niedziela, 4 października 2020

ROZDZIAŁ 9

Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?

 

 

 

Fanstory na podstawie Serii nowel:

 

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”

 autorstwa  Oomori Fujino

 

 

Autor: Piotr Jakubowicz

Thurcroft. UK. 04.2020

 

 

ROZDZIAŁ 9

 

Ignis Fatuus.

 

 

Szybciej… Błagam … Jedź szybciej….

Błaganie powtarzane w myślach, by mimowolnie nie dostało się do uszu koni…

Padły by, gdyby przypadkiem zrozumiały..

I tak gonią ponad siły…

Krwawa piana czasem spada z pyska, znacząc szlak, i wypalając mi dziury w sercu…

Jednak wciąż kopię piętami boki konia zmuszając go do bardziej wytężonej pracy.

Muszę…

Muszę uratować to życie…

 

 

…***…

 

 

 

„By to szlag..”  ciche przekleństwo, rzucone zdyszanym głosem znów przerwało ciszę.

Iwan już ledwo zipał, a końca wciąż nie było widać.

Dopiero co udało mu się unicestwić kolejną nawałę zabójczych mrówek i cieni, a tu nagle, coś zaczęło wyłazić spod sterty na wpół przegniłych ciał, leżących u stóp pokracznego posągu jednorożca…

Krasnolud sięgnął po ostatnią podwójną miksturę, i wypił połowę fiolki.

Na razie mu to wystarczy, a resztę.. lepiej zachować na czarną godzinę..

„Jakby ta była nie dość czarna..” pomyślał, chowając resztę mikstury do holstera.

Nagły przypływ energii dodał mu sił.

Złapał mocniej trzonek topora, i ugiął lekko nogi.

Cokolwiek stamtąd wylezie – Jest gotów.

 

Blade światło ledwo co rozświetlało obszerną jaskinię.

Świecący mech porastający płatami ściany i sklepienie, nie był w stanie zapewnić wystarczającej ilości światła by widzieć wszystko wyraźnie, jednak w tej grze półcieni, jedno wybijało się na pierwszy plan.

Stojący w centralnej części wielki, topornie wykuty posąg.

Nikt nie wiedział co to dokładnie za stworzenie, ale nieco przypominało konia, gdy spojrzeć z odpowiedniej perspektywy.. i wysilić wyobraźnię.

Do tego szpikulec na .. głowowej.. części przypominał róg, więc ktoś powiedział, że to jednorożec, i tak już zostało…

U podstawy rzeźby piętrzył się pokaźny kopiec krasnoludzkich szczątków, spod którego właśnie coś starało się wypełznąć.

 

„Yavret?..!!” spytał szeptem Iwan, a jego topór zaczął lekko dygotać.

„Yavret.. To ty?” spytał ponownie, i opuścił nieco ostrze.

„Odezwij się.. Yavret.. Odezwij się..” szeptał Iwan, cofając się krok po kroku.

Postać przed nim, to nie kto inny ale jego kuzyn, Yavret Underrock, mieszkający niegdyś dwa domy dalej od niego…

Iwan wiedział, że to nie może być on.. Nie może.. Ciała na stercie zaczęły już gnić.. To nie on..

Jednak coś w środku.. Jakaś nikła nadzieja, wręcz błagała zmysły by dał jej szansę, by uwierzył…

Iwan jednak otrząsnął się z tego uczucia, które prawie że nim owładnęło..

Zagryzł zęby, i zaparł się stopą o podłoże.

„Cofnij się, albo do reszty zabiję to, co z ciebie zostało..” powiedział zduszonym głosem.

Yavret w dalszym ciągu szedł w jego kierunku.

Powoli, krok za krokiem, jednak po słowach Iwana zwolnił, i podniósł rękę w górę.

Iwan opuścił topór w nadziei, że jednak to prawda, że to jakimś cudem wciąż żywy, ocalały przyjaciel..

 

AAAArrrgggghhhh!!!!!!!!!!!!! .. stłumiony okrzyk wyrwał się spomiędzy na wpół opadłych warg krasnoluda, gdy uniesiona dłoń dosięgnęła wreszcie wiszącego na plecach kilofa.

Yarvet z furią rzucił się na Iwana.

„Stój!! Yarvet!! STÓJ!!”  ryknął Iwan, odbijając w ostatniej chwili kilof, który o włos minął jego głowę.

Jednak Yarvet nie zwalniał.. Atakował ze zdwojoną energią.

Nie zważając na nic, starał się za wszelką cenę dosięgnąć Iwana.

Chcąc nie chcąc, Iwan  musiał podjąć walkę.

Starał się wytrącić kilof z dłoni Yarveta, jednak ze zdziwieniem zauważył, że ten, jest jakby przyrośnięty do jego dłoni..
„Przykro mi Yarvet..” szepnął Iwan.

„To już nie jesteś Ty..” dodał,  po czym przepuścił atak za plecami obracając się, a gdy dokończył obrót – ciął toporem przez plecy Yarveta.

 

Pufff!!!

 

Chmura szarego pyłu, w który zamieniło się ciało krasnoluda, opadła na ziemię.

Iwan zastygł na chwilę w tej pozie, w której szerokim cięciem za siebie, przeciął plecy i klatkę piersiową przyjaciela, niszcząc jednocześnie kryształ, który zastępował mu serce…

 

„Nie złamiesz mnie.. Próbowałeś, ale.. Nie masz szans..” powiedział Iwan prostując się.

„TO WSZYSTKO NA CO CIĘ STAĆ??!!!” ryknął na całe gardło.

Związany rzemieniami Kursag, miotał się w pętach na wszystkie  strony, a życzenie śmierci biło mu z oczu.

 

 

Od momentu w którym ich stopy stanęły w jaskini, Iwan czuł presję kryształu.

Jak poprzednim razem, Dungeon starał się za wszelką cenę nagiąć jego wolę. Jednak po ostatnich doświadczeniach, gdy o mały włos nie obrócił się przeciw swoim towarzyszom, był gotowy na to co nadejdzie.

Spodziewał się psychicznego ataku, i gdy ten nadszedł – odparł go z całej dostępnej mocy. Niestety, Kursag nie był w stanie go zwalczyć, nawet gdyby zdawał sobie z tego sprawę.

Leżał teraz związany na ziemi, i ze wszystkich sił starał się uwolnić.

Stanowiło to problem, bo Iwan musiał jednocześnie uważać, by go przypadkiem nie zranić, a jednocześnie musiał go bronić, bo związany – nie miał szans na ucieczkę przed potworami.

Druga sprawa, że  na jednej nodze i tak by za daleko nie uciekł..

 

Iwan stał teraz, pomiędzy Kursagiem a stertą zwłok, gotów do walki.

Dungeon nie dał na siebie czekać.

Jak w jakimś chorym śnie o zombie, zmarli mieszkańcy jego dawnej wioski zaczęli się znów budzić. Jeden po drugim wygrzebywali się spod sterty gnijących ciał i kości. Podnosili, co im wpadło w dłonie, młoty, kilofy i miecze. Po chwili stanęli w niewielkich odstępach od siebie, starając się oskrzydlić Iwana.

Krasnolud ogarnął wzrokiem stojących przed nim przeciwników.

Naliczył ich około dwudziestu. Wielu z nich znał. Niektórych trzymał na kolanach, gdy jeszcze byli dziećmi.

Z bólem serca uniósł topór.

„Znajdę cię.. choćbym tu miał spędzić wieczność – znajdę i wykończę. Za to co im zrobiłeś..” szepnął cicho, po czym zagryzł ze złością zęby.

Nagle, szyk napastników się rozpadł.

Ich początkowo powolne ruchy uśpiły uwagę Iwana.

Teraz, z niebywałą szybkością rzucili się w jego stronę.

W całkowitej ciszy, bezgłośnie, jedynie ze świstem broni przecinającej powietrze.

Klang!! Iwan w ostatniej chwili odparował uderzenie wielkiego młota, jednak zanim zdołał kontratakować, musiał uchylić się przed ciosem kilofa..

Thudd!! Kopnięciem odesłał przeciwnika, wprost w grupkę wrogów, wywołując tym na chwilę lekki chaos w ich szeregach.

Jednocześnie kopnięcie odepchnęło go trochę w tył, dzięki czemu zyskał lekki dystans.

„Nie jest dobrze.. Są cholernie szybkie..” przeszło mu przez głowę.

Jednak teraz przynajmniej miał ich wszystkich przed sobą..

Kilku rzuciło się naprzód. Iwan podpuścił ich bliżej, po czym zaatakował.

Kling!! Tang!! Zzzit!   Puff!!

Szybka wymiana ciosów i bloków, zakończona udanym atakiem Iwana, zmniejszyła liczbę atakujących.

Hep.!! W ostatniej chwili uchylił się przed potężnym ciosem młota, który o włos minął jego głowę.

Wielki obuch siłą rozpędu zatoczył krótki łuk, po czym trafił w głowę jednego z przeciwników, praktycznie ją odrywając. Iwan wykorzystał moment, i ciął płasko przez dwa ciała.

Zzzzing!!

Puff! Puff!!

 

Kolejnych dwóch mniej.. pomyślał.

Tek!! Slak!! .. odbity kilof zarył się w ziemię, a Iwan kopnięciem w bark, odrzucił napastnika kilka metrów. Czarna posoka trysnęła z miejsca, w którym ramię, przyrośnięte do trzonka kilofa, oderwało się od ciała.

AaaaarrrghhhH!!! Pierwszy bolesny ryk potwora przerwał tą dziwną ciszę.

Ooooorrrrrammmm!!!!! Ryknęły pozostałe postacie, i rzuciły się wszystkie na raz.

Iwan z ledwością parował ich coraz bardziej wściekłe, potężne ciosy.

Ze zgrozą zauważył, że został zepchnięty do defensywy.

„Szlag… szlaaag!!” zaklął i zazgrzytał zębami.

Uchylił się przed ciosem topora, po czym błyskawicznym ruchem złapał za trzonek. Szarpnął z całych sił, aż trzymający go potwór, (chyba chłopak od Perunów..)  uniósł się w górę, po czym zatoczywszy nim łuk, puścił trzonek.

Krasnoludzki zombie wyrznął z impetem w grupkę atakujących, przewracając kilku na ziemię.

Tuż za nim pojawił się Iwan.

Z wściekłością w oczach machał toporem.

Nie celował w kryształy, tylko ciął szerokim łukiem, by zadać jak najwięcej start.

Siłą rozpędu przejechał kilka metrów po ziemi, śliskiej od posoki potworów.

W grupie wrogów ziała wielka wyrwa, jednak reszta nie zwracając na to uwagi, znów rzuciła się na Iwana.

Wyskoczył w górę, i w trakcie salta ciął toporem, przelatując nad szykiem wrogów.

Kolejne ciało z rozpłataną głową osunęło się na ziemię.

I kolejne, wylazło spod sterty zwłok u stóp jednorożca.

„No co jest cholera?!!”  Zaklął widząc to, Iwan.

„Mam walczyć z całą wsią czy jak?” pytał ze złością sam siebie, zdając sobie sprawę z tego, że nie docenił przeciwnika.

Siły zaczynały go powoli opuszczać, mana się kończyła, a jak na razie, każdego pokonanego wroga zastępował następny.. i następny.. i następny..

Zzziing!! Puff!

Kolejny zniknął w chmurze pyłu, jednak znów następny wylazł spod stosu zwłok.

Iwan w panice starał się znaleźć rozwiązanie.

Na razie dawał radę, ale jak tak dalej pójdzie, to przytłoczą go samą ilością.

Ting!! Slack!!!!  Kolejne dwa ataki odbite w ostatniej chwili. Cięcie Iwana tym razem minęło o włos klatkę piersiową potwora. Ich niebywała szybkość tylko potęgowała wrażenie, że w tej walce Iwan może mieć poważne kłopoty..

Musiał coś zrobić, coś, co pomoże mu wygrać szybko, bo inaczej, gdy skończy mu się mana..  

 

 

…***…

 

 

Właśnie dotarli do następnej polany.

„Lady Devana.. Naprawdę. Musimy zrobić postój..” odezwał się Ichiro, jeden z dwóch ludzi przydzielonych jej przez Normana Duska do ochrony.

Na poprzedniej polanie.. chyba nikt nie chciałby nocować.

Szczątki spalonego wozu i świeżo usypany, niewielki kurhan, skutecznie zniechęciły ich do noclegu.

Ale ta polanka wyglądała na całkiem dobrą…

 

„Jeszcze możemy jechać, trakt jest szeroki..” odparła bogini z zaciętą miną.

„Ale konie muszą odpocząć. Jeśli padną, będziemy szli na piechotę, a to znacznie wydłuży..”

„Heh.. Dobrze.. Już dobrze..” powiedziała z rezygnacją Devana.

„Przepraszam.. Po prostu.. tak bardzo się martwię..” dodała ze spuszczoną głową.

„Nic nie szkodzi. Rozumiemy.” Powiedział Oki.

Zatrzymali się na tej samej polance, w okolicy traktu, na której obozowali z Blake`m i Iwanem w drodze do Reanore.

Wspomnienia wróciły do niej falą.  Gdyby się postarała, to pewnie nawet znalazła by miejsce, w którym zakopali przypalony garnek, efekt przegranego  zakładu Blake`a.  Uśmiechnęła się lekko na samo wspomnienie.

„Dobrze widzieć że poprawił ci się nastrój..” powiedział Oki, przygotowując miejsce na posłania.

„Och.. To tylko wspomnienia..” odparła Devana, po czym opowiedziała, jak to Blake założył się z Iwanem, że będzie w stanie sam zrobić duszonkę..

Koniec końców garnek został spisany na straty, i wraz z zawartością zakopany w pobliskim zagajniku.

Śmiech na chwilę rozbrzmiał na polanie, po czym wszyscy znów zajęli się jedzeniem.

Ichiro naniósł drewna na ognisko, a Oki oporządził konie i przygotował miejsce na nocleg.

Devana, jako że nie pozwalali jej wykonywać żadnych cięższych prac – postanowiła, że odwdzięczy się kolacją.

Teraz wszyscy pałaszowali potrawkę z królika, aż im się uszy trzęsły.

„Więc.. Co się stało?” spytał Ichiro, gdy skończył zmywać naczynia.

Wiedziała, że w końcu nie wytrzymają, i  będą musieli zapytać…

Opiekowali się nią całą drogę, więc ona.. winna była im tą szczerość..

Zwłaszcza po tym, co stało się w nocy.

„Moje Dziecko.. Jest bardzo źle.. Ja.. Muszę tam być.. Muszę..” powiedziała cichym głosem.

 

 

 

…***…

 

 

 

Zmiana planów. Pakuj się. Spotkamy się u Mabbet.

Taką lakoniczną informację dostała rankiem od Jansona, przez Kamień Odzwierciedlenia.

Pakowała się w pośpiechu, i jednocześnie wydawała polecenia personelowi.

Jednego z kucharzy posłała do Duska, by poprosić o eskortę, a Selanar jak zwykle wyznaczyła na swoje zastępstwo.

Co chwila klęła półgłosem, gdy starała się upakować najpotrzebniejsze rzeczy do końskich juków.

Nie było czasu na spokojne odhaczanie rzeczy na liście, więc miała tylko nadzieję, ze nie zapomniała o niczym ważnym.

Szybka wizyta w pokoju Blake`a i po chwili miała kolejną torbę pełną – jej zdaniem- potrzebnych rzeczy.

Koło południa była gotowa do drogi.

 Wyruszyli w pośpiechu, a ponieważ Norman Dusk dał im swoje najlepsze konie, wyglądało na to, że szybko dotrą na miejsce.

Byli w drodze trzeci dzień, a Devana wciąż była niespokojna, jakby nieobecna, i co chwila kładła dłoń na piersi, jakby sprawdzając czy jej serce wciąż bije.

Towarzyszący jej Oki i Ichiro, tylko spoglądali po sobie, ale nie dopytywali się o szczegóły.

Norman Dusk powiedział im wyraźnie:

„Oddaję was pod jej komendę. Macie jej strzec i opiekować się nią, aż nie dowieziecie jej całej i zdrowej do wiedźmy na bagnach. To sprawa największej wagi.”

Nie znali szczegółów, a jedno co wiedzieli, to to, że Devana i jej Familia są w jakiś sposób uwikłani w bardzo ważną, tajną misję.

 

Na postoju mało co odzywali się do siebie.

Devana wciąż była jakby nieobecna, zagubiona we własnych myślach, prawie nie jadła, tylko patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie, jakby starała się ze wszystkich sił przeniknąć wzrokiem ścianę lasu, i dojrzeć swój cel…

Tej nocy księżyc był w nowiu, więc ciemność szczelnie otuliła polanę na której zrobili postój. Nikłe światło gwiazd robiło co mogło, by przebić się przez korony drzew.

Tak więc, gdy ogień wygasł, jedynie żar w palenisku dawał nikłą, czerwonawą poświatę.

Było zdrowo po północy, gdy Devana obudziła się niespokojna.

Głośno oddychała, i wyglądała, jakby przyśnił jej się zły sen.

Och… westchnęła, po czym gwałtownie wstała.

Wyglądała, jakby miała zamiar lunatykować. Kompletnie nie zwracała uwagi na otoczenie, błądziła w koło mętnym wzrokiem, a jej oddech stał się bardzo ciężki.

W pewnym momencie znieruchomiała, opadła na kolana i usiadła na złączonych piętach.

Odwrócone w górę dłonie oparła na udach, a głowę uniosła, jakby chciała spojrzeć w niebo.

Jednak jej zamknięte oczy nie były w stanie dostrzec niczego.

Wyglądała jak w jakimś transie, a po chwili z jej oczu zaczęły płynąć łzy.

Jej towarzysze obserwowali ją z pewnej odległości, starając się nie przeszkadzać w tym dziwnym, mistycznym spektaklu.

Nagle Bogini otwarła szeroko oczy, i niewidzącym wzrokiem spojrzała przed siebie.

Chwilę potem wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała czegoś dotknąć.

Jednak zastygła w bezruchu.

Kilka oddechów później, jej ciało nagle zwiotczało, i bogini osunęła się na ziemię, jak szmaciana lalka.

Ichiro podbiegł do niej, i sprawdził puls.

Serce biło, a lekki oddech pokrył parą powierzchnię łyżki, którą przytknął do jej ust.

Podniósł ją delikatnie, i ułożył z powrotem na posłaniu koło ogniska. Okrył kocem, i  usiadł przy niej. 

Oki dołożył drew do wygasającego ogniska, które po chwili znów ogarnęło ciepłem ich obozowisko.

Zerknął kątem oka na Ichiro, który zaczął delikatnie głaskać włosy bogini.

Machnąwszy ręką, poszedł ku wylotowi polany i objął wartę.

 

 

...***…

 

 

„Nic i nic.. Jak tak dalej pójdzie, to się okaże, że durny Oren miał rację..”

„Przestań marudzić. Nie dziś, to jutro, ale ktoś przyjdzie..”

„Trzeba było skroić tych kupców z wczoraj..”

„No i po cholerę nam dziesięć skrzyń z jedwabiem? Weź młotek, i klupnij się w ten pusty czerep.”

„Hehhhh…”

 

Ośmiu dobrze uzbrojonych mężczyzn czaiło się nieopodal traktu do Reanore.

Przepuścili już trzy karawany, a wczoraj, tuż przed ich nosem, przeszła czwarta.

Teoretycznie byli rabusiami, jednak mieli dość specyficzne zapotrzebowanie ..

Potrzebowali jedzenia, dobrej broni, pieniędzy.

Nie chcieli napadać na karawany kupców, bo gdy te nie dotrą do miejsca przeznaczenia – ich mocodawca wyśle ekspedycję poszukiwawczą, a wtedy przeczeszą skrupulatnie cały obszar wokół miasta.

Jeśli ich odkryją, wszystko pójdzie na marne.

Jednak gdy nadarzał się samotny podróżny, szacowali, czy warto go grabić, czy nie..

Najbardziej interesowali ich ci, którzy jechali do Reanore szukając lepszego życia.

Zazwyczaj zabierali ze sobą jedynie najwartościowsze rzeczy, wcześniej spieniężając resztę dobytku, więc można było się na nich nieźle obłowić. Lepiej niż na transporcie towarów, które swoją wartość osiągały dopiero po sprzedaży..

Gdyby starali się opchnąć kilka skrzyń z jedwabiem, może i by coś zarobili, ale nie uniknęli by pytań o pochodzenie towaru, i na pewno wzbudziliby masę podejrzeń.

A na targu nikt nie dopytuje się o pochodzenie złota czy Valis..

Poza tym, samotnych podróżnych nikt nie szuka.. A nawet jeśli, to nie dość energicznie, by odkryć ich kryjówkę.

Choć, trzeba przyznać, że najedli się strachu, gdy skroili młynarza z Runmews.

Myśleli, że skoro jedzie sam  z całym dobytkiem, to nikt nawet nie zauważy  że nie dotarł na miejsce.. Okazało się, że jego brat czekał na niego w Reanore, i zaniepokoił się jego zniknięciem.

Wysłał na poszukiwanie kilku ludzi. Na szczęście nie dość mocnych.

Ponieważ grupa Lansky`ego upozorowała atak na robotę Koboldów, wydawało im się, że ludzie tylko zbiorą szczątki i wrócą by zdać raport..

Niestety, zapałali chęcią zniszczenia szkodników, a ponieważ  wśród nich był niezły tropiciel – dość szybko trafili na ich kryjówkę.

Następna grupa wysłana na poszukiwanie, znalazła ich zmasakrowane zwłoki nieopodal bagna.

Nie szukali dalej.

Gdy w grę wchodzą bagna, trzeba nie lada desperata, by w nie wejść.

Na bagnach, potrafiły znikać całe armie.

Ludzie którzy szczęśliwie przemierzyli bagna nieopodal Reanore twierdzili, że spod wody widać było białe, napuchnięte twarze topielców, a nikłe ogniki ich dusz tańczyły nad wodą, wabiąc ich w odmęty …

Najodważniejsi, ci, którzy za wszelką cenę chcieli zgłębić tajemnicę bagien twierdzili, że drogę często zastępował im olbrzymi, czarny pies.

Jego oczy żarzyły się jak węgle, a z pyska toczyła się płonąca ślina.

Ci nieliczni, którzy jednak  jakimś cudem przedostawali się do wnętrza bagien – milczeli.

Nawet spici do nieprzytomności, na pytania o tajemnicę bagien – odpowiadali półgębkiem, lub też zwyczajnie nabierali wody w usta, twierdząc, że nagle ogarnęła ich amnezja.

Dlatego sąsiedztwo bagien było dla drużyny Lansky`ego wygodne.

Łatwo pozbywali się zwłok, a wystrachany plebs omijał z daleka ich kryjówkę…

Dopóki trzymali się schematu, i nie atakowali transportów należących do kupców – dopóty mieli spokój, i w zasadzie mogli robić co chcieli.

A teraz, wygląda na to, że szczęście się do nich uśmiechnęło.

Stukot końskich kopyt dochodzący zza zakrętu, zwrócił, ich uwagę.

Nie mogło być lepiej.

Pojedynczy wóz podróżniczy z łukową plandeką, powożony przez jednego człowieka.  Typowy przesiedleniec.

 

„To jak Lansky.. Kroimy?”

Niecierpliwe szepty dobiegały zza pleców mężczyzny.

„Ćśśśs..”  szepnął unosząc dłoń.

Wóz był całkiem spory, więc wolał sprawdzić, czy wewnątrz nie kryje się jakaś pułapka..

