"Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?"
Fanstory na podstawie Serii nowel:
“Is It Wrong to Try to Pick
Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa Oomori Fujino
Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 09.2019
Wstęp.
Dawno, dawno temu, w odległej .. krainie.. Istniały
obok siebie dwa światy.
Górny - Tenkai- zamieszkany był przez Bóstwa, znane
nam z mitów i legend, baśni i opowieści.
Dolny – Gekai – zamieszkany przez ich „Dzieci” –
Przez nas.
Bogowie bardzo nudzili się w swoim świecie. My
byliśmy ich jedyną rozrywką. Obserwowali nas z wysoka i coraz bardziej nam
zazdrościli.. Byliśmy tak pełni uczuć, namiętności i życia, że nawet jako
istoty śmiertelne, wzbudzaliśmy zachwyt w oczach Bogów..
„A gdyby tak zejść do nich i żyć razem z
nimi?” Powiedział pewnego razu jeden z
nich, ( założę się że Hermes, bo któż by inny..) wzbudzając zaciekawienie u
pozostałych..
„Wiecie.. Żyć pośród nich, Dzielić ich radość i
smutek, dolę i niedolę. Ból i szczęście.? Stać się jednym z nich?”
Ta myśl głęboko zakorzeniła się w umysłach Bóstw, a
jak to w Boskim świecie bywa - szybko wykiełkowała i zrodziła owoce..
Bogowie postanowili więc, że zejdą do nas na dół, i
będą żyć między nami.
Jednak wyobraźcie sobie, że nagle, w waszym świecie
pojawiają się nieśmiertelne, potężne istoty, które samą swoją wolą mogą
kształtować światy.. To całkowicie zaburzyło by równowagę i w istocie –
zniszczyło nasz świat jaki znali i jakiego tak bardzo chcieli stać się częścią.
Podjęli więc bardzo ważną decyzję.
Zapieczętowali swoje Boskie moce, pozostawiając
sobie tylko jedną. Błogosławieństwo.
Bóstwa mogły błogosławić wybrane przez siebie
dzieci, obdarowując je swoją Falną, mocą otwierającą duszę i ciało śmiertelnika
i pozwalającą gromadzić mu Excelię, czyli rozproszoną w świecie Boską moc.
Pobłogosławione dzieci zawierały kontrakt ze swoimi
Bóstwami i dołączały do ich Familli – stawały się częścią ich rodziny.
Żeby zdobyć Excelię, trzeba było dokonywać wielkich
czynów, walczyć, zabijać potwory, dokonywać wielkich odkryć.
Gdy ciało „Dziecka” wypełniło się Excelią po
brzegi, mogło awansować na wyższy
poziom, po to, by jego „Kontener” na Excelię również mógł się powiększyć.
Jednak by awansować, nie wystarczyło jedynie zebrać
dość mocy. Trzeba było dokonać jakiegoś wielkiego czynu. Czegoś wspaniałego.
Zapierającego dech w piersiach. Czegoś – czego nie mogli zignorować Bogowie.
„Awans”. Upragniony i wyczekiwany moment w życiu
każdego poszukiwacza przygód. Kruszył niewidzialne ściany krępujące ciało i
duszę i pozwalał nabrać nowego wiatru w żagle. Dzięki awansowi zwiększała się
siła wszystkich parametrów opisująca możliwości każdego „Dziecka”.
Siła. Obrona. Żywotność. Zręczność i Magia.
Te pięć parametrów można było rozwijać i
pielęgnować, aż ze zwykłego śmiertelnika, „Dziecko” przeistaczało się w
Bohatera.
A najlepszym miejscem by to osiągnąć, By zebrać jak
najwięcej rozproszonej Boskiej Energii – jest Orario.
Nazywane Centrum Świata. Najpotężniejsze i
największe. Skupiało w swoich murach najwięcej Bóstw i ich Famillie.
Poszukiwacze przygód z całego kontynentu garnęli
się do niego jak ćmy do światła.
Bo Orario jest Niezwykłe. Bo Orario posiada fenomen
nie występujący nigdzie indziej na świecie.
Bo Orario posiada – Dungeon.
Olbrzymi loch, z niezliczoną ilością pięter
zamieszkanych przez najróżniejsze kreatury. Tym potężniejsze, im głębsze piętra
zajmują.
A co najważniejsze – odradzające się bez końca.
Brzmi to może dziwnie i złowieszczo, ale tak, tym
właśnie jest Dungeon.
Nie ważne że śmiałkowie wejdą na jakieś piętro i
zabiją wszystkie potwory. Te, po jakimś czasie się odrodzą. Jak dzieci
opuszczające łono swojej matki, tak potwory rozchylają szczeliny i pęknięcia w
ścianach i podłogach tuneli, i wychodzą, jakby się rodziły, na zewnątrz, gotowe
znowu bronić tajemnic skrywanych w najgłębszych piętrach.
Ale możliwość odradzania się to nie jest
najważniejsza cecha potworów.
Istotne jest ich jądro. Serce. Źródło mocy.
To kryształ, obecny w ciele każdego z nich.
Siła napędowa, która jednocześnie skupia, trzyma
razem wszystkie jego cząsteczki.
Dopóki jest nienaruszony i znajduje się w jego
ciele – stwór żyje, porusza się, krwawi.
Jeśli jednak kryształ zostanie wyjęty lub zniszczony – bestia, niezależnie od
wielkości, zamienia się w pył.
Po wyjęciu, kryształy w dalszym ciągu emanują
potężną magiczną energią, którą ludzie nauczyli się wykorzystywać do tworzenia
różnych magicznych przedmiotów.
Od lamp, nie potrzebujących paliwa, przez piecyki i
kuźnie, aż po windy w Wieży Babel – wszystko to napędzane energią pozyskaną z
kryształów wyjętych z ciał potężnych potworów.
To dlatego Orario jest tak wielkie i potężne.
To dzięki temu że ma praktycznie monopol na
magiczne kryształy, może z dumą nosić miano „Centrum Świata”.
Ale czy naprawdę tylko Orario może wykreować
bohatera? Czy naprawdę tylko tam mogą dokonywać się wspaniałe czyny i pleść
cudowne historie?
Czy nie istnieje poza Orario świat piękny, ciekawy,
wart uwagi?
A co jeśli gdzieś… Gdzieś daleko poza Centrum
Świata, zapomniana mała iskra wznieci płomień, który swoim żarem rozpali dusze
i umysły zwykłych ludzi?
A co jeśli gdzieś.. Gdzieś głęboko w lesie, dokona
się czyn który sprawi, że Bogowie zaniemówią z zachwytu?
A co jeśli…
Rozdział 1
Zwykły - nie - zwykły Bohater
Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?
No, wiesz.. Idziesz przez las, widzisz jak dziki
niedźwiedź atakuje powabne grzybiarki, Ty, walcząc bohatersko z bestią ratujesz
je z opresji a one z wdzięczności rzucają ci się na szyję..
… Żeby to było takie proste..
Raczej nie
spodziewam się żadnych grzybiarek w puszczy Lotril.
Ten wielki i czasem posępny teraz las ma swoją ciemną
stronę.
Wiele lat przed moim urodzeniem było inaczej. Można
tu było spotkać Leszego, leśne nimfy czy nawet wróżki.. Elfy przemierzały
dzikie ostępy sobie tylko znanymi ścieżkami. Zwierzyny było w bród, a leśne
runo hojnie dzieliło swoimi darami.
Tak.. Wtedy na pewno można było spotkać tu powabne
grzybiarki w jakimś cichym, malinowym chruśniaku…
Starsi w wiosce opowiadali różne ciekawe historie..
Tym pikantniejsze – im bardziej ubywało wina w gąsiorach..
Jednak teraz ten las w niczym nie przypomina tamtej
sielankowo-bajkowej scenerii. Owszem, gdyby
wejść do lasu nie znając jego historii, to można by się w nim zakochać. Wysokie
sosny i świerki pną się na wyścigi w niebo, walcząc o każdy promień słońca,
które przecisnąwszy się pomiędzy gałęziami kładzie jasne snopy światła na tle
brązowych pni. Rozległe bukowiny ustępują czasem miejsca pojedynczym dębom,
które rozpychając się na wszystkie strony swoimi potężnymi koronami wyglądają
czasem jak wyspy wśród fal. Leszczyny w
gęstych kępach prężą swoje smukłe gałęzie pełne orzechów, wabiąc gromadki
wiewiórek.
Zdawać by się mogło, że ten las, pełen malin,
grzybów i jagód będzie gwarny, szczęśliwy, pełen odgłosów zwierząt i ptaków.
Niestety, wiele lat temu, podczas inwazji Królestwa
Rakii, ich armia uzbrojona w magiczne miecze, dzieło słynnych na cały świat
kowali z rodu Crozzo, w swoim pochodzie wypaliła dużą część lasu. Spłonęły
Elfie siedliska. Driady i nimfy zniknęły, przestały roztaczać swą opiekę nad
lasem.
Puszcza częściowo
odrosła, ale kiedyś tak bogata i pełna życia, teraz zmieniła się, nabrała
ciemnego, czasem złowieszczego charakteru.
Odgłosy zwierząt często mieszają się z porykiwaniem
stworów nigdy wcześniej tu nie widzianych.
Gobliny, koboldy, zbłąkane duchy i a czasem i
większe potwory często pojawiają się znienacka siejąc panikę..
Jedynie najodważniejsi myśliwi zapuszczają się do
lasu na łowy, czasem wracając z niczym, a czasem nawet… Tak.. czasem nawet nie
wracając..
Nikt nie wie co się stało, co jest przyczyną tego, że
lepiej nie zapuszczać się samemu do puszczy Lotril.
Powabne grzybiarki zostają w domach, modląc się do
wszystkich znanych bogów by ich mężczyźni wrócili cało z Puszczy.
…***…
„Zaś żeś się zamyślił chłopce..?”
„Przepraszam.. ta monotonna jazda powoduje, że
czasem tonę we własnych myślach..”
„Ni ma problemu... Wim jak to jes.. Kieby nie to ze
Klemens zno tom drogę na pamięć, już byk ze sto razy skończył w rowie. he. he.
he. ”
Stary Iwan zaśmiał się gardłowo..
Trudno powiedzieć ile ma lat, ale na oko dałbym mu
ze dwieście..
Iwan, to stary krasnolud mieszkający w naszej wsi
odkąd pamiętam..
I odkąd pamiętam, zawsze był „Starym Iwanem”.
Jest Wielki.
To znaczy.. jak na Krasnoluda.
Prawie tak wysoki jak ja, ma potężnie zbudowane
ciało, i tak dziarsko się rusza, że wcale bym się nie zdziwił gdyby mógł
spokojnie pociągnąć swój wóz zamiast konia. Widziałem już wielu krasnoludów, ale Iwan
wyróżnia się na ich tle. Ma długie, siwe włosy związane w gruby węzeł na czubku
głowy. Sumiaste wąsy i długa praktycznie biała broda opadają mu na szeroką
pierś. Nastroszone brwi prawie całkowicie skrywają jego błyszczące czarne oczy.
Ubrany zazwyczaj w prostą lnianą koszulę i obszerne,
brązowe spodnie opasane grubym, skórzanym pasem, do którego przytwierdzone miał
kilka holsterów skrywających nieznana mi zawartość.
Luźna, naprawiana w wielu miejscach kolczuga i
solidne skórzane buty dopełniały całości. Jednak w przeciwieństwie do innych
znanych mi krasnoludów, jego wygląd był zaskakująco schludny. Włosy i broda
zawsze czyste i wyczesane, a koszula i spodnie, choć widać że nie jedno
przeszły i miejscami były pocerowane – nigdy nie były brudne czy wyświechtane.
Iwan jeździ od wsi do wsi rozwożąc ludzi i
różności.. Ot, czasem trzeba zabrać towar na targ, albo zboże do młyna, czasem
chorego do znachorki.. Zawsze można na niego liczyć. Jego koń – Klemens –
wygląda praktycznie tak samo staro jak on, ale próżno by szukać u niego
jakichkolwiek oznak zmęczenia. Dziarsko prze do przodu, tak jakby ciągnięcie,
dość w sumie ciężkiego wozu, sprawiało mu frajdę.
