sobota, 26 grudnia 2020

Rozdział 10

Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?

 

 

Fanstory na podstawie Serii nowel:

 

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”

 autorstwa  Oomori Fujino

 

 

Autor: Piotr Jakubowicz

Thurcroft. UK. 04.2020

 

 

ROZDZIAŁ 10

 

Direct Link

 

 

 

…***…

 

„Modliłeś się kiedyś?”

„Nie.. nigdy..  Przecież bogowie zeszli tu do nas, więc..”

„Więc może spróbuj.. Nie zaszkodzi.. ”

 

 

…***…

 

 

„Co tam z nimi?” spytał Janson.

„Żaden nie przeżył..” odparł Oren kończąc oględziny zwłok towarzyszy.

„To chodź, mi pomóż tutaj..” poprosił go kowal.

Przenieśli obie kobiety z dala od dopalających się resztek wozu, i ułożyli na derkach. Na szczęście nie widać było żadnych zewnętrznych obrażeń, więc wyglądało na to, że są jedynie ogłuszone.

Z mężczyzną była jednak gorsza sprawa, bo był mocno pobity, a z kilku głębokich ran ciętych sączyło się dużo krwi.

Janson zlał jego rany miksturą leczniczą, ale potrzeba czasu zanim to odniesie skutek. Wyglądało na to, że nie miał Falny, bo mikstury działały na niego z oporem.

Gdy rozglądali się po tym co zostało z obozu, nietrudno było wyobrazić sobie co tu zaszło.

Zwłaszcza wiedząc, kim byli napastnicy…

Oren nic nie mówił, ale po jego minie dało się poznać że jest wstrząśnięty.

Janson położył mu dłoń na ramieniu chcąc go pocieszyć, jednak ten, tylko pokręcił głową.

„Nie żal mi ich..” powiedział.

„W końcu dostali na co zasłużyli..” dodał.

„Jednak..  dziękuję Losowi że zesłał mi .. to..” powiedział po chwili, wskazując na stopę.

„Inaczej chcąc-nie chcąc, pewnie byłbym tutaj z nimi..” dodał.

„No nic.. życie toczy się swoimi ścieżkami..” powiedział Janson, po czym zaczął się rozglądać po okolicy.

„Tam będzie dobrze..” powiedział Oren, pokazując dłonią miejsce za wozem.

„Taa.. Ziemia miękka i z dala od drzew..” powiedział Janson, po czym poszedł po łopatę. Na szczęście, wybuch rozrzucił część rzeczy z wozu zanim wszystko ogarnął ogień, więc łopata, kilof i kilka innych narzędzi przetrwało.. Nawet wiadro choć pogięte, wciąż się nadawało, wiec poszło im w miarę sprawnie. Uwinęli się na tyle szybko, że nim ogłuszone kobiety zaczęły dochodzić do siebie, zmasakrowane zwłoki leżały już w płytkim dole, a Oren zaczął je zasypywać wykopaną ziemią.

„Nnn..  noo.. Norien.. uch..” cichy szept przyciągną uwagę Jansona.

„Dokończ tutaj.. Ja zajrzę do nich..” powiedział do Orena, który tylko skinął głową i ze zdwojoną energią zabrał się za zasypywanie ciał.

Ostatnie czego chcieli, to żeby kobiety po takiej traumie musiały jeszcze oglądać popalone zwłoki..

„Norien!!” krzyknęła kobieta siadając gwałtownie, po czym chyba zakręciło się jej w głowie, bo zatoczyła się na siedząco.

„Spokojnie.. Nic jej nie jest..” powiedział Janson klękając przy niej.

„Kto.. Kim jesteś?’ spytała przerażona.

„Przyjacielem. Nie bój się. Nic wam nie będzie.”

„Lea.. szepnęła kobieta, dotykając dłoni dziewczyny leżącej obok.”

Ta tylko jęknęła, po czym głośne westchnienie oznajmiło, że również dochodzi do siebie.

„Och..”  szepnęła kobieta dostrzegając leżącego obok mężczyznę..

„Wyliże się.” Powiedział Janson.

„Dostał miksturę leczniczą, ale nie działa tak szybko, więc..”

Kobieta zaczęła coś cicho szeptać. Janson słyszał ledwo urywki zdań

„.. i niech święta Mitele spojrzy okiem łaskawym, a  ziemia która naszą matką jest, niech z troską cię obejmie.. Sok z drzewa życia obmyje rany, a światło jutrzenki ukoi zmysły.. ”

 

Janson patrzył jak kobieta położyła obie dłonie tuż przy nim na ziemi, a wtem, delikatne światło zdało się pełznąć od jej dłoni, do leżącego mężczyzny.

Coś na kształt bluszczu zaczęło wyrastać z ziemi, oplatając szczelnie jego ciało, a gdy pokryło go w całości kobieta powiedziała półgłosem:

Ad Vitam Reditus.”

Blade światło, które pełzło po ziemi z dłoni kobiety do ciała mężczyzny, rozbłysło na chwilę, prześwitując pomiędzy okrywającymi go liśćmi, po czym znikło, a pnącza zaczęły błyskawicznie więdnąć i obumierać, rozsypując się w pył.

Leżący człowiek jęknął cicho, po czym jego oddech stał się bardziej spokojny i głęboki.

Janson patrzył osłupiały, jak po głębokich krwawiących ranach zostały jedynie delikatne, różowe blizny…

„Wspaniała magia..” szepnął z szacunkiem.

„Musisz być niezłym magiem..” dodał po chwili.

„Nic z tych rzeczy..” powiedziała kobieta.

„Jestem tylko.. Druidką..” wyjaśniła.

„Ale.. Gdzie jest Norien? Co z nią?” zapytała z niepokojem.

„W drodze do Mabbet.. Do wiedźmy na bagnach..” powiedział Janson.

„Powiedziałeś że nic jej nie jest..”

„Cóż.. więc..”

„Proszę.. Powiedz.. Żyje?” kobiecie zakręciły się łzy w oczach.

„Tak.. Jak na razie..” powiedział kowal.

„Mój przyjaciel wiezie ją do Mabbet.. Ona na pewno..”

„Tak źle?” spytała.

„Wierzę że ona zdoła jej pomóc..” powiedział wymijająco Janson.

Kobieta zwiesiła głowę ze smutkiem.

Chyba zdawała sobie sprawę ze stanu, w jakim była jej córka.

Przez chwilę głaskała włosy młodszej córki, po czym spojrzała na Jansona.

„Możesz .. Pokaż mi jak tam dotrzeć..” poprosiła.

„Pojedziemy wszyscy. I tak mieliśmy się tam udać, więc..”

„Dziękuję.” Szepnęła kobieta.

 

„Huhh..” głębokie westchnienie dobiegło z miejsca gdzie leżał mężczyzna.

„Co się..Uuuhhh..  Norien..?!” powiedział zduszonym głosem, po czym chciał usiąść, ale ból mu nie pozwolił. Nim opadł z powrotem na ziemię, kobieta przysunęła się do niego i wzięła jego głowę na kolana.

„Wszystko będzie dobrze kochanie.. Będzie dobrze..” mówiła głaszcząc go po głowie, a delikatne, blade światło pełgało pod jej opuszkami, jakby przenikając przez skórę.

Mężczyzna zaczął się uspokajać, po czym zamknął oczy.

„Będzie dobrze..” powtórzył za nią cicho, jak odległe echo, po czym zasnął.

 

 

…***…

 

 

„Pomóż.. Podtrzymaj ją..” poprosiła Mabbet, gdy zaczęli rozwijać bandaże.

Najpierw nasączyli je miksturą, która pomogła rozmiękczyć zaschniętą krew, przez co nie powodowali dodatkowego krwawienia podczas zdejmowania opatrunku.

Trochę większa utrata krwi – i będzie koniec.. Oboje o tym wiedzieli. Starczyło dotknąć jej skóry, by to zauważyć.

Balansowała na krawędzi, a oni delikatnie starali się przeciągnąć ją na stronę żywych…

„Uhhhh…” sapnęła Mabbet gdy zobaczyła jej rany.

„Ignis Fatuus..” szepnęła, odpowiadając na milczące pytanie Darrena.

„Takie rzeczy dzieją się, gdy ktoś nie zapanuje nad swoją magią..” powiedziała.

„Mana, którą mag zbiera by wywołać czar, eksploduje jeśli ktoś przerwie magowi inkantację, albo gdy czar przerośnie możliwości maga..” wyjaśniła.

„Myślisz że jest magiem?” spytał Darren.

„Adeptem.. może terminatorem..” powiedziała w zamyśleniu Mabbet, czyszcząc jednocześnie rany z resztek maści na oparzenia.

„ Moja maść .. całkiem dobry pomysł..” mruknęła, wąchając szpatułkę.

„Znaczy że był z nimi Janson..” dodała przypominając sobie komu ją sprzedała…

„Co to za maść?” spytał zaciekawiony Darren.

„Pomyśl.” Powiedziała Mabbet, podając mu ręcznik którym delikatnie czyściła  rany z resztek maści, ropy i zaschniętej krwi.

„A w międzyczasie przygotuj miksturę leczniczą.” Powiedziała, zajmując się resztą ciała dziewczyny.

Darren tylko skinął głową, rozumiejąc że Mabbet starała się na ile się da ochronić prywatność pacjentki..

Nie miał jej za złe. Sam by tak zrobił.

Nie, żeby widok nagiej kobiety był mu obcy.. tylko zwyczajnie, jeśli nie ma nagłej potrzeby – to lepiej uszanować drugą osobę.

Zajął się przygotowywaniem mikstur, jednocześnie starając się dojść do tego, czym była maść Mabbet.

Uśmiechnął się delikatnie, po czym sięgnął za pazuchę.

Mała mikstura Percepcji.. Efekt uboczny eksperymentów z miksturą przemiany. Działa tylko chwilę, i jedynie na zmysły, jednak w tym czasie wzrok, smak, węch, słuch i dotyk ulegają wyostrzeniu.

Darren pociągnął łyczek.

Jednak zamiast zająć się identyfikacją maści Mabbet, skupił się na Miksturze zdrowia.

Maść może poczekać. Pacjent nie.

Zależało mu na tym, by zrobić jak najlepszą miksturę zdrowia, jaka w tej chwili była potrzebna.

Ignis Fatuus. Myślał.

Głębokie, wewnętrzne rany spowodowane przez rozprężającą się manę.

Coś, co powstrzyma pękanie kanałów many, zabliźni wewnętrzne poparzenia i wzmocni serce.

Ciut więcej mandragory.. Odrobinę mniej Krwiliścia dla utrzymania balansu mikstury i .. szczyptę pyłu ze skrzydeł Blue papillion…

„Podaj..” powiedziała Mabbet.

„Jeszcze chwilę..” mruknął Darren, obwąchując półkę z odczynnikami.

„Tu jesteś..” szepnął, po czym zdjął z haczyka wiązkę rumianku.

Skruszył palcami kilka płatków, po czym dodał je do płynu.

Gdy mikstura przestała się pienić, podał ją Mabbet.

Ta- spojrzała na niego znad okularów, powąchała, po czym bez zadawania pytań zaczęła delikatnie zlewać nią wyczyszczone rany dziewczyny.

Lekko różowawy płyn pienił się w zetknięciu z żywą tkanką, a dziewczyna zesztywniała z bólu. Jednak Mabbet kontynuowała zabieg.

Po chwili wlała resztę pomiędzy spękane wargi dziewczyny, ostrożnie, by się nie zakrztusiła.

„I jak? Wiesz już co to za maść.. Eueeełe..”spytała Mabbet, krzywiąc się na koniec z niesmakiem, gdy zobaczyła jak Darren po powąchaniu ręcznika wsadził jego rąbek do ust.

„Emmm.. ciam.. Tak.. myślę że wiem..” powiedział z lekkim  mlaśnięciem, po czym odwrócił się i splunął do zlewu.

„Maść odporności na ogień.. po nałożeniu uodparnia częściowo na efekty wywołane ogniem zwykłym, jak i magicznym.. Gdyby zdobyć trochę krwi bazyliszka, można by ją trochę..”

„ Ulepszyć.. wiem… Tyle że takie odczynniki kosztują fortunę..” żachnęła się Mabbet.

Z nim tak zawsze.. Niby nic nie wie.. a po jakimś czasie przychodzi i.. „Wiesz.. fajnie, ale zrobiłbym to lepiej..” 

Nie przeszkadzało jej to, ale sama miała trzeci poziom w alchemii, a ten chłopiec na pierwszym poziomie już drugi raz ulepsza jej własne mikstury..

Może nie tyle zmienia, co tworzy.. własne „wariacje na temat..”

Nie zazdrościła mu.. Nie.. tylko ..

Kiedyś spytała jak do tego doszedł, po tym, jak podał jej zmienioną, mniejszą miksturę przemiany…

„Dziadek zawsze mi powtarzał – Książki nauczą cię teorii.. Ale to praktyka uczyni z ciebie mistrza..” powiedział chłopak.

„Dlatego cały czas asystowałem dziadkowi i starałem się zrozumieć co się dzieje, gdy zrobi się tak, czy siak…” dodał.

„Czasem zwykła maść lecznicza pomagała, a czasem wywoływała niepożądaną reakcję..” zaczął wyjaśniać.

Tak było.. Gdy kiedyś drwale przynieśli im jednego ze swoich ze zmiażdżoną ręką, podali mu miksturę leczniczą, a ten, o mało nie umarł, bo napój zareagował ostro z alkoholem.. Okazało się, że aby mu ulżyć w cierpieniu, podczas transportu koledzy poili go wódką, więc gdy dotarł do nich, był kompletnie pijany..

Dziadek Darrena musiał podać mu odtrutkę na alkohol, by dopiero później zastosować miksturę zdrowia.

Darren spróbował połączyć te dwie mikstury ze sobą.. Początkowo wyszedł mu z tego jedynie całkiem dobry lek na sraczkę dla koni.. ale po kilkunastu próbach z proporcjami, udało mu się zrobić w miarę skuteczny i dość łagodny ( jeśli nie liczyć gwałtownych wymiotów) lek na kaca…

 

Mabbet uśmiechnęła się pod nosem..

Właśnie tutaj jest różnica pomiędzy wyuczonym mistrzem, a utalentowanym czeladnikiem – samoukiem.

Nikt mu nie powiedział że to się nie uda – więc po prostu wziął i to zrobił…

Powróciły wspomnienia, gdy sama zaczęła się szkolić w Orario.

Jej mentorka, Alchemik czwartego poziomu, strofowała ją za każdym razem gdy wydawało jej się, że Mabbet idzie na skróty.. A ona jedynie była.. ciekawa.

Ciekawa tego, co się stanie jeśli doda się na przykład tego..

 „Owórzcie okna!! Szybko!! Zanim się podusimy!!.. A Ty młoda damo zostaniesz tu i posprzątasz..”

Trochę jej zajęło, bo cuchnąca piana jaka zaczęła się wydobywać z kolby, pokryła prawie jedną piątą sali.. Po wszystkim śmierdziała tak, że ludzie omijali ją z daleka przez trzy dni.

Nie poddała się jednak.. Po trzech miesiącach z dumą zaprezentowała.. żelowe pastylki na odstraszanie szczurów…

Jej mentorka ją wyśmiała.. reszta Alchemików  też kręciła głowami, a wtedy, niewiele myśląc poszła wprost do domu Familii Lorda Goibniu.

Był wręcz wniebowzięty. Zamiast truć szczury, i pozwalać by zdychały byle gdzie, mogli zwyczajnie powstrzymać je przed włażeniem do spichlerzy.

Za podpisanie kontraktu i przepisanie praw do receptury na jego familię, otrzymała gwarantowane pięć procent z dochodów uzyskanych ze sprzedaży specyfiku.

Po miesiącu nie musiała się już obawiać biedy, i poprosiła swoje bóstwo .. o zmianę Familii.

Po ceremonii przejścia okazało się, że awansowała na drugi poziom.

Jej była mentorka nie zamieniła z nią słowa od tamtego czasu…

Dlatego też sama nie strofowała Darrena gdy popełniał błędy.. Owszem.. Czasem trzeba było wietrzyć dom, a w końcu przenieść jego laboratorium do szopki, ale efekty były wymierne..

Chłopak rozwijał się szybko, błyskawicznie adoptował do nowych wyzwań i za każdym razem starał się dać z siebie wszystko…

Z dumą patrzyła, jak kończył bandażować ich wspólną pacjentkę.

Po chwili, ukradkiem wsadziła palec do ust.

Bleehhhh skrzywiła się, po czym splunęła do zlewu.

Darren nawet nie odwrócił się, ale po tym jak jego uszy trochę się uniosły, Mabbet wywnioskowała, że uśmiech musiał mieć od ucha do ucha…

Cihh.. Zagryzła wargi, po czym pozbierała pokrwawione płótna i bandaże, i wyniosła je do komórki.

Wrzuciła je do balii by się namoczyły, jednocześnie dodając odrobinę proszku piorącego, by krew się rozpuściła..

Wciąż w ustach czuła ten smak..

Poczuła to.. Rumianek dodany do mikstury zmienił delikatnie jej właściwości, i zmniejszając siłę leczniczą, dodał delikatne działanie antyseptyczne..

Wiedziała, gdy powąchała, ale nie była do końca pewna.

No tak… To było racjonalne..

Dziewczyna nie ma Falny, więc nawet najpotężniejsza mikstura lecznicza nie pokaże swojego potencjału.. Więc zamiast na siłę pakować ile się da w samo leczenie, można dodać coś, co z zupełnie innej strony wspomoże cały proces..

Dziadek Darrena nie miał Boskiego błogosławieństwa, przez co nie mógł wytwarzać wysokopoziomowych mikstur, więc musiał sobie radzić inaczej, obchodząc reguły i dopasowując receptury do własnych potrzeb.

Dzięki temu Darren nie jest tak przywiązany do standardów jak ona.

Sama dostrzegła to dopiero gdy przeniosła się z Orario na prowincję.

Najwspanialsze mikstury lecznicze jakie mogła zrobić, przynosiły niewspółmiernie słabe wyniki gdy starała się nimi leczyć wieśniaków bez Falny..

Chcąc nie chcąc musiała sobie odświeżyć podstawy medycyny ludowej, i dopiero łącząc ją z konwencjonalną alchemią była w stanie uzyskać zadowalający efekt..

No tak.. W tamtych czasach..  Kto by pomyślał.. (uśmiechnęła się sama do siebie), że odrobina lubczyku, gorczycy czy cynamonu da tak wspaniały efekt..

Jej Mikstura Miłosna dała jej trzeci poziom, i zapewniła pokaźny, stały dochód… I domek…

Mabbet znów się uśmiechnęła.

Darren też zostanie wielkim alchemikiem.. Była tego pewna.

Właśnie wszedł wycierając ręce w ręcznik.

„Daj.. Ja wypiorę.. I tak muszę zmyć z siebie te maści..” powiedział, przejmując jej pracę.

Nie musiał nic zmywać, ale była wdzięczna że zajął się praniem, bo nawet używając jej autorskiego proszku piorącego, doprowadzanie tak pokrwawionych płócien do czystości to ciężka praca…

„Zrobię coś jeść..” powiedziała Mabbet, udając się do kuchni.

Było już po południu, więc najwyższy czas na obiad. Pacjentka była stabilna więc..

„Darren!! Co z Blake`m?!” spytała, tknięta złym przeczuciem.

Stłumione „Szlag by to!!” Dobiegło z kanciapy, a po sekundzie Darren jak strzała pędził po schodach na dół, po drodze łapiąc podane mu przez Mabbet dwie mikstury lecznicze.

Mabbet również ruszyła na dół, przeczuwając że może być potrzebna..

Pranie zaczeka..

Obiad też..

Oni.. Nie.

 

 

…***…

 

 

 

„Cego tak pendzis.. Pali ci się u rzyci cy co?” spytał Kursag.

„Wiosna na całego.. Zasiedziołek sie..” odparł Iwan.

Faktycznie..

Już dawno temu powinien być w drodze.

Zapomniał, że zima w górach trzyma dłużej…

A teraz.. Pewnie już czekają na niego..

Nie ma co jechać do Reanore  tak jak się umówili.

Żeby nie tracić czasu, gdyby do początku wiosny Iwan nie dotarł do Reanore, to  mieli ruszać bez niego. Na punkt zborny wybrali samotnię Mabbet.

Jednak na Bagna jest trochę dalej, a Iwan miał jakieś takie dziwne.. podświadome przeczucie, że już jest spóźniony.

Nie żeby nie wierzył w Blake`a..

Po prostu.. Chciał tam być jak najszybciej.

 

Obudzili się nad brzegiem jeziorka, gdy jeszcze ptaki spały.

Iwan dorzucił do ognia ostatnie kilka polan, po czym powiesił nad ogniem kawał szynki, by się podpiekła.

W międzyczasie zaczął zwijać prowizoryczny obóz.

Ubrania już dawno wyschły, więc mógł zwinąć i spakować derki w które byli owinięci, do tego powybierał co lepsze dropy, tak, by wszystko zmieściło się do jednego plecaka.

Resztę kryształów i znalezisk zawinął w ciasny tobół, obciążył go dodatkowo sporym kamieniem i rzucił w toń.

Może kiedyś po to wróci.. A jak nie, to przynajmniej nikomu w oczy nie wpadnie i biedy nie napyta…

Zapytany o to przez Kursaga odparł:

„Nie ostawia się dropów w Dungeonie, bo jak się za nie potwory weznom, to się z nik potym nietypowce lengnom..” wyjaśnił.