Potencjalny zysk, czasem nie jest dość opłacalny w stosunku do potencjalnej porażki…

Pod plandeką mogli kryć się żołnierze by eskortować transport, lub też  zwyczajnie, sprowokować napastników, a potem wyrżnąć ich w pień..

Lansky nie był w ciemię bity. Nie na darmo został kapralem. Lata doświadczenia w dowodzeniu ludźmi teraz procentowały.

Nakazał swoim podwładnym ciszę, i przepuścili wóz , którego koła słychać jeszcze było zza zakrętu.

„I dupa. Kolejny zmarnowany dzień, Niech cię szlag Lansky!” powiedział ze złością jeden z ludzi.

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo kapral błyskawicznym ruchem złapał go za gardło, a do oka przysunął szpic sztyletu.

„Może i opuściliśmy armię, ale ja w dalszym ciągu dowodzę, Redbeck. Radzę ci o tym pamiętać.” syknął.

Spod oka mężczyzny popłynęła krew, gdy Lansky przeciągnął końcem sztyletu po jego policzku.

Głośno przełknął ślinę, i tylko delikatnie skinął głową. Widać było po nim, że się boi. To zresztą nie pierwszy raz, gdy Lansky siłą dyscyplinował swoich podwładnych. Jako że miał nad nimi przewagę poziomu, nie byli w stanie mu się przeciwstawić, i z reguły posłusznie wykonywali jego polecenia. Jednak długi okres w dezercji objawiał się poluźnieniem dyscypliny, i Lansky coraz częściej musiał uciekać się do przemocy, by nie dopuścić do buntu.

Teraz też zobaczył wyraz niechęci w oczach swoich ludzi.

Nieprzywykły do tłumaczenia się ze swoich decyzji Lansky, dostrzegł jednak, że jeśli nie wyjaśni im powodu, mogą sami zrobić coś głupiego..

„Durnie.. Jeśli to pułapka, to mógłby być nasz koniec..” powiedział.

„Kilku mocniejszych najemników pod tą plandeką, i możecie pożegnać się z życiem.” Dodał.

„Zgaduj zgadula.. Czasem trzeba zaryzykować..” powiedział cicho jeden z nich.

Siedział w rozkroku, i końcem noża dłubał jakby od niechcenia w ziemi.

Lansky rozejrzał się i zauważył, że prawie wszyscy, jakby przez przypadek, mieli broń w pogotowiu.

Jeden, wielkim nożem czyścił sobie paznokcie, drugi - ostrzem sztyletu rysował jakieś szlaczki na ziemi, trzeci sprawdzał kozikiem, czy między zębami nie zostało nic na podwieczorek…

Lansky wiedział, że jego ludzie chcą jak najszybciej wrócić do lochu i wreszcie wyczyścić ten poziom. Poszliby na żywioł, byle tylko zdobyć na to środki.

Ale dla Lansky`ego priorytetem było przetrwanie.

Nic mu nie da chwilowe szczęście, jeśli potem zginie zabity przez rządnych zemsty najemników.

Koniecznie chciał zostać generałem, a ten loch i zdobywana dzięki niemu Excelia, miały mu to umożliwić.

Nie miał zamiaru idiotycznie narażać życia.

Z pomocą przyszło mu .. słońce.

Właśnie zaczynało zachodzić.

„Heh.. wy idioci..” zaśmiał się lekko.

„Zaraz zacznie się zmierzchać, więc będą musieli poszukać miejsca na postój.” Powiedział siląc się na spokój.

„Popatrzymy sobie z ukrycia, i wszystko będzie jasne. A rano – ten wóz pojedzie do naszej warowni, lub do Reanore – zależnie od tego, co w nim siedzi..” dodał.

Pomruki akceptacji uświadomiły mu, że jego towarzysze zrozumieli tłumaczenie, i znów w pełni panuje nad nimi.

Puścił Redbecka, i jakby nigdy nic, zaczął przygotowywać konia do drogi.

Kompani wkrótce poszli jego śladem, i niedługo potem czekali na hasło do wymarszu.

Zaczynało się już szarzeć.

Lansky zarządził jeszcze szybki przegląd wyposażenia, by upewnić się, że jego ludzie są gotowi na każdą ewentualność.

Po jakimś czasie zapadła ciemność.

Szli powoli, prowadząc konie za uzdy i uważając, by nie robić niepotrzebnego hałasu.

Dwóch ludzi szło przodem na szpicy, by wypatrywać obozowiska,  reszta jakieś dziesięć minut za nimi.

Nawet noc zdawała się im sprzyjać. Cieniutki sierp księżyca przed nowiem dawał znikomą ilość światła. Dość, by w ciemności od biedy widzieć trakt, a jednocześnie na tyle mało, by w dalszym ciągu pozostawać niewidocznym.

W pewnym momencie Lansky szeptem nakazał im stanąć.

Ktoś zbliżał się szybko od przodu.

Pędził, potykając się w ciemności, nie zważając na zachowanie ciszy.

„Lansky!! Chłopaki!! Gdzie jesteście!!” wołał półgłosem.

„Hep!!” stęknął cicho, gdy kapral złapał go za kaptur, i praktycznie zatrzymał w miejscu.

„Czego się drzesz idioto!” zrugał go, pomagając mu się podnieść.

„Chcesz nam biedy napytać durna pało?!” złościł się dalej.

„Wszystko dobrze.. są jakieś pół godziny stąd..” wysapał posłaniec.

„Ale mamy szczęście.. Ale szczęście!!” dodał podniecony.

„Nie uwierzycie to tam jest!!” mówił, a jego oczy aż się świeciły z radości.

„No co?! Gadaj wreszcie!!” zaczęli go ponaglać.

„Cała rodzinka!! Nie uwierzycie!! Jeden facet, i trzy kobitki!!!”

Hehe.. Hehehe!!… HEHEHEEE!!!!!!  Jupi!! zaczęli się śmiać jeden przez drugiego, początkowo z niedowierzaniem, a później coraz głośniej i głośniej.

„Cisza!” zgromił ich Lansky.

„Jak się tak będziecie drzeć, to nam pouciekają..” dodał.

„Nooo.. Tego byśmy nie chcieli, co nie? HEHEHE..” powiedział jeden rubasznym głosem, co znów wywołało falę radości.

„Cisza!” kapral znów doprowadził ich do porządku.

„Gdzie są?” spytał posłańca.

„Na drugiej polanie, pod dębami. Właśnie wiją sobie gniazdko..” dodał z uśmiechem, a rząd jego nierównych zębów błysnął w ciemności.

„Idziemy. Zachować ciszę. Na pierwszej polanie zostawiamy konie, a Redbeck ich popilnuje.. Za niesubordynację.” Zarządził Lansky.

„Niech cię szlag Lansky. Takiego wała. Wy sobie będziecie ruchać, a ja mam wam koni pilnować?!” zaperzył się Redbeck.

„Masz z tym jakiś problem żołnierzu?” spytał kapral znów wyciągając sztylet.

„Daj mu spokój.. Nie jesteśmy już w armii, a poza tym.. Konie starczy dobrze spętać. Przecież w nocy nigdzie nie pójdą..” powiedział któryś, kładąc dłoń na ramieniu kaprala.

Lansky zrozumiał, że w obecnej sytuacji lepiej ustąpić, niż starać się na siłę walczyć o przywództwo. Wyposzczeni żołdacy mogą stać się nieobliczalni. Jemu samemu krew buzowała w lędźwiach na samą myśl o niewiastach, a co dopiero oni..

Ale Redbecka pozbędę się w lochach przy najbliższej okazji, postanowił.

„Niech wam będzie. Ale to ja wybieram pierwszy.” Powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Cichy pomruk wśród kamratów mógł uznać za zgodę, ale ponieważ nie widział ich twarzy, nie był do końca pewien, czy zaakceptowali jego decyzję.

Chcąc nie chcąc, przyjął to za dobrą monetę.

Po kilkunastu minutach dotarli na pierwszą polanę. Zaprowadzili konie w niewielkie zakole, i porządnie spętali, tak, że na pewno nie odeszły by zbyt daleko. 

Drżąc ze zniecierpliwienia zebrali się u wylotu polany.

Jeszcze jakieś piętnaście minut marszu, i będą mogli odebrać swój, tak długo wyczekiwany, bonus od Szczęścia..

 

 

…***…

 

Zzzing!!

Puff..

Yeah!! Slam!! Crack!!

Iwan wciąż odpierał ataki, ale końca walki nie było widać.

Co prawda ożywieńcy pojawiali się rzadziej, jednak do walki znów włączyły się Warshadows, które skutecznie absorbowały jego uwagę, powodując, że ożywione truchła jego byłych kompanów podchodziły coraz bliżej.

I choć Warshadows czy mrówki, były dość słabe jak na jego poziom, to jednak ożywieńcy dawali mu nieźle w kość.

Niesamowicie szybcy i silni, byli też w dużej mierze odporni na uszkodzenia, i zwykłe obcięcie ręki czy nogi, nie powodowało że walka z nimi była skończona.

Przekonał się o tym boleśnie w momencie, gdy jeden z nich, pozbawiony wcześniej nóg przez płynne, płaskie cięcie Iwana, złapał go w pewnym momencie za kostkę, i zatopił ostre kły w jego łydce.

Wcześniej tego nie dostrzegł, ale gdy szamotał się z napastnikiem, zauważył, że nie dość, że jego dłoń przyrosła do trzonka kilofa, to jeszcze jego szczęki uzbrojone były w całkiem pokaźny arsenał ostrych jak noże zębów.

Co było o tyle dziwne, że o ile dobrze pamiętał starego Osucha – ten od niepamiętnych czasów mógł spożywać tylko miękkie potrawy..

Widać Dungeon dość sprawnie sobie radzi z modyfikacją materiału na potwory.. przeszło mu przez głowę w momencie, gdy cięciem topora odrąbał część głowy, i z cichym mlaśnięciem wyjął szczęki wbite w łydkę.

Polała się krew, ale Iwan nawet nie zwrócił na to uwagi.

Jak za chwilę czegoś nie wymyśli, to i tak jego kości dołączą do tych na stosie.

Na domiar złego, Iwanowi została już tylko połowa mikstury many, i nie mógł sobie pozwolić na kolejny berserk, bez ustalenia gdzie kryje się źródło tej mocy.

Wiedział że jest blisko. W tej komnacie. Czuł mrowienie na karku za każdym razem, gdy kryształ starał się przejąć nad nim kontrolę.

Miedzy kolejnymi ciosami i unikami rozglądał się gorączkowo po komnacie, starając się wyłuskać jakieś szczegóły, które pomogły by mu zidentyfikować położenie kryształu.

Początkowo sądził, że może być ukryty wewnątrz posągu, jednak..

Nie.. To było by zbyt oczywiste.. pomyślał, odrzucając ten pomysł.

Walczył dalej, starając się przetrwać bez berserka tak długo ile się da, bo później będzie już tylko jedna szansa..

Odbicie, wyskok…  Unik.

Dwa cienie zniknęły w cichym Puffnięciu, gdy wielki topór, minąwszy o centymetry szyję Iwana nie zdążył wyhamować, i siłą rozpędu uderzył w grupkę wrogów.

Kontynuując obrót, Iwan wyciągnął ramię trochę bardziej, i ciął przez pierś krasnoludzkiego potwora.

Puff!

Następny przeciwnik zniknął w chmurze pyłu, jednak topór Iwana zawadził o posąg i wbił się dość głęboko w zad Jednorożca.

Odpadło kilka kawałków skały, a wszystkie potwory, nagle zamarły, jakby w oczekiwaniu na jakiś sygnał. Sekundę później rzuciły się w jego stronę.

A więc jednak.. Masz ten kryształ w dupie.. powiedział półgłosem Iwan i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Tang!! Slak!! Doomp!!

Kilka szybkich bloków otwarło mu drogę do mocnego kopnięcia.

Szczęśliwie trafiło na Morana, potężnego (niegdyś) kowala, który dzierżył wielki dwuobuchowy młot.

Iwan odbił oręż, i gdy ten się odsłonił, wybił się obiema nogami i uderzył.

Thudd!!

Potężne kopnięcie pchnęło potwora w tył, wprost w grupę ożywieńców i Warshadows, odrzucając jednocześnie Iwana w przeciwną stronę.

Na czele ataku powstało małe zamieszanie, jednak nie to było najistotniejsze.

Tym, o co chodziło Iwanowi, były dwie sekundy.

Dwie sekundy, w trakcie których mógł wyjąć fiolkę z holdera, odkorkować i jednym haustem wypić to, co w niej zostało.

Dinng..!

Fiolka z cichym brzękiem roztrzaskała się o kamienie, a Iwan uśmiechnął się szeroko czując, jak nowa energia ogarnia jego ciało.

 

„Graj muzyko!!” Krzyknął, a krawędzie jego topora zajaśniały intensywnym szkarłatem.

Teraz, albo nigdy.

Skok.

 Zit!

Krótkie cięcie, pozbawiło Morana oręża.

Iwan złapał wielki młot lewą ręką, całkowicie ignorując fakt, że do końca trzonka wciąż przyrośnięta była, ucięta tuż za nadgarstkiem, dłoń ożywieńca.

Kończąc obrót, zmienił jego głowę w krwawą miazgę, przy pomocy jego własnego oręża.

Yeeeah!!!! Ryknął, i rzucił się wprost w grupę wrogów.

Ciął, miażdżył, łamał i kopał, gryzł nawet gdy było trzeba, byle tylko zbliżyć się do swojego celu.

Posągu jednorożca.

Czuł. Wiedział.

Był pewien.

Dzięki temu, z jaką zajadłością potwory broniły dostępu – wiedział że to tam, w posągu, ukryty jest sprawca całego nieszczęścia.

Nie miał dużo czasu.

Mana ze zwykłej mikstury wyczerpywała się dwa razy szybciej, a miał jej raptem pół fiolki.

Nie miał czasu by przebijać się przez zastępy wrogów.

Eh.. Blake.. Ty, i te twoje sztuczki.. pomyślał, po czym wybił się z całych sił.

Grupa wrogów przed nim zamarła w oczekiwaniu aż znów opadnie na ziemię, jednak Iwan, gdy był w najwyższym punkcie, z całych sił kopnął obiema nogami w wielki stalaktyt zwisający z sufitu.

Ccccrrrracccckkkk!!!!! Długie pęknięcie pojawiło się u podstawy nacieku, oddzielając go od stropu jaskini.

Jednak Iwana już tam nie było.

Leciał saltem ponad grupą wrogów, wprost w kierunku wielkiego, niezgrabnego posągu.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRRRRRRRRRRRRGGGGGGGHHHHH!!!!! Ryknął, po czym z całej dostępnej mocy, uderzył młotem i toporem.

 

CCCCCCRRRRAAAAACCCCCKKKKK!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Siatka pęknięć pokryła skałę, by po chwili, jak na pstryknięcie palcami, przemienić się w kupkę gruzu.

„Tuś mi bratku..” mruknął cicho Iwan, lądując miękko tuż obok.

Spomiędzy gruzu wyzierała gładka, pulsująca głębokim, rubinowym światłem, powierzchnia wielkiego kryształu.

Nagła fala potężnych emocji dosięgnęła umysłu krasnoluda, wyzwalając w nim wspomnienia z młodości, gdy razem z resztą dzieciaków biegał po kopalni, przeszkadzając dorosłym. Nagle ogarnęło go wielkie uczucie smutku, gdy uzmysłowił sobie, że chce zniszczyć kryształ – źródło jego ówczesnego szczęścia…

„Nie… Już nie. Już nie dasz rady. Nigdy.” Powiedział, po czym wzniósł młot.

Za plecami poczuł ciężkie tąpnięcie, gdy oderwany od stropu jego kopnięciem, wielki stalaktyt, runął w zamarłą ze zgrozy grupę wrogów.

„Już nie będziesz mi mieszał w głowie. To koniec.” Dodał, po czym opuścił młot.

 

 

…***…

 

 

 

 

Świat jakby zwolnił.

Widzę, że Janson czeka na mnie z kataną gotową do cięcia.

Nie mogę zrobić nic…

Nie będzie czekał aż wyląduję..

Widzę.. Czuję.. Wiem co chce zrobić…

Nie będzie starał się mnie zabić.

Jeszcze zanim dosięgnę ziemi..

Zwyczajnie.. Obetnie mi nogi….

 

Zzzziiiinng!!!

Ssslak!!

Doom.

 

 

Thuud!!!

Z całych sił kopnąłem go w głowę.

Najpierw zdrowo oberwał od Orena plecakiem, a potem ja, przywaliłem mu z półobrotu w szczękę.

 

„Dzięki Oren. Wiszę ci życie..” powiedziałem spoglądając na niego z ukosa.

„Hmm.. Więc może się zgodzisz?” spytał lekko dysząc.

„Hę?! O co ci..”

„No wiesz.. żebym poprosił twoją Boginię o..” Slak!!!!! Thump! atak następnego potwora przerwał nam miłą konwersację..

„Potem. Teraz mamy..”  Kick!  Thump! Zzzing!! .. Puff!

„.. ważniejsze problemy..” stęknąłem, pomiędzy atakami.

„Dam radę. Zajmę ich na chwilę, a ty wykończ ten kryształ.” Powiedział, blokując jednocześnie następny atak.

 

Zerknąłem w jego stronę Skupieniem.

Jego determinacja była  o wiele większa niż poprzednio.

I chyba wiedziałem skąd się brała..

 

To byli jego towarzysze.

Ludzie, z którymi przeszedł lepsze i gorsze chwile.

Mógł się nie zgadzać z ich pobudkami czy wartościami, ale przeszli razem kawał drogi, a teraz, jakiś byt zmienia ich w jego wrogów.

 

Co ciekawe, jego celem nie była zemsta..

Czułem to wyraźnie…

Jego aura pulsowała gniewem, ale to nie był gniew zemsty.

To był gniew, skierowany na byt, który zgotował im ten los…

 

Ciął, kopał, szalał bez opamiętania, tylko po to, by..

„No rusz że się wreszcie!!” krzyknął do mnie, budząc mnie z lekkiego letargu.

Oren zawziął się, by zakończyć to tu i teraz. Poświęcił plecak, i z takim trudem zbierane kryształy, by mnie uratować.

Och.. Na pewno przyświecał mu też zwykły pragmatyzm.. Beze mnie żywy by stąd nie wyszedł.. Jednak w tej chwili nie wyglądał na kogoś, kto przejmuje się swoim życiem.

Walczył z furią, jakby miała to być ostatnia walka jego życia, a ja nie mogłem zmarnować jego poświęcenia.

Gdy Oren skupił na sobie uwagę dużej dość sporej grupy potworów, ja mogłem zająć się zniszczeniem kryształu.

Janson na razie był nieprzytomny. Zerknąłem na niego przelotnie, gdy przemykałem się za kolumną świecącego kryształu. Leżał z na wpół otwartymi oczami, a z głębokiego rozcięcia na skroni sączyła się krew.

Nie miałem możliwości się nim w tej chwili zająć, więc będzie musiał wytrzymać. Kryształ Dungeonu zmusił go do przekroczenia granic wytrzymałości, a po moim ciosie stracił przytomność. Mam tylko nadzieję, że nim się ocknie, będzie już po wszystkim.

Do kryształu miałem może z piętnaście metrów, gdy drogę zagrodziło mi dwóch ożywionych towarzyszy Orena, w towarzystwie kilku cieni.

Sięgnąłem po miecz.

Ostrze wysunęło się z pochwy z cichym sykiem.

„No chodźcie.. I tak już po was. Żeby nie było, że nie uprzedzałem..” mruknąłem pod nosem, i wybiłem się z całych sił.

Tym razem nie pozostawiam noc przypadkowi.

Każdy ruch analizuję Skupieniem, dzięki resztce many, która wciąż buzuje mi we krwi, a moim celem na teraz, jest wyrąbanie sobie drogi do kryształu.

Czuję jego presję. Strach.. Paniczną chęć dostania się w mój umysł za wszelką cenę.

Za plecami, te potwory, które były zaangażowane w walkę z Orenem, nagle zwróciły się w moją stronę.

Jednak były za daleko. Za daleko, by powstrzymać dziką furię jakiej pozwoliłem na chwilę sobą zawładnąć.

 

AaaaaaaAAAARRRGGGHHH!!!!!! Ryknąłem, i przypuściłem atak.

Glimmer błyskał srebrem i szkarłatem co chwilę, gdy kolejny potwór walił się na ziemię z odciętą nogą, głową, czy połową korpusu.

Nie zależało mi na unicestwianiu wrogów.

 

Cięcie płasko, w poprzek ciała..  Cichy ryk bólu, i potwór osuwa się na kolana łapiąc dłońmi wypływające wnętrzności. Zmiana trajektorii i cięcie na ukos. Głowa z kawałkiem tułowia i prawą ręką opadła na ziemię z mlaśnięciem. Szybki ruch rękojeścią w górę, i blok ostrzem w dół.

Ding!! Odbity miecz zmienia swoją drogę, a ja wykonuję pchnięcie wprost w tors wroga.

Puff!!

Następnych dwóch stara się zaatakować z dwóch stron.

Wyskok niskim saltem i cięcie za sobą, bez patrzenia.

Puff!! Puff!!.. 

Szybkie, krótkie sztychy, byle unieszkodliwić wroga i posunąć się dalej.

Kolejnych dwóch padło po cięciu oburącz na ukos.

Przeskoczyłem nad wciąż drgającymi ciałami i oto jestem – tuż obok kryształu.

Wystarczy podnieść miecz i ciąć.

Wznoszę Glimmer, trzymając rękojeść oburącz, gotów do ostatecznego ciosu.

Gotów, by zabić to miejsce.

Położyć kres cierpieniu tych, którzy umarli tu już drugi raz.

 

 

 

 

…***…

 

 

 

„Zostawcie nas!! Proszę!! Nic wam nie zrobiliśmy!!”

„Weźcie dobytek, ale dajcie nam odejść! Co z was za ludzie!!”

„Wiesz dobrze kim jesteśmy.”

Thud!!

Ciało mężczyzny potoczyło się  bezwładnie po ziemi, by znieruchomieć kilka metrów od wozu.

„Przykro nam. Albo nawet nie bardzo. Jednak macie przedupczone. I to dosłownie..”

Hehehehe „Dokładnie..” Heheheeee!!! Ohydny ryk śmiechu potwierdził najgorsze warianty tej sytuacji.

„Miejcie oko na tą ostrouszkę. Przywalcie jej z liścia jak zacznie inkantację, inaczej znów będziemy się przedzierać przez jakieś gówno żeby się dostać do naszej nagrody..” zarządził Lansky, rozdziawiony w szerokim uśmiechu.

Chwilę po ataku, wszyscy członkowie jego drużyny zostali złapani w sidła pnączy, które nagle wyrosły z ziemi. Szczęściem, rodzinka spróbowała uciekać, zamiast ich zwyczajnie wykończyć, więc po chwili dopadli ich znowu.

„Nie ma potrzeby.. Jak ją zapnę w cugle, to będzie tak piskać, że będziemy pływać w pierdzielonych kwiatkach!!” powiedział jeden z nich rozpinając spodnie.

Kolejny ryk śmiechu zagłuszył protesty dziewcząt.

„Macie pecha maleńkie, ale przynajmniej dowiecie się co znaczy prawdziwy mężczyzna..” Lansky też dał się ponieść fali emocji.

Tego potrzebowali od roku.

Potwory w lochach to jedno, ale wszyscy byli mężczyznami w sile wieku i mieli potrzeby..

Nareszcie mieli dawno wyczekiwany uśmiech od szczęścia.

 

„Zostawcie je.. Wy bydlaki!!..”  cichy głos odezwał się zza ich pleców.