Ale pomimo dość niefrasobliwego tonu głosu – da się
odczuć że Stary Iwan jest czujny i gotowy zareagować natychmiast, gdy tylko
zauważy cokolwiek zagrażającego jemu czy ludziom..
Jego czarne jak węgle oczy, ledwo widoczne spod jego
sumiastych brwi błyszczą za każdym razem gdy omiata spojrzeniem okolice traktu.
Jedną dłoń, wielką jak bochen chleba, trzyma cały czas na stylisku potężnego,
obusiecznego topora.
Stary Iwan prawie nigdy się z nim nie rozstaje.
Trzonek, gruby i prosty, wykonany z jakiegoś nie
znanego mi, prawie że czarnego drewna, praktycznie nie ma zdobień. Jest tylko owinięty
w dwóch trzecich mocnym sznurem konopnym dla lepszego chwytu.
Za to olbrzymie, podwójne ostrze - Już na pierwszy
rzut oka widać że to majstersztyk sztuki kowalskiej. Nawet w całkowitej
ciemności lśni lekko, a gdy Iwan bierze go do ręki, drobne, tajemnicze runy
wyryte na jego ostrzach połyskują przez moment krwistą czerwienią..
Kiedyś, po pijaku Iwan zażartował, że za ten topór
mógłby spokojnie kupić całą naszą wioskę Nestyr z przyległościami.. Oczywiście
nikt mu w to wtedy nie uwierzył, no bo skąd niby ten staruch miałby mieć taki
skarb..
„Iwan.. „
„Hę?”
„Daleko jeszcze?”
„Bydzie jesce kapkę.. Na wiecur dojademy do gospody
Na Rozstajach”
„..uhh..”
„ ..Jak cie boli dupa od siedzynio, to zleź z woza
i siem przyndź. . Może przy łokazji znońdzies to coś stracił.. he he.”
„..Co takiego?”
„ CIERPLYWOŚĆ”
„…heh… ”
No tak.. powolna jazda wozem faktycznie nie należy
do pasjonujących zajęć.
Ale rada Iwana wydała się być dobra.
Postanowiłem rozprostować kości i zeskoczyłem z
wozu.
„Blake, ty gupku!!”
„Hee?!”
Sslaam..
Ledwo zdołałem zasłonić głowę rękami, gdy mój
własny miecz razem z pasem i przyległościami zwalił mnie z nóg.
„ Kiela razy mam ci tuc do tego durnego łba, że
zawdy mosz mieć broń w zasięgu renki?!!!”
„Przepraszam..”
„ Mie nie przepraszaj. Przeproś swoją rzyć jak ci
jom jaki potwór od reszty zwłok łoderwie.” Powiedział wyraźnie wnerwiony
krasnolud.
Faktycznie, żeby mi było siedzieć na wozie wygodniej,
odpiąłem pas z mieczem i holsterami i położyłem koło siebie.. Iwan nie był z
tego zadowolony..
.. A jak najademy na
dziure i zlecis z woza to jak sie bydzies bronić jak cie co opadnie? ..
No.. niby tak.. Nie trzeba było dziury żebym
skończył na drodze całkowicie bezbronny.
„Łosiemnoście roków to mo, a Klemens mo wincyj
rozumu we łbie..” Iwan mamrotał do siebie jeszcze przez chwilę..
Koń wyraźnie przyspieszył…
Trudno się z nim nie zgodzić. Z drugiej strony
dopiero niedawno zacząłem nosić miecz i jeszcze się nie przyzwyczaiłem do
stałej obecności „żelastwa” przy pasie.. z resztą.. NAWET gdyby co do czego
przyszło, to niby jak miałbym się bronić, skoro prawie nie umiem go używać?
Starając się nie zostać w tyle zacząłem zapinać pas
mocując się z klamrami..
…***…
To było jakieś dwa miesiące temu.
Wróciłem z nad rzeki z rybami które złapały się w
sieci, gdy Stary Iwan mnie zawołał..
„Blake! Pudź ze mnom.”
„…?”
Miał taką poważną minę, że zacząłem w myślach
przetrząsać ostatnie kilka dni z mojego życia w poszukiwaniu tego co zrobiłem
nie tak…
Wręcz czułem na sobie spojrzenia innych mieszkańców
wioski..
O co chodzi…
Poszedłem za nim, po drodze zostawiwszy kosz z
rybami u pana Jezpera – On i jego rodzina w prowadzą naszej wiosce małą
gospodę..
Wioska Nestyr.
Leży w zakolu rzeki na skraju Puszczy Lotril
Kiedyś, to była mała wioska Elfów leżąca w środku
lasu, ale teraz puszcza okala ją tylko trzech stron. Magiczne miecze armii
Rakii wypaliły potężny obszar lasu od rzeki aż do płaskowyżu przed górami Beor. Na pustej,
użyźnionej przez pożar połaci ziemi za wsią, mamy nasze uprawy. Nic wielkiego.
Kukurydza, pole owsa i pszenicy, ziemniaki i trochę warzyw..
Dość, by starczyło wszystkim do następnych zbiorów.
Nie ma nas wielu, więc pracujemy razem i dzielimy
się obowiązkami jak w jednej dużej rodzinie.. Jeszcze zeszłej zimy było nas
trzydzieści rodzin, ale gdy ostatnio napadły na nas potwory, zostało nas raptem koło
siedemdziesiąt osób..
Pamiętam jak dziś… Wracaliśmy z pola po sadzeniu
kartofli, gdy od strony wsi usłyszeliśmy
dziki ryk i wrzaski ludzi..
„OOOUUUUOOOOUUUAA!!..”
Ogłuszający ryk mroził nam krew w żyłach..
Owszem, nie raz zdarzało się że jakieś Gobliny czy
Koboldy przechodziły przez rzekę i porywały kury czy owce, ale dawaliśmy sobie
z nimi radę..
Takiego odgłosu jednak nikt z nas jeszcze nie
słyszał..
Gdy dobiegaliśmy do wsi już z daleka było je
widać..
Dwa, ponad trzymetrowej wielkości potwory, z
głowami przypominającymi świńskie łby… Ich wielkie, masywne ciała górowały nad
starającymi się je odpędzić ludźmi.
„..niemożliwe…”
„czyżby to były..”
„ORKI…!!!”
Ten widok zupełnie nas zmroził..
Żaden z nas nie mógł się ruszyć ze strachu.
Słyszeliśmy o nich, ale żaden z nas jeszcze żadnego
na własne oczy nie widział…
Jeden z nich trzymał w potężnej łapie coś, co
wyglądało jak złamany pień młodej sosny wyrwany z korzeniami.. Jednym zamachem
posłał w powietrze troje ludzi..
Po chwili upadli nieopodal nas z głuchym Tchud ..
Nie mogłem patrzeć.. Krew obryzgała mi twarz.
Widziałem jak mężczyźni próbowali powstrzymać
bestie, ale widły czy cepy, nawet strzały z łuku oddane przez myśliwych nie
robiły na nich wrażenia.. Byłem w szoku. Nogi ze strachu ugięły się pode mną, a
zimny pot oblał moje ciało. Opadłem bezsilnie na kolana..
Nagle z oddali dało się słyszeć dziki wrzask:
„GGGHHHHAAAAAA!!!!!!”
Zbliżał się z niespotykaną szybkością.
Jakaś postać przeskoczyła nad przewróconym wozem i wpadła
pomiędzy zaskoczone potwory.
Srebrzyste ostrze oplecione szkarłatem zataczało
łuki tak szybkie, że zlewały się w jeden błysk. Jeden po drugim obydwa potwory
zamieniły się w wolno opadający szary pył…
Stary Iwan stał po środku z toporem w ręce i furią
w oczach.
Teraz ten sam krasnolud, z tym samym toporem w ręce
zawołał:
„Blake! Pudź ze mnom.”
Naprawdę, kolana się pode mną uginały bo nie
wiedziałem o co chodzi..
Stary Iwan mieszkał w małym domu na skraju wioski.
Za domem miał dość przestronną stodołę w której
trzymał Klemensa i miał mały warsztat w którym naprawiał uprząż czy narzędzia..
Czasem chwalił się że jest „prawie kowalem..”
Wszedłem za nim do zacienionego pomieszczenia..
Mimo że nie było okien, światło przedostawało się przez szpary między deskami i
dziury po sękach, tworząc prawie czarodziejski spektakl światła i cienia.. Kurz
wzbijany naszymi krokami tańczył w snopach światła mieniąc się jak pył jakiejś
wróżki, a para z nozdrzy Klemensa wirowała w świetle sprawiając, że przy
odrobinie wyobraźni mógł wyglądać jak smok z baśni..
Cóż.. biorąc pod uwagę jego wiek i wygląd nie
trzeba się było zbytnio wysilać żeby tak pomyśleć..
„Hmpff” prychną Klemens, jakby czytając mi w
myślach..
Już prawie wyciągnąłem rękę żeby pogłaskać go po
szyi.. ale nie.. Jednak nie.
Tak na .. wszelki wypadek.. nie.
„Siednij se chłopce..”
Stary Iwan kopnął zydel przysuwając go do mnie.
Sam usiadł na drugim i wziąwszy do rąk uprząż
Klemensa zaczął cos przy niej dłubać…
Siedziałem na tym zydlu wystrachany jak trusia i
czekałem co będzie dalej..
„Cosik żeś ostatnio nie swój.. tak ludzie gadają..”
„…”
„Bydzie ze trzy miesiące… Mało mówis… mało robis.. kijem
drzewa na oślep okładasz…”
Spuściłem głowę.
„Co cie trapi chłopce?
Trzy miesiące…
Co miałem mu powiedzieć?
Że tamtego dnia narobiłem w gacie?
Że nie mogłem się ruszyć gdy usłyszałem ten dziki
ryk?
Że ogarnęła mnie totalna bezradność i tylko
patrzyłem jak ten ork zabił moich sąsiadów?
Wszystko na raz wróciło.. Nie pierwszy raz
zresztą.. Praktycznie co noc śni mi się ten sam koszmar.. Ryk bestii,
uderzenie.. trzy ciała w powietrzu.. głuchy odgłos gdy upadły i ciepłe krople
krwi na mojej twarzy..
„ .. miała na imię Allany..” powiedziałem cicho.
„…”
„.. bawiliśmy się razem.. była zawsze taka.. ”
Nie byłem w stanie dokończyć.
Słowa uwięzły mi w gardle a łzy przesłoniły cały
świat..
Allany.. Córka naszych sąsiadów. Cztery lata
młodsza ode mnie, wyrosła na śliczną dziewczynę.. Choć zawsze traktowałem ją
jak młodszą siostrę, to ostatnio zauważyłem że w jej obecności zaczynam tracić
rezon..
Pamiętam jak dziś, gdy jeszcze za podlotków
bawiliśmy się w chowanego i przez przypadek schowała się w piwnicy..
Nie zauważyła, że było tam kilka szczurów.
Kiedy ją znalazłem, stała na beczce kiszonej
kapusty, przestraszona, jedną ręką trzymała patyk i oganiała się od gryzoni a
drugą zasłaniała usta żeby nie krzyczeć..
Gdy otwarłem drzwi i wszedłem do środka – szczury
rozpierzchły się w popłochu a ona podbiegła do mnie, zarzuciła mi ręce na szyję
i przytuliła..
„ Mój Bohater!!”
Byłem.. Dumny i szczęśliwy, ale nie wiedziałem co
powiedzieć…
„..och.. to tylko zwykłe szczury..” powiedziałem
zaczerwieniony..
„Hmmmm… Skoro to były zwykłe szczury, To ja będę
zwykłą królewną a Ty zwykłym bohaterem.. Dobrze?” powiedziała rezolutnie.
„..He?”
„I od teraz zawsze mnie będziesz bronił, a jak będę
duża to oddam ci swoją rękę i połowę królestwa!!” Powiedziała z rozbrajającym
uśmiechem..
Nie pozostało mi nic, tylko się zgodzić..
Jej martwe, puste oczy patrzyły na mnie, a krew
wąskim strumieniem spływała z kącika jej rozchylonych, drobnych ust…
„…tak?” zapytał Iwan.
…nie byłem w stanie wykrztusić słowa… Zacisnąłem
pięści i z całych sił powstrzymywałem łzy cisnące się do oczu..