„Na dyć tu nie jes żadyn loch?!” spytał ze zdziwieniem Kursag.

„No właśnie.. Podobno jes ino jedyn, w Orario.. A jak do tyj pory to my z Blakem jużeśmy trzy zaciukali.. Dziwne co nie?”

Kursag tylko otwarł usta , ale Iwan nie dał mu się odezwać.

„Tego lochu tutaj nie powinno w ogóle być. Nie wiem skąd się wziął, ani jak, ale był, i wykończył przy okazji całą naszą wieś. Więc nie zaryzykuję, i nie zostawię nic, co mogło by pogorszyć sprawę. Ostrożności nigdy za wiele, a jak widzę, przez ostatnie osiemdziesiąt lat wiele tutaj zaniedbałem.” Powiedział z powagą.

Kursag tylko skinął głową.

Iwan mówiący takie rzeczy poprawną Koine .. to nie żarty.

Więc Kursag jedynie zebrał się w sobie, i wsunąwszy pod pachę kilof który robił mu za kulę, pokuśtykał w ślad za Iwanem w stronę wioski.

Potem jeszcze dwa dni drogi, i przesiądą się na wygodniejszy transport.

Tak twierdził Iwan, choć Kursag szczerze w to wątpił. Dla konia parę zimowych miesięcy bez opieki to śmierć.. A Iwan z taką pewnością wierzy że kobyła będzie na nich czekać…

 

 

…***…

 

 

 

„Powinniśmy ruszać..” powiedział Janson.

Zaczynało świtać. Właśnie wygasili ognisko przy którym zjedli skromne śniadanie.

„Mój mąż musi wpierw dojść do siebie..” zaoponowała kobieta.

„Naprawdę.. Każda godzina jest na wagę życia..”

„Wiem.. Nie zapominaj, że to moja córka..” powiedziała.

„Ale.. tak .. będzie szybciej.” Dodała po chwili, znów przytulając się do męża.

Delikatne światło pod jej czubkami palców jakby starało się przeniknąć przez skórę jej męża.

Delikatna, druidzka magia..

Janson nic nie mógł na to poradzić.. Nie za bardzo radził sobie z przekonywaniem kobiet, by te zmieniły swoje zdanie, ale chyba rozumiał.. Alvien ze wszystkich sił stara się doprowadzić męża do w miarę dobrej kondycji, a wtedy nie będzie ich spowalniał..

Razem z Orenem spakowali wszystko do juków i osiodłali konie. Teraz czekali, aż mąż Alvien dojdzie do siebie po ciężkim pobiciu jakie zgotował mu Lansky…

„Naprawdę.. Nie ma co czekać..” szeptał Oren, jednak Janson tylko pokręcił głową.

„To niezła druidka.. Wie co robi..” zaczął.

„Poza tym.. Tu o jej córkę chodzi.. Myślisz że kazała by jej czekać ot tak?” spytał.

„Noo.. jak tak na to spojrzeć…”

„Spokojnie.. Jak tylko William się obudzi, to ruszymy w te pędy..” powiedział kowal.

„Lea..” cichy głos Matki wyrwał dziewczynkę z zamyślenia.”

„Poproś proszę o pomoc.. Ktoś może poprowadzi nas na bagna..”

„Mamo.. Wiesz że sobie z tym jeszcze słabo radzę..” powiedziała zdziwiona dziewczynka..

„Spróbuj.. Jak ci się nie uda, to może ja jakoś..” zaczęła, ale Lea tylko skinęła głową.

„Spokojnie, i bez napięcia.. Najpierw oczyść umysł..” szepnęła matka.

Dziewczynka położyła się na plecach i rozłożyła ramiona . Opuszki palców delikatnie zagłębiła w mchu, i zamknęła oczy.

Po chwili zaczęła szeptać:

Ty, który oddechem omiatasz świat, przemierzasz zwiewnie przestrzeń.

Ty, którego dom pomiędzy między niebem i ziemią.

Ty, który znasz ścieżki zwierząt i szlaki ptaków.

Zwróć ku nam swe oblicze.

My, dzieci Gai tak cię prosimy:

Wspomóż nas i pokieruj naszymi krokami.

Prosimy:

 Veni …

Venti …

Spiritus…

 

Delikatny powiew wiatru poruszył gałązkami, zakołysała się trawa.. Coś na kształt szeptu, a może tylko jego cień, przemknęło pomiędzy drzewami…

 

Janson z Orenem spojrzeli po sobie, ale na szczęście zdołali się opanować.

Lea, kilkunastoletnia adeptka sztuki Druidzkiej chyba faktycznie sobie nie radziła…

Po chwili dziewczynka usiadła i zrezygnowanym głosem powiedziała:

„Przepraszam.. Znów mi nie wyszło..”

Głos zaczął jej drżeć, a w kącikach oczu pojawiły się pierwsze zaczątki łez.

Jansonowi żal się zrobiło dziewczynki. Wiedział jaką presję czuła. Matka poprosił ją, by przywołała przewodnika, a ona zawiodła..

Ukląkł przy niej i powiedział:

„Nie przejmuj się, Nic się nie stało. Mamy mapę, zdążymy..”

„Dobra robota kochanie..” męski głos wszedł mu w słowo.

„Tata..!! Już lepiej się czujesz?” spytała Lea, po czym podbiegła do niego i objęła go radośnie za szyję.

„Uhhh!.. Jakoś.. Ale ty zaraz mnie udusisz dziewczyno!!” powiedział ze śmiechem odsuwając ją od siebie.

„Dzięki Mamie, już mi lepiej, ale w środku dalej czuję, ból..” dodał.

Alvien odwzajemniła uśmiech, po czym w kilku słowach objaśniła mu sytuację..

„Dziękuję wam.. naprawdę..” zaczął, ale Janson przerwał mu w pół zdania.

„Nic nie zrobiliśmy. Nie wiemy nawet czy Norien przeżyje jazdę..Ugh.!” przerwał ze stęknięciem.

„Idiota..”  mruknął Oren posyłając mu, niestety spóźnionego kuksańca..

„Spokojnie kochanie.. Wszystko będzie dobrze.. Czuję.. Wierzę że będzie dobrze.” Powiedziała Alvien przytulając córkę, bo Lea, po słowach Jansona znów zaczęła się trząść..

„Chodźmy.. Nasz przewodnik już czeka..” powiedział Will, po czym powoli podniósł się na nogi.

Zatoczył się lekko, ale wsparty przez żonę i córkę, po chwili zdołał wspiąć się na siodło.

„Zaraz.. Przewodnik..?” spytał Janson, dopiero po chwili łapiąc sens jego słów..


„Tam O!” Will machnął ręką w kierunku wylotu polany.

W cieniu drzew, na środku ścieżki, w tę i z powrotem kicał lekko poddenerwowany zając..

„Przewodnik..” posiedział Janson z powątpiewaniem.

„Chciałam.. Ducha wiatru..” szepnęła zawstydzona Lea.

Zając zatrzymał się, i spojrzał w ich stronę, jakby z lekkim wyrzutem.

„Haha!!..” zaśmiała się cicho Alvien.

„I dobrze że ci nie do końca wyszło, bo łatwo go zgubić, a potem – szukaj wiatru w polu- jak mawiają. A taki przewodnik nas na pewno nie zawiedzie..” powiedziała poważnie.

„Ruszajmy.. Nie dajmy mu czekać.” Dodała wskakując na konia.

Po chwili wszyscy byli już w siodłach, i jechali w ślad za szarym zającem, który to odbiegał kawałek, to przystawał na chwilę, wyraźnie ich gdzieś prowadząc.

Pół godziny później natknęli się na następną polanę, na której znaleźli spętane konie drużyny Lansky`ego.

Zatrzymali się na chwilę, by zdjąć im pęta i rozkulbaczyć, po czym znów ruszyli w drogę.

Po jakimś czasie zauważyli, że luzaki same podążyły za nimi, jakby nie chcąc zostać samopas w puszczy..

Dopóki nie przeszkadzały, nie mieli nic przeciwko..

Ot.. niema gromadka cieni podążająca ich śladem…

Na razie i tak muszą się skupić.. Ścieżka zdaje się być coraz węższa i bardziej kręta, a ich mały przewodnik co rusz znika im z oczu..

Jeszcze kilka godzin minie zanim zatrzymają się na południowy popas.

Musi się skupić.. Zwłaszcza, że koń na którym jechał to nie Puszczyk, któremu można było puścić wodze i się zdrzemnąć, a on i tak nie pozwoli ci spaść..

Heh. A tu jeszcze taki kawał drogi.. westchnął Janson poprawiając się w siodle..

Jak dojadą, to będzie musiał błagać Mabbet o maść na odciski...

 

 

…***…

 

 

 

„Jak on się czuje?” spytał Darren gdy Mabbet wróciła do domku.

„Cóż.. chyba znów przekroczył swój limit.. ale nie jest źle. Musi pospać. Dałam mu coś na sen i regenerację.” Odparła.

„A jak tam konie?” zapytała.

„Ledwie żywe..” powiedział Darren.

Gdy Mabbet zajmowała się Blake`m, on zatroszczył się o konie.

Teraz starał się wymyślić jakiś dobry sposób by im pomóc..

„Puszczyk ma okropne odparzenia od siodła na grzbiecie, a popręg werżnął mu się w brzuch tak, że jak go rozpiąłem, to krew poszła ciurkiem..” powiedział rozglądając się po półkach.

„Weź tą z lewej.. Niedźwiedzie sadło, ale rozcieńcz, żeby nie było za gęste..”

Darren tylko skinął głową, i sięgnął po słoik. Do tego wyciąg z żywokostu, odrobina krwiliścia i żeńszenia , delikatnie wymieszać.. ale jak założyć opatrunki?.. głowił się przygotowując smarowidło.

Podzielił się z tym pytaniem z Mabbet, gdy mieszał składniki.

Rozpętała się mała burza mózgów..

„Mam!! Zwyczajnie, spryskamy tym rany, a potem wystarczy nałożyć bandaż..”

„To nie zadziała.. Wszystko przesiąknie w dół, i bandaż na grzbiecie się przyklei..” mruknął Darren.

„Więc zostaw to w takiej konsystencji, i nasączmy tym płótno.. Po nałożeniu, owiniemy bandażami , a wtedy żel nie spłynie..” powiedziała zadowolona z siebie Mabbet.

„Tak, ale damy tam jeszcze mech..” dodał Darren.

„No tak.. Będzie dystansował opatrunek i przechowa zapas maści.”

„Lecę zebrać jak najwięcej..” powiedział chłopak, a po sekundzie jego stopy zadudniły na schodach..

Mabbet popatrzyła w ślad za nim, po czym z cichym westchnieniem zaczęła końcową fazę koagulacji. Po jej ustach błąkał się delikatny uśmiech zadowolenia. Darren wciąż przekraczał jej oczekiwania. Jego zapał i młodzieńczy brak stereotypowego myślenia szły w parze z wysoką inteligencją.

Sama nie wpadła by na użycie mchu, bo przyzwyczajona do leczenia ludzi wiedziała, że niektórzy są uczuleni, a to miałoby katastrofalne konsekwencje.. Jednak nie słyszała by jakiś koń miał alergię na mchy.

Darren automatycznie skorzystał ze swojej szalonej inwencji i ekstrapolował jej pomysł w stronę, na którą sama by nie wpadła.

Mabbet była z niego dumna.. A po części rozpierała ją duma z samej siebie..

To ona, lata temu, odkryła potencjał w pewnym trochę starszym od niej chłopcu, który starał się ukraść z ich lecznicy podręcznik medyczny, choć nawet nie umiał czytać…

A teraz jego wnuk, pędzi w towarzystwie Cerbera w stronę lasu, by jak najszybciej zebrać nietypowe składniki.

Mabbet uniosła lekko okulary, by wytrzeć oczy.

Cóż…

Odkąd jej mąż częściowo odszedł, dość często zastanawiała się, co po niej pozostanie.

Owszem.. Jej wnuczka Nahza.. Utalentowana, błyskotliwa i uciekająca od stereotypów.. Jednak.. ona żyje w Orario.. I raczej nie przeniesie się na prowincję wiedziona jakimś poczuciem potrzeby pomagania wieśniakom…

Gdy przychodziła jesień, i dni stawały się coraz bardziej ponure, a przez zalane bagna mniej ludzi przychodziło prosić o pomoc, Mabbet siadywała przy oknie pytając samą siebie – czy jej życie faktycznie miało jakiś sens…

W takich chwilach Cerber kładł się przed nią, układał swoją wielką głowę na jej stopach, i podnosił na nią swoje duże oczy, jakby pytając: „Co ci chodzi po głowie…?”

Cóż.. Mabbet zdawała sobie sprawę, że już jest stara..

Czegokolwiek by nie mówiła podczas przekomarzania się z Iwanem – była stara.

Wciąż pełna sił.. Bez większych dolegliwości, ale z bagażem lat za sobą.

Ile mi zostało? – pytała czasem samą siebie, choć przez Falnę, nie była w stanie tego określić.

Nie bała się śmierci.. Wierzyła, że to będzie dla niej jak przejście do innego świata.. Ale martwiła się, że gdy odejdzie, ten świat który pozostawi,  a który tak ukochała – ten świat zostanie pozostawiony samemu sobie, kompletnie bez pomocy..

Gdy jej ręce wciąż pracowały automatycznie, rozdrabniając zioła w mosiężnym moździerzu, jej oczy podążały za niknącą na skraju polany sylwetką chłopaka…

Choć tak nagle i znienacka pojawił się w jej życiu, wniósł powiew świeżości w ten jej niewielki, dość hermetyczny światek.

Jednocześnie dał jej świadomość, że niepotrzebnie się zamartwiała.

Decyzja którą podjęła lata temu, widząc przed sobą tego nieco wystraszonego, młodego złodziejaszka – okazała się trafna.

Jego wnuk połączył niejako ich drogi..

Tak.. Będzie mogła odejść spokojnie..

Kiedyś.

Gdy przyjdzie pora.

Na razie nie jest jeszcze stara, więc może przestać myśleć o takich pierdołach.

Mabbet uśmiechnęła się do siebie pod nosem, i ze zdwojoną energią zabrała się za ugniatanie składników.

Mosiężny moździerz dźwięczał pod uderzeniami tłuczka, gdy kobieta zdwoiła wysiłki, by przygotować dość składników zanim chłopak powróci.

 

 

…***…

 

 

 

Nie minęło nawet pół dnia, gdy Janson zorientował się, że się zgubił.. Szlaki na mapie kompletnie nie przystawały do ścieżek którymi się przeciskali, zwłaszcza, że z czasem nawet ścieżki zaczęły znikać.

Zając już dawno stracił się w chaszczach, a jego miejsce zajęła solidnie zbudowana klępa. Bagno było dość grząskie, i jedynie dzięki temu, że nie zatrzymywali się nawet na chwilę, byli w stanie iść.

Gdyby którykolwiek koń przystanął – natychmiast zacząłby się zapadać.

Janson miał jedynie nadzieję, że za niedługo natrafią na jakieś w miarę suche i twarde miejsce by zrobić postój, inaczej konie zwyczajnie padną…

Jakby na zawołanie, przestrzeń przed nimi powiększyła się, otwierając niewielką, acz wystarczająco dużą dla ich ekspedycji polanę.

Łosza zatrzymała się na skraju, i zaczęła spokojnie skubać trawę.

Zeskoczyli więc z koni, i postanowili że dadzą im odpocząć.

Chwilę po nich, na polance pojawiło się pozostałe osiem koni.. Luzaki z grupy Lansky`ego.

Janson niewiele myśląc, zdjął siodło ze swojego konia i podszedł do jednego z luzaków.

Ten, o dziwo nie protestował gdy zaczął go siodłać.

Całkiem dobrze.. przeszło mu przez głowę. Dzięki temu nie będą musieli nazbyt forsować koni, a ich postoje będą mogły być krótsze.

Nie czekając nawet na opinię innych, zajął się zmianą siodeł pozostałej trójki. Oren szybko przyszedł mu z pomocą, po czym obaj siedli razem z innymi by się posilić.

Janson ciężko to widział.

Nie chciał nic mówić, ale jedzenia chyba  nie starczy im na całą podróż.

Gdy się pakowali, Janson nie brał zbyt wiele prowiantu, bo sądził że wystarczy że upolują coś po drodze.. Teraz, gdy mieli w kompanii Druidkę i jej córkę, wyglądało na to, że ze świeżym mięsem będą musieli się pożegnać..

Sięgnął do juków, i wyjął kilka porcji Lombasów – podróbek Elfickiego chleba podróżnego, które kupił na straganie w Reanore jeszcze przed wyjazdem z miasta.

Chwilę się wahał, ale jednak rozdał je, po kilka każdemu..

„Przepraszam.. To tylko podróbki..” mruknął, gdy podawał pakunek Alvien.

„Jadłam gorsze.. Dziękuję.” Odpowiedziała z lekkim uśmiechem elfka, próbując kawałek.

Nie dziwiła się.. Po słynnej podróży „Tam i z powrotem”, w całym świecie jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać mniej lub bardziej udane kopie słynnego chleba Elfów.. I choć Elficka społeczność głośno protestowała, nic nie dało się zrobić.. Lumbasy, Lambasy i Lombasy wszelakiej maści i rodzajów pojawiały się wszędzie. Czasem jako zwykły, czerstwy chleb, a czasem jako ciasto drożdżowe nasączane miksturą leczniczą..

Alvien nie miała nic przeciwko. Jakakolwiek próba utrzymania monopolu mijała się z celem, więc lepiej było im pozwolić robić po swojemu, niż zmusić, by w poszukiwaniu doskonałości zaczęli plądrować Święte Lasy w poszukiwaniu oryginalnych składników..

Siląc się na uśmiech żuła więc gumiasty chlebek, starając się nie krzywić. Szczerze mówiąc, w obecnej chwili zjadłaby nawet własne buty gdyby było trzeba, o ile tylko dzięki temu znalazła by się choć trochę bliżej córki.

Jednak wciąż miała wątpliwości.

Niby dobrze im z oczu patrzyło.. Ten kowal nawet całkiem sympatyczny.. Ale ten drugi ..

Trudno było jej oprzeć się niechęci do niego, odkąd dowiedziała się, że był częścią bandy, która omal nie zniszczyła ich życia.

Jednak nie miała wyjścia. Janson ufał mu, więc może i ona powinna..

Zdążali w tą samą stronę, więc choć trochę ze strachem - jednak zdała się na nich.. Ale tym razem nie będzie taka.. naiwna.

„Alvien..” głos Jansona wyrwał ją z zadumy.

„Tak?” spytała.

„Jeśli mogę..” zaczął nieśmiało.. 

Skinęła głową.

„Druidzka magia.. Jak to się ma do magii Magów?” spytał z zaciekawieniem.

„Dlaczego pytasz?” spytała ostrożnie.

„Wiesz.. Widziałem wielu magów w akcji.. Zwłaszcza ofensywnych, ale nawet magia uzdrowicieli jest .. jakby to ująć.. hm..”

„Bardziej agresywna..?” weszła mu w słowo Alvien.

„Coś w tym stylu..” powiedział nieco speszony Janson.

„Druidzi nie mają Falny..” powiedziała z prostotą elfka.

„Hę?” Janson aż się zająknął, zaskoczony jej prostym wyjaśnieniem.

Hihi..” zaśmiała się Alvien.

„Myślałeś że jestem poszukiwaczem przygód?” spytała, a jej długie uszy aż się podniosły z rozbawienia.

„No.. w pewnym sensie..” zaczął Janson zbity z tropu.

Druid czy nie -  bez znaczenia. Dla Jansona, każdy, kto używa jakiejkolwiek mocy, siłą rzeczy musi być członkiem jakiejś familii.. niewiadomą było tylko– jakiego poziomu?.. W jego głowie nie mieściło się że ktoś, kto nie ma Falny, może w ogóle używać magii…

„Magia była obecna w Gekai wieki przed tym gdy bogowie do nas zeszli..” odezwał się cicho Will.

 „Druidzka magia opiera się na jedności z naturą. Czerpie siłę z rozproszonej excelii która od zawsze wypełniała ten świat… Gdy do naszego świata zeszli bogowie, wtedy..”

„ … wtedy nasza magia przestała się liczyć..” weszła mu w słowo elfka.

„Obdarzyli błogosławieństwem wszystkich który chcieli, i dali im narzędzie do bezkarnej destrukcji…” powiedziała spokojnie.

„Szczęściem dla nas skupili się na dungeonie, choć i tak ich kaprys  nas nie ominął..” dodał cierpko Will.

„Rakia..” szepnął Janson.

 „No tak.. Rakia..” mruknęła Alvien zerkając w stronę Orena.

Ten, aż się skurczył w sobie pod jej wzrokiem, jednak Janson wziął go w obronę.

„Kiedy Rakia paliła nasze lasy, jego nawet nie było w planach, więc nie wolno nam go osądzać tylko dlatego, że urodził się tam czy gdzieś indziej..” powiedział.

„Mnie rodzice uczyli, by innych oceniać po ich czynach, a nie pochodzeniu.” dodał.

„Przepraszam..” powiedziała Alvien, trochę zawstydzona słowami Jansona.

„Nic nie szkodzi..” odparł cicho Oren.

„Należy mi się.. W końcu jestem jednym z tych, którzy znów najechali wasz kraj..” powiedział.

„Przecież nie miałeś wyjścia..” zaoponował Janson, lecz Oren przerwał mu ruchem ręki.

„Mogłem sobie obciąć w kuźni dłoń i uniknąć powołania..” powiedział.

„Teoretycznie, zawsze jest jakieś wyjście. Tylko jak z niego skorzystać, jeśli od urodzenia wpaja ci się, ze Orario to wróg którego trzeba za wszelką cenę zniszczyć? Że wojna to nasz obowiązek? Że zniszczenie  wroga to najważniejsza rzecz w naszym życiu?” zapytał.

„Na szczęście rodzice mieli otwarte umysły i starali się wpajać w nas właściwy system wartości.. Jednak..” tu zawiesił głos na moment, jakby chciał zebrać myśli.

„To nie takie proste, gdy presja otoczenia wręcz wymusza na tobie określone zachowania, a każda próba odstępstwa od reguł jest od razu piętnowana i odbija się na twojej rodzinie..” dodał po sekundzie.

„Na tą wojnę poszedłem z chęcią. Na ochotnika. Z własnej, nieprzymuszonej woli.” powiedział.

Jansonowi opadła szczęka.

Dotychczas miał Orena jedynie za jednego z wielu żołnierzy, którzy chcąc nie chcąc pojechali na z góry skazaną na niepowodzenie wyprawę.

Jednak w tym świetle…

„Na ochotnika?!” zawołał w końcu zduszonym głosem, gdy tylko choć trochę ogarnął się w tym wszystkim.

„Tak.. Sam się zgłosiłem..” potwierdził Oren kiwając głową.

Janson zazgrzytał zębami ze złości, a uszy Alvien wyraźnie pobladły.

„Spokojnie kochanie..” powiedział Will kładąc dłoń na ramieniu małżonki.

Trawa wokół ogniska zdawała się żyć własnym życiem, a kilka młodych pędów dzikiej róży jakby nagle zapałało chęcią sprawdzić co takiego Oren ma w nogawce…

Alvien otwarła na wpół przymknięte oczy i spojrzała na męża.

Ten, uśmiechnął się tylko i spytał Orena:

„Więc zdecydowałeś już wtedy?”
„Tak..” odparł kowal, ignorując drobne zadrapania na łydkach, jakie pozostawiły po sobie cofające się różane pędy.

„Gdy zmarła moja żona, nie miałem już nic co by mnie trzymało w tamtym chorym świecie..” powiedział.

„Kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki na temat kolejnej inwazji, zgłosiłem się na ochotnika, byle tylko jak najszybciej przekroczyć granicę..”

„A Lansky i Inni?” spytał zdziwiony Janson..

„Nie mam pojęcia.. Czasem wydawało mi się że Redbeck miał podobne motywy, ale.. ciężko mi było go rozgryźć..” powiedział Oren.

„Więc jak ..”

„Jestem kowalem.. Chodziłem od ogniska do ogniska, i gdy reperowałem sprzęt, słuchałem…” zaczął wyjaśniać.

 

 

…***…

 

 

 

„RUSZAĆ SIĘ NIEROBY ZASRANE!! DALEJ BĘDZIECIE CZEKAĆ AŻ WAM MAMUSIA TYŁKI PODETRZE???!!!” darł się chorąży biegając pomiędzy ogniskami i pilnując, by wojsko przygotowało się należycie  na jutrzejszą ofensywę.

„KTO TU WPUŚCIŁ TE DZIWKI!!! WYNOCHA MI STĄD KURWY JEBANE!!!” miotał się dalej..

„Wypraszam sobie młody człowieku!” odezwała się jedna z nich, wyraźnie oburzona.

„Jesteśmy zupełnie neutralnymi medykami przysłanymi tu przez naszą Familię, I wypraszamy sobie takie nędzne insynuacje!!” powiedziała.

„MEDYCY??!!! TAKIEGO WAŁA!! MEDYCY NIE BIEGAJĄ POMIĘDZY NAMIOTAMI Z GOŁYMI CYCKAMI!!!” pieklił się w dalszym ciągu.

Już miał złapać za włosy jedną z dziewcząt, gdy wtem jakaś potężna siła zatrzymała go w miejscu.

Chorąży poczuł się, jakby ktoś wkręcił mu kark w imadło…

„Bo te dziewczęta leczą struchlałe dusze twoich żołnierzy..” zmysłowy, kobiecy głos powiedział mu do ucha.

„Coś mi się wydaje, że tobie też przydała by się odprężająca terapia, bo choć już po bitwie, wciąż w tobie tyle podniecającej agresji..” ten sam głos, jednak już szeptem wypowiedział te słowa, a mężczyźnie ciarki przeszły po plecach, gdy wilgotny język musnął jego ucho.

I choć sam miał już drugi poziom, to jednak nie był w stanie oprzeć się lubieżnemu dotykowi dłoni, która właśnie znalazła sobie drogę pod jego bluzą…

Jęknął tylko cicho, gdy zmysłowa amazonka prawie że zawlokła go do namiotu nieopodal.

Nie ma się co dziwić…

Podczas gdy większość wojska Rakii było na pierwszym poziomie, dziewczęta z familii Ishtar były często na drugim a czasem nawet trzecim i wyżej, co w połączeniu z ich zmysłowością powodowało, że nawet oficerowie Aresa stawali się wobec nich bezbronni..

Ishtar zresztą przechwalała się nie raz, że Orario nie potrzebuje innych familii, bo jej dziewczęta są w stanie obezwładnić całą armię…

Szczerze mówiąc nie było to dalekie od prawdy…

Zwłaszcza, że w realnej bitwie wojskom Aresa udało się osiągnąć raptem zero postępu…

Gdy tylko dotarli gdzieś na kilka staj od Orario, ich wojska zostały .. powstrzymane.

Tak… To chyba dobre słowo.

Raczej nikt ich nie dziesiątkował, wybijał, czy też masakrował..

Zwyczajnie.. przyszedł jeden taki krasnolud, i płazem topora wysyłał coraz to nowych wojaków wprost na zaplecze…

I tak mieli szczęście.. Na sąsiednim froncie ponoć szalała jakaś młoda, napalona magiczka.. i tam to dopiero się  działo..

Oren chodził od namiotu do namiotu naprawiając zbroje, ostrząc miecze i prostując tarcze..

Przysiadał się do ognisk i słuchał co mówią…

A mówili różnie…

Jedni nadawali na Orario.. Że grają nie fair, że mają Dungeon i farmią levele i nie dopuszczają innych..

Drudzy zaś złościli się na Aresa, że jest tak tępy, że wysyła wojska choć wie że nie ma szans.. a w tym czasie mogli być zwyczajnie ze swoimi rodzinami mając gdzieś tą idiotyczną wojnę…

Jednak Orena zainteresowała inna grupa.. Drużyna, którą dowodził niejaki kapral Lansky…

Pierwszy raz gdy do nich przyszedł, prawie że przestali się odzywać.

Mamrotali tylko coś że dziękują za robotę i takie tam…

Gdy odwiedził ich po drugiej ofensywie, byli ciut bardziej skorzy do rozmowy…

Jednemu czy drugiemu wyrwało się to i owo…

Że jest jak zwykle.. Jak poprzednim razem.. Że to bez sensu…

Po trzeciej ofensywie, już prawie nie było co naprawiać…

Kilku z nich wylądowało w lazarecie, a większość ekwipunku nadawała się tylko na złom…

Porucznik, który przypadkiem napomknął, że : „Gdybyśmy mieli magiczne miecze, to...” o mało nie został zlinczowany…

Właśnie przeprowadzali taktyczny odwrót.. znaczy.. spieprzali z powrotem do siebie, popędzani z daleka przez wojów z Orario jak owce przez pasterzy…

 

Tym razem już nie było za bardzo co ostrzyć czy naprawiać…

 Skoro  nie było walki – nie było zniszczeń…

Ale Oren i tak się do nich przysiadł.

Pośmiał.. pożartował.. ponarzekał.. Jak zwykle.

Rozmawiali o pierdołach, pomstowali na żony, te byłe i te niedoszłe.. w końcu jak zwykle zeszło na politykę i tym podobne..

Poznali Orena na tyle, że przestali się powstrzymywać w jego towarzystwie.. Marudzili na wikt, na głupotę ich boga, na bezsens tej sytuacji..

W pewnej chwili Lansky jakby od niechcenia zagaił:

„A ty Oren.. Nie wyglądasz jakbyś pałał entuzjazmem na myśl, że wracamy do domu..”

„Nie mam do czego wracać..” powiedział.

„Najchętniej zostałbym tutaj, i zaczął nowe życie..” dodał po sekundzie, zapatrzony w ognisko.

„Uuuhh.. To mi pachnie zdradą..” powiedział Lansky przyglądając mu się bacznie.

„A mi przypaloną pieczenią..” zripostował Oren, obracając rożen.

„Jestem tu już drugi raz, i wiem, że za kilka lat wrócimy tu znów.. Co mi szkodzi zostać i po prostu poczekać? Przynajmniej butów tyle nie zedrę..” powiedział, a grupka siedząca wokół ogniska wybuchła śmiechem.

Po chwili Lansky znów się odezwał:

„Równy z ciebie gość Oren.. I całkiem zręczny kowal.. przydałbyś się nam..” powiedział.

„Mógłbym załatwić ci przeniesienie do naszego plutonu.. Co ty na to?”

„Jak najbardziej..” odparł kowal.

„Z resztą.. I tak spędzam z wami większość czasu..  bo ci z mojej kompanii to straszne kołki.." dodał, a reszta wybuchła śmiechem.

 

I tak, Oren został członkiem grupy Lansky`ego.

Kilka dni później, nieopodal opuszczonych ruin, jeden z wozów z zaopatrzeniem złapał koło, i Oren musiał go naprawić.. Lansky i jego drużyna zostali jako obstawa..

Naprawa przeciągnęła się na tyle, że kompania ruszyła w dalszą drogę, a oni mieli dołączyć zaraz jak naprawią wóz…

Cóż..

Trochę im zeszło…

 

 

…***…

 

 

„Planowałeś to od dawna..” bardziej stwierdził, niż spytał Will.

„Jak tylko usłyszałem pierwsze pogłoski o planowanej inwazji..” odparł Oren.

„Zgłosiłem się na ochotnika, żeby tylko dostać się tutaj.” Dodał.

„Ale co z twoim bogiem..? Co z Aresem?” spytał nieco zbity z tropu Janson.

„Dla niego jestem zwykłym pionkiem.. Nie liczę się..” powiedział Oren wzruszając ramionami.

„Ale przecież…”

„Im więcej członków ma familia, tym mniejszą uwagę bóstwa przyciągają poszczególni członkowie..” odpowiedział Oren.

„Nasz bóg ma tyle dzieci, że nawet nie zauważy gdy zniknie mu kilka setek.” dodał.

„Może trochę przesadziłem, jednak to prawda. Ares dostrzeże cię dopiero wtedy, gdy się czymś wyróżnisz..” wyjaśnił.

„Kiedy odeszła moja żona, nie zostało mi nic do czego mógłbym chcieć wrócić, więc tylko czekałem żeby wyrwać się z tego durnego świata..” powiedział.

„Aż tak źle?” spytał Will.

„Czy ja wiem czy źle..” odparł Oren zamyślając się lekko.

„Po prostu,  miałem dość tej obsesji Aresa żeby powalić Orario na kolana.” Oren podrapał się po brodzie.

„Więcej mieczy, więcej zbroi, więcej tarcz… A jak przychodził rolnik, żeby mu konia podkuć, to trzeba to było kuć po godzinach, żeby wyrobić limit na zbroje i tarcze.. Niby dało się wyżyć.. Ale co to za życie…” powiedział kiwając głową.

„Gdy poprzednim razem maszerowaliśmy przez Lotril z powrotem do domu, mijaliśmy czasami wioski, przez które wcześniej przeszliśmy.. I.. I nawet wtedy.. mimo tego co im zrobiliśmy, mieszkańcy czasem podrzucali nam trochę prowiantu czy mikstur..” powiedział cicho Oren.

„Czasem dochodziły nas ich szepty, gdy stali wzdłuż drogi.. Jedni złorzeczyli, a znów inni..” zawiesił głos na chwilę..

„Najbardziej dotknął mnie głos jednej staruszki, która podała nam bochenek chleba, biały ser i kilkanaście jajek zawinięte w kolorową chustę. Powiedziała: „Biedne dzieci.. Ile jeszcze razy będziecie tu musieli przyjść, zanim zaczniecie normalnie żyć…”  Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że to niekończące się zaklęte koło, z którego prawie że nie ma ucieczki..”

Oren pokręcił głową i wsadził ręce do kieszeni.

„Gdy tylko rozeszły się wieści, że znów ruszamy na Orario, wiedziałem, że to będzie dla mnie podróż w jedną stronę. Nie miałem zamiaru wracać.” Powiedział.

„Planowałem to od dawna. Wiedziałem, że sam nie mam szans, bo jeśli mnie zdybią jacyś wieśniacy, to skończę z widłami w plecach zanim zdążę się poddać.. Dlatego musiałem dołączyć do jakiejś większej grupy..” wyjaśnił.

„Dlatego dołączyłeś do Lansky`ego?” spytał Will.

„To była najbardziej.. rokująca.. grupa.. jeśli wiecie co mam na myśli..” powiedział Oren.

„Przynajmniej… Jak na tamtą chwilę..” dodał po sekundzie.

„Dopóki nie okazało się, że to był.. loch.. to byli całkiem do rzeczy.. Jednak potem obudziły się w nich bestie..” mówiąc to Oren zwiesił głowę.

„Nie ma się co dziwić.. Eksploracja Dungeonu naprawdę wciąga..” powiedział Janson.

„Nie o to chodzi..” zaprzeczył Oren.

„Mi też podobała się ta dawka podniecenia i radości z sukcesu, ale.. Heh.. Nie za wszelką cenę.. Nie za cenę życia ludzi.. A oni grabieże i morderstwa usprawiedliwiali koniecznością  Wyczyszczenia poziomu.. To nie tak powinno wyglądać..” powiedział stanowczo.

„Cóż.. To teraz i tak bez znaczenia.. Tamci nie żyją, i nikogo już nie skrzywdzą.. Jednak..”

„Jednak musimy się zbierać. Odpoczęliśmy, mamy świeże konie, a nasz przewodnik już czeka." Przerwał mu Will.

Wszyscy zerknęli na skraj polany.

Klępa zniknęła, a u wylotu wąskiej ścieżki siedział młody szary wilk.

Gdy dostrzegł, że wreszcie go zauważyli podniósł się, zrobił kilka niecierpliwych kroków tam i z powrotem, po czym znów usiadł, jakby nie mógł się doczekać aż wreszcie się ruszą.

„Całkiem niezła ta Druidzka magia..” powiedział z uznaniem Janson, zerkając w stronę początkującej druidki.

Lea zaczerwieniona schowała się za płaszczem matki.

Hihihi.. Nie masz się czego wstydzić dziewczyno..” powiedziała Alvien.

„A ciebie przepraszam.. chyba.. trochę źle cię oceniłam..” dodała, skłaniając lekko głowę w stronę Orena.

„Nie szkodzi.. Należało mi się..” powiedział trochę zakłopotany kowal, grzebiąc butem w ziemi.

Trudno było mu się dziwić.. Uroda Elfów potrafi onieśmielać…

 

 

…***…

 

 

„I Jak?” spytał Darren.

„Kiepsko.. .. Rokowania nie są.. optymistyczne..” odpowiedziała Mabbet.

„A bez dyplomacji?” spytał chłopak odwracając głowę w jej stronę.

„Ona.. umiera.” powiedziała Mabbet patrząc mu w oczy.

Było już grubo po północy.  Właśnie skończyli zmieniać opatrunki, i zastosowali świeżą, trochę mocniejszą miksturę leczniczą, jednak pacjentka nadal się nie budziła.. Jej stan .. Cóż.. Mabbet i tak była zdziwiona, że po tym wszystkim jeszcze oddycha.. Nawet powiedziała Darrenowi, że jej zdaniem, jedynie silna wola życia wciąż jakoś trzyma tą dziewczynę na tym świecie.

 

Darren słuchał przez chwilę jej płytkiego, urywanego oddechu, który co raz zanikał na chwilę, by po kilkunastu sekundach znów się pojawić..

Podszedł do okna, i przez chwilę wpatrywał się w ciemne niebo.

Księżyc akurat był w nowiu, więc jedynie nikłe światło gwiazd przywoływało z ciemności kontury szopki, i ściany drzew na skraju polany.

 

„Darren..” cichy głos chientropki wyrwał go z  zamyślenia.

„Ona nie ma Falny.. to i tak cud, że wciąż jeszcze oddycha..” powiedziała Mabbet kładąc mu dłoń na ramieniu.

Chłopak pokiwał głową..

Wiedział co Mabbet ma na myśli.

Już na samym początku, gdy pierwszy raz użyli mikstury leczniczej, stało się jasne że ona nie ma Falny.

Mikstura, która normalnie zabliźnia rany i leczy połamane kości, tutaj z ledwością tamowała krwawienie i w niewielkim stopniu regenerowała tkanki..

Darren dwoił się i troił, razem z Mabbet co rusz urządzali małą burzę mózgów, jednak nie uzyskali zbyt wielkiego postępu..

 

Prawdę mówiąc, patrząc na jej obrażenia, dawny Darren pozwoliłby jej umrzeć, starając się jedynie by nie cierpiała..

Ale ten Darren, tutaj i teraz - nie mógł.

Nie po tym, co zobaczył, gdy Blake zsunął się z siodła.

Chłopak definitywnie przekroczył granice wytrzymałości.

Pokaleczony, brudny, ledwo żywy, resztkami sił błagał ich, by uratowali to życie.

O mało nie zakatował koni, byle tylko jak najszybciej dotrzeć na bagna..

„Ona musi być dla niego bardzo ważna..” pomyślał wtedy, i ta myśl kołatała mu się przez cały czas w głowie.

A teraz, wyglądało na to, że oboje zawiedli pokładane w nich nadzieje..

 

„Daj spokój.. wiesz dobrze, że nie przetrzyma do rana, choćbyśmy wlali w nią cały zapas mikstur..” powiedziała łagodnie Mabbet widząc, jak Darren zaczął czegoś energicznie szukać w nakastliku obok jej łóżka.

„Mam..” mruknął chłopak po chwili, kompletnie ją ignorując.

Przez chwilę wpatrywał się w trzymaną w dłoniach kartkę, po czym powiedział:

„Idę go obudzić.. Zaraz wracam..” Po czym popędził na dół po schodach.

„To nie jest dobry pomysł.” Mruknęła chientropka, ale chłopak i tak jej nie słyszał.. Tupot jego stóp umilkł, gdy zbiegł ze schodów na podwórko, a potem dało się słyszeć ciche skrzypnięcie drzwi do szopki…

Mabbet wiedziała, że to mogą być ostatnie chwile tej dziewczyny, i zwłaszcza dlatego, że wyglądało na to, że jest bardzo ważna dla Blake`a – nie chciała, by oglądał moment jej odejścia..

Z doświadczenia wiedziała, że takie chwile mogą pozostawić traumę na całe życie.

Byłoby o wiele łatwiej powiedzieć mu po prostu: „Blake.. Tak mi przykro.. ona odeszła dziś w nocy..” niż łatać jego poranioną duszę po spektaklu śmierci…

Owszem.. Wiedziała, ze chłopak już zabił kilku ludzi.. Ale to co innego zabijać wrogów, którzy sami starają się ciebie zabić, a obserwować moment śmierci kogoś, kogo starało się za wszelką cenę uratować…

 

Zwłaszcza mając świadomość jego niewątpliwej mocy…

 

Mabbet zdawała sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo niestabilny może być charakter młodzieńca, w którym na całego buzują hormony…

W tej chwili Blake jest ze wszech stron ukierunkowany by oczyścić Lotril ze zła, które niewątpliwie się w nim lęgnie..

Jednak.. Taka mała iskra, jak śmierć kogoś, którego tak bardzo chciał uratować, może spowodować, że obudzą się w nim demony, i zechce powziąć zemstę na całym świecie.. Co, przy jego możliwościach mogło przygnieść naprawdę opłakane skutki dla całej puszczy z przyległościami…

 

„Obyś się nie mylił..”  szepnęła, widząc przez okno, jak dwa szare cienie wychodzą z szopki i kierują się w stronę schodów.

 

…***…

 

 

„Iwan.. Ka my jadymy?” spytał drżącym głosem Kursag.

„ Na bagna..” odparł Iwan, wciąż poganiając konia.

„Ale.. Dyć tam ludzie znikali..”

„Uhm..” mruknął Iwan.

„I nawet wiem kto ich znikał..” powiedział półgłosem, macając się mimowolnie po tyłku.

„He … ę?” Kursag aż się zająknął, gdy kółko sulek podskoczyło na wystającym korzeniu.

„Nic.. Trzymaj się żebyś nie wyleciał.” Odparł Iwan.

„Aa..ale cymu tam..?” wciąż dopytywał Kursag.

„Mówiłem ci. Mam się tam spotkać z resztą.” Powiedział Iwan trochę zniecierpliwiony dopytywaniami Kursaga.

 

W pewnym sensie rozumiał jego niepokój.

Stary krasnolud dobrze czuł się pod ziemią, gdzie spędził kawał życia. Na otwartej przestrzeni, zaczynał tracić pewność siebie, ale gdy wchodził do lasu zwyczajnie zaczynał odczuwać strach. A bagna.. Bagna to już zupełnie inna historia. Iwan też ich nie lubił, nawet pomimo tego, że przy jego trzecim poziomie raczej nic nie było w stanie mu zagrozić.. Znaczy.. Nic normalnego.

Ale na bagnach można było spotkać czasem różne .. dziwne stwory, z którymi wcześniej nie miał do czynienia..

Bagnice, topielce, upiory..

Mabbet czasem podśmiewywała się z niego, tłumacząc że to jedynie zwidy powodowane toksycznym bagiennym gazem który mieszał ludziom w głowach,  jednak Iwan wiedział swoje..

Halucynacje nie kąsają..

 

Pędzili teraz tą małą dwukółką przez las, a Kursag nie dość że był ledwie żywy ze strachu przed wizytą na bagnach, to jeszcze musiał walczyć z tą dziką jazdą.

W sumie mieli trochę szczęścia że oś złamała się na samym początku, a nie później, bo nie dali by rady nic z tym zrobić, i teraz dyrdali by na piechtę…

Jednak jeszcze zanim Klemens ruszył.. – Krak!! – podwozie szlag trafił…

Dwóch krasnoludów o słusznej masie plus bagaż – to było za wiele dla tego maleństwa.

Iwan podwiązał jakoś złamaną oś i po kilkunastu godzinach byli znów we wsi, starając się rozwiązać problem…

Było już pod wieczór, gdy zajechali w końcu pod kuźnię.

Iwan, wbrew namowom Kursaga, od razu zajął się naprawą.

Chciał wyruszyć jak najwcześniej, bo czas go gonił.

Szalał po zapleczu szukając czegoś, co zastąpi z naddatkiem złamaną oś.

Dwóch krasnoludów na małej dwukółce to było  o wiele za dużo jak na to, co przewidziała firma projektująca te sulki, a bez wzmocnienia, nie mieli szans dojechać na czas..

Znalazł gdzieś jakiś długi resor z wozu dostawczego, Przykręcił go obejmami do połówek osi i po kilku podskokach zdecydował, że będzie dobrze.

Załadował z powrotem na tył worki z prowiantem i co lepszymi dropami, po czym poszli spać.

Gdy rankiem wsiedli do sulek, okazało się, że całość ugięła się trochę, przez co koła były teraz pochylone lekko do wewnątrz.. jednak nie było czasu tego poprawiać. Iwan się spieszył.

Gdy się rozstawali, wyznaczyli sobie termin spotkania w Reanore na pierwszy dzień wiosny.

Iwan zapomniał, że w górach zima trzyma dłużej…

 

Gdy wrócili do wsi z kopalni, Iwan przypadkiem zerknął do chlebaka który powiesił na kołku obok drzwi.

Gdy tylko wyjął zawartość, siarczyście zaklął w kilku znanych językach na raz.

Na dnie niewielkiej fiolki była szara szczypta suchego, martwego mchu.

Nasączony wodą świecący mech powinien dawać nikłe światło przez około trzy miesiące, akurat tyle, ile miało upłynąć do ich spotkania w Reanore.

Umówili się, że jeśli zima zatrzyma Iwana dłużej, spotkają się u Mabbet.. Jednak mieli tam czekać jedynie dwa tygodnie. Potem mieli ruszać dalej.

Iwan nie miał pojęcia jak dawno temu mech przestał świecić, bo zwyczajnie nie zaglądał do chlebaka..

Do kopalni ruszyli, jak śnieg i zapasy gorzałki zaczęły topnieć..

W jaskiniach trochę też im  zeszło, a teraz..

Mech wysechł na wiór, a śniegu leżało już niewiele.

Gdy zeszli w doliny, szukać Klemensa, wiosna była już na całego.

Do tego jeszcze ta sprawa z pękniętą osią..

Iwan klął i popędzał konia, by jak najszybciej nadrobić stracony czas.

Dzięki temu, że koła były trochę pochylone, sulki miały lepszą stabilność na zakrętach, więc Klemens nawet nie musiał zwalniać. Biegł szybkim  truchtem, czasem kłusując na prostych odcinkach, i widać było, ze sprawia mu to nie lada frajdę. Strzygł jedynie uszami i cicho parskał za każdym razem, gdy wózek podskakiwał na jakiejś nierówności, a z tyłu dobiegały zduszone okrzyki strachu i pomstowania.

Iwan dałby sobie brodę obciąć że ta bestia specjalnie jechała po dziurach.

Niestety nie mógł zbyt precyzyjnie kierować Klemensem, bo większość widoku do przodu zasłaniał mu jego zad, a kiedy przechylał się, by zerknąć pomiędzy jego nogami, najwięcej co widział to było.. W każdym razie dał sobie spokój i przestał zerkać.

Byle tylko koński zad znajdował się w miarę na środku ścieżki, a wszystko będzie doo O! obrze.. mruczał do siebie, trochę się jąkając na wybojach.

Obok niego, skulony ze strachu siedział Kursag, który jedyne o czym w tej chwili marzył, to było: utrzymać się  na siedzisku i utrzymać obiad.

 

Szczerze mówiąc nie był pewien czy boi się jazdy, czy samego konia.

Coś z nim było ewidentnie nie tak.

Po trzech zimowych miesiącach, koń porzucony nieopodal lasu, albo by uciekł, szukając lepszego domu, albo by zwyczajnie padł.. W ostateczności coś by go zeżarło.

Kiedy znaleźli w końcu sulki, (trochę im zeszło, bo Iwan chyba zapomniał gdzie dokładnie je zostawił) Kursag spodziewał się znaleźć nieopodal ogryzione końskie kości..

Jednak nigdzie nie było ani końskich zwłok, ani samego konia.

Iwan głośno gwizdnął na palcach kilka razy, a potem zwyczajnie zabrał się za przygotowywanie wózka..

Jako że Kursag nie miał nic do roboty, postanowił się przejść,  i poszukać jednak tego co z konia zostało. Coraz sprawniej kuśtykając przy pomocy nowych kul które znaleźli w wioskowym lazarecie, Kursag zaczął sprawdzać pobliski zagajnik.

Gdy poczuł smród gnijącego mięsa, był prawie pewien że to koń.. Jednak zaraz za drzewkami, nieopodal strumienia natknął się na dwa martwe wilki.. Znaczy.. to, co po nich zostało, bo robactwo i mrówki już praktycznie się z nimi uporały.

Z tego co mógł wywnioskować, jeden miał zmiażdżoną czaszkę, a drugi połamane żebra i przetrącony kręgosłup.

Gdy w drodze powrotnej natknął się na czarnego Rohacza, czym prędzej wrócił pod osłonę Iwanowego topora.

To martwe bydlę, prawie dwa razy większe od wilka, miało siłę dzika i zwinność pumy, a leżało w krzakach z połamaną miednicą i wielką, okrągłą dziurą w boku. Zapadnięta klatka piersiowa i połamane kończyny  świadczyły o tym, że cokolwiek pozbawiło życia tego potwora, dla pewności musiało się jeszcze nad nim trochę popastwić.

Kursag nie był tropicielem, ale ślady końskich podków rozpoznałby, nawet po ciemku..

 

„Nie spieszyłeś się..” mruknął Iwan, gdy z pomiędzy drzew wychynęła końska głowa.

W odpowiedzi koń jedynie puścił dość głośnego bąka.

„No chodź.. Trzeba cię trochę ogarnąć.” Powiedział Iwan, wyciągając dłoń.

Koń podszedł z ociąganiem, po czym ostrożnie wziął z Iwanowej dłoni marchewkę.

Jakby akceptując przeprosiny, trącił łbem krasnoluda o mało go nie przewracając.

„Poznajcie się.. Klemens – Kursag. Kursag – Klemens.” Powiedział przedstawiając ich sobie.

„Masz.. Podaj mu marchewkę. Polubicie się.” Powiedział sięgając do torby i wciskając Kursagowi w dłoń dorodną marchew.

Ten, wziął ją w dwa palce, po czym wyciągnął drżącą rękę w stronę konia.

Klemens rozchylił wargi i z otwartą szczęką wyciągnął powoli łeb w kierunku przysmaku.. Już miał złapać za marchew, gdy Kursag wrzasnął i upuścił ją na ziemię.

Klemens tylko podniósł głowę, grzebnął kopytem i radośnie zarżał.

„No wiesz.. Konia się boisz..?” powiedział zaskoczony Iwan, podśmiechując się z niego.

Kursag podniósł z ziemi marchew, wytarł ją z piachu po czym podał znów.

Zimny pot pociekł mu po grzbiecie, gdy koń znów wyciągnął łeb w jego stronę.

I choć krasnolud zamknął oczy, to wciąż widział te wielkie kłapiące końskie zęby…

Zadrżał, gdy ciepłe, miękkie końskie wargi dotknęły jego palców kiedy Klemens ostrożnie wyjął marchew z jego dłoni.

Gdy Kursag otwarł oczy, koński pysk był tuż obok jego twarzy, a wielkie czarne oko uważnie przyglądało mu się spod długich rzęs.

Jakby sprawdzał co mu chodzi po głowie..

Jednak Kursagowi chodziło po głowie tylko to, żeby nie popuścić i więcej wstydu sobie nie narobić.

Dałby sobie głowę uciąć, że tamte wilki i rohacz to była jego sprawka.

Koń skończył mamlać marchew, po czym szturchnął Kursaga łbem, owiewając go swoim gorącym oddechem.

O dziwo zrobił to o wiele delikatniej niż w przypadku Iwana, jakby zdawał sobie sprawę, że stary krasnolud nie jest w pełni sprawny…

Kursag, trochę w brew sobie wyciągnął dłoń, i poklepał konia po karku.

Ciche parsknięcie zabrzmiało jak akceptacja, więc krasnolud trochę się rozluźnił.

Ale choć pomagał potem Iwanowi czyścić konia i rozplątywać jego grzywę, to w dalszym ciągu czuł do niego lekki dystans.

 

Jednak teraz, jedyne o czym marzył, to żeby w końcu się zatrzymać…

 

 

 

…***…

 

 

 

„W dalszym ciągu uważam, że to zły pomysł..” mruknęła chientropka, słysząc kroki na schodach.

Po chwili w drzwiach pojawił się Darren, a tuż za nim Blake.

Patrzyła na niego sponad okularów, oceniając jego kondycję.

Gdy dwanaście godzin temu zsunął się z konia, wyglądał naprawdę koszmarnie.

Prowizorycznie zaopatrzony, leżał nieprzytomny w szopce na sianie przez kilka pierwszych godzin, bo dopiero gdy skończyli opatrywać dziewczynę, mogli się nim lepiej zająć.

Na szczęście, poza poważnymi obtarciami, nic poza wycieńczeniem mu nie dolegało.

Na szczęście, bo w tym przypadku kilka dni odpoczynku wspomagane miksturami postawiło by chłopaka na nogi.

Jednak teraz, wciąż jeszcze ledwo stał na nogach.

Darren musiał w niego wlać konkretną dawkę podwójnej mikstury Nahzy, bo oczy błyszczały mu jak w gorączce.

Mabbet patrzyła za nim, gdy powoli ruszył w stronę drugiego pokoju, zagryzając zęby z wysiłku.

„Powiedziałeś mu?” spytała Darrena.

„Tylko że jest źle i że jest potrzebny..” odparł chłopak.

„Potrzebny?!” żachnęła się medyczka.

„Ostatnie czego tu potrzeba, to takie szalone emocje.” Powiedziała cierpko.

Zawsze wystrzegała się takich sytuacji.

Obserwacja jak odchodzi ktoś, na kim ci zależy, to zawsze traumatyczne przeżycie, a temu chłopakowi akurat to jest w tej chwili najmniej potrzebne…

Jednak skoro Darren już go tu przyprowadził, to za późno na cokolwiek.

Patrzyła, jak Blake ukląkł koło posłania dziewczyny i delikatnie ujął jej dłoń.

Serce jej się kroiło, ale wiedziała że nic nie może poradzić…

Po chwili odwrócił głowę, i spojrzał na nich ze łzami w oczach.

„To.. Koniec.. prawda?” spytał szeptem..

Już miała potwierdzić, gdy Darren spytał:

 

„Blake.. Modliłeś się kiedyś?”

„Nie.. nigdy..  Przecież bogowie zeszli tu do nas więc..”

„Więc może spróbuj.. Nie zaszkodzi.. ”

„Ale jak..?”

„Nie wiem.. też nigdy się nie modliłem, ale .. chyba najwyższy czas zacząć…”

Ukląkł obok niego i położył mu dłoń na ramieniu i zamknął oczy.

Po chwili zaczął szeptać:

„Pani nasza.. Matko przybrana, która w swoim sercu dusze nasze nosisz.. Błagamy.. Zwróć ku nam swoje boskie oblicze..”

Przerwał na moment, jakby szukając słów, a w tym czasie Mabbet dołączyła do nich, wspierając ich jak tylko mogła..

„O pani.. Ty , która nigdy nie opuszczałaś dzieci w potrzebie, otwórz serce na dzieci swe, które o pomoc pokornie cię błagają..”  wyszeptała..

 

Podniosły nastrój i jej się udzielił. Przed sobą miała dwóch młodzieńców, którzy na kolanach błagali swoją boginię o pomoc.. 

Pamiętała, że jej babka również się modliła, pomimo tego, że bóstwa zeszły do Gekkai.. Zawsze odbierała to jako bardzo osobiste i mistyczne przeżycie.. Nigdy by jej nawet przez głowę nie przeszło, że będzie kiedyś uczestniczyć w takim spektaklu.

Gdy sama poznała różne bóstwa, zaczęła traktować je tak, jak zwyczajnych ludzi..

Owszem, mieli możliwość obdarzania Falną, prowadzili czasem naprawdę wielkie i potężne familie, jednak odkąd można z nimi zwyczajnie usiąść , napić się wina, porozmawiać.. nawet czasem pokłócić, od tego momentu nabrali zwykłych cech ludzkich, i modlitwa do nich wydawała się jej zwyczajnie absurdalna.. Zwłaszcza, że ich boskie moce są zablokowane i nie mogą ich używać.. 

Patrząc na tych dwóch chłopców, klęczących teraz obok łóżka przypomniała sobie obrazek który kiedyś miała okazję oglądać w jednej ze wsi dotkniętej zarazą.. Wianuszek wieśniaków skupionych wokół niewielkiej kapliczki, poświęconej jakiemuś nieznanemu jej bóstwu.

Świece trzymane w dłoniach, wota rozłożone wokół kapliczki, kwiaty.. I te skupione, drżące głosy..

„Biedni ludzie..” myślała wtedy..

Nie zdziwiła by się, gdyby bóg  do którego się modlą, leżał akurat teraz pod stołem w jakiejś knajpie w Orario, pijany w sztok..

Ta dwójka przed nią, przypomniała jej kim, a w zasadzie czym, bogowie w dalszym ciągu są dla mieszkańców Gekkai..

Jej medyczne, czysto analityczne podejście do świata oraz osobista znajomość z wieloma bóstwami, na wiele lat przyćmiły jej umysł..

Zapomniała.. tak dawno temu zapomniała, że dla ludzi, bóstwa od zawsze były przede wszystkim..

…Nadzieją…

 

 

…***…

 

 

 

„Nie lubię takich nocy.. Mówię ci.. Mam cholernie złe przeczucie..” marudził Oki, rozbijając obóz.

Już trzeci dzień byli w podróży.. Cały czas w napięciu i pod presją czasu.

Bogini prawie że się nie odzywała, wciąż jakby była w jakimś półtransie.. Ciałem tutaj, ale duszą i myślami zupełnie gdzie indziej…

Oki zdawał sobie sprawę z tego, w jakim stresie musiała się znajdować…

Dzieci to dzieci.. Boskie, czy ludzkie – bez różnicy.. O wszystkie się troszczysz i martwisz.. Sam miał czwórkę, więc zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężko jest rodzicowi, gdy nie wie co się dzieje z jego potomstwem.. A zwłaszcza, gdy ma wszelkie przesłanki po temu, by sądzić że dzieje się coś złego..

„Naprawdę nie lubię..” powtórzył rozpalając ogień.

„Uspokój się.. To nów.. W nowiu zawsze jest ciemniej niż zwykle..” powiedział Ichiro, starając się go uspokoić.

„Heh.. Nie boję się ciemności..” żachnął się Oki.

„Ale w nowiu.. Nie ma co sił nieczystych przepędzać, i demony mają swoje święto..” powiedział szeptem, po czym splunął przez lewe ramię.. Tak.. dla pewności..

„Nie przesadzaj.. Jak schodzisz do Dungeonu to nie pytasz o fazę księżyca.. a tu nagle w lesie zaczyna ci to wadzić?” spytał Ichiro z drwiną w głosie.

„Tu są bagna.. Dusze potępionych.. topielców.. Nigdy nie wiesz co..”

„Jestem pewien że te bagna pochłonęły mniej dusz niż Dungeon.” Powiedział twardo Ichiro.

„Wieśniacy chodzą tu na zioła i bobry.. A oni nie mają Falny.. Weź się ogarnij, bo wstyd przynosisz..” dodał.

 

Jednak Oki wiedział swoje.. W takie noce.. Złe rzeczy się dzieją…

 

Pogoda zdawała się być dobra, wiec nie rozbijali namiotów.

Devana nalegała by się pospieszyć, więc mieli zamiar pospać kilka godzin, a potem ruszać z pierwszym brzaskiem, gdy tylko zacznie się robić szaro i będzie widać ścieżkę.

Ichiro zajął się kolacją, Oki przygotował posłania.. Wszystko jak na razie wyglądało dobrze..

Jak zwykle podzielili się wartą, po trzy godziny, żeby mieć szansę choć trochę odpocząć przed następnym, wyczerpującym dniem.

 

Było zdrowo po północy, gdy Ichiro zobaczył, że Devana zaczyna miotać się w posłaniu.

Kręciła się niespokojna z boku na bok, jęczała, mamrotała do siebie jakby miała zły sen.

„Coś się dzieje..” powiedział szeptem Ichiro.

Choć to nie była jego warta, obudził się i zaczął obserwować boginię, która zaczęła lunatykować.

Może to nie do końca dobre określenie… Nie wyglądała jakby spała.. Wręcz przeciwnie.. .. Wyglądała, jakby coś ją obudziło, i starała się coś z tym zrobić… Coś.. Dziwnego.

Wyglądało to dość upiornie. Nawet Ichiro wzdrygnął się, gdy Oki podszedł z tyłu i położył mu dłoń na ramieniu.

„Mówiłem.. W takie noce..”

„Och.. weź się zamknij..” zganił go szeptem Ichiro.

Cokolwiek się działo – mieli ją chronić i otaczać opieką, a on w tej chwili naprawdę nie wiedział co ma z tym zrobić..

Pierwszy raz ma do czynienia z .. taką sytuacją.

Devana zdawała się przebywać w zupełnie innym świecie.

Błądziła wokół niewidzącym wzrokiem jak w transie, a w pewnym momencie z jej oczu pociekły łzy..

Chwilę potem, uklękła, i wyciągnęła przed siebie dłoń, jakby chciała czegoś dotknąć…

Trwała tak przez chwilę, po czym opadła na ziemię z wyczerpania.

W ostatniej chwili Ichiro zdołał ją złapać i delikatnie ułożył na posłaniu.

Ignorując grymasy Oki`ego, został przy niej, i głaszcząc jej włosy starał się ją uspokoić…

„Miałem rację.. To zła.. Naprawdę zła noc..” Oki szeptał do siebie, znów zajmując swoje miejsce na warcie.

Zdawał sobie sprawę, że na wyruszenie o brzasku nie ma co liczyć.

 

 

…***…

 

 

Devana była jak w półśnie. Niewiele do niej dochodziło.

Gdy w pośpiechu przygotowywała się do drogi, była zbyt zajęta by o tym wszystkim myśleć, jednak teraz, gdy nie pozostawało jej do zrobienia nic innego jak tylko siedzieć w siodle i liczyć końskie kroki – przez jej głowę przebiegały coraz gorsze myśli.

Nie miała pojęcia co się stało. Kamień odzwierciedlenia nie nadaje się  na poważniejsze konwersacje, a poza tym Janson nie odpowiedział na jej ostatnie pytania.. Napisał jedynie, że Blake jedzie przodem do Mabbet, a on z resztą ( jaką cholera „resztą”?! ) jedzie za nim. I tyle. Nic o tym jak  się czuje, co się stało.. Nic!!

Im bardziej o tym myślała, tym bardziej niespokojna się robiła.

Co się stało w twierdzy? Czy ścigają ich potwory? A może bandyci?

Wiedziała, że z Jansonem wszystko w porządku, bo wydawał się być rzeczowy i dość ogarnięty gdy pisał jej te szczątkowe informacje.. Z Blake`m chyba też, no bo skoro jedzie do Mabbet, to chyba jest cały i zdrowy.. Inaczej Janson by go samego nie puścił.. Więc czemu taki pośpiech.. A co gorsza, skąd to uczucie strachu i głębokiego smutku w sercu?

Wiedziała że coś MUSI być złego.

Czuła to. W sercu. Czuła jakby delikatny cień uczuć, emocji płynących od Blake`a.

Rozpacz. Strach. Panika.. Z drugiej strony wielka determinacja i szczypta nadziei..

A co jeśli się pokłócili i Blake odłączył się od niego?

Może poszło o jakieś dropy? A kim są ci „Inni”? Czy to przez nich? Co jeśli Blake właśnie przed nimi ucieka?

 

Devana była tak pochłonięta rozmyślaniami, że nawet nie zauważyła, że się zatrzymali.

W końcu dotarło do niej, że mają zamiar zrobić postój.

Wokół robiło się szaro. Pochmurne niebo blokowało światło pierwszych gwiazd, a księżyc chyba był w nowiu, i na jego pomoc nie było co liczyć.

Musiała pogodzić się z faktem, że nigdzie już dzisiaj nie pojadą.

Jak w transie zjadła kolację.. nawet nie była w stanie powiedzieć czy była smaczna czy nie. Gdy położyła się na przygotowanym posłaniu zdała sobie sprawę, że nawet nie podziękowała. Zrobiło jej się przykro. Uniosła głowę by to naprawić, ale nikogo już nie było.

Ichiro objął pierwszą wartę, a Oki poszedł zmywać..

Poczuła się podle. Tych dwoje ludzi robi co może, by odeskortować ją całą i zdrową na miejsce, a ona tak ich traktuje..

A przecież jest boginią.. Boginie nie powinny.. Nie. Nie mogą traktować ludzi w ten sposób…

Jest boginią…

Leżała na posłaniu rozmyślając nad samą sobą.

Właśnie.. Boginią..

Przypomniał się jej czas w Kenkai, gdzie wszyscy bogowie wiedli swe gnuśne trwanie, i z zazdrością spoglądali w dół. Na świat, w którym tak wiele było emocji.. Radości, smutku, zazdrości i szczęścia.. I wtedy postanowili, że oni też chcą to czuć. Zamiast czekać na dalekie echa żarliwych modlitw wznoszonych ku nim z byle powodu, zapragnęli zejść tam, i dzielić z nimi to szczęście i  nie-szczęście…

A teraz, te same emocje targają nią, i chcą jej wyrwać serce z piersi.

Była szczęśliwa. Jej Familia nie była duża, ale dzięki temu wszyscy byli sobie bliscy, i mogła powiedzieć, że stanowili zżytą rodzinę.

Czuła w sercu ich radość i smutek, podniecenie i na koniec…

Przerażenie..

Tak.. Ze wszystkich emocji docierających do niej od jej Dzieci, Przerażenie było ostatnie i najsilniejsze.

I najbardziej zapisało się w jej pamięci.

Bo zaraz po nim.. następnym uczuciem była.. pustka…

To stało się  w Elenhil.

Odgłos potężnej eksplozji w lesie dotarł do niej jak przed mgłę.

 

Devana schodząc do Gekkai nie zdawała sobie tak do końca sprawy z brzemienia jakie na siebie bierze.

Chcieli spojrzeć na świat oczami ludzi - i spojrzeli.

Tamtego dnia, Devana dowiedziała się co czuje matka, gdy ktoś zabije jej dzieci.

Klęczała  na środku drogi a jej ciałem wstrząsał szloch.

Nie była w stanie zrobić nic, myśleć o niczym.. a jedyne co czuła, to uczucie przerażającej pustki i bezgraniczny żal.

Wtedy też zrozumiała, dlaczego ludziom potrzebni są bogowie, i czemu się do nich modlą..

Żeby zdjęli z nich choć cząstkę tego smutku…

Devana nie znała żadnego boga do którego mogła by wznieść modły…

A potem..

Ktoś ją przytulił.

Potem jeszcze ktoś.. I jeszcze..

Wtedy dowiedziała się, jak to jest, gdy ludzie nie mają co liczyć na pomoc bóstw, i mogą polegać jedynie na sobie. Jak bez Falny i bez boskich mocy potrafią dzielić smutek, i obdarzać nadzieją.

Nie była jedyną, która tamtego dnia straciła wszystko co kochała.

Mała dziewczynka, której dom właśnie dogorywał.. Ojciec, który stracił jedyną córkę.. Chłopiec który widział jak dom zawalił się na jego brata…

Czuła ich wsparcie. Ich dotyk łagodził.. zmiękczał to uczucie osamotnienia.

Nie mówili nic.. Puste słowa i tak niczego by nie zmieniły.

Za to ich dotyk zdawał się zdejmować z niej choć część tego okropnego ciężaru..

Po jakimś czasie nauczyła się żyć z tą stratą, a ładnie wypielęgnowany, niewielki kurhan pośrodku lasu wciąż przypominał jej, że śmierć jej Dzieci nie poszła na marne.

Jednak, choć ułożyła sobie jakoś życie, trauma pozostała, i Devana obiecała sobie, że już nigdy – przenigdy nie założy Familii.

 

… To stało się tak nagle i wbrew jej woli…

 

Zignorowała to małe, delikatne światełko, które zapłonęło w jej sercu, zupełnie przypadkiem.. zupełnie jakby bez jej udziału…

„Zostawcie ją!!”  -  Ten młodzieńczy, nieco drżący głos, wlał w jej serce nadzieję.

Odór przetrawionego piwa i niemytych zębów zelżał, a ręce, które na siłę starały się rozchylić jej uda – przestały.

Młody, wystraszony całą tą sytuacją chłopak stał przed jej oprawcami.

Czuła że się boi. Czuła jego strach. Ale czuła też bijącą od niego determinację.

Wiedziała, jakimś cudem czuła, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Nawet za cenę życia..

Światełko, które po tylu latach znów rozświetliło jej duszę, pojawiło się jakby znikąd, i zupełnie bez jej udziału.. Jakby samo przyszło, i zagnieździło się w jej sercu.

I zostało.

Gdy się ocknęła, było już po wszystkim, i choć sam jej nie uratował, to jednak wytrwał na tyle długo, by pomoc zdołała dotrzeć.

Patrzyła na niego, gdy budził się z zamroczenia, mocno pobity, a ten wielki, rubaszny krasnolud opiekował się nim jak synem..

Odpychała to światełko.

Nie chciała go.

Wcale go nie zapraszała.

Wprowadziło się do jej serca bez pytania, i nie chciało wyjść.

Było sobie tam i czekało na to, co zrobi.

A ona.. bała się go.

Bała się, że  znów się do niego przywiąże, a potem.. jednego razu ono znów zniknie, i znów będzie czuła pustkę.

 

„Może by miał szansę… gdybyś nie była taką cholerną egoistką…” powiedział cicho Iwan.

 

Wtedy była o krok od stracenia tego światełka.. Mało.. naprawdę mało brakło. Tyle czasu je odpychała, tłumacząc sobie, że to tylko wdzięczność za ratunek, że to tylko.. że jej się zwyczajnie podoba.. Że przecież.. heh..

Nie była pewna jak to mogło się stać, ale już po oficjalnym przekazaniu Falny i aktualizacji Statusu, okazało się, że prawdopodobnie Blake był członkiem jej Familii od ich pierwszego spotkania..

Czyli że to światełko, które migotało w jej sercu, a którego istnienia nie chciała zaakceptować, to światełko samo się z nią połączyło, w jakiś dziwny, niespotykany sposób.

Jakby dusza bóstwa zawarła kontrakt z duszą człowieka, bez pytania o zgodę ciał zainteresowanych istot…

 

Czuła je bardziej.. Mocniej.. głębiej od poprzednich..

Nie widziała tej różnicy, dopóki nie dołączył do nich Darren.

Dusza Darrena w jej sercu była jak zwyczajne dusze poprzednich dzieci.. Jednak dusza Blake`a była jakby bliżej. Tak blisko, że wręcz mogła by jej..

 

„Ooohhhhhhhh….” jęknęła, gdy z tego pół snu – pół jawy wyrwało ją to dziwne uczucie, którego tak dawno nie czuła, a którego delikatną namiastkę miała jakiś czas temu w bibliotece..

Usiadła na posłaniu, niepewna tego co się dookoła niej dzieje.

Rzeczywistość wokół niej zaczęła się chwiać w posadach.

 

To nie było uczucie do którego była przyzwyczajona.

Wstała, by się obudzić i otrząsnąć z maligny.

Jednak to nie chciało przestać..

Widziała obozowisko, dogasający ogień i ciemną ścianę lasu.

Oki i Ichiro obserwowali ją z niepewnością, a ona..

Coś się działo.. Coś… Nie.. Nie złego.. Coś.. Innego. Coś..

Wtedy to poczuła.

Jej dzieci.. błagają o pomoc.

Pierwszy raz od bardzo dawna.

Odkąd bóstwa opuściły Kenkai, dzieci przestały się do nich modlić, więc Bóstwa praktycznie zapomniały to delikatne kołatanie, gdy jakieś Dziecko starało się wyprosić szczęście w miłości, zdrowie dla dziadka czy zemstę na wrogach.. Szczerze mówiąc, wiele bóstw było błagane, proszone tak często i o tak wiele rzeczy, że nauczyli się to ignorować..

Jednak Devana zawsze starała się choć zwrócić uwagę na proszących..  I mimo że często sama ignorowała modły egoistów, chcących dla sławy przynieść do wsi jak największą zdobycz, to gdy tylko mogła, starała się pomóc ojcu, który chciał nakarmić głodne dzieci.

Jednak by bogini w ogóle miała szansę zwrócić uwagę na czyjeś błagania, modlitwa musiała wypływać wprost z serca Dziecka. Musiała być szczera i żarliwa, by przebić się przez nieustanny, monotonny szum formułek bezmyślnie w kółko recytowanych z pamięci przez stare dewotki.. 

 

Odkąd Devana zeszła z innymi bóstwami do Gekkai, modlitwy praktycznie ucichły.

Nikt nie modlił się do bóstwa, którego boskie moce zostały zapieczętowane..

 

Tym mocniej dotarła do niej ta niespodziewana i wręcz rozpaczliwa modlitwa..

Najgorsze, że jej złe przeczucia częściowo potwierdziły się..

 

 

…***…

 

 

Szybciej.. Błagam .. jedź szybciej…

 

Kopię piętami końskie boki, ale ten nie przyspiesza..

Wlecze się noga za nogą, ze spuszczonym łbem, jakby zapadał w sen.

Zatrzymałem się i zsiadłem z konia. Złapałem oburącz swój cenny pakunek i przycisnąłem do siebie.

Muszę iść .. Muszę..

Gdy spojrzałem za siebie, sępy już gęsto obsiadły świeże końskie zwłoki.

Muszę iść.. Muszę dalej iść..

Czułem się, jakbym brodził po kolana w gęstym błocie, a coś co rusz łapało mnie za kostki, starając się powstrzymać.

„Blake.. hej! Blake!!” .. czyjś głos dochodził do mnie, a ja słyszałem go jakbym nakrył głowę wielką puchową poduszką..

Dotarłem!!  udało mi się Nareszcie!!  Już mogę pozbyć się tego brzemienia.. Już mogę..

Zacząłem drżącymi dłońmi rozwijać derki ..

„Błagam. Nieee !!!!!!..” Niemy krzyk targnął moim ciałem, gdy spod materiału ukazała się zasuszona twarz trupa młodej dziewczyny..

Na próżno.. wszystko na próżno..

„Blake!! Blake!!” głośniejszy krzyk dotarł do mnie, a ja starałem się zorientować kto woła.

Znów stałem nad strumieniem, czekając aż pojawi się jakieś zwierzę.

Na brzegu zjawiła się piękna nieznajoma dziewczyna.

Spojrzała w moją stronę, po czym złapała delikatnie palcami rąbki sukienki, i obróciła się w koło..

„Ładnie wyglądam?” Spytała.

„Nie ładnie?” spytała jeszcze raz, widząc moją zakłopotaną minę.

Wtem Janson podszedł z tyłu i zaczął mną szarpać..

„Blake!! Obudź się cholera!”

„Hhheeehhh!!!”

Nagle wyrwany z tej plątaniny snów usiadłem i zacząłem rozglądać się wokół.

Zapach siana i zwierząt przypomniał mi gdzie jestem.

Przy mnie klęczał Darren z nieco przygaszoną magiczną lampą, a cienie nadawały jego twarzy dość .. niesamowity wygląd.

„Masz.. Wypij..” powiedział, podając mi niewielką fiolkę.

Po smaku wyczułem, że to mikstura lecznicza.

Poczułem się trochę lepiej, jednak podświadome echa snu wciąż kołatały mi się w głowie..

„Co z nią?” spytałem z niepokojem.

„Cóż..” zaczął, jakby nie wiedział w jakie słowa ma ubrać tą wiadomość.

„My chyba nie.. Nie damy rady jej pomóc..” wykrztusił wreszcie.

Ciarki przeszły mi po plecach.. Czy ten mroczny sen miał się spełnić..?

Mimo wszystko byłem wdzięczny Darrenowi że mnie obudził. Dzięki temu mogę choć jeszcze raz ją zobaczyć.. żywą…

„Dziękuję..” szepnąłem, po czym spróbowałem wstać.

Zakręciło mi się w głowie, na szczęście Darren podtrzymał mnie, bo inaczej bym upadł.

Moje ciało jeszcze nie doszło do siebie po tym wyczerpującym rajdzie przez bagna.

„Nie dziękuj.. Normalnie bym cię nie obudził.” Powiedział Darren pomagając mi wyjść z szopki.

„Twój stan.. Nie jest dobry, więc ten stres..” zaczął tłumaczyć, ale przerwałem mu ruchem dłoni.

„Nie jest tak źle..” powiedziałem przez zaciśnięte zęby, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę.

„Jest, .. cholera.. jest..” powiedział Darren, znów ratując mnie w ostatniej  chwili przed upadkiem.

„Mabbet też była przeciwna, ale pomyślałem, że.. Heh.. że możesz się przydać…” przerwał, pomagając mi wspinać się po schodach.

 

 

Nigdy się nie modliłem..

Nawet rodzice, którzy gdy wspominali o swoim bogu - zawsze mówili o nim z szacunkiem, to nawet oni nie wznosili do niego modłów…

A teraz..

Devana.. Nim dowiedziałem się że jest boginią, traktowałem ją jak zwyczajną kobietę.. Może nie zupełnie Zwyczajną, bo przez to, co razem przeżyliśmy była dla mnie szczególnie ważna, od samego początku..

Jednak nawet po tym, gdy zostałem jej Dzieckiem, członkiem jej Familii.. Nawet po tym, gdy dowiedziałem się że jest Boginią, część mnie, ta gorsza część, wciąż widziała w niej po prostu ładną kobietę..

 

Ale teraz .. Zwłaszcza gdy usłyszałem szept Mabbet, dotarło do mnie kim Devana Naprawdę jest.

Ja mam to szczęście i przywilej, by być tak blisko swojej bogini, jak to tylko możliwe, więc jej obraz boskości uległ we mnie zatarciu, jednak na pewno wciąż jest wielu ludzi, którzy dalej czczą ją jako Boginię której nigdy nie widzieli na oczy, i dla nich nadal jest przede wszystkim – Boginią…

Jednak.. czy będzie w stanie nam pomóc?

Czy przy swoich zapieczętowanych boskich mocach będzie w stanie Jej pomóc?

Cichy szept modlitw Darrena i Mabbet uświadomił mi, że popełniłem błąd..

Nawet najpotężniejszy bóg nie zdziała cudu, jeśli błagający o pomoc w niego nie uwierzy.

Uzmysłowiłem sobie że za bardzo chciałem postrzegać Devanę jako zwykłą dziewczynę, i jej boska część odsunęła się w cień.

A Devana  to przede wszystkim.. Bogini.

To ona uratowała mi życie obdarzając swoim Błogosławieństwem, i to jej powierzyłem swoją duszę…

Dotknąłem dłonią swojej piersi.

Choć nie mogłem go czuć, to właśnie tam widnieje oczywiste świadectwo jej mocy i boskości.

Status na mojej piersi to nie tylko zwyczajny kontrakt spisany runami pomiędzy bóstwem i jego dzieckiem.

To Symbol Błogosławieństwa, jakim Bóg obdarzył swoje Dziecko.

I jednocześnie symbol wiary jaką Dziecko pokłada w swoim Bogu.

 

„Devana.. Bogini moja.. To ja.. Dziecko twoje przybrane, które wzięłaś pod opiekę, proszę cię.. Usłysz nasze pokorne modły, które do ciebie wznosimy..” wyszeptałem, starając się przywołać w myślach sylwetkę swojej Bogini.

„O pani, której serce zawsze dla dzieci swych otwarte – Pokornie błagamy.. pomóż nam..”  zawtórował mi Darren.

 

Wtedy to poczułem.

Ciepło rozlało się po mojej piersi, a mój Status zaczął delikatnie pulsować.

Gdzieś w środku czułem, że Devana jest blisko.. Tak blisko, że gdybym zechciał, to mógłbym nawet jej .. dotknąć..

Zamknąłem oczy, i wyszeptałem:

„Błagam.. O Pani moja.. Spójrz na tą istotę niewinną, dla której ratunku szukamy, Błagam.. pomóż…”

Strach.. Nadzieja.. Niepewność..

Czułem jej emocje, jej.. bliskość.

Martwiła się, a teraz, gdy poczuła mój ból i usłyszała nasze prośby,  sama poczuła smutek..

 

Straciłem świadomość otoczenia.

Gdzieś w głębi siebie wiedziałem, pamiętałem że jestem w pokoju u Mabbet, w jej domku na drzewie, że klęczę przy łóżku i  trzymam w dłoniach delikatną dłoń umierającej dziewczyny, a jednocześnie czułem się tak, jakbym obserwował tą scenę z zewnątrz, klęcząc gdzieś w lesie, w ciemności, po środku pustej polany…

 

„Devana .. Błagam.. Nawet gdybym musiał oddać wszystko co mam, swoje życie.. swoją duszę.. Proszę…” szepnąłem, a potem świat zniknął.

 

 

 

…***…

 

 

Devana czuła to błaganie..

Nie mogła słyszeć słów, jednak przecież to nie o nie chodziło..

Słowa jedynie pomagały śmiertelnym skupić się i ukierunkować uczucia.. Do niej zawsze docierały tylko delikatne echa emocji..

Jednak tym razem, to odczucie było bardzo silne. Silniejsze niż kiedykolwiek przedtem.

Zwłaszcza uczucia tej szczególnej duszy..

Były tak intensywne, tak mocne, że gdyby tylko zechciała, to mogła by jej dotknąć…

Zamknęła oczy i skupiła się na tej jednej, jedynej duszy.. Tej, z którą tak bliska więź ją łączyła, i od której płynęły w jej stronę tak silne fale emocji..

„Blake..” szepnęła, po czym w myślach wyciągnęła ku niemu rękę.

 

Momentalnie świat wokół niej stracił ostrość.

Tak jakby nagle znalazła się w dwóch miejscach na raz.

Gdzieś podprogowo zdawała sobie sprawę z tego, że wciąż jest na niewielkiej polanie w środku gęstego lasu, a jednocześnie większa jej część zdawała się być teraz w przestronnym pokoju, w domku na drzewie.

To nie tak, że widziała gdzie się znajduje.

To było jak świadomość bycia w tym miejscu.

Nie mogła widzieć oczami Blake`a, ale czuła jego emocjami..

Miała świadomość, i czuła klęczącego obok Darrena, czuła też jego modły i prośby..

Co dziwne, czuła też ciche błagania Mabbet, choć ta przecież nie była w jej Familii..

I wtedy nagle uświadomiła sobie dokładnie swoją rolę.

Nie jest  boginią Devaną, głową Familii.

Jest Devaną.

Jest Boginią.

Boginią wszystkich istot, nie tylko tych z jej Familii.

Boginią wszystkich, którzy w nią wierzą.

 

„Oh.. Blake..” szepnęła, gdy w końcu udało jej się skoncentrować na jego uczuciach…

Zrozumiała…

To ta sama istota, która wzbudziła w nim tak wielką huśtawkę uczuć wcześniej.. Ta sama istota leżała teraz praktycznie na łożu śmierci.

Devana musiała odsunąć na bok swoją zazdrość, i skupić się na tym, co jako Bogini powinna teraz zrobić.

A jako Bogini, nie może pozostać obojętna na błagania swojego dziecka.

 

Dzięki pośrednictwu Blake`a, mogła praktycznie dosięgnąć jej duszy.

Zdawała sobie sprawę, że to może zakończyć jej niewinny flirt ze śmiertelnym, ale gdyby tego nie zrobiła, skazała by samą siebie na potępienie…

 

Ze wszystkich sił skupiła się na tej drżącej duszy, która ledwie o krok była od przejścia na drugą stronę.

 

„Całą swoją boską mocą której wolno mi użyć i która mi została..

Na prośbę tych, którzy w Twej intencji z całego serca błagają..

Błogosławię cię.

Me imię – Devana..”

 

Mrok ogarnął jej umysł, gdy potężny impuls jej woli opuścił jej ciało i pomknął ku swojemu przeznaczeniu.

Błoga ciemność przykryła jej wzrok, a napięte przez tak długi czas mięśnie nareszcie się rozluźniły.

 

Nim opadła bezsilnie na ziemię, czyjeś dłonie pochwyciły ją, i łagodnie ułożyły na posłaniu.

Choć nieprzytomna i bezsilna, czuła delikatny dotyk ciepłej dłoni muskający jej włosy.

To było.. Miłe uczucie..

Czuła jak czyjaś troska stara się ukoić jej drżącą duszę, dodać otuchy i nadziei…

Przypomniała sobie moment, gdy zupełnie przypadkiem Blake pomógł jej kiedyś się uspokoić..

„Więc to tak czuje się Dziecko, gdy jego prośby zostają spełnione..” pomyślała, po czym zapadła w sen…

 

 

…***…

 

 

„I jak?” spytał Darren.

„Na razie stabilna.. Za to z nim .. gorzej..” powiedziała Mabbet, odwracając się w stronę chłopaka.

„Nic mu nie będzie.. chyba zwyczajnie zemdlał..” powiedział Darren.

„A jednak martwię się. To mi wygląda na klasyczny Mind Down, a on już przedtem był ledwo żywy.” Mabbet wciąż się martwiła jego stanem.

„Mind Down?” spytał zdziwiony Darren.

„Przecież nie używał żadnej magii.. Chyba że.. Skupienie? Tylko po co?” powiedział zamyślony.

 

Mind Down.. Stan, w którym ktoś zużyje dosłownie całość dostępnej many.. Całą energię mentalną. Mózg wtedy wyłącza się, a organizm jedynie podtrzymuje podstawowe funkcje życiowe.

Darren próbował wlać mu w usta trochę mikstury many, ale ponieważ chłopak był nieprzytomny, stanowiło to problem..

 

„Zostaw.. Jeszcze go utopisz..” powiedziała chientropka, gdy chłopak zamiast przełknąć miksturę, zaczął się nią krztusić.

„Więc.. co teraz?” spytał Darren.

„Nic.. Trzeba czekać..” powiedziała Mabbet.

Ułożyli go na podłodze obok łóżka dziewczyny, podkładając jedynie pod głowę poduszkę, i przykryli kocem, żeby się nie wyziębił.

 

W dalszym ciągu nie mogli się otrząsnąć po tym, co widzieli..

Gdy zaczęli się modlić, w pewnym momencie Blake.. Odpłynął..

Niby patrzył przed siebie, ale jego oczy zaszły mgłą, i sprawiał wrażenie, jakby spał na jawie.

Błądził niewidzącym wzrokiem wokoło, jakby chciał zrozumieć gdzie jest..

W pewnym momencie jego  wzrok skupił się na trzymanej w ręce dłoni dziewczyny.. Po chwili przycisnął ją mocno do piersi, a wtedy…

.. Wtedy delikatne, blade światło pojawiło się pomiędzy jej dłonią a nim, po czym popełzło wzdłuż jej ramienia, i na moment rozświetliło jej ciało..

 

Chwilę potem Blake osunął się na ziemię jak nieżywy, a jego głowa stuknęła głucho o podłogę.

Przez chwilę myśleli, że wyzionął ducha, ale gdy Mabbet przysunęła dłoń do jego ust, poczuła jego słaby oddech..

 

„Co to było..?” spytał szeptem Darren.

Mabbet sprawdziła stan dziewczyny.

Jej oddech stał się równiejszy i mocniejszy.

Przestała wyglądać jakby walczyła o życie.. Zwyczajnie.. spała.

 

„Cud” odparła zduszonym głosem chientropka.

„Chyba byliśmy świadkami cudu..” dodała, układając na kołdrze dłoń dziewczyny.

Na wewnętrznej stronie jej dłoni rysował się ledwo widoczny odcisk niedźwiedziej łapy…

 

 

…***…

 

 

„Jesteś pewna że dobrze jedziemy?” spytał Janson zerkając na mapę jaką udało mu się kiedyś zwędzić z biblioteki.

„Raczej tak..” odparła Druidka.

Lis, ich ostatni przewodnik, zniknął w gąszczu już jakiś czas temu, i teraz jechali prawie na oślep, starając się w miarę możliwości utrzymać obrany kierunek.

Niestety, w bagnistym lesie trudno było podążać prostą drogą, kilka razy musieli zawrócić, bo ścieżka którą poszli okazała się być ślepa.

Lea co chwilę przepraszała ale nikt przecież nie miał jej za złe.. I tak spisywała się świetnie..

Dzięki jej druidzkim czarom, przez większość dnia poruszali się szybko i pewnie podążając za jakimś zwierzęcym przewodnikiem, jednak niestety – coraz krócej…

Gdy wreszcie ich oczom ukazała się wystarczająco przestronna i sucha polana, by rozbić obóz – nie namyślali się ani chwilę.

Mimo że  do zmroku wciąż zostało kilka godzin, to jednak bez przewodnika nie mieli szans, a ostatnie czego by chcieli – to utknąć po środku bagna w ciemnościach, zwłaszcza że sądząc po rozmiarach księżyca z wczoraj, dzisiaj powinien być nów, więc mogą zapomnieć o jakimkolwiek świetle.

I choć Janson martwił się że Alvien będzie oponować, to jednak ona sama zaproponowała żeby się zatrzymać.

„Lepszego miejsca na postój nie znajdziemy, a poza tym.. wszyscy musimy odpocząć.” Powiedziała, zerkając czule na córkę.

Janson nie oponował.

Otarcia na tyłku i udach boleśnie mu doskwierały, bo nienawykłe do siodła ciało miało już zwyczajnie dość jazdy po osiem, czasem dziesięć godzin dziennie.

Większość mikstur leczniczych dali Blake`owi, więc nie za bardzo chciał używać tych kilku jakie im zostały, bo trzymał je na czarną godzinę.

Dwa dni temu już nie dał rady. Chcąc nie chcąc musiał się przełamać i na wieczornym postoju poprosił o pomoc.

Mimo że obawiał się że go wyśmieją, wszyscy podeszli poważnie do jego problemu.

Oren poprawił delikatnie jego siodło, tak, by przestał się w końcu po nim przesuwać bezwładnie w przód i w tył, i zmusić go do używania nóg i strzemion do kompensacji końskich ruchów.

Will wręcz wymógł na nim użycie mikstury leczniczej, by uleczyć jego obecne rany, a Alvien na postojach używała na nim swojego druidzkiego leczenia..

Jednak największą pomoc otrzymał od Lei..

Po każdej zmianie koni, Lea podchodziła do zwierzęcia na którym siedział Janson, obejmowała go za szyję, przytulała się do niego i coś cichutko szeptała.

Po tych jej czarach, koń prowadził się łagodniej i płynniej, i choć wciąż daleko było mu do chodu Puszczyka, to jednak Janson mniej dotkliwie odczuwał długotrwałą jazdę wierzchem.

Jednak Janson zauważył, że Lea wyglądała na coraz bardziej zmęczoną.

Gdy zsiadła z konia, zatoczyła się jakby zaraz miała upaść, ziewała co chwila, a jej podkrążone oczy wyglądały, jakby zwyczajnie miała niedobór snu.

Razem z Willem szybko rozstawili namioty, a Orena wysłali po drewno na opał.

Alvien wymościła posłanie, i Lea błyskawicznie zasnęła, nawet nie zerkając w stronę jedzenia..

Will zasunął poły namiotu mamrocząc coś pod nosem, po czym zajęli się kolacją, choć to może niezbyt trafne określenie, bo słońce wciąż widać było nad drzewami więc pora wcale nie była jeszcze późna.

Will upolował po drodze całkiem pokaźnego zająca, i teraz zajął się oprawianiem go, a Alvien zagoniła Jansona do obierania warzyw.

Podobno ma to być potrawka z zająca, więc kowal nawet nie protestował, bo ślinka ciekła mu na samą myśl o dobrym jedzeniu.

Choć.. Wciąż nie mógł się do końca oswoić z tą sytuacją..

 

To było drugiego dnia..

Zatrzymali się na wieczorny postój, a Janson znów zaczął grzebać w jukach w poszukiwaniu Lombasów… czy jak się tam nazywały te podróbki elfickiego chlebka..

W pewnym momencie Alvien zapytała:

„Janson.. A.. dużo ty tego tam jeszcze masz?”

„Znaczy czego?” spytał kowal, wyciągając ostatnie dwie paczki.

„No.. właśnie tego.. czegoś..” powiedziała Elfka pokazując palcem na „obiad” który trzymał w ręce.

„No.. Tylko to było na targu.. Wiem że to nie prawdziwe Lembasy, ale nic innego..” zaczął się tłumaczyć, ale Alvien nie dała mu dokończyć.

 „Przepraszam Janson.. Chyba rozumiem twoje intencje, ale naprawdę.. To się nie nadaje nawet na żywność „ostatniej szansy”..” powiedziała z kwaśną miną..

„To co teraz..? Nic innego nie mamy..” powiedział zrezygnowany kowal, a jego kiszki mruknęły żałośnie na potwierdzenie.

„Will kochanie.. Może skocz po coś do jedzenia, bo jak nic padniemy z głodu zanim dotrzemy do tej całej Mabbet..” powiedziała słodkim głosem Druidka do swojego męża.

Will tylko się uśmiechnął, po czym wyjąwszy z juków krótki łuk i dwie strzały, zniknął w zaroślach.

Janson stał z tymi paczkami w dłoniach i otwartą japą, aż nie otrzeźwił go spokojny głos Alvien.

„Schowaj to na naprawdę najczarniejszą godzinę..” powiedziała pokazując mu paczki z Lombasami.

„A teraz chodźcie.. Poszukamy reszty składników.” Dodała, po czym zagoniła ich w las.

Tylko Lea została, by jak to powiedziała Alvien – zebrać energię na następny dzień..

Cokolwiek to miało znaczyć…

 

Żaden z nich nie miał pojęcia ile jedzenia można znaleźć w puszczy.

Alvien pokazała im czego szukać, a wtedy okazało się, że co krok znajdywali to dziką marchew, to ziemniaki, pietruszkę.. Oren znalazł całkiem sporego selera, a Janson krzaczek bazylii..

„Super.. Ale będziemy po tym zdrowo pierdzieć..!” powiedziała Elfka zgarniając od niego wiecheć.

Gdy wrócili do obozu, zastali Willa kończącego oprawiać dzikiego indyka.

„Macie chyba jakiś kociołek?” spytała Alvien, a Oren skwapliwie rzucił się do juków w poszukiwaniu największego garnka, jaki posiadali.

 

Janson patrzył na to wszystko ze szczerym zdziwieniem.

Zawsze wydawało mu się, że Druidzi to wegetarianie.. Polowanie i Druidzi to były dla niego dwie sprzeczności.. W dodatku ta Druidka była jednocześnie Elfką…

Chyba dostrzegła jego minę, bo spytała:

„No.. Co ci chodzi po głowie?”

„Wiesz.. Myślałem.. że.. Bo jesteś druidką.. I Elfką..” Janson trochę się plątał…

„Aaaa!! Że niby tylko jagody i korzonki ..” powiedziała, na co Janson skwapliwie przytaknął.

„Tak.. Był taki odłam.. Dość spora grupka ortodoksów, którzy twierdzili że zwierzęta to nasi mniejsi bracia, i że jedzenie ich to jak zjadanie własnej rodziny..” powiedziała Alvien krojąc warzywa.

„Myślałem że wszyscy druidzi..” zaczął Janson, ale Alvien tylko się roześmiała.

 „Cóż.. To właśnie o nich było najgłośniej, bo starali się na siłę nieść swoją Naukę w świat..” powiedziała.

Janson przytaknął.. Nawet jeden z nich, wysoki, w szarej płóciennej tunice z kapturem zawitał swego czasu do Reanore.. Wygłaszał płomienne przemówienia i rozdawał na ulicach ulotki…

Niestety wyjechał, i w mieście znów zrobiło się .. zwyczajnie..

„No tak.. Część z nich jeszcze się błąka po świecie..” powiedział kręcąc głową Will.

„Mieli swoje pięć minut, gdy założyli swój.. jakby to powiedzieć.. Hmm

„Zakon..” przyszła mu z pomocą Alvien.

„No właśnie, Zakon.. Dziękuję kochanie.” podchwycił Will dziękując małżonce..

„Mieli swoją siedzibę gdzieś w okolicach Abeldeen, w środku prawie że dziewiczej puszczy, i siedzieli tam przez dwa czy trzy lata.. A potem, pewnej wiosny rozleźli się po całym świecie by głosić te swoje nauki..”

„Biedacy..” powiedziała Alvien kręcąc głową.

„Hę?” mruknął zaskoczony kowal.

„Oficjalnie, wyruszyli żeby nauczać, żeby zmienić ten świat na lepsze..” powiedział Will.

„A tak naprawdę, to nie mieli co jeść, bo zgniły im ziemniaki..” dokończyła  Alvien.

Janson o mało się nie zakrztusił herbatą.

„Dokładnie..” potwierdził Will.

„Żeby wyżywić tych kilkudziesięciu ludzi, potrzebowali sporo jedzenia.. A jako że w zimie naprawdę trudno o znalezienie pokarmu, wcześniej zrobili spore zapasy, Mieli kilka poletek, na których uprawiali zboże, ziemniaki, kapustę, marchew i inne warzywa.. Jednak w zimie wilgoć podeszła do spichlerza i zgniły im zapasy.  Jakoś dotrwali do wiosny na tym co im zostało, ale przez długi czas srali po marchwi na czerwono..”

„No i na wiosnę, część z nich opuściła tamto leśne miasteczko..” dodała Alvien.

„Różnie to z nimi bywało.. Z reguły byli nieszkodliwi, i tylko starali się przekonywać ludzi do swoich racji, choć kilku z nich o mało nie przyczyniło się do śmierci głodowej wielu ludzi..” powiedziała ze smutkiem.

„Niestety..” potwierdził Will widząc zaskoczenie Jansona.

„W jednej z niewielkich wiosek, ludzie już trzeci raz byli odwiedzani przez nawiedzonych, jak ich określali. Nie chcieli znów ich słuchać, więc pogonili ich z wioski. Ci, chcąc na siłę ofiarować Wolność swoim braciom mniejszym, zakradli się w nocy do wsi i otwarli kurnik i oborę, w której wieśniacy wspólnie trzymali zwierzęta.. Gdy chłopi rankiem poszli poodbywać okazało się, że drób został wybity przez kuny, a reszta trzody rozlazła się bezładnie po okolicznym lesie.. Tylko część udało się uratować. Dla wsi nastał ciężki czas, bo do zbiorów było daleko, a trzody zostało zbyt mało.. O włos uniknęli wielkiego głodu..” dokończył Will.

Janson zwiesił głowę ze smutkiem.

„Tak się dzieje, gdy jakieś przekonanie przerodzi się w fanatyzm..” powiedziała Alvien.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Na szczęście najwyższy czas było zacząć gotować, więc nastrój się poprawił.

Po smacznej kolacji położyli się spać, by o pierwszym brzasku znów ruszyć w drogę.

 

 

 Janson uśmiechnął się do siebie na wspomnienie tamtego wieczoru.

Gdy podniósł wzrok znad kociołka do którego wrzucił ostatniego obranego ziemniaka, napotkał pytający wzrok Willa.

„Och.. nic takiego.. Po prostu przypomniałem sobie naszą rozmowę, i dotarło do mnie jak niewiele wiem..” wytłumaczył.

„Cóż.. Człowiek uczy się całe życie.. a i tak głupi umiera..” skwitował filozoficznie Oren.

Alvien parsknęła śmiechem.

„Trudno się z tym nie zgodzić..” powiedziała.

 

Janson był w sumie zadowolony.

Alvien chyba przekonała się do Orena, bo nie było widać pomiędzy nimi takiego dystansu jak wcześniej, a w dodatku wyglądało na to, że przestała się tak bardzo zamartwiać o Norien..

W ogóle.. Jak na elfkę, była zaskakująco otwarta i radosna.. Inna niż elfy które do tej pory poznał.

Tak go to korciło, że w końcu zebrał się w sobie i zapytał:

„Alvien..”

„No.. co ci chodzi po głowie?” spytała.

„Wybacz że pytam, ale.. Jesteś naprawdę .. inna od tych elfów które do tej pory poznałem..” powiedział lekko zmieszany jej spojrzeniem.

„Och.. Rozumiem twoją ciekawość..” powiedziała Alvien z uśmiechem.

„Sama byłam zdziwiona, gdy pierwszy raz zobaczyłam prawdziwe elfy na oczy..” dodała, a Janson o mało się nie udławił..

„Hę? Więc ty nie jesteś..?”

„Ależ jestem.. Jak najbardziej jestem elfem..”  zaśmiała się Alvien.

„To już nie rozumiem..”

„Miałam chyba dwa lata, nie więcej, gdy zmarli moi rodzice. Podobno uciekali przed wojskami Rakii, i gdy dotarli w okolice naszej wsi, dopadły ich rochacze.. Nie zdołali się obronić, jednak zaalarmowani krzykiem wieśniacy ruszyli z pomocą, i udało się im ocalić mnie..”  powiedziała.

„Przygarnęli mnie i wychowali jak swoją.. Jednak gdy okazało się, że mam .. moc.. przestraszyli się tego, i kiedy miałam dziewięć lat, przekazali mnie pod opiekę druidom. Ot, i cała historia.” Powiedziała z uśmiechem.

„Więc.. wychowali cię .. ludzie?” spytał zdziwiony Janson.

„Tak.. Z wszelkimi wadami i zaletami tej sytuacji..” odparła Alvien.

„Nie rozumiem..” powiedział nieco zmieszany kowal.

„Cóż.. Z jednej strony, łatwo nawiązuję kontakty ze wszystkimi i nie stronię ani od ludzi, ani krasnoludów czy zwierzołaków.. Z drugiej.. Bywam odrzucana przez Elfy i traktowana czasem jak.. Nieczysta..” powiedziała z uśmiechem.

Janson zrozumiał, choć z drugiej strony ciężko było mu się z tym pogodzić..

Zdawał sobie sprawę z tego, że Elfy, były bardzo dumne i wyniosłe..

Jeszcze przed drugą wielką wojną rasową, jako najstarszy gatunek Gekkai, traktowały ludzi na równi z bydłem…

 

Elfy i Krasnoludy, tworzyły przez wieki zwaśniony duet, który toczył boje o ziemię, niebo, rację.. O wszystko. I zanim udało im się dojść do porozumienia i określić jasno swoje domeny, tuż pod ich bokiem wyrosła nowa, młoda i niedoświadczona rasa.. Ludzie.

I choć żyli krócej, byli słabsi i mniej doświadczeni – w końcu udało im się opanować większość Gekkai.

Można polemizować czy to dobrze, czy źle – jednak fakt pozostaje faktem.

Część ludności Starszych Ras nigdy tego nie zaakceptowała.

Wśród Krasnoludów i wśród Elfów wciąż można spotkać odłamy, które nie akceptują obecnego stanu rzeczy.

I choć normą jest, że Elfy z natury zachowują dystans, do tego stopnia że nawet nie pozwalają się dotykać obcym, to jednak taka agresja w stosunku do kogoś z ich własnej rasy?

„Cóż.. przez moje wychowanie i zachowanie, dla większości z nich nie jestem nikim.. Wróć. Niczym.. więcej, jak tylko człowiekiem z za długimi uszami..” powiedziała, jakby czytając Jansonowi w myślach.

„Nawet kiedyś chcieli ci te uszka skrócić..” powiedział Will czochrając lekko jej włosy gdy przechodził dołożyć do ognia.

„Heh.. No tak.. chcieli..” powiedziała z uśmiechem Alvien.

„Hę? Chcieli ci.. obciąć uszy?” spytał zszokowany Janson.

„Cóż.. W ciągu tych lat jakie jesteśmy razem, spotkaliśmy na swej drodze praktycznie całe spektrum reakcji.. Od miłości po nienawiść..” powiedziała Alvien.

„Na szczęście udało ci się pokrzyżować te ich wredne plany..” powiedziała, i z czułością spojrzała w stronę męża..

„Cóż.. Ale najpierw poprosiłem grzecznie!” zastrzegł się tak, jakby ktoś starał się go o coś oskarżyć..

„Co zrobiłeś..?” spytał Janson.

„Zjarał im włosy..” powiedziała Alvien dusząc się ze śmiechu.

„CO?!!” 

„Podpaliłem im włosy.. Tylko trochę.” powiedział spokojnie Will.

„Jakimś cudem, Elfy z dymiącą fryzurą tracą zainteresowanie światem zewnętrznym, i starają się uciec od niego tak daleko, jak tylko to możliwe..” powiedział z udawanym zakłopotaniem.

„No.. Ale jak to zrobiłeś?” spytał Janson.

„O Tak!” powiedział Will pstrykając palcami.

Niewielka fala skwierczących iskier wytrysnęła spomiędzy jego palców i szerokim wachlarzem rozlała się po polanie.

Janson z rozdziawioną gębą wpatrywał się w ostatnie pełgające tam i ówdzie płomyki..

„Ehmm.. Kim ty właściwie jesteś?” spytał, gdy skwierczenie ustało.

„W zasadzie.. nikim..” powiedział Will.

Janson tylko pochylił w bok głowę, sugerując, że nie kupuje tej odpowiedzi.

„Cóż.. jestem.. prawie że czarownikiem..” powiedział, zerkając na Jansona spod oka.

„Czaro.. Kim?!” spytał kowal, kompletnie zdziwiony.

„Czarownikiem.. Prawie że.” powtórzył Will.

„Chyba raczej magiem....” powiedział Janson niepewnie.

„Czarownikiem.” Powtórzył Will.

„Mag, i Czarownik, to zupełnie co innego..” powiedziała Alvien.

„Prawie że czarownik.” Poprawił ją mąż.

„Może i byłbym prawdziwym czarownikiem, gdyby Druidzi nie wygasili moich zdolności.”

„Niech ci będzie.. zawsze to powtarzasz, ale i tak uważam że ..”

„Prawie że. I niech tak zostanie.” Powiedział Will stanowczo.

„Dalej nie rozumiem ..” Janson był tak zdziwiony, że prawie zapomniał o jedzeniu…

„To się zaczęło gdy skończyłem siedem lat..” zaczął.

„W nocy przyśnił mi się zły sen, i nieświadomie podpaliłem kołdrę. Na szczęście rodzice się obudzili, i nie doszło do tragedii. Od tego czasu zawsze ktoś przy mnie był, jednak.. I tak nie obyło się bez drobnych incydentów. Kiedyś w lesie natknęliśmy się na kilka goblinów.. Wystraszyłem się, a wtedy wokół nas krzaki zaczęły stawać w płomieniach.. Uciekliśmy, a płomienie zgasły gdy  się od nich oddaliłem.. Niestety od tego czasu zostałem praktycznie sam..” powiedział zwieszając głowę.

Jansonowi łatwo sobie było to wyobrazić.. Magia, w jakiejkolwiek postaci jest niebezpieczna, a przebywanie w otoczeniu kogoś, kto nad nią nie panuje, to jak pchanie się do grobu..

„Spałem w szopce na skraju wsi, żeby w razie czego nikomu krzywdy nie zrobić, miałem zakaz wstępu do spichlerza i magazynu, nie wpuszczono mnie na dożynki ani w ogóle na żadne lokalne święta… Rodzicom było bardzo przykro, jednak nie mogli się sprzeciwić radzie.”

„No tak.. Rada Starszych..” mruknął ze złością Janson.

 

Nie lubił ich.

Niezależnie od miejsca, zawsze było tak samo.

Jeśli tylko osada nie zdołała się dorobić choćby sołtysa, wybieranego w głosowaniu przez większość wsi, to władzę dzierżyła zawsze Rada  Starszych, złożona zazwyczaj przez najstarszych, najbardziej stetryczałych i wrednych staruchów jakimi akurat dysponowała wieś.

Że niby najstarsi mają najwięcej doświadczenia.

W starej wsi Jansona przewodniczący rady miał prawie dziewięćdziesiąt lat, i jego bogate doświadczenie ograniczało się do tego, by co jakiś czas pokręcić głową i wymamrotać: „W moich czasach to było nie do pomyślenia..”, a sama Rada utrącała większość pomysłów choćby na centymetr odbiegających od tego, do czego przywykli.

 

„Oddali cię druidom..” raczej stwierdził, niż spytał Janson.

„Tak..” potwierdził Will.

„Stwierdzili że stanowię zagrożenie dla całej wsi i gdy tylko nadażyła się okazja – wysłali do gaju druidów.” Powiedział.

„Nie mogłeś.. uciec?” spytał Janson.

„Mogłem.. Nikt mnie na siłę nie trzymał.. Ale nie chciałem.”

„Zostałeś z własnej woli?” zdziwił się kowal.

„No tak..” potwierdził Will.

„Z jednej strony było mi tam dobrze, bo Druidzi nie bali się mnie, akceptowali i starali się jednak otoczyć mnie opieką. Poza tym.. Musiałem jakoś wytrwać aż skończę szesnaście lat..”

„Czemu?” spytał zaciekawiony Oren.

„Bo dopiero wtedy druidzi mogli przeprowadzić rytuał wyciszenia..” powiedział Will.

„Rytuał .. Wyciszenia?” spytał zaskoczony Janson.

Obiło mu się to kiedyś o uszy, ale nie bardzo pamiętał w jakim kontekście…

„To potężny i skomplikowany rytuał, podczas którego Wycisza się aktywną magię w ciele człowieka.” Wyjaśniła Alvien.

„Ale po co? Dlaczego wygaszać w kimś magię..? Nie lepiej go nauczyć nad nią panować?” zdziwił się Oren. Dla niego to brzmiało jak marnotrawstwo wspaniałej umiejętności..

„Magia istniała od zawsze. Na wieki przed zejściem Bóstw do Gekkai. A jednak nie zdominowała świata..” powiedziała Alvien.

„Wszystko dla tego, że zapanowanie nad tą potęgą było bardzo, ale to bardzo trudne.” Dodał Will.

„Dokładnie.”  Kiwnęła głową elfka.

„Najwięksi magowie z czasów sprzed zejściem bóstw, latami ćwiczyli i doskonalili swoje umiejętności. Studiowali magię i szkolili młodych adeptów tej sztuki w zaledwie kilkunastu miejscach w znanym nam świecie..” powiedziała.

„A dzieci ze „zdolnościami” co jakiś czas rodziły się wszędzie.. To w wielkim Elfim mieście, to w zapyziałej dziurze po środku puszczy..” powiedział Will.

„Ci, których nie było stać na nauki pod okiem doświadczonych magów, z reguły nie dożywali wieku dorosłego..” dodał.

„Jak to?”   spytał zdziwiony Oren.

„Cóż.. zwyczajnie.. Czasem ginęli od skutków własnej magii albo Ignis Fatuus.. Jednak przeważnie tracili życie z rąk współplemieńców..” powiedział cicho Janson.

Teraz sobie przypomniał..

Rodzice mu opowiadali o dziewczynce z ich wsi, która niespodziewanie zaczęła wieszczyć.. Przepowiadała .. złe rzeczy. Powódź, która nadeszła tydzień później, pożar stodoły, który faktycznie zdarzył się niedługo po tym..

Ludzie zaczęli się jej bać..

Nie wiedzieli, czy dziewczynka jedynie przepowiada to co i tak by się zdarzyło, czy też sama ściąga te nieszczęścia.

Po długiej naradzie Starsi wsi  zdecydowali, że odeślą dziewczynkę na rytuał Wyciszenia .. Na wszelki wypadek, żeby nie kusić losu.

Pech chciał, że gdy wezwali ją i jej rodzinę, by ogłosić im swoją decyzję, ta – nagle znów zaczęła wieszczyć.

Przewracała oczami a jej ciałem wstrząsały spazmy.

Krzyczała o wsi w ogniu i płonących ludziach..

Na drugi dzień faktycznie rozpętało się piekło.

Wielka burza nawiedziła okolicę, a pioruny biły gdzie popadło. Wiele domów spłonęło, zginęło też kilku mieszkańców wsi.

Wściekli mieszkańcy całą winą obarczyli małą wieszczkę.

Nocą wywlekli ją z domu i na oczach rodziny spalili na stosie.

 

„Takie rzeczy zdarzają się do dzisiaj..” powiedział ze złością Will.

„To dlatego zgodziłeś się na.. wygaszenie magii?’ spytał Janson.

Will pokiwał głową.

„Nie było w okolicy nikogo, kto mógłby mnie nauczyć panować nad zdolnościami.” powiedział.

„Druidzi starali się mnie nauczyć ile mogli, ale ich magia jest inna, łagodniejsza.. bardziej.. naturalna.” dodał.

„Poza tym.. Druidzkie dzieci od małego uczą się żyć z naturą i panować nad sobą, więc gdy pojawia się w nich magia, uczą się ją kształtować i kierunkować..” dodała Alvien.

„Dla mnie po prostu było za późno na naukę druidzkiej magii, a nie miałem szans by uczyć się pod okiem doświadczonego maga, więc.. Zawsze to lepsze, niż kiedyś przez przypadek wysadzić się w powietrze czy spalić pół wsi. Zwłaszcza, że im byłem starszy, tym moja magia stawała się mocniejsza i bardziej chaotyczna.” Skwitował Will.

„No tak..” mruknął w zamyśleniu Oren.

„Więc teraz jesteś..”

„Prawie że czarownikiem..” zaśmiał się Will.

„Podczas rytuału coś poszło nie tak jak powinno, i odrobina magii wciąż się we mnie tli..” powiedział z uśmiechem.

„A.. jaka odrobina?” spytał niepewnie Oren..

„Już pokazałem.. Drugi raz dam radę za parę godzin, bo naprawdę malutko many mogę zebrać na raz. Ale starczy żeby rozpalić ognisko, nawet w czasie mżawki..” powiedział z uśmiechem.

„Więc.. O co chodzi z tym Prawie że czarownikiem?” wciąż dopytywał się Oren.

„Gdybym nie przeszedł rytuału wyciszenia, i dożył do tej pory, to byłbym teraz czarownikiem, może nawet dość mocnym..” powiedział Will.

„Ale przez ten rytuał, większość mojej magii została wygaszona, i teraz tli się we mnie ledwo mała iskra magii.” Wyjaśnił.

„W takim razie, gdzie jest różnica pomiędzy magiem a czarownikiem?” Oren wciąż nie dawał mu spokoju.

„Czarownik, to ktoś, kto w naturalny sposób opanował swoją magię i korzysta z niej w sposób podświadomy i intuicyjny, w przeciwieństwie do magów, którzy dysponują o wiele większą mocą, i mogą z niej korzystać świadomie i wybiórczo. Heh.. jak by to wytłumaczyć..” Will zaczął się drapać po głowie.

„Różnica pomiędzy czarownikiem a magiem jest taka, jak pomiędzy znachorem a lekarzem. Obaj są w stanie leczyć, ale temu drugiemu udaje się częściej i lepiej..” przyszedł mu z pomocą Janson.

„Dokładnie.” Potwierdził Will odetchnąwszy z ulgą.

„Jest jeszcze jedna różnica..” powiedziała Alvien.

„Magowie potrafią perfekcyjnie kontrolować swoją manę, a czarownicy..”

„Tak.. Czarownik w każdej chwili może zrobić Puff..” dokończył za nią Will.

Dobry nastrój od razu prysnął.

Will ugryzł się w język gdy spojrzał na Alvien.

Elfka przytuliła się do niego, wciąż zapatrzona w ogień.

„Przepraszam..” powiedział, ale ta tylko pokręciła głową.

„Nic jej nie będzie.. Wierzę, że nic jej nie będzie.” Szepnęła, jakby bardziej chciała dodać otuchy sobie niż jemu.

Jansonowi też było głupio, bo to w sumie on sprowadził rozmowę na te tory, a teraz przy ogniu zapanowała taka.. dziwna cisza.

„To ja.. Ekhm.. Wezmę i pozmywam..” powiedział Oren wstając od ogniska.

„Czekaj.. pomogę” mruknął Janson i zerwał się również.

Byle tylko zająć się czymś innym.

 

 

 

…***…

 

 

 

„Dalej śpi?” spytał Oki.

„Śpi..” odparł Ichiro spoglądając na posłanie, na którym leżała Devana.

„Najpierw tak się jej spieszyło, a teraz nie ma zamiaru wstawać..” powiedział kręcąc głową.

„To co się stało w nocy musiało bardzo ją wyczerpać. Daj jej spokój.” Powiedział Ichiro, po czym poszedł zająć się końmi.

Jak tylko Devana wstanie i coś zje, będą mogli ruszać.  Za jakieś pięć dni powinni być na miejscu. Byle tylko mapa okazała się być dokładna…

 

Devana słyszała tą cichą wymianę zdań, ale nie była w stanie zareagować. Ichiro miał rację. Była kompletnie wykończona.

Choć wiedziała, że najwyższy czas wstać i ruszać, wciąż z ledwością mogła się ruszać.

Mocno napięte mięśnie przez tak długi czas, a potem rozluźnienie..

Każdy drobny ruch powodował przenikliwy ból.

Leżała więc starając się dojść w końcu do siebie, a jednocześnie myślała o tym, co stało się w nocy.

Modlitwy jej Dzieci przyzwały ją do nich, a ona sama poczuła się jakby tam była.. Nie fizycznie, ale miała świadomość miejsca i czasu.

Czuła się jakby jej dusza częściowo opuściła ciało i powędrowała gdzieś daleko, by następnie znów wrócić.

W dodatku po raz pierwszy poczuła .. Prawdziwą bliskość swojego dziecka.

Taką prawdziwą.. Jedność.

Nie spodobało jej się to.

To znaczy.. Nie miała nic przeciwko, ale.. Przypadkiem dotknęła jego uczuć i .. nie spodobało jej się to co poczuła..

To znaczy.. Przecież musi szanować uczucia swoich dzieci, bo jest boginią .. ale..

Właśnie.. Devana.. Weź się w garść! Przecież jesteś Boginią! .. strofowała sama siebie, starając się opanować swoje emocje.

To, co poczuła w nocy, to było.. Tyleż piękne, co straszne..

Jak nigdy dotąd, nawet w Kenkai, Jeszcze nigdy nie czuła takiej bliskości ze swoimi dziećmi.. Do tej pory czuje echa tego wspaniałego uczucia..

Jednocześnie wciąż pamięta powód dla którego została „przyzwana”..

Ta modlitwa była aktem desperacji, błaganiem.. ostatnią deską ratunku..

Czuła modlitwę Darrena, który z całych sił starał się ją przyzwać i poprosić o pomoc, i choć jednocześnie dostrzegała w nim beznadzieję wynikającą z jego analitycznego podejścia, to jego dusza wręcz błagała o cud…

O dziwo czuła też duszę Mabbet.. Dalekie echo duszy która należała przecież do innego bóstwa, a która teraz zdawała się prosić o wsparcie.

Ale przede wszystkim, czuła duszę Blake`a.

Desperackie błaganie o pomoc, gotowość poświęcenia dosłownie wszystkiego, byle tylko uratować tą istotę. Tą, na której tak bardzo mu zależało.

Żal, niepewność, troska, rozpacz…

Miłość…

Devana była prawie że pewna że to właśnie to uczucie, i że to ono ukierunkowało pozostałe, że .. że to właśnie to..

Tego właśnie nie chciała poczuć.

Tego się obawiała.

Że to jedno uczucie, to na którym tak jej zależało.. że  nie będzie..

Nie będzie jej.

 

„Ooohh..” jęknęła starając się poruszyć.

Czyjaś dłoń pomogła jej usiąść.

Zaczęła się rozglądać po obozowisku.

Słońce wzniosło się nad drzewa, więc musiało być już bardzo późno..

„Przepraszam.. Miałam.. złe sny i nie mogłam się obudzić..” powiedziała cichym głosem.

„Nie szkodzi. Najważniejsze że czujesz się lepiej.” Powiedział Ichiro.

Devana podziękowała mu gdy pomógł jej wstać.

Choć ból w mięśniach wciąż dawał się jej we znaki, zmusiła się do szybszego kroku.

Chłodna woda w strumieniu przywróciła jej trzeźwość umysłu.

Była zła na samą siebie.

Na tą chwilę słabości jaką okazała, gdy zorientowała się że ta dziewczyna, w intencji której jej dzieci błagały o pomoc, jest tą samą, w której zakochał się Blake..

Zakochał się..

Hehhh.. westchnęła patrząc w taflę wody.

Z jednej strony ulżyło jej, bo zrozumiała tą mieszaninę uczuć jakie czasem do niej docierały gdy skupiała się na duszy Blake`a.. Teraz przynajmniej wiedziała że jest bezpieczny i że może odetchnąć z ulgą..

Osoba o której życie tak drżał i o ratunek której błagał – też jest chyba bezpieczna .. na razie.

Devana wierzyła że Mabbet nie pozwoli jej zginąć.

Jednak z drugiej strony, świadomość że jego uczucia są skierowane w stronę innej, wypalała jej dziurę w sercu.

A może jednak nie..? Może „zakochał się” to złe określenie?

Przecież nie można się ot tak zakochać..

Prędzej jedynie zauroczyć.. Właśnie.. Może zwyczajnie się zauroczył..?

 

W nocy Devana była na sto procent boginią.

Ale teraz jest dzień, nikt się do niej nie modli i nie prosi o nic, więc Devana może znów zostać kobietą.

A jej kobiecy pierwiastek mówił jej, że trzeba się spieszyć.

Trzeba tam znaleźć się jak najszybciej i ..

Tak.

Trzeba go od-uroczyć.

 

 

 

…***…

 

 

„No.. Nareszcie..” mruknął Darren na mój widok.

Stanąłem w drzwiach szopki, a ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały  moją twarz. Czułem się o wiele lepiej. Stres ostatnich dni częściowo rozwiał się, pozostawiając jedynie przykre wspomnienia.

„Choć pomożesz..” powiedział Darren nie dając mi czasu na dojście do siebie.

Właśnie zmieniał opatrunki na grzbiecie Puszczyka.

Gdy zobaczyłem konia to zrobiło mi się przykro.

Objąłem go za szyję i szepnąłem: „Przepraszam.. i .. Dziękuję..”

Naprawdę byłem mu wdzięczny. To dzięki niemu i Płotce dałem radę tu dotrzeć tak szybko. A teraz patrzyłem jak Darren zdejmował opatrunki z jego grzbietu.

„No..! Już nie będziemy cię owijać, ale pamiętaj, żeby się nie tarzać.!” Powiedział Darren, i poklepał go po szyi.

Puszczyk tylko spojrzał na niego takim smutnym wzrokiem po czym parsknął, według mnie  - na zgodę.

Darren posmarował jeszcze raz gojące się miejsca gęstą maścią, a potem odwrócił się w moją stronę.

„A ciebie, powinno się wychłostać za doprowadzenie koni do takiego stanu. Wiem że miałeś nóż na gardle, ale naprawdę..”

 „Przepraszam..” powiedziałem ze skruchą.

Puszczyk tylko parsknął i trącił mnie lekko łbem.

„No nic.. Na szczęście oba są już praktycznie zdrowe.. Choć jeszcze z tydzień upłynie zanim temu malcowi będzie można założyć siodło.” Powiedział Darren.

„Malec” odwrócił się i odszedł dostojnym krokiem w stronę Płotki, obdarzając nas na odchodnym duszącym powiewem spod ogona.

„I jak? Lepiej się czujesz?” spytał Darren spoglądając na mnie z uwagą.

„Tak.. Dziękuję..” powiedziałem czując się trochę niepewnie pod jego wzrokiem.

„Długo spałem?”

„Nieee.. Niedługo. Tylko jakieś dwa dni.” Powiedział siląc się na nonszalancję.

„He? Dwa dni?!” aż mnie zatkało.

Przespałem .. dwa dni…

Przynajmniej tym razem bez koszmarów.. przemknęło mi przez głowę…

Ruszyliśmy powoli w stronę domku. Nim weszliśmy na schody Darren spytał:

„Nie chcesz wiedzieć?”

Chciałem.. bardzo chciałem, ale.. bałem się że usłyszę nie to co pragnąłem usłyszeć. Ale i tak będę musiał się z tym zmierzyć.

Kiwnąłem głową.

„Nasza modlitwa .. chyba odniosła skutek.” Powiedział.

Odetchnąłem z ulgą.

A więc jednak.. Przeczucie mnie nie zawiodło.

Gdy tylko poczułem na twarzy promienie słońca, pomyślałem że to będzie dobry dzień. I rzeczywiście – jest!

Prawie że wbiegłem po schodach przeskakując po dwa stopnie na raz.

W kuchni minąłem zaskoczoną Mabbet, po czym ostrożnie podszedłem do drzwi i chwyciłem za klamkę. Już miałem je otworzyć gdy..

„EKHM.”

Stanowcze kaszlnięcie Mabbet cofnęło moją rękę.

„Tak bardzo ci się spieszyło młodzieńcze, że chyba zapomniałeś zabrać ze sobą z szopki dobre maniery.” Powiedziała surowym głosem.

„Przepraszam Mabbet.. Dzień dobry..” powiedziałem ze skruchą.

„Dzień dobry.” Odparła chientropka, by zaraz potem :

„E! E!! E!!! Gdzie z tymi łapami?!” dodała widząc że znów sięgnąłem do klamki.

„Nie wchodzi się do niczyjego pokoju bez pukania, a poza tym.. Ona śpi, i nie wolno jej przeszkadzać.” Powiedziała stanowczo.

„Ale…  Ja tylko chciałem..”

„Wiem, ale musisz chwilę poczekać. Najpierw zmienimy opatrunki, a potem będziesz mógł wejść.” Powiedziała.

„Jak ona się czuje ? Czy ..”

„Jeszcze nie odzyskała przytomności i wciąż jest bardzo słaba.. ale jej stan  określę jako.. Stabilny.” Powiedziała odpowiadając na moje niedokończone pytanie.

„Na razie sugerowałabym ci wizytę w łazience i zmianę odzieży, bo Darren tylko z grubsza cię oporządził gdy tu dotarłeś, i szczerze mówiąc .. nie pachniesz zbyt przyjemnie.. A potem coś zjedz, bo po takim czasie na pewno jesteś głodny.” Dodała, a ja poczułem że moje uszy zrobiły się nagle gorące.

„No, leć.. pod piecem pali się od samego rana, więc gorącej wody starczy ci na porządną kąpiel. Darren potem przyniesie ci świeże ubranie.” Dodała, po czym mrugnęła do mnie okiem.

Kiwnąłem głową, po czym poszedłem do łazienki.

Z jednej strony było mi wstyd za siebie, a z drugiej byłem wdzięczny Mabbet za to, że uchroniła mnie przed jeszcze większym wstydem.

Ostatnie co bym chciał, to żeby po obudzeniu zobaczyła mnie w takim stanie..

Jedno z czym bym się jej potem kojarzył, to smród i burczenie w brzuchu…

Więc.. Choć było mi śpieszno znów ją zobaczyć, to zamiast brać prysznic - nalałem gorącej wody do wanny i zanurzyłem się w niej po szyję.

Musiałem dać sobie trochę czasu na oswojenie się z myślami.

 

Dziewczyna żyje.

To było dla mnie najważniejsze.

Jednak wciąż tyle chciałem się dowiedzieć..

W jakim naprawdę jest stanie..? Czy w ogóle wydobrzeje..?

 Jak przetrwała tą szaleńczą jazdę?

Czy..

Czy mi wybaczy..?

Z jednej strony martwiłem się jej stanem, ale z drugiej, moja gorsza, egoistyczna część bała się, czy dziewczyna nie obrazi się na mnie za to.. przypadkowe przecież.. podglądanie..

Bo nie ulegało wątpliwości że będę musiał jej powiedzieć.

Będę musiał się przyznać, i to jak najszybciej, bo inaczej albo ja się przypadkiem zdradzę, albo Janson nie wytrzyma.. A to było by chyba najgorsze co mogło by się zdarzyć.

Zanurzyłem głowę w wodzie by pozbyć się tych myśli..

Nie ma co rozpatrywać scenariuszy typu „A co jeśli..”

Nigdy nie byłem za dobry w tych sprawach.

Przypomniało mi się, jak kiedyś przypadkiem stłukłem z procy okno..

Siedziałem przez parę godzin w krzakach starając się wymyślić usprawiedliwienie na praktycznie każdą burę jaką spodziewałem się otrzymać. Gdy w końcu wróciłem do domu, tata kończył już wprawiać nową szybę, a mama przytuliła mnie i łagodnie spytała:

„Hej.. gdzie byłeś? Martwiłam się o ciebie..”

Tego wariantu nie przewidziałem..

Na to wszystko tata zawołał mnie do pomocy w przykręcaniu naprawionego okna do futryny, a w trakcie roboty nawet słowem nie napomknął o całej sprawie.

Dopiero po pracy, gdy usiedliśmy przed domem, a mama wyszła podziwiać naszą „robotę” tata spytał:

„No, to co się stało?”

Na początku nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem przygotowany na prawie każdą awanturę, ale nie na to..

Gdy zacząłem wyjaśniać, że nie trafiłem w stary garnek i kamień odbił się od słupka rykoszetem, że nie chciałem, że.. Uch.. łzy same napłynęły mi do oczu.

Widząc to, tata tylko objął mnie ramieniem i powiedział:

„Nie płacz głuptasie. To tylko okno. Mamy jeszcze kilka szyb w zapasie, ale chyba i tak trzeba będzie poprosić Starego Iwana żeby podjechał do szklarza po więcej jak będzie w mieście.. Tak na wszelki wypadek..” powiedział, po czym mrugnął do mnie okiem.

Spojrzałem na niego, i w jego oczach zobaczyłem.. coś jakby .. radość..?

„Bałem się, że będziesz  na mnie zły..” powiedziałem ze zdziwieniem.

„Cóż.. Trochę byłem, przyznaję..” zaczął tata.

„Gdyby tylko okno było otwarte, mógłbyś stłuc ulubiony wazon mamy, a drugiego na szczęście nie mamy w zapasie..” powiedział z udawanym smutkiem, mrugając do mnie, po czym uchylił się przed ścierką rzuconą w jego  stronę.

Tak.. Ten wazon – prezent ślubny jaki dostali od rodziny – może i stanowił jakąś wartość emocjonalną, ale poza tym był wręcz niemiłosiernie brzydki..

W dodatku posiadał niebywałą odporność na przypadkowe wypadki i upadki co sprawiało, że jego obecność w naszym oknie była irytującym świadectwem naszej ( mojej i taty ) nieudolności.

„Jednak..”  - zaczął tata już poważniej – „ .. przede wszystkim byłem ciekaw jak ty sam się zachowasz.” Powiedział.

„Stłuczone okno to nic wielkiego.. Sam mam na sumieniu co najmniej kilka..  naście..” kontynuował.

„Jednak ważne są tego przyczyny i konsekwencje, oraz to, jak sobie z tym poradzisz.. – i jak na pierwszy raz – poszło ci naprawdę nieźle.” Powiedział.

„O co ci chodzi?” Spytałem nie do końca rozumiejąc..

„Po pierwsze, Strzelałeś do garnka.” Zaczął.

„Gdybyś celował do ptaka czy wiewiórki, złoiłbym ci skórę tak, że popamiętałbyś do końca życia.” Powiedział z powagą.

„Zabijanie zwierząt na mięso, jest naturalnym aktem który cały czas ma miejsce w przyrodzie. Jednak zabijanie dla przyjemności jest .. Podłe.” Dodał.

Kiwnąłem głową zgadzając się z tym w zupełności.

Przerobiłem już tą lekcję..

 

Bawiliśmy się z Allany na skraju lasu, gdy dostrzegliśmy biegającą tam i z powrotem wiewiórkę.

Zatrzymała się na chwilę nieopodal jakiegoś drzewa.

Chcąc zaimponować przyjaciółce, podniosłem z ziemi niewielki kamień i wziąłem zamach.

„Zobacz Allany.. Jestem pewien że nawet stąd ją trafię..” powiedziałem.

Jednak ta, natychmiast złapała mnie za rękaw.

„Nie. Nawet nie próbuj.” Powiedziała.

„Ale.. Allany..” zacząłem zdziwiony.

„Może ona zbiera jedzenie dla swoich dzieci?” spytała.

„A jeśli ją trafisz – pójdziesz do nich i będziesz je za nią karmić?” dodała.

„To tylko wiewiórka..” zacząłem się tłumaczyć ze wstydem.

„A my jesteśmy tylko ludźmi. Wiewiórka ma takie samo prawo żyć jak i my.” Powiedziała Allany.

„Chcesz być dla niej tym, czym dla nas są potwory z puszczy?” spytała.

Zwiesiłem głowę.

Nie chciałem.

I dlatego teraz rozumiałem podejście Taty.

Jednak to było dopiero „po pierwsze..”

 

„Przyznałeś się, i powiedziałeś prawdę.” Powiedział tata na „po drugie.”

W sumie to..

Cóż.. Nie miałem zamiaru..

Miałem gotowe wymówki i tłumaczenia na prawie wszystko.. za wyjątkiem tego..

Zaskoczyli mnie brakiem złości i wyrozumiałością…

Sami pozbawili mnie mojej broni i siłą rzeczy musiałem im powiedzieć .. prawdę.

I okazało się, że to chyba była najlepsza z opcji.

„Mam nadzieję że wyrośnie z ciebie prawdziwy mężczyzna.” Powiedział tata.

„Taki, który będzie potrafił wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje czyny, zamiast chować się za plecami innych, czy wymówkami..” dodał patrząc na mnie znacząco.

Przejrzał mnie na wylot.. Tylko .. Jak? .. przemknęło mi przez głowę.

„Hehe.. Ja też kiedyś byłem młody.. A jeszcze nie jestem aż taki stary by tego nie pamiętać..” powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby zgadując co mi chodzi po głowie.

 

 Uśmiechnąłem się do siebie na samo wspomnienie tamtej rozmowy.

Starałem się wyobrazić ojca jako małego chłopczyka w krótkich gatkach, biegającego po wsi z procą i siejącego spustoszenie w oknach sąsiadów.

 

Tak czy inaczej.. przyznanie się do błędu jest chyba najprostszym i najlepszym wyjściem.

Tyle że akurat Jej reakcja była dla mnie..

 

Heh.. Idiota.. przemknęło mi przez głowę.

 

Tak bardzo mi zależało mi na dobrym wrażeniu, a przecież ona wciąż jest nieprzytomna..

Kiedy stałem się takim egoistą? ..

Starając się przepędzić durne myśli wziąłem się za szorowanie.

Niedługo potem czysty i odświeżony znów pojawiłem się w kuchni.

 

„Nooo.. Duużo lepiej..” powiedziała Mabbet, trochę przesadnie pociągając nosem.

Poczułem że się czerwienię.

„Siadaj, Darren też już kończy i zaraz zabierzemy się za śniadanie.” Dodała chientropka.

Zająłem miejsce przy stole tak, żeby drzwi do sąsiedniego pokoju mieć za plecami. Przynajmniej nie będę tam odruchowo zerkał co chwilę.

Przez okno widziałem jak Darren kończył rozwieszać białe płótna i bandaże do suszenia na werandzie.

Poczułem się głupio.

Ja dopiero co się obudziłem, wykąpałem, a on tyrał już od świtu…

Chwilę później jego kroki zadudniły w sieni, a zaraz potem Darren zjawił się w kuchni.

„Noo.. Nieźle wyglądasz. Dużo lepiej niż godzinę temu.” Skwitował oglądając mnie uważnie.

„Co prawda mogłeś się przy okazji ogolić, ale .. cóż.. nie można oczekiwać od razu perfekcji..” dodał z przekąsem.

Odruchowo przeciągnąłem dłonią po twarzy.

Nie, żeby było tego szczególnie dużo, ale po prawie tygodniu bez golenia musiałem wyglądać.. okropnie.

Długie na prawie centymetr włoski sterczały tu i ówdzie drapiąc niemiłosiernie. Co najgorsze, moje przybory zostały w jukach i muszę czekać aż Janson tu dotrze.

Może mógłbym się pokusić o użycie Sparka, ale.. Nie. Lepiej nie.

„Muszę z tym poczekać aż Janson dowiezie moje juki..” mruknąłem.

„Pożyczę ci swoją brzytwę.” Powiedział Darren.

„I tak używam jej tylko do golenia włosów dookoła ran przed szyciem, bo u mnie jakoś nic nie chce rosnąć.. więc..” zaczął, ale ja tylko pokręciłem głową.

„Nnnie nie.. Nie trzeba..” zacząłem, wyobrażając sobie Darrena wyciągającego zza pazuchy pokrwawione ostrze.

„Nie panikuj.. To najczystsza i najlepiej zdezynfekowana brzytwa w okolicy.. a ja nie chwaląc się jestem mistrzem w jej używaniu.” Powiedział widząc przerażenie na mojej twarzy.

„No chodź. Dokończymy twoją toaletę zanim siądziemy do stołu. Trzeba ci zgolić tą szczecinę.” Powiedział ciągnąc mnie za ramię z powrotem do łazienki..

„Siedź i nie ruszaj się. Nie chcę cię pozacinać.” Powiedział każąc mi usiąść na brzegu wanny.

Założył mi ręcznik pod szyję i zaczął energicznie mydlić mi twarz.

Po chwili wyciągnął z niewielkiego, podłużnego puzderka całkiem nieźle wyglądającą brzytwę.

Rączka w której schowane było ostrze wyglądała na wykonaną z macicy perłowej, i o ile mnie wzrok nie mylił, pokryta była jakimiś złotymi inkrustacjami.

Gdy ją otwarł, moim oczom ukazało się proste, ale piękne ostrze, na którym również wytłoczone były jakieś zdobienia.

„To po moim dziadku..” powiedział Darren widząc mój wzrok.

„Zazwyczaj używam zwykłej, ale w tym przypadku..” dodał przeciągając ostrzem po skórzanym pasie.

Spróbował ostrość na swojej ręce, po czym zanurzył ostrze na chwilę w słoiku z alkoholem.

„No, Unieś brodę, i ani mi drgnij.” Powiedział przysuwając się do mnie.

Z tą brzytwą i uniesionymi dłońmi wyglądał jak jakiś lekarz tuż przed rozpoczęciem autopsji..

Aż się wzdrygnąłem, gdy ostrze dotknęło mojej skóry.

„Nie wierć się,” mruknął gdy lekko drgnąłem.

O dziwo jego ruchy były płynne i pewne, więc zacząłem się uspokajać, i choć czułem jak ostrze przesuwa się po mojej twarzy, to jednak mniej drapało niż sam bym się golił..

„Idzie całkiem nieźle jak na pierwszy raz..” mruknął gdy zabrał się za szyję.

„Hyy?!” jęknąłem z przerażeniem, starając się nie ruszyć.

„Znaczy.. Jak na pierwszego żywego.. Do tej pory goliłem tylko trupy..” poprawił się Darren.

„CO?!  Au!!!”

„Cholera!! Mówiłem nie wierć się!! Mało ci głowy nie obciąłem!!” zdenerwował się Darren.

Położył mi dłoń na ramieniu i docisnął mnie z powrotem na miejsce.

„No nic.. Potem posmaruję ci to miksturą leczniczą.” Powiedział wycierając mi skaleczenie ręcznikiem .

„A teraz ani mi drgnij, bo cię zostawię ze sznytami na szyi i połową zarostu, i dopiero będzie cyrk.” Dodał ze złością.

Starałem się nie ruszać, choć dłonie miałem tak spocone że ślizgały mi się na krawędzi wanny.

Na szczęście po chwili było już po wszystkim.

„No i jak..? Lepiej?” spytał podając mi lusterko.

„Tak.. Dzięki..” powiedziałem trochę zduszonym głosem.

 Faktycznie, poza niewielkim skaleczeniem na szyi, co w sumie było moją winą, cała reszta wyglądała.. bardzo dobrze.

„I dobrze. Gładki jak dupa niemowlaka.. jakby to powiedział mój dziadek.” Ocenił swoje dzieło Darren.

„Teraz możemy usiąść do stołu.” dodał, po czym szybko umył sprzęt i udaliśmy się do kuchni.

 

„Od razu przejaśniało!!” powiedziała Mabbet mrużąc przekornie oczy.

„Siadajcie. Już nakryłam.” Dodała, po czym zabraliśmy się za śniadanie.

Szczerze mówiąc, z ledwością panowałem nad sobą. Nie dość że byłem głodny jak wilk, a zapach pożywienia budził we mnie najprymitywniejsze instynkty, to jeszcze tuż za moimi plecami, w drugim pokoju leżała  Ona ..

Z ledwością powstrzymywałem się, by nie zacząć napychać sobie ust i równocześnie zasypać ich pytaniami..

Jednak musiałem wziąć się w garść.

Do tej pory leżałem jak zabity w szopie, nie świadom świata zewnętrznego, a oni musieli się mną opiekować. I to była pierwsza rzecz jaką należało załatwić..

„Dziękuję.” Powiedziałem wycierając usta.

„Na zdrowie.” Odparła z uśmiechem Mabbet.

„Dziękuję wam obojgu.. za opiekę.” Dodałem spoglądając im w oczy.

„Nic takiego.. Naprawdę..” powiedział z nad talerza nieco speszony Darren.

Chientropka tylko kiwnęła głową i uśmiechnęła się.

„Nie było wyjścia chłopcze..” powiedziała.

„Iwan spaliłby ten domek ze mną w środku gdybym pokazała mu wasze zwłoki..” dodała z przekorą, przekrzywiając głowę.

Chyba się zaczerwieniłem, bo zaśmiała się cicho  na widok mojej twarzy.

„Tak na poważnie, to.. To jest nasze powołanie.. i obowiązek.” Dodała po chwili poważniejąc.

„Rozumiem jak się czujesz, ale musisz przywyknąć..” dodał Darren.

„Przywyknąć? Do czego?” spytałem trochę niepewnie.

„Do tego, że czasem będziesz musiał polegać na innych.” Powiedział, po czym wsadził sobie do ust następną porcję, jakby chciał powstrzymać mnie przed dopytywaniem.

„Do tej pory musiałeś polegać przede wszystkim na sobie.. Ja wiem że to po części wina Iwana że tak cię trenował, ale .. To przez to, że on sam już dawno zapomniał jak to jest być w drużynie..” wyjaśniła Mabbet.

„Jednak, w dalszą drogę udacie się już razem, więc.. będziecie musieli nauczyć się działać wspólnie.” Dodała, mrużąc oczy, a na jej ustach znów pojawił się uśmiech.

Mimo woli dotknąłem niewielkiego zacięcia na szyi.

Darren tylko spojrzał w sufit, jakby właśnie dostrzegł tam coś ciekawego. Na przykład pająka z dziewięcioma nogami czy coś..

Uśmiechnąłem się.

„Cóż.. Jedno już wiem.. Nie ruszać się przy goleniu..” powiedziałem, szturchając go w ramię.

„Nawet nie wiesz jak mało brakło ..” mruknął w odpowiedzi, przeciągając wymownie palcem po szyi.

„To ja pozmywam.” Zaoferowałem się, zdając sobie sprawę że jak do tej pory nie zrobiłem jeszcze nic odkąd przyjechałem tu kilka dni temu…

„Nieee.. Nie trzeba.” Odparł Darren również wstając od stołu.

„Lepiej nie.” Dodał, zabierając mi talerz.

„No.. Idź tam w końcu.. Inaczej padniesz nam tu na zawał..” dodała Mabbet.

Spojrzałem na drzwi do pokoju.

„Czy ona…”

„Śpi, i nie staraj się jej budzić. Jest wciąż bardzo słaba.” odparła Mabbet nie dając mi nawet dokończyć pytania.

 

Podszedłem do drzwi i złapałem za klamkę.

Heh.. westchnąłem, i pociągnąłem drzwi.

Otwarły się ze znanym mi już, delikatnym skrzypnięciem.

Zasunięte zasłony powodowały że choć na zewnątrz było jasno, to w pokoju panował delikatny półmrok. Dość, by wyraźnie widzieć, ale światło w żaden sposób nie drażniło oczu.

Poza tym wystrój nie zmienił się bardzo odkąd byłem tu ostatnim razem.

W kącie w dalszym ciągu stał regał z książkami,  na środku niewielki stolik z kwiatami.. Jedynie tuż obok nakastlika stał wygodny fotel, który wcześniej stał pod oknem, obok regału.

Podszedłem powoli do łóżka.

„Ohhhh….” Wymsknęło mi się ciche westchnienie.

Szczerze mówiąc.. Nie tego się spodziewałem.

Gdy Darren mnie tu przyprowadził dwa dni.. a raczej dwie noce temu, nie zwracałem uwagi na szczegóły, poza tym cała sytuacja spowodowała, że obrazy wspomnień z tamtej chwili były niewyraźne i mocno poplątane z wspomnieniami snów, więc to, co zobaczyłem praktycznie odjęło mi mowę.

 

Dziewczyna leżała na plecach, obłożona poduszkami, a ręce miała ułożone wzdłuż ciała na kołdrze.

Wciąż była tak piękna jak zapamiętałem znad strumienia, jednak blizny które wtedy wziąłem za tatuaż, były dużo bardziej widoczne.

Czerwona, napuchnięta siatka ran, jak gruba pajęczyna oplatały jej lewą stronę twarzy, szyję,  i ramię aż do palców drobnej dłoni.

Kilka nitek sięgało nawet kącika jej ust.

Całą twarz i ręce pokrywały gojące się już na szczęście bąble od oparzeń.

Jednak najgorsze z tego wszystkiego było to, że dziewczyna była praktycznie łysa.

Nie miała włosów na głowie, brwi ani rzęs.

Jedynie na prawym przedramieniu został delikatny meszek, jasnych drobniutkich, przypalonych włosków..

Na ten widok nogi się pode mną ugięły.

Nie taki widok chciałem zobaczyć.

Choć z jednej strony byłem wdzięczny Losowi za to, że ona żyje, to jednak nie mogłem sobie wyobrazić momentu w którym się obudzi.

Dotknąłem delikatnie jej dłoni.

Poczułem jak lekko drgnęła, jednak wciąż pozostawała nieprzytomna.

Spojrzałem na Mabbet, potem na Darrena.

Pokręcili głowami, w niemej odpowiedzi na niezadane pytanie.

„To i tak cud, że ona żyje.. Po tym wszystkim..” zaczął Darren, ale widząc moją minę nie mógł skończyć.

„Czy.. Mogę tu zostać?” spytałem.

„Ale.. i tak nic nie możesz..”

„Chcę przy niej być jak się obudzi.. chcę.. żeby ktoś przy niej był.. żeby nie była sama..” powiedziałem cicho.

„Tak.. To chyba dobry pomysł..” poparła mnie niespodziewanie Mabbet.

„Chodź.. Później go zmienisz..” powiedziała do Darrena ciągnąc go za sobą.

Gdy zamknęły się za nimi drzwi, starając się nie robić hałasu odsunąłem nakastlik od łóżka, a na jego miejsce przysunąłem fotel, tak, żebym mógł siedzieć w nim tuż obok niej.

„Nie zostawię cię z tym samej..” szepnąłem.

Dziewczyna spała, a jej spokojny oddech napawał mnie nadzieją na to, że wszystko jakoś się ułoży.

 

Żeby jakoś umilić sobie czas oczekiwania na jej przebudzenie, podszedłem do biblioteczki i sięgnąłem po książkę, której wcześniej nie byłem w stanie przeczytać. Jednak odkąd Olaf poduczył mnie runów, mogłem pokusić się o próbę przeczytania tej książki, która jako druga po Dungeon Oratoria przykuwała moją uwagę, a której tytułu nawet nie byłem w stanie wcześniej zrozumieć.

Oprawiona w szarą skórę, z wytłoczonymi, niegdyś chyba srebrnymi runami, nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle innych książek.

„The Dark Tales” głosił skromny, pisany runami tytuł.

Otwarłem ją i zerknąłem na pierwszą stronę.

„The Dark Tales – Klechdy i baśnie Drowów, zebrane i opracowane przez Drizzt`a Do'Urden.”

„Czemu nie..” pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.

Usiadłem w fotelu.

Z zewnątrz dobiegały stłumione odgłosy życia.

Wąski promień słońca, który znalazł sobie drogę przez zasunięte zasłony, pełzł powoli po podłodze, oświetlając po kolei deski w podłodze i zmieniał swoją długość w miarę jak słońce przesuwało się po niebie.

A ja… Nasłuchując miarowego oddechu śpiącej dziewczyny zagłębiałem się coraz bardziej w egzotyczny świat Mrocznych Elfów…

 

 

CDN.