„Jeszcze żyjesz przydupasie?” powiedział Lansky, wznosząc miecz, by zadać ostateczny cios.

„Niee!!” zabrzmiało.. z kilku gardeł na raz.

Czyjaś dłoń złapała go za nadgarstek, powstrzymując cios.

Lansky rozejrzał się wokół.. Mgła podniecenia powoli ustępowała pozwalając mu ogarnąć sytuacje na bardziej trzeźwo.

Kobiety klęczały zbite w grupkę, tuląc się do siebie, a jeden z jego ludzi znów mu się sprzeciwił.

Lansky był znów o krok od eksplodowania , tym razem gotów zakończyć tą niesubordynację raz na zawsze.

„Zostaw.. Przyda się na przynętę.. Na te cholerne mrówki..” powiedział Redbeck.

Lansky`ego olśniło. Tylko czemu sam na to nie wpadł?..

„Aaaa!! Dobrze główkujesz!!” powiedział opuszczając miecz.

„Po awansie będzie z ciebie świetny oficer!!” skomplementował.

Zginiesz przy najbliższej okazji.. pomyślał.

Redbeck był niebezpieczny. Zagrażał mu. A jak każdy dobry żołnierz, Lansky eliminował zagrożenie.

„Zwiąż go. W sumie to może być niezłe.. Pozwolimy mu patrzeć jak rozdziewiczamy jego kobitki.” Powiedział z szerokim uśmiechem.

„Jako najstarszy stopniem, wezmę sobie tą małą..” powiedział , sięgając po najmłodszą z kobiet.

„Reszta jest wasza..”  zarządził łaskawie.

Jednak zanim zdążył złapać ją za włosy,  inna dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku.

„Nie skrzywdzisz jej.” Bardziej stwierdzenie niż prośba, rozbrzmiało z boku.

„To koniec. Żaden z was nie skrzywdzi już nikogo..” cichy głos kontynuował.

„Patrzcie.. Bliznowata chce zostać bohaterką..” powiedział, i wymierzył jej siarczysty policzek drugą ręką.

Slack!! Uderzenie było tak mocne, że aż odwróciło jej głowę, a białe włosy przylepiły się do krwi, spływającej cienką stróżką z rozbitych ust.

Jednak uścisk nie zelżał.

Odwróciła głowę z powrotem w jego stronę, a jej zielone oczy spojrzały na niego zimno.

Lansky uderzył ja znów, ale ta tylko zacisnęła mocniej chwyt.

„Czekaj suko. Jak cię dobrze oćwiczę, to nabierzesz szacun…aa ..aaa .. ..aaAAA..AAAAAAAAHHHHHHHH!!!!!!!!  Jego słowa przerodziły się  w głośny wrzask.

Szarpnął ręką starając się wyrwać, ale potworny, piekący ból, mu nie pozwolił.

AAA!! Zabierzcie ją!! Aaaaa!!!! Zróbcie coś gnojki!!! Aaaaachchchch!!!” krzyczał i klął na przemian.

Towarzysze rzucili się ku niemu i po kilku ciosach udało im się oderwać ją od niego. Dziewczyna upadła na ziemię kilka kroków dalej.

Smród palonego mięsa rozchodził się wokół, a Lansky klęczał na ziemi trzymając się za  rękę, i wył z bólu.

Choć przypalone mięso nie krwawiło zbytnio, to wyglądało okropnie.

Powyżej  nadgarstka, w miejscu gdzie dziewczyna trzymała go za rękę, mięśnie spalone były na popiół. Dłoń zwisała bezwładnie, a spod spalenizny wyzierała biała kość i resztki ścięgien.

„Norien!! Proszę !! Nie rób tego!! Błagam!!” Łkający, błagalny głos rozległ się nagle od strony dziewcząt.

„Córeczko!! Proszę!! Nie!!! NIE!!!!”

„UCIEKAJCIE.” Zimny, stanowczy głos przerwał ich błagania.

Mężczyźni odwrócili się w jej stronę jak na komendę.

Dziewczyna podniosła się z ziemi, i teraz stała przed nimi w lekkim rozkroku, a jej zielone dotychczas oczy, pałały ognistą czerwienią.

Długie, śnieżnobiałe włosy rozwiewał wiatr, który wiał jakby od niej, a pokrywające jej ciało blizny, pulsowały i jarzyły się wewnętrznym blaskiem. Wierzchem prawej dłoni otarła krew cieknącą z ust.

Z palców opuszczonej lewej ręki kapały ogniste krople, które z cichym sykiem skwierczały jeszcze przez moment na ziemi.

Za jej plecami, matka i młodsza siostra odciągały mężczyznę za wielki głaz.

„Zróbcie.. coś.. Wykończcie ją!!” mamrotał Lansky, zagryzając z bólu zęby.

Jednak jego ludzie stali jak sparaliżowani,  patrząc na drobną postać przed nimi. Jej postawa emanowała wielką, nieznaną im wcześniej, wręcz namacalną potęgą.

Powietrze aż skwierczało od nagromadzonej energii, a trawa wokół zaczynała żółknąć i rozsypywać się w proch od gorąca.

Dziewczyna skierowała rękę w ich stronę.

„Siostrzyczko.. Błagam.. Nie rób tego!!” cichy, stłumiony głosik dobiegł zza głazu, gdzie skryła się jej rodzina.

„Przykro mi, ale nie mogę pozwolić żeby cię skrzywdzili.” Odparła, zerkając przez ramię.

Gdy tylko zobaczyła, że jej rodzina jest bezpiecznie ukryta, błyskawicznie obróciła głowę znów w stronę napastników.

„To koniec.” Powiedziała podnosząc lewą rękę w kierunku napastników, a zaraz po tym wielka kula ognia wystrzeliła z jej dłoni.

K`BOOM!!!!!

Odgłos eksplozji zmieszał się z trzaskiem łamanych gałęzi i krzykiem ptaków.

Całą polanę przykrył kurz.

 

 

 

…***…

 

 

 

Kryształowy pył wzniósł się w powietrze, gdy po potężnym ciosie, serce Dungeonu przestało bić.

Oszołomione i zdezorientowane potwory jakby straciły wolę walki, więc wyczyszczenie komnaty zajęło Iwanowi zaledwie chwilę.

Stał teraz, pośród z wolna znikającego szarego pyłu, i rozglądał się wokół.

Jęki Kursaga za jego plecami ucichły, ustępując cichemu sapaniu.

Iwan pomacał dłonią po holsterze, i wyjął ostatnie pół fiolki mikstury zdrowia.

Podszedł do związanego towarzysza, i wsunął mu delikatnie doń pod głowę.

Starając się nie uronić ani jednej drogocennej kropli, wlał zawartość fiolki w jego usta.

Po chwili oddech Kursaga się uspokoił, a jego zwiotczałe ciało, znów nabrało odrobiny mocy.

Iwan przeciął więzy.

Wykorzystując czas, w którym stary krasnolud dochodził z wolna do siebie, Iwan rozejrzał się po jaskini.

Na jej środku, pośród gruzu, tuż obok stosu krasnoludzkich szczątków, resztki wielkiego kryształu odbijały delikatne blaski światła.

„I to by było na tyle..” mruknął Iwan po czym cicho westchnął.

Nie spodziewał się że ta walka będzie dla niego aż tak ciężka.

Może wiek ma swój wpływ? Albo brak praktyki? A może zwyczajnie, potwory tutaj były rzeczywiście takie silne?

Ledwie gonił resztkami many, a jego energia życiowa też była niska.

„Słabo, jak na trzeci poziom..” mruknął z dezaprobatą, po czym ułożył się koło Kursaga, i zamknął oczy.

„Pierwszy raz kobietę widzi na oczy czy goblina się przestraszył?”

Widok Mari natrząsającej się z niego, przywołał resztę, i wielki krasnolud odpłynął w mglisty i trochę pomieszany świat wspomnień.

Po chwili jego chrapanie dołączyło do cichego oddechu Kursaga, i obaj pogrążyli się w cichym śnie.

 

Iwan nie wiedział jak długo spali, ale po przebudzeniu czuł się o wiele lepiej. Usiadł, i rozejrzał się dookoła.

Słabe światło w dalszym ciągu spowijało jaskinię, a jedynym odgłosem rozpraszającym ciszę, było kapanie wody ze stalaktytów.

„Ekhm.. No! Narescie ześ sie łobudził..”  lekko kpiący głos Kursaga dobiegł zza pleców Iwana.

Krasnolud przeciągnął się szeroko, po czym stęknął, gramoląc się z ziemi.

„Starzeję się..” mrukną w odpowiedzi, po czym znów się przeciągnął, a stawy w kilku miejscach chrupnęły.

„Od razu lepiej..” powiedział, po czym podszedł do Kursaga.

Ten, siedział na głazie i nerwowo majdał kikutem.

Iwan zajrzał mu głęboko w oczy, po czym spytał:

„Pamiętasz coś?”

„Niii .. Nie za wiele..” odparł.

„Cuś jak sen jakiś dziwacny, z potworami i tobą..” dodał.

„Ino ze w tym śnie strasnie zek cie kcioł zabić..” powiedział po chwili przerwy, spuszczając głowę.

„Naprowde, Iwan nie wim jak..”

„Nie frasuj się tym Kursag. To nie twoja wina.” Przerwał mu Iwan.

„To Dungeon cię zmusił.” Dodał na wyjaśnienie.

Widać było, że Kursagowi jest cholernie przykro, ale nie umiał tego jakoś wyrazić.

„Iwan. Jo nie wim jak ci mom dzienkować..” powiedział po chwili.

„Na pocontek starcy jak nie bydzies marudzić.” Powiedział Iwan, i mrugnął do niego, po czym uścisnął go z całych sił.

Kursag stęknął ciężko pod miażdżącym uściskiem Iwana, po czym poklepał druha po plecach, dając do zrozumienia, że już starczy.. a w zasadzie bardziej błagając by puścił, bo zaczynało mu brakować tchu.

„Heh.. Mozes iść na zapasy z niedźwiedziem..” powiedział dochodząc do siebie.

„No ba!! Mo się tom krzepe co nie?” zaśmiał się Iwan.

Spojrzeli po sobie, po czym wybuchnęli śmiechem.

To dobrze, bo śmiech rozładował napięcie, które dało się odczuć.

Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że gdy Kursag zwrócił się przeciw niemu, Iwan mógł go po prostu zabić…

 

„I co teraz” spytał stary krasnolud po chwili milczenia.

„A bo jo wim..” odparł Iwan rozglądając się wokół.

Tunel którym tu przyszli był wciąż zawalony.

Zresztą nie tylko ten.

Iwan pamiętał, że tunele zamykały się przed nimi, za nimi i po bokach, gdy starali się znaleźć drogę.

Tak jakby kryształ prowadził ich przez ten labirynt do siebie.

Próba przebicia się, nie miała najmniejszego sensu.

Iwan dwa razy obszedł jaskinię dookoła, opukując ściany trzonkiem topora. Kilka razy, wydawało mu się że głuchy odgłos niesie nadzieję, jednak po paru uderzeniach kilofem okazywało się, że rozbił następną wielką konkrecję. I choć drogie kamienie mógł czerpać z nich garściami, były dla nich kompletnie bezwartościowe.

Co im po bogactwie, skoro przyjdzie im tu umrzeć z głodu.

Nawet Kursag nie poświęcił temu więcej niż przelotne spojrzenie.

Za to jego wzrok błądził cały czas po sklepieniu.

Gdy Iwan desperacko po raz trzeci opukiwał ściany, Kursag patrzył  w górę.

Wtem zerwał się z miejsca, i o mało nie upadł, bo zapominając o obciętej nodze, chciał zrobić krok naprzód. Z ledwością łapiąc równowagę, sięgnął po kilof, który służył mu za kulę. Opierając trzonek o ziemię, żelazo wetknął pod pachę i zaczął kuśtykać wokół, co chwila zerkając w górę.

„Pogaś lampy Iwan.” Powiedział w pewnym momencie.

„Co?” spytał zdziwiony krasnolud, nie bardzo łapiąc o co mu chodzi.

„Pogaś lampy, bo łoślepiają..” powiedział Kursag.

„Na mózg ci padło cy co?”

„No pogaś! Na kwile. Potem se zaś włoncys.” Powiedział niecierpliwie Kursag.

Iwan tylko wzruszył ramionami, i zgasił przytroczoną do pasa lampę.

„Tamte tyż..” powiedział Kursag, pokazując na wciąż jarzące się lekko lampy, przyniesione tu jakiś czas temu przez mieszkańców wioski.

W ich magicznych kryształach wciąż tliło się dość mocy, by w dalszym ciągu świecić nikłym światłem.

Po chwili wszystkie zgasły, i jedynie świecący mech dawał trochę światła.

Kursag podniósł głowę, i usilnie starał się coś dojrzeć.

Wtem, zamknął oczy i osłonił je z boków dłońmi.

Iwan patrzył na niego jak na wariata, bo kto normalny chcąc coś zobaczyć, prosi o zgaszenie światła.

Już chciał się odezwać, gdy Kursag aż podskoczył z podniecenia, po czym upadł, gdy kilof wyślizgnął mu się spod pachy.

„Haha!! Wiedziołek!!” powiedział zadowolony z siebie.

„Co żeś  takigo uwidzioł ze zamknientymi łocami?” spytał z drwiną Iwan.

„Jak żeś społ, to żek se tak siedzioł i mysloł, skund się ta woda biere co tu wsendy kłapko..”

„Dyć wiadomo ze z góry..” powiedział Iwan ze śmiechem.

„Cieknie se śpareckami powolućku, jak gowniorzowi śpiki z nosa, i potym robi takie dupne gile!” dodał klepiąc ręką w pokaźny stalagmit.

„Ino ze w nasyj kopalni, jeno pirse tunele beły mokre.. Dalij juz wody nika nie beło.” Powiedział Kursag, a Iwanowi, pomimo ciemności, chyba zajaśniało w głowie.

„Pamintos ka się tyn kuń pozieroł, pokielaś go nie rozjeboł?” spytał Kursag.

Iwan skinał głową.

„To se zakryj łocy, coby cie tyn mech nie łoślepił, i zawryj na kwile, coby do mroku prziwyknonć, a potym pozryj się tam, ka łun patrzył.” Powiedział Kursag.

Iwan zrobił jak mu kazał.

Zamknął oczy, i przysłonił je dłońmi z boków. Po chwili je otwarł, i nawet nie musiał długo szukać wzrokiem.

„Gwiazdy..” powiedział zdziwionym głosem…

 

 

 

…***…

 

Mgła pojawiła się nie wiadomo skąd. Otuliła szczelnie kryształ, oraz jego najbliższą okolicę.

Szara, ciężka mgła.

Nagła cisza ogarnęła mnie tak, że przestałem słyszeć odgłosy walki Orena. Zupełnie, jakby ktoś napchał mi waty do uszu.

Czułem że coś się zbliża, ale zwykłymi zmysłami nie byłem w stanie rozpoznać ani co, ani skąd nadchodzi.

Co gorsza, gdy tylko wszedłem w Skupienie, poczułem, że moja mana wyczerpuje się szybciej niż zwykle.

Tak jakby mgła wysysała ją ze mnie podczas działania czaru.

Na szczęście, krótka chwila wystarczyła by rozeznać się w sytuacji.

Nadchodziły trzy potwory. Dwa od strony kryształu, a trzeci z tyłu. Chciały mnie osaczyć. Jednak „Nadchodziły” to niezbyt precyzyjne określenie.

Trafniejsze było by „Nadciągały”.. jak chmury. Przez tą krótką chwilę gdy korzystałem ze skupienia dostrzegłem, że ich zwiewne aury nie przesuwały się wraz z ruchem potworów, a raczej .. przelewały się z miejsca na miejsce, zanikając w jednym punkcie, i pojawiając się w następnym, kilka metrów dalej.

Były jakby eterycznymi zagęstkami samej mgły, która również miała delikatne, choć zwiewne i ulotne cechy żywej istoty.

Błyskawicznie starałem się odtworzyć w pamięci ostatnie zapamiętane ułożenie co większych skał i kryształów, by nagle odskoczyć w bok, tnąc jednocześnie mgłę mieczem.

Sssssachhhh……  cichy odgłos, przypominający westchnienie, towarzyszył ruchowi miecza.

Błyskawiczny skan, i znów uczucie wykradanej many.

W miejscu gdzie ciął Glimmer, amebowata aura starała się znów połączyć w jedno, a pozostałe dwie zmieniły kierunek i znów odgradzały mnie od kryształu.

Nie miałem pojęcia czym ta mgła jest, ani czym są jej twory. W książce o potworach Dungeonu nie napotkałem jak do tej pory na opis podobnego zjawiska. Miałem jednak złe przeczucia. Mgliste twory były.. niepokojące.

Mimo, że jak na razie niezbyt szybkie, to jednak żwawe na tyle, by skutecznie mnie osaczać, chyba nie możliwe do zabicia mieczem, a do tego wysysały manę przy każdej próbie użycia magii.

Nie byłem pewien czy dysponują jakimś atakiem, czy poza podkradaniem many, mają jakąś inną zdolność ofensywną, ale bałem się dopuścić któregoś na tyle blisko, by na własnej skórze się przekonać.

Najgorsze, że po kilku unikach, zacząłem tracić orientację.

Wiedziałem mniej więcej gdzie jest kryształ, bo dwie mgliste zjawy wciąż odgradzały mnie od niego, jednak przestałem mieć pojęcie w której części komnaty aktualnie się znajduję.

Kilka razy potknąłem się o szczątki potworów zabitych podczas pierwszej fali, a teraz wpadłem na wielki głaz.

Coś we mnie drgnęło.

Wielki głaz, był o ile się orientuję, tylko jeden.. I to koło niego walczył Oren.

Z tej odległości musiałbym go…

Na niebiosa..!!!!  szepnąłem z trwogą.

Gdy wyjrzałem zza wielkiego głazu, moim oczom ukazała się przerażająca scena.

Przypominający wielką ośmiornicę, na wpół materialny kształt, pochylał się nad Orenem i kilkoma z jego przywróconych do życia towarzyszy.

Długie, zakończone czymś na kształt ssawki macki, przywarły do ciał, które wiły się w agonii.

Widać było, że słabną, by po chwili opaść bezwładnie na ziemię.

Oren wciąż walczył, lecz był już u kresu wytrzymałości.

Rozejrzałem się szybko Skupieniem.

Dwa mgliste byty, były tuż za mną. Ten, prawie że materialny, który wysysał życie z Orena to był ten trzeci, którego wcześniej ciąłem mieczem.

Musiałem coś zrobić, cokolwiek, byle go uratować.

Nie był mi jakoś specjalnie bliski.. Chciał mnie zabić na początku.. Należał do bandy dezerterów która ma na rękach krew niewinnych ludzi.. A jednak nie mógłbym pozwolić mu tutaj zginąć.

Gdy opowiadał nam swoje dzieje i motywacje, czułem że jest z nami szczery, i że szczerze żałuje drogi na jaką zeszła jego grupa.

Gdy schodziliśmy na dół, jego aura aż błyszczała od radości i optymizmu. Nie mógł się doczekać aż wreszcie rozpocznie nowe życie, o którym tak marzył.

A to życie było mu właśnie odbierane.

Jednak czekałem.

Z włączonym Skupieniem obserwowałem całą scenę.

Jeden z pozostałych dwóch mglistych potworów zatrzymał się nad Jansonem, a po chwili z jego nieprzytomnego ciała dobiegł jęk bólu.

Zagryzłem wargi, ale w dalszym ciągu czekałem.

Janson był silny. Wiedziałem że sobie poradzi. Na razie.

Ale Oren był już u kresu sił.

Wyjąłem Glimmer z pochwy i dwoma skokami znalazłem się przy potworze.

Szybkim cięciem odrąbałem mackę i nim upadł, kopnąłem ciało Orena tak, że potoczyło się pod ścianę.

Dzikie drżenie przeszło przez mgłę, gdy potwór wydał z siebie eteryczny ryk wściekłości.

Odcięta macka odtworzyła się w mgnieniu oka, i potwór skierował się ku mnie.

Drugi, wciąż jako zagęstek mgły, był tuż za mną, i czułem, że jego niewidzialne macki już drenują moją manę i żywotność.

Pierwszy, ośmiornicokształtny potwór również zwrócił się w moją stronę.

Pozwoliłem, by jego macki przylgnęły do mnie.

Zagryzłem zęby z bólu. Czułem, jak energia życiowa mnie opuszcza, a mana kurczy się w zatrważającym tempie.

Teraz, gdy potwory osiągnęły swój upragniony, fizyczny kontakt, nawet po anulowaniu czaru, mana płynęła do nich szerokim strumieniem.

I choć ból towarzyszący drenowaniu mojego ciała prawie że odbierał mi czucie, resztkami sił sięgnąłem do holstera.

„Mam coś dla was..” szepnąłem, po czym wychyliłem resztę podwójnej mikstury Nahzy.

Nagłe uderzenie napływającej energii odrzuciło na moment oba potwory.

Błyskawicznie ciąłem za sobą, bez patrzenia.

Drżenie mgły jak fala uderzeniowa  rozeszło się wokół, a ja, obróciwszy się do na wpół eterycznego potwora wykonałem dwa dodatkowe cięcia i odskoczyłem saltem.

Sssseeeehhhh…..

Sssssachhhh……  

Zgromadzona mana i energia życiowa zaczęły wyciekać szerokimi strumieniami z poszatkowanego mglistego ciała.

Nim zdążyło poskładać się z powrotem, pierwszy, prawie że materialny potwór sięgnął mackami przed siebie i błyskawicznie przejął całą zgromadzoną energię.

Wielkie, zimne oko, zwróciło się w moja stronę.

Czarna źrenica, zdawała się wciągać moja duszę. Jednak to jeszcze nie było to.

I choć mgła wyraźnie zrzedła, wiedziałem, że jeszcze nie mam szans.

Odskoczyłem, gdy nagłym wyrzutem potwór skierował swoje macki w moją stronę.

To już nie była ta sama powolna ameba co wcześniej.

Następny wyrzut, i tylko szybkie machnięcie mieczem uratowało mnie przed trafieniem.

Jednak odcięte macki błyskawicznie się zregenerowały i potwór znów przypuścił atak.

Odpaliłem Skupienie.

Wręcz poczułem radość potwora, gdy kolejna dawka mojej many popłynęła poprzez mgłę do niego.

Ale nie obchodziło mnie to.

Poznałem jego naturę i wiem jak go pokonać.

Jednak jeszcze nie mogę.. Jeszcze nie.

Podczas skanu szukałem aury Jansona.

Jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć.

Nie było.

Nigdzie.

Przeliczyłem się?

Przeszacowałem jego możliwości?

Nie doceniłem Dungeonu?

Fala strachu złapała mnie za gardło.

Czy dałem umrzeć przyjacielowi, który całe serce włożył w mój ekwipunek?

Tak mu się odwdzięczyłem za treningi i rady.. Za przyjacielską pomoc..?

Jeśli jakimś cudem stąd wyjdę, co powiem Klarysie i jej dzieciom?

W miarę jak potwór zyskiwał materialność – mgła rzedła, więc od biedy mogłem dostrzec zarysy okolicy i co większych skał.

Sssseeeehhhh…..

Sssssachhhh……  

Zzzzziiiing!!!

Trzy szybkie cięcia przez korpus i macki, byle tylko zyskać na czasie, i błyskawiczny wyskok w tył.

Za plecami majaczyła wielka bryła potężnego głazu.

„Muszę się na niego dostać.. może stamtąd zobaczę..” pomyślałem,

Dwa szybkie skoki i już jestem przy nim.

Mocne wybicie i chwyt dwóch trzecich i podciągnięcie na półkę. Ostatnie podciągnięcie i oto jestem na szczycie głazu.

Potwór już do mnie idzie.

Widzę, jak ściąga do siebie mgłę, pełną strzępów many i energii życiowej, jak rośnie i staje się coraz bardziej materialny.

 Ale wciąż brakuje mu tej trzeciej części.. Tej, której pozwoliłem pastwić się nad Jansonem..

W przypływie paniki włączyłem Skupienie na największy dostępny mi obszar..

Nic..

Nic!!!

NIC!!!

Żadnej aury!!!

NIC!!!!

AAAAACHHHH!!!!!!!!

„JANSOOOOON!!!!” krzyknąłem z całych sił.

 

 

 

 

…***…

 

 

 

Devana była pełna wątpliwości.

Chłopcy pojechali na Przygodę, pełni nadziei i oczekiwań, a ona.. Tak bardzo się o nich bała..

Wiedziała, że nie może ich powstrzymać, a jednocześnie, tak bardzo chciała.

Janson nie miał pojęcia co jest w tych lochach.

Wiedziała o tym doskonale.

Jego pewność siebie bazowała jedynie na tym, że podobno były czyszczone regularnie, i nic wielkiego nie ma prawa się tam zalęgnąć.

Na ile to prawda, nikt nie był w stanie udzielić odpowiedzi.

Owszem. Zgodziła się.

Mimo, że wiedziała, że tym, razem Janson kłamał.

Jednak wierzyła w Blake`a i w to, że sobie poradzi.

Ale wiedziała też, że jest młody, i nie zna życia, a zwłaszcza..

Dziewczyna.. To przecież musiała być dziewczyna..

Devana zagryzła wargi czując jego emocje.

Były jak rozpalona igła, wbita wprost w jej boskie serce.

Jej niewinne prowokacje nigdy nie wzbudziły w nim aż takiego bicia serca, takiego pożądania, takiego… uczucia.

Czuła, że to nie tylko pragnienia młodego mężczyzny.

Emocje docierające do niej z jego serca, były silne, trochę chaotyczne, ale mimo wszystko w pewien sposób ukierunkowane.

Nie mogła widzieć jego oczami.

Nie mogła słyszeć jego uszami.

Ale mogła czuć .. jego sercem.

Prawie że czuć.

To nie było jak CZUCIE.

Raczej jak.. czucie

Jak podprogowa świadomość, że dzieje się coś bardzo ważnego.

W pewnym momencie, jedno ze światełek, tańczących spokojnie w jej sercu, nagle zmieniło rytm.

Zaczęło wibrować w swoistym tańcu podniecenia, ciekawości i .. pragnienia.

Szczególne światełko.

To, z którym związana była szczególną więzią.

To, które było dla niej teraz najważniejsze.

To, w którym tańczy również jej, zupełnie przypadkiem, ofiarowana cząstka.

Światełko Blake`a.

 

Wiedziała, ze prędzej czy później to się zdarzy.. przecież nie jest jedyną kobietą na świecie.. Więc jeśli znów jakąś spotka..

Cihhh…. Bogini zagryzła wargę ze złością.

To nie było jak zazwyczaj..

Pamięta to uczucie, gdy Blake zobaczył Nisee w peniuarze.. I to, gdy Ilsa zaczepiała go w kąpieli.. Jednak jego emocje nie były tak.. silne.. tak.. pewne.

Czuła w jakiś sposób jego stosunek do niej.

Zdawała sobie sprawę z tej delikatnej mieszanki uczucia do kobiety, fascynacji odmienną płcią, jak i szacunku i podziwu dla Bogini.

Drobnymi prowokacjami starała się cały czas zmienić te proporcje, by Blake zaczął w niej dostrzegać przede wszystkim kobietę..

I choć wciąż targały nią wątpliwości, czy jako Bogini w ogóle powinna, to jej kobieca strona brała górę i starała się za wszelką cenę dopiąć swego.

 

A tutaj, nagle, chłopak znika jej z oczu, i po kilku dniach jego emocje wręcz eksplodują, a ona nie może nic z tym zrobić.. Kompletnie nic…

NIC!!!!!

Devana ze złością cisnęła kamieniem przed siebie.

Spłoszone kaczki spojrzały na nią z wyrzutem, gdy rzucony przez nią kamień z głośnym pluskiem wpadł do wody tuż obok ich gniazda.

„Przepraszam..” szepnęła Bogini i wstała, by wrócić do obozu.

 

„!!!!”

 

„Och.. wybacz.. Nie chciałem cię przestraszyć..”

„Śledzisz mnie czy co?”

„Nie.. Nic z tych rzeczy.. Zwyczajnie.. Martwiłem się..”

„Przecież sprawdziliście okolicę.. więc nawet gdyby..”

„Nie o to się martwiłem..” przerwał jej Ichiro.

„Znaczy.. O co ci chodzi?” spytała zbita nieco z pantałyku Devana.

 „Płaczesz.. Smucisz się.. Coś się stało, a ty się martwisz..” powiedział.

„Powiedziałam już.. jedno z moich dzieci jest w krytycznym stanie..”

„Właśnie dlatego się o ciebie boję..” powiedział Ichiro.

„Że co..?”

„Wiesz.. Zycie poszukiwacza przygód jest pełne niebezpieczeństw, które czasem bywają silniejsze od niego, a wtedy..”

„Wtedy co?” spytała bogini.

„Wtedy umierają..” dokończył Ichiro.

„Wiem, że jakiś czas temu, cała twoja familia zginęła w jednej chwili.. Więc teraz, gdy coś mu się stanie..”

„To nie wasz zakres obowiązków..” przerwała mu Devana.

„Dusk powiedział: ‘Powierzam ją wam. Macie jej strzec za cenę życia. Niech jej włos z głowy nie spadnie.’  Więc się tego trzymam.” Powiedział Ichiro.

„No to możecie wracać..” powiedziała Devana, po czym płynnym ruchem wyrwała sobie kilka włosów i upuściła na ziemię.

Nim spadły, Ichiro złapał je i zwinął na palcu.

„To tak nie działa o Pani.” Powiedział kłaniając się lekko.

„Widziałem już odejście Bóstwa. I choć wiem, że jesteście nieśmiertelni, wiem też, że tak jak my – jesteście pełni uczuć.. Więc nawet nie chcę sobie wyobrazić katorgi, jaką przechodziłabyś przez wieki w Tenkai…” dokończył.

Devana spojrzała na niego zdziwiona jego słowami.

Stał przed nią, spokojny, choć jednocześnie pełen troski.

Troski o nią.

I choć ze wszystkich sił starała się przeniknąć jego duszę, by poznać jego motywy, bez Arcanum nie była w stanie.

Nie był jej Dzieckiem. Był dla niej totalną zagadką.

Denerwowało ją to. Znaczy.. W pewnym sensie.

Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś obcy, tak zupełnie obcy, zaczyna tak się o nią troszczyć, a co gorsza reagować na jej nastrój…

Zwłaszcza że sama, nie znając go zupełnie, nie była sama w stanie odczytać jego nastroju…

To znaczy.. Sama jego postawa wiele mówiła.. jednak.. Devanę bardziej interesowało to DLACZEGO on tak się o nią troszczy..

Widział odejście bóstwa..

No ale przecież to jeszcze nie powód.. więc..

 

„Wydajesz się sporo wiedzieć na ten temat..” bardziej stwierdziła niż spytała.. Chciała raczej sprowokować go do jakichś głębszych wynurzeń..

„Nie więcej niż inni..” powiedział Ichiro.

„Jednak staram się sobie wyobrazić, jak sam bym się czuł.. Postawić na waszym miejscu…”

„I jak? Jakieś konkluzje?” spytała Devana.

Zupełnie niechcący jej ton zabrzmiał drwiąco.. Momentalnie zrobiło jej się przykro, bo zobaczyła minę mężczyzny.

„Przepraszam.. jestem chyba zbyt zdenerwowana na taką rozmowę..” starała się wytłumaczyć.

„Nie szkodzi.. To zrozumiałe.. zwłaszcza w tych okolicznościach.” Odpowiedział z lekkim  uśmiechem Ichiro.

„Jednak konkluzje nie są zbyt wesołe..” powiedział, jakby już puścił w niebyt szorstką reakcję bogini.

„Choć w Tenkai nie dzieje wam się krzywda, to jednak wieczne życie ma swoje ciemne oblicze.. to znaczy.. tak mi się wydaje..” powiedział, trochę zmieszany, gdy uświadomił sobie że rozmawia z kimś, kto doświadczył tego empirycznie..

Devana jednak nie przerywała mu.

Była .. zaintrygowana.

Po raz pierwszy spotkała zwykłego śmiertelnika, którego obchodziło to, co się dzieje w Tenkai. A raczej to, co się dzieje w głowach bóstw w Tenkai.

Zazwyczaj, śmiertelnicy uważali, że życie w Tenkai jest po prostu wieczne i przyjemne.. Może trochę nudne czasami.. i tyle.

Do tej pory nikt nie żałował bóstwa, które wróciło do Tenkai.

Zwyczajnie.. Poszło skąd przyszło, a krzywda mu się nie stanie..

Aż tu nagle ktoś, zupełnie zwyczajny śmiertelnik, martwi się, że może zechcieć wrócić, i że będzie przez to nieszczęśliwa…

Choć nie była w stanie przejrzeć jego duszy, ( to potrafiły jedynie nieliczne bóstwa) to jednak była wstanie dostrzec jego aurę.

A jego aura była.. czysta. Choć w pewien sposób ukierunkowana .. na nią.

Gdyby Devana nie była w tej chwili tak zafiksowana na obecnej sytuacji i swoich dzieciach, dostrzegła by, że Ichiro…

 

„Osobiście jestem wdzięczny za śmierć. Za możliwość odejścia..” Powiedział Ichiro.

„Gdybym stracił najbliższą mi osobę,  i miał świadomość, że nie będę mógł się z nią połączyć przez wieczność – oszalałbym.” Powiedział.

„Niewiele bóstw może dzielić z Dzieckiem jego życie doczesne w Gekkai, oraz pośmiertne, w Tenkai… Więc gdy Dziecko odejdzie, Bóstwo czuje pustkę…”

„To przecież normalne..” zaczęła Devana, ale Ichiro przerwał jej ruchem ręki.

„Tylko w pewnym sensie.” Powiedział.

„Dopóki bóstwo czuje się jedynie głową Familii, odejścia Dzieci nie stanowią problemu.. są .. jak powiedziałaś.. Normalne.” Przyznał Ichiro.

„Jeśli jednak bóstwo zwiąże się z Dzieckiem uczuciami – wtedy jego strata może mieć konsekwencje gorsze niż śmierć.” Powiedział.

 

Devana nie wiedziała co ma powiedzieć.

Z jednej strony zdawała sobie sprawę z tego, że Ichiro ma rację. Z drugiej -  drążyła ją ciekawość, gdzie powstały takie jego przemyślenia.. a zwłaszcza – jak to jest powiązane .. z nią…

Ichiro chyba dostrzegł jej niepewność.

Zaczął powoli rozpinać koszulę.

Devana wyciągnęła rękę by go powstrzymać, ale ten, tylko pokręcił przecząco głową.

Zdjął koszulę i obrócił się plecami do niej.

Jej oczom ukazał się znajomy emblemat, pokazujący dwie , odwrócone twarze z profilu, oraz rzędy hieroglifów.

 

 

Ichiro Nobuhira.

Familia – Swarożyc

Poziom – 3

 

Siła - D  582

Obrona – E 478 

Żywotność. – D 525

Zręczność – C 650

Magia. – H180

Umiejętności:

Tropiciel - permanent

Czary:

Zew krwi.

Przyzwanie.

 

„ Jesteś… Myślałam, że jesteś Dzieckiem Ganeshy..” szepnęła zdziwiona Devana..

Znała Swarożyca.

Wspaniały bóg.

Troszczył się o swoje Dzieci, o ludzi, o przyrodę..

Mieszkał ze swoją Familią na wschodzie, ale czasem ich drogi się krzyżowały…

Jednak jakim cudem Dziecko Swarożyca pracuje dla Ganeshy?

 

„Odszedł.” Powiedział cicho Ichiro, jakby zgadując myśli Devany.

„Jak to?”

„Zakochał się..” powiedział Ichiro.

„Że co?” spytała zaskoczona Devana.

„Po prostu.. Zakochał się..” 

Ichiro wyglądał, na nieco zakłopotanego, gdy to mówił…

 

Swarożyc miał dość dużą Familię na wschód od Lotril.

Byli , tak jak Familia Devany, głównie łowcami, ale trudnili się również uprawą roli i rybactwem.

Z tego co pamiętała Devana, Familia Swarożyca miała dobre stosunki z elfami na północy i ludźmi na południu..

Handlowali nawet z Orario…

Nagle, bez jakiejś zewnętrznej przyczyny, ich familia.. zniknęła.

„Co się stało?” spytał bezwiednie Devana.

„Zakochał się…” powiedział Ichiro.

„Już mówiłeś…”

„No.. ale to właśnie się stało..”

Ichiro spojrzał na Devanę,  jakby prosząc by nie drążyła…

No, ale to przecież on zaczął.. sam ją tu naszedł.. nad brzegiem rzeki….

„Opowiedz..” poprosiła Devana.

 

 

 

…***…

 

 

 

„Co się drzesz idioto!! Zaraz znów na nas to gówno ściągniesz!!!”

Znajomy, choć zdrowo wqrwiony głos dobiegł mnie .. spode mnie.

Rozejrzałem się.

U podnóża głazu znajdowała się niewielka nisza.

W tej chwili , wystawało z niej tylko machające na wszystkie strony, ostrze.

„Janson..” szepnąłem z ulgą.

Wyciągnąłem rękę.

„ A myślałeś że kto.. Hogfather?” spytał, gramoląc się spod głazu.

Po chwili stanął przede mną, trochę poobdzierany i poturbowany, ale jednak cały…

„Myślałem że mnie to bydle do reszty pochłonie..” mamrotał, otrzepując się z kurzu.

Byłem szczęśliwy.

Ostatnie co pamiętam, to eteryczna postać pochylająca się nad nim i wysysająca jego manę i energię życiową…

„Gdzie on jest?!!” spytałem, nie pozostawiając mu czasu na użalanie się nad sobą.

„OSZ QRWA…. ZA TOBĄ IDIOTIO!” ryknął z przerażeniem, i dał nura za głaz.

Automatycznie machnąłem mieczem za sobą, jednocześnie wykonując unik.

„OOOOoooowooouuuuuaaaAAA!!!!!”..  ryk bólu rozdarł zamgloną ciszę, gdy mój miecz przeciął ciało potwora.

Janson odskoczył w lewo, i schował się za głazem, a ja, w prawo, po salcie stanąłem oko w ..oczy.. z potworem.

 

Wielka, mackoidalna postać potwora właśnie zwracała się w moją stronę.

I choć część z jego ośmiornicopodobnego ciała wciąż zajęta była wchłanianiem resztek ostatniej mglistej zjawy,  to jego wielkie, czarne oko utkwiło we mnie swój wzrok.

Jednak teraz już miałem pewność że dobrze zrobiłem oddając potworowi część swoich sił witalnych i many.

Obcięta macka leżała na ziemi, wciąż wijąc się jak robak, a choć kikut błyskawicznie się zasklepił, to jednak nie zregenerował się.

Mgliste, wampiryczne byty połączyły się, i nabrały cech materialnych.

Teraz wystarczy jedynie.. AAArgh!!!

Uskoczyłem w ostatniej chwili. Długa macka z głośnym trzaskiem walnęła w skałę, odłupując spory kawał.

„Nawet nie wychylaj nosa z tej dziury! To jest baaaa.. ardzo szybkie!!!” krzyknąłem w stronę Jansona, znów schowanego w dziurze pod głazem.

Jednocześnie musiałem znów uskoczyć przed kolejnym atakiem.

Kowal nie mógł mi pomóc. Był zbyt słaby. Oren leżał nieprzytomny pod ścianą jaskini i nie dawał znaku życia.

Tą walkę muszę stoczyć sam.

Wiem że sobie poradzę.

Muszę sobie poradzić.

Inaczej wszystko trafi szlag.

Nie uratuję wioski, pozwolę żeby zło opanowało Lotril.. Stracę Boginię..

Dam radę. Przecież muszę.. myślałem, co chwila uskakując.

Przeczuwałem.. czułem że to Etherus.

Czułem jak mgła wysysa ze mnie życie i manę.

Dlatego pozwoliłem mu się najeść.

Orenem.. Jansonem.. Sobą..

Pokroiłem mu nawet kolegów, żeby mógł przejąć ich zdobycz.

Specjalnie. Z trzema nie poradziłbym sobie. Nawet z dwoma.

Miały za mało „Towaru” do wchłonięcia i nie dały by rady uzyskać cielesnej postaci.. Jako na wpół eteryczne byty, wyssały by z nas resztki życia, a my nie moglibyśmy im nic zrobić.

 

Etherus.

 

Nie bardzo wiedziałem skąd o nim wiem.

Nie było o nim nic w Iwanowym Bestiariuszu, tak samo jak w Dungeon Oratoria..

Jak przez mgłę pamiętam jedynie strzępki rozmowy pomiędzy Iwanem a rodzicami, lata temu, gdy jeszcze myślałem że tylko opowiadają sobie legendy.

Kiedyś przewinęło się w rozmowie takie określenie..

Chyba.

Nawet tego nie jestem pewien.

Jednak jakimś cudem udało mi się wydostać tą informacje z zakamarków świadomości, w praktycznie najbardziej ważnym momencie…

                                                             

„Da się go zabić jedynie wtedy, gdy jest w materialnej postaci…”

Gdy tylko poczułem że mgła wysysa ze mnie życie, echo tych słów zadźwięczało gdzieś z tyłu mojej głowy.. Jakby strzęp informacji, obudzony sytuacją w jakiej się znalazłem, postanowił wypłynąć na powierzchnię świadomości.

 

Etherus skończył już wchłaniać resztki pozostałych pobratymców, zaabsorbował też już większość swojej mgły, której delikatne strzępy snuły się jeszcze leniwie tu i ówdzie.

Po kilku atakach i ripostach okrążaliśmy się nawzajem, jak jacyś bokserzy na ringu, oceniając przeciwnika i wyczekując na okazję do nokautu.

Co chwila błyskawiczny cios wystrzeliwał spod ciała potwora, ledwo dając mi szansę na unik.

Podczas krótkich chwil pomiędzy atakami miałem okazje lepiej mu się przyjrzeć.

Skojarzenie z ośmiornicą jest jak najbardziej na miejscu, choć ten potwór ma zdecydowanie więcej macek.

I choć kilka z nich, obcięte, leżą już martwe, a ich kikuty drgają chaotycznie, gdy z powodu bólu potwór nie może ich kontrolować, to wciąż daleko mi do stwierdzenia że panuję nad sytuacją.

Jak na razie.. zwyczajnie staram się nie dać zabić.

Jednak mój początkowy optymizm i determinacja zaczynają chwiać się w posadach.

To już nie jest ten potwór co kilka chwil temu.

Powolny, mglisty, amebowaty kształt ustąpił miejsca materialnemu, mackowatemu potworowi, którego szybkość wzbudzała u mnie strach.

Szybkość i inteligencja.

Po ostatnim uniku druga macka trafiła mnie w nogę, i choć nagolennik przejął większość uderzenia, to jednak ból był potworny.

W dodatku nie zdążyłem zripostować mieczem, bo straciłem równowagę, więc tylko syknąłem z bólu i złości, patrząc, jak obie macki wracają na miejsce, zwinięte pod ciałem potwora.

Dobre kilka chwil odpierałem ataki, i nie byłem w stanie wymyślić sposobu, by przedrzeć się przez obronę potwora.

W dodatku potwór szybko się uczył.

Jego macki unikały mojego miecza jak ognia, jakby wiedziały że dla nich to koniec.. Za to podwójne, czasem potrójne ataki, stawały się coraz częstsze.

Jakby dostrzegł, że mogę jednocześnie parować jedynie kilka ataków naraz, i mam coraz większy problem z ich unikaniem.

W dodatku nie mogłem korzystać ze Skupienia, bo bliskość potwora, podobnie jak jego mgła, pozbawiała mnie many i sił życiowych. Tym silniej, im bliżej się znajdowałem.

Byłem w kropce.

Nie mogłem przed nim wiecznie uciekać, bo nie dowiem się jak go pokonać.

Z drugiej strony, nie mogę za długo z nim walczyć, bo wyssie ze mnie całe życie.

Potwór się uczy..

Szybko się uczy..

Za szybko się….      AAAHHH!!!!!!!

W ostatniej chwili osłoniłem głowę, ale chyba mam złamaną lewą rękę…

Potwór uderzył z lewej.

Zacząłem blok, ale jego mackowate ramię zaczęło się cofać.

W tej samej chwili z drugiej strony ruszyła macka…

Błyskawicznie przestawiłem blok na drugą stronę.

Z ledwością ją odbiłem, gdy wtem pierwsza , dosięgnęła celu.

Potwór nie wycofał ataku.

Zmylił mnie markując atak, a następnie udając drugi, by zmusić mnie do zmiany bloku.

Uświadomiłem sobie, że perfekcyjnie odczytał moje ruchy.

Wiedział co mam zamiar zrobić.

I pozwolił mi na to.

A potem dokończył pierwsze uderzenie.

 

Mało brakło.

Potworny ból eksplodował w moim ramieniu,  którym udało mi się osłonić głowę.

Szczęśliwie, ochraniacz przedramienia rozproszył siłę uderzenia na większą powierzchnię, więc chyba jednak nie złamał mi ręki, ale uderzenie było tak potężne, że pogruchotane ramię protestowało przenikliwym bólem przy każdej próbie ruchu.

Jednak w dalszym ciągu miałem rękę.

„Dzieki Janson za zbroję..” przemknęło mi przez myśl, podczas gdy przelotnie zerknąłem w stronę podstawy potężnego głazu, spod którego wystawał drżący czubek miecza…

 

„Muszę coś zrobić.. Muszę wymyślić.. inaczej to będzie .. dla nas wszystkich.. koniec..”

Myśli, jak tabuny koni przemykały mi przez głowę, ale nie byłem w stanie .. po prostu nie mogłem..

Nie mogłem przebić się przez te macki!!!

Najgorsze, ze potwór chyba spostrzegł moją niesprawność.

Atak wyprowadzał z takiej strony, którą najtrudniej było mi w danej chwili blokować, więc z ledwością mi się udawało uniknąć uderzenia…

Wtem, atak nadszedł z trzech stron na raz.

Nawet z włączonym na moment Skupieniem, nie byłbym w stanie obronić się jedną ręka przed wszystkimi mackami…

Gdy pierwsza z nich prawie mnie dosięgła – wykonałem unik i zwód, po czym przepuściwszy drugą nad sobą, wybiłem się z całych sił.

Głośny strzał, jak trzask z bicza, rozdarł ciszę, gdy trzecia macka w pełnym pędzie przeszyła miejsce w którym przed chwilą stałem.

Jej koniec, w wyniku przyspieszenia oderwał się, i poleciał w dal.

 

UUUUaaaaarrrrggggghhhhh!!!!!!!!!!!!! Ryknął potwór , a reszta jego macek w tej samej chwili zwinęła się z bólu.

Slak!!

Z cichym plaśnięciem następna macka opadła na ziemię.

W górnej fazie salta ciąłem mieczem.

Miałem nadzieję na odcięcie obu, jednak potwór zdążył wycofać jedną…

Opadłem miękko na ziemię zasłaniając się jednocześnie mieczem na wszelki wypadek.

 

Przez moment mierzyliśmy się wzrokiem, gdy wtem potwór zaatakował.

Oparty na trzech mackach, wyrzucił w moją stronę swoje cztery ostatnie.

Na sekundę odpaliłem Skupienie, i wyczułem moment.

Hhheeeih!!Yaaa!!!!

Heeep!!!! YYYyyy!! Ssssslammm!!!!

Wyrżnąłem z rozmachem o ziemię.

Potwór chyba też wyczuł moment, bo zdążył złapać mnie za kostkę i pociągnąć z całych sił do siebie.

Dosłownie w ostatniej chwili ciąłem mieczem tuż nad głową, i potwór zwolnił uścisk.

O kontrolowanym lądowaniu nie mogło być mowy.

Wyrżnąłem o ziemię jak worek kartofli, upuszczając miecz.

Na szczęście, nim potwór zdążył zareagować, pozbierałem się i podniosłem Glimmer. W ostatniej chwili, na tyle, by zdążyć zablokować rozpaczliwe uderzenie tylną macką, jedną z tych, na których potwór do tej pory stał.

GGGrrrrraaaaoooOOOHHH!!! Ryknął potwór, gdy z przeciętej macki trysnęła przypominająca płynny wosk ciecz.

Zamiast kontratakować, zagarnął odciętą mackę pod siebie, i przywarł do niej, jakby starając się odzyskać z niej tyle „soku” ile się da…

„Jest na krawędzi… Tak jak ja…” przemknęło mi przez głowę.

Tak jak i ja, potwór rozpaczliwie potrzebował many i energii życiowej, by funkcjonować..

Do tej pory utracił już kilka kończyn, więc wygląda na to, że będzie dążył do zakończenia naszej walki tak szybko, jak to tylko możliwe.

 

Znów kilka ataków i uników.

Wyczułem schemat.

Wie, że mam niesprawną lewą rękę, więc mogę blokować tylko jedną.

Uderza tak, by zmusić mnie do niewygodnego bloku, by odsunąć miecz jak najdalej, a potem atakuje z drugiej strony drugą macką.

Jest ostrożny.

Nie może pozwolić sobie na dalsze straty.

Dla nas obu to ostatnie chwile.

Za moment rozstrzygnie się, który z nas przetrwa.

 

Heek!!!!

Slam!! Pah!!

Nyyyyykkk!!!

Waaaahhhh!!!!????!!!!!

W ostatniej chwili odskoczyłem saltem.

Seria trzech błyskawicznych ciosów, zablokowana z trudem, a następnie czwarty, niespodziewany cios macką, która do tej pory stanowiła podporę potwora…

Heeep???!!!!

Gdy byłem w powietrzu, jedna z odbitych przeze mnie wcześniej macek złapała nie za nogę i pociągnęła z całej siły.

Błyskawicznie przekalkulowałem swoje opcje i wzniosłem miecz do ostatniego ciosu.

Nie wierzyłem swojemu szczęściu.

Potwór nie dość że odsłonił się przede mną, to jeszcze sam nadał mi pęd…

Takiego impetu nie przetrwa żaden pancerz.

Przetnę go na pół.. przeszło mi przeszło mi przez myśl, gdy wtem..

SLAK!!!!

Naprawdę…??!!!

Myślałem, że ciągnie mnie do siebie, żeby mnie wchłonąć.. zeżreć.. czy coś…

W ostatniej chwili odsunął się, i z całym impetem wyrżnąłem w wielki głaz.

 

Glimmer wypadł mi z omdlałej dłoni, i ciemność przesłoniła świat.

Następne co zobaczyłem, to wielka, zębata paszcza opuszczająca się na mnie z góry…

„Nie ma zamiaru mnie Wsysać.. Zwyczajnie mnie zeżre..” przeszło mi przez głowę…

O dziwo nawet się nie bałem..

Jedno co czułem to złość na siebie, o to, że jak głupi dałem się tak podejść.

Podobno, przed śmiercią, człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie.

Moje albo było za krótkie, albo przeleciało za szybko, bo nic nie widziałem.

Natomiast doskonale dostrzegałem to, czego nie doczekam..

Nieznajoma.. Lotril.. Devana.. Nieznajoma..

Heh…

Nagle błysk olśnienia rozbłysnął w mojej pustej czaszce.

Gdy tylko zębata paszcza u spodu potwora znalazła się tuż nade mną, odpaliłem Skupienie  i wybiłem się z całych sił..

Jak wariat, przemknąłem pomiędzy ostrymi jak szpikulce zębami i trafiłem wprost do gardła.

Pode mną z głośnym klaśnięciem zawarły się wrota piekieł.

Pode mną.

A ja wciąż tu stałem, zaparty nogami jak ość w jego gardle, wewnątrz paszczy potwora, który chyba w dalszym ciągu nie miał pojęcia, że to jego koniec.

Nawet nie otwarłem oczu.

Sięgnąłem po Spark i ciąłem z całych sił.

Skupienie pokazywało mi cel.

 

GGGgggrrraaaaAAAAHHHHhhh … !!!! .. AAAAaaaaiiiiiiiiiiiiii…

 

Ryk bólu przeszedł w cichy skowyt, gdy materialne ciało potwora rozpadło się, a zebrana i skondensowana mana i energia życiowa zaczęły szukać nowych właścicieli.

Hhheeeckweckkk!!!

Poczułem mocny, wewnętrzny wstrząs.

SSSSSsssssssuuuuppppp!!!!!!!!!

 

Zakręciło mi się w głowie.

Mój poziom many .. jakby  nagle  ..wzrósł…

Mój poziom życia jakby nagle wzrósł..

Mój….poziom… mój… m.. mój.. m… ój…

Moje..

Ja…

Gdzieś…

Uhhh…

Tam…

Światła..

Gasną..

Ciemność.

 

Tutaj…

 

…***…

 

 

„Nie ma dużo do opowiadania..” powiedział Ichiro.

„Rodzice przybyli do Orario z dalekiego wschodu. Dostali się do Familii Somy, i utknęli w niej.. na zawsze….” Powiedział ze smutkiem.

„Nie byli zbyt dobrzy w przemierzaniu Dungeonu, więc nie było ich stać na Boskie Wino, którego tak pragnęli…”

Później sprawy potoczyły się jak zazwyczaj w takich przypadkach…

Tyrros, ówczesny kapitan,  zlecił ich drużynie ważną misję poza granicami Orario.

Mieli zebrać świeżą dostawę rzadkich ziół, potrzebnych do produkcji Boskiego Wina.

Nagły atak Bloodzaurusa  dosłownie zmiażdżył ich grupkę.

 

„Swarożyc zawsze kazał mi się nazywać „dziadkiem”  ..powiedział Ichiro.

 Czasem opowiadał mi o tym, jak zginęli moi rodzice, ale nigdy – dlaczego.”

„Ja to się stało? Wiesz.. że zostałeś u niego.. Przecież należałeś do Somy…” spytała zdziwiona Devana.

„Niby tak.. Dzieci poszukiwaczy przygód automatycznie należą do familii rodziców, jednak oficjalnie, bóstwa obdarzają dzieci Falną dopiero gdy skończą siedem lat..” wyjaśnił Ichiro.

„Ja miałem dopiero sześć i pół, gdy okazało się, że drużyna rodziców nie wróciła na kwaterę.. Dzięki dobroci karczmarza nie umarłem z głodu przez pierwsze pół roku, choć i tak każdy posiłek musiałem odpracować..” powiedział z westchnieniem.

„Nosiłem drewno do pieców, karmiłem drób i pasłem kozy.. Rzadko obrywałem, bo starałem się jak mogłem. Jednak karczmarz cały czas szukał kogoś, kto mógłby się mną zająć.” Zaczął opowieść Ichiro.

Devana przymknęła oczy, starając się wyobrazić sobie jego historię.

 

 

…***…

 

 

„Coś zrobiłem źle?” spytał mały chłopiec.

„Nie, czemu pytasz?” odpowiedział pytaniem karczmarz.

„Bo znów pytałeś podróżnych czy mnie nie wezmą.. Chcesz się mnie pozbyć…” powiedział dzieciak, a w jego oczach pojawiły się łzy.

„Ech głuptasie..” mruknął karczmarz i zmierzwił mu włosy.

„Rozejrzyj się.. Tu cię nic nie czeka.. Będziesz pracował do końca życia i niczego nie osiągniesz..” powiedział.

„Ale ja jestem szczęśliwy.. naprawdę.. dobrze mi tutaj..”

„Durnyś!!” głos karczmarza zabrzmiał ostrzej.

„Gówno o życiu wiesz i ci się zdaje żeś szczęśliwy.” Kontynuował trochę wnerwiony.

„Dwóch synów mam i to dla nich karczma i młyn zostaną. Ty musisz o sobie myśleć. Tu nie miejsce dla ciebie.” Powiedział, a łzy zakręciły mu się w kącikach oczu.

Przywiązał się do tego malca, bo był szczery do bólu, pracowity i głodny wiedzy..

Cieszyłby się, gdyby któryś z jego synów był choć w połowie podobny do niego..

Heh.. westchnął w myślach.

„I tak nie nadaje się na karczmarza.. Za dobry.. za prawy.. Za szczery.. Zaraz puściłby tą knajpę z torbami..” własne wyjaśnienie trochę uspokoiły jego sumienie…

Ale najważniejsze co nim kierowało, to świadomość, że jego rodzice byli poszukiwaczami przygód.

Dzieciak na pewno odziedziczył część ich zdolności, więc pewnie i tak będzie dążył do tego by pójść w ich ślady…

„Cały świat na ciebie czeka mały.. Nie ta zapadła dziura..” dodał ze śmiechem i znów zmierzwił mu włosy.

„No, leć.. Nałóż koniom siana i donieś wody. A potem do książek!” powiedział i pogroził mu palcem.

Dzieciak kiwnął głową z uśmiechem i popędził do stajni.

Książki to był jeden z jego obowiązków.

Najprzyjemniejszy.

Rodzice wcześnie nauczyli go czytać, bo miał wręcz naturalną smykałkę do nauki. Chłonął wiedzę jak wściekły i nigdy nie było mu dość.

Podkradał książki z domowej biblioteczki, i czytał bez opamiętania, dniami i nocami, nawet pod kołdrą, przy nikłym świetle magicznej lampy, byle tylko nie zbudzić rodziców…

Dzięki temu był nadspodziewanie bystry i oczytany jak na swój wiek.

I choć jego dziecięce rozumienie pojęć i zdarzeń czasem nieco wypaczało sens sytuacji, to jednak generalnie nie mylił się w ocenie tego co aktualnie się działo.

Co prawda czuł, że karczmarz z rodziną kochają go i traktują jak swojego, to jednak te strzępki rozmów.. spojrzenia z oddali, gdy rozmawiali z podróżnymi i tym podobne sytuacje mówiły mu, że chcą się go pozbyć.

Czasem płakał o nocach, gdy nikt nie widział.

Ale odkąd przeczytał tą bajkę o łabędzim jajku podrzuconym kaczej rodzinie, odtąd coś się w nim zmieniło.

Zagryzł zęby i postanowił, że choć podrzutek, pewnego dnia też pokaże wszystkim, że jest wart więcej niż ktokolwiek sądził…

Pracował ciężej, czytał więcej, biegał szybciej i wspinał się wyżej.

Jeśli jednego dnia mógł nanieść dziesięć wiader wody w godzinę, następnego – starał się skrócić ten czas o choćby kilka minut.

Jeśli wczoraj wspiął się na najwyższe piętro wiatraka, to dzisiaj spróbuje przejechać się na jego skrzydle…

Dostał za to zdrowo w skórę, bo musieli zatrzymać młyn żeby go zdjąć..

Jednak zanim zdołał przekonać do siebie kogokolwiek, wizyta przyjezdnych zupełnie zmieniła jego życie.

 

 

…***…

 

 

 

„Weź.. Przyda ci się…”

„To dla ciebie młody..”

„Dobrze tego użyj..”

 

Leżałem na ziemi z rozrzuconymi na boki rękoma, a wokół mnie tańczyły zjawy.

Tak je widziałem, leżąc z zamkniętymi oczami, z wciąż aktywnym Skupieniem.

Mgliste obłoki aury, skondensowane byty które lada chwila znikną… Uwolnione po rozpadzie istoty która je wchłonęła.

Jakby wiedziały że je czuję.. Starały się przekazać ostatnie, zanikające emocje…

Gdzieś tam, daleko.. jakiś głos…

 

„Blake!! Wszystko w porządku?!”

„Hej!! No weź się ocknij!! Żyjesz?!!”

 

Przytłumiony.. jak odgłosy docierające do uszu, gdy ma się głowę zanurzoną w wodzie…

 

Zjawy.. Mgliste aury tańczące wokół mnie, rozmywały się.

 

„Przyjmij…”

„Powodzenia…”

„Niech ci służy…”

 

Ostatnie ciche szepty z tyłu głowy zanikały, gdy coraz mocniej docierały do mnie impulsy z moich cielesnych zmysłów..

To nie było miłe…

Chciałem wrócić..

Wrócić do stanu sprzed obudzenia.

Chciałem znów pogrążyć się w tym błogim stanie nie-trwania, w którym było mi tak dobrze…

Nieczucie bólu.. Nieczucie strachu.. nieczucie.. niczego…

Przez chwilę moje zmysły pływały w płynnym szczęściu, gdy nagle zostały z niego brutalnie wyrwane…

 

Slak!! Slak!!! Sssslakkk!!!

 

„Ej no!! Co robisz idioto!!” krzyknąłem łapiąc nadgarstek Jansona w ostatniej chwili przed następnym uderzeniem.

„Nareszcie żeś się obudził..” powiedział z westchnieniem kowal.

„Devana by mi nogi z dupy wyrwała jakbyś mi tu zginął..” dodał..

„Więc to tylko o twoją rzyć tu chodziło?” Spytałem patrząc na niego przekornie.

„Heh .. A co żeś myślał? Twoja mnie raczej nie interesuje..” odpowiedział ze śmiechem Janson, waląc mnie z rozmachem w plecy.

„Oj.. Przestań.. Połamiesz mnie do końca…” powiedziałem stękając z bólu.

„Masz.. zostało mi pół..” powiedział podając mi zwykłą miksturę zdrowia.

„Dzięki.. ale nie trzeba.. daję radę..” powiedziałem i powoli dźwignąłem się na nogi.

Strzepnąłem z siebie resztę szarego pyłu, pozostałego po Etherusie

Nieopodal wielkiej skały leżał upuszczony przeze mnie Glimmer.

Podniosłem go, a ten, jakby z radości że znów poczuł mój dotyk, rozbłysnął runami.

Odwróciłem głowę.

Czułem go.

Panicznie starał się do mnie dotrzeć.

Przekonać..

Zmienić moją decyzję…

 

„Nie.. Na pewno nie po tym, co tu widziałem..” powiedziałem, i ruszyłem w jego stronę.

Janson złapał się za głowę i zatoczył z jękiem.

Kryształ znów starał się nim zawładnąć.

Zrobi wszystko, by uratować swoje nędzne istnienie.

 

Wzniosłem miecz.

Po kilku krokach dołączyłem drugą dłoń.

„Już wiesz że to koniec.. prawda?” szepnąłem, i uderzyłem z całych sił.

 

…***…

 

 

„Seerdecznie witaaamy pana Swarożyca wraz ze swoją świtą!!”  Karczmarz wprost rozpływał się ze szczęścia, a gdy się wyprostował po ukłonie, jego kamizelka na wydatnym brzuchu była cała od kurzu.

Ichiro Nigdy nie widział go takim.. jak to powiedzieć.. Usłużnym… tak.. Usłużnym. To chyba najlepsze słowo.. .A wręcz uniżenie usłużnym.

Spojrzał na podróżnych.

Właśnie zsiedli z koni.

Dwóch ludzi, dwóch elfów, krasnolud i .. bóg.

Tak. Ichiro na pierwszy rzut oka mógł określić, że to bóg.

Nie taki jak ten, u którego służyli rodzice, ale taki.. Prawdziwy… który wręcz emanował dostojnością bóstwa.

Starszy.. Wysoki.. Przystojny.. Czarnowłosy..

Jego oczy zdawały się przewiercać człowieka na wylot i sprawdzać co w nim siedzi..

Przy całej jego boskiej postawie, nie wydawał się jednak niedostępny.

Pomimo trochę surowego wyglądu, sposób w jaki patrzył na otoczenie jednak wzbudzał sympatię i zaufanie.

I choć już na pierwszy rzut oka dało się wyczuć emanację jego boskości, to jednocześnie przyciągał do siebie szczerą serdecznością i szerokim uśmiechem.

„Witaj drogi gospodarzu!” powiedział bóg, ciepłym, niskim głosem.

„Jak zwykle potrzebujemy noclegu i kąpieli, a nasze zwierzęta trza oporządzić i  dobrze nakarmić.” Zarządził, a jego ton głosu sprawiał, że jakakolwiek dyskusja na ten temat była by nie na miejscu..

„Ichiro!! Biegiem!! Zajmij się końmi!!” powiedział gromko gospodarz, jednocześnie pokazując nowo przybyłym drogę do gospody.

Ichiro wybiegł zająć się zwierzętami, ale bardzo ciekawiło go, co zrobi gospodarz, bo z tego co pamiętał chłopak, gospoda była pełna, i nie było ani jednego wolnego pokoju…

Jednak karczmarz zdawał się tym nie przejmować.

Gdy Ichiro oporządzał konie, ukradkiem zerkał w stronę karczmy, sprawdzając co się tam dzieje.

A działo się wiele.

Służba biegała wte i wewte rozchlapując wodę, a gospodarz przeprowadzał przez podwórze jakichś gości, kłaniając im się w pas co chwila, a ze strzępków słów jakie wciąż padały z jego ust, Ichiro wyłapał najczęściej powtarzane: „zniżka” i „rekompensata”…

 

Oporządziwszy zwierzęta, Ichiro wrócił pośpiesznie do gospody, by dowiedzieć się więcej o gościach którzy wzbudzili tak wielkie poruszenie.

Choć w gospodzie gwar był taki jak zwykle, na zapleczu wrzało.

Kucharze zwijali się jak w ukropie, byle tylko zadowolić nowoprzybyłych klientów.

„Kim oni są?” spytał szefa kuchni, który wyszedł na chwilę na zewnątrz zaczerpnąć powietrza…

„Uch.. chłopcze.. To bóg Swarożyc ze swoją świtą..” powiedział mężczyzna.

„Taka wielka szycha?”

„Czy ja wiem.. Są normalni.. ale szef bezgranicznie go wielbi..”

„Dlaczego?”

„Aaa.. to już jego musisz spytać chłopcze. Ja tu tylko gotuję.” Powiedział, po czym zniknął w kuchni.

Jak na wielkie szychy, zachowują się .. normalnie.. pomyślał Ichiro podglądając ich  przez szparę w drzwiach.

Faktycznie.. Ich zachowanie było kompletnie nieadekwatne do paniki gospodarza…

Siedzieli przy stole razem z innymi, pili, jedli i śmiali się razem z innymi gośćmi, a gdy doszła następna grupka spóźnionych podróżnych, z chęcią ścieśnili się, by zrobić im miejsce..

Mała awantura rozpętała się dopiero, gdy dowiedzieli się że karczmarz przeniósł grupę podróżnych na zapasową kwaterę nad stajniami, żeby zwolnić dla nich najlepszy apartament.

Swarożyc się wściekł, i zwymyślał karczmarza przy gościach.

Ten, zgięty w pół, nie przestawał przepraszać…

Na koniec stanęło, że Swarożyc ze swoimi ludźmi przenocuje nad stajniami, a goście wrócą gdzie byli.

Karczmarz, czerwony ze wstydu, obiecał, że drugi raz tak nie zrobi.. a nieco zdziwionym tą sytuacją gościom zwrócił pieniądze za nocleg…

Gdy wszystko ucichło, Ichiro zabrał się za swoje zwyczajne, wieczorne obowiązki.

Pomógł zmywać na kuchni, powynosił śmieci i zamiótł salę…

Po drodze do swojego pokoju natknął się na karczmarza.

Siedział na gnotku za węgłem i ćmił fajkę, od czasu do czasu spoglądając w niebo.

Chmury leniwie przesuwały się po nocnym niebie, co raz to przygaszając i odsłaniając konstelacje gwiazd…

Ćmy wabione światłem obijały się o okna..

„.. hę??”

„.. znów nie słuchałeś co nie?” spytał karczmarz.

„Całe życie z głową w chmurach ot co!..” dodał z uśmiechem.

Ichiro trochę skonsternowany zaczął grzebać czubkiem buta w ziemi…

„Pytałem – co sądzisz o naszym gościu?” powtórzył karczmarz, po czym pyknął z fajki.

„Nie wiem..” odparł nieco zbity z tropu Ichiro.

„Nie znam go.. ale to chyba.. ktoś ważny..?” dodał.

„O tak!! Bardzo ważny!” powiedział karczmarz.

„Ale nie wygląda.. Raczej jak taki.. trochę bardziej.. poważniejszy podróżny..” dokończył swoje spostrzeżenia.

„Och.. tak.. To tylko zwykły bóg ze swoją świtą..” powiedział karczmarz.

„Ale ja osobiście wiele mu zawdzięczam, więc jest dla mnie.. Specjalny…” dodał.

„A co takiego?” spytał chłopak.

Karczmarz spojrzał na niego spode łba ssąc cybuch fajki…

Patrzył na chłopaka tym swoim dziwnym, na wpół przenikliwym wzrokiem, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko u niego na miejscu…

„Kiedyś miałem kontakty z Evilus.. bandytami którzy o mało nie zniszczyli Orario..” powiedział spuszczając głowę.

„Byłem dla nich schronieniem.. paserem.. bazą wypadową…” dodał ze smutkiem.

„Swarożyc przyjechał kiedyś do mnie ze swoimi ludźmi. Miałem polecenie meldować o każdym takim przypadku, a wtedy…”

„Co wtedy?” chłopak spytał z trwogą.

„Evilus urządzali na nich zasadzkę i mordowali, a łupy przywozili do mnie. Sprzedawałem  je, a oni odpalali mi część zysków… ” Powiedział karczmarz patrząc tępo w ziemię.

Popiół z fajki wysypywał mu się na buty, ale nawet nie zwracał na to uwagi.

„To nie tak, że sam, z własnej woli.. Po prostu, nie miałem wyjścia..” powiedział po chwili.

„Evilus byli silni, a ja nie miałem nikogo by mnie bronił..” dodał.

„I co zrobiłeś?” spytał cicho Ichiro.

„Wydałem ich..” powiedział karczmarz ze smutkiem.

„Ale poszedłem do nich i powiedziałem im o tym.” Dodał.

„Powiedziałem, żeby poszli drogą na zachód, tą którą przyszli, żeby nie wpadli w pułapkę.”

„I co się stało?”

„Nie posłuchali….”

„???!!”

„Poszli wprost na Evilus, i rozgromili ich.. zwyczajnie zniszczyli ich…”

Ichiro nie wiedział co powiedzieć.

Z jednej strony potępiał karczmarza, z drugiej zupełnie nie pasowało to do jego wizerunku który znał..

 

„Czemu ich ostrzegłeś? Czemu dopiero ich?” spytał.

Gospodarz pyknął kilka razy z fajki zanim odpowiedział..

„Nie wiem.. chłopcze. Nie wiem.” Powiedział patrząc mu w oczy.

„Może dlatego, że dopiero w nich zobaczyłem szansę na powodzenie.. a może dlatego, że był z nimi bóg? – Nie wiem.” Dodał.

„Jednak to ich przybycie obudziło we mnie siłę.. nadzieję.. wiarę w powodzenie.. spowodowało, że wróciłem do swojego dawnego siebie…” powiedział, a w przygaszonych oczach znów zatańczyły żywe iskierki.

„Dlatego od tamtej pory jestem im winien największą wdzięczność, której nie spłacę do końca życia.” Dodał.

Chłopak tylko patrzył na niego nie rozumiejąc do końca dlaczego w ogóle ta rozmowa miała miejsce.. Jednak nim zdołał zapytać, gospodarz stukając główką fajki o bok gnotka wytrząsnął na ziemię resztkę popiołu, po czym powoli wstał.

„No chłopcze –do spania, ale już! Rano ruszają, więc będziesz musiał im przygotować konie do drogi, więc dobrze się wyśpij!” zarządził, po czym wyciągnął rękę, jakby znów chciał mu zmierzwić włosy, jak to miał w zwyczaju.

Jednak zamiast tego, przysunął go do siebie i mocno przytulił.

„Uhh.. co się..” stęknął chłopak, trochę przyduszony uściskiem karczmarza.

„Wybacz staremu.. zwykłem moich tak do wyrka wyprawiać..” powiedział trochę skonsternowany, a Ichiro dał by głowę za to, że dostrzegł w jego oczach łzy..

Jednak nim zdołał cokolwiek zrobić, gospodarz poklepał go po plecach i rzekł:

„No.. Zmykaj już.. Najwyższa pora żebyś na drugi bok się obracał..” powiedział, po czym popchnął go lekko w stronę domu.

Chcąc nie chcąc Ichiro poszedł do siebie.

Jednak długo nie mógł zasnąć.

Co chwila przez głowę przelatywała mu twarz Swarożyca oraz postacie jego świty..  Nawet gdy w końcu zmorzył go sen, głęboki, ciepły głos boga wciąż dźwięczał mu w głowie.

 

Obudził się gdy tylko usłyszał pierwszy poranny śpiew ptaków.

Miał przygotować konie do drogi, a nie chciał zawieść gospodarza, więc zerwał się z łóżka gdy za oknem jeszcze było szaro.

Ptaki dopiero zaczynały swoje ranne trele, a powietrze wciąż było wilgotne od rosy.

Lekka mgła unosiła się z ziemi, i snuła leniwie wąskimi pasmami, czekając aż przegonią ją pierwsze promienie słońca.

Gdy wyszedł na zewnątrz, przywitało go ciche parskanie koni. Ostrożnie otwarł wrota do stajni, bacząc by nie skrzypiały, bo w pokojach nad stajniami spali ważni goście…

Część koni jeszcze drzemała ze zwieszonymi głowami, ale sześć z nich, należących go grupy Swarożyca, tylko czekało by wyprowadzić je na zewnątrz.

Starając się nie hałasować, Ichiro przeprowadzał je jednego po drugim do niewielkiej zagrody obok stajni. Naniósł świeżej wody do koryta, a do żłobu podsypał owsa.

Gdy jadły, brał je po kolei i oporządzał jak tylko mógł. Rozplątywał grzywy i ogony, czyścił kopyta.. Podskakiwał, albo wspinał się na belki ogrodzenia gdy nie mógł dosięgnąć grzbietów, głaskał po karku, gdy opuszczały głowy, jakby starając mu się trochę pomóc…

Gdy skończył, uprzątnął w koło i już miał wrócić do stajni po derki, gdy z boku usłyszał czyjś głos:

„Całkiem nieźle młody.. całkiem nieźle..”

„No! Bydzie z ciebie pociecha ni ma co!!”

Obejrzał się, i zobaczył elfa i krasnoluda, stojących nieopodal.

„Przepraszam..” powiedział.

„Gospodarz kazał mi przyszykować dla was konie z rana więc..” zaczął się tłumaczyć chłopak.

„To miło z jego strony.. choć chyba ciężkie dla ciebie..” Głos Swarożyca doszedł z drugiej strony.

„Nic takiego.. Ja co rano zwierzęta odbywam ..” powiedział zmieszany chłopak.

Nim się obejrzał, reszta grupy zeszła na dół, i zaczęli się krzątać koło studni wyciągając wodę do mycia.

Od strony gospody, zwykle zamkniętej o tej porze, dało się czuć dochodzący zapach śniadania..

Widać karczmarz nie tylko mnie zagonił z rana do roboty.. pomyślał chłopak, i pobiegł do kuchni sprawdzić czy nie potrzebują pomocy.

Jednak w kuchni zastał tylko żonę gospodarza, a on sam szykował już nakrycia na sali.

Ichiro już miał zapytać czemu jest aż dziewięć nakryć, ale gospodarz migiem zagonił go do roboty nie dając czasu na pytania.

Chwilę później przyszli goście, a Ichiro pomógł gospodyni wnieść śniadanie.

Karczmarz z żoną również usiedli do stołu, a gdy chłopak chciał wrócić na zaplecze, gospodarz powiedział:

„Chodź chłopcze.. Zjesz se z nami..” po czym wskazał mu miejsce przy stole.

Ichiro nie wiedział co ma zrobić, bo zawsze jadł w kuchni, razem z parobkami i resztą służby..

„Nie bój nic.. na dyć nie gryziemy.” powiedział gromkim głosem krasnolud.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

„Chodź chodź.. inaczej te głodomory sami wszystko zeżrą..” powiedział rudowłosy mężczyzna siedzący tuż obok Swarożyca, i skinął wymownie głową w stronę krasnoluda i drugiego człowieka obok.

Onieśmielony Ichiro usiadł obok gospodarza, który sam nałożył mu całkiem sporą porcję.

Na szczęście już po chwili dostrzegł, że nikt tak naprawdę nie zwraca na niego jakiejś szczególnej uwagi. Jedli, rozmawiali o planach na później, żartowali..

Ichiro nie czuł się między nimi źle.. Wręcz przeciwnie.. W jakiś dziwny sposób czuł, jakby przynależał.. był po prostu jednym z nich..

„Podasz chleb?.. Dzięki..”

„Weź jeszcze trochę, bo zaraz nie będzie.. hehe..”

„Chcesz jeszcze herbaty? Z miodem jeszcze lepsza..”

 

Gdy zjedli, goście poszli przygotować się do drogi, a Ichiro pomagał sprzątać i zmywać naczynia.

Kątem oka zauważył, ze gospodyni zerka co chwilę na niego, a od czasu do czasu odwraca głowę, i sięga do oczu rąbkiem fartucha.

Chciał zapytać co się dzieje, gdy doszło go wołanie:

„Ichiro!.. Chodź chłopcze..”

Wyszedł przez zaplecze.

Na zewnątrz czekała już gotowa do drogi drużyna Swarożyca.

Konie były osiodłane, juki zapięte, a oni sami stali obok koni trzymając je za uzdy.

„Czas się pożegnać .. Ichiro..” powiedział karczmarz pociągając nosem.

Dopiero teraz chłopak dostrzegł, że gospodarz trzyma za uzdę osiodłanego Galopka.. Kuca, na którym Ichiro przyjechał tu z drużyną rodziców, ponad pół roku temu…

Chłopiec zaczął rozumieć…

Oczy robiły mu się coraz większe i szkliste, gdy łzy zaczęły cisnąć mu się do oczu..

„Dlaczego…” zaczął, po czym już zupełnie przestał panować nad płaczem.

Karczmarz podszedł i mocno go przytulił.

„Nie chcę się ciebie pozbyć głuptasie..” zaczął, a głos co chwila mu się łamał, jakby też z ledwością nad sobą panował.

„Tak będzie dla ciebie lepiej.. Rodzice też by się cieszyli, bo do lepszej Familii nie mógłbyś trafić..” powiedział głaszcząc go po głowie.

„Czemu.. czemu nie powiedziałeś..” pytał chłopiec przez łzy.

„Bo było by jeszcze trudniej.. I tobie .. i nam..” powiedział karczmarz, po czym znów zmierzwił mu włosy.

„No! Ale komu w drogę temu czas..” powiedział, odsuwając chłopaka od siebie na wyciągnięcie ramion.

„W jukach masz spakowane rzeczy na drogę, ubrania na zmianę i trochę grosza na drobne wydatki.” Mówił, pokazując chłopcu co i gdzie..

„Pan Hornpike ma u siebie paczkę z rzeczami po twoich rodzicach.” Dodał, pokazując w kierunku krasnoluda stojącego obok mocnego, bułanego Highlanda.

Tuż za siodłem, powyżej juków, przytroczony był niewielki pakunek, w którym gospodarz umieścił wszystkie pozostałe po jego rodzicach pamiątki..

„Masz się słuchać, i starać ze wszystkich sił.. Tak, żeby rodzice byli z ciebie dumni..”  powiedział..

„I my też..” dodał po sekundzie, już nie kryjąc łez.

„Obiecujesz?” spytał, a Ichiro kiwnął głową w odpowiedzi, po czym znów przytulił się do karczmarza.

„Obiecuję..” powiedział, po czym otarł łzy rękawem.

„No to hop!” karczmarz wsadził go na siodło, i podał uzdę.

„I pamiętaj, że masz nas odwiedzić!” krzyknął, gdy drużyna ruszyła w drogę.

 

Gdy odjechali kawałek, Ichiro obejrzał się przez ramię.

W otwartej bramie wciąż majaczyły sylwetki karczmarza i jego żony.

 

„Będzie dobrze.. Zobaczysz..” głos krasnoluda jadącego tuż obok odwrócił jego uwagę.

Na jego twarzy widać było troskę, ale w oczach tańczyły wesołe iskierki.

„Familia dziadka Swarożyca, to najlepsza familia pod słońcem. Zobaczysz, już nigdy nie będziesz samotny.” Powiedział, po czym obdarzył chłopca szerokim, ciepłym uśmiechem.

„Familia..” szepnął Ichiro.

Rozejrzał się dookoła.

Jechali niewielką grupką, dostosowując chód koni do możliwości Galopka, a dzięki temu że Ichiro jechał w środku, nie czuł się kimś obcym…

Dał by głowę, że elf na którego właśnie patrzył, mrugnął do niego okiem…

Będzie dobrze.. powtórzył w myślach.

Będzie dobrze.

 

…***…

 

 

Kursag dwa razy o mało nie stracił życia, gdy wspinali się do otworu w sklepieniu.

Nie dość że już nie był tak sprawny jak sto lat temu, to jeszcze niedawno stracił nogę..

Na szczęście Iwan przezornie przywiązał go do siebie liną, zrobioną naprędce z tego co zostało po ubraniach i ekwipunku ludzi ze wsi.

Serce kroiło mu się na poły gdy obserwował Iwana grzebiącego w stosie śmierdzących szczątków.

Gdy tylko moc kryształu znikła, nic już nie powstrzymywało ciał zmarłych przed rozkładem.

Gdy skończył, ułożył wszystkie szczątki w stos, i przykrył gruzem i kamieniami jak tylko mógł najlepiej.

Kursag nie odezwał się nawet słowem.

Znał Iwana.

Po jego minie widział, że jest na granicy eksplozji.

Z resztą, nim samym też targały emocje.

Dopóki nie wiedział co naprawdę stało się z ludźmi ze wsi, dopóty pozostawał mu choć cień nadziei..

Świadomość, że został sam, tylko potęgowała smutek.

I nawet fakt, że kryształ – sprawca całego nieszczęścia – został zniszczony, nie był w stanie pomóc.

Iwan tylko sapał i mamrotał do siebie ze złością, gdy ciął na pasy kurtki, spodnie i płaszcze, a następnie splatał w długą, mocną linę.

Gdy zaczęli się wspinać, Iwan obwiązał Kursaga, i wydał mu instrukcje:

„Ja się wspinam – ty czekasz. Jak się gdzieś zakotwiczę, zaczynam cię asekurować a wtedy ty się wspinasz. Jak będę cię musiał podciągnąć – to mi powiedz. Nie zgrywaj bohatera, bo jak polecisz, to pociągniesz mnie za sobą. Jasne?”

Kursag kiwnął głową.

Starał się, ale i tak kilka razy o mało nie runął w dół.

Na szczęście Iwan czuwał.

Po długiej i wyczerpującej wspinaczce wreszcie dotarli na górę.

Otwór był wystarczająco szeroki, by można się przez niego przecisnąć.

„Orzesz.. w mordę.. to dlatego nikt jeszcze nie odkrył tego wejścia..” mruknął Iwan, gdy tylko wystawił głowę na zewnątrz.

Podciągnął się na krawędź otworu, zaparł nogami, a następnie wyciągnął ręce by pomóc Kursagowi.

Po chwili obaj mogli podziwiać nocną panoramę gór Beor.

„Troche nom zyndzie nim zlezymy do wsi..” powiedział Kursag rozglądając się po okolicy.

Obaj poznali to miejsce, choć od tej strony wyglądało inaczej niż z dołu.

Jednak w dole majaczyły zarysy grani okalających znajome, nieduże górskie jezioro, nad brzegami którego bawili się nieraz jako dzieci.

Co dziwne, choć byli w głębi góry, i wydawać by się mogło że schodzą w dół – summa summarum ich wyjście okazało się być wyżej niż wejście do krasnoludzkiej kopalni.

Dużo wyżej.

 

„Pomyślołbyś że kiedyś wyleziesz z krowij rzyci? Hehehe..” zaśmiał się Iwan.

Wbrew pozorom jego żart był.. w sumie na miejscu.

Krowia rzyć – tak nazywali nawis skalny ponad górskim jeziorem, w którym pływali i łowili ryby.

Nie raz próbowali się tam wspiąć, ale  przez to, że z góry zawsze sączyła się woda – było tam bardzo ślisko.. więc było to prawie że niemożliwe.

Jedynie Danub tam kiedyś wlazł..

Wlazł, i nie mógł zejść.

A jak schodził, to poślizgnął się i skończył w jeziorku z połamanymi nogami..

Już nikt po nim nie starał się zobaczyć com tam jest…

Danub…

Szalony Danub.

Iwan pamiętał.. Szepty, plotki i ciche popłakiwania kobiet.. A także pomruki i czasem nawet przekleństwa mężczyzn…

Żaden ze sprowadzonych znachorów nie umiał pomóc..

Badali , pytali.. ważyli mikstury..

Stanęło na tym, że od upadku coś mu się porobiło z rozumem i przestał poprawnie kojarzyć rzeczywistość…

Starczyło napomknąć cokolwiek na temat Krowiej Rzyci, a on natychmiast się ożywiał i starał się tłumaczyć jakie tam są skarby…

 

 

 

…***…

 

 

Ciąłem z całych sił.

Miecz wbił się w kryształ na całą szerokość ostrza, i gdy już myślałem że to koniec, że uwiązł, pęknięcie jak błyskawica rozpełzło się od ostrza, i z cichym crrrackkkk  kryształ rozpadł się na kilkanaście części.

Potężna fala emocji rozeszła się w koło i uderzyła we mnie, jakby ostatnie tchnienie umierającego kryształu.

Dziwne uczucie.. Coś jak skondensowany żal, pomieszany z nienawiścią i strachem…

Janson też to chyba poczuł, bo kątem oka widziałem jak się zatoczył, łapiąc się jednocześnie dłońmi za głowę.

Blask bijący od kryształu znikł.. przygasły też świecące mchy i grzyby..

Jaskinia znów była martwa.

 

„Całkiem nieźle jak na pierwszą przygodę co nie?” spytał kowal podchodząc do mnie.

Spojrzałem na niego , a on uśmiechnął się i klepnął mnie w plecy.

„Naprawdę nieźle młody.. Naprawdę nieźle..”

Obejrzałem się za siebie.

Oren szedł ku nam powoli, powłócząc nogami i wzbijając czasami chmurki szarego pyłu pozostałego po zabitych potworach.

Po chwili pochylił się i podniósł dość duży kryształ i leżący obok, sporych rozmiarów kieł. Jeden z tych, które o mały włos nie rozszarpały mnie na strzępy.

„To już… Koniec..?” bardziej stwierdził niż spytał, rozglądając się jednocześnie wokół.

Kiwnąłem w odpowiedzi głową.

„A ci głupcy chcieli sami wyczyścić ten loch..” powiedział w zamyśleniu.

„ W pewnym sensie uratowałeś im życie Blake.” Dodał po chwili.

Miał rację.

Sami o mało nie zginęliśmy. Gdyby nie moje Skupienie, nie przetrwalibyśmy ostatnich dwóch poziomów.

Jeśli Lansky nie dysponował jakąś dobrą umiejętnością, to nie przeżyliby następnego zejścia do lochu.

Jednak teraz, gdy emocje zaczęły opadać, powoli zacząłem uświadamiać sobie jak głupi był ten nasz pomysł…

We dwóch wybraliśmy się do nieznanego lochu.. Janson, kowal z niewielkim doświadczeniem, i ja - kompletny świeżak, dopiero co po zdobyciu drugiego poziomu..

Janson jakby wyczuł mój nastrój, bo postukał mnie po pancerzu, pomacał zapięcia i troki, po czym z profesjonalną, poważną miną, powiedział:

„Cóż.. Wytrzymałość w normie, giętkość w normie, ostrość ostrza w normie. Zawartość pancerza, choć poobijana, to nadal w jednym kawałku i względnie żywa, więc test sprzętu uważam za pomyślnie zakończony.”

Odsunął się ode mnie na kilka kroków i pomacał się po brodzie taksując mnie wzrokiem, a w jego oczach tańczyły iskierki radości.

Uśmiechnąłem się szeroko, a całe napięcie ustąpiło miejsca radości.

Machinalnie podchwyciłem ton Jansona-

„Niestety muszę złożyć reklamację.. Uprząż lewego ochraniacza uda strasznie pije w kroku..” powiedziałem mrużąc oczy.

„Trzeba sobie było podciągnąć.. spodnie..  przed montażem..” parsknął śmiechem kowal.

„Hę? Wy tak .. na poważnie..?” spytał zdezorientowany Oren.

„Ale wiesz..” - zaczął Janson stając obok mnie, zakrywając trochę dłonią usta  i udając że mówi szeptem –

„Ten nowy supporter.. wiesz.. to jakaś kicha jest.. Mówię ci..”

„No..” – podchwyciłem – „ już z dziesięć minut po wszystkim, a ten dalej stoi jak słup i raptem jednego zęba przyniósł..” dokończyłem, po czym wszyscy parsknęliśmy śmiechem.

 

Żartowaliśmy jeszcze przez chwilę, jednak wkrótce przyszedł czas na refleksje i wnioski.

„Mimo wszystko.. Mało brakło..” zacząłem, gdy już opadła z nas początkowa euforia.

„Daliśmy .. dałeś radę.. i tylko to się liczy..” powiedział Janson.

„Bez was bym tego nie osiągnął..” powiedziałem.. i spuściłem głowę.

Poczucie winy zaczęło coraz bardziej domagać się wyjaśnienia i przeprosin..

Sposób, w jaki użyłem ich, by „nakarmić” Etherusa, był co najmniej wątpliwy moralnie..

Opowiedziałem im przebieg ostatniej walki.. ze szczegółami.

Zaciąłem się kilka razy, niepewny ich reakcji, ale Oren słuchał z rozdziawionymi ustami, a Janson co chwila tylko kręcił z niedowierzaniem głową.

Ulżyło mi gdy skończyłem.

Janson przez chwilę drapał się po brodzie, po czym powiedział:

„Wiesz.. Gdyby nie to, że wpadłeś na ten wariacki pomysł, to zamiast nas, po tym poziomie szwendały by się strzępki głodniej, wampirycznej mgły…”

„Dokładnie..” podchwycił Oren.

„Nigdy nie słyszałem żeby ktoś kto chciał pokonać potwora – wpierw go podpasł.. Jednak w tym przypadku .. Genialne…”

„Nie macie .. za złe?” spytałem trochę zaskoczony ich reakcją.

„Cóż.. Przynajmniej żyjemy.. Jednak trochę upłynie zanim znów polecę w krzaki na poranną kupę nim mgła się podniesie..” powiedział Janson, po czym wybuchliśmy  śmiechem.

 

Trzeba brać się z powrotem.

Po drodze zbieraliśmy jedynie co większe i bardziej rokujące dropy i kryształy. Fizycznie – nie dalibyśmy rady wynieść wszystkiego na górę. Poza tym, po „zabiciu” dungeonu, raczej nie zachodziła obawa że przez pozostawione resztki będą tworzyć się nietypowce…

Wracaliśmy dość szybko, jednak w miarę zbliżania się do powierzchni,

Oren miał coraz więcej wątpliwości.

W końcu, gdy dotarliśmy na trzeci poziom, nie wytrzymał.

„Słuchajcie.. Nie powinniśmy.. wiecie.. wychodzić tam razem..” zaczął niepewnie.

„O co ci chodzi?” spytałem.

„Jeśli Lansky i reszta są tam na górze, to będzie źle…” wyjaśnił.

„Nie, żebym się bał.. Po tym co widziałem na dole… Bez szans.. ale…”

„To w dalszym ciągu twoi kumple .. prawda?” spytałem.

„Wiecie.. Zabijanie potworów, to jedno. Nie mam nic przeciwko. Ale raczej wolałbym uniknąć zabijania ludzi.. jacy by nie byli.” Powiedział patrząc w ziemię.

„Też tak myślę.” Powiedziałem.

Byłem zadowolony, bo  z tego co powiedział wynikało, że nie myliłem się co do niego.

„Schowamy się gdzieś na pierwszym poziomie z Jansonem, i poczekamy.

Ty wyjdziesz, sprzedasz im bajeczkę że uciekłeś jak napadły nas mrówki, i pozwolisz im zejść na dół.. a wtedy my szybciutko – myk – na górę i tyle nas widzieli. – jak nie będzie dungeonu, to będą musieli zrewidować swoje plany, więc możemy ich tu zostawić.. Pewnie szybko opuszczą to miejsce..” powiedziałem wyjaśniając im mój plan.

„Brawo. .. strategu od siedmiu boleści.” Skwitował Janson.

„O co ci..”

„Raz - że jak Oren wyjdzie, to niekoniecznie muszą mu uwierzyć.. mogą wydusić z niego prawdę..” zaczął tłumaczyć Janson.

„Dwa – co zrobisz jak zabiorą go ze sobą na dół? Tak.. dla pewności że nie łże jak pies?” spytał.

„A trzy – nawet jak twój plan wypali.. Gdzie pójdą? Do miasta?” spytał.

„Nooo..” zacząłem, ale Janson wszedł mi w słowo..

„Weź pomyśl : Hej.. Cześć!! To my!! Tadam!! .. och.. wiemy że to przez nas ginęli podróżni na trakcie, ale chcieliśmy się ujawnić, bo ktoś nam plany doszczętnie rozjebał, więc jak? Będzie sztama?” powiedział z sarkazmem parodiując ich potencjalne przybycie do miasta.

„Dobra… już dobra.. dotarło..” powiedziałem kręcąc głową .

„Więc co proponujesz?” spytałem, przeklinając dalej w duchu samego siebie.

„Powinieneś mieć dość many, by przeskanować teren..” zaczął.

„Zerkniemy gdzie są, a potem zwyczajnie – wyjdziemy.”

„Ekhm.. długo nad tym myślałeś?” spytałem trochę rozczarowany.

„Jakieś pięć sekund.. bo co?” odparł, ignorując moją sceptyczną minę.

„ Mówiłeś Oren że ilu ich jest?”

„Beze mnie ośmiu..”

„No. To na Skupieniu obezwładnisz ich jak dzieciaki z zawiązanymi oczami.” Powiedział wskazując na mnie.

„Nie zapominaj, że Lansky ma drugi poziom..” zacząłem, ale Janson zmroził mnie wzrokiem.

„Nie wiem na jakim poziomie był ten Etherus, ale coś mi się nie wydaje że na takim samym co ten cały Lansky..” powiedział.

„Gdyby ten ich Dowódca rzeczywiście reprezentował jakiś poziom, to banda mrówek nie stanowiła by dla niego takiego problemu.” Powiedział z przekąsem.

„W razie czego zawsze można ich podratować miksturami leczniczymi.. gdybyś się trochę zapędził, co (mówię to z nie ukrywanym rozczarowaniem) coraz częściej ci się zdarza niestety.” Dodał.

„Że niby co?”

„Ciebie nie winię.. To niewątpliwie wpływ Olafa.. i pewnie trochę Iwana..”

Powiedział mrugając okiem.

„Z resztą.. żeby nie było że tak se tylko gadam.. – spójrz na Orena.. jest (na szczęście) żywym przykładem..”

„Że jak..??!!”

„Cóż… Jego gacie na sznurku trzy piętra wyżej są aż nazbyt wymownym świadkiem twojego braku.. wyczucia..” powiedział, po czym gruchnął śmiechem.

O dziwo Oren również się odprężył, i śmiał razem z nim.. jedynie mi jakoś do śmiechu nie było.

Z jednej strony zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że coś musi być ze mną zdrowo nie tak, bo ludzie często reagują na mnie strachem, bez.. - tak mi się wydaje - powodu.. A z drugiej..

Heh… westchnąłem cicho spoglądając na swoje dłonie.

Pamięć o sekretnym pokoju Drumholdów i polanie podczas Dziadów wciąż jest we mnie żywa…

Czasem, gdy patrzę na swoje dłonie, to mam wrażenie że dalej sączy się po nich cudza krew…

 

Ssslak!! Walnięcie w plecy przywróciło mnie do świata żywych.

„No! Nie ma co dumać. Idziemy. W razie czego będziemy improwizować. Tak zawsze jest najlepiej.” Powiedział kowal z uśmiechem.

„Racja. Chodźmy. Miejmy to już za sobą.” Powiedziałem, po czym raźnym krokiem pokonaliśmy ostatnie trzy poziomy.

 

 

…***…

 

 

„By cie szlag Iwan!! Cy cie do cna pojebao od tego łażenia po lochak cy co?!” darł się Kursag  wciąż plując wodą.

Siedzieli na brzegu jeziorka, przemoczeni  i dygoczący z zimna.

Iwan zbył go milczeniem, po czym ruszył do pobliskiego zagajnika po opał na ognisko.

Po chwili przyjemne ciepło zaczęło rozchodzić się wokół.

„No.. Rozdziewoj się. Jo musze się wrócić..” powiedział do Kursaga, po czym znów dał nura w lodowatą toń jeziorka.

Kursag, wciąż wściekły na Iwana, zaczął zdejmować odzienie i po wykręceniu, rozkładał na kamieniach koło ogniska.

Po chwili, z ubrań zaczęły unosić się strużki pary.

Wciąż marudził, gdy po chwili Iwan, parskając, wyłonił się z cienia, taszcząc za sobą wielki, ociekający wodą plecak.

Dołożył drew do ognia, zatarł ręce i powiedział :

„Jesce roz i my som doma. Zaroz byde nazad.” Powiedział, i znów zniknął w ciemności.

Minęło może z dziesięć minut, po czym Iwan znów wylazł z wody, taszcząc za sobą ostatni pakunek.

Sapiąc i stękając podciągnął go niedaleko ogniska, po czym siadł przy ogniu ciężko dysząc.

Wrzucił do ognia następne polano, po czym zerkając na Kursaga spod oka powiedział:

„Przepraszam.. Inaczej by się nie dało..”

„Dyć wim..” odparł Kursag.

„Tam ni ma zyńscio.. Ino ze… no wis.. no..” .. Kursag trochę się zaciął..

Nie ma się co dziwić.

Iwan nawet nie dał mu czasu na zastanowienie.

Jak tylko wciągnął na górę oba worki z rzeczami, powiedział:

„Weź no tu podyńdź..” po czym wyciągnął rękę.

Kursag wstał, i opierając się na improwizowanej kuli, podszedł do Iwana.

„No co?..” spytał.

„Dej renke.” Powiedział Iwan, po czym ujmując wyciągniętą dłoń powiedział:

„Przepraszam..”

Po czym szarpnął.

„…..waaaaannnnn  ..yyyyy…  ujuuu..” dobiegło z dołu, po czym głośny plusk oznajmił mu że Kursag bezpiecznie wylądował.

Iwan złapał worki i jeden po drugim rzucił je w dół.

Następnie sam skoczył.

 

To było jedyne racjonalne zejście z Krowiej Rzyci.  Gdyby spróbowali zejść po ścianie, skończyli by pewnie jak Szalony Danub – połamani – jeśli nie gorzej.

Ponieważ z góry wciąż sączyła się woda, śliska skała uniemożliwiała jakiekolwiek próby bezpiecznego zejścia.

Nawet w lecie próba zejścia po ścianie była by co najmniej karkołomna, a co dopiero teraz, gdy lód miejscami pokrywał całe połacie skały..

Na szczęście górskie jeziorko nie było pokryte lodem, więc poza tym, że szczękali z zimna zębami, nic złego im się nie stało.

Siedzieli teraz, przy sporej watrze, a na sznurku pomiędzy dwoma tyczkami wetkniętymi pomiędzy skały suszyły się ich ubrania.

Iwan zaczął grzebać w ostatnim przytarganym z jeziora pakunku.

Po chwili wyciągnął z niego spory kawał wędzonej szynki i podał go Kursagowi.

„Na.. Ino ze chlebem mogymy ryby nafutrować..” dodał, po czym wyciągnął ociekający wodą pakunek w którym był zawinięty dość duży bochenek.

Rozwinął płótno, po czym cisnął z rozmachem zawartość do wody.

„No.. ale za to momy cym popić, i rozgrzać stare kości łod środka..” powiedział wyciągając całkiem pokaźny antałek pełen krasnoludzkiej gorzałki.

Kursagowi aż oczy zaświeciły jak tylko Iwan podał mu kubek.

Jednym haustem wychylił zawartość, po czym westchnął głęboko.

„No.. Teroz to może i wybacym ci żeś mnom stamtąd tak ciepnoł..” powiedział, wyciągając rękę z kubkiem po dolewkę.
„No.. Lyj.. na drugom noge..” powiedział.

„Na drugom.. to musym ci naloć jeno połowe..” powiedział Iwan pokazując na kikut Kursaga..

Po sekundzie obaj gruchnęli gromkim śmiechem.

 

„No.. a co teroz?” spytał Kursag, gdy już trochę się posilili i wypili następną kolejkę.

„Trza nom do Reanore. Ty się zobieres za prowadzenie „Ostoi”,  a jo.. musym z Blakem dokońcyć co my zaceli..” powiedział Iwan.

„Znacy ze..”

„Tak.. Musym iś dalij.. Francowate Evilus rozlazły się po Lotril jak pchły po starym psie. Trza ich wykurzyć, puki jesce można.. Inacyj moje kości nie zaznajom spokoju..” powiedział wpatrując się w ogień.

 

Tak.. „Ostoja” to jedno.. ale to raczej pomysł Marii.. I choć Iwan cieszył się na samą myśl, że będzie mu dane obserwować, jak działa i rośnie ku radości sierot, to jednak zawsze martwiło go, że gdy odejdzie, nie będzie nikogo kogo będzie obchodził los Lotril i ludzi w niej żyjących..

 

Teraz, gdy zobaczył jak wielki potencjał drzemie w tym chłopcu.. Blake`u.. teraz w jego sercu zagościła nadzieja, że nawet gdyby coś poszło nie tak.. gdyby odszedł, to jest ktoś, kto nie pozwoli, by zło ogarnęło ten świat, który tak pokochał…

Właśnie .. Blake.. pomyślał Iwan, wpatrując się w ogień.

„Pewnie dobrze się bawi.. hehe..” mruknął do siebie z szerokim uśmiechem na brodatej twarzy.

Ostatni raz gdy widział chłopca w akcji, pół miasta skandowało jego imię, a on sam, choć pokiereszowany, to jednak wyszedł zwycięsko z prawie niemożliwej do wygrania walki.

Iwan musi zrobić wszystko, by jak najszybciej znów do niego dołączyć..

Miał tylko nadzieję, że w tym czasie, chłopakowi nie przyszło do głowy nic głupiego.. Co prawda jest z nim Janson ale..

„Hmmm”  mruknął cicho głaszcząc się po brodzie.

Dziwne przeczucie.. typowe do tego, które zazwyczaj zwiastowało kłopoty, pukało go delikatnie w tył głowy, jakby nieśmiało przypominało mu o swoim istnieniu..

„Nic.. Trza iść spać..” powiedział, zerkając na Kursaga, który korzystając z nieuwagi kompana dokończył antałek na drugą, i trzecią nogę, i teraz spał koło ogniska.

Przykrył go suchą derką, i znów dołożył do ognia kilka grubych polan.

Na parę godzin powinno wystarczyć. Nim żar wygaśnie, słońce będzie już wysoko.

A oni już będą w drodze.

 

 

…***…

 

 

„Cóż.. poszczęściło się nam.. Wygląda na to, że twoi kompani jeszcze nie dotarli do obozu..” powiedziałem półgłosem do Orena kończąc przeszukanie terenu.

„Dziwne.. Powinni tu już być..” odparł Oren rozglądając się wokół.

Wszystko było dokładnie jak zostawiliśmy przed zejściem na dół..

Lekko wilgotna po deszczu ziemia wolna była od jakichkolwiek śladów.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc podjąłem decyzję, że musimy się spieszyć.

„Oren. Spakuj swoje rzeczy.. ale nie bierz zbyt dużo.. w sumie im mniej – tym lepiej.” Powiedziałem do niego.

Skinął głową na potwierdzenie, po czym poszedł się spakować.

Po chwili wrócił z małym tobołkiem na plecach.

„To wszystko?” spytałem.

„Tak.. A co mam brać, czego nie mogę dostać na miejscu?” spytał z uśmiechem.

No racja.. przecież obiecałem że może zatrzymać dropy… przeszło mi przez głowę.

Jednak Oren nawet nie zerknął w stronę worka który wynieśliśmy z Dungeonu.

„Proponuję zebrać tylko co bardziej rokujące itemy, a resztę zostawić..” powiedział po chwili.

„Im szybciej się stąd oddalimy – tym lepiej.” Dodał, oglądając się z niepokojem w stronę, z której powinni nadejść jego byli kompani.

„Racja.. Nie ma co kusić losu..” powiedziałem, po czym szybko udaliśmy się w stronę naszego obozowiska, gdzie zostawiliśmy Płotkę i Puszczyka.

Nie minęło pół godziny, jak wszyscy trzej byliśmy już w siodłach, w drodze do Reanore.

Planowaliśmy stanąć na noc na polanie, która była jakieś pół godziny drogi od bocznego traktu, tak, aby mieć pewność, że nie natkniemy się na Lansky`ego z jego ludźmi.

Zaczęło się ściemniać , gdy dotarliśmy na miejsce. Nie przejmowaliśmy się za bardzo rozbijaniem obozu, bo zależało nam na mobilności.

Suchy prowiant na kolację, tobołek pod głowę i derka na okrycie.. Powinno wystarczyć.

Nie chodzi o to, że bałem się Lansk`y-ego i jego ludzi..

Po prostu nie chciałem mieć więcej krwi na rękach.

Wiem jak to działa..

Za dużo adrenaliny, ktoś coś powie, zrobi gwałtowny ruch.. a chwilę potem parujące flaki leżą na piasku, a w powietrzu znów unosi się zapach śmierci…

Mimo, że wystarczyło tylko..

„K`BOOOMMMM!!!!!!!!!!!”….

Nagły wybuch, na wprost przed nami.

Skoczyliśmy na równe nogi.

Jeszcze nie zdążyłem otrząsnąć się ze swoich rozmyślań, więc patrzyłem w koło trochę zdezorientowanym wzrokiem..

Nagle zimny dreszcz przeszył moje plecy.

Wzdrygnąłem się, gdy nie wiedzieć skąd, przeczucie że stało się coś bardzo złego, opanowało mój umysł.

Na północnym niebie przez krótką chwilę zamajaczyła lekka, czerwonawa łuna, po czym znikła..

 

„Co to było?” spytał zdezorientowany Oren.

„Ktoś przykopcił zdrowym zaklęciem..” powiedział Janson.

„Musimy to sprawdzić.” Powiedziałem podnosząc się z ziemi.

„Bez sensu..” powiedział Janson.

„Tylko wpakujesz nas w kłopoty.” Dodał widząc moją minę.

„Słuchaj..” zaczął.

„To nie było zaklęcie na rozpalenie ogniska. Jeśli ktoś go użył, to już jest po wszystkim, inaczej były by dalsze wybuchy..” wyjaśnił.

„Ale ja..” zacząłem niepewnie, jednak Janson przerwał mi w pół słowa.

„Zrozum. Czy to był atak, czy obrona, to było naprawdę mocne. Jeśli odniosło skutek -  nie ma co tam się pchać, bo też możemy oberwać. Jeśli by się nie powiódł – było by słychać drugi, a może i trzeci wybuch i odgłosy walki. Ale jest cisza, więc .. Tam już nie ma co zbierać, a zwycięzcy teraz lepiej nie drażnić.. kimkolwiek by nie był.” Powiedział z przekonaniem.

Jakoś to do mnie nie dotarło.

Nie wiem, czy to ciekawość, czy jakieś durne przeczucie, ale coś pchało mnie w tamtą stronę.

W stronę..

W stronę.. tamtego strumienia.

Z tamtej strony nadeszła.. i na pewno.. przecież.. Ale też z tamtej strony miał nadejść Lansky.. Cholera.. CHOLERA!!

Myśli nagle zaczęły układać w mojej głowie co najgorsze scenariusze.

Musiałem..

Po prostu musiałem to sprawdzić.

 

„Zostańcie tu. Skoczę tam na moment.. Rozejrzę się Skupieniem.. Jak będzie dobrze, to cichutko wrócę..” powiedziałem.

„Ani się waż!!” powiedział Janson.

„Mag, który odpalił taki czar, jest ponad twój poziom..” zaczął, ale ja tylko pokręciłem głową.

W Jansonowej zbroi i z włączonym Skupieniem, nie miałem problemu przemykać pomiędzy drzewami, bez ryzyka że się potknę czy zaplączę w jakieś zarośla..

 „Zacznijcie mnie szukać, jak nie wrócę do rana..” powiedziałem, po czym zacząłem siodłać Płotkę.

„Takiego.. Sam nigdzie nie pójdziesz..” mruknął Janson, po czym zaczął pakować rzeczy.

„Idziecie tam?” spytał z niedowierzaniem Oren, pokazując na wylot polany, nad którym jeszcze chwilę temu widać było łunę po wybuchu.

„Idziemy.” Sprostował Janson.

„Pakuj się. Piknik zrobimy w innym miejscu..” dodał, patrząc dość wymownie w niebo.

„..Aaa.. ale..” zaczął Oren niepewnie, ale Janson nie dał mu dokończyć.

„Dowódca chce to sprawdzić – więc idziemy to sprawdzić.” Powiedział.

„Myślałem że to ty dowo.. dziii.. sz..” zaczął Oren, ale jego głos cichł pod wpływem wzroku Jansona.

„Widać ta odrobina doświadczenia jaką posiadam nie wystarczy by poprowadzić grupę. A teraz nie marudź, tylko bierz dupę w troki i naprzód. I pamiętaj. Między mami dwoma – to ja jestem szefem.” Powiedział, po czym spojrzał na niego groźnie.

No.. prawie groźnie.

Oren skinął głową, po czym zaczął siodłać swojego konia.

Po chwili byliśmy w drodze.

Czekała nas maksymalnie godzina jazdy, ale dla mnie to było jak wieczność.

Nie wiedzieć czemu, przeczucie mówiło mi, że mam tam być już. Teraz. Natychmiast…

 

 

…***…

 

 

„Miała na imię Naleena..” kontynuował opowieść Ichiro.

 

Swego czasu musiała to być piękna elfka, bo nawet u schyłku jej długiego życia, zwracała na siebie uwagę i czasem przyćmiewała urodą młodsze od siebie… jednak czas dosięgł i ją, odbierając po kolei czucie w kończynach, wzrok, słuch a na koniec i mowę.

Swarożyc podróżował przez kraj szukając lekarstw i specyfików, które pozwoliły by jej choć trochę dłużej cieszyć się życiem.

Co dziwne, ona sama nie bała się śmierci.

Wręcz przeciwnie.

Czekała na nią z wytęsknieniem.

Jednak On.. bóg.. Bał się.

Ichiro dość szybko zorientował się, że Swarożyc kocha Naleenę, i że to dla niej odbywa takie pielgrzymki.

Bał się, że gdy Naleena umrze, nie będzie w stanie odnaleźć jej duszy, i przez to utraci ją na wieczność, a nie potrafił wyobrazić sobie istnienia bez niej.. 

Jednak niewiele bóstw jest w stanie odnajdywać dusze po śmierci..

Niekwestionowaną liderką w tej kwestii jest Freja.. No i Zeus oczywiście. I kilka innych bóstw, z mniejszym lub większym skutkiem… jednak On, Swarożyc, nie miał takiej władzy, nawet w Tenkai, a co dopiero tutaj, w Gekkai, gdzie moce bóstw zostały uśpione..

Pewnego razu przypadek, Los, lub inne złośliwe bóstwo połączyło drogi Swarożyca i Ishtar, która była  nieoficjalną władczynią czerwonego dystryktu w Orario.

Gdy Swarożyc dowiedział się, że Ishtar, jako bogini miłości jest w stanie odnajdywać i łączyć dusze w zaświatach, poprosił ją o pomoc.

Ichiro nie wiedział jaki zawarli układ, ale od tamtego czasu Swarożyc się zmienił.

Coraz częściej chodził smutny, samotnie przesiadywał na brzegu rzeki i całymi nocami wpatrywał się w gwiazdy.

Pewnego dnia, tuż po przesileniu wiosennym, Swarożyc zebrał wszystkie swoje dzieci. Kazał przybyć wszystkim, nawet tym, które już od dawna mieszkały z dala od głównej familii.

 

Wieczorem Swarożyc zaprosił wszystkich na oficjalną, uroczystą biesiadę.

Gdy zjedli, napili się i powspominali stare czasy, Bóg zebrał swoje dzieci razem, po czym opowiedział im dokładnie całą historię.

O swojej miłości, o poszukiwaniach lekarstw, o cierpieniu..

I choć większość znała całą sytuację, to jednak opowiedziana ustami osoby, której bezpośrednio dotyczy – powodowała, że niektórzy ludzie nie byli nawet w stanie wykrztusić słowa.

Na koniec Swarożyc przeprosił wszystkich, po czym .. rozwiązał Familię.

 

„Co zrobił?” Devana aż się uniosła z przejęcia.

„Rozwiązał Familię.” Powtórzył Ichiro.

„Swarożyc kochał swoje dzieci, i nie wyobrażał sobie, że mógłby ot tak sobie poświęcić ich życia, kariery i dusze…” powiedział Ichiro.

„Ale .. dlaczego?” spytała Devana.

„W zamian za pomoc, Ishtar zażądała od Swarożyca przyrzeczenia. Miała przejąć po nim jego Familię.” Powiedział Ichiro.

Devanę aż zatkało.

Nie była w stanie wyobrazić sobie takiej podłości.. ani tego, że ktoś na tą podłość mógł przystać…

Nie wiedziała co ma myśleć, gdy Ichiro powiedział:

„Ishtar nigdy nie dostała nikogo z naszej Familii.”

„Ale przecież powiedziałeś..”

„Dlatego Swarożyc rozwiązał naszą Familię. Wtedy Ishtar nie mogła rościć sobie praw do nikogo z nas… Mała odziedziczyć familię PO odejściu Swarożyca, a skoro on ją rozwiązał jeszcze gdy przebywał w Gekkai – to ona nie miała czego po nim dostać..”

„Po  odejściu..?”

„No tak.. trochę zamotałem.. „ zaczął tłumaczyć Ichiro.

„Ishtar zdradziła mu sekret.. sposób, w jaki Swarożyc mógł spotkać duszę ukochanej po .. tamtej stronie..” zaczął wyjaśniać.

 

Według Ishtar, jeśli dwoje ludzi bardzo się kocha, to gdy odejdą razem, w tej samej chwili, to ich dusze wciąż będą połączone, i odtąd wspólnie będą przemierzać zaświaty. Razem.. już na wieki..

Ale czy to tyczy się również bóstw? A zwłaszcza ludzi i bóstw?

Devana, która przecież sama była wcześniej w Tenkai, nigdy nie widziała tam żadnych ziemskich dusz.. Tak jakby trafiały do.. trochę innego zaświata.

I choć niektóre bóstwa potrafiły je odnaleźć, to jednak po ziemskiej śmierci, dusze śmiertelników przestawały być dla większości bóstw.. widoczne…

 

Devana niewiele myśląc podzieliła się wątpliwościami z Ichiro.

Ten jednak jedynie przytaknął.

 

„Swarożyc zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że szansa na powodzenie jest naprawdę znikoma… Ishtar powiedziała mu, że gdy Naleena odejdzie, Swarożyc musi użyć Arcanum, a wtedy on również odejdzie do Tenkai. Jeśli zrobi o w tej samej chwili, gdy dusza opuści ciało Naleeny, jest szansa, że jego boska dusza zdoła ją pochwycić, a wtedy.. ” Ichiro przerwał na moment, zapatrzył się w wodę, jakby chciał zebrać i uspokoić myśli.

„Wiesz, co się dzieje z duszą gdy ciało umiera?” spytał ni z tego ni z owego.

„To zależy..” powiedziała nieco zdezorientowana Devana..

„jedne wracają do Gekkai, by się odrodzić.. Inne trafiają do swojego własnego nieba lub.. piekła..” wzdrygnęła lekko mówiąc to, ale kontynuowała.

„Freja kiedyś powiedziała, że dusze często udają się tam, gdzie skieruje je ich wiara za życia.. Czasem może to być tak dziwne i odległe miejsce.. a czasem tak bliskie i oczywiste..”

„Właśnie..” podchwycił Ichiro.

„A elfy wierzą, że po śmierci ich dusze łączą się z naturą..”

„A Naleena była Elfką..”

„Tak.. więc równie dobrze zamiast zostać na zawsze z ukochaną, Swarożyc mógł obserwować, jak rozpływa się w jego ramionach stapiając się na zawsze z Gekkai..” dokończył ze smutkiem.

„Ale i tak to zrobił..” powiedziała Devana.

„Tak.. Powiedział, że musi zaryzykować. Że jeśli jest choć cień szansy to on..” Głos trochę mu się zatrząsł, więc przerwał na moment.

Przez chwilę oboje trwali wpatrzeni w dal.

„Zadbał o to, by każde z nas mogło znaleźć sobie inną Familię, by nie stracić otrzymanego błogosławieństwa.. a potem.. pożegnał się ze wszystkimi i.. odszedł.” W oczach Ichiro pojawiły się łzy.

„Tak po prostu?” spytała Devana.

„W pewnym sensie..” Ichiro zwiesił głowę.

„Nie chciał tego zrobić na oczach swoich dzieci, więc poczekał aż wszyscy się rozjadą, po czym udał się na szczyt pobliskiego wzgórza i tam…” Ichiro zacisnął pięści.

„Byłem przy tym.. Uparłem się.. Nie chciałem go zostawiać.. Był dla mnie jak .. Dziadek.. Ktoś, kto zastąpił małemu chłopcu rodziców.. Nie mogłem..”  Oczy Ichiro zrobiły się czerwone i wilgotne.. Widać było, że walczy by nie płakać.. i zaczyna przegrywać.

„Skąd wiedział kiedy odejdzie Naleena?” spytała po chwili Devana, tknięta złym przeczuciem.

„Nie wiedział..” powiedział głucho Ichiro.

„Ishtar powiedziała mu, że aby odnalazł ją po drugiej stronie, musi odejść dokładnie razem z nią.. a to oznaczało oczekiwanie dzień i noc, albo..” Ichiro przełknął głośno ślinę.

„Naleena słabła z każdym dniem. Nie widziała, nie słyszała.. czasem nie dawała znaku życia, by znów zacząć delikatnie oddychać.. więc .. Ja.. prosiłem go.. błagałem .. ale tylko spojrzał na mnie i rzekł: Za bardzo ją kocham, bym mógł pozwolić jej nadal tak się męczyć..”

„Więc on..”

„Tak.. Użył Arcanum, by Boską mocą odebrać jej życie. Przez to sam, w tej samej chwili odszedł do Tenkai..”

Devana stała wstrząśnięta nad brzegiem, a dłonie zaczęły się jej trząść.

 

„Myślisz..” zaczął drżącym głosem Ichiro.

„Myślisz że.. no wiesz.. że się udało?” spytał po chwili.

Devana bardzo chciała mu dodać otuchy.. Mężczyzna tak bardzo chciał usłyszeć odpowiedź, która pomogła by mu ukoić smutek który nosił w sercu od tak dawna…

Jednak nie umiała oszukiwać.. Nie mogła by na poczekaniu zmyślić jakiejś historyjki, byle tylko ukoić jego serce.

„Ja.. Ja nie wiem..” zaczęła dyplomatycznie, jednak Ichiro nie dał się zbyć.

„Przykro mi.. ale sądzę że..”

„Nie..” Ichiro dokończył za nią.

Spojrzała na niego, gdy usiadł na ziemi i spuścił głowę.

„Jeśli nawet ich dusze się połączyły, to możliwe, że jej dusza pociągnęła za sobą jego i .. I oboje stopili się na zawsze z Gekkai..” dodała Devana.

„A co jeśli.. no wiesz.. to on pociągną ją?”

„Nie mam pojęcia..” powiedziała Devana.

„Poza kilkoma przypadkami, gdy dusze wielkich bohaterów zostały sprowadzone do Kenkai przez Freję czy Zeusa, nie widziałam tam żadnych ziemskich dusz.. Nie mam pojęcia.. Poza tym, skoro to on pozbawił ją życia, to..” zaczęła, ale trochę za późno ugryzła się w język.

„Tego właśnie się obawiam..” powiedział Ichiro.

„W zaświatach Naleena może go za to nienawidzić.. a gdyby jeszcze na siłę uniemożliwił jej duszy zaznanie spokoju, to..” Głos Ichiro zaczął się trząść.

Devana uklękła na trawie obok niego i położyła mu dłoń na ramieniu.

Zadrżał lekko, ale chyba zaczął się uspokajać.

Po chwili powiedział:

„Gdy Dusk opowiedział mi część twojej historii, wiedziałem że to nie będzie zwyczajne, łatwe zadanie. Zwłaszcza teraz, gdy wiem, jak bardzo zależy ci na .. na Twoim Dziecku… Dlatego chcę być przy tobie, żeby nie dopuścić drugi raz do takiej.. strasznej rzeczy..”

Devana zamilkła na chwilę zaskoczona, ale chyba rozumiała jego motywy.

Jednak znów przypomniała sobie to uczucie, gdy w jakiś dziwny sposób wyczuła zmianę w uczuciach Blake`a.. 

„Nie martw się.. Nie mam zamiaru odchodzić do Kenkai..” powiedziała wstając z ziemi.

„Ale Blake`a przy najbliższym spotkaniu chyba ukatrupię.” Dodała z uśmiechem.

Ichiro wstał również, i widać było na jego twarzy, że również trochę się odprężył.

Odwzajemnił uśmiech, po czym odwrócił się i ruszył w stronę obozu.

Po kilku krokach zza pleców doszedł go głos Devany:

„Ichiro..”

„Tak?”

Przystanął i odwrócił się.

„Dziękuję..”

To była jedna z tych chwil, które powodują, że całe ludzkie misterne plany, w jednej chwili trafia jasny szlag..

Ichiro stał, jak oniemiały, a jedno co widział, to była Devana.

W tej swojej  sukience do kolan, z lekko rozwianymi włosami, i delikatnie drżącą aureolą wokół gło…

„Tfu.. tfu.. cholera.. tfu.. szlag by.. diabli nadali te francowate meszki..” Zupełnie niespodziewanie Bogini zaczęła oganiać się od tej.. aureoli, złorzecząc przy tym niemiłosiernie.

„Weź zamknij usta, bo ci much nawpada..” Lekko drwiący głos Devany wyrwał Ichiro z osłupienia.

Z cichym  kłap”  zamknął usta, po czym wspólnie uciekli znad brzegu.

Biegli obok siebie, aż wpadli ciężko dysząc na polanę na której rozbili obóz.

Oki spojrzał na nich przelotnie znad patelni, po czym pokręcił głową.

Ichiro nagle uzmysłowił sobie, że wciąż trzyma Devanę za rękę..

Cały czas, od tej chwili gdy się potknęła, a on nie pozwolił jej upaść..

Devana też chyba zorientowała się w sytuacji, bo momentalnie uwolniła się z uścisku.

„To… ukhm..  Co na kolację?” spytał niepewnym głosem Ichiro.

Heh… westchnął Oki i poszedł zająć się końmi.

Devana skwapliwie skorzystała z okazji i złapała rączkę patelni.

„Weź podaj saszetkę  z przyprawami..” powiedziała do Ichiro.

„Trzeba jakoś uratować tą pieczeń..” dodała z mrugnięciem oka.

 

Wiedziała że stało się coś złego.

Że jedno z jej dzieci powoli umiera..

Ale wiedziała też, że puki żyje - jest nadzieja, i tej nadziei trzeba się trzymać.

I tak nie jest w stanie nic na razie zrobić, a im bardziej będzie się zamartwiać – tym bardziej pogorszy sprawę.

Poza tym.. Jej dziecko jest teraz w rękach o wiele bardziej kompetentnych niż jej samej…

A na razie.. najwyższy czas zdjąć ten stek z ognia, bo za chwilę, nawet krasnolud nie będzie w stanie go przełknąć…

 

…***…

 

 

 

„Nie do wiary…” szepnął Janson, gdy tylko dotarliśmy na polanę przed nami.

Lekki wiatr wiał od nas, więc do tej pory nie czuliśmy smrodu, ale teraz, gdy weszliśmy na polanę, nie dało się od niego opędzić…

Smród śmierci.

Zapach palonego mięsa, włosów i trawy, wymieszany ze smrodem gówna i rzygów.

Tuż przed nami, jakiś człowiek właśnie dokonywał żywota, drąc palcami darń, jakby starał się za wszelka cenę wydostać z kręgu śmierci.

„Redbeck..” szepnął Oren spoglądając na zwłoki.

Nie słyszałem tego szeptu.

Odkąd weszliśmy na polanę, moją uwagę przykuwała jedynie jedna rzecz.

Jedna.. jedyna..

Ledwo widoczna aura..

Dłonie zaczęły mi się trząść.. oddech stał się nierówny i płytki.. a ja, ignorując otoczenie, popędziłem w stronę leżącego na środku kręgu zniszczeń ciała…

 

„NIEEEEEE!!!!!!!!!!!” krzyknąłem, gdy uzmysłowiłem sobie co widzę.

Padłem na kolana, a łzy przesłoniły mi cały świat.

„Blake.. Tu już nic nie..”

„ZAMNKNIJ SIĘ!” Krzyknąłem ze złością.

„GÓWNO WIDZISZ I GÓWNO WIESZ!!” krzyczałem.

„Tu jest życie.. Jest życie.. Widzę .. Czuję..!! CZUJĘ!!!”

„Blake.. To jest .. tego nie można przeżyć..”

„Jeszcze jedno słowo i zabiję.” Powiedziałem zimno, spoglądając na Jansona.

Tym razem, w jego wzroku naprawdę zobaczyłem strach.

„Blake..” zaczął nieśmiało, ale ja zignorowałem go.

Zacząłem ostrożnie zdejmować z ciała resztki odzienia, a każdą ranę obficie zlewałem miksturami leczniczymi.

„Więcej.. Potrzebuję więcej.. Potrzebuję wszystkich.” Powiedziałem wyciągając rękę, gdy tylko skończyły się moje.

„Nie.”

To było jak cios w plecy.

Odwróciłem się w stronę skąd padło to zdradliwe słowo…

„Jak śmiesz odmawiać komuś życia….” Zacząłem ze złością, gotów by zabić…

„Uspokój się  durniu!” Szorstki głos Jansona nagle przebił się przez otoczkę paniki jaka ogarnęła mój umysł.

„To Ignis Fatuus!! Tego nie uleczysz ot tak – miksturami!!!” wychrypiał  w panice, podczas gdy moja dłoń ściskała jego gardło.

„Ignis Fatuus..” powtórzyłem mimowolnie, luzując nieco uścisk..

„Tak.. Ignis Fatuus..” potwierdził  chrapliwym głosem kowal, masując sobie gardło dłonią.

„Gdy mag nie zapanuje nad zaklęciem  - tak właśnie się to kończy.” Powiedział.

„Zaklęcie wypala mu prosto w twarz..” dodał, pokazując na ciało leżące przed nami.

„Czyli że.. to..”

„Tak. To ofiara własnego zaklęcia..” powiedział kowal spuszczając głowę.

 

Świat wokół wyglądał jakby był zrobiony z masy papierowej przez jakieś niemrawe, leniwe dziecko.

Przynajmniej tak wyglądał dla mnie.

Ściana drzew i krzaków, otaczająca niewielka polanę, była jakby półmaterialna.. Wiedziałem, że coś znajduje się tu i teraz.. ale jednocześnie czułem to co było tam i wtedy, tak jak i to co będzie tu i później…

Janson chodził tam i z powrotem, oglądając ciała, Oren starał się identyfikować zwłoki po ich cechach szczególnych, a ja.. trwałem w tym wszystkim jak w jakiejś malignie, kompletnie oderwany od rzeczywistości…

Nagle - SLAK!!  -coś, jakby wirtualne pacnięcie w tył głowy, przywróciło mnie do świata żywych.

Niespodziewane ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej, promieniując od wypisanego boskimi runami Statusu..

Bogini czuwa nade mną.. pomyślałem, przykładając dłoń do piersi.

Skupienie…

„Janson. Za głazem jest troje żywych. Zajmij się nimi.”

„Oren. Bandaże i mikstury z juków. Wszystkie. Teraz.”

 

Głosem nie cierpiącym zwłoki wydałem polecenia, a oni, pomimo wątpliwości zaczęli je wypełniać.

Wiedziałem, że Janson ma zapas wysokopoziomowych  mikstur na oparzenia magiczne, więc chciałem je wykorzystać.

Nie miałem pewności czy to zadziała, ale  .. to co widziałem Skupieniem

 

„Blake.. Ona zaraz umrze..” szepnął Janson.

„Powiedziałem ci.. Gówno widzisz – gówno wiesz..” odwarknąłem agresywnie, starając się odepchnąć zarówno jego, jak i jego diagnozę.

„Blake..”

„JAK BĘDĘ MUSIAŁ SPRZEDAĆ DUSZĘ DIABŁU TO TO ZROBIĘ.  ALE URATUJĘ..  JA..  Ja.. Uratuję.. uratuję… ” krzyczałem.. aż mój głos przeszedł w cichy jęk…

 

Klęczałem nad tym zmasakrowanym ciałem, a każda cząstka mnie krzyczała, błagała.. prosiła….

„Janson.. ja zrobię wszystko.. Ona przecież jeszcze żyje.. Ja.. Wszystko..”

„Dokończ smarowanie tą maścią.. Trochę powinna pomóc.. Ale musisz ją zabrać na bagna do Mabbet. Inaczej będzie po niej..” powiedział zrezygnowanym głosem, jakby godząc się na moja wariacką decyzję.

„Ja zajmę się tym.. wszystkim tutaj..” dodał, zataczając ręką krąg.

Jak przez mgłę widziałem resztę świata wokół.

Kompletnie odpadłem od rzeczywistości.

Drżącymi palcami delikatnie wcierałem leczniczą maść w głębokie rany, sztywniejąc za każdym razem, gdy słyszałem delikatny jęk dochodzący z tych ślicznych, drobnych, popękanych ust…

Oren pomagał mi zakładać bandaże.. donosił mikstury i mamrotał coś o jukach..

Słuchałem tego jak przez mgłę.. Jakbym był w innym, nierealnym świecie…

 

Slak!!!!

„Ogarnij się wreszcie!!” Ostry głos Jansona, poprzedzony mocnym uderzeniem w policzek, przywrócił mnie w końcu do świata żywych…

„Bierz konie i naprzód. Na zachód. Do Mabbet. Śpiesz się, bo nie masz wiele czasu. I niech cię bogowie prowadzą..”

 

To wszystko co pamiętam.

Jak w dziwnym śnie, zostałem prawie że wepchnięty na Płotkę, a potem.. jedynie starałem się nie spaść…

Jedno co naprawdę liczyło się  dla mnie, do pakunek, który miałem przed sobą, który czule obejmowałem rękami i na którym skupiałem całą swoją uwagę.

 

Proszę.. Błagam.. Jak najszybciej.. proszę..

 

Wiedziałem że nazbyt wiele wymagam od naszych koni…

Janson dał mi specjalny napój, który podobno zwiększa końską witalność, ale przestrzegł przed jego użyciem..

„Tylko w ostateczności.. Gdy nóż na gardle.. To może zabić konia..” powiedział, a ja..

Cóż.. Schowałem fiolkę do holstera, mając nadzieje że jej nie użyję.

Póki serce biło, póki w obejmowanym z czułością zawiniątku tliło się życie..

 

Błagam.. Pędź .. biegnij.. proszę…

 

Trzeciego dnia już brakło sił…

I u mnie, i u koni.

Jeszcze może dziesięć, piętnaście godzin przez bagna, ale jazda była już wręcz niemożliwa…

Rozsiodłałem Płotkę, i położyłem jej dłoń na karku.. Przytuliłem się do niej.

Czułem.. Czułem że jest u kresu sił.

Płaty piany spadały jej z pyska, a ona sama ledwo stała na nogach.

Bałem się o nią, ale jednocześnie czułem, że serce, które jest tak blisko, które stara się walczyć, coraz bardziej słabnie..

Drobne ciało, zawinięte w derkę przytroczoną do mnie, słabło coraz bardziej.

Czułem każde uderzenie serca.. Każdy oddech.

Prawie tak jak matka nosząca swoje dziecko, tak ja, niosłem przed sobą to umęczone ciało.. W derce, owiniętej wokół nas.. życie tej istoty zależało od tego, czy doniosę ją na czas.. czy zdążę.

Jednak.. Czy mogłem poświęcić życie Płotki by ratować ją?

Czy mogłem wymagać od konia, ostatecznego poświecenia..?

 

„Czekaj tutaj.. Pokaż Puszczykowi gdzie idziemy.. Odpocznij..” powiedziałem, głaszcząc spocony koński kark.

Płotka parsknęła w odpowiedzi, ale położyłem jej dłoń na chrapach.

„Jeśli padniesz, wszyscy zginiemy.. Zrozum .. proszę..”

Pociągnąłem zdrowy łyk z fiolki, i złapawszy nową siłę, ruszyłem ścieżką przez bagno.

Miałem nadzieję, że koń zrozumie..

Idiotyczną nadzieję.

Jednak.. Nie mógłbym wymagać od zwierzęcia, by poświęciło życie dla mojej zachcianki…

Dam radę.

Przecież już niedaleko..

Zupełnie blisko..

Przecież….

Aahhhh… Znów zszedłem ze ścieżki i zacząłem zapadać się w bagnie. Zbyt zmęczony by normalnie funkcjonować, nie byłem w stanie w tych warunkach rozpoznać drogi.

Gdy w końcu znów dostałem się na twardy grunt, ukląkłem i starałem się odzyskać oddech.

Czerwone płaty latały mi przed oczyma, a serce waliło jak oszalałe..

Ile bym dał, by to drugie słabnące serce również tak biło…

Ocknąłem się, gdy poczułem jakiś ruch za sobą.. W panice zacząłem sprawdzać puls dziewczyny.. Żyje..

Chwała bogom i losowi.. Jednak co się..

Ach tak.. Z wyczerpania zasnąłem na klęczkach, na środku ścieżki, tuląc do siebie to drobne, pokaleczone ciało.

Nagle poczułem ciepły oddech na karku.

Puszczyk.. przeszło mi przez głowę.. Jednak mnie znalazł…

Nie miałem pojęcia jak, ale mnie znalazł.

 

Gdy w południe przesiadłszy się na Płotkę zostawiałem go na niewielkiej polanie, był w opłakanym stanie. Ledwo stał na nogach. Nie wiedziałem jak mu pomóc, bałem się, że normalna mikstura lecznicza może mu zaszkodzić..  Nie chciałem tak bardzo go forsować, ale nie dawał żadnych oznak zmęczenia. A ja.. Wstyd się przyznać, ale jechałem całkowicie zdając się na zwierzęta. Gdy skręcały, nawet nie sprawdzałem kierunku.. Musiałem uwierzyć, że wiedzą dokąd idą. Z resztą, o tej porze roku, po roztopach, duża część normalnie widocznych ścieżek jest pod wodą. Zwierzęta lepiej wiedzą jak iść, więc zdałem się na ich instynkt.

Pierwsze co pomyślałem, gdy położyłem Puszczykowi dłoń na karku, to że go zabiłem…

Serce waliło mu tak mocno, że przez skórę czułem pulsowanie nabrzmiałych żył.

Dałem mu się nieść o dobre kilka godzin zbyt długo.

Jednak gdy sięgnąłem do popręgu chcąc zdjąć mu siodło odsunął się ode mnie na sztywnych nogach.

Zwiesił głowę, i szturchnął łbem mój holster.

Przypomniałem sobie.. Mikstura wzmacniająca dla koni.. Ale przecież kowal mówił, że trzeba z nią uważać.. że może nawet zabić..

Puszczyk parsknął, i znów trącił moje udo.

Ostrożnie zdjąłem opasującą mnie derkę która podtrzymywała zawinięte w bandaże ciało dziewczyny. Usłyszałem cichy jęk, gdy kładłem ją delikatnie na ziemi. I choć nie chciałem tracić czasu, to jednak musiałem zaryzykować. Życie dziewczyny jest ważne.. ale bez koni i tak jej nie uratuję.

Odpiąłem przytroczony do siodła pakunek z pancerzem, i nabrałem trochę wody do napierśnika. Następnie wlałem jedną trzecią fiolki do wody, która natychmiast zaczęła zmieniać kolor na fioletowy.

Podałem rozrobioną w ten sposób miksturę Puszczykowi.

Pił powoli, małymi łykami, czasem strzygąc uszami.

Przyglądałem mu się uważnie, szukając jakichś oznak że coś złego zaczyna się z nim dziać, ale na razie wszystko wyglądało w porządku..

Z tyłu Płotka podeszła do mnie, i zaczęła obwąchiwać pusty napierśnik, po czym parsknęła i trąciła mnie łbem.

„Też chcesz?” spytałem, po czym pogłaskałem ją po karku.

Znów parsknęła w odpowiedzi, i trąciła łbem pancerzyk.

Przygotowałem następną rozcieńczoną porcję mikstury, i podałem Płotce.

Wypiła, po czym zaczęła niecierpliwie grzebać kopytem ziemię, jakby ponaglając mnie do pośpiechu.

Nie dałem jej długo czekać.

Jednak zanim wsiadłem na siodło, wlałem kilka kropel mikstury leczniczej pomiędzy popękane wargi dziewczyny.

Wydawało mi się, że trochę to pomaga.. Jej serce jakby trochę mocniej biło..

A może to tylko moja nadzieja?

Objąłem delikatnie ramieniem szyję Puszczyka, po czym oparłem czoło na jego karku.

„Przepraszam” szepnąłem.

„Odpocznij.. Spotkamy się na następnym postoju..” dodałem, po czym wskoczyłem na Płotkę.

Smutek ściskał mi serce, gdy ostatni raz go widziałem.

Stał na trzęsących się nogach, na niewielkiej polance, a głowa opadała mu coraz niżej.

W duchu słałem prośby do bogów, by zerknęli łaskawym okiem na tego dzielnego konia i otoczyli opieką.

 

Teraz stał za mną, i skubał moje włosy, owiewając mój kark ciepłym oddechem.

Złapałem ręką za strzemię, i spróbowałem się podnieść, jednak zdrętwiałe od długiego klęczenia nogi odmówiły posłuszeństwa.

Delikatnie zdjąłem derkę z zawiniętą w niej dziewczyną, i ułożyłem na ziemi.

Jej nierówny, lekki oddech wciąż napawał mnie nadzieją, choć serce zamierało mi ze strachu za każdym razem, gdy przestawałem go słyszeć.

 

Przeklinałem teraz siebie w duchu, starając się rozprostować nogi, i rozcierając je energicznie, by przywrócić w nich prawidłowe krążenie.

Jak długo spałem? Cholera.. Pewnie kilka godzin..

Zmierzchało gdy zostawiłem zmęczoną Płotkę i poszedłem dalej pieszo. Teraz księżyc był już wysoko, więc musiałem spać kilka godzin..

Cholera!! Tyle straconego czasu!!

Kłujący ból w nogach, jakby ktoś wbijał w nie tysiące igieł. Znak, że krew znów zaczyna krążyć. Kolejna próba, tym razem udana.

Stoję na nogach.

Puszczyk też już się niecierpliwi. Wygląda, jakby dobrze wypoczął. Ta mikstura od Jansona chyba poskutkowała.

Ostatnie kilka kropel mikstury zdrowia.

„Proszę.. Wytrzymaj.. Bądź dzielna. Już niedaleko..” prosiłem szeptem, słysząc delikatny jęk, gdy podnosiłem ją z ziemi.

Po chwili znów byłem w siodle, a Puszczyk pewnie niósł nas przez bagno.

Mam tylko nadzieję, że z Płotką wszystko w porządku.

Jednak teraz..

Uniosłem się lekko w siodle, by trochę odciążyć konia. Wyraźnie przyspieszył kroku, więc znów spędzę kilka najbliższych godzin na przemian siedząc, jak i na wpół stojąc w siodle.

Już nie powinno być daleko.

Powoli zaczyna się robić szaro, a pierwsze pojedyncze ptasie głosy zwiastują nadejście poranka.

Przed nami na ścieżce pojawił się wielki, czarny pies.

Cerber.. szepnąłem. Czyli że już niedaleko.

Coś mam ze wzrokiem, może zmęczenie.. a może zwidy, ale obok niego pojawił się drugi, trochę mniejszy pies. Okrążył nas w biegu, obwąchał, szczeknął a potem zniknął w porannej mgle.

Puszczyk wyraźnie przyspieszył.

Czarny pies przed nami pokazywał nam drogę, więc już nie musieliśmy kluczyć.

Nadzieja znów wstąpiła w moje serce.

Będzie dobrze.. Już niedługo będzie dobrze…

 

 

CDN.