„ Posłuchaj chłopcze… Nic nie mogłeś zrobić.. Nawet
gdybyś pobiegł i rzucił się na nich – podzieliłbyś jej los.” Iwan stanął koło
mnie i położył mi swoją wielką dłoń na ramieniu..
Coś we mnie drgnęło
gdy to usłyszałem…
„Nawet gdyby zbiegła się cała wieś, a każdy miałby
w ręce miecz i tak podzielilibyście jej los…”
„TY JE POKONAŁEŚ W MGNIENIU OKA!!!!!!!!” Wykrzyczałem po części
ze złością i żalem.
„ … tak… Mój
Status daje mi siłę..”
„Hę?”
„ Blake.. podaj mi mój topór…”
„..?!”
„Mój topór. Jest koło drzwi , podaj mi go.”
Coś było dziwnego.. Zupełnie nienaturalnego w tej
naszej rozmowie…
Coś kompletnie nie pasowało do rzeczywistości którą
widziałem przed sobą…
Coś… Taak… Jego głos.. Był jak zawsze niski i
trochę szorstki, ale jego akcent kompletnie się zmienił…
„..!!!???”
„Po prostu mi go podaj.”
Sięgnąłem ręką..
Z daleka, ten topór nie wydawał się być tak wielki…
Owszem, miał dwa ostrza, ale wciąż.. W końcu Stary Iwan był trochę mniejszy ode
mnie, więc dlatego jego broń wydawała się być taka duża.. Kwestia proporcji.. Jednak..
Złapałem za rękojeść i dźwignąąąłłąłałałbyymmymymm
gdybym mógł…
Dwoma rękami z ledwością podniosłem go z ziemi..
Nie byłem ułomkiem.. Ciężka praca w polu czy w
lesie sprawiła że dorobiłem się całkiem zdrowych mięśni.. ale nie byłbym w
stanie używać tego topora..
A ON OGANIA SIĘ NIM OD KOMARÓW!!!!!
Nie ma szans.. tu musi być jakiś trik..
„..jakim cud…”
„Powiedziałem ci.. Status…”
Na chwilę zapomniałem o całej sytuacji..
„O co chodzi..?”
„Znasz tę historię, że Bogowie, znudzeni gnuśną
egzystencją w Tekkai, postanowili zejść do nas, swoich dzieci, i wyrzekłszy się
swych boskich mocy żyć pomiędzy nami, pomiędzy swoimi dziećmi..?
„Tak.. ale
myślałem że to tylko w Orario…”
„Nie.. Na całym Świecie.. choć Orario jest.. hm..
Specjalne..”
„Jak to specjalne..?! … I jak to jest że nagle
mówisz inaczej?!!!!”
„Och.. jeśli Ci to przeszkadza, to mogę dalej mówić
gwarą…Było by mi łatwiej..”
„Niee… po prostu .. zaskoczyłeś mnie.. „
„ Posłuchaj Blake. Byłem Poszukiwaczem Przygód.”
Dobra… za pięć minut pozbieram szczękę z podłogi..
Na razie niech poleży…
„ Moja bogini obdarowała mnie Falną, swoim błogosławieństwem,
i od tego czasu moje życie się zmieniło..”
„..?”
„Błogosławieństwo, to swego rodzaju kontrakt
pomiędzy bóstwem a jego dzieckiem. Daje moc,
możliwość odmienienia losu.. Zmiany życia.. Bycia kimś Wielkim.. Daje ci siłę
by dzierżyć broń niedostępną dla zwykłego śmiertelnika… Daje ci siłę by pokonać
potwory z najgorszych koszmarów… By przeżyć kataklizm..”
„..”
„.. ale w wielu przypadkach jest to klątwa….”
Westchnął.
„He..?!”
„Znasz to miasto.. Nazywane Centrum Świata..
Orario… Słyszałeś o nim. Wiesz że posiada ono pewien fenomen, - Dungeon -,
Loch, którego głębokości jeszcze nikt nie zna, a w którym potwory cały czas się
odradzają…”
Stary Iwan zaczął opowiadać swoja historię..
…***…
Jako młody
chłopiec porzucił swoją wioskę głęboko w górach Beor i w poszukiwaniu sławy
trafił do Orario. Dołączył do Familii – Rodziny założonej przez Boginię, która
go przyjęła, i troszczyła się o niego tak samo jak innych…
Jednak Iwan szybko zauważył, że choć Dungeon
zapewnia praktycznie nieograniczone możliwości zdobywania doświadczenia i
pieniędzy – jednocześnie niszczy Poszukiwaczy Przygód, przemieniając wielu z
nich w Poszukiwaczy Bogactwa i Mocy… Przeżywają swoje życia w jednym wielkim
mieście a ich jedyny cel to zejść do Lochu, pokonać stada potworów, wymienić
kryształy na pieniądze za które kupią lepszą zbroję czy broń, po to tylko –
żeby znowu zejść na dół i pokonać więcej potworów..
Tak jakby Dungeon trzymał każdego z nich na
niewidzialnym łańcuchu…
Pewnego razu, jego
Familia podjęła nietypowy quest polegający na dostarczeniu specjalnego ziela spoza Gór Beor. Poszło ich
pięcioro.
Człowiek, Kymil
Yersona na czwartym poziomie, był ich dowódcą.
Reszta z nich, w tym Iwan mieli trzeci poziom. Dla
ich grupy to było dość proste zadanie… Udać się na miejsce, zebrać wymaganą
ilość ziela i wrócić do Orario. Owszem, po drodze spotkali wiele potworów, ale
dla ich zaprawionej w walce drużyny z całkiem dobrymi poziomami- potwory z
powierzchni nie są wielkim problemem. Dość szybko uwinęli się z robotą i prawie
zbierali się do powrotu, gdy dostali informację że pobliska wieś została
zaatakowana przez gobliny..
Nic wielkiego, pierwszopoziomowe stwory, które
niczym komary – choć upierdliwe – nie stanowią większego problemu..
Jednak lider odmówił wysłania tam swoich ludzi
ponieważ czas ich gonił a nie było wyznaczonej żadnej nagrody za wykonanie
zlecenia… „Z tymi płotkami poradzą sobie nawet dzieci.” stwierdził i zarządził
wymarsz.
Iwan postanowił jednak odłączyć się od grupy i
pomóc wieśniakom…
Czuł z nimi pewną więź, bo sam pochodził z
niedaleka, z biednej, górniczej krasnoludzkiej rodziny, w której wszyscy mogli
liczyć tylko na siebie, a zdawał sobie sprawę, że wieśniacy bez Falny mają małe
szanse w spotkaniu z dużą grupą goblinów…
Jednak znał mentalność poszukiwaczy przygód… Wiedział,
że Ich nie obchodzi świat POZA Orario.. Nie nadstawią karku za darmo, by bronić
biedne wioski przed bandytami i potworami.. Poszedł więc do dowódcy prosić o pozwolenie na odejście.
Miał do nich
wrócić po przepędzeniu goblinów, jednak
okazało się że to nie wystarczy.. Po lasach było pełno różnych grot i starych
ruin, doskonałych wręcz miejsc na siedliska tych stworów. Zwykli ludzie nie mieli się jak bronić, a co
rusz pojawiały się informacje że gdzieś w okolicy zalęgły się potwory i nękają
okoliczne wioski... Został więc z nimi,
podróżował od wsi do wsi niszcząc gniazda potworów
i zdobywając przyjaciół. Zauważył, że między tymi ludźmi, bycie poszukiwaczem
przygód nabrało nowy, głęboki sens.
Po jakimś czasie poznał swoją żonę, Mari i osiadł
na stałe w naszej wsi.
Gdy się zestarzał, zrezygnował z kariery poszukiwacza
przygód i został zwykłym krasnoludem z wielkim toporem i jeszcze większym
sercem…
„Nie wiedziałem że byłeś żonaty..”
„Och.. to stare dzieje.. Ona była śliczną, młodą,
ludzką kobietą.. a ja młodym i nie tak ślicznym krasnoludem z Hieroglifami na
plecach..” zażartował Iwan.
„Co było
dalej?”
„ Krasnoludy żyją dłużej od ludzi. Prawie tak długo
jak Elfy.. Dodatkowo mój Status jeszcze pogłębił tą przepaść.. Mari odeszła czterdzieści
trzy lata temu, na wiosnę…”
„Przykro mi..”
„Niepotrzebnie. Mari przeżyła swoje życie ze mną u
boku i odeszła szczęśliwa. Wiem że czeka na mnie, a ja też już jestem coraz
bliżej tego, żeby się z nią spotkać.”
„O czym ty mówisz Iwan?!”
„A myślisz że czemu już ponad sześćdziesiąt lat
wołają na mnie Stary Iwan?! ”
Dziwne uczucie.. Rozmawiać o takich sprawach z
kimś, kto przeżył prawie dwa ludzkie życia i mówi o śmierci z błyskiem w oku i
uśmiechem na ustach..
Znów przypomniała mi się Allany..
Ona i jej rodzice też już odeszli. Zginęli bo nie
zdążyli uciec.. tak jak ponad dwudziestu innych..
Odeszli w mgnieniu oka, zostawiając za sobą nas,
swoich bliskich, przyjaciół..
Gdybym tylko mógł…
Mój umysł znowu okryły czarne chmury..
„Nie mogłeś. I jeszcze prędko nie będziesz mógł..”
Iwan jakby czytał w moich myślach..
Spojrzałem po sobie i zrozumiałem że nie było to
trudne zadanie..
Pięści zaciśnięte tak mocno że aż kostki pobielały,
wargi zaciśnięte w złowieszczym grymasie.. Nie zdziwił bym się gdyby mój wzrok
mógł zabijać…
Moje odbicie, patrzące na mnie z gładkiej
powierzchni Iwanowego topora, mówiło samo za siebie…
„Jeszcze nie dasz rady nikogo obronić. Wiem, że to dla ciebie ciężkie.. ale musisz
się wziąć w garść..”
„…”
„ Nie wrócisz życia zmarłym. Zemsta też nic nie da.
Ale jest coś, co pomoże ci żyć.”
„Co takiego?”
„Stań się silny. Na tyle, byś mógł ochronić innych.
By Allany nie odeszła na próżno.”
„…..” Łzy napłynęły mi do oczu i nie mogłem ich
powstrzymać.
„Masz tą determinację w sobie, Ten ogień emanuje z
ciebie cały czas.. Twoja aura aż płonie..”
Spojrzałem na niego .. Trochę ze zdziwieniem a
trochę z nadzieją..
„Przypominasz mi mnie za młodu.. Co prawda byłem
przystojniejszy..”
„.He?” pociągnąłem nosem i obtarłem rękawem twarz.
„Żarty na bok.. Po coś cię tu przyprowadziłem
przecież..”
Iwan podszedł do wielkiej skrzyni przywalonej
rupieciami.. Jednym ruchem zrzucił na podłogę zakurzone szpargały i podniósł
wieko.
Zajrzałem mu przez ramię i otwarłem usta ze
zdumienia.
Średniej wielkości topór, kilka różnych mieczy,
krótki łuk i elementy zbroi.. Wszystko równo ułożone i zakonserwowane wyglądało
jakby tylko czekało aż jakiś rycerz weźmie je do ręki… a obok.. Książki.. Wiele
książek, starannie ułożonych w specjalnych przegrodach, tak jakby właściciel
cały czas chciał mieć do nich łatwy dostęp.. Mogę na pierwszy rzut oka
powiedzieć które z nich były jego ulubione, bo miały mocno wytarte grzbiety i
rogi..
Oniemiałem.
Iwan spojrzał na mnie przez ramię, otaksował mnie
surowym wzrokiem po czym sięgnął do skrzyni i wyjął niepozornie wyglądający
krótki miecz.
„ To Moonlight Shadow .. Miecz mojej Mari.. Dobrze
jej służył. Teraz jest twój..”
„ Miecz twojej żony? .. Nie mogę..”
„Oczywiście ze możesz.. Jej już niepotrzebny, a w
tej skrzyni tylko się marnuje..”
„A-ale..”
„Weź i nie marudź. To dobre ostrze. W sam raz dla
ciebie przy aktualnej sile i zręczności. Jak się poprawisz, to wymienisz na coś
lepszego, ale na razie będzie idealny”
Skłoniłem się lekko w podzięce i powoli wyjąłem
miecz z pochwy.
Na pierwszy rzut oka wyglądał prosto i zwyczajnie.
Ciemna, skromnie ozdobiona tłoczonym, roślinnym
motywem pochwa skrywała wąskie, srebrzystoszare ostrze.
Choć czuć było jego wagę, - gdy nim machnąć – prawie znikało jak cień..
Delikatnie zdobiona, lekko zakrzywiona w kierunku
ostrza garda zdawała chroniła dłoń. Oplot rękojeści zrobiony z dziwnej,
srebrzystej skóry jakiegoś nieznanego zwierzęcia zdawał się być ciepły w
dotyku. Jego faktura i tłoczenia w stylizowane liście dębu dawały pewny chwyt,
bez strachu że broń przypadkiem wysunie się ze spoconej dłoni.. Rękojeść
zakończona była tajemniczym, szaroczarnym kamieniem w prostej, choć kunsztownej
oprawie.
„ To broń Elfów.. Dostałem ją od przyjaciela.. I choć
w naszych rękach nie pokaże pełni swoich możliwości, będzie ci dobrze
służyć...”
„ Musiała kosztować majątek.. Jak..”
„Powiedziałem że ją dostałem, więc nie wybrzydzaj.
Poza tym i tak mi się nie przyda, więc nie ma sprawy.”
„Dziękuję.. tylko że ja nawet..”
„Pokażę ci co i jak.. a potem pojedziemy do Reanore, do kogoś kto nauczy cię więcej. Ja nie jestem dobry w machaniu mieczem…” To powiedziawszy zamknął skrzynię i zaczął
zbierać z podłogi zrzucone rupiecie.
„ No dobra.. Bydzie tego na dzisiaj..” Powiedział
Iwan wracając do swojej zwykłej gwary..
Chyba dostrzegł zaskoczenie na mojej twarzy bo
powiedział:
„Jak sie gada jakieś mundrości, to czeba używać
mundrego jenzyka.. tak mi tako jedno staro Elficko carownica tłukła do głowy
przez cały cas jak żek był we Familii.. Ale jak to gadają –ciągnie wilka do
lasu- a im bliżej gór Beor – tym bliżej kurhany staruszków.. Ino nic we wsi nie
godoj, bo by się mie ludziska bali jakby wiedzieli że umiem po książkowemu..”
Skinąłem głową i –chyba pierwszy raz od
niepamiętnych czasów- uśmiechnąłem się.
Co racja – to racja.. Stary Iwan mówiący poprawną
Koine to by było coś szokującego..
Mi jakoś to też bardziej pasuje – Poprzednio
ton jego był tak poważny, niósł taką moc, że gdyby nie wrócił do swojego siebie to chyba by mnie tą
powagą przytłoczył..
…***…
Szedłem powoli
obok wozu rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami.
Kiedy Stary Iwan dał mi miecz, zaczął mnie też
uczyć.
Oczywiście nie obyło się bez problemów..
„On jest potrzebny tutaj! Mamy huk roboty w polu,
drwa na zimę trza zbierać, zwierzynę łowić, a ty nam chcesz zdrowego młodziana
zabrać?!”
Starsi w wiosce nie byli szczęśliwi.. Faktycznie,
po ataku orków mamy mniej silnych mężczyzn we wsi… Po lesie pęta się wiele
goblinów i koboldów, więc kobiety nie mogą same chodzić po drewno czy jagody. Sprawdzać
wnyki i sidła też muszą mężczyźni, więc siłą rzeczy każde silne ręce w wiosce
są na wagę złota..
Stary Iwan jednak nie dał się przekonać.
„ Z niego i tak wiela pożytku ni mocie.. Samiście
gadali że się chopok zmienił i robota mu nijak nie idzie..”
„A co bydzie jak te orki zaś przyjdą? Kto bydzie
nas bronic? Baby z dzieckami mamy na nie posłać?”
„Co z wami ludzie?! Cyście do cna posaleli?! Mało
wom łostatnio było paczeć jak potwory na środku wsi jatke sprawiły?!” – Iwan
mało nie wyszedł z siebie. Widać było, że wściekłość zaczyna go pomału
ogarniać..
„Nawet jakby teraz przysły, co narobicie?! Chyba w
gacie.! Nimocie nikogo łopruc mie co by im rade doł, a jo wiecnie zyć nie byde.
Jak se nastempcy nie wychowom i wojacki go nie nauce, to sie możecie juz
pakować i ze wsi wynosić, bo jak mie braknie to wom nik nie pomoze!”
Po tych słowach chcąc-nie chcąc ludzie musieli się
zgodzić.
Tak więc zacząłem uczyć się pod okiem Starego
Iwana.
Dostałem kawał stalowego pręta, trochę cięższego,
ale o podobnej długości co mój miecz i zacząłem pomału poznawać zasady
fechtunku.
Co prawda już wcześniej używałem krótkiego miecza –
mieliśmy w wiosce kilka sztuk i zabieraliśmy na wyprawy do lasu - ale tak
naprawdę używałem go na wyczucie, poza tym musiałem go oddawać za każdym razem
jak wracaliśmy do wsi.. A z powodu natłoku roboty nie było szans na żadne
treningi.
Dopiero teraz dowiedziałem się, jak prawidłowo
trzymać miecz, jak wykonać pchnięcie by nie stracić równowagi czy jak wykonać
podstawowe cięcie..
Dwa dni przed naszym wyjazdem, Iwan wyciągnął z kąta
stary górniczy kilof. Wyjął z niego trzonek, spojrzał na mnie i powiedział:
„ No dobra, Uwidzimy cegoś sie naucył..”
Po czym zamachnął się na mnie..
„Whaaa..?!”
Ledwo zdążyłem odskoczyć, ale Iwan nie zamierzał
przestać.
Z góry i na ukos. Wykonałem niezgrabny unik i
spróbowałem odparować atak, jednak brutalna siła uderzenia sprawiła że dłoń
prawie mi omdlała. Ledwo mogłem utrzymać żelastwo.
Zaatakował znowu, tym razem z boku, z lewej
strony..
Trzymając stalowy pręt w prawej ręce nie zdążył bym
zablokować tego ciosu, więc instynktownie zasłoniłem się lewym ramieniem.
Krakkk..!!
„Aaaachhh!!!...”
Potężny ból eksplodował w moim ramieniu gdy kości pękły od uderzenia, przy
okazji odrzucając mnie prawie pod ścianę.
Przyklęknąłem starając się złapać prawą ręką za
lewe ramie, ale Iwan już wyprowadzał następny atak, tym razem z mojej prawej
strony! Odskoczyłem opierając się plecami o ścianę. Koniec trzonka minął moją
pierś dosłownie o centymetry. Podmuch powietrza wywołany szybko poruszającym
się kawałkiem drewna był prawie namacalny.
Lewa ręka zwisała mi bezwładnie. Przy każdym ruchu
ból odbierał mi oddech.
Byłem przyparty do ściany i wiedziałem, że muszę
stamtąd wiać, bo będzie źle.
Gdy Iwan znów się zamachnął dałem nura pod jego
ramieniem – prosto pod stół.
GRACH!!
Szczątki solidnego mebla rozleciały się na
wszystkie strony..
Szlag.. nie zdążę.. pomyślałem starając
się jak najszybciej wygrzebać spod
połamanych resztek i stanąć na nogi
W ostatniej chwili podniosłem rękę z moim
improwizowanym mieczem ćwiczebnym i nie mogąc zablokować potężnego ataku –
spróbowałem choć zmienić nieco jego trajektorię..
Częściowo mi się udało. Trzonek kilofa ześlizgnął
się po pręcie i ledwo musnął czubek mojej głowy..
Kiedy się ocknąłem, poczułem że leżę na twardym
sienniku w kącie pomieszczenia. Iwan
siedział na zydlu przy stoliku obok i coś majstrował.
Delikatne światło magicznej lampy kładło dziwne
cienie na jego twarzy.
Spróbowałem się poruszyć, jednak potworny ból w
mojej lewej ręce, zamroczył mnie na chwilę.
Gdy znowu przyszedłem do siebie, Iwan klęczał na
jednym kolanie koło mojego posłania.
„ Do dupy.” powiedział.
„ Z tego nic nie bydzie jak bydzies mdleć jak
panienka po każdym pacnienciu..”
Nie dałem rady nic powiedzieć.. Ból głowy oraz
połamanych kości całkowicie odebrał mi mowę.
Jednak w
głosie Iwana nie było słychać sarkazmu czy złości..
Raczej jakby zastanawiał się co ma z tym fantem
zrobić.
„ Na. Wypij całe.” Powiedział podając mi jakąś
fiolkę z podejrzanym płynem..
Wypiłem to jednym haustem. Nie poczułem praktycznie
żadnego smaku, jednak nagle fala gorąca ogarnęła moje ciało.. Zakręciło mi się
w głowie. Coś w rodzaju euforii zawładnęło moim umysłem, a potem..
- Nie czułem bólu. Lewa ręka wydawała się być
całkiem sprawna. Rana na głowie zniknęła.. Nawet dawno temu złamany ząb
odzyskał swój kształt..
Co do jasnej…?
„Mikstura
lecznicza.” Powiedział z powagą Iwan .
„Leczy proste
złamania i drobne urazy. Podstawowy składnik zestawu pierwszej pomocy dla
każdego poszukiwacza przygód. Wypij a poczujesz się jak nowo narodzony...
Tak pise na tyj instrunkcji.. ” Iwan błysnął zębami w szerokim uśmiechu i pomachał
mi przed nosem świstkiem pergaminu..
„ Ooohhh….”
„ Musis przywyknąć.. Jak walcys z potworami to
zawse cie któryś może trafić. A wtedy racyj się nie skońcy na siniaku cy
optarciu naskórka..”
Spojrzałem na niego gdy ten kontynuował:
„ Te ogry co wioske napadły to wcale jakieś silne
nie były.. Poza Dungeonem bestie som trochę słabse..”
„Trochę słabsze?” nie mieściło mi się to w głowie..
„Przecież ten ork jednym ciosem wysłał troje ludzi w powietrze..”
„Ano tak. Co nie znacy ze nie som niebezpiecne.
Som, i to jak diabli. Zwłasca dla normalnyk ludzi do wojacki nie nawykłyk..”
„Żeby to miało jaki sens, trza ci bydzie jakom Familię
znaleźć, bo inacyj nic z tego nie bydzie.”
…***…
Familia.. myślałem idąc obok wozu.. Stary Iwan trochę mi opowiadał o swojej Familii . Z tego co mówił jego boginią
jest Demeter.
„Pikno baba, mówie ci chłopce… Dugie, złote włosy,
zgrabno figura.. a cycki mo taaakie ..!” Westchnął z uwielbieniem.. To
jego, jak na razie jedyny opis bogini, jaki udało mi się od niego wyciągnąć..
Uśmiechnąłem się do siebie na samo wspomnienie
Starego Iwana, wyszczerzonego w szerokim uśmiechu i próbującego pokazać mi
swoimi wielkimi dłońmi co tak dokładnie miał na myśli..
Chyba jeszcze nie jest taki stary jak mu się wydaje - pomyślałem wtedy..
Co do samej Familii, większość z członków to byli
farmerzy i rzemieślnicy.
Posiadali dużą połać ziemi poza murami Orario na
której prowadzili swoje uprawy zaopatrując miasto w wiele różnych produktów, do
zboża, przez warzywa i owoce, aż po mleko, sery i mięso. Tylko niewielka grupka
z nich schodziła do Dungeonu by walczyć z bestiami.
Iwan był wśród nich..
Gdy dołączył do drużyny, ta liczyła już dziewięć
osób, i wszyscy dość długo się znali, więc Iwan, jako świeżak miał ciężkie
życie.
Był jedynym krasnoludem w grupie i jedynym spoza
Orario.
Większość z kompanów naśmiewała się z jego akcentu
i braku ogłady.
Jednak Iwan robił wszystko, żeby zyskać szacunek w
oczach grupy.
Ciężko pracował, zaciekle walczył.. i...
..pilnie się uczył..
„Iwan..?” zagaiłem, chcąc nieco urozmaicić naszą
nudną podróż.
„Chę?”
„Jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić z książką w
ręce..” powiedziałem.
„A, boś jesce młody i gówno ześ w życiu widzioł,
tymu ni mozes..” odpowiedział Iwan z uśmiechem.
„Ta staro Elficko carownica ( niek jej ziemia lekkom bydzie) wziena mie kiedyś do siebie i
pedziała: Jak kces być do kuńca życia wsiokiem i bele kim, to mi teroz powiedz –
dom ci wyńść i mozes zapumnieć o nasyj rozmowie. ALE. Jeśli chcesz żeby cię docenili,
chcesz zyskać szacunek i udowodnić że
jesteś tyle wart ile sądzę – zostaniesz i będziesz się uczył. ”
„No i żek sie zacon uczyć.. czytać.., pisać..,
rozumieć Runy..”
„?!”
„A coś myśloł?!”
Spojrzałem na niego z podziwem..
Od teraz, dla mnie, Stary Iwan to ktoś o wiele więcej niż po prostu stary krasnolud z
wielkim toporem..
„Tak.. Trzy lata potem już się nik ze mnie nie
śmioł..” powiedział Iwan.
Słuchałem
go z rozdziawionymi ustami..
Przez te trzy lata Iwan ciężko pracował nad swoją
edukacją, przeczytał wiele książek i chłonął wiedzę jak gąbka.
Trudno powiedzieć żeby był wyedukowany – ale mówił poprawnie, nie zacinał się i rozumiał większość
z podstawowego alfabetu runów – jako jedyny w grupie po jego nauczycielce.
„Thessalia Engolor Voliera..” powiedział Iwan.
Wysoki Elf. Szlachecki ród. Kapitan Familii .
Potężny mag.
„Witojcie paniusiu” - powiedział Iwan - „Demeter mi
pedziała żebyk tu przysed i dołoncył do wasej druzyny.. „ powiedział z szerokim
uśmiechem i wyciągnął rękę..
Ku zdziwieniu wszystkich Thessalia podała mu rękę.
Iwan potrząsnął nią energicznie i odwrócił się do
reszty.
„ Coście tak japy porozdziawiali jak karpie na powietrzu?
Krasnoluda nie widzieli cy co?”
No.. nie za dobry początek… przyznałem w duchu ..
Wszyscy wiedzą że Elfy bardzo ostrożnie podchodzą
do kontaktów z innymi. Nie pozwalają się dotknąć nikomu, do kogo nie mają
pełnego zaufania. Zwykłe Elfy. A co dopiero..
Thessalia była Wysokim Elfem…
Pierwsze dwa lata to była mordęga..
Iwan wspominał, że tak dostał w dupę, że parę razy
mało brakło a by się spakował i odszedł..
Jednak zacisnął zęby i dalej parł przed siebie.
Puszczał mimo uszu docinki towarzyszy, drwiny i
żarty obracał w śmiech.
Jego Krasnoludzka siła i zawziętość powodowały że
nie uznawał zadań za niemożliwe do wykonania.
Tak pełen silnej woli i determinacji, że nawet gdy rozpadła
się jego tarcza i połamał miecz – walczył gołymi pięściami na dziesiątym piętrze...
Wtedy też pierwszy raz awansował. Na drugi poziom.
Jednocześnie cały wolny czas spędzał w prywatnej
bibliotece Thessalii..
Świat którego nie znał nawet z opowiadań, odkrywał
swoje tajemnice przed nim gdy czytał.
Nieznane lądy i morza otwierały swe podwoje w jego wyobraźni a
bohaterowie walczyli z potworami, ratowali księżniczki i pomagali ludziom…
„Lady Thessalia..”
„Wiesz Iwan.. wolałabym jednak żebyś mówił do mnie
dalej Paniusiu.. Jak na początku.. To
Lady Thessalia brzmi trochę dziwnie
jak się na ciebie patrzę..” powiedziała z uśmiechem na ustach.
„ .. Thessalia..”
„Już lepiej”
„ Powiedz.. Po co my tak właściwie schodzimy na
dół?”
„Co masz na myśli?”
„No.. Rozumiem że Gildia potrzebuje kryształów do
swoich magicznych lamp i urządzeń, ale czy to warte śmierci tylu ludzi?”
„?”
„ Wielu Poszukiwaczy Przygód nie wraca.. Giną na
dole, ale nie zmienia to niczego..”
Jego rozumowanie było proste.
Jako urodzeni górnicy, Krasnoludy zawsze ryzykowali
życie w kopalniach.. Ale zawsze robili to Po
coś. Dzięki ich pracy, ich wioski stawały się bogatsze, życie ich rodzin
lepsze a ich dzieci miały lepszą przyszłość.
W Orario ludzie żyli jakby sami dla siebie.
Poszukiwacze przygód i ich Familie owszem, bogacili się, ale całe to bogactwo zostawało w
Orario i nie zmieniało praktycznie niczego.
„Duża część z nich przybyła tu z poza Orario.. Mają
rodziny i znajomych za murami, a mimo to przeważnie nic dla nich nie robią…
Nawet ja.. Mogę tu zabijać całe hordy potworów, być wielkim wojownikiem, ale w mojej
wiosce w dalszym ciągu będą ginąć ludzie, bo nagle jakiś zapomniany przez bogów
potwór obudził się i zgłodniał…”
„My nie słyszymy nic o takich przypadkach.. Na
pewno byśmy..”
„Tutaj, zwykły obiad w karczmie to koszt prawie 500
Valis..” powiedział Iwan. „– W mojej
wiosce można za to kupić konia.”
No tak... małych wiosek czy miasteczek zagubionych gdzieś
w lasach za górami zwyczajnie nie stać na wynajem Bohaterów.
„Poza tym.. Poszła byś hen, aż za góry Beor, żeby
zniszczyć gniazdo zwykłych goblinów za głupie 20.000val ?”
„ Widzę że dobrze wybrałam..” powiedziała z
uśmiechem Thessalia.
„ Zdobądź siłę i szacunek, a potem idź za głosem
serca...”
I tak, Iwan piął się powoli w górę.
Uczył się czego tylko mógł, Walczył ile sił…
Trzeciego roku wybrali się do Dungeonu podreperować
budżet Familii.
Mieli zamiar zejść na 27 poziom i zebrać trochę
dropów na wymianę..
Jednak na siedemnastym poziomie okazało się, że
drużyna z Riviry, miasteczka z bezpiecznej strefy, nie dała rady pokonać
Goliatha.. Bossa poziomu.
Mierzący ponad siedem metrów humanoidalny potwór o
szarej skórze był wielkim wyzwaniem nawet dla mocnej, średnio poziomowej
drużyny.
Osiemnasty poziom – nazywany też czasem „Under
Resort” – to jedna z bezpiecznych stref Dungeonu.
Potwory raczej się tam nie pojawiają, a nawet
jeśli, to nie są aż tak agresywne, więc ten poziom jest często obierany jako
baza wypadowa dla drużyn zmierzających na Głębsze Piętra. Dlatego część przedsiębiorczych poszukiwaczy
przygód założyła tam małe miasteczko, w którym podróżnicy mogli wypocząć,
uzupełnić zapasy czy wymienić część zebranych dropów czy kryształów.. Oczywiście wszystko w specjalnych cenach,
więc jest to dość intratny biznes. Jednak odradzający się co dwa tygodnie na
siedemnastym poziomie Boss Piętra – Goliath, skutecznie blokuje drogę i stanowi
wyzwanie nawet dla drużyn z trzecim levelem..
Dlatego też, by ułatwić średniopoziomowym drużynom
bezpieczne dotarcie do Riviry – jeśli jakaś inna mocna drużyna tego wcześniej
nie zrobi - Jej mieszkańcy zbierają się w dużą grupę i sami go eliminują.
Jednak tym razem coś poszło nie tak..
Połowa z drużyny Riviry zginęła, reszta ledwo
trzymała się na nogach..
Iwan był wtedy w awangardzie i jako jeden z
pierwszych dotarł na miejsce..
Widok jaki ukazał się ich oczom to była jakaś
masakra. Duża część gruntu była zniszczona.. przeorana pazurami potwora i
przesiąknięta krwią ludzi..
„OoooUUUUUooooUUUoooo!!!
Ryk Goliatha mroził krew w żyłach..
Wszyscy rzucili się do ataku. Magowie zaczęli
recytować swoje najlepsze Szanty, a wojownicy starali się skupić uwagę
Goliatha.
Ruszyli na niego całą grupą, starając się powalić go
na ziemię.
Niestety Iwan nie docenił przeciwnika..
Nawet potwory z niższych, bardziej niebezpiecznych poziomów
są słabsze od Bossa Poziomu.
Iwan celował w ścięgna pod kolanem, żeby powalić
potwora i umożliwić innym dobicie bestii..
Jednak jego topór rozprysnął się na drobne kawałki
w spotkaniu z jego pancerną skórą.
Goliath zamachnął się swoja potężną ręką, jakby
chciał się pozbyć natrętnych insektów, posyłając kilku poszukiwaczy przygód w
powietrze. Iwan miał szczęście. Choć sam mocno oberwał, to grupa z Riviry
przyjęła większą część uderzenia.
Podbiegł do leżącego nieopodal w kałuży krwi
krasnoluda.
Jego broda lepiła się od krwi spływającej z jego
ust.. Potrzaskana tarcza i zmiażdżony pancerz nie pozostawiały żadnych
wątpliwości. Ledwo łapał oddech a pod
jego ciałem wciąż rosła kałuża świeżej krwi. To był jego Koniec.
Iwan sięgnął po miksturę leczniczą, lecz krasnolud
złapał jego dłoń, i zamiast tego położył ją na trzonku leżącego obok topora.
„Bracie.. weź..
i wykończ tego skurwiela..” to były jego ostatnie słowa. Testament krasnoluda którego nigdy wcześniej nie widział na oczy..
Gdy Iwan złapał za
stylisko jego topora, krawędzie ostrzy rozbłysły czerwienią. Delikatne linie
runów lśniły gdy biegł z całych sił w kierunku Goliatha..
„GgggHhhhAAAA!!!!”
Iwana opanowała furia.
Zdobyty przy pierwszym awansie skill – Berserk –
całkowicie nim zawładnął. Ryk wściekłości dało się słyszeć prawie w każdym
zakątku siedemnastego piętra.
Takiej furii nie widział jeszcze nikt, Nawet
Thessalia była w ciężkim szoku patrząc jak Iwan pędził na Goliatha z toporem w
rękach.
Niska sylwetka krasnoluda zdawała się pulsować
energią.
Srebrne ostrza emanowały delikatną srebrną poświatą,
podczas gdy ich krawędzie jarzyły się krwistą czerwienią…
„GHHHHHHAAAAAA!!!!!!!!”
Zzzzing… Pierwszy cios był
praktycznie niezauważony..
Wyglądało to jakby krasnolud po prostu przebiegł
obok Goliatha.. gdy wtem..
„OOOOOOOOUUUUUOOOooooooo!!!!!”
Bolesny ryk zatrząsnął ścianami jaskini.
Cienka, czerwona linia pojawiła się tuż pod kolanem
bestii, a krew płynąca szerokimi strugami zabarwiła szkarłatem szarą skórę.
Sekundę później Goliath, straciwszy lewą nogę
osunął się na ziemię.
„GgghhhaaaAA!!! Ryknął próbując się podnieść..
Oparł się ręką o ziemię starając się dźwignąć swoje cielsko. Krasnolud zarył
się nogami w ziemię hamując pęd pierwszego ataku, po czym popędził z powrotem w
stronę Goliatha. Skupiony tylko na swoim celu, z jedną tylko myślą w głowie – „Zabij” - Iwan z furią w oczach znów
zaatakował. Wyskoczył wysoko jak tylko
mógł. Dwa błyskawiczne ciosy toporem wystarczyły by praktycznie odrąbał mu
ramię tuż powyżej łokcia.
„OOOUUOOooaa..” Potwór wydał z siebie bolesny
lament i zwalił się ciężko na bok.
Tuman pyłu podniósł się zasłaniając widok, gdy
nagle,z boku, jak wystrzelony z procy pocisk cień przebił się przez pył..
„HHHYYYYIIIIAAAA!!!!..”
Srebrny łuk otoczony czerwienią rozbłysnął w górze kończąc
swoją drogę głęboko w karku Goliatha.
„Hhhhuuuurrrraaaa!!!!!! Słychać było ze wszystkich
stron.
Osłupiali poszukiwacze przygód jeden po drugim
wznosili ręce w górę z radością.
Iwan osiągnął trzeci poziom.
„.. a potem odeszła Thessalia..”
Gdy Iwan z resztą grupy wrócili w chwale do
Familii, radości nie było końca..
Thessalia razem ze wszystkimi cieszyła się ze
zwycięstwa, Gratulowała Iwanowi kolejnego awansu.. jednak potem zamknęła się u
siebie prawie na tydzień.
Nikt nie wiedział co się z nią dzieje. Co robi.. W
pewnym momencie niektórzy zaczynali nawet myśleć że nie żyje..
Po sześciu dniach otwarła drzwi. Jej pokój był
pięknie wysprzątany, na podłodze leżała spakowana torba podróżna i zdobiona
skrzynia.
„Już czas.” Powiedziała.
„Czas, bym wróciła do domu.”
Łzy napłynęły Iwanowi do oczu, bo zrozumiał co za
chwilę nastąpi.
„Chyba nie bydzies ryceć jak jakaś dziewcynka durny
krasnoludku?” Powiedziała z uśmiechem Thessalia klepiąc go delikatnie po
policzku.
Iwan spojrzał na nią z oczami pełnymi łez..
„Wracam do siebie. Do domu.” Powiedziała spokojnie.
„A Tobie Iwan.. Dziękuję.” Skłoniła się lekko.
„Wtedy nie wiedziałem o co jej chodzi..” powiedział
Iwan.
„Ale teraz zaczynam rozumieć..”
Demeter chciała urządzić oficjalne pożegnanie, ale
Thessalia powiedziała że chyba by jej serce pękło gdyby zaczęła się ze
wszystkimi żegnać, więc wolała odejść bez wielkiej fety. Na koniec, dała
Iwanowi mały, zdobiony kluczyk.
„Prezent na pożegnanie.. Jest w mojej izbie”
powiedziała uśmiechając się lekko.
„Na pewno ci się spodoba” Dodała.
W skrzyni, tej
samej którą widziałem u Iwana w warsztacie, znajdowało się trochę różnych
skarbów.. Książki.. Te, które Iwan tak lubił czytać i kilka innych, o dość
tajemniczym wyglądzie, czy pisanych hieroglifami.
Krótki miecz, Moonlight Shadow, łuk, i ..
Na kiego mi babska zbroja? Mruczał pod nosem Iwan przeglądając zawartość.. Jednak
znając Thessalię, miała jakiś powód by mu to zostawić, więc nie grymasił, tylko
odłożył wszystko na miejsce.
…***…
„Dobrze się godo, ale cza się nam przygotować, bo
gospoda już blisko” rzekł Iwan pokazując ręką przed siebie.
Przed nami las się
przerzedzał, ustępując miejsca rozległej polanie.
W zasadzie polana
to niezbyt właściwe określenie.. Połać ziemi pozbawiona drzew czy krzaków była
ogromna. Dość powiedzieć, że ściana drzew po drugiej stronie już znikała w
wieczornej szarości..
Droga rozwidlała się tutaj, by obejść pasmo gór
Beor z dwóch stron.
Po środku, otoczona wysoką palisadą stała gospoda.
To było wielkie miejsce, prawie jak mała wioska.
Gdy przekroczyliśmy bramę, dostrzegłem, że była
dobrze wzmocniona, a wzdłuż palisady ciągnęła się kładka po której przechadzali
się strażnicy.
Na środku wielkiego placu stała duża studnia z
wielkim kołowrotem do którego zaprzężony był osioł. Chodził w koło i napędzał
maszynerię która non stop czerpała wodę.
Szeroka droga przechodziła przez środek placu, a po
jej obu stronach mieściły się różne zabudowania. Po jednej stronie stał wielki,
piętrowy, murowany budynek z wieloma oknami. Napis nad drzwiami oświetlały z
obu stron magiczne lampy.
„To Hotel” wyjaśnił Iwan.
„Pełno w nim róznorakik bogatyk podróznyk co majom doś piniondzów
żeby se izbę wynajonć.”
Po drugiej stronie drogi, naprzeciwko hotelu stał okazały
pub.
Wielki szyld wiszący nad drzwiami dumnie ogłaszał:
„Rozstajne Drogi”
Obok, starannie wyrzeźbiona płaskorzeźba
przedstawiała dłoń z której wysypywały się monety..
„Nie trudno sobie wyobrazić czyje drogi się tu
rozchodzą.” powiedziałem do siebie patrząc na szyld..
„Co tam mamroces chłopce?” Zapytał Iwan
„Aaa.. nic.. tak tylko myślę, co my tu robimy? Ja
nie mam złamanego val przy sobie, a nie sądzę żeby to było szczególnie tanie
miejsce..” powiedziałem zrezygnowanym tonem.
„Się nie bój chłopce. Nas tu nie oskubią. Duzo mi
zawdziencajom, wienc mom całkiem dobry Rabat.”
Powiedział Iwan szczerząc się od ucha do ucha.
„Poza tym nie bydemy spać w Hotelu, bo mi tam dusno.”
Aha.. pomyślałem pełen złych
przeczuć..
Nasze kroki
skierowaliśmy do jednego z kilku budynków stojących nieco dalej.
„Nojpirw odstawimy wóz i Klemensa do stajni, niek
se chopok odpocnie” powiedział Iwan.
Klemens zastrzygł uszami i lekko przyspieszył.. Mam
nieodparte wrażenie że ta bestia rozumie co się do niego mówi.. Zerknąłem w
stronę konia a ten, jakby czytając mi w myślach łypnął na mnie jednym okiem i
obdarzył szerokim, prawdziwie końskim uśmiechem..
Na wszelki wypadek będę się trzymał od niego z
daleka.
Iwan porozmawiał przez chwilę ze stajennym, a ten wkrótce
wskazał mu miejsce koło ściany, gdzie mogliśmy zostawić wóz i konia.
Zanim jednak odeszliśmy, Iwan wpierw oporządził
Klemensa. Wyczyścił go, napoił i upewnił się że ma pod dostatkiem siana i owsa.
„Pamientoj chłopce -”rzekł Iwan
„- Jak bydzies mieć kiedyś kunia, to dbaj ło niego
jak ło siebie albo i lepij. Un ci może kiedyś zycie uratować..” to
powiedziawszy poklepał Klemensa po karku swoją wielką dłonią.
Załatwiwszy swoje sprawy w stajni poszliśmy do
gospody.
Trochę byłem zdziwiony że nie przywiązał konia i że
nie bał się zostawić wozu bez opieki.
„Nie boisz się ze nas okradną?”- spytałem „-tylu
różnych ludzi się tu kręci”
„ Nii.. A cymu? Ostatni roz jak jedyn kcioł
sprawdzić co ciekawygo mom na wozie, skuńcył z odgryzionym uchem i podkowom
odbitom na zadku.” Powiedział Iwan ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
„Od tego casu jesce nik się nie odwazył do woza
podchodzić.”
Taaakk.. Jakoś
mnie to nie dziwi.. pomyślałem w duchu.
Już z daleka było
słychać gwar rozmów, szczęk kufli i śmiechy.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg gospody ogarnął nas
klimat tego miejsca.
Podróżni z różnych stron siedzący przy stołach nad
kuflami piwa czy miskami ze strawą.
Byłem trochę onieśmielony, bo nigdy nie widziałem
tylu ludzi na raz.
Rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego
stołu.
Przy okazji mogłem zobaczyć całą paletę różnych ras
i osobowości.
Z lewej strony,
przy oknie siedziała grupka dystyngowanych Elfów. Ich jasna skóra prawie że
odbijała światło magicznej lampy postawionej na stole. Zachowywali się
spokojnie, otoczeni aurą niedostępności jedli posiłek i popijali wodę z
kryształowych kubków.
Zaraz obok nich, przy następnym stole chyba jakiś
kupiec ze swoją świtą urządzał małe przyjęcie, bo radosny gwar podnosił się ze
zgromadzonych przy złączonych stołach gości. Było wśród nich kilku ludzi, jakiś
Elf, paru niewielkich Prumów..
Po drugiej stronie, w rogu Sali, na małym
podwyższeniu grupka bardów dawała koncert. Przy nich zebrała się całkiem spora
widownia złożona z ludzi, krasnoludów i zwierzołaków. Trochę dalej, przy okrągłym stoliku, otoczeni
wianuszkiem dopingujących gapiów - dwójka potężnie wyglądających krasnoludów
siłowała się na rękę. Chyba chodziło o jakiś zakład, bo po stronie każdego z
nich piętrzyły się małe kupki złotych monet..
Podeszła do nas kelnerka, ładna, młoda dziewczyna w
błękitnej sukience i białym fartuszku.
„Witamy ponownie pana Iwana!” rzekła kłaniając się
lekko.
„Mamy dzisiaj wielu gości, ale szybciutko znajdę
dla was miejsce. Chodźcie za mną” powiedziała z uśmiechem.
Poprowadziła
nas przez salę, i niedaleko wejścia do kuchni wskazała wolny stolik pod ścianą.
„Czy tu będzie dobrze?” Spytała.
„W zupełności” Odpowiedział Iwan sadowiąc się za
stołem.
„ Zaraz przyniosę wam menu” powiedziała dziewczyna.
„Dzięki Nisee, ale nie trzeba” Rzekł Iwan.
„Zobiere to co zazwycaj. Dej nam dwa razy gulasz z chlebem i dwa razy
piwo” powiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo.
Usiedliśmy obok siebie za stołem, plecami opierając
się o ścianę.
Iwan oparł swój topór o ławę, tak, że miał go cały
czas w zasięgu ręki.
„ Coś taki niespokojny?” zapytał.
„ Nie jestem przyzwyczajony to takiej ilości
ludzi.” Odrzekłem.
„ To jest jesce nic.” Odparł z uśmiechem.
„Jak kiedyś bydzies w Orario, to dopiero tam
zobacys co to znacy wiela ludzi na roz. he he.”
Stary Iwan wydawał się być dość dobrze zorientowany
w tutejszej klienteli.
Zaczął mi opowiadać o niektórych gościach których
znał osobiście albo ze słyszenia.
„Pozryj się tam do kunta. Tyn wieki wilkołak to
Kurt. Razem ze swoimi ludziami wynajmujom się do ochrony za piniondze. Niebezpiecne
typy, Kurt mo ino pierwsy poziom, ale jes cholernie mocny.” Powiedział.
Zerknąłem w tamtą stronę i od razu dostrzegłem
wysoką sylwetkę wilkołaka.
Siedział tyłem do nas, więc nie widziałem jego
twarzy, ale mogłem dostrzec jego spiczaste, wilcze uszy i szare futro
pokrywające jego ogon.
„ A tam, kole
dźwierzy, siedzą dwa Prumy.” Iwan kiwnął głową w ich kierunku.
„Pak i Pok. Złodziejskie nasienie.” Splunął do kąta
ze złością.
„ Siedzom przy dźwierzak i łobglondajom każdego kto
wchodzi i wychodzi.
Sprytne france. Patrzom kiela kto wypił i jakom mo
grubom sakiewke, a potem lezo za nim aż jej nie zobierom.”
Acha.. pomyślałem.. Czyhają na podpitych gości, bo takich
łatwiej okraść.
„Nikt im nic nie zrobi?” spytałem.
„To cfane bestie.” Odrzekł Iwan.
„Jesce zek ik na gorącym ucynku nie chycił, ale i
na nik tez kiedyś przyndzie kryska” powiedział po cichu łypiąc na nich okiem z
podełba.
„A te dwa krasnoludy, te, co sie na rence siłują,
to rodzyństwo, Yanon i Yalurika Greatfall.”
„Heej… Nie chcesz mi powiedzieć że..”
„No.. tak.. Yalurika to je baba.. Ino ze jej się
cosik porobiło przy porodzie z głowom i myśli że je chopem.. Tak po prawdzie,
to stawiam sto valis że wygro..” powiedział ściszając głos Iwan i mrugnął do
mnie porozumiewawczo okiem.
„ To krasnoludzkie kobiety tez mają brody?”
zapytałem po cichu..
„Normalnie to nii.. ale PODOBNO Yalurika łostatnie piniondze zaniesła do takiej
jednej wiedźmy, co w okolicy mo chate i ta jei cosik zrobieła..”
„Ale ćśśś.. lepij żeby nie wiedziała ze o niej
godomy, bo jak się wnerwi to żaden z nos się z rozumem nie połapie..” wyszeptał
Iwan patrząc w sufit i zasłaniając usta..
„Wasze zamówienie!
Smacznego!” powiedziała Nisee przynosząc nam jedzenie.
Rozdziawiłem usta ze zdumienia.
Cztery miski parującego gulaszu i dwa małe bochenki
chleba. Do tego cztery wielkie kufle piwa.
„Cymu sie dziwis?” Spytał Iwan
„..?!” zaniemówiłem.
„ Dyć rzek ci godoł, że mnie tu znajom, nie?”
Odrzekł z szerokim uśmiechem.
To co zazwyczaj.. pomyślałem..
znaczy potrójna porcja wszystkiego..
No tak.. Patrząc na posturę Iwana raczej ciężko by
przypuszczać, że jedna miska gulaszu mu wystarczy.
Podzieliliśmy się chlebem, i zaczęliśmy jeść.
Po pierwszej łyżce zrozumiałem czemu Iwan nie może
się oprzeć temu jedzeniu. Niebo w gębie!! Zwłaszcza po całym dniu na wozie, smaczny,
gorący gulasz i pachnący ziołami chleb powodowały że aż chciało się żyć!
Pałaszowałem swoją porcję aż mi się uszy trzęsły.
Iwan patrzył na mnie z uśmiechem i wcinał swoje.
„Na,” powiedział. „Całego nie zjem, a widze ze ci
podesło” powiedział nakładając mi większą część z trzeciej miski..
„Dzięki, Nie trzeba było” powiedziałem z pełnymi
ustami przysuwając szybko miskę do siebie..
„A niek ci słuzy.” Powiedział Iwan wyszczerzony jak
głupi do sera.
Pojedliśmy zdrowo i sięgnęliśmy po kufle.
Wspaniałe uczucie, kiedy po smacznym, obfitym
posiłku popijaliśmy powoli lekkie, złote piwo.
„Iwan.. Mogę cię o coś spytać?”
„No co tam chłopce?”
Ten miecz który mi dałeś.. Mówiłeś że należał do twojej
żony.. Czy ona też była..”
„Poszukiwaczem Przygód?”
„Uhm..”
„Nie. Mari była zwykłą/niezwykłą dziewczyną..”
Powiedział Iwan trochę rozmarzonym głosem.
Dało się odczuć ze to dla niego szczególne
wspomnienia, bo jego głos nabrał ciepłego tonu i zaczął znów mówić poprawną
Koine..
…***…
Poznali się
przypadkiem, prawie dwa lata po tym, jak Iwan opuścił swoją Familię.
Jechał zachodnim traktem do małej wioski, niedaleko
której podobno zapadła się ziemia i zaczęły z niej wyłazić jakieś bestie.
Słońce już chyliło się ku zachodowi, więc Iwan
zaczął rozglądać się za miejscem na nocleg, gdy z pobliskiej polany dobiegły do
niego jakieś krzyki.
Zsiadł z konia i ruszył wąską ścieżką w kierunku z
którego zaczęły go dochodzić odgłosy walki.
Scena, jaka ukazała się jego oczom gdy wyszedł z
pomiędzy drzew, była tyleż zaskakująca co komiczna.
Z jednej strony, na skraju polany, przerażeni
chłopak z dziewczyną kryli się za
końskimi jukami. Obok nich, trzy wystraszone konie starały się wcisnąć jak
najgłębiej w las, na tyle, na ile pozwalały im pęta.
Na środku polany widać było rozrzucone resztki
ogniska, i chyba jakieś garnki czy patelnie..
Zaś po drugiej stronie.. trzy nieżywe gobliny leżały żałośnie koło
ogniska, a czwarty bezradnie usiłował uciec przed rozjuszoną niewiastą.
Młoda, zgrabna dziewczyna z czarnymi, rozwianymi
włosami ubrana w raczej męski strój, grubym, osmalonym polanem wyciągniętym
przed chwilą z ognia, okładała goblina który z całych sił starał się przed nią
uciec. Nie bardzo mu się to jednak udało, bo dziewczyna jednym płynnym ruchem walnęła
go z boku posyłając go pod pobliskie drzewo.
Chciał się pozbierać ale nie zdążył.
Doskoczyła do niego i z rozmachem zdzieliła go
polanem między oczy.
Z nadpalonej końcówki poszły iskry, a goblin
wybałuszywszy oczy z cichym jękiem padł martwy na ziemię.
„Aaa.. niech mnie..” zamruczał ze zdziwienia pod
nosem Iwan.
Dziewczyna chyba to usłyszała, bo błyskawicznie
odwróciła się w jego stronę unosząc swoją broń
gotowa do dalszej walki..
„S..spokoojnie ..Panienko.. ja tylko zwykły
krasnolud jestem.. nie groźny całkiem..” rzekł Iwan machając nerwowo rękami
przed sobą..
„P..prawie przechodziłem obok jak usłyszałem że was
napadli to pomóc chciałem..”
Dziewczyna spojrzała na niego surowo, jakby
sprawdzając czy mówi prawdę, po czym z rozmachem rzuciła polano z powrotem w
ognisko.
Iwan patrzył na nią z rozdziawioną gębą jak
zauroczony.
Długie, czarne włosy trochę w nieładzie częściowo
opadały jej na plecy a część z przodu, na przyjemnie wypukłe piersi.. Miała białą
bluzkę z długimi rękawami, ściśniętą w talii skórzanym paskiem, i długie,
brązowe spodnie wpuszczone do wysokich butów do jazdy konnej. Ten strój świetnie
podkreślał jej zgrabną sylwetkę.
„Pierwszy raz kobietę widzi na oczy czy goblina się
przestraszył?” rzekła miłym, miękkim, choć trochę kpiarskim głosem..
„N..nnic z tych rzeczy Panienko” odrzekł Iwan. „Ty..ylko
nie wiedziałem że piękne Driady wróciły do Lotril..”
Te słowa jakoś same wyszły mu z ust, kompletnie bez
wiedzy i świadomości umysłu, który zawstydzony schował się gdzieś i nie chciał
wyjść..
Iwan wręcz czuł jak jego uszy płoną..
„Hah..” żachnęła się dziewczyna.. „Widzę że ktoś tu
się przyłożył i przeczytał poradnik ‘Jak
wyrwać dziewuchę na wiejskiej potańcówce’..” Odparła szyderczo.
Ale widać było że jej się ta odpowiedź spodobała,
bo jej policzki wyraźnie stały się bardziej różowe..
A może to tylko z powodu tej walki z goblinami
przed chwilą..?
Nie… chyba nie.. Umysł Iwana
schowany głęboko za jego płonącymi uszami miał cichą nadzieję że jednak nie..
…***…
„No i łokazało się, że Mari razem ze swoim bratem i
bratowom jechali do miastecka na zakupy. Staneli na noc na tyj polanie, bo do
gospody by i tak nie dojechali, a te gobliny ich nasły, bo pocuły jak warzyli
jedzyni. Kunie się zlonkły a brat ze swoją babom pirsy roz takie stwory na ocy
widzieli, wienc się mało nie posrali ze strachu.” Zaśmiał się cicho Iwan gdy to
opowiadał..
„ Mari, to była Piiikno dziewoja.. Demeter se moze i
mo winkse cycki, ale cało resta.. Hehh..” Iwan się trochę rozmarzył..
Nic dziwnego.. Nisee już trzeci raz wymieniała
kufle na naszym stoliku..
Oczywiście za każdym razem ‘jak zazwycaj’..
Pierwszy raz widziałem Starego Iwana w takim stanie.
To znaczy.. Nie jeden raz, we wsi, z byle okazji
urządzaliśmy zdrową popijawę, a Iwan przodował w spożyciu piwa i.. .. i wszystkiego
co choć trochę sfermentowało.. ale choć różne rzeczy opowiadał, nigdy taki nie
był..
Dzisiaj chyba pierwszy raz upił się na smutno, pomyślałem, widząc z jaką nostalgią jego oczy, trochę
szkliste, patrzyły gdzieś w kierunku środka Sali, jednocześnie nie widząc
niczego… Zrobiło mi się przykro.
„Przepraszam Iwan.. Nie powinienem..”
„ Nic nie szkodzi .. czasem tak mam..” odpowiedział
i zaczął głaskać swoja siwą brodę.
Nie odezwałem się.
Nie było sensu cokolwiek mówić. Choć kompletnie nie
miałem doświadczenia w takich sprawach, to nawet ja widziałem dokładnie, jak
bardzo Iwan tęskni, i wiedziałem, zdawałem sobie sprawę, że ta tęsknota drąży
go już czterdzieści trzy lata.. na wiosnę…
Pomyślałem o Allany..
Ja też jej nigdy nie zapomnę. Choć nie byliśmy tak
blisko jak Iwan z Mari, więź naszej przyjaźni z dzieciństwa pozostanie, wiem to
na pewno, ze mną na zawsze.
Heh.. chyba mnie też złapało.. pomyślałem.
„Pójdę się przewietrzyć dobrze?” powiedziałem
kładąc mu rękę na ramieniu.
„A idź chłopce..” powiedział. „Świeze powiecze dobrze ci zrobi.. Jo se tu
jesce posiedze i popilnuje stolika.” dodał jeszcze.
Wyszedłem
na zewnątrz. Zmrok już dawno zapadł i brama była na głucho zamknięta. Straże na
palisadzie czujnie wpatrywali się w mrok.
„Czuwaj..” Ciche pozdrowienia
strażników, gdy mijali się podczas patrolu, dało się słyszeć co jakiś czas.
Rozglądałem się wokół obserwując wieczorną wioskę w
miniaturze.
W budynku hotelu, niektóre okna już były ciemne.. W
niektórych wciąż świeciło się światło magicznych lamp.. Słychać było głosy
rozbawionych ludzi, dochodzące z oberży którą właśnie opuściłem..
Odgłosy koni dobiegały od strony stajni.. Hm..
dziwne.. nie słychać głosu żadnej wrednej bestii.. Czyżby Klemens się urwał i
pobiegł do lasu? Pomyślałem, gdy
nagle ciche Iiiihaaa!! Dobiegło z pobliskiej zagrody..
To bydlę naprawdę czyta w myślach pomyślałem po czym już bez zdziwienia usłyszałem donośne
parsknięcie..
Zbieg okoliczności.. jasne.. a krowy latają..
Mimo woli spojrzałem niepewnie w górę..
Chyba to piwo w karczmie miało ciut więcej mocy niż
początkowo sądziłem – Przeszło mi przez głowę. Poszedłem poza stajnię i stanąłem w cieniu. Śśśśśś…. Heh… jaka ulga.. …
Gdy zapinałem
spodnie wydało mi się nagle że coś jest nie tak..
Rozejrzałem się dookoła, ale nie zauważyłem nic
podejrzanego. Mały budynek gospodarczy dobudowany do ściany stajni był
zamknięty na wielką kłódkę, Zaraz obok stał rozwalony, stary wóz drabiniasty, a
za nim piętrzyły się bele siana i słomy.
Poczułem jakiś ruch tuż za drewutnią po drugiej
stronie, i usłyszałem cichy krzyk. Odgłosy szamotaniny i zduszony, kobiecy
głos, nie pozostawiały wiele do
myślenia. Podszedłem tam powoli i ostrożnie zajrzałem za róg.
To, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach.
Dwa duże cienie, pochylały się nad jakąś dziewczyną. Wszystko było rozmazane w ciemności, bo
dochodziło tu tylko bardzo nikłe, odbite światło odległych magicznych lamp.
Dziewczyna leżała na plecach, jeden z napastników klęczał nad nią i trzymał jej
ręce podczas gdy drugi, jedna ręką zasłaniał jej usta a drugą zaczął zrywać jej
sukienkę..
Mój instynkt wziął górę nad rozumem. Wyskoczyłem
zza rogu z głośnym wrzaskiem „ZOSTAWCIE
JĄ!!!!!”
„Heeej.. czy to nie ten gówniarz którego ten stary
dziadyga dzisiaj przyprowadził..?” odezwał się jeden z napastników..
„Tak wygląda..” powiedział drugi. „Dzieciak chce
zgrywać bohatera..” dodał
sarkastycznie..
„Hej Frank.. to może pokaż kmiotkowi jak bohaterstwo wygląda.. Będzie zabawa..”
odparł ten pierwszy rechocząc ze śmiechu..
Na moment zostawili dziewczynę. Jeden z nich
trzymał ją dalej, ale ten, którego nazwał „Frank”, wstał i ruszył w moja
stronę.
Widziałem jak przez mgłę jak wyciągnął zza pasa
dość pokaźny sztylet.
Przerażenie opanowało mnie na sekundę, ale nie
miałem wyjścia. Musiałem podjąć walkę.
Błyskawicznie wyjąłem mój miecz z pochwy.
„ Ej, Kurt.. ten dzieciak naprawdę chce się bić!!”
krzyknął ‘Frank’ szczerząc się w uśmiechu.
Kurt.. Czy to nie ten wilkołak o
którym Iwan mówił że jest cholernie mocny?!!
Przemknęło mi to przez myśl, ale nie miałem szans zastanawiać się nad tym.
Doświadczony zabijaka który wydawał się dobrze
bawić, był o kilka kroków ode mnie. Widziałem jego oczy, zęby wyszczerzone w
szerokim uśmiechu i sztylet, którym wodził leniwie z prawa w lewo.
Nigdy wcześniej nie walczyłem na noże.. Owszem, jak
to chłopcy, biliśmy się nie raz o różne głupoty, ale to tutaj, to było coś o
wiele bardziej poważnego.
Frank chyba widział przerażenie w moich oczach, bo
uśmiechnął się złośliwie i wykonał sztyletem gest jakby podrzynał gardło..
Zadrżałem a zimny pot pociekł mi po karku.
W następnej chwili Frank rzucił się do ataku.
Nawet nie próbowałem go zablokować.
Po treningach z Iwanem doskonale wiedziałem, że
próba blokowania silniejszego ode mnie to ból i połamane kości.
Za miast tego, w ostatniej chwili ugiąłem kolana i schyliłem
się.
Frank nie trafił w swój cel, i został na sekundę wytrącony
z równowagi..
Gdy tylko poczułem że jest tuż nade mną, wybiłem
się z całych sił uderzając go prosto w przeponę.
„Ghhhhghhhkkk.” Coś tylko stęknęło nad moim
ramieniem i pozbawiony tchu przeciwnik zwalił się na ziemię. Niestety to nie
wystarczyło. Zaprawiony w wielu bójkach bandyta przetoczył się na bok i z
trudem łapiąc oddech podniósł się z ziemi. Spojrzał na mnie z rządzą mordu w
oczach.
„Zapłacisz mi za to gówniarzu” stęknął, po czym
znów rzucił się na mnie.
Teraz, gdy trochę ochłonąłem i skupiłem bardziej się
na moim przeciwniku, zauważyłem że
trochę go przeceniłem. Nie wydaje się żeby był ode mnie silniejszy. Lata
ciężkiej pracy w wiosce wykształciły u mnie dość zdrowe muskuły, więc gdyby
doszło do walki w zwarciu – chyba bym sobie poradził. Szybkością mógł mi
dorównać, ale Iwan podczas naszych treningów ruszał się o wiele szybciej od
niego, a mimo to udawało mi się często unikać jego ataków, więc wydawało się że
mam jakieś szanse.
Frank zamachnął się na mnie ponownie, ale
odparowałem cios moim mieczem.
Niestety nie zdążyłem wyprowadzić żadnego
kontrataku. Moje umiejętności szermiercze w dalszym ciągu były praktycznie
zerowe.
Chyba to zauważył, bo wyszczerzył zęby w krzywym
uśmiechu.
„Już nie żyjesz gnojku.” Powiedział i przypuścił
atak ze zdwojoną energią.
Ledwo nadążałem blokować jego ciosy. Przez moment
za bardzo skupiłem się na blokowaniu sztyletu i odsłoniłem się z lewej strony.
Nie zdążyłem się uchylić i oberwałem pięścią prosto
w nos. Krew pociekła mi po twarzy. Ciemne
plamy zaczęły mi latać przed oczami. Jak
zaraz czegoś nie zrobię to mnie dopadnie pomyślałem.
Nie pozostawił mi wyboru. Do tej pory nie chciałem
go zabić czy skaleczyć, ale to starcie już dawno przerodziło się ze zwykłej
bójki, w walkę na śmierć i życie. Przy każdym ciosie widziałem wyraźnie że
celował w szyję, serce czy tętnice.. Wściekłość w jego oczach przyprawiała mnie
o dreszcze.
On naprawdę chce mnie zabić.. przemknęło
mi przez głowę.
Nie mam wyjścia, pomyślałem i
wykorzystując przewagę w długości ostrza, przy następnym ataku zamiast blokować
jego sztylet, końcówką miecza ciąłem tuż powyżej nadgarstka.
„AAAaaaahhhh!!!... Aaaa.. ty skur… aaa..!!” zaczął
się drzeć Frank ściskając ranę lewą dłonią. Świeża krew zrosiła ziemię gdy ten,
jęcząc osunął się na kolana..
„Obciąłeś mi rękę ty skurwielu!!!..”
Patrzyłem w szoku to na niego, to na leżący
nieopodal sztylet, z jego dłonią, wciąż zaciśniętą na rękojeści.
Chciałem go tylko skaleczyć.. Tak, żeby wypuścił
sztylet.. nie sądziłem że ten miecz jest
aż tak ostry..
„Żałosny dupek..” powiedział Kurt spluwając na
ziemię.
„Qrwa, wszystko muszę robić sam.” zaklął.
Podniósł się, i trzymając dziewczynę za włosy jedną
ręką, drugą wymierzył jej siarczysty policzek.
Dziewczyna zemdlała i upadła na ziemię jak
szmaciana lalka.
„Nie wiem czy mam cię zatłuc na miejscu, czy tylko
uszkodzić i pozwolić ci patrzeć jak ją będę ruchał..” powiedział z wrednym
grymasem na twarzy, po czym ruszył prosto na mnie.
Nie miałem szans. W porównaniu do poprzedniego
przeciwnika – ten był jak jakiś potwór.
Gdy puścił tą dziewczynę, był dobre pięć metrów ode
mnie.
Zanim upadła na ziemię, walnął mnie pięścią w pierś
z siłą szarżującego byka.
Nie miałem szans zrobić nic.
Padłem bez tchu, a w ustach poczułem słodki smak krwi. Jego cień pojawił się nade mną.
„Znaj swoje miejsce dupku..” usłyszałem.
Potem poczułem błyskawiczny ruch powietrza,
usłyszałem głuche Thud i wszystko
zniknęło.
Gdy
się ocknąłem, zobaczyłem parę jasnych, błękitnych oczu wpatrzonych we mnie.
Czyjaś dłoń gładziła moje włosy.. i..
coś definitywnie skubało mojego buta..
Otwarłem szeroko oczy i błyskawicznie usiadłem.
Ból w całym ciele eksplodował szkarłatem i znowu
straciłem przytomność.
Gdy się ocknąłem, powoli rozejrzałem się dookoła.
Z jednej strony, ładna dziewczyna o kasztanowych
włosach trzymała moją głowę na swoich kolanach.. a z drugiej.. Klemens
podgryzał mojego buta.
„Mój Bohater!!” usłyszałem
Spojrzałem na nią..
Falujące, kasztanowe włosy okalały ładną, owalną twarz.
Błyszczące, błękitne oczy w ciemnej oprawie
patrzyły na mnie z czułością..
Co prawda rozległy siniak na lewym policzku i kilka
zadrapań – robota Kurta – trochę psuły ten widok, jednak nie były w stanie
odebrać jej piękna.
Onieśmielony spuściłem wzrok..
„Żaden ze mnie bohater..” powiedziałem cicho.
W odpowiedzi obdarzyła mnie promienistym
uśmiechem..
„Jakby nie Klemens to by było po was ” Usłyszałem
głos Iwana za plecami.
„Siedze se spokojnie w knajpie, cekom na piwo, a tu
naroz słyse jak się ta bestyjo drze jak opentano. Musiołek wynś i sprawdzić co
sie wyrabia. ”
To była prawda.
Kurt po prostu mnie zniszczył.
Jeden cios pozbawił mnie tchu a drugi –
przytomności.
Kiedy Iwan dotarł na miejsce, leżałem nieprzytomny
na ziemi, a Kurt z całych sił kopał mnie gdzie popadło.
Nie wiele myśląc Iwan rzucił się na niego z
pięściami, gdy ten wyciągnął zza pasa dwa długie sztylety.
„Czas na ciebie dziadygo..” powiedział Kurt i
rzucił się do ataku…
„Wicie.. Moze
jakbym telo piwa nie wypił to byk troske łagodniejsy był..” mruczał pod nosem
Iwan.. „.. ale jak zek zobacył co się tu
działo, to zek kapke wysed ze siebie..” dokończył drapiąc się po karku trochę zawstydzony..
Gdy nareszcie dałem radę dźwignąć się na nogi, już zbiegło się kilku gapiów..
Ich pochodnie i kilka magicznych lamp oświetlało
całą scenę..
„Zoden z nik już racyj prawyj renki na niewiaste
nie podniesie..” powiedział głośno Iwan. „..I DOBRZE WAM RADZĘ ŻEBYŚCIE SIĘ DWA
RAZY ZASTANOWILI ZANIM PODNIESIECIE LEWĄ!!” Pogroził
im pięścią i dodał takim głosem, że aż nas ciarki przeszły.
Frank klęczał na ziemi ze spuszczoną głową kurczowo
ściskając krwawiący kikut. Obok niego Kurt, jęcząc zwijał się z bólu..
”Iwan.. coś ty mu..” Byłem w takim szoku, że nie
dokończyłem pytania..
„Chyba zek ciut za dużo piwa wypił i mnie się kapkię toporek omsknął..’’ Odrzekł
Iwan.. Sądząc po jego szerokim uśmiechu – raczej bez żalu..
Kurt był w opłakanym stanie.. ktoś z obecnych na
miejscu pomagał mu zatamować krwawienie..
Prawa ręka, obcięta w ramieniu, razem z jednym
sztyletem leżała kilka metrów od niego.
Drugi sztylet i szpiczaste ucho nieopodal. .
„Na!.. Dziadygo twoja mać!!” rzekł Iwan i
rzucił mu po nogi.. szary, puszysty ogon..
Usłyszałem obok ciche prychnięcie i Klemens trącił
mnie lekko swoim łbem.
„Dziękuję Klemens” Powiedziałem „Chyba wiszę ci
życie..” uśmiechnąłem się i poklepałem go po szyi.
Poczułem jego ciepły oddech na karku.
„Cosik mi się zdaje, że bardzij by go uciesyła
zdrowo, dorodno marchewka..” Zaśmiał się z boku Iwan, a Klemens cicho parsknął.
„… Dziękuję Wam” powiedziała dziewczyna. „Gdyby nie wy..” łzy napłynęły jej do oczu.
„Naprawdę, jesteś moim Bohaterem!” dodała patrząc mi w oczy.
„Żaden ze mnie bohater”, powtórzyłem. „Jestem
zwyczajnym chłopcem ze wsi..” onieśmielony spuściłem głowę.
„ Hmm.. Może i chłopiec zwyczajny, ale dla mnie:
nie-zwyczajny Bohater.”
Po jej słowach coś we mnie pękło.
Przypomniała mi się Allany i jej uśmiech, gdy
wypowiedziała do mnie podobne słowa.
Łzy napłynęły mi do oczu i nie mogłem ich
powstrzymać.
Jakby ostatnie krople przerwały tamę na rzece.
Uczucia które we mnie wzbierały, cała złość na orki,
na usiłujących zgwałcić dziewczynę bydlaków, strach przed śmiercią i emocje
zebrane podczas walki – to wszystko wypłynęło ze mnie wraz ze łzami.
Na pewno wyglądałem żałośnie. Stałem tam, wśród
tych ludzi, oparty głową o kark Klemensa i płakałem jak dziecko.
I nie mogłem nic z tym zrobić.
Koniec rozdziału pierwszego.
Drugi (może) nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz