinając go od biesa, który starał się dojść do siebie po potężnym ciosie.

A może tylko wyczuły swoją szansę na atak..

Niezależnie od tego co nimi kierowało, Iwan musiał się bronić.

Ciął szerokim łukiem za sobą, gdy tylko poczuł jakiś ruch.

Rrriiiissss…. Jęknął utopiec, któremu krasnolud obciął nogi.

Drugi starał się zatopić zęby w jego ramieniu, a tuż za nim, wielki wodny wąż już otwierał paszczę.

Iwan kopnął utopca z całych sił w wątłą pierś, posyłając go w powietrze, wprost w paszczę węża.

Jak wieko starej skrzyni, paszcza zamknęła się z trzaskiem łamanych kości, lecz nim wąż zdołał przełknąć niespodziewaną ofiarę, srebrno czerwony łuk przemknął mu przed oczami gdy Iwan potężnym cięciem z góry rozpłatał mu łeb na dwie połówki, z wciąż tkwiącym w nim truchłem.

Krack!! Głuchy odgłos pękającej czaszki zakończył istnienie pierwszego utopca, który mimo obciętych nóg wciąż starał się złapać krasnoluda za kostkę.

Jego szare ciało drżało przez chwilę, już po tym, gdy Iwan silnym ciosem nogi zmiażdżył mu głowę wdeptując ją w ziemię.

Krasnolud ruszył naprzód, w stronę biesa, który łypał na niego jednym sprawnym okiem.

Musi się spieszyć.

Gdy wodne duchy zyskają nocną, materialną formę, nie poradzi sobie.

Nie ze wszystkimi na raz.

Bies zamachnął się na niego szponami prawej ręki.

Iwan uskoczył, i machnięciem ostrza odciął łeb czarnemu blodarowi, który jakby znikąd zjawił się tuż obok.

„Szlag.. coraz więcej tych bydlaków..” mruknął do siebie uskakując przed ponownym atakiem.

„Szybki jest cholera.. Hep..hh ” zdołał jeszcze wycedzić przez zęby, gdy ze stęknięciem znów wyskoczył w powietrze, by saltem uchronić się przed kolejnym atakiem długiego, szponiastego ramienia.

Ze dwa razy odbił szpony toporem, obcinając kilka z nich, na co bies jedynie zwiększył zaciekłość ataków.

Krack!!

Hhhheeee???!!! Hhh….

Odgłos łamanych kości zmieszał się ze zdziwionym sapnięciem krasnoluda, gdy w ostatniej chwili uniknął nadziania się na poroże.

Bestia po ataku szponami machnęła głową, przypuszczając kolejny atak – tym razem rogami.

Iwan co prawda zdołał uderzyć toporem, ale zamiast powstrzymać atak, ostrze odcięło część rogu, a ostre jak widły pozostałe części o włos minęły gardło krasnoluda.

Iwan odchylił się, unikając nadziania, ale stracił równowagę i poleciał do przodu, gdzie czekały już na niego potężne pazury.

Arghhh.. stęknął krasnolud, gdy bies złapał go długimi, szponiastymi palcami.

Jeden z długich szponów przebił się przez kolczugę, i po brzuchu Iwana zaczęła spływać krew.

ggGGRROOOAAaahh!!! Ryknął potwór w tryumfie, podnosząc krasnoluda z ziemi.

Iwanowi czarne płaty zaczęły latać przed oczami, gdy uzmysłowił sobie w jakiej jest sytuacji.

Dał się nadziać biesowi na widelec, a teraz niechybnie czeka go koniec.

Czuł, jak potwór zwiększył uścisk, a jego stopy oderwały się od ziemi.

Gdy bies podniósł go wyżej, tak, by lepiej widzieć go swoim ocalałym okiem, Iwanowi przypomniał się początek ich walki, i rozpaczliwe starania utopca próbującego wyrwać się z jego dłoni…

„ A jednak się uczą.. Wolno, ale jednak..” mruknął do siebie, i zamknął oczy.

Owionął go smród ziejący z paszczy biesa.

Iwan nie był pewien czy to wciąż deszcz, czy ślina biesa kapała mu na twarz, jednak w tej jednej chwili było mu to już .. obojętne…

 

 

…***…

 

 

 

„ Janson..!!” zdjęty grozą głos Alvien wyrwał go z zamyślenia.

Deszcz lał na całego, a oni już zaczynali tracić nadzieję na pomyślne zakończenie dnia.

Bez pomocy Lei nie mieli szans odnaleźć drogi.

Już któryś raz musieli zawracać, bo ścieżka albo kończyła się nieprzebytą ścianą lasu, albo wychodziła na otwartą przestrzeń, gdzie woda stawała się coraz głębsza.

Deszcz padał rzęsiście, tworząc bańki na powierzchni wody, a pomiędzy nimi czasami zaczynały tańczyć niebieskawe płomyki.

Co rusz dopadał ich jakiś utopiec, czasem bagnica wyciągała szpony, kalecząc końskie pęciny.

Robili co w ich mocy by się przed nimi opędzić, jednak Jansona zaczynała ogarniać rozpacz.

Gdyby byli w Dungeonie, z drużyną.. to jeszcze dałby radę nawet na dwudziestym poziomie.

Ale tu jest przeklęte bagno, a on, ze swoim drugim, ma największe doświadczenie z ich wszystkich..

Wszyscy patrzą na niego a on..

Zacisnął zęby i robił co mógł, by tylko jakoś ich ochronić.

Jednak bagno zdawało się uwziąć na nich..

Konie czasem brodziły po brzuch w wodzie, gdy tylko na kilka kroków zeszły ze ścieżki.. Dwa luzaki już zniknęły, porwane chyba przez jakieś potwory a pozostałe cisnęły się ze strachu tak blisko reszty, że praktycznie nie dało się poruszać…

A teraz jeszcze to.

 Janson spojrzał w kierunku w którym pokazywała przerażona elfka.

Will tylko sapnął ze strachu przyciskając córkę do siebie.

Duży, czarny cień majaczył przed nimi w coraz bardziej niknącym świetle dnia.

Utopiec, który właśnie wyłaniał się z mętnej wody- pierzchnął na jego widok z cichym skrzekiem.

Janson zmrużył oczy i starał się przebić wzrokiem rozdzielającą ich ścianę wody lejącą się z nieba.

GGGggggrrrr….

Głuchy pomruk doszedł ich uszu, i dwa jasne punkty zaświeciły się w miejscach gdzie potwór miał oczy.

Alvien zamarła zdjęta grozą, a Oren zaczął w panice rozpinać juki przytroczone do siodła.

„Czekaj sqrwysynu.. ja ci też zaraz zaświecę..” mamrotał szykując w pośpiechu ostatnią petardę.

 „Miarkuj się przy kobietach.. i zgaś ten cholerny lont.!” Powiedział Janson zsiadając z konia.

„Janson!! NIE!!!” Krzyknęła Alvien wraz z Orenem.

Jednak ten, ignorując ich wołania ruszył przed siebie.

Być – albo nie być.. Wóz – albo przewóz.. Na dwoje babka wróżyła…

Szalony tabun myśli pędził przez głowę kowala, ale tylko ten jeden schemat wciąż się powtarzał.

Jeśli się myli – wszyscy zginą.

Ale jeśli ma rację..

GRRRRRRRRRR!!!!!!!.... głuche warczenie zabrzmiało jeszcze groźniej, jednak Janson już się odprężył.

Będą żyć..

Na razie.

WOOF!!!

„Ohh weź się zamknij się Cerber.. Tym szczekaniem jeszcze ściągniesz na nas potwory..” powiedział Janson wyciągając przed siebie rękę.

WOOOF!!!  WOOOF!!! WOF! WOF! WOF! Szczeknął kilka razy pies i sikając na pobliskie drzewo pokazał mu co myśli o okolicznych potworach.

„Ale napędziłeś nam stracha .. Dzięki Cerber. Ratujesz nam życie.” Powiedział Janson czochrając mokrą sierść psa.

Grrrr… WOF!!

„ Już pędzę.” Odparł Janson, po czym ślizgając się  na mokrej ścieżce tak szybko jak tylko zdołał wrócił do reszty.

„Za nim. I trzymać się razem. Ja pojadę na końcu i zabezpieczę tyły. Luzaki weźmiemy między siebie.” Zarządził.

„Z tyłu? A jak coś nam zastąpi drogę?” spytał niepewnie Oren na wieść, że najmocniejszy z nich zostanie z tyłu..

„A .. to już tego cusia  problem.” powiedział Janson, po czym zawrócił konia.

 Cztery godziny później ich oczom ukazała się rozległa polana, na środku której na tle czarnego nieba, pośród strug deszczu majaczyła chatka na kurzej stopce.

 

 

…***…

 

 

 

„To się nazywa Grom z jasnego nieba..” mruknął Darren po tym, jak podniosłem ze zdziwieniem głowę znad talerza.

„Burza nie była dzisiaj w planach..” powiedziała cicho Mabbet wyglądając przez okno.

„Poza tym, nie z tego kierunku..” dodała po chwili.

Co prawda porządnie lało, i niebo na pewno nie było jasne, ale faktycznie – to tylko ulewa, nie burza.

Deszcz cedził zdrowo, i spływając z daszku nad werandą tworzył niewielki wodospad przesłaniając częściowo widok.

Staliśmy tam we trójkę starając się dostrzec cokolwiek przez tą ścianę wody.

Chwilę potem przytłumione K`boom znów wkradło się w monotonny szum deszczu.

„Nigdzie nie widziałam błysku.. a wy?” spytała Mabbet

Pokręciliśmy przecząco głowami.

„To chyba gdzieś stamtąd..” dodała chientropka pokazując południowy skraj polany.

Wytężyliśmy wzrok.

I znów – kolejny grzmot – mocno zduszony odgłos huku, jakby z ledwością przeciskającego się pomiędzy kroplami.

Woff.  Cerber oparł przednie łapy na balustradzie i szczeknął cicho wpatrując się w jakiś punkt w oddali.

„Co się dzieje.. Czujesz coś?” spytała zatroskana Mabbet przyglądając się z uwagą psu.

Wooff. Grrrwoff.” 

„To nie burza.” Stwierdził Darren.

„Definitywnie z tamtej strony gdzie patrzyliśmy, i praktycznie nie było żadnego błysku.. Poza tym..”  - przerwał na chwilę drapiąc się po brodzie – „Pioruny nie uderzają dokładnie co minutę.” Dodał chowając do kieszonki niewielki zegarek.

„Hę?” mruknąłem ze zdziwieniem.

„Chciałem sprawdzić jak daleko jest ta burza, wiec wyjąłem zegarek żeby sprawdzić ile sekund minie od błysku do gromu.. jednak nie widziałem błysku..” zaczął tłumaczyć.

„Nie minęło dużo czasu pomiędzy pierwszym a drugim gromem, a trzeci nastąpił dokładnie minutę po drugim, więc..”

„.. to nie przypadek..” dokończyłem za niego.

„Zgadza się.” Potwierdził kiwając głową.

„Cerber już pobiegł to sprawdzić.” Powiedziała Mabbet.

Spojrzeliśmy obaj tam, gdzie jeszcze przed chwilą był pies.

Teraz miejsce było puste, a jego czarna sylwetka znikała właśnie w strugach deszczu..

„A mówi się, że w taką pogodę psa z kulawą nogą by z domu nie wyrzucił..” mruknął Darren w stronę chientropki.

„Cerber ma zdrowe łapy.” Odparła wzruszając ramionami.

„Poza tym ja go nigdzie nie wysyłałam. Sam poszedł.” Dodała.

Zrobiło mi się go żal. W taką pogodę.. Hehh.. westchnąłem.

„Nie martw się. Nic mu nie będzie.” Powiedziała Mabbet jakby czytając mi w myślach.

„W dodatku bardzo możliwe że wkrótce będziemy mieli gości.” Dodała.

„Janson i reszta..” zacząłem, a ona jedynie kiwnęła głową.

„Nie za wcześnie na nich?” spytał Darren gdy wracaliśmy do środka.

„Jeśli ruszyli zaraz po mnie, to tak prawie ten czas.. kierunek też się w sumie zgadza..” zacząłem, zastanawiając się nad tą możliwością.

„Wyprzedziłem ich może o jakieś cztery dni, wiec jak się nad tym zastanowić, to już tu powinni być…”

„W takim razie trzeba się będzie przygotować.” Powiedziała Mabbet.

Potaknąłem. Rozmawialiśmy na ten temat dwa dni temu, więc częściowo byliśmy gotowi na ich przybycie.

„A jeśli to nie oni?” spytał Darren.

„Zobaczymy ..” odparła Mabbet.

„Jeśli to ktoś potrzebujący pomocy, to Cerber go tu przyprowadzi. A jeśli to potencjalny wróg – to nigdy się nie dowiemy co się z nim  stało..” dodała z poważną miną.

„Tak czy inaczej – musimy się przygotować. Nie zapominajcie, że Janson poinformował Devanę o sytuacji, i ona też pewnie tu jedzie.. I to raczej nie sama. No..  I jeszcze Iwan..”  powiedziałem.

 „Zaraz z mojej samotni zrobi się hotel..” mruknęła Mabbet.

„Zrobię ci szyld: Przytulisko zbłąkanych dusz. Przyjedź na bagno a poczujesz się jak w domu..” powiedział Darren mrugając do mnie okiem.

„Bardzo śmieszne.” Powiedziała kobieta po czym rzuciła w niego ścierką.

Darren złapał ją  w połowie, ale końce wykonały prawidłowy łuk i z rozmachem walnęły go w twarz.

Parsknąłem śmiechem, a on tylko zgrzytnął zębami.

„No już! Ruszać się obaj. Trzeba przygotować miejsce pod domkiem na co najmniej dwa namioty. I posprzątać szopkę. Ja przygotuję jakieś jedzenie, bo ktokolwiek tu dotrze – na pewno będzie padał z głodu..” Zarządziła Mabbet.

Tak.. Wygląda na to, że sielanka się kończy.. mam tylko nadzieję, że z nią wszystko będzie dobrze.. pomyślałem zerkając przez otwarte drzwi do sąsiedniego pokoju.

 Dopóki Mabbet podawała jej środki przeciwbólowe - dopóty dziewczyna spała spokojnie. Jednak gdy tylko przestawały działać, jej oddech stawał się szybszy, mniej równomierny, a od czasu do czasu jęczała przez sen.

Teoretycznie powinna być teraz moja kolej by przy niej czuwać, jednak Mabbet powiedziała że przede wszystkim musimy zająć się przygotowaniem noclegów dla gości, więc to ona będzie mieć na nią oko podczas gdy my zajmiemy się resztą.

 Przegoniliśmy kury i kaczki do niewielkiej zagrody, sprzątnęliśmy całe podwórze i przygotowaliśmy wygodne miejsca do spania w szopie - nie zapominając o Cerberze który jakimś cudem upodobał sobie Darrena i nie było szans by nie spał tuż obok niego..

Zaczynało się robić ciemno gdy skończyliśmy, jednak chyba byliśmy gotowi na ich przybycie.

Nie było wątpliwości, że zmierzają w naszą stronę.

Głuche odgłosy eksplozji przerywały ciszę równo co godzinę, a gdy zaczęło robić się szaro – trzy huki, jeden po drugim, w kilkunastosekundowych odstępach, rozbrzmiały całkiem wyraźnie, sugerując iż ktokolwiek nadchodzi – jest już blisko…

 

 

…***…  

 

 

„Niech cię jasny szlag..” klął Iwan wygrzebując się z powrotem na ścieżkę.

„NIECH WAS WSZYSTKICH JASNY SZLAG!!!” ryknął z całych sił.

 Potargana kolczuga i wiele ran cieknących krwią, a do tego dziura w boku w której wciąż tkwił szpon biesa..

Krew z rany na głowie przylepiała mu włosy do twarzy, więc co rusz musiał odgarniać je dłonią, rozmazując je po czole.

Krasnolud nie sądził że będzie musiał to zrobić mając trzeci poziom i walcząc ze zwykłymi potworami, jednak nie miał wyboru, bo gdy bies podniósł go do góry – to była jego ostatnia szansa.

 „ A jednak się uczą.. Wolno, ale jednak..” mruknął do siebie, i zamknął oczy.

Gdy poczuł smród jego oddechu wiedział, że jego pysk jest tuż przed jego twarzą.

Coś kapało mu na twarz, ale Iwanowi było już obojętne czy to deszcz czy ślina potwora.

„Niestety dla ciebie – za wolno.” Wycedził przez zaciśnięte zęby, otwierając oczy.

Wielki pysk biesa był tuż obok, a potwór patrzył na niego z wyrazem triumfu.

Gdy Iwan otwarł oczy, triumf we wzroku potwora ustąpił miejsca przerażeniu.

Szaleństwo w oczach krasnoluda można by było porównać do wzroku rozwścieczonego byka którego nieroztropny torreador zbyt długo drażnił na arenie, a który dotarł do punktu bez odwrotu.

Nie ma znaczenia czy zginie.

Jednak zanim to nastąpi – rozniesie to miejsce na strzępy.

„Lepiej było pozbawić mnie topora.” Powiedział, po czym złapał lewą ręką za dłoń biesa ściskającą go w pasie.

rrggGGRRRROOOOAAAAMMMMM!!!!!! Ryknął krasnolud, po czym ciął tuż przy swojej dłoni.

 AAAARRRRGGGGHHHH!!!!!!!!! Ryknął bies podnosząc w górę okaleczoną kończynę.

Lecz jego ryk błyskawicznie przeszedł w gulgoczący bełkot, gdy Iwan potężnym cięciem z dołu otwarł mu trzewia aż po samą szyję.

Tu nie było magicznego kryształu który po rozbiciu powodował że ciało potwora rozpadało się na pył…

Cuchnące flaki i krew chlusnęły na krasnoluda, ale ten tylko zaśmiał się brodząc po kolana w śmierdzącej brei.

„Na brodę Grimroda!! Tego mi brakowało w tamtych pieprzonych lochach!!!” krzyknął radośnie, po czym z wściekłością na twarzy rzucił się na najbliższego węża błotnego.

Ciął na oślep. Kopał, gryzł gdy było trzeba.

Po porażce biesa reszta potworów rzuciła się na niego ze zdwojoną energią, każdy szukając swojej szansy na wyrwanie choćby kęsa z tego wielkiego, soczystego ciała…

Jednak Iwan w swoim szale nie miał zamiaru się poddać.

Szalał, opanowany do końca czystą, bezlitosną furią.

Gdy skończyły się potwory, ciął i rąbał wszystko co napotkał na swojej drodze.

Drzewa, krzaki, głazy..

Wszystko.

 „Niech was szlag..” stęknął ostatni raz, po czym klapnął na dupę na środku ścieżki, tuż obok wielkiego, martwego biesa.

k .. kk.. kkk.. KKK…kkkrrraaaa… sllluuuUUUSHHHhhhh….

Tuż za nim zwaliło się do bagna ostatnie drzewo na którym krasnolud wyładował resztki swojego Berserka.

„Niech to.. diabli ..” stęknął, po czym wyszarpnął wielki szpon tkwiący wciąż w jego brzuchu.

Momentalnie chlusnęła krew.

Iwan tylko skrzywił się z bólu, po czym sięgną do holstera i wyjął fiolkę z czerwonawym płynem.

Kciukiem wybił korek, po czym szybkim ruchem przytknął otwór fiolki do rany.

Przez moment rozkoszował się przyjemnym uczuciem wracania do zdrowia, po czym jednym haustem wypił resztę tego co zostało.

Rana zaczęła się zasklepiać, a krasnolud znów poczuł, że wraca do świata żywych.

Niestety – korzystanie z Berserka ma też swoje złe strony..

Po zakończeniu zdolności, użytkownik jest tak wyczerpany, że praktycznie nie nadaje się do dalszej walki.

„Niech was.. wszyscy.. diabli.. ..” stęknął zdziwiony, po czym osunął się bezwładnie na ścieżkę.

Chwilę potem z sadzawki wychynęła szkaradna głowa utopca, jakby sprawdzał czy już jest po wszystkim.

„ggGGRREEEeeeccckkk..  ..kk…??” coś na kształt nieśmiałego pytania uniosło się w powietrzu.

„GGGRRRROOOOCKKK!!!!!!!” zabrzmiało w odzewie, a bagno znów odżyło.

Jakby tylko czekając na koniec szaleństwa – teraz, z topieli zaczęły wyłaniać się macki i szponiaste dłonie.

Wtem – niskie, stłumione rrroooohhmm!!!!... rozległo się nagle na ścieżce.

Pierwszy utopiec który zaczął pochylać się nad nieprzytomnym Iwanem wzbił się w powietrze, a jego martwa twarz zastygła w niemym zdziwieniu. Jego bezwładne ciało uderzyło w taflę wody z głośnym pluskiem.

 Wąż błotny, który nie zdążył się schować, padł w ułamku sekundy gdy jego zmiażdżona głowa została z ogromną siłą wbita w dno bajora tuż obok ścieżki.

Pozostałe potwory cofnęły się nieco, zdziwione widokiem przybysza.

Thud!!„Hep!”  -  Splashhhh…. Następny nierozważny utopiec z na wpół oderwaną głową z pluskiem wpadł do bagna. Woda wokół momentalnie zabarwiła się czerwienią, jednak tym razem żadne głodne stworzenie nawet nie spróbowało zbliżyć się do truchła.

Za blisko. Zbyt niebezpiecznie…

 

 

 

…***…

 

 

 

„Ten deszcz to nic dobrego..” powiedział Oki naciągając kaptur na głowę.

Jechali tak już ponad trzy godziny, a droga robiła się coraz trudniejsza.

Kopyta koni ślizgały się w błocie, a im coraz trudniej było odnaleźć znaki na drzewach.

„Zrobimy postój na najbliższej polanie.. Dalsza jazda jest bez sensu..” zasugerował Ichiro.

Devana tylko zagryzła wargi ze złości.

Już tylko dwa, może trzy dni dzieliły ich od celu, a tu ten deszcz..

Zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie są w stanie na to poradzić, ale wciąż czuła tą potrzebę by być tam jak najszybciej…

„Nie chciałem tego mówić, ale zgadzam się w całej rozciągłości.” Odparł Oki, ponaglając konia.

Coraz bardziej żałował że zgodził się na tą misję.

To miało być proste zawieź-przywieź, a tu nagle te komplikacje.. Deszcz .. ta cała Devana .. i jeszcze Ichiro..

Heh.. westchnął spoglądając za siebie.

Jechali gęsiego, on na początku, za nim Devana z wzrokiem utkwionym w końskim karku jakby siłą woli starała się go zmusić do biegu, a na końcu Ichiro ze spojrzeniem wbitym w plecy Devany i miną, jakby chciał sprawić by się choć na chwilę odwróciła..

„Idiota.” Mruknął Oki, i znów kopnął boki konia piętami.

„Co tam?” usłyszał z tyłu.

„Nic.. Nucę sobie pod nosem..” odparł głośniej, i znów kopnął konia.

Przeklęta chabeta za nic nie chciała przyspieszyć.

Jak wróci do domu to będzie musiał porozmawiać z Ganeshą.

Czasem ma już dość tachania ze sobą tego .. Heh….

Nie miał nic przeciwko niemu, ale.. mógłby się w końcu zdecydować..  przecież nie może wiecznie być niańką..

 „Uważajcie.. podczas deszczu te gnojki robią się bardziej zuchwałe..” usłyszał z tyłu.

„Wiem.. Już mówiłeś.. dwa razy.. dzisiaj..” odparł.

Niestety tym razem nie trzeba było długo czekać aż ostrzeżenia Ichiro nabiorą mocy.

Tuż obok konia, Oki dostrzegł wyłaniający się korpus wielkiego  błotnego węża.

Błyskawicznie dobył miecza i ciął dwa razy, praktycznie odrąbując mu głowę.

Bestia zwaliła się z pluskiem do wody, i dopiero wtedy Oki poczuł, że koń wyraźnie przyspieszył tempo marszu.

„Chyba powinienem wziąć ten łeb i przywiązać ci do ogona.. Bylibyśmy na miejscu  przed wieczorem..” mruknął do konia.

Ten, kompletnie go ignorując truchtał dalej starając się nie zboczyć ze szlaku..

GREE..!!  Urwany w połowie skrzek doszedł go z tyłu. Oki odwrócił się i tylko kątem oka dostrzegł, jak za plecami Ichiro topielec z rozpłataną głową tarzał się w konwulsjach rozchlapując błoto.

Ichiro tylko wzruszył ramionami i czubkiem miecza wskazał mu drogę..

Tam patrz.. a nie do tyłu.. brzmiało nieme napomnienie.

Cih.. Oki tylko zagryzł wargi.

Kątem oka zerknął na Devanę.

Ta – o dziwo wciąż zachowywała względny spokój.

Jechała pomiędzy nimi, wpatrzona w koński kark i wyglądała, jakby nic jej nie dotyczyło..

W sumie, to zachowuje się tak już od rana.. Wróć – od ..  wieczora.. od wczorajszej rozmowy… przeszło mu przez głowę.

Tak.. Ale przynajmniej teraz wie na czym stoi.. pomyślał, znów zerkając na boginię.

Jemu śmierć nie była straszna.. Widział ją wiele razy i zdawał sobie sprawę że w końcu przyjdzie i po niego. Jednak teraz miał pod opieką dwóch cywili.. i nie mógł sobie pozwolić na błąd..

No .. dwóch i pół.. cywili.. poprawił się w myślach.

Dwóch i trzy czwarte.

Cztery piąte.. poprawił się znów widząc jak Ichiro zeskoczył z konia i w kilku krokach dopadł topielicę.

Nim jej szkaradne zwłoki zwaliły się do wody – ten znów był w siodle.

„No.. Na co czekasz..?” mówiły jego oczy gdy ich spojrzenia się spotkały.

„Pięć szóstych.” Mruknął pod nosem, i zajął się swoim sektorem.

„Hę?!”

„Nieważne.”  Mruknął ponownie nie odwracając się za siebie..

 

……..

 

„Pogoda się zmienia.. Czuć wilgoć w powietrzu..” powiedział Ichiro podczas kolacji.

„Wiesz.. Jesteśmy na bagnach.. czego chciałeś.. żeby ci piasek zgrzytał między zębami?” odpowiedział ironicznie Oki.

Ichiro tylko zgasił go wzrokiem.

„Jak zacznie padać, to będzie źle..” kontynuował ignorując docinki kompana.

„Jutro, ty pojedziesz przodem, a ja wezmę tyły.” Zarządził.

„Wtedy nie będę wiedział czy wam coś od tyłu nie zagrozi..” zaczął Oki, lecz Ichiro przerwał mu ruchem dłoni.

„Z tym co nas zaatakuje z tyłu – dam sobie radę. Możesz mi zaufać w tej kwestii.” Powiedział.

„Bagienne stwory nie są inteligentne i nie używają strategii.. Jak tylko dojrzą intruza – rzucają się na niego i tyle. Dlatego tył będzie raczej bezpieczny..” wyjaśnił.

..??!!!” Devana spojrzała na niego z mieszanką zdziwienia i dezaprobaty.

Nie sądziła, że ten, który tak się o nią podczas drogi troszczył, okaże się być takim tchórzem.. I to  oficjalnie.. bez próby ukrycia faktu…

„Przykro mi.. ale.. nie dam rady w awangardzie..” powiedział Ichiro dostrzegając jej wzrok.

„Oki ma drugi poziom, więc lepiej ode mnie da sobie radę..” dodał po chwili.

„Hę?!” Devanę zatkało.

„Przecież.. Ty masz.. Trzeci..?” wystękała po chwili.

Wciąż miała przed oczami Status Ichiro…

Nagle to do niej dotarło..

„Ichiro.. Przepraszam.. Tak mi przykro..” powiedziała wyciągając ku niemu dłoń.

„Nie szkodzi.” Odparł.

„Ja sam, nawet po tylu latach zapominam..” dodał po chwili.

 W momencie gdy jego bóg rozwiązał Familię i odszedł do Tenkai – jego błogosławieństwo wygasa i Status jego Dzieci ulega zablokowaniu.

Niezależnie od poziomu jaki posiadali – dopóki nie zawiążą kontraktu z innym bóstwem – dopóty nie będą mogli korzystać ani ze zdolności, ani z bonusów uzyskiwanych dzięki awansom.

Jednym słowem – wracają do pozycji zwykłego śmiertelnika bez Falny

Tyle że..

„Na szczęście wiedza i doświadczenie zdobyte w tym okresie nie znikają, więc.. wciąż mogę się przydać..” powiedział Ichiro zwieszając głowę.

„I to jak cholera..” potwierdził Oki.

 To fakt – Ichiro miał poziom zero.

Jednak wciąż przewyższał Oki`ego z drugim poziomem w wielu kwestiach.

Spostrzegawczość, znajomość świata, szybkość i trafność podejmowania decyzji.. Do tego ta jego zdolność tropienia..

Niby powinna być zablokowana przez utratę Falny, jednak..

 „Właśnie.. Jak to jest z tym twoim tropieniem?” zapytał go w końcu.

„Znaczy.. że o co chodzi?” spytał Ichiro pomiędzy kęsami.

„No.. Niby nie masz Falny, a jednak żaden ślad nie ujdzie twojej uwadze..” powiedział..

Zawsze interesowało go to, jakim cudem Ichiro może tak sprawnie funkcjonować w świecie Poszukiwaczy Przygód…

Jednak zamiast Ichiro – odpowiedziała .. Devana.

 „Ludzie od wieków radzili sobie bez Falny, i to całkiem dobrze..” powiedziała.

„Z powodzeniem tropili zwierzynę, bronili siedlisk przed potworami i demonami.. Dokonywali wielkich czynów..” powiedziała w zadumie.

„To, że ktoś nie ma Falny, nie znaczy jeszcze że będzie bezradny jak dziecko..” dodała.

„Dokładnie.”  Przytaknął Ichiro.

„Gdy ktoś przywyknie do bonusów uzyskanych dzięki Falnie – używanie ich wydaje mu się zupełnie naturalne i  nie wyobraża sobie świata bez nich. Jednak sam poziom nie wystarczy.” Zaczął wyjaśniać.

„Nawet pomimo wyostrzonych zmysłów, nie dostrzeżesz śladów królika jeśli nie będziesz wiedział gdzie patrzeć,  ani nie wyczujesz zapachu zwierzyny jeśli będziesz szedł z wiatrem.. ” powiedział mrugając do niego okiem.

„Dlatego lepiej się czuję w lochu niż w bagnie.” Mruknął Oki.

„Na bagnach nikt nie czuje się dobrze..” powiedział Ichiro poklepując go po ramieniu.

„Ale damy radę. Nie powinniśmy tu napotkać nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.” Dodał zbierając naczynia.

Gdy poszedł pozmywać, Devana zwróciła się do Oki`ego.

„A wy.. długo się znacie?” spytała jakby od niechcenia.

„Od dawna.. W zasadzie to zaraz jak zjawił się w naszej Familii, Ganesha oddał go pod moją opiekę.” Odparł mężczyzna.

„Więc.. może wiesz .. dlaczego on..” Devana trochę wstydziła się zadać tak osobiste pytanie dotyczące jego druha.

„Dlaczego nie przystał do Familii?” Oki  dokończył za nią.

Devana kiwnęła głową, spoglądając ukradkiem w stronę gdzie odszedł Ichiro by pozmywać naczynia.

„Z tego co wiem, to Ganesha wiele razy proponował mu przystąpienie do nas, jednak ten zawsze odmawiał..”

„Odmawiał? Ale przecież.. Jego poziom.. Falna.. Tyle tracił..” szepnęła zdumiona Devana.

„Poza tym.. Dlaczego Ganesha się zgodził go przyjąć bez wcielenia do Familii?” spytała.

„Cóż.. Ganesha uważa się za boga wszystkich istot, niezależnie od tego czy są, czy nie są w jego Familii..” powiedział Oki.

„Nie rozumiem..” powiedziała nieco zdziwiona Devana.

„Ganesha jako jeden z niewielu bogów potrafi oddzielić swoją boskość od swojej Familii..” usłyszała za plecami.

Devana poczuła że się czerwieni.

Prawdopodobnie Ichiro słyszał jednak jej rozmowę..

„Gdy poprosiłem go o opiekę, spytał mnie czy nie chcę przyłączyć się do jego Familii..” powiedział Ichiro siadając znów przy ognisku.

„Przepraszam.. Garnek musi się trochę odmoczyć, więc odłożyłem mycie na później..” dodał na usprawiedliwienie.

 Usiadł znów przy ognisku i spojrzał na nich, jakby zastanawiając się co ma powiedzieć.

„Podobno Falna to Falna.. taka sama, niezależnie od bóstwa które nią obdarza..” zaczął powoli, ważąc słowa.

„Dlatego gdy ludzie podejmują decyzję o przystąpieniu do jakiejś Familii, często nie zastanawiają się nad tym jakie jest bóstwo które ją prowadzi i.. czy będą w stanie w nie wierzyć.. Jeśli nie są w stanie załapać się do którejś z najsilniejszych Familii, to starają się o wejście do kolejnych – niżej postawionych w hierarchii.” powiedział.

„Zupełnie jakbyś szukał dobrego pubu żeby napić się piwa.” Zaczął tłumaczyć z innej strony widząc nieco niepewną minę Oki`ego.

„Chcesz się napić dobrego piwa w jak najlepszej atmosferze, więc sprawdzasz ile masz valis  w sakiewce, i ruszasz w miasto. Jedne knajpy są za drogie, więc je omijasz.. Inne zbyt podłe – więc tam też nie wchodzisz. Gdy już staniesz w alejce gdzie jest kilka pubów na które cię stać – do którego wejdziesz?” spytał Ichiro.

„Nooo… Do tego gdzie lepsi bardowie grają..” powiedział niepewnie Oki nie wiedząc o co dokładnie chodzi druhowi.

„No widzisz!” uśmiechnął się Ichiro.

„Nawet przez głowę by ci nie przeszło spytać o barmana.. czy uczciwy, czy wesoły, czy żony nie bije.. Przecież chodzi tylko o piwo, a to praktycznie w każdej knajpie jest takie samo..” powiedział.

„Nie sugerujesz chyba że Ganesha..” zaczął Oki, lecz Ichiro uspokoił go ruchem dłoni.

„Oczywiście że nie.” Powiedział.

„Bardzo go szanuję i uważam że jest naprawdę wspaniałym bogiem. Jednak moim bogiem wciąż jest Swarożyc.. To tak, jakbyś zawsze pił piwo w ulubionej knajpie, a potem nagle ją zamknęli. Nawet gdy wejdziesz do innego pubu, to to samo piwo które piłeś wcześniej – będzie inaczej smakować.” Powiedział Ichiro.

„Rozmawiałem wiele razy o tym z Ganeshą. Powiedziałem mu, że dla mnie, przystąpienie do innej Familii byłoby jak zdrada swojego boga.. że .. że nie jestem na to gotów.” Powiedział spuszczając głowę.

„Wcale nie musisz przestać go kochać..” powiedziała cicho Devana.

Ichiro podniósł głowę i spojrzał na nią ze zdziwieniem.

„To że pijesz piwo w innej knajpie nie znaczy że zdradzasz barmana który zamknął swój biznes..” powiedziała patrząc mu w oczy.

„Ale według mnie, i tak błądzisz.” Dodała.

„Dużo nad tym myślałam ostatnio i zrozumiałam, że obowiązkiem bóstwa zakładającego swoją Familię, jest troska o wszystkie swoje dzieci. Nawet poświęcając się dla nich. A Swarożyc postąpił egoistycznie i porzucił was dla siebie.” Powiedziała bogini, po czym wstała nie mogąc opanować emocji.

Wciąż miała w sercu uczucia Blake`a i tą dziewczynę o krok od śmierci, która potencjalnie może jej go odebrać..

Jednak.. Wie, że nie wolno jej było inaczej postąpić.. Żadnemu bóstwu nie wolno stawiać własnych korzyści przed swoimi dziećmi…

Położyła dłoń na ramieniu Ichiro.

„Chyba rozumiem motywy jakie nim kierowały, ale przez to skazał was na tułaczkę i konieczność dokonywania trudnych wyborów. Według mnie – nie tak powinien postąpić bóg.” powiedziała.

„Nie mówię tu że powinieneś się od niego odwrócić.. Nie. Jednak będąc wcześniej poszukiwaczem przygód i marnując tą szansę jaką dało ci jego błogosławieństwo – marnujesz jednocześnie dar jaki od niego otrzymałeś.” Powiedziała z przekonaniem w głosie.

„Na jego miejscu z jednej strony cieszyłabym się, że mam takie wierne dziecko, ale też byłoby mi przykro widząc, jak wszystko to, co dla niego zrobiłam przez tyle lat jest przez nie marnowane.” Dodała.

„Rozumiem że po takiej stracie szukasz bóstwa czy familii która jak najbardziej będzie ci przypominała to co straciłeś, jednak – Ganesha na pewno też ci to powiedział – nigdy takiej nie znajdziesz.” Powiedziała bogini.

„Dlaczego do niego nie dołączysz ? Do Ganeshy?” spytała po chwili przerwy.

„Znasz go, szanujesz, masz tam przyjaciół.. Większość poszukiwaczy przygód nie ma takiej możliwości by poznać bóstwo i jego familię przed przystąpieniem, więc tobie powinno być przecież łatwiej..?” spytała znów.

Ichiro nie odpowiedział od razu, tylko spuścił wzrok i zaczął dłubać patykiem w ziemi u stóp.

„Nie chcę wchodzić do Dungeonu..” powiedział po chwili cichym głosem.

„Wiem, że nikt mnie nie zmusza, ale.. i tak.. większość działań familii skupia się właśnie na tym..” powiedział.

„Nie wierzę.. Z trzecim poziomem i.. boisz się?!” spytał z niedowierzaniem Oki.

„Nie.. to nie tak..” zaczął Ichiro, ale Oki jeszcze nie skończył.

„Przecież górne piętra to byłby dla ciebie spacerek a dopiero na średnich miałbyś jak teraz w tym cholernym lesie!” powiedział.

„Nie rozumiesz..” powiedział Ichiro kręcąc głową.

„Ja nie chcę by Dungeon mnie usidlił.” Dodał na wyjaśnienie.

„O czym ty..” zaczął Oki, ale Devana przerwała mu ruchem dłoni.

 „W Familii Swarożyca czułem się  naprawdę potrzebny.” Zaczął tłumaczyć  Ichiro.

„Podróżowaliśmy po świecie, pomagaliśmy ludziom.. Nie za darmo oczywiście, ale Swarożyc dbał by opłata była uczciwa a jednocześnie do udźwignięcia dla najemców..”

„Nie mówiłeś że byliście najemnikami..” powiedział ze zdziwieniem Oki.

„Bo nie byliśmy..” odparł z uśmiechem Ichiro.

„Swarożyc nie chciał jednak robić przysług za darmo, bo twierdził że to..  Psuje ludzi.” Wyjaśnił.

 „Że co?” zdziwił się Oki.

„Kiedy pomagasz ludziom za darmo, to na początku są wdzięczni, ale po jakimś czasie wszystkim się wydaje że tak ma być i traktują cię tak, jakby to miał być twój obowiązek, a nie przysługa.” mruknęła w odpowiedzi Devana, a Ichiro spojrzał na nią z wdzięcznością.

„ W każdym razie, zawsze czuliśmy że jesteśmy komuś potrzebni.” Powiedział.

„A to trzeba było zniszczyć gniazdo potworów plądrujących uprawy, to konwojować wartościową karawanę czy uwolnić wioskę od klątwy.. Jednak to co robiliśmy, zawsze dawało pożytek innym, czy to wtedy gdy tropiliśmy bandytów, czy gdy pomagaliśmy we żniwach.. zawsze to miało jakąś większą wartość niż samo valis.” powiedział Ichiro.

„Jednak gdy usidli cię Dungeon..” zawiesił głos na chwilę..

„To pochłonie twoje życie i twoją duszę..” dokończyła za niego Devana.

„..?!..” Ichiro spojrzał na nią zdumiony.

„Tak mawia taki jeden krasnolud którego poznałam..” powiedziała tłumacząc się.

„Spodobał by ci się.. Chyba macie dużo ze sobą wspólnego..” dodała z przymrużeniem oka.

„Z twojej Familii?” spytał z zaciekawieniem Oki.

„Nie.. Od Demeter..” odpowiedziała.

„Uuummm.. Demeter..” zaczął z rozmarzeniem.

„Pieeęękna bogini.. I ma takie wiel..” Ssslack!! Gotowany ziemniak przerwał mu w pół zdania, rozbryzgując mu się pod okiem.

„Och.. przepraszam.. chciałam go rzucić w krzaki ale nie trafiłam.. niedogotowany był..” powiedziała z przekąsem Devana, machając w powietrzu widelcem na którym nabity był następny kandydat do lotu.

„Nic się nie stało.. każdemu się zdarza..” mruknął Oki sięgając po ścierkę.

Wciąż miał w pamięci strzał Devany kilka dni temu, gdy jedną strzałą zdjęła dwa gołębie.. Specjalnie czekała aż pierwszy wzbije się do lotu.

„Inaczej drugi by uciekł po pierwszym trafieniu i nie było by dość mięsa na kolację.” Powiedziała na wyjaśnienie.

Już miał coś na ten temat powiedzieć, ale ugryzł się w język.

Zazdrosne boginie potrafią być naprawdę wredne.. i to nie zależnie od tego czy mogą używać swoich mocy czy nie…

Tak czy inaczej – szczęśliwie skończyli śmiechem tą rozmowę, która zaczynała się powoli robić dość ciężka dla Ichiro.

Jednak nawet na drugi dzień było widać że i on i Devana mają o czym myśleć.

Zresztą Oki też miał w głowie gonitwę myśli.

Gdy obserwował Ichiro tak sprawnie radzącego sobie z osłanianiem tyłów, musiał zrewidować swoje postrzeganie towarzysza przez pryzmat braku Falny.

To nie jest jakiś tam sobie kmiotek który ucieknie z wrzaskiem na widok goblina.

Deszcz padał coraz rzęsiściej, a ten wyglądał jakby całe życie nic innego nie robił, tylko z mieczem w dłoni brnął przez bagno.

Spod naciągniętego na głowę kaptura na prawo i lewo błyskała para jego czarnych oczu, a rękojeść miecza wystawała spod płaszcza gotowa by w ułamku sekundy połączyć się z dłonią i w błyskawicznym cięciu zakończyć żywot jakiegoś potwora.

Tak.. Ichiro definitywnie przewyższał zwykłych śmiertelników bez Falny.

Co prawda Oki już wcześniej widział jak Ichiro walczy, ale dopiero teraz docenił jego kunszt.

Oki miał nadzieję że Devana przemówiła mu wczoraj do rozumu i po powrocie Ichiro przystanie nareszcie do ich Familii..

 Jednak teraz musi się skupić na swojej działce.. Potwory zaczęły się robić coraz zuchwalsze…

 

 

…***…

 

 

„Chciałam ci.. podziękować..” powiedziała Alvien po czym wyciągnęła rękę.

„Tooo.. przecież..” powiedziałem, ale zachęcony jej uśmiechem nieśmiało ująłem jej dłoń.

Była Elfką, a Elfy przecież nie pozwalają by ktokolwiek obcy ich dotykał…

Skłoniłem się przed nimi z szacunkiem starając się nie patrzyć im w oczy.

Staliśmy przed namiotami rozbitymi pod szerokim tarasem na którym stał domek Mabbet.

Przede mną stała Alvien, a tuż obok Will podtrzymywał wciąż słabą Leę. Uszy paliły mnie jakby ktoś przyłożył do nich rozpaloną do czerwoności stal.

Właśnie przed chwilą powiedziałem im jak pierwszy raz spotkałem ich córkę.

Musiałem to zrobić.

Gdy zaczęli mi dziękować za uratowanie jej życia, za dowiezienie tutaj – po prostu nie mogłem przyjąć tych podziękowań ot tak sobie.

„Nie czuj się winny chłopcze.” Powiedział Will, po czym położył mi dłoń na ramieniu.

„Normalnie, gdybym się dowiedział że ktoś podglądał moją córkę w kąpieli, to spuściłbym mu tęgie lanie.. Jednak miałeś odwagę się przyznać.. a poza tym.. I tak jestem winien ci wdzięczność za jej życie..” powiedział spokojnie.

„No, a Norien to.. piękna dziewczyna .. mimo wszystko.. i jakoś nie wyobrażam sobie że normalny mężczyzna mógłby ot tak  nad sobą zapanować..”

„Tato!!” krzyknęła nieco zgorszona Lea.

„Och.. wybacz.. chodziło mi tylko o to że..”

„Już lepiej nic nie mów.” Powiedziała Alvien do męża.

„Naprawdę jesteśmy ci bardzo wdzięczni za uratowanie jej życia.. i .. za szczerość.” Powiedziała Elfka.

Tylko kiwnąłem głową.

Uszy wciąż miałem czerwone, a do tego jeszcze ich reakcja.. Chyba lepiej bym się poczuł gdyby okazali złość czy coś..

„To.. na pewno był przypadek, i już się nie powtórzy.. prawda?” powiedziała nieśmiało Lea.

Energicznie pokiwałem głową.

„Ale.. Nic jej nie mówcie .. proszę.. Ja.. chciałbym sam jej powiedzieć.” Poprosiłem z nadzieją w głosie.

„Oczywiście.” Zgodziła się Alvien.

Will i Lea również skinęli głowami na zgodę, a ja znów skłoniłem się przed nimi z wdzięcznością.

„Blake!! Chodź tu i pomóż!!” głos Jansona wyrwał mnie z tej trochę niezręcznej sytuacji.

„Już lecę!” odkrzyknąłem, i po krótkim „Wybaczcie..” popędziłem na górę.

Po chwili zeszliśmy taskając ławkę która zazwyczaj stała na werandzie.

Ponieważ w kuchni było za mało miejsca by wszystkich pomieścić, postanowiliśmy, że będziemy jeść na dole.

Oren zdemontował jedno skrzydło drzwi od szopki i ustawił na czterech dość wysokich gnotkach przygotowując prowizoryczny stół, a my z Jansonem z grubego kloca drewna skleciliśmy dodatkową ławę, tak, że teraz mogliśmy wszyscy razem usiąść do późnego śniadania.

Mabbet poświęciła na obrus świeżo wyprane, białe prześcieradło, a po chwili z Darrenem zaczęliśmy znosić jedzenie.

Nim usiedliśmy, nowoprzybyli jeszcze raz zaczęli dziękować Mabbet za gościnę. Wczoraj wieczorem było zbyt późno a oni byli zbyt zmęczeni na formalności. Jedno co zrobiliśmy, to ostrożnie znieśliśmy chorą na dół, do namiotu, gdzie Alvien od razu mogła otoczyć ją swoją druidzką opieką, która ( jak tłumaczyła później Elfka ) działa tym lepiej im bliżej matki Gai..

Norien leżała teraz na materacu, a część jej ciała opleciona była jakimiś podobnymi do bluszczu roślinami, przez które zdawać by się mogło że płynęły delikatne fale światła.

„Nigdy nie przypuściłabym że będę gościć u Wiedźmy z bagien..” powiedziała Alvien gdy formalnościom stało się za dość.

„Druidzi z Kręgu Walen bardzo cię cenią..” dodała elfka.

„Oh.. Tak daleko na północy?..” zdziwiła się Mabbet.

„Uratowałaś wiele istnień podczas zarazy ..” powiedział Will.

„To przecież nic takiego.. To mój.. obowiązek. Poza tym przecież to nie tylko ja.. Dziadek Darrena, Druidzi z wielu Kręgów, Reanore wysłało z lecznicy praktycznie wszystkich medyków..” zaczęła wyliczać z zakłopotaniem chientropka.

Widać było że nie jest przyzwyczajona do takich komplementów.

Ale to fakt któremu nie dało się zaprzeczyć.

Podczas zarazy jeździła od wsi do wsi, zawsze tam gdzie było najciężej, a jej wiedza i eliksiry niosły ulgę wielu cierpiącym..

„Janson ani razu nie wspomniał, że to ty jesteś Wiedźmą z bagien.. Cały czas tylko: Mabbet to, Mabbet tamto.. Gdyby choć raz napomknął kim jesteś, byłabym spokojniejsza..” powiedziała Elfka.

„Nie sądziłem że to może  być takie ważne..” powiedział nieco stropiony kowal.

„Naprawdę.. Przez myśl mi nie przeszło, bo praktycznie nigdy nie nazywałem Mabbet Wiedźmą..” powiedział.

„A może powinieneś..” powiedziała chientropka udając skrzekliwy głos starej jędzy.

„Nie bardzo..” odparł kowal ze śmiechem.

Co prawda masz chatkę na kurzej stopce, ale ( jak sama zaznaczasz) nie jesteś jeszcze stara, poza tym nie masz kota tylko psa, i nie wabisz dzieci cukierkami..” zaczął wyliczać na palcach Janson.

„A skąd wiesz?” zaskrzeczała znowu  Mabbet.

„Bo mieszkasz tak daleko od cywilizacji, że gdybyś chciała tu zwabić jakieś dzieci na słodką ścieżkę, to zanim by tu dotarły umarłyby na cukrzycę albo potopiły się w bagnie. Jedno z dwóch.” Odparł kowal głosem eksperta, po czym – by uciąć temat – wpakował sobie do ust udko z kurczaka.

Wybuchliśmy śmiechem.

Teraz, gdy pierwsze lody zostały przełamane mogliśmy spokojnie zająć się jedzeniem i poznawaniem się nawzajem.

Mabbet dopytywała Alvien o Druidzkie techniki lecznicze, Will zachwycał się domkiem na drzewie.. I choć atmosfera zdawała się być luźna i wesoła, to jednak widać po nich było, że od czasu do czasu zerkają w stronę namiotu w którym opleciona delikatną siatką roślin leżała Norien.

Norien.

Nie tak wyobrażałem sobie moment w którym dowiem się jak ma na imię..

Myślałem ze będę przy niej gdy się obudzi, że będę ją trzymał za rękę i gdy otworzy oczy to spyta „Kim  jesteś?” A wtedy ja się przedstawię a ona wtedy zdradzi mi swoje imię..

„.. ślisz?”  dotarła do mnie końcówka pytania.

„Hę?” odpowiedziałem zakłopotany.

„Wyglądasz na zagubionego w myślach.. Martwisz się czymś?” spytała cicho Lea.

„Och… nie.. tylko.. zamyśliłem się..” odparłem zmieszany.

„To widać. Hihi..” zaśmiała się lekko.

„Ziemniak spadł ci z widelca a ty nawet nie zauważyłeś..” powiedziała.

Zerknąłem w dół.

Faktycznie.. W pół drogi do ust trzymałem pusty widelec.

Trochę się speszyłem pod jej wzrokiem.

„Nie dziw się chłopcu że zaniemówił.. Otacza go tyle pięknych kobiet..” powiedział Oren.

„Och! Dziękuję młodzieńcze.” powiedziała Mabbet, jednocześnie teatralnym gestem poprawiając włosy.

„Prawdziwy z niego dżentelmen nieprawdaż?” dodała skłaniając się ku Alvien.

Oren zaczerwienił się i sięgnął po szklankę wody by ukryć zakłopotanie.

„Coś cię trapi?” spytała ponownie Lea, ignorując śmiech towarzyszy.

Spojrzałem na nią trochę onieśmielony.

Oren miał rację.. Słabo sobie radzę w towarzystwie pięknych kobiet…

„Chciałabym się przejść kawałek, ale wciąż jestem słaba.. Może użyczysz mi ramienia?” spytała znów z rozbrajającym uśmiechem.

Spojrzałem bezradnie na Jansona, potem na Mabbet.. Oboje nagle stali się tacy głodni że każde zajęło się talerzem..

„Jak możesz Lea.. Blake jeszcze nie skończył śniadania..” powiedziała Alvien strofując córkę.

Trochę mnie to otrzeźwiło, bo momentalnie odparłem:

„Niee.. Nie szkodzi. I tak rano nie jem zbyt wiele..”

„Już prawie południe..” powiedziała Alvien przyglądając mi się z uwagą.

„Tak.. wiem.. Ale i tak chętnie się przejdę..” powiedziałem wstając od stołu.

Wyciągnąłem rękę w kierunku młodej dziewczyny.

Gdy jej palce dotknęły mojej dłoni, coś jakby we mnie pękło.

Allany.. szepnąłem..

„Co?” spytała Lea.

„Nic.. tylko.. Przypomniała mi się przyjaciółka z dzieciństwa..” powiedziałem, starając się powstrzymać drżenie głosu.

Lea ujęła mnie pod ramię i ruszyliśmy przed siebie.

Deszcz przestał padać dopiero nad ranem, więc trawa wciąż była mokra a ziemia grząska. Poczułem jak Lea mocniej zacisnęła palce na moim ramieniu gdy wyszliśmy spod suchego azylu pod domkiem Mabbet.

Szliśmy przed siebie, w kierunku lasu, gdzie zazwyczaj trenowałem.

Było tam w miarę sucho, a zwalone drzewo pozwoli nam na sobie odpocząć przed drogą powrotną.

Pomimo tego, że Lea porządnie się wyspała, a Darren podał jej specjalną miksturę wzmacniającą którą w nocy od podstaw upichcili razem z Mabbet – pomimo tego wciąż była słaba.

Przez całą drogę nic nie mówiliśmy, skupiając się jedynie na spacerze przez łąkę.

Pomimo początkowego zakłopotania, pozwoliło mi to przywyknąć do niej, do jej zapachu, oddechu, dotyku.. obecności.

Tak bym się czuł, gdybym teraz szedł z Allany.. przemknęło mi przez myśl.

Spojrzałem na nią.

Była praktycznie w jej wieku, tak na oko sądząc.. Może rok starsza. Podobny wzrost, delikatne dłonie.. Jednak Allany miała krótsze i ciemniejsze włosy..

No i nie była półelfką..

„Przypominam ci kogoś..” bardziej stwierdziła niż spytała gdy usiedliśmy.

 „To.. Smutne wspomnienia?” spytała.

Kiwnąłem głową.

„Opowiedz..” poprosiła.

Spojrzałem na nią, a ta tylko zamrugała oczami, jakby  starając się dodać mi otuchy.

„Gdy coś cię trapi, dobrze jest to komuś powiedzieć, komuś, komu ufasz. Wtedy zmartwienie zrobi się mniejsze, bo podzieli się na dwie osoby..” dodała z przekonaniem.

„Skąd mam wiedzieć czy mogę ci zaufać?” spytałem przekornie.

„Hm.. Dobre pytanie.” zamyśliła się.

„To zrobimy tak. Ja ci powiem co mnie trapi, a potem ty, jeśli uznasz że możesz mi zaufać – opowiesz mi o swoich zmartwieniach!” powiedziała z rozbrajającym uśmiechem.

I znów – jakbym zobaczył Allany stojącą na beczce kiszonej kapusty, tłumaczącą mi jak nietrybowi – ja będę twoją królewną a ty moim bohaterem…

„…śliłeś..” dotarło do mnie poniewczasie.

„Znów odpłynąłeś.” Powiedziała nie czekając na moje niemrawe „co?” ..

Heh.. No więc:” Zaczęła podnosząc w górę oczy z politowaniem i składając dłonie na podołku.

„Dręczy mnie wiele rzeczy.. Tak wiele, że nie wiem od czego zacząć..” powiedziała.

„Najlepiej.. od.. początku?” powiedziałem niepewnym głosem, onieśmielony lekko jej rozbrajającym zachowaniem.

„Obawiam się że nie mamy aż tyle czasu.. Za miesiąc na pewno zaczęli by nasz szukać..” powiedziała siląc się na powagę.

Prychnąłem śmiechem.

Nie było takiej możliwości by nie ulec jej urokowi.

Zaczęła opowiadać, a ja siedziałem i słuchałem.

 

 

…***…

 

 

„Musicie odejść. Nie da się nic zrobić...” Powiedział sołtys Braddock.

„Wiesz dobrze, że to nie jej wina.. Poza tym, to tylko kwestia czasu zanim opanuje moc..”

„Ale tego wam brakuje.. Tego NAM brakuje..” powiedział sołtys.

 „Oficjalnie Jutro opuścicie wieś. Ale radzę spakować się już teraz i ruszać zanim zapadnie zmrok. Wieśniacy boją się podróżować po ciemku, więc.. Heh.. Ja ich tu jakoś zatrzymam.” Dodał zwieszając głowę.

Will wiedział co ma na myśli..

Za dnia co bardziej krewcy wieśniacy mogli by ruszyć za nimi i dokończyć to, czego nie zdołali…

Wszystko zaczęło się od głupiego wiejskiego festynu.

Cieszyli się, tańczyli, pili zbyt ciepłe piwo i żartowali.. gdy wtem – KKKKHHHHHHAAAAASSSSSSHHHHHHHHHH….  – odgłos, jaki wydaje kurczak wrzucony do gorącego oleju a zaraz potem smród palonego mięsa dotarł z okolicy stodoły..

Wielki wrzask podniósł się, gdy uczestnicy zabawy rzucili się w tamtą stronę.

Dwa spalone ciała i jedno, wciąż wijące się w agonii.. a nad nimi, z wciąż wyciągniętą ręką, trzęsąca się ze wzburzenia ..

„Norien!! Co się stało?!” spytał Will w panice rozglądając się wokół..

„Tato.. Oni.. oni.. .. .. oni…”

Will złapał upadającą córkę nim ta dotknęła ziemi.

„MOJE DZIECI!!!! MOJE BIEDACTWA!!!! MOJE MALEŃSTWA!!!!!” za jego plecami rozległ się głośny krzyk.

 

……..

 

 

„Więc mówisz, że ta trójka młodzieńców próbowała cię.. Zgwałcić?!” spytał z niedowierzaniem sędzia.

Dziewczyna skinęła głową.

Widok tylu nienawistnych spojrzeń wokół niej całkowicie odebrał jej mowę.

Pomimo protestów prawie połowy wsi, na proces nie wpuszczono publiczności, a rolę sędziego pełnił.. stryj spalonych „młodzieńców”.

Sołtys nie miał w tej kwestii nic do gadania.

Jednak nie pozwolił, by rodzina Buckerpic zlinczowała dziewczynę.

Osobiście, stawiając na szali swoją przyszłość we wsi – podjął się jej obrony.

Wobec braku świadków ( który gwałciciel dba o to, by mieć świadków) sprawa wydawała się być prosta..

Jednak matka ofiar, Hildegarda Buckerpic, wiedziała jak zapewnić sobie choć namiastkę zadośćuczynienia za śmierć jej „skarbeńków”..

„Tak się składa, że wszyscy tu obecni znali domniemanych.. ”gwałcicieli” i są w stanie zaświadczyć o ich nieskalanej dobroci i uczciwości, którą stara się podważyć ten … czarci pomiot..” powiedziała Hildegarda, spluwając Norien pod nogi.

Hildegarda występowała jako oskarżyciel i z urzędu miała prawo zabierać głos w sprawie.

„Mówisz tak tylko dlatego, że moja córka trzykrotnie odrzuciła oświadczyny twoich synalków!” odpowiedziała Alvien aż gotując się ze wzburzenia.

„Łżesz jak pies .. Elfko!” odpowiedziała Hildegarda, a głuchy pomruk wśród ławników utwierdził Alvien że miała rację..

W końcu oni też byli powiązani z jej rodziną…

„Myślisz że ktokolwiek ma zamiar słuchać ciebie i tych twoich Elfich mądrości? Myślisz że ktokolwiek ci uwierzy? Tobie, która zdradziwszy swoją rasę puściła się z człowiekiem?” powiedziała Hildegarda.

 „Pierdole taki sąd.”

 Płomienie pojawiły się znikąd pochłaniając akta, biurka i ławki..

Ludziom z ledwością udało się uciec.

 

…………

 

„To ja podpaliłem sąd.” Powiedział Will.

„Wiem.. Widziałem.. Sam dorzuciłem szafkę z papierami..” powiedział sołtys.

„Jednak choć stodoła spłonęła – to szczury uciekły..” dodał.

„Nie jestem w stanie was ochronić.. Przykro mi..” powiedział, po czym ze spuszczoną głową wyszedł.

Spotkali go dwa lata później, gdy zawitali do innej wsi, kawałek dalej, na  zachodzie. Miał sklepik z warzywami i całkiem dobrze sobie radził.

Powitał ich z radością i gratulował dzieci.

„Norien!! Ale wyrosłaś!! Zrobiła się z ciebie piękna pannica!! Jakby nie moja stara, to bym ci się oświadczył!” powiedział mrugając okiem.

„Ciekawe kto by zechciał takiego starego pryka jak ty.. Lepiej rusz dupę i spakuj ostatnie zamówienie. ” mruknęła w odpowiedzi jego żona.

Wymieniwszy trochę wspomnień z czasów słusznie minionych rozstali się z nadzieją, że jednak nie wszędzie będzie tak źle…

Jednak.. Nadzieja okazała się być płonna..

 

………

 

 

„.. i nie wracajcie..” głuchy pomruk tłuszczy był nad wyraz wyraźny.

Niee.. Tym razem to nie o Norien chodziło..

Rodzinna wieś Willa nie była w stanie zaakceptować faktu, że ośmielił się przyprowadzić ze sobą Elfkę, a co gorsza - ich wspólne dzieci.

„.. Nie ma się co dziwić że już was bóstwa pokarały tą pokraką.. Wszyscy skończycie w piekle!!” słychać było zza zakrętu.

Will był zrozpaczony.

Wydawało mu się, że może choć w jego własnej wsi ucieszą się na ich widok..

Pozostało im tylko jedno..

 

……………….

 

„Więc.. zmierzaliście do Orario?” spytałem poruszony jej opowieścią.

„Tak..” przytaknęła.

„Mieliśmy nadzieję że..  Heh..  Że w takim miejscu, gdzie miesza się tyle kultur i ras.. że w końcu znajdziemy akceptację..” powiedziała, jednak instynktownie wyczułem ze to tylko część prawdy..

„.. A.. poza tym.. czego jeszcze szukaliście?” spytałem.

Spojrzała na mnie tymi ślicznymi zielonymi oczyma i powiedziała:

„Więc przechodzimy do tej trudniejszej części..  Tej z zaufaniem..”

Spojrzałem na nią uważniej.

Jej spojrzenie trochę się zmieniło.. tak jak i głos. Już nie brzmiała jak niewinna nastolatka flirtująca ze starszym kolegą.

Gdy podniosła oczy, zobaczyłem w nich o wiele więcej niż chciałbym dostrzec…

„Ratunku..” powiedziała z prostotą.

„Szukaliśmy ratunku.” Dodała.

Ratunek.. To zbyt dramatyczne by mogło być prawdziwe.. pomyślałem patrząc jej w oczy.

„Masz takie.. ładne.. czarne oczy.. Takie zupełnie czarne.. nie ciemnobrązowe, tylko .. takie zupełnie czarne..” powiedziała nagle..

„Proszę.. Nie daj jej skrzywdzić..” powiedziała po sekundzie.

„Hę?” spytałem gubiąc wątek.

„Ohhh!!!!! Mieliśmy tylko dwa wyjścia.. Rytuał wyciszenia albo trening na Maga..” powiedziała ni z tego ni z owego..

„Nerat.. Miał podobne oczy..” mówiła szybko, chaotycznie, jak w transie..

„Nie.. NIE!! NIE WOLNO!! ..” krzyknęła, po czym przewróciła oczami, i zaczęła zsuwać się bezładnie z pnia na którym siedzieliśmy.

Podtrzymałem ją przyciskając mocniej do siebie.

Czułem jak drży, gdy złe wspomnienie z jej przeszłości wyrywały się z jej ciała, by zamanifestować swoja obecność…

„Ćśśśśśśśś.. Już dobrze.. ćśśśśśśśś..” szeptałem tuląc ją do siebie i gładząc ją delikatnie o plecach..

Po chwili zaczęła się uspokajać, a jej oddech stał się znów bardziej miarowy.

Odsunęła się ode mnie jakby zdziwiona sytuacją..

„Chyba zemdlałaś więc… Och.. przepraszam..” powiedziałem zmieszany..

„Nie szkodzi..” powiedziała po czym dotknęła lekko mojego ramienia.

„Nerat był naszym najstarszym bratem.. Zabraliśmy go na rytuał wyciszenia.. Byłam wtedy mała..” powiedziała szeptem.

Tak cicho, że ledwo słyszałem jej głos.

„Coś poszło nie tak.. Nie chciałam.. prosiłam .. a oni i tak..” głos jej się załamał.

Łzy znów pojawiły się w jej oczach.

„Przecież to nie twoja wina..” szepnąłem.

„Ale mogłam.. Mogłam wezwać wilki.. Mogłam poprosić pumę.. Mogłam.. Mogłam.. mogłam…” jej głos utonął w łkaniu.

Nie wiedziałem co zrobić, wiec tylko przytuliłem ją lekko do siebie i głaskałem, mając nadzieję że za chwilę się uspokoi.

Po chwili zaczęła dochodzić do siebie.

Odsunęła się ode mnie i otarła łzy.

„Pochowaliśmy go pod jesionem.. kochał te drzewa. Zupełnie nie wiem czemu, ale.. jakoś czuł z nimi jedność. Dwa lata później nie można już było dotrzeć do jego grobu.. młode pędy całkowicie zarosły ścieżkę i zablokowały dostęp.. Mama mówi, że to puszcza, sama z siebie stworzyła mu drzewne mauzoleum..” powiedziała już mocniejszym głosem.

Nie odezwałem się.

Nie wiedziałem co mam powiedzieć.

Patrzyłem na tą młodą dziewczynę, i zastanawiałem się nad pokrętnymi kolejami losu, splatającymi dwoje różnych ludzi w podobnym warkoczu zdarzeń…

 „Znów nie byłam w stanie nic zrobić..” szepnęła po chwili.

„Gdy nadeszli tamci – nie byłam w stanie..” powiedziała i zaczęła się trząść.

„Mama starała się ich unieszkodliwić, ale przedarli się i.. pobili tatę.. i chcieli.. chcieli nas.. a wtedy Norien wstała i.. Oh..!!” zaniosła się szlochem.

Czekałem aż się uspokoi.

Zmartwienie stanie się mniejsze gdy podzieli się na dwie osoby.. przypomniałem sobie jej własne słowa.

Tak.. To chyba.. ma sens.. pomyślałem.

A  potem zacząłem mówić..

Opowiedziałem jej o wszystkim.

Od ataku orków na wioskę i śmierć Allany, aż do teraz, do dnia, gdy dotarli do samotni Mabbet.

Nie pominąłem nawet swoich uczuć które czułem nad strumieniem.

Czułem, że moja opowieść w pewien sposób zdejmuje ze mnie część brzemienia które ciążyło mi coraz bardziej, a jednocześnie rozumiejąc jej ból – czułem jakbym był w stanie przynieść jej ulgę..

Ona, tak jak i ja nie mogła nic zrobić, by ochronić tych których kochała..

 „Więc.. Norien.. Naprawdę ci się spodobała?”  Zapytała ocierając łzy.

„Tak.. To znaczy.. Nie wiem czy w taki właśnie sposób,  ale.. chyba tak.. Nie mów nikomu.. proszę..” powiedziałem z zakłopotaniem.

„Obiecuję.” Powiedziała podnosząc w górę mały palec.

„Ale to i tak nie ma znaczenia, bo  wszyscy wiedzą..” dodała, gdy przypieczętowaliśmy obietnicę.

„Że co..?” aż mnie zatkało.

„Że ci na niej zależy..” powiedziała, po czym mrugnęła do mnie okiem.

Zawstydzony – spuściłem wzrok. Nie wiedziałem co mam jej na to odpowiedzieć.

„Janson mówił nam o tobie gdy tu jechaliśmy.. Mówił co chcesz osiągnąć i na czym ci zależy.. Bez szczegółów oczywiście, ale zdążyliśmy się trochę o tobie dowiedzieć jeszcze zanim cię poznaliśmy..” powiedziała.

„Nakopię mu do dupy jak wrócimy..” mruknąłem zaczerwieniony ze wstydu.

Hihihi..” zaśmiała się .

„Może nie będzie tak źle.” Dodała znów dotykając mojej dłoni.

„Z resztą.. Sam się zdradziłeś, gdy opowiedziałeś nam jak pierwszy raz ją spotkałeś.” Powiedziała na koniec z uśmiechem.

„Znaczy.. Ja tylko chciałem być z wami szczery.. I tak byście się dowiedzieli więc lepiej było od razu..” zacząłem się tłumaczyć, ale Lea tylko przekrzywiła głowę.

„Postawa, ton głosu, dobór słów.. Twoje uczucia było widać jak na dłoni Blake.. Chyba nie jesteś zbyt dobrym aktorem.” Powiedziała stukając się palcem po policzku.

Coś w tym jest.. pomyślałem, po czym uśmiechnąłem się słabo.  Lea odwzajemniła ten uśmiech, po czym powiedziała:

„Teraz, gdy się sobie zwierzyliśmy, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego.”

Spojrzałem jej w oczy.

„Norien.. Ona… heh.. ona jest..”

 

 

 

…***…

 

 

„Iwan… IWAN!!.. Ocknij ze sie wrescie!!” krzyknął stłumionym głosem Kursag szarpiąc nieprzytomnego towarzysza.

Po chwili ciche mamrotanie dało się słyszeć z ust Iwana, a sekundę później jęknął starając się podnieść.

„Uuuhhh… co się.. uhh…” ..

Chwilę później. Wspierając się na ramieniu Kursaga Iwan usiadł na ziemi.

Drżącymi palcami pogmerał przy holsterze, o czym wyjął z niego fiolkę z niebieskawym płynem.

Wyjął ostrożnie korek i zrobił łyk, opróżniając prawie połowę fiolki. Jego ciałem wstrząsnął delikatny dreszcz, po czym zakorkował fiolkę ponownie, i schował do holstera.

Hehh.. starzeję się..” powiedział z westchnieniem, po czym położył się na wznak, czekając aż mikstura skończy działać.

„Weź nanieś trochę drzewa..” mruknął w stronę przyjaciela.

Kursag tylko zerknął bezradnie na swojego kikuta, po czym zwiesił głowę.

„Przepraszam.. zapomniałem..” znów odezwał się Iwan , po czym z jękiem podniósł się na klęczki.

Niesamowity ból we wszystkich mięśniach powodował, że ciężko było mu się ruszać.

Gdy pierwszy raz użył Berserka, przyjaciele musieli wynieść go z lochu i przez dwa dni nie był w stanie ruszyć się z łóżka.. Na szczęście potem nauczył się go kontrolować, i rozpraszać jego działanie nim osiągnął granicę wycieńczenia. Jednak tym razem znów przesadził.

Ponure miejsce, ilość wrogów, świadomość że musi ochronić kalekę.. Nie był w stanie poskromić emocji i dał się ponieść.

Teraz za to pokutował.

„Na.. to cie lepij postawi na nogi niz nojlepse mikstury magicne świata.” Powiedział Kursag, wyciągając zza pazuchy wielką piersiówkę. Sądząc po rozmiarach, musiała mieć pojemność sporej flaszki..

Iwan odkręcił korek, po czym pociągnął zdrowy łyk.

Znajome piekące ciepło rozlało mu się po całym ciele. Iwan poczuł, jak jego krew nabrała przyspieszenia.

Pędziła przez jego ciało jak kawalkada szalonych koni, wymiatając resztki bólu z najgłębszych zakamarków organizmu.

Heh.. Ni ma to jak dobry krasnoludzki spirytus..” powiedział przeciągając się.

Wciąż był jeszcze słaby, ale nie miał wyjścia – jakoś muszą przetrwać tę upiorną noc.

Po chwili u stóp kurhanu płonęło niewielkie, okropnie dymiące ognisko.

Strugi rzęsistego deszczu robiły co mogły by je zdusić, jednak nie były w stanie podołać żarowi podsycanemu od czasu do czasu przez kilka kropel spirytusu wytrząsanego z kubka przez leczących się krasnoludów.

Iwan odpiął z sulek dwie dość duże derki.

Mniejszą z nich okrył Klemensa, a drugą rozpiął nad nimi, mocując dwa końce do sulek, a dwa do tyczek wbitych w ziemię po obu stronach ogniska.

Dzięki temu zyskali jako taką ochronę przed deszczem, a i ognisko było mniej narażone na zgaśnięcie.

Gdy skończył, usiedli pod prowizoryczną osłoną, a Iwan zapytał:

„Jak zek się tu znaloz?”

„Nie wim..” odparł Kursag.

„Tyn waryjot pendził jak salony kiem my tu nie stanęli, a potym zacon dziceć w kieracie, to zek go wyprzong.. Niedługo utrwało jak mie cosik zdzieliło bez łeb, a jak zek się łocknoł, to ześ tu juz był..” powiedział.

„ Iwan.. Co się tu qrwa wyrobio..?” dodał z przestrachem.

„No.. ale ze o co ci chodzi..?”

„Jak zek beł nietomny, to mie się zdało ze jakowyś wielgachny śkuciaty cłowiek prziwluk cie tu za noge i ciepnął kole woza..” powiedział.

„Wis.. Cłowiek jak jes nietomny, to się mu syćko zdowo..” odparł Iwan ze śmiechem.

„No nie wim Iwan.. Jak mie sie kiedysik strop na przodku na łeb obsunął i zek tomnoś stracił, to mie sie nic nie zdawało ino zek ciemnoś widzioł.. Nie takie cuda jak teroz..” powiedział z powątpiewaniem Kursag.

„Moze to zasługa tej piersiówecki co jom za pazuchom nosis..” powiedział Iwan klepiąc przyjaciela po plecach.

„No nie wim..” mruknął nieprzekonany Kursag.

Wciąż miał w pamięci ten obraz..

Wielka, włochata postać ciągnąca Iwana za nogę przez polanę.

Takie rzeczy w wyobraźni..?

Deszcz który padał mu na twarz zdawał się być wtedy jak najbardziej realny…

 „Więc wyrównałeś rachunki.. Dziękuję..” pomyślał Iwan zerkając w stronę Klemensa.

Ten, w odpowiedzi parsknął, podniósł ogon i postawił sporego, parującego klocka tuż obok ich prowizorycznego zadaszenia.

„Ja ciebie też.” Mruknął Iwan, po czym poszedł uprzątnąć kupę.

Noc w towarzystwie gryzącego dymu i Klemensowych odchodów to trochę za dużo na raz.

Jednak nim Iwan wrócił do ogniska, jakby mimowolnie , przechodząc koło konia poklepał go czule po karku i szepnął: „Dziękuję.”

Koń trącił go lekko łbem, o mało go nie przewracając, po czym zajął się na powrót kontemplacją kałuży rosnącej u jego nóg.

Na krawędzi polany, tuż za linią lasu, nawet stąd widać było nikłe, niespokojne światła starające się przebić przez niewidzialną ochronę Kurhanu Pięciuset.

Wiele zbłąkanych dusz tańczyło na granicy czując tętniące tuż obok życie, i szukając okazji by je wyssać…

Cmentarz na bagnach, to nie miejsce dla żywych. Nawet za dnia.

Niewielkie, dymiące ognisko płonące pośrodku mierziło ich mroczne dusze, jednak nie były w stanie nic na to poradzić.

Na razie.

Jednak obietnica złożona wieki temu zdawała się być coraz bliżej    wypełnienia.. A gdy ten upragniony czas nastąpi , wszystkie dusze, a zwłaszcza te, które tak zdają się z nich drwić chroniąc się w cieniu tego znienawidzonego, świętego miejsca – wszystkie będą należały do nich..

„CIERPLIWOŚCI..” niemy szept przetoczył się przez okolicę dodając otuchy mrocznym mieszkańcom bagien.

Cierpliwości… powtórzyły w myślach potępione dusze.

Cierpliwości…

 

 

…***…

 

 

 

„Witamy ponownie w naszych skromnych progach!!”  powiedziała Mabbet rozkładając ręce.

Devana wpadła w jej objęcia nim zdążyła wyjąć nogę ze strzemienia, więc straciwszy równowagę objęła chientropkę za szyję.

„Niczemu się nie dziw i nie szalej..” szepnęła jej w ucho kobieta, starając się pomóc bogini powrócić do pionu.

Devana stanęła na nogi i rozejrzała się dookoła.

Jak na samotnię, było tu całkiem sporo osób..

Bogini rozejrzała się wokoło, po czym powiedziała niepewnie:

„Emmm.. Dzień.. .. dobry..?”

Wszyscy pokłonili się jej na powitanie, a ona nie była przygotowana na takie przyjęcie..

Piękna, dostojna Elfka trzymająca za rękę całkiem przystojnego mężczyznę, tuż przed nimi – urocza półelfka – pewnie ich córka, do tego Darren i Blake, a pomiędzy nimi nieznany jej człowiek wpatrujący się w nią z uwielbieniem jak w jakiś święty obraz.. Wszyscy powitali ją klęcząc na jedno kolano i pochylając głowy..

Przeszły ją ciarki..

To nie było powitanie jakie chciałaby zastać..

Odzwyczaiła się od bycia boginią.. a to tutaj .. brakowało tylko jakiegoś ołtarza z martwą krową w tle…

„Czy.. czy was..” zaczęła spokojnie..

„CZY WAS WSZYSTKICH DO RESZTY POGIĘŁO?!!” dokończyła ze złością.

„O.. Pani..” zaczął Darren, ale Devana zgasiła go wzrokiem.

PANI, to ja będę , jak mnie szlag jasny przez was trafi i do Kenkai odeśle.” Powiedziała ze złością.

„Czy wy wiecie jak się o was martwiłam?!!!” spytała.

„Po kiego czorta nam ten kamień odzwierciedlenia, jak nie odpowiadacie na pytania?!!!” dodała zagniewana..

Janson aż się skurczył w sobie.

Nie trzeba było widzieć jej aury by czuć, że  drzemiące w niej emocje właśnie się obudziły i zaczęły szaleć…

„Nie chciałem cię martwić..” wymamrotał pod nosem patrząc pod nogi.

„BĘDZIE DOBRZE.. TAK?!! BĘDZIE DOBRZE???!!” krzyknęła w moją stronę..

„CZUŁAM TWOJĄ PANIKĘ IDIOTO!! DZIELIŁAM TWÓJ STRACH!! MYŚLISZ ŻE TO BYŁO ŁATWE?!!” krzyknęła łapiąc mnie za kołnierz.

„Myślałam ze zginiesz..”.. dodała po chwili ze łzami w oczach.

„Myślałam że cię stracę..” .. powiedziała szeptem.

Objąłem ją i przytuliłem.

Poczułem jej ramiona opasujące mnie i dłonie na moich plecach.

„Super.. A ja se mogłem tam zostać..” powiedział z przekąsem Janson przerywając na szczęście tą dość niezręczną dla mnie chwilę.

„Trzeba sobie było poprosić Goibniu o wsparcie..” powiedziała z przekąsem Devana odsuwając się nareszcie ode mnie.

„To miło że zgotowaliście mi takie fajne przyjęcie.. Ale zanim pozwolę wam usiąść do stołu –Obaj  WYSPOWIADACIE SIĘ przed boginią.” Powiedziała.

Widziałem jak Janson aż skurczył się w sobie.

Jednak ona – nie bacząc na nic usiadła i kazała sobie wszystko opowiedzieć.. Ze szczegółami.

No to.. opowiedzieliśmy..

Gdy dotarłem do momentu nad rzeką, znów poczułem że się czerwienię.

Widziałem jak bogini wierci się niecierpliwie czekając aż skończę.

W końcu nie wytrzymała.

„To był ostatni raz, gdy puściłam was na taką eskapadę. Ostrzegałam, prosiłam a wy tylko że nic się nie stanie, że będzie dobrze, że dacie radę .. I co?! O mało nie zginęliście!!  Coście sobie myśleli? Hę?” powiedziała podniesionym tonem.

„W dodatku ty Blake.. Rozczarowałeś mnie. Myślałam, że więcej w tobie kultury i taktu. Nie sądziłam, że zdobędziesz się na tak haniebny czyn..” powiedziała z surową miną.

„Ja tylko.. nie chciałem jej przestraszyć..” powiedziałem na usprawiedliwienie.

„No pewnie że nie chciałeś! Jeszcze by ci uciekła i tyle byś miał frajdy z podglądania!” zaperzyła się bogini.

Nie mogłem zaprzeczyć.. Wciąż pamiętam jak klęczałem za krzakami z kamieniem w dłoni, gotów by go rzucić, a jednocześnie za nic nie mogłem tego zrobić…

„Nie unoś się tak Devana..” usłyszałem za sobą głos Mabbet, która chyba postanowiła stanąć w mojej obronie.

„Przecież nic się nie stało.. Znaczy.. Nic złego..” dodała, poprawiając się.

„Nic złego?! A to .. to.. Podglądactwo..?! Nic złego?!”

„Nie twierdzę że to było .. poprawne zachowanie, ale Blake już za to przeprosił..” powiedziała Mabbet.

Will i Alvien skwapliwie potaknęli głowami.

„Poza tym, gdyby nie ich wyprawa, to dziewczyna w tej chwili była by martwa.. Ot - taki zbieg okoliczności.” Dodała chientropka jakby od niechcenia.

Devanie trudno było się z tym nie zgodzić.

Zbieg okoliczności..

Tak czy inaczej – nie mogła dłużej się na nich gniewać.

Zwłaszcza, że wciąż interesowała ją jeszcze jedna kwestia.

„A.. Ona..? Jak się czuje?” spytała już spokojniej, spoglądając w stronę namiotu.

„Dzięki Tobie – dochodzi powoli do siebie..” powiedziała Alvien.

„Dzięki mnie? Ja .. Ja nic przecież..” zaczęła zdziwiona, jednak Mabbet znów jej przerwała.

„Twoje błogosławieństwo pomogło jej przetrwać najgorszy moment.” Powiedziała z powagą.

No tak.. Błogosławieństwo..

Devana wciąż miała w pamięci tamtą noc. Jednak, choć strasznie korciło ją, by zapytać o to, jak to wyglądało z tej strony, jakoś udało jej się powstrzymać.

„To dzięki wam..” powiedziała wskazując na nas ręką.

„To wasze modlitwy spowodowały, że .. że byłam w stanie..” zająknęła się, nie wiedząc co powiedzieć.

Trudno było jej opisać tą falę uczuć jaka przewaliła się tamtej nocy przez jej serce. W dodatku sama, nie była do końca pewna co tak dokładnie wtedy się stało i jaki odniosło skutek..

„A ty odpowiedziałaś na nie..” powiedziała Alvien.

„Jaką byłabym boginią, gdybym pozostała głucha na błaganie swoich dzieci..?” odpowiedziała Devana.

„Odkąd zeszliście tu do nas, trudniej jest się was o cokolwiek doprosić niż gdy byliście w Tenkai..” mruknęła Mabbet.

„Zarobieni po pachy jesteśmy i tyle..” odpowiedziała jej już cieplejszym głosem Devana.

„Dziecka słuchać się nie chcą, lezą w tarapaty,  po bagnach, po lochach się szlajają, dziewuchy nad strumieniami podglądają.. No weź to wszystko bez Mocy ogarnij..” dodała mrużąc oczy, po czym pacnęła mnie lekko dłonią w tył głowy.

Wybuchliśmy śmiechem.

Tak… Na szczęście pomimo swojego niewątpliwego majestatu – Devana wciąż pozostała dla nas.. Devaną.

Owszem. Nie zapomnę tego momentu, gdy odpowiedziała na nasze modlitwy, jednak dzięki jej radosnemu usposobieniu – wciąż możemy traktować ją jak naszą towarzyszkę..

Zwłaszcza że zaraz po tym.. :

„Niooo…  Telaź źjemy, a potem mamusia Devana ziobaci  ile jej dzieci ekścielii zieblały..” powiedziała targając mnie i Darrena za policzki.

„Może.. poczekamy z tym do jutra..” powiedziałem niepewnie.

„Na pewno zmęczeni po podróży jesteście..” dodałem z nadzieją w głosie.

„Nie!” powiedziała stanowczo bogini.

„Nie zasnę spokojnie dopóki nie sprawdzę ile ci tam pod koszulą przybyło.” Powiedziała mrugając okiem.

„I kto to mówi.. Dopiero co zrobiłaś mu ochrzan że przypadkiem  dziewczę w kąpieli podejrzał..” mruknął Janson

„Nikt cię o zdanie nie pytał .. mentorze od siedmiu boleści..” powiedziała Devana dumnie unosząc głowę.

„Poza tym, nie musi się cały rozbierać.. jeśli nie chce..” dodała mrużąc oczy.

Z trudem przełknąłem ślinę.

Zaczynam się obawiać tej.. aktualizacji…

 

 

 

…***…

 

 

 

Nic i nic.. Jak tak dalej pójdzie, to wrócę z pustymi rękami.. pomyślałem trochę zawiedziony.

Rozglądałem się wkoło, przeszukiwałem teren Skupieniem, jednak wciąż nie wyczułem żadnej większej aury.

Osłonięty z dwóch stron gęstymi krzakami jeżyn, przed sobą miałem dobry widok na dość spory obszar rzadszego lasu i ścieżkę którą zwierzęta chodziły nad strumień.

Teren wznosił się tu lekko, dzięki czemu bagno ustępowało miejsca dość dużej połaci lasu w którym zazwyczaj pełno było różnorakiej zwierzyny.

Z łukiem w pogotowiu czekałem aż z gęstwiny wyłoni się w końcu coś większego od zająca.

Po jakimś czasie zacząłem się niepokoić.

Coś było nie tak. Albo zwierzęta jakoś mnie wyczuły, albo coś innego przepłoszyło je z okolicy.

Poza jakąś drobnicą, nie udało mi się dostrzec nic innego.

Raz, między drzewami zamajaczyły mi jakieś większe rogi, ale z tej odległości nie byłem nawet w stanie rozpoznać co to było za zwierzę.

Czekałem już ponad godzinę, a przecież zazwyczaj nie miałem problemów z upolowaniem obiadu..

Nagle z boku poczułem jakiś ruch i zobaczyłem coś, jakby cień na samej granicy pola widzenia.

Błyskawicznie sięgnąłem tam Skupieniem.

Człowiek.

Skrada się. Ewidentnie zmierza w moją stronę..

Czyżby planował mnie..

Nie.. Aura pokazuje że nie ma złych zamiarów, jedynie nie chce być widziany..

Cofnąłem się głębiej w stronę zarośli, by uniemożliwić mu obserwację z ukrycia. Będzie musiał się zbliżyć żeby mnie zobaczyć…

Odłożyłem ostrożnie łuk i strzały, tak, by przypadkiem na nie nie wpaść i nie połamać, po czym z całych sił skupiłem się na tym, by nie być widocznym.

Ostrożnie wyjąłem Sparka i znów odpaliłem Skupienie.

Jest!.. Widzę tą jego aurę.. Trochę zły że stracił mnie z oczu, zaczyna się skradać na poważnie. Już widzę jak wychyla głowę zza krzaków jeżyn..

Wstrzymałem oddech.

Miałem nadzieję że mnie nie dostrzeże. Skryty w cieniu liczyłem na to, że Deep Shadow uchroni mnie przed wykryciem..

Jednak.. Uhh.. poznałem tą twarz..

Nim zdążyłem zareagować, usłyszałem:

„Niezły kamuflaż.. jednak trochę ci jeszcze brakuje..”

Wyprostowałem się i wyszedłem z cienia.

„O..! tu jesteś..” powiedział, gdy tylko się ruszyłem.

„Śledziłeś mnie..”

„Nie! Poszedłem sprawdzić czy się nie zgubiłeś w bagnach!”

Spojrzałem na niego podejrzliwie, nie wiedząc czy faktycznie się o mnie martwił czy..

„Podobno poszedłeś po obiad, a tu wygląda na to, że nawet kolacji nie będzie..” powiedział mrużąc oczy.

Nienawidzę cię.. pomyślałem zaciskając zęby.

„Nic nie złowisz. A już na pewno nie tutaj.” dodał, nie czekając na odpowiedź.

„Chodź.. pokażę ci dlaczego..” powiedział, po czym skinąwszy ręką odwrócił się, i nie czekając na mnie zniknął za krzakami.

Błyskawicznie złapałem łuk i strzały, po czym rzuciłem się za nim.

Nie szliśmy długo, gdy dotarliśmy na szczyt niewielkiego wzniesienia. Przed nami skarpa urywała się, opadając stromo w dół na może jakieś dziesięć metrów. W dole, u podnóża urwiska dostrzegłem coś na kształt bezładnego obozowiska. Ogryzione szczątki kilku różnych zwierząt leżały porozrzucane po niewielkiej polanie, na środku widać było resztki dużego ogniska i trochę opału, a nieopodal na kilku wbitych w ziemię tyczkach zatknięte były czaszki zwierząt.

Uświadomiłem sobie, że to nie jest dzieło jakiegoś bezmyślnego potwora..

„Trolle..” powiedział.

„To dlatego nie ma zwierzyny..” szepnąłem.

„Uhm.. Czego nie złapali to uciekło..” mruknął.

Spojrzałem na niego.

Nie wyglądał na szczególnie zaniepokojonego, jednak widać było napięcie na jego twarzy.

„Chodź.. Musimy sprawdzić jak duża grupa.” Powiedział, ja jednak złapałem go za ramię.

„Lepiej nie. Wracajmy do obozu. Skoro nie ma ich tutaj, to znaczy że łażą po okolicy szukając jedzenia. Jeśli trafią na naszą polanę..” Nie skończyłem, bo ze strachu zaschło mi w gardle.

Spojrzał na mnie uważnie, po czym powiedział:

„To zajmie mi tylko chwilę, a lepiej wiedzieć ilu ich jest, bo inaczej możemy się niemile zdziwić..”

„Dobrze.. ale musimy się spieszyć.” powiedziałem.

Zeszliśmy na dół obchodząc urwisko, i po chwili trafiliśmy na wąską ścieżkę, prowadzącą na polanę.

Na wszelki wypadek co chwila sprawdzałem Skupieniem największy obszar jaki byłem w stanie, byle tylko przypadkiem na nich nie wpaść. Po chwili byliśmy na miejscu. Ichiro sprawdzał uważnie obóz, a ja w tym czasie stałem na czatach. Kilka minut później podszedł do mnie i rzekł:

„Musimy się stąd brać, mogą w każdej chwili wrócić.”

Skinąłem głową, i ruszyliśmy z powrotem.

 „Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać?” spytałem, gdy odeszliśmy kawałek.

„Jestem tropicielem.. Devana ci nie mówiła?” odparł znów mrużąc oczy.

Pokręciłem przecząco głową, trochę zły na niego za tą.. lekką zażyłość jaką zdawał się okazywać w stosunku do mojej bogini. Czy coś się między nimi wydarzyło?.. coś .. szczególnego?  Heh.. czyżbym się robił zazdrosny..? pomyślałem.

„Poprosiła mnie bym sprawdził czy coś się nie stało, bo długo cię nie było..” powiedział, tym razem bez cienia ironii.

„Po drodze natknąłem się na ich ślady, więc poszedłem zerknąć, ale bałem się sam tam schodzić.” dodał.

„Bałeś się?” spytałem lekko zdziwiony.

Na pewno jest starszy ode mnie, bardziej doświadczony, poza tym jest z Orario, więc na pewnie nie jedno przeżył w prawdziwym Dungeonie..

„Cóż.. Banda trolli to nie jest coś z czym chciałbym się zetknąć .. nawet gdybym miał Falnę..” powiedział jakby od niechcenia.

Zamurowało mnie.

„Nie masz Falny?!” spytałem stając w miejscu.

„No.. nie mam .. Devana ci..” zaczął, ale przerwałem mu.

„Nie, nie mówiła. Nie wypytywałem o was, bo sądziłem, że sami się przedstawicie.” Powiedziałem ze złością.

„Przecież się przedstawiliśmy..” odparł, nieco skołowany moim wybuchem.

„Niebyło okazji do opowiadania całej historii.” Dodał, gdy znów ruszyliśmy.

Przeklęty Dusk.. Co on sobie wyobrażał? Pomyślałem zgrzytając zębami.

Zerknąłem w bok. Ichiro szedł obok mnie, i wyglądał, jakby było mu przykro.

„Przepraszam.. Heh.. poniosło mnie..” powiedziałem.

„Sądziłem że do ochrony Bogini Dusk da kogoś bardziej..”

„Kompetentnego?” dokończył za mnie.

 Cholera.. powinienem wcześniej ugryźć się w język.

„Nie.. znaczy.. miałem na myśli że.. To przecież bagna.. a was tylko dwóch..” zacząłem się plątać.

„Pomimo braku Falny, jednak jestem dość.. przydatny.” Powiedział Ichiro z uśmiechem.

„Całkiem dobrze strzelam z łuku, nieźle walczę mieczem.. A przede wszystkim - świetnie tropię zwierzynę i.. ludzi..” dodał mrugając okiem.

„Bagna to nie Dungeon.. Poza tym jest jeszcze Oki, a on ma już drugi poziom więc..” powiedział jeszcze jakby na usprawiedliwienie.

„Przepraszam..” powiedziałem.

„Wyszedłem z założenia że skoro przyjechaliście z Orario, to wszyscy będziecie mieli wysoki poziom..” powiedziałem starając się zatrzeć jakoś to złe wrażenie.

„Nie szkodzi.. Szczerze mówiąc.. spodziewałem się takiej reakcji. W końcu Devana to twoja Bogini..” powiedział z uśmiechem.

„Gdybym był na twoim miejscu też bym był zły, gdyby ktoś bezmyślnie naraził ją na niebezpieczeństwo.” Dodał poważniejąc.

Nie wiem czemu, ale znów zapaliła mi się w głowie żółta lampka zazdrości.

Niby że gdyby był na moim miejscu, ale..

„Padnij!!” krzyknąłem, przyciskając go do ziemi.

Tuż nad nami przeleciała skwiercząca od żaru ognista kula, by po chwili z głuchym tąpnięciem eksplodować za naszymi plecami.

Cholera.. CHOLERA!!!! ZAGAPIŁEM SIĘ!!!!

Czułem jak włoski na ramieniu skręcają mi się z gorąca, gdy przyduszałem Ichiro do ziemi.

Przez to całe gadanie zapomniałem o skanowaniu okolicy…

Skuleni, na czworakach popędziliśmy za najbliższą zasłonę.

„Co jest grane..?” spytałem zduszonym głosem.

„Szaman trolli..” powiedział z lekkim lękiem.

„De dupki nigdzie się bez niego nie ruszają.. powinienem być bardziej ostrożny..” powiedział trochę zły na samego siebie.

Nie wyglądał na szczególnie przejętego, jednak dało się wyczuć napięcie w jego głosie.

„Ilu ich jest?” spytałem.

„Chyba ze sześciu.. plus ten dupek.”  odparł, znów przyginając się do ziemi by uniknąć kolejnego ognistego pocisku.

„Masz szansę go dostrzec?” spytał mnie, zerkając jednocześnie z drugiej strony  głazu by zlokalizować atakujących.

„Chyba tak.. ale..” zacząłem, jednak przerwał mi w pół słowa.

„To naprzód.  Ja się tu zajmę płotkami, ale trzeba zgasić tą plującą ogniem świeczkę..” powiedział, po czym nie czekając na mnie zniknął za drzewem.

Nim jego cień rozmył się pomiędzy drzewami, kolejna kula ognia przeleciała obok skwiercząc i podpalając co suchsze gałęzie.

W miejscu gdzie eksplodowała, unosił się gęsty kłąb dymu i pary.

Pierwszy raz od dawna cieszyłem się że wcześniej padało…

Wciąż skryty za głazem, odpaliłem Skupienie na największy dostępny obszar..

Nie potrzebowałem dokładnego skanu.. Jedynie informacji gdzie jest szaman…

Mimo woli zarejestrowałem kilka delikatnych aur otaczających nas ze wszystkich stron.

Wtem, jedna z nich zniknęła, jakby ktoś wyłączył niewielką magiczną lampkę.

Dostrzegłem zarys aury Ichiro nieopodal, wiec to chyba jego sprawka..

Nie miałem czasu by zastanawiać się nad szczegółami.

Na prawo ode mnie, dostrzegłem dużo mocniejszą od innych, i przy okazji bardziej.. złowrogą aurę.

To musi być ten szaman.. przeszło mi przez głowę.

Wyjrzałem ukradkiem by sprawdzić gdzie dokładnie się znajduje.

Ścieżka obok nas zakręcała lekko w lewo, biegnąc poniżej niewielkiego wzniesienia, na szczycie którego widać było korzenie przewróconego jakiś czas temu przez wichurę drzewa.

Tuż za nim dostrzegłem to, czego tak wypatrywałem.

Czerwonawa aura niebezpieczeństwa.

SssskkkrrrkkkkOOOMmm!!!! Następny ognisty pocisk rozbryzgnął się na głazie za którym się chowałem.

Zrobiłem kilka głębokich wdechów, po czym wybiłem się z całych sił.

Kolejna kula ognia przemknęła pode mną, by z głośnym hukiem rozbić się o głaz..

Jest szybki.. przemknęło mi przez głowę, jednak już było za późno na zmianę planów.

Właśnie kończyłem krótki wyskok lądując na wcześniej upatrzonym miejscu w rozgałęzieniu konarów. Nim znów usłyszałem skwierczący odgłos przeszywającej powietrze kuli ognia, już mnie tam nie było..

Celowałem w skałę ponad miejscem gdzie ukrywał się szaman.

Może to zbytnia ostrożność.. W końcu mogłem dostać się do niego w zasadzie szybkim sprintem i może dwoma skokami.. jednak.. Nie miałem zamiaru niepotrzebnie ryzykować.

Doświadczenie zebrane podczas ostatnich walk wzięło górę, i nie pozwoliło mi na lekceważenie przeciwnika..

K`boom!! Gorący podmuch tuż pod moimi stopami utwierdził mnie w przekonaniu że miałem rację.

Szaman trolli miotał zaklęciami jak wściekły, choć nie słyszałem nawet jednej inkantacji..

Jednak nie był dość szybki.

Gdy tylko odbiłem się od skały, pomknąłem w stronę zwalonego drzewa.

Byłem może pięć metrów od niego, a on, już układał dłoń na swojej magicznej lasce kierując ją w moją stronę.

Jednak za wolno.

Kreowana przez niego kula ognia była zbyt wolna.

Te dwie sekundy których potrzebował by skoncentrować manę w krysztale

 by następnie wystrzelić ją w moją stronę, to było dość bym mógł znów się odbić i wykonując długi wślizg na kolanach, praktycznie przeciąć go na pół.

Gdy się zatrzymałem, on wciąż stał, z uniesionymi w górę rękoma i  wyrazem zdziwienia i niedowierzania na tej swojej nieco groteskowej twarzy.

 

……..

 

„Skąd one się tu wzięły? Przecież nigdy w okolicy nie było żadnych trolli..?” spytała retorycznie Mabbet.

„Coś musiało wygonić je z ich siedliska bo same z siebie nie migrują..” powiedział  Will.

„Jeśli tak, to musiało to być coś bardzo groźnego. Inaczej by nie uciekły..” dodał Ichiro.

„W dodatku była ich malutka grupka, jakby tylko szaman ze swoją strażą przyboczną..” dodał.

Nie bardzo wiedziałem o czym mówią..

Coś niecoś na temat trolli było w bestiariuszu, trochę opowiadań słyszałem, ale nijak nie pasowało mi to do tego czego byłem świadkiem..

Przede wszystkim..

„Ja.. jeszcze nigdy nie spotkałem trolli, ale z tego co piszą, to są naprawdę mocne, zwłaszcza szamani.. a my poradziliśmy sobie z nimi ot tak..” powiedziałem niepewnie.

Zawstydzał mnie mój brak doświadczenia, ale ważniejsze dla mnie było połączyć to wszystko jakoś do kupy, bo na razie to wyglądało nieco dziwnie…

„Cóż.. To były chyba najmniejsze z trolli leśnych, żaden nie miał więcej jak dwa metry a w dodatku wyglądały na wyczerpane wędrówką..” zaczął wyjaśniać Ichiro, bez nawet cienia złośliwości czy czegoś..

„A przede wszystkim były daleko od swojego.. domu, przez co ich moc magiczna drastycznie zmalała.” Powiedział.

Kątem oka zauważyłem jak Alvien ukradkiem go obserwuje, jednak nie dawała tego po sobie poznać.

Jednak nim zdążyłem się głębiej nad tym zastanowić, Lea poprosiła:

„Ichiro Opowiedz nam o nich.. proszę..”

„Cóż.. w sumie dużo tego nie ma...” powiedział, po czym spuścił głowę.

„Trolle należą do Starszych Ras. Na swój durny sposób są inteligentne, i choć nigdy nie stworzyły cywilizacji to nie można ich stawiać na równi ze zwierzętami czy potworami.” Zaczął po chwili namysłu.

„Mimo że są niebezpieczne, nie opuszczają swoich siedlisk, i nie atakują wszystkiego dookoła gdy tylko przyjdzie im na to ochota. Starają się zwyczajnie żyć, a agresywne robią się dopiero wtedy, gdy ktoś wejdzie im w paradę.. Wtedy, w obronie swojego siedliska będą walczyć do upadłego.”

„Ciekawe.. Skoro tak, to czemu atakują ludzi na traktach? Albo łowców w lasach? Co?!” przerwał mu Oki.

„To w sumie nasza wina..” powiedział Ichiro.

„Karczujemy las by wytyczyć nowy trakt, nie pytając się o zgodę nikogo.. Ani wilków, których stada od zawsze dzieliły ten teren pomiędzy siebie, ani Elfów, Driad czy.. Trolli..” powiedział.

Spojrzałem z niepokojem na Alvien sądząc, że wybuchnie złością po postawieniu jej rasy na równi z trollami, jednak ta, o dziwo wciąż pozostawała spokojna, jedynie z uwagą obserwując Ichiro, jakby starała się rozgryźć jego naturę.

Ja.. przyznając się niechętnie przed samym sobą – również byłem co najmniej zaskoczony..

Jednak Ichiro nie dał nam czasu na zastanowienie..

„Starsze rasy żyły sobie spokojnie przez wieki, i poza kilkoma większymi incydentami koegzystowały ze sobą nie szkodząc sobie nawzajem.

Jednak gdy nastała era ludzi – wszystko się zmieniło.. Urośliśmy w siłę, zaczęliśmy zagarniać coraz to nowe obszary wypychając coraz dalej gatunki, dla których nasze nowe ziemie od wieków były domem. Paliliśmy lasy by zyskać miejsce na pola uprawne mając gdzieś że zabijamy setki żywych istot, odbieraliśmy im dom i szanse na przetrwanie. Budowaliśmy wsie i miasta na ich świętej ziemi, gdzie leżały kości ich przodków.. ” powiedział.

„Czego oczekujesz..? Że trolle czy elfy przyjdą do nas i powiedzą:  Oh.. jaka szkoda że wasza wioska powstała na naszym cmentarzu.. Cóż za niefart.  .. Hę?” powiedział zwracając się do Oki`ego.

„Myślisz że wilki zapukają do bramy osady prosząc byśmy przestali karczować las, bo zaczyna brakować im jedzenia?” spytał ponownie, trochę zagniewany.

„Hej..!!! Ja potwory znam tylko z Dungeonu, a tam jest tylko jedno pytanie – my czy one?” powiedział zdenerwowany Oki.

Na chwilę zapadła niezręczna cisza.

„Cóż.. Fakt pozostaje faktem.. Zostaliśmy zaatakowani i odparliśmy atak. Na tą chwilę tylko to się liczy. Jednak wcale się nie zdziwię, jeśli wkrótce przyjdzie nam się zmierzyć z tym, kto ich przepędził z domu..” powiedziałem.

Wcale nie byłem zachwycony tą walką.

Ciągle miałem w pamięci wyraz twarzy Trollowego szamana.

W dłoni obracałem jego laskę, na szczycie której tkwił całkiem spory kryształ rzadkiego, górskiego kwarcu.

Jednak to nie on w tej chwili przykuwał naszą uwagę.

Tuż pod nim, oplecione misterną siatką delikatnych pnączy skrzyły się swoim zimnym blaskiem cztery inne magiczne kryształy.

Większe od tych, które zostały po humanoidalnych nietypowcach broniących kryształu.  Prawie tak duże, jakie nosił w swej piersi Leszy..

Ich obecność w lasce szamana wskazywała, że trolle również miały styczność z potworami, a skoro tak, to następne pytanie brzmi – GDZIE?

 

 

 

…***…

 

 

„Nie możesz wiecznie tu siedzieć.. W końcu przecież będziesz musiała wyjść..”  Lea była bardzo zdeterminowana.

W namiocie były tylko one. Norien siedziała na skraju posłania zasłaniając twarz dłońmi, a Lea stała przed nią w pozie sugerującej krańcowe zniecierpliwienie.

Przed chwilą starała się wyperswadować siostrze, że musi wreszcie wyjść i choć przywitać się ze wszystkimi..

Jednak Norien .. nie była w stanie.

Mimo że zahartowana znoszeniem ludzkich spojrzeń, teraz praktycznie się poddała. Tam było tylu nowych ludzi.. śmiali się, rozmawiali.. a ona.. Jak im się pokaże w takim stanie?

Gdy spojrzała w lustro, jej świat się zawalił.

Naprawdę.. W tamtej chwili wolała by nie żyć.

W dodatku teraz.. wszyscy oczekiwali że w końcu się pokaże. Przez cienkie ściany namiotu nie raz słyszała jak dopytywali się o nią.. Jak ta stara chientropka.. Mabbet.. odpowiadała na pytania, że jeszcze słaba, że wciąż źle się czuje..

Gdy wyjdzie, wszystkie oczy będą skierowane na nią..

Na jej szpetną, bliznowatą, bezwłosą twarz…

 Pokręciła przecząco głową.

„Jeszcze.. nie jestem gotowa..” szepnęła.

„Bardziej gotowa nie będziesz. Im szybciej to będziesz miała za sobą – tym lepiej. Poza tymi i tak nie wszyscy tu jeszcze są, więc nie musisz spotkać się z nimi wszystkimi na raz..” powiedziała Lea.

Doskonale wiedziała o co tak naprawdę  chodzi siostrze. A raczej o kogo.

Blake..

O mało nie zakatował koni by ją uratować.

Gdy tylko Norien mogła siadać, przez szparę pomiędzy burtami namiotu obserwowała jak coraz to liczniejsi mieszkańcy kręcą się po obejściu, a za każdym razem gdy pojawiał się ten chłopak, Norien zaczynały trząść się dłonie.

Oczywiście Lea nie powiedziała jej o wyznaniu Blake`a, o tym, że widział ją nad strumieniem, wcześniej tego dnia gdy zostali zaatakowani przez tamtych bydlaków…

Jednak sama świadomość że to on ocalił jej życie powodowała te fale emocji..

No.. poza tym całkiem przystojny z niego chłopak.. i delikatny.. Rozmarzyła się Lea przypominając sobie ich rozmowę..

Jednak teraz nie było go w pobliżu.

Poszedł z Ichiro po coś na obiad. Pewnie wrócą koło południa, więc teraz jest najlepszy moment by powoli oswoić ją z ludźmi.

 „Chodź, bo inaczej zaproszę wszystkich tutaj, więc i tak na jedno wyjdzie.” Powiedziała w desperacji Lea.

„Jak możesz..!” zaczęła Norien, gdy wtem poła namiotu odsunęła się i w świetle porannego słońca ukazała się głowa Mabbet.

„No już.. chodźcie, bo śniadanie stygnie..” powiedziała, po czym bez pardonu weszła do środka, i złapała obie dziewczyny za nadgarstki.

Chcąc nie chcąc Norien poddała się jej i pociągnięta delikatnie przez kobietę – wstała, i wyszła na zewnątrz.

Przymrużyła oczy, bo słońce poza namiotem dawało o wiele więcej światła niż w środku.

Kilka osób już siedziało przy stole.

Tata machnął do niej ręką ponaglając do podejścia.

Zdążyła zrobić raptem kilka kroków gdy nogi zaczęły się pod nią w panice uginać.

„No chodź.. Jak zjesz to poczujesz się dużo lepiej.. Zwłaszcza że dzisiaj to Devana robiła śniadanie..” powiedziała Alvien pomagając córce pokonać ostatnie metry do stołu.

„Że niby ja słabo gotuję tak?” spytała z drugiej strony trochę zawiedziona chientropka.

„Może i masz świetnego nosa do składników alchemicznych, ale papryki używasz o wiele za dużo.. Normalnie strach pierdzieć czasami..” mruknął chłopak siedzący po drugiej stronie stołu.

„Jakoś ci to przez te parę miesięcy nie przeszkadzało!” zaperzyła się kobieta.

„A bo miałem jakieś wyjście akurat..” odgryzł się znów chłopak, po czym sięgnął po kubek z herbatą by już nie ciągnąć tego tematu.

„Czekaj niewdzięczniku.. następną herbatę tak ci doprawię, że z wygódki przez dwa dni nie wyjdziesz..” pogroziła mu kobieta.

„To chyba nie najlepszy pomysł..” powiedział Will z kwaśną miną.

„Właśnie.. Już bez tego poranna kolejka do kibelka jest strasznie długa..” dodał Oki.

Norien usiadła przy stole, trochę zdziwiona ich reakcją.

Wiedziała że przez wzgląd na rodziców powstrzymają się od uszczypliwych uwag, jednak bardziej spodziewała by się głuchej ciszy w miejsce normalnego, codziennego gwaru przy stole.

„Smacznego!” usłyszała za sobą, i w tej chwili przed nią pojawił się talerzyk z jajkiem sadzonym i fasolką, a w koszyczku na stole już czekały chrupiące tosty.

„Tu masz masło. Jedz puki ciepłe. I.. Dobrze że nareszcie jesteś już z nami..” usłyszała.

Gdy podniosła głowę by podziękować, ładna dziewczyna o kasztanowych włosach tylko położyła jej dłoń na ramieniu i powiedziała:

„ No, jedz zanim wystygnie.. lub raczej.. zanim oni to wszystko zeżrą..” dodała poprawiając się.

Norien rozejrzała się w koło.

Ranek – jak każdy inny.. Smaczne śniadanie, miła atmosfera, rozmowy o niczym…

Sięgnęła po ciepłego tosta.

Masło rozpływało się po ciepłej kromce ciemnego chleba, a znad talerza unosił się kuszący zapach jedzenia.

Chłopak który marudził wcześniej na kuchnię Mabbet, teraz mrugnął do niej i z pełnymi ustami pokazał palcem jej talerz.

No tak.. Znów utknęła w pół drogi, z widelcem w powietrzu.

„Może nie będzie tak źle..” pomyślała biorąc jedzenie do ust.

„Na pewno nie będzie tak źle!!” przeszło jej przez głowę, gdy poczuła smak potrawy.

Zabrała się za jedzenie ignorując otoczenie i wygrała z ojcem walkę na dłonie o ostatniego tosta.

Właśnie wycierała usta, gdy podbiegł do niej ogromny czarny pies i z oczami pełnymi niemej prośby usiadł tuż obok niej.

Niewiele myśląc, rzuciła mu niedojedzony kawałek, za co ten polizał jej  dłoń.

„Oj.. będzie roboty..” mruknęła Mabbet   zerkając w stronę z której przybiegł pies.

Norien spojrzała za jej wzrokiem i dostrzegła na skraju polany sylwetki dwóch ludzi niosących między sobą na grubej żerdzi wielkiego dzika.

„Pomogę pozmywać!!” Prawie krzyknęła, i w panice zaczęła zbierać naczynia ze stołu.

„Hej!! Jeszcze nie skończyłem!!” jęknął rozpaczliwie Oki, gdy talerz z ostatnią fasolką która nieszczęśliwie spadla mu z widelca- zniknął sprzed jego nosa.

„Dobrze.. w takim razie chodź, pokażę ci gdzie..” powiedziała Mabbet mrugając do niej.

Wyglądało na to że doskonale rozumie powód dla którego Norien tak szybko chciała się ulotnić.

Para myśliwych była coraz bliżej.

 

 

 

…***…

 

 

 

„Jestem pod wrażeniem. Nawet by mi przez myśl nie przeszło tak polować..” powiedziałem z uznaniem.

Ichiro właśnie kończył wiązać racice dzika do grubej żerdzi.

To dzięki niemu mamy taką zdobycz. Najpierw poprosił Mabbet o pozwolenie zabrania Cerbera, a gdy znalazł pierwsze ślady dzików – jakoś nakłonił go do podjęcia tropu, dzięki czemu nie musieliśmy czekać godzinami w jakiejś zasadzce, tylko sami poszukaliśmy naszej zdobyczy..

W dodatku Cerber okazał się być nieoceniony przy wypłoszeniu zwierzyny z ich legowiska w gęstym zagajniku, dzięki czemu całe stado samo wyszło nam pod strzały.

 „Nie napinaj łuku zanim nie zobaczysz zwierzyny.. I nie celuj dłużej jak trzy sekundy, inaczej ręka zacznie ci drżeć.” powiedział szeptem.

„Jeśli w tym czasie nie uda ci się strzelić, nie strzelaj na siłę, bo i tak nie trafisz, a tylko zmarnujesz strzałę.”  dodał.

„Czemu ty nie strzelasz jak żeś taki mądry?” spytałem go trochę zły za to pouczanie.

„Bez Falny nie zdołam go naciągnąć..” powiedział wzruszając ramionami, i zupełnie ignorując mój nieco złośliwy ton.

„To po kiego tachasz ten łuk ze sobą?” spytałem zdziwiony.

„Dla sentymentu.” odparł, w dalszym ciągu przyglądając się uważnie okolicy.

Po chwili schylił się i podniósł nieco suchych liści, po czym rzucił je w powietrze by sprawdzić wiatr.

„Tam.” Powiedział wskazując dłonią kierunek.

Cerber właśnie zaczynał kluczyć wokół zagajnika i z podnieceniem machał ogonem.

Udaliśmy się w miejsce które wskazał.

Trochę się zdziwiłem, bo musieliśmy się chować za drzewami, choć po drugiej stronie, w zakolu krzaków bylibyśmy zupełnie niewidoczni..

W dodatku ta pora..

Ichiro wywlókł mnie z szopki jak tylko pierwsze ptaki zaczęły nieśmiało budzić się ze snu, i od razu ruszyliśmy.

Nie byłem na to gotowy.. Z reguły polowaliśmy po drodze, łowiąc często przypadkową zdobycz, a gdy jeszcze mieszkałem w wiosce, to myśliwi wychodzili sprawdzać pułapki dopiero po oporządzeniu zwierząt, czyli przed południem…

Teraz staliśmy za drzewami czekając aż Cerber wypłoszy nam zwierzynę.

Poranna mgła zaczynała się podnosić, więc widoczność nieco spadła, i choć ledwo wyczuwalna bryza od czasu do czasu przepychała smugi mgły z miejsca na miejsce, to niestety zawsze w naszą stronę..

Mgła..

Jeszcze tylko brakuje żeby jakiś Etherus się tu przyplątał.. pomyślałem.

Mimowolnie na ułamek sekundy skupiłem się na sobie by sprawdzić, czy mana ze mnie nie wycieka..

 Jednak..

„Czemu tutaj? Przecież po drugiej stronie jest lepsze miejsce na zasadzkę..” spytałem.

„Po pierwsze dlatego, że to stamtąd wieje wiatr i od razu by nas wyczuły.. a po drugie, nie mielibyśmy tam gdzie uciekać i trzeba by zarżnąć całe stado, a po co?” odparł.

Z logiką jego rozumowania starłem się w momencie gdy tylko wypuściłem strzałę. Starłem się i poległem.

Gdy tylko strzała dosięgła celu, cholerne dziki natychmiast rzuciły się w naszą stronę.

„Spieprzaj tam!!” krzyknął Ichiro pokazując mi niewielkie wzgórze po prawej, samemu obierając łatwiejszą drogę po płaskim..

„Heh.. ten twój brak Falny..” pomyślałem pędząc przed siebie pod górkę.

Gdy tylko oddaliłem się na słuszny dystans stanąłem, i oglądnąłem się za siebie.

Większa część stada wciąż pędziła w moim kierunku, mimo że już dawno musiały stracić mnie z oczu..

Schyliłem się i zerwałem kilka źdźbeł trawy, po czym uniósłszy rękę, puściłem je by spadły.

Poleciały w kierunku dzików…

Cich.. zagryzłem wargi ze złości.

Zrobił ze mnie wabik.. pomyślałem, po czym otaksowałem wzrokiem okolicę.

Po lewej zaczynały się bagna z których przyszliśmy, a po prawej teren był wyższy i bardziej przyjazny więc.. tak.. to będzie najlepsze wyjście.

Poczekałem aż dziki będą tak blisko, że mogłem słyszeć ich oddech, a następnie puściłem się znów pędem, by zatoczywszy spory łuk wrócić na miejsce gdzie czekał już Ichiro z Cerberem.

Niby byłem na niego zły, ale po drodze uświadomiłem sobie że to było.. najbardziej racjonalne wyjście.

Jako że mam już drugi poziom, stadko dzików nie było by dla nie żadnym wyzwaniem, zwłaszcza przy mojej szybkości, więc gdy chodziło o odciągnięcie ich jak najdalej – użycie mnie do tego planu było jak najbardziej wskazane..

Tyle że wolałbym najpierw znać ten plan..

„I jak?” spytał Ichiro wyciągając z plecaka gruby sznur.

„Chyba zajęły się zagonkiem dzikiej marchwi..” powiedziałem wzruszając ramionami.

Starałem się robić jak najbardziej obojętną minę.

Przecież nie dam mu poznać że zżera nie zazdrość że to on wymyślił taki  plan a nie ja…

Jednak chyba wyczuł mój nastrój, bo przestał zajmować się dzikiem, a zamiast tego usiadł na nim i podrapał się po brodzie.

„Przepraszam że ci nie powiedziałem.. Mieliśmy zgraną paczkę łowców więc rozumieliśmy się bez słów.. Ale to było tak dawno temu, że zapomniałem jak to jest..” powiedział.

„Nie szkodzi.” burknąłem.

„W końcu jestem tylko kmiotkiem ze wsi, który o polowaniu wie tyle co nic.” Dodałem z przekąsem.

„Zgadza się.” odpowiedział.

Zatkało mnie.

Myślałem że zaprzeczy.. chociaż z uprzejmości…

„Wygląda na to że trzeba cię będzie podszkolić w łowiectwie, bo inaczej padniecie z głodu na tej waszej misji..” powiedział spoglądając na mnie, a w oczach tańczyły mu wesołe iskierki.

Misji?!  Co on wie i skąd? Dusk mu powiedział? Przemknęło mi przez myśl, a on momentalnie odpowiedział.

„Rozmawiałem z Devaną.. Zwierzyliśmy się sobie troszkę i..”  nie dokończył, bo ze złości aż zgrzytnąłem zębami.

„Niee.. nic z tych rzeczy.. po prostu zwykła rozmowa..!” powiedział machając przed sobą rękami  w zaprzeczeniu.

Co on.. w myślach czyta czy jak? Pomyślałem, a wtedy:

Ktoś cię musi nauczyć ukrywać uczucia, bo twoja twarz cię zdradza..” powiedział na wyjaśnienie.”

Uśmiechnąłem się do niego najszerzej jak umiałem.

Aż zadrżał.

„Emm… Mam nadzieję że to akurat nie było zbyt szczere..” mruknął.

„Że co? Przecież się uśmiechnąłem..?” powiedziałem zbity z tropu.

„Aaaa..haaaa…. To uśmiech był.. no przecież.. a ja durny myślałem że to moja ostatnia chwila..” powiedział z ironią w głosie.

Patrzyłem na niego niepewnie, bo za nic nie mogłem złapać czy się ze mnie natrząsa czy coś szczerze powiedział…

„Nieważne.. na tym kompletnie się nie znam, więc nawet nie proś..

Tak jakbym akurat miał zamiar cię poprosić.. pomyślałem ze złością.

„W każdym razie w łowach mogę cię trochę podszkolić.. choć i tak się dziwię, że Devana jeszcze tego nie zrobiła.. W końcu jest boginią łowców..” powiedział zamyślając się na koniec.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten już zaczął wykład.

„Zwierzęta najaktywniejsze są rankiem, bo po nocy szukają wodopoju a potem muszą się najeść – dlatego wtedy najłatwiej je znaleźć. Gdy najedzone położą się by odpocząć, możesz przejść kilka metrów od jelenia i go nie zauważyć.. No chyba że się spłoszy i zerwie do biegu, jednak wtedy szansa że trafisz gdy jesteś zaskoczony sytuacją maleje prawie do zera..” zaczął.

„Do tego... O łuku już mówiłem, wiec nie będę powtarzał, ale musisz też zwracać uwagę na wiatr. Warto podchodzić zwierzynę pod wiatr, bo raz – że ty łatwiej wyczujesz zwierzynę, a dwa, że ona nie wyczuje ciebie.. zwłaszcza jak po goleniu nasmarujesz się tą tandetną wodą brzozową.. / no wybacz.. na tej twojej wsi to pewnie najnowszy wrzask mody, ale w mieście to raczej jej szloch../” oczywiście nie mógł się obejść bez uszczypliwego komentarza..

 „Poza tym.. raczej nie podchodź zwierzyny gdy wiatr wieje z boku.. bo choć jest duża szansa że cię nie wyczuje, to wiatr może znieść ci strzałę, a wtedy nie trafisz.” dodał zanim zdążyłem coś powiedzieć na temat mojego płynu po goleniu.

„No i ostatnie z najważniejszych rzeczy jakie musisz cały czas pamiętać. Nigdy nie strzelaj, jeśli nie jesteś pewien że dobrze trafisz. Inaczej tylko zranisz zwierzę i przysporzysz mu cierpienia, a to jest.. haniebne.” Powiedział z powagą.

Zdawałem sobie z tego sprawę.

I ojciec i Iwan, tak samo Devana.. Wszyscy kładli na to wielki nacisk.

Jednak nie powiedziałem nic, tylko skinąłem głową.

Kilka bażantów pojawiło się na skraju polany.

„Trafisz?” spytał.

„Było by dobrze trochę miększego mięsa dla dziewcząt przynieść..” dodał szeptem by ich nie przepłoszyć.

Zerknąłem Skupieniem w stronę niewielkiej gromadki.

Pewnie by się i dało.. ale trochę daleko.. Wyjąłem strzałę i położyłem na majdanie.. Napiąłem cięciwę..

„Trzymaj.” Powiedziałem oddając mu łuk i strzałę.

Wziął je ode mnie ze zdziwieniem w oczach, jednak mnie już przy nim nie było.

Pędziłem w stronę drobiu tak szybko jak tylko mogłem, po drodze dobywając Sparka i Glimmer jednocześnie.

„GDEK?!” flofff.

Zing! Zang! Cing! Sing!! .. cztery błyskawiczne cięcia, i cztery bezgłowe kuraki na trawie..

„No tak.. Po kiego ja się produkuję na temat łuku jak ty mieczem takie rzeczy robisz..?” spytał.

„Jeleń by mi zwiał.. Przy tej odległości..” powiedziałem.

„Ale te kury są tak tępe, że tylko jedna zdołała się poderwać do lotu, a i tak za wolno.” dodałem chowając miecze do pochew.

„Nie było sensu strzelać bo strzałą zdjąłbym jedną a i to nie za bardzo, bo z tej odległości miałbym problem trafić.. a jedną nasze dziewczyny się raczej nie najedzą więc.. wybrałem opcję manualną.” wyjaśniłem.

„No tak..” mruknął.

„Czasami zapominam jak to jest mieć Falnę, a czasami zapominam że inni ją przecież mają..”

„Heh…” westchnął na koniec.

Sięgnąłem by wyjąć strzałę z dzika, jednak powstrzymał mnie mówiąc:

„Zostaw.. wyjmiemy na miejscu. Inaczej jucha chluśnie i wyznaczy drogę a diabli wiedzą co w tych bagnach siedzi.. jeszcze co za nami pójdzie i szkody narobi..” powiedział zerkając w stronę bagien.

Byliśmy daleko poza samotnią Mabbet, więc jej zioła nasadzone wokół jej polany już nie działały..

Od strony bagien niósł się ciężki zapach zgnilizny i.. śmierci.

Spojrzałem na niego, a ten jedynie pokiwał głową.

„Tak.. Nie trzeba mieć Falny żeby to czuć.. Mabbet musiała być szalona że zamieszkała w takiej okolicy..” powiedział po chwili.

 

Z jednej strony mierziło mnie to jego: „Devana ci nie mówiła?” „Devana to..” „Devana tamto..”  i jeszcze ten jego trochę nauczycielski  ton.. Niby był wcześniej w familii, ale .. kpi sobie ze mnie a sam ma teraz poziom zero..

Choć z drugiej strony właśnie to powoduje że .. mam wewnętrzną ochotę mu zaufać, bo wygląda na takiego co z niejednego pieca chleb jadł i ma spore doświadczenie. Dlatego postaram się wyciągnąć od niego ile tylko zdołam, bo kiedyś ta wiedza może mi się przydać…

 

Trochę nam zeszło zanim dotarliśmy na polanę.  Nie to że dzik był dla nas za ciężki, po prostu przez niego zapadaliśmy się czasem po kostki w grząskim, namokłym od deszczu gruncie.

Cerber zniknął gdy tylko zbliżyliśmy się do skraju polany, pewnie nie mogąc się doczekać na resztki ze śniadania.

Nie dziwiłem mu się.. Mi też zaczynało burczeć w brzuchu.

Na szczęście gdy wyszliśmy z lasu na twardą ścieżkę mogliśmy przyspieszyć kroku. Po chwili byliśmy już na miejscu, witani przez zadowoloną Devanę.

„Zanieś drób na górę, a my w tym czasie zajmiemy się dziczyzną.” Zarządziła, po czym razem z Ichiro i Jansonem wzięli się za oprawianie dzika..

Dla mnie to i lepiej. Przy okazji zdążę się oporządzić bo po tym jak Ichiro zabrał mnie z rana na polowanie nie zdążyłem się nawet ogolić..

Odwiązałem kury od żerdzi i poszedłem na górę.

 „Dzień dobry! Przyniosłem trochę drobiu na obiad..” rzuciłem od progu, po czym stanąłem jak wryty.

Koło kredensu stała Mabbet i patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem, a nad zlewem pochylała się..

Bażanty wysunęły mi się z dłoni i z plaśnięciem upadły na podłogę.

Czy to naprawdę tak musiało się stać?

Akurat teraz, gdy przychodzę z polowania, wciąż cuchnący martwym dzikiem, i z bezgłowymi kurami w rękach?

Tak bardzo zależało mi na tym, żeby wywrzeć na niej jak najlepsze wrażenie gdy się spotkamy.. Wyobrażałem sobie co powiem gdy wyjdzie z namiotu, albo gdy podejdzie do ogniska.. Na łące gdy będzie zbierała kwiatki na wianek.. Wszystko.. tylko nie to…

Stała nad zlewem z ociekającym wodą talerzem w dłoni jakby dopiero teraz dotarło do niej że ktoś wszedł do kuchni.

Wyglądała.. ślicznie. Mimo że nie miała włosów, wyglądała tak urzekająco jak wtedy nad strumieniem. Do tej pory skupiona na myciu talerzy, teraz podniosła głowę i spojrzała w moją stronę. Woda ze ścierki pociekła jej po dłoni i dalej po przedramieniu, by po chwili zebrać się w kroplę na końcu łokcia i z cichym kap! rozbryzgnąć się na podłodze.

Odruchowo wykonała taki ruch, jakby chciała nasunąć kaptur na głowę, jednak gdy zorientowała się że w dłoniach wciąć trzyma ścierkę i talerz – opuściła je z powrotem do zlewu, po czym lekko otwarła usta..

Dźwięk jej głosu wypełnił moją duszę po brzegi, tak, że na moment straciłem kontakt z rzeczywistością.

 

Emmm .. Dzień… dobry..?”

 

 

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz