Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?
Fanstory na podstawie Serii nowel:
“Is It Wrong to Try to Pick
Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa Oomori Fujino
Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 09.2019
Rozdział 2.
Quest
„Te łajzy dostały na co zasłuzyły” powiedział Iwan.
„Choć łosobiście obcion byk im jesce małe conieco..” dodał z groźnym grymasem na twarzy.
„No, ale dobrześ mi się sprawił chłopce.” Rzekł, i
położył mi rękę na ramieniu.
Siedzieliśmy razem
w stajni, na wozie, na którym Iwan umościł dla nas dwa wygodne posłania.
„W hotelu mi dusno” powiedział wykręcając się od odpowiedzi gdy
pytałem czemu śpimy w stodole.
Nie wiem, może nie lubi ciasnych pomieszczeń, albo
głosów dobiegających z sąsiednich pokoi.. a może zwyczajnie go nie stać.. Nie
zgłębiałem tego, bo tak szczerze mówiąc mi też to pasuje.
Miałem okazje zobaczyć Hotel od środka, gdy
odprowadziliśmy Devanę – dziewczynę którą przypadkiem uratowaliśmy.
Miała tam wynajęty pokój – tak samo jak inni
podróżni jadący dyliżansem do Reanore.
Chyba źle bym się tam czuł.. Wąskie korytarze, małe
pokoje, mnóstwo ludzi a ich głosy słychać przez cienkie ściany..
Devana, gdy tylko
dowiedziała się że też jedziemy do miasta, spytała czy może jechać z nami.
Trudno się
jej dziwić. Kurt i Frank byli przydzieleni do ochrony ich dyliżansu, więc miała
złe wspomnienia.. Poza tym, przez nas dyliżans prędko nie odjedzie.. Ta dwójka w
najbliższym czasie (jeśli w ogóle) miecza do ręki nie weźmie, a pozbawiony
ochrony był by łatwym łupem dla bandytów czy potworów, więc pasażerowie musieli
chcąc-nie chcąc poczekać aż uda się zatrudnić nową obstawę.
Iwan zgodził się na jej prośbę, choć od tego czasu
jest jakiś trochę.. Nie wiem jak to opisać.. „myślący” .. Tak, jakby coś cały
czas zajmowało jego umysł.
„Nie chciałem mu dłoni obciąć.” Powiedziałem cicho.
„To był przypadek..”
„Przypadek – nie przypadek. Ta łajza mo szczynście
że na ciebie trafił, bo jo byk go skrócił o głowe” odrzekł Iwan.
Wtedy, na moment, wpadł znowu w Berserk. Mało
brakło a zabił by Kurta. Nawet nie próbował go obezwładnić, tylko ciął go toporem prosto w głowę. Kurt nie zdążył
się całkiem uchylić i topór ześlizgnął się po jego głowie obcinając ucho a
następnie ramię.
„To
dziewczę.. To mogła być czyjaś Mari”..
Iwan do tej pory, na samą myśl o tej sytuacji zaciska ze złości pięści.
Zresztą ja też, tak w głębi serca, nie czuję się
winny.
Nie jest mi z tym dobrze. Wiem, że gdzieś we mnie,
w środku, mały demon okrucieństwa zaciera z radości ręce gdy czuje, jak staram
się usprawiedliwić to co zrobiłem, zasłaniając się poczuciem wymierzenia
słusznej „kary”.
„Posłuchaj chłopcze” rzekł Iwan bardzo poważnym, „Akademickim” tonem.
„Jeszcze jesteś młody, całe życie przed tobą, więc
musisz być gotowy do podejmowania takich decyzji.” Powiedział, jakby czytał mi
w myślach.
„Zajrzyj w głąb siebie i zobacz, co tam widzisz?”
„Złość.. Nienawiść.. Iwan, tak nie powinno być!!”
odrzekłem.
„To naturalne” powiedział. „Ja mam tak samo. Ledwo
się powstrzymałem” odrzekł zaciskając pięści.
„Tu nie ma jak inaczej ukarać zbrodniarza. Nie ma
sądu. Nie ma wojska. Nie ma władzy.”
„Musisz być gotów na podjęcie decyzji. Zawsze i
wszędzie.” Powiedział.
„Te bydlęta zachowały się gorzej niż potwory z
Lochów. Przez akt, jaki chcieli dokonać,
odrzucili swoje człowieczeństwo. Zasłużyli na śmierć.”
Choć w głębi serca podzielałem jego zdanie, jednak
zwykłe współczucie nie dawało mi spokoju.
„Bałem się że mnie zabije..” powiedziałem cicho.
„Chciałem go tylko zranić żeby wypuścił sztylet..” dodałem.
„Wiedział na co się pisze, gdy tylko wyciągnął
broń” powiedział szorstkim głosem Iwan.
„ Gdyby chciał się po prostu bić – użył by pięści.”
Dodał.
„Posłuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru tego
powtarzać.”
„Broń zabija. Jeśli ktoś wyciąga broń – to znaczy
że godzi się na wszelkie konsekwencje jej użycia. Z odebraniem życia włącznie.
Koniec. Kropka.”
„I żebyś mi nie miał żadnych wątpliwości, gdy
następnym razem ktoś skieruje broń na ciebie lub twoich przyjaciół.” Dodał na
koniec.
„Dobrze” powiedziałem cicho.
„CZYŻBY?” zapytał Iwan z mocą w głosie..
„Obiecuję. ”.. odpowiedziałem patrząc mu w oczy.
Iwan szczerze się uśmiechnął.
To we mnie dojrzało.. Widok naszej wioski
zaatakowanej przez Orki. Martwych ludzi.. Allany.. A niedawno o mało co nie
zgwałcona Devana..
Tak. To właśnie skierowało mnie na moją drogę.
Chciałem ich chronić. Chciałem, by nie było
niepotrzebnych śmierci, bólu..
Zrozumiałem że nie mogę się wahać. Nie mogę mieć
wątpliwości.
Jeśli ktoś atakuje niewinnych – powstrzymaj go.
Nawet gdybyś musiał zabić.
Moja niepewność zniknęła.
Muszę wiedzieć czego chcę i do czego dążę, inaczej
nigdy nie osiągnę swojego celu – pomyślałem.
„A..ale żeby od razu obcinać mu ogon?!”..
„Wcale zek mu go nie obcion!” powiedział
energicznie Iwan wracając do Normalności.
„…he?!”
„Wies.. Jak walcys z oguniastymi potworami, to je
cołkiem zwycajno technika..” powiedział.
„Odbijos topurem jego pazury, łobracos siem siłom
inercyi, łapies dziada za łogun i ‘Prrask!!’ nim o ściane!!!..” .. Iwan tak się
podekscytował, że aż wstał na równe nogi demonstrując mi swoją „technikę”..
Nie byłem w stanie wykrztusić słowa..
„Som sie mu urwoł..” dodał cicho po chwili,
wzruszając ramionami i patrząc z
zawstydzeniem w ziemię..
Mimo że trochę żal mi się zrobiło Kurta, nie mogłem
się powstrzymać od gromkiego śmiechu.
Choć byłem nieprzytomny i nic nie widziałem,
nietrudno mi sobie wyobrazić całą ta sytuację..
I.. naprawdę .. wiele bym dał, żeby zobaczyć minę Iwana gdy się
zorientował że jego technika troszkę.. zawiodła..
Śmiech rozładował napięcie i w końcu mogliśmy się
położyć spać.
Emocje tego dnia sprawiły, że zasnąłem praktycznie
od razu i spałem jak dziecko do rana, pomimo chrapania Iwana i głośnych bąków
Klemensa.
…***…
Wstaliśmy
wcześnie, jeszcze zanim słońce wzniosło się ponad drzewa.
Zaczęliśmy się powoli przygotowywać do drogi,
porządkować rzeczy na wozie i szykować miejsce na dodatkowy bagaż i pasażera.
Nie spieszyliśmy się. I tak musieliśmy czekać aż otworzą gospodę i będziemy
mogli zjeść śniadanie przed wyruszeniem.
Umówiliśmy się że Devana do nas dołączy w
gospodzie, jednak chyba nie mogła spać, bo po chwili zobaczyliśmy ją w drzwiach
stajni.
Stała tam, sama, z niedużą torbą podróżną na
ramieniu, i trochę roztargnionym wzrokiem szukała naszego wozu.
Podniosłem się i zacząłem machać w górze ręką.
„Hej, Devana! Tutaj jesteśmy!” Cicho krzyknąłem.
Od razu mnie zauważyła, pomachała mi i raźnym krokiem
ruszyła w naszą stronę.
„ To cały twój bagaż?” spytałem.
„Tak, to wszystko.” odparła. „Nigdy nie zabieram w
podróż więcej niż zdołam z łatwością udźwignąć..” dodała z lekkim uśmiechem..
Wziąłem od niej torbę i ułożyłem obok naszych
rzeczy. Iwan poszedł przynieść wody dla konia, a my usiedliśmy na chwilę i
zaczęliśmy rozmawiać. Była ciekawa skąd pochodzimy i jakie mamy dalsze plany,
więc opowiedziałem jej o naszej wiosce, o tym że wyruszyliśmy do miasta żebym
mógł się nauczyć fechtunku, choć pominąłem przyczynę podjęcia tej decyzji.. Nie
powiedziałem o ataku orków, bo po tym, co przeszła ostatniej nocy uznałem, że
będzie lepiej jak oszczędzę jej przykrych wrażeń.
Dzięki tej rozmowie, miałem okazję nieco opanować
swoja nieśmiałość jaką początkowo czułem w jej obecności. Była bardzo otwarta i
szczera, nie skrywała emocji a gdy w pewnym momencie ze śmiechem położyła mi
rękę na ramieniu, poczułem się jakbym właśnie rozmawiał ze starszą siostrą..
Co było trochę dziwne, bo choć sam miałem
osiemnaście lat, to ona jednak wyglądała na młodszą.. Przy okazji miałem
możliwość lepiej jej się przyjrzeć.
Była troszkę niższa ode mnie, ubrana w prostą,
dopasowaną w talii i dość luźną u dołu, sięgającą jej tuż za kolana sukienkę, w
lekko zielonym kolorze.
Kasztanowe włosy starannie upięte opadały jej na
plecy, a na szyi miała pasującą kolorem do błękitnych oczu apaszkę. Jej końce
opadały na krągłe piersi lekko odsłonięte w skromnym dekolcie. Siniak na policzku bardzo się zmniejszył,
widać że szybko się goi, a ona nawet nie starała się go ukryć.
Zresztą, taka drobnostka nie mogła odebrać uroku
jej ładnej twarzy.
Chyba zauważyła że się jej przyglądam, bo zaśmiała
się radośnie, wstała, odeszła kilka kroków, złapała koniuszkami palców rąbki
sukienki, obróciła się przede mną i spytała:
„Ładnie wyglądam?”
Musiałem wyglądać na zakłopotanego, bo oparła jedną
dłoń na biodrze i przechylając figlarnie głowę dodała jakby zawiedziona:
„.. Nie ładnie?”
„Nn..nie.. Nic z tych rzeczy.. Wręcz ślicznie!”
powiedziałem cały się czerwieniąc.
„Cieszę się.” Odparła z uśmiechem. „Bardzo się
starałam zrobić dobre wrażenie na moim Bohaterze” dodała radośnie.
„Samo układanie włosów zajęło mi ponad pół godziny,
i mało nie dostałam szału bo mi nie wychodziło!” powiedziała z udawaną irytacją, po czym
szybko zamrugała oczami.
Całe napięcie zupełnie ze mnie opadło i roześmiałem
się szczerze.
Po chwili wrócił Iwan z wiadrem wody i powiedział
że właśnie otwarli gospodę i możemy iść coś zjeść.
Wstałem natychmiast i poszliśmy na śniadanie.
Dzięki temu że było jeszcze wcześnie, w gospodzie
było tylko kilku gości.
W sumie mogliśmy usiąść gdzie chcieliśmy, ale Iwan
wybrał ten sam stolik koło kuchni gdzie siedzieliśmy wczoraj.
„Coby dziołchy nie musiały tak daleko latać z
talezami” .
Zamówiliśmy jajecznicę na bekonie z fasolką i
podpiekany chleb, do tego dla Iwana piwo a dla nas gorącą herbatę ziołową.
Po chwili parujące talerze stały przed nami a ja
nie mogłem się nadziwić że Iwan zdecydował się tylko na dwie porcje..
„Wis.. po fasuli mom strasne wiatry a.. Klemens mo
cuły nos..” powiedział mi na ucho widząc moją zdziwioną minę. Starczyło jednak
na niego spojrzeć, żeby wiedzieć że to nie o Klemensa nos się tak martwił.
W ogóle był trochę inny niż zazwyczaj. W
obecności Devany nie klął, mówił po
książkowemu i widać było że okazuje jej duży szacunek. Pomyślałem, że będę
musiał go o to zapytać na osobności.
Przy śniadaniu trochę rozmawialiśmy o błahostkach,
jednak nie dawało mi to spokoju i w końcu zapytałem Devanę, dlaczego
zdecydowała się wybrać w podróż całkiem sama.
To, że młoda
i ładna dziewczyna podróżuje bez towarzystwa, to wręcz proszenie się o kłopoty.
„Pojechałam odwiedzić moją rodzinę, a nie mam
nikogo, kogo mogłabym poprosić o towarzystwo” odparła poważnym głosem.
„To niezbyt mądre w tej okolicy” powiedział
poważnie Iwan.
„Czemu nie poprosiłaś kogoś z rodziny by cię choć odwiózł?”
spytałem.
„To.. ..nie było możliwe.” Odparła ze smutkiem.
Przy stoliku na chwilę zapadła niezręczna cisza.
Prawie skończyliśmy jeść, gdy otwarły się drzwi
gospody, i weszło do niej dwóch dobrze ubranych prumów.
Prumy w zasadzie nie różnią się od ludzi, poza tym,
że są niżsi i szczuplejsi.
Brak wzrostu nadrabiają sprytem i inteligencją, a
ich drobne, zręczne palce nadają się świetnie do pracy w jubilerstwie i..
złodziejstwie.
Tych dwóch jednak nie wyglądało na jubilerów, a już
w zupełności nie na złodziei.
Dobrze skrojone surduty świetnie na nich leżały, a
eleganckie, czyste buty i nieduże meloniki dopełniały biznesowego charakteru gości.
Od razu skierowali się do naszego stolika.
„Aha.. Przyszedł mój Rabat” mruknął pod nosem Iwan
„Witamy serdecznie naszego Dobrodzieja i jego
towarzyszy!” powitali serdecznie Iwana, obdarzając nas szerokimi uśmiechami.
Poczułem się trochę niepewnie.
„Co was do mnie sprowadza?” spytał Iwan. „Nie
przyszliście się po prostu przywitać.” stwierdził, i założywszy ręce na piersi
oparł się plecami o ścianę. Widać było ze uważnie obserwuje naszych gości.
„Możemy..?” powiedział jeden i obaj przysunęli
sobie krzesła do naszego stolika.
„Czujcie się jak u siebie..” odrzekł łaskawie Iwan,
wyszczerzony w czymś, co z założenia miało chyba być uśmiechem.
Nasi goście odwzajemnili grymas i zajęli miejsca
przy stole.
„Może nas przedstawisz” powiedział drugi.
„Ah tak.. zapomniałbym.. Kochani – przed wami dwa najbardziej
wyrachowane skur..czybyki jakie można w tej miłej okolicy znaleźć.” Rzekł
zjadliwie.
„Bracia Alex i Nod Drumhold. Właściciele tego
przybytku”.
No to jesteśmy w domu.. pomyślałem łącząc w myślach jedną linią tych dwóch prumów i Iwanowy Rabat..
„Och.. czymże zasłużyliśmy sobie na tą drobną nutkę
sarkazmu..?” Spytał z uśmiechem Alex.
„Aaa.. niczym.. Tak mi się powiedziało..” odrzekł
Iwan, po czym pochylając się w przód, oparł łokcie na stole a dłonie złączył
czubkami palców.
„Jeszcze raz.
Czego chcecie.” Powiedział zimno Iwan.
„Mamy dla Ciebie robotę”. Powiedział spokojnie Nod
patrząc Iwanowi w Oczy.
…***…
„Kur..twa, na starość znowu muszę jakieś lochy
czyścić..” klął pod nosem Iwan zaprzęgając Klemensa do wozu.
Niespodziewana
wizyta właścicieli gospody, a jak się w sumie okazało – całego przybytku, z
Hotelem, sklepem i stajniami włącznie, spowodowała, że musieliśmy nieco zmienić
nasze plany.
„Mamy dla
Ciebie robotę.. twoja jego mać.” Nie przestawał marudzić.
„Hej, Iwan.. Co się złościsz, przecież sam mówiłeś,
że już kiedyś wyczyściłeś te lochy, więc to chyba nie problem?” powiedziałem.
„Poza tym, i tak nam w sumie po drodze, tylko
trochę zboczymy z trasy.” Dodałem zerkając na mapę.
„Lochy to jest
nic..” rzekł Iwan. „Raptem trzy
poziomy pod ruinami starego Dirthall” dodał, spluwając za siebie.
„Ale tam musi być coś więcej, bo inaczej sami by
sobie z tym rade dali” dodał.
„Coś więcej?” spytałem niepewnie.
„No tak” odrzekł Iwan. „Tylko nie wiem co.” Dodał
po chwili.
„Co to właściwie za lochy?” zapytałem, bo
kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
„To stare ruiny zamku Dirthall” powiedziała Devana.
„Wybudowane podczas pierwszej inwazji Rakii na
kontynent.” Dodała.
„Takich ruin w okolicy jest wiele,” opowiadała Devana
. „ Budowali je za każdym razem, jak tylko udało im się zająć jakiś większy
teren, a ponieważ do walki używali magicznych mieczy, szło im to szybko, bo
mieli prawie że nieskończone zasoby ludzkie..”
„Dużo wiesz na ten temat” powiedziałem z
zainteresowaniem.
„ .. tak.. dość dobrze znam historię..” odparła
wymijająco..
Zauważyłem że Iwan uważnie się jej przyglądał.
„Jako ciekawostkę dodam,” powiedziała, „Że te zamki
są prawie identyczne.”
„Jak to?!” spytałem zdumiony..
„To proste.” Powiedział Iwan.
„Armia Rakii szybko zdobywała teren dzięki
magicznym mieczom. Potrzebowali umocnionych posterunków, by utrzymać teren. Gdy
wybudowali pierwszy, i okazało się że jest wystarczająco dobry – po prostu
kopiowali jego plan za każdym razem, zmieniając jedynie drobne szczegóły w
zależności od potrzeb czy ukształtowania terenu”
„Czyli jednym słowem – jak widziałeś jeden – wiesz
jak wyglądają wszystkie” powiedziałem.
„Prawie..” Powiedziała Devana. „Moja rodzina..
zbadała dużą część okolicznych ruin i mogę to potwierdzić.” Powiedziała z
pewnością w głosie.
„W takim razie o co chodzi Iwan?” zapytałem, bo nie
wiedziałem co tak naprawdę jest powodem jego zmartwienia.
„Potwory, które się gnieżdżą w tych ruinach też są
zwykle podobne” odparł.
„Koboldy, Gobliny, Jaszczurołaki.. Takie tam..
słabiaki..”powiedział.
„Ale u nas we wsi pojawiły się Orki.. a z tego co
te dwa drobne cwaniaki mówiły, to w ruinach Dirthall też..” Iwan się zamyślił.
„Nie podoba mi się to.” Powiedział po chwili.
„Orki, z reguły występują na poziomach dziesięć i
więcej. Więc co tutaj robią? Tak płytko
pod ziemią?”
Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.
„Devana.. Przykro mi, ale musisz zostać. Nie możemy
cię zabrać ze sobą” powiedział do zaskoczonej dziewczyny.
„Iwan..!”
„Będziemy musieli zejść do Lochów. Nie wolno nam
jej tak narażać.” odpowiedział stanowczo na mój protest.
„Więc będę czekać na was z Klemensem” powiedziała
rezolutnie Devana.
„Nawet z nim będę bezpieczniejsza niż z tą bandą
fircykowatych dupków z dyliżansu.” dodała wdrapując się na wóz.
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie a potem zamknęliśmy
nasze rozdziawione usta.
Baba z wozu – koniom lżej.. Tak mówi stare przysłowie.. A tu jest kapkę na odwrót. pomyślałem i nagle zrobiło mi się żal
Klemensa.
„Skoczę jeszcze po parę marchewek .. na drogę..”
powiedziałem, i ruszyłem w stronę karczmy.
Coś mi nie dawało spokoju.
Po naszej rozmowie zauważyłem, że Devana ma bardzo
głęboką wiedzę, zarówno z historii, jak
i geografii.. Wydaje się być bardzo
inteligentna, wykształcona i doświadczona życiowo.. jej pewność siebie pokazuje
że nie jedno już w życiu widziała..
Nie wiem..
Mnie rodzice kształcili jak mogli.. Uczyli pisać, czytać.. liczyć i tak dalej..
Pożyczali książki, nawet gazety z Orario, żeby
tylko zapewnić mi jak najlepszą edukację.. a jednak.. mimo że Devana wydaje się
być młodsza ode mnie to jej wiedza mnie onieśmiela..
Wiem, że domowe nauczanie w zapadłej wsi nic nie
znaczy, a jednak chwilami mam wrażenie, że ona jest kimś więcej.. Jak Iwan…
Kompletnie nie pasuje mi to do tej roztrzęsionej
dziewczyny, która ze łzami w oczach dziękowała mi za trochę wątpliwy ratunek..
Pamiętam jak powiedziałem:
„Tak naprawdę, to Iwan nas uratował. Gdyby nie
przybiegł na alarm Klemensa, to ja bym był skatowany, a ty…”
„To nie tak..” powiedziała biorąc mnie za rękę.
„Nawet Bogowie tak nie mierzą bohaterstwa.” Dodała
z uśmiechem na ustach.
„Czyny to
jedno. Mogą być szlachetne, wspaniałe, wielkie.. Ale jeśli nie niosą ze sobą
poświęcenia, nie są wiele warte..” powiedziała.
Czułem delikatny uścisk jej dłoni i jej ciepło, rozwiewające
moje wątpliwości, jakby płynące od serca
– do serca..
„Ignorując swoje słabości, poświęciłeś się w
obronie kompletnie nieznanej osoby.. Położyłeś na szali swoje życie i zrobiłeś
to bez zastanowienia.”
Spojrzała mi prosto w oczy. Jej wzrok zmienił się. To było tak, jakby nie
patrzyła na mnie, ale we mnie..
Gdzieś głębiej. Na moją duszę.
„Pamiętaj.” Powiedziała. „Jeśli pies zagryzie kota,
to nie jest powód do dumy. Ale jeśli kot rzuci się na psa w obronie myszy –
Obok tego nawet Bogowie nie przejdą obojętnie..”
Czyli jednym słowem – Wielkie czyny, które przychodzą z
łatwością nie są wiele warte.. pomyślałem.
Bogacz, który otworzy przytułek, w oczach Bogów będzie
wart mniej niż biedak który podzieli się ostatnią kromką chleba…
Ale skąd u niej takie głębokie przemyślenia?
Jakbym widział Iwana w kobiecej skórze… Po kilku
kolejkach.. „jak zazwycaj”
Dziewczyna, która ze łzami w oczach mówiła do mnie
„ Mój Bohater” zaczyna zyskiwać aurę.. tajemniczości.
Nie wiem co to jest, ale muszę.. Nie. Dowiem się,
co to jest.
…***…
Gdy wróciłem z dodatkowym prowiantem dla Klemensa –
ruszyliśmy w drogę.
Naszym celem jest warownia Dirthall, leżąca w głębi
młodego lasu, po drodze do Reanore. Musieliśmy zboczyć z głównego traktu, i
wjechać głębiej w las, podążając za krętym, leśnym duktem otoczonym przez gęste
krzaki i drzewa.
„Bądź czujny” powiedział do mnie Iwan. „W takich
miejscach nikt nie wie co może nagle na ciebie wyskoczyć.”
Położyłem dłoń na rękojeści miecza, i sprawdziłem
czy lekko wysuwa się z pochwy.
Z tego co mówił, w okolicy nie powinno być w sumie
nic gorszego od Koboldów czy Goblinów, a z nimi nawet ja bym sobie poradził..
Jednak pełna napięcia postawa Iwana powodowała że powoli zaczynała mnie
ogarniać panika..
„Iwan.. Co tam może być?” spytałem. Miałem wrażenie
że zza drzew i zarośli cały czas obserwują nas jakieś oczy.
„Nie wiem..” odparł. „Ale co by to nie było, to i
tak się nie dowiemy, dopóki się nam nie ukaże.” Dodał wcale mnie jakoś nie
uspakajając.
„Zwierzęta.. Las nas obserwuje..” szepnęła cicho
Devana.
„Hę?!”
„Czuję ich obecność” powiedziała zagadkowo.
„Jak to tylko zwierzęta, to nie ma się czego
obawiać.” Powiedział Iwan
„Ale czemu tu tak cicho?” zapytałem.
„Boją się.” Odparła Devana. „Przed nami czai się
coś złego. Coś, czego nigdy wcześniej tu nie było..”
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie, a następnie na
Devanę.
Widać było po niej że jest spięta.
Jej oczy zwęziły się a oddech stał się głębszy.
Wpatrywała się w ścianę lasu jakby chciała przeniknąć wzrokiem zaporę liści i
dojrzeć to, co tam się kryło.
Jechaliśmy w milczeniu a każdy z nas zachowywał
pełną czujność. Nawet Klemens, który zazwyczaj ciągnął wóz ze spuszczoną głową,
jakby zagubiony we własnych końskich myślach, teraz strzygł uszami i rozglądał
się na boki parskając co chwila.
„Zaraz zrobimy postój” powiedział Iwan.
Miał zamiar zatrzymać się na noc na niewielkiej
polanie, kilka godzin drogi od naszego celu.
„Czemu tutaj Iwan? Spytałem. „Przecież możemy
podjechać pod samą warownię i tam przenocować.. Mamy dość czasu”
„Nie chcę nocować rzut kamieniem od czegoś
nieznanego.” Odparł.
„Tu będziemy bezpieczni, a tam nie ma się gdzie
ukryć.” Dodał.
Iwan chciał przeczekać noc w kryjówce, jaką kiedyś
znalazł w pobliżu tego szlaku. Polana położona u stóp niewielkiego wzgórza
porośniętego krzakami malin i ostrężyn, była dość duża by można było na niej
rozbić obóz, a niewielka jaskinia
umożliwiała bezpieczny odpoczynek nawet kilkunastoosobowej drużynie.
„Iwan, masz łuk?” spytała nagle Devana
„Mam.. a czemu..?”
„Mogę?” przerwała mu dziewczyna.
„Tak.. jest w jukach, w tym długim pakunku obok
ciebie..” powiedział Iwan ze zdziwieniem w głosie.
„Blake, pomóż jej założyć cięciwę..”
„Dam sobie radę” mruknęła Devana i zaczęła się
przekopywać przez pakunki leżące na wozie.
„..tu jesteś..” wymamrotała wyciągając łęczysko z
pakunku..
Założyła cięciwę z jednej strony, a potem oparłszy
ten koniec o wygiętą lewą stopę, prawą wypchnęła majdan do przodu wyginając łuk
i płynnym ruchem założyła cięciwę z drugiej.
„Nada się” powiedziała, szybko oceniwszy siłę naciągu.
Razem z Iwanem nie mogliśmy oderwać od niej oczu..
„W mojej rodzinie byli sami myśliwi..” wyjaśniła,
widząc nasze rozdziawione usta.. „Przyda się wam małe wsparcie jak-by-co..”
dodała, po czym wyciągnęła kołczan ze strzałami i uważnie zaczęła je oglądać,
sprawdzając groty, lotki i wyważenie. Widać było że wie co robi, bo Iwan
uśmiechną się od ucha do ucha i pośpieszył Klemensa.
Leśny trakt zaczął się rozszerzać, a zarośla
przerzedziły się. To znak, że dojeżdżamy do polany. Wtem, naszą drogę przeciął
spłoszony jeleń.
Zatrzymaliśmy się, a Devana wstała nagle, i
wpatrując się nieruchomo w wylot traktu powiedziała cicho:
„Tam coś jest.. coś złego..”
Napięcie w jej głosie sprawiło, że ciarki przeszły
mi po plecach.
„Blake. Z wozu. Wyjmij miecz i pilnuj mi pleców”
powiedział półgłosem Iwan.
Krok za
krokiem zaczęliśmy się zbliżać do skraju polany. Powiał delikatny wiatr i
doszedł nas smród rozkładającego się mięsa. Spojrzeliśmy w tamtą stronę i nogi
się pod nami ugięły.
Wąski, leśny trakt, przecinał polanę w dwóch
trzecich. Mniejsza część, po naszej prawej, była pusta, ale w większej części,
tam gdzie u podnóża wzniesienia powinna znajdować się jaskinia – zobaczyliśmy
kilka przewróconych, zniszczonych wozów. Wokół nich walały się porozrzucane
skrzynki i pakunki a potłuczone szkło mieniło się w świetle chylącego się ku
zachodowi słońca.
Na wpół zgniłe końskie zwłoki leżały tuż za wozami,
jakby zwierzęta zostały zabite gdy jeszcze były zaprzężone.
Dojrzałem ich, gdy powoli zaczęliśmy obchodzić
zniszczone wozy. Trudno było ich zliczyć, bo ciała były rozczłonkowane i
porozrzucane pomiędzy jaskinią a wozami. Naliczyłem na szybko chyba pięć głów,
ale nie byłem pewny. Zacząłem się trząść. Cokolwiek to sprawiło, było na tyle
silne, ze rozprawiło się z co najmniej pięcioma ludźmi i zabiło trzy konie..
„Będzie w jaskini” powiedział cicho Iwan.
„Musimy go
stamtąd wypłoszyć, inaczej nie damy rady nic zrobić. Za mało miejsca.”
Dodał, po czym wsadził dwa palce do ust.
„Poczekaj! Iwan!” krzyknąłem, ale ten nie słuchał,
tylko wydał donośny, przeraźliwy gwizd.
„sssssswwwwwiiiiissssssss!!!!!!”
Nie trzeba było długo czekać. Prawie natychmiast
usłyszeliśmy jakiś odgłos dobiegający ze środka, i naszym oczom ukazała się olbrzymia postać.
Wejście do jaskini miało jakieś dwa i pół metra
wysokości, a widać było, że ta postać musiała się schylić żeby wyjść. Widać
było jedynie zarys postaci i wielką, pociągłą, białą jak kreda twarz.
„Leszy..” szepnęła ze zdumieniem Devana..
Słyszałem o nich.. W opowieściach różnie o nich
mówili. Wielki, człekopodobny stwór z ludzką, bladą twarzą. Opiekun lasu. Z
reguły nie atakował ludzi, dopóki nie robili niczego złego w jego otoczeniu.
Czasem wyprowadzał z puszczy zagubionych wędrowców, a czasem, gdy się mu
narazili – wabił w głąb lasu, gdzie czekała ich zguba..
Gdy wyszedł z jaskini i się wyprostował, zobaczyłem
go w całej okazałości.
Miał grubo ponad trzy metry wzrostu, i dość
szczupłą budowę. Długa zielona broda poprzetykana gdzieniegdzie liśćmi i
drobnymi gałązkami sięgała mu prawie do kolan. Jego szara skóra, przypominjąca
korę drzewa, spękana i pokryta tu i ówdzie mchem, mogła by go upodobnić do
starego, pokracznego buka gdyby się nie ruszał. Nienaturalnie długie, szczupłe
ramiona zakończone były długopalcymi dłońmi. Całe jego ciało, tak jak i broda,
upstrzone były brązowymi śladami zakrzepłej krwi.
Wielka, pomarszczona, biała twarz starego,
brodatego człowieka, nie była by aż tak przerażająca gdyby nie oczy.
Nienaturalnie wielkie oczy pełne.. pustki.. wręcz
hipnotyzujące, które gdzieś tam na dnie jarzyły się lekko ciemną, krwistą
czerwienią.
„To nie jest leszy jakiego znałam..” Devana wyszeptała
z trwogą.. „ To.. Potwór..”
„gggggggggrrrrrrrrrrrrrrr…”
niski, pomruk wydostał się z jego gardła, gdy tylko otworzył usta. Potężne kły
zalśniły w świetle zachodzącego słońca.
Iwan napiął mięśnie i uniósł topór.
„GGGGGGGRRRRRRRRRAAAAAAAAHHHHHHHHHH..!!!” Ryknął
Leszy i rzucił się do ataku.
Zamachnął się prawą ręką i zawadziwszy palcami o
resztki wozu posłał w naszą stronę deszcz drzazg i kawałków drewna.
Devana odskoczyła w tył, a ja skryłem się za
Iwanem, który zasłonił się swoim wielkim toporem. Stwór ruszył do ataku. Uderzył prawą ręką
tak, jakby chciał nas wbić pięścią w ziemię. Odskoczyłem w jedną stronę,
podczas gdy Iwan walnął swoim toporem w bok pięści Leszego, krzesząc iskry i
zdzierając z niej płaty kory.
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss .. ding!… usłyszeliśmy gdy Devana wypuściła strzałę w kierunku potwora.
„Devana, Nie marnuj strzał! Nie przebijesz!”
krzyknął do niej Iwan.
„Zauważyłam!’’ Krzyknęła. „ .. za lekkie.. psia jego mać..” dobiegło mnie jej marudzenie za
plecami.
Chyba mi się zdawało pomyślałem, nie mając czasu się nad tym zastanawiać, bo Leszy już atakował
drugą ręką. Uskoczyłem znowu i dostałem się praktycznie za niego. Widząc że jest
odsłonięty po ciosie, ciąłem z całych sił tuż nad biodrem, tak wysoko jak tylko
mogłem sięgnąć.
Miecz aż zawibrował w mojej dłoni od uderzenia.
Zupełnie jakbym podczas rąbania drewna przypadkowo trafił w sęk. Poczułem ból w
prawej dłoni i starałem się odskoczyć, ale miecz uwiązł na moment w ciele
Leszego. Gdy go wyszarpnąłem, chlusnęła na mnie jakaś ciecz a kątem oka zobaczyłem
ruch i poczułem uderzenie.
Thuud.. .. poczułem że lecę.. Nie że zemdlałem, tylko
faktycznie wzleciałem na moment w powietrze.
Na szczęście miękka ziemia zamortyzowała upadek, bo
inaczej pewnie bym się nie podniósł.
„Blake!!” zawołał Iwan.
„Nic mi nie jest..” wychrypiałem plując krwią i
ledwo łapiąc powietrze.
„Uciekaj!!” Ryknął, a ja dopiero teraz zauważyłem o
co mu chodzi..
Stopa Leszego była tuż nade mną i szykował się żeby
mnie wdeptać w ziemię.
W ostatniej chwili przetoczyłem się w bok unikając
śmierci.
Thhuud! Ziemia aż
zadrżała od uderzenia.
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss .. thup! Kolejna strzała przeszyła powietrze, tym razem zagłębiając się w celu.
„GgghhHRRROOOOaaaahhhhh!!! Ryknął potwór
zatrzymując się na moment w miejscu.
Wykorzystałem tą sekundę i zerwałem się jak szybko
tylko mogłem z ziemi, ignorując bolesny protest poturbowanego ciała. Kątem oka
zauważyłem wystającą z prawego oka bestii strzałę. Leszy sięgną ręką żeby ją
wyjąć, więc ruszyłem w jego kierunku, prosto pod jego łokciem i ciąłem z całych
sił. Biała, mleczna maź, podobna do soków drzewa pociekła z rany.
Tym razem inaczej ułożyłem miecz, więc choć zadałem
mniejsze obrażenia, miecz nie uwiązł, a ja pobiegłem dalej, zrobiłem kilka
kroków, przepadłem i zaryłem twarzą w trawę.
„Zuch chłopak”
usłyszałem gdy Iwan przeskakiwał nade mną.
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss .. Thup! Następna strzała uderzyła prosto w szyję, tuż pod szczęką bestii.
„ggrrgaaagghhoooohh’’ dało się słyszeć, gdy potwór
chciał wydobyć z siebie jakiś dźwięk, ale nie mógł, bo strzała, wbita prawie po
lotki, utkwiła mu w gardle.
Iwanowi to wystarczyło.
Trawa wylatywała mu spod stóp, gdy pędził na
Leszego z toporem w ręce.
Ciął dokładnie w to samo miejsce co ja wcześniej,
ale tym razem, potężne ostrze zagłębiło się w jego ciele prawie do połowy.
„Oooooggghhhh’’’ ryknął gulgoczącym głosem potwór i
zamachnął się potężną ręką na Iwana.. ale jego już tam nie było.
Dłoń Leszego przeorała ziemię i wzbiła w powietrze
chmurę pyłu i trawy.
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss .. Thup! Kolejna strzała, i kolejny ryk bestii.
Potwór przeciągnął ręką po oczach łamiąc obie
strzały, ale nic mu to nie dało. Był oślepiony.
Wymachiwał w szale rękami jak cepami na wszystkie
strony, niszcząc resztki wozów, wybijając wielkie dziury w ziemi i wyrzucając w
powietrze kępy trawy i kamieni.
Ledwo stojąc na nogach, podpierany przez Devanę
schroniłem się u wejścia do jaskini, gotów w każdej chwili skryć się w środku.
Jak zauroczeni obserwowaliśmy scenę jaka rozgrywała
się przed nami.
Leszy szalał.
Na oślep młócił rękami powietrze, uderzał w ziemię
i roztrzaskiwał skrzynie walające się w koło.
Iwan uchylał się zręcznie przed każdym ciosem nie
starając się blokować.
Po pierwszym razie, gdy zobaczył jak twarde są
ramiona Leszego – nawet nie podejmował takiego ryzyka.
Czekał na swoją szansę.
Widać było, jak spod nastroszonych brwi błyszczące,
czarne jak węgiel oczy uważnie obserwują przeciwnika..
Błysk – wyczekany moment nastąpił i Iwan wystrzelił
jak z procy wzbijając tuman kurzu za sobą.
Gdy Leszy akurat miał prawą rękę uniesioną w górze
– Iwan ciął toporem pod pachą.
Chlusnęła mleczna posoka a potwór stęknął głucho..
Przez strzałę, wciąż tkwiącą w gardle nawet nie
mógł ryczeć z bólu.
Z jedną bezwładną ręką, oślepiony, Leszy opadł
powoli na kolana.
Tak, jakby zdawał sobie sprawę, że przegrał, że nie
ma już szans by odwrócić swój los.. Tak jakby pogodził się z tym co nastąpi.
Iwan stanął przed nim z toporem w ręce.
Krawędzie jego ostrzy pulsowały delikatną
czerwienią, sprawiając wrażenie, że wyryte na jego ostrzu runy odpowiadają na
uderzenia serca jego właściciela.
Leszy uniósł w górę głowę, zupełnie jakby chciał
ostatni raz spojrzeć w niebo.
Zzzzziiiinnnng…
Otoczony czerwienią, srebrny łuk oddzielił jego
głowę od tułowia i Leszy upadł ciężko na ziemię.
Po tym zwycięstwie nie było okrzyków radości.
Devana miała łzy w oczach.
Ja nie mogłem wykrztusić słowa a Iwan..
Iwan podszedł powoli do leżącego przed nim
bezgłowego korpusu i ciął toporem, po czym w powstałą szczelinę włożył rękę.
Gdy ją wyjął, ściskał w ręku połyskujący, pulsujący
życiem kryształ.
Wciąż trzymał go w dłoni i patrzył na niego, gdy ciało
Leszego zamieniało się w wolno opadający szary pył. Pozostał po nim tylko duży
kawałek twardej jak drewno skóry.
„Będzie z tego dobra tarcza” rzekł beznamiętnie i
ruszył w stronę naszego wozu.
Było już zupełnie ciemno, gdy skończyliśmy układać
ciała koni i poległych kupców na wielkiej stercie, złożonej z przyniesionego z
lasu drewna, połamanych wozów, skrzyń i
towarów.
W ciszy rozpaliliśmy ogień.
Wcześniej, Iwan przeszukał wszystkie ciała w poszukiwaniu
ozdób, klejnotów czy papierów które mogły pomóc w zidentyfikowaniu zmarłych.
Wszystko co znalazł, zawijał w osobne kawałki
płótna i chował do skrytki na wozie.
„Dam to Drumholdom” powiedział „Przynajmniej znajdą
ich bliskich..” dodał po chwili.
„Można im zaufać?” Spytałem
„To cwane i wyrachowane typki.. ale mają swój
Honor.”
„Czy to było to o co im chodziło gdy zlecali ci tą
robotę?” spytałem patrząc na płonący na środku polany stos.
„Nie sądzę” odparł. „A nawet jeśli, to tylko mała
część..” dodał po chwili.
„T..ten Leszy.. Devana.. wyglądało jakbyś.. go
znała..?” spytałem drżącym głosem.
„Tak..” Odparła. „I chyba nie tylko ja..”
W osłupieniu spojrzałem na Iwana.
Patrzył na płonący stos.
Blask płomieni tańczył na jego twarzy a po jego brodzie
spływała łza.
W dłoni dalej ściskał nieduży, połyskujący
kryształ…
…***…
„Moja rodzina to sami myśliwi” powiedziała Devana.
Siedzieliśmy w jaskini. Wóz blokował wejście a stos
na środku polany płonął, rzucając feerię świateł na ściany jaskini.
Za nami Klemens skubał wiązkę siana i pierdział
niemiłosiernie.
Taj Iwan jak i ja – byliśmy w szoku obserwując
popis łuczniczego mistrzostwa Devany, i oczywiście teraz, gdy emocje po walce
trochę opadły – nie omieszkaliśmy jej zapytać.
„ Było nas piętnaścioro i często razem
wychodziliśmy na łowy..”
„Sama część z nich szkoliłam w łucznictwie..”
dodała z dumą.
„Dla naszej rodziny najważniejszym było by nie ranić
niepotrzebnie, więc kładliśmy duży nacisk na celność.” Powiedziała.
Kochali las i zwierzęta. Owszem, trąci hipokryzją
fakt, że byli przy okazji myśliwymi.. ale starali się żyć z Lasem w symbiozie.
Jeśli nie możesz oddać czystego, pewnego strzału – nie
strzelaj.
To było ich motto.
Polowanie to był ich sposób na życie. Ale nie
robili tego dla samego zabijania.
Jeśli zebrali dość mięsa, by zaspokoić potrzeby –
zaprzestawali polowań. Nie polowali też podczas rui, czy gdy młode nie dorosły
na tyle by mogły o siebie zadbać. Nigdy nie używali sideł.
Ich działania nie pozostawały bez uwagi Leszych.
Jako demony lasu, jego pasterze, Leszy troszczyli
się o równowagę w lesie tak samo jak Elfy czy Driady.. Przemierzali dzikie
ostępy pomagając odejść starym czy chorym zwierzętom, albo wspierając młode w
ich drodze do dorosłości.
Siłą rzeczy, ich drogi krzyżowały się z ludzkimi.
Widząc z jaką troską i uwagą rodzina Devany
traktowała puszczę, szanowali ich i nie przeszkadzali w polowaniach.. Czasem,
gdy rodzina Devany była w pobliżu, wręcz kierowali w ich stronę starsze, czy
słabsze osobniki by pomóc im godnie odejść, a zarazem chronić resztę stada.
„Ja też go znałem…” powiedział Iwan.
„Spotykałem go często, gdy czyściłem jaskinie i
zapadliska z podrzędnych potworów.. parę razy wskazał mi drogę..” rzekł z nostalgią w głosie.
„Może dowiemy się czegoś jutro.” Powiedziała cicho
Devana.
„Mieliśmy ciężki dzień a jutrzejszy może być nawet
gorszy, więc radziła bym się położyć i dobrze wypocząć.” Dodała i zaczęła
układać się na posłaniu..
Chciałem ją
jeszcze o tyle rzeczy wypytać.. ale widać było, że ma dość rozmowy i chce by
dać jej spokój, więc odpuściłem.
Zerknąłem na Iwana, ale ten, poszedł w jej ślady i
już leżał na boku przytulony do trzonka swojego topora.
Taaa… jeszcze zacznij ssać kciuk, to już w ogóle… pomyślałem kładąc się na poslaniu.
Potłuczone żebra bolały przy każdym ruchu, bo Iwan
dał mi tylko połowę mikstury.
„Do miasta jeszcze daleko, a zapasy się kończą.” Powiedział.
„Poza tym musisz się przyzwyczajać do bólu. Nie
zawsze będziesz mieć takie cuda pod ręką.” Dodał poważnie.
Devana sprawnie opatrzyła moje rany kompletnie
ignorując fakt że byłem bez koszuli i cały czerwony ze wstydu na twarzy. Otrzymaną
od Iwana maścią smarowała moją popękaną i obtartą skórę, w miejscach gdzie
oberwałem potężną pięścią Leszego.
„Do wesela się zagoi” powiedziała żartobliwie,
pomagając mi założyć koszulę.
Devana.. myślałem
odwracając głowę w jej stronę.
Leżała na boku, przykryta kocem i wyglądało na to
że spokojnie śpi.
Siniak na policzku już był prawie niewidoczny.
Włosy niedaleko jej rozchylonych lekko ust poruszały się delikatnie w rytm jej
oddechu.
Jest dla mnie zagadką.
„Było nas piętnaścioro..” „Sama część z nich szkoliłam..”
przypomniały mi się jej słowa.
Jak to możliwe? Myślałem. Miała czternaścioro
rodzeństwa? Czy jak? Przecież wygląda na dziewczynę w moim wieku.. może
niewiele starszą ode mnie..
Do tego jej wiedza i umiejętności..
Bardzo chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na
temat jej samej, oraz jej rodziny. Ale nie wypadało tak wprost zapytać,
zwłaszcza, że kiedy ostatnio na ten temat wspomniała – widać było na jej twarzy
wielki smutek.
To będzie musiało poczekać.. pomyślałem zamykając oczy.
Miałem nadzieje, że tajemnica sama się rozwieje.
Wielki stos na
środku polany wciąż płonął, a jego blask kładł się na ścianach jaskini
migotliwym spektaklem światła i cienia. Jednak daremnie szukać było dla niego
widowni. Jako ostatni z naszej grupy – zasnąłem.
…***…
Gdy
się obudziłem, było już widno. Devana krzątała się wokół małego ogniska
rozpalonego przed wejściem do jaskini, a Iwan zagarniał niedopalone resztki na
pozostałości jeszcze tlącego się stosu pogrzebowego.
„Obudziło się książątko nareszcie!” krzyknął w moją
stronę Iwan.
„Daj mu spokój. Mocno oberwał wczoraj, a poza tym
nie było go po co budzić” stanęła w mojej obronie Devana.
„Musi się nauczyć dbać o siebie, bo jak mnie
zabraknie..”
„To go trzeba było obudzić, a nie wymykać się po
cichu na paluszkach z jaskini, naucycielu
łod siedmiu boleści!” przerwała
mu z sarkazmem w głosie Devana.
„Skaranie
boskie z tymi babami..” mruczał pod nosem Iwan kończąc robotę.
Zzzziiiiup!
„Au!.. Za co..” jęknął gdy widelec wbił mu się w
zadek.
„Mówiłeś coś?” z roztargnieniem w głosie odparła
Devana zaglądając pod pokrywkę garnka.
Celność przede wszystkim.. pomyślałem przypominając sobie naszą wieczorną
rozmowę.
Trochę mi było głupio, ale też chciało mi się
śmiać, obserwując rozgrywającą się przede mną scenkę rodem ze Starego Dobrego Małżeństwa.. Nagle uświadomiłem
sobie że w tym wszystkim ja, jestem dzieckiem.. Poczułem jak się czerwienię.
„Przepraszam” powiedziałem cicho. „Iwan ma rację,
jestem kompletnie bezużyteczny..” dodałem ze spuszczoną głową.
„Nie frasuj się tak.. Piknie żeś wcora walcył”..
powiedział Iwan
„Znaczy.. Wykonałeś kawał dobrej roboty!” poprawił
się natychmiast patrząc spode łba na Devanę..
„Iwan.. Wiesz, Krasnolud mówiący poprawną Koine
jest czasem jak wykastrowany koń udający ogiera..” Powiedziała Devana.
Z dali dobiegło nas głośne rżenie Klemensa.
„Wiem, że jesteś wykształcony i oczytany, ale bądź,
proszę cię, w końcu sobą..” dodała
patrząc mu w oczy.
„A to jak już se panienka życy..” powiedział Iwan z
przekąsem i zaczął układać nasz sprzęt na wozie.
Nie wiem co między nimi zaszło jak spałem, ale
zdają się nieźle dogadywać…
„Śniadanie gotowe” Powiedziała Devana kompletnie
ignorując Iwanowe marudzenie.
Gdy podniosła pokrywkę, znad garnka uniósł się
cudowny zapach potrawki z królika. Devana ustrzeliła go z łuku dziś rano, gdy
przemykał się ukradkiem na skraju polany. Byłem w szoku, Iwan zresztą też jak
to opowiadał, bo od wejścia do jaskini było tam ponad siedemdziesiąt metrów.
„To nic wielkiego..” powiedziała Devana.. „Kwestia
praktyki.”
„Znałam Elfa, który trafiał podrzucone valis ze stu
metrów..” dodała z nostalgią w głosie.
„No.. une majom niezłe oko te Elfy..” powiedział
już normalny Iwan.
„Jedno tako Elficko carownica jak mnie uwidziała,
to od razu wiedziała żek jest Specyalny..”
dodał z dumą w głosie..
„Uhm..” mruknęła
Devana.. „Tyle że do tego nie trzeba było oka.. wystarczył nos..” dodała z
przekąsem.
„Jak zjecie, to pozbieracie garnki i miski, i pomyjecie.
.. I Wy też skorzystajcie z okazji, bo
capicie gorzej niż Klemens.”
Właśnie straciłaś sprzymierzeńca.. pomyślałem, słysząc, jak z dala dobiegło nas głośne
parsknięcie.
Fakt faktem – czuć nas było trochę. Przesiąknięci
potem po wczorajszej walce i smrodem ze stosu który jeszcze się tlił –
roztaczaliśmy wokół siebie dość.. intensywny.. zapach..
Devana już wcześniej musiała się umyć, bo pachniała
świeżością gdy nakładała nam nasze porcje – ale też nie wydawała się być jakoś
szczególnie nami zniesmaczona. W sumie.. z tego co mówiła, to nie raz brała
udział w wyprawach do Puszczy, więc obozowe życie , a w tym i zapachy, nie były
jej obce…
Jednak nawet
mając minimalny zestaw przypraw i dodatków udało jej się stworzyć arcydzieło
kulinarne!!
Znalazła na wozie Iwanowy ‘Zestaw małego kucharza’, do tego kilka kartofli, jakąś cebulę i
marchewki z Klemensowego „przydziału”
– dzięki czemu mogliśmy się rozkoszować wspaniałą potrawką, lepszą nawet od
gulaszu w karczmie „Na Rozstajach”!
„Powinnaś otworzyć restaurację!” Powiedziałem z
pełnymi ustami.
„A myślisz że co robię?” odparła pochylając się nad
miską.
„Ghulp..” Ledwo udało mi
się przełknąć.. „Że jak?” spytałem.
„Mam małą restaurację w Reanore..” Odparła. „Jest
całkiem popularna.”
„Cztery kąty.
– tak ją nazwałam i od tego czasu dorobiłam się wielu stałych klientów!” rzekła
dumna z siebie.
„Nie dziwię się” powiedziałem pochylony nad miską. „Niebo w gębie”
„Nie dziwię się” powiedziałem pochylony nad miską. „Niebo w gębie”
„Aha!.. Słysołek o tyj restaurancyji, ale żek tam
nigdy nie był bo mie nie było stać..” powiedział Iwan wycierając chlebem miskę
do czysta.
„W takim razie Serdecznie Zapraszam!” powiedziała
Devana.
„Dam ci Rabat!”
„Jednak podzienkujem..” powiedział Iwan zduszonym
głosem.
„Mom jedyn Rabat
w gospodzie Na Rozstajach i mi starcy.” Powiedział.
„Wlece się
za mnom franca ponad osiemdziesiąt roków..” dodał z przekąsem.
„Bez zobowiązań” odrzekła z uśmiechem Devana.
„Aaa.. jak tak to..”
„Jak już zjedliście, to marsz nad strumień!”
przerwała mu dziewczyna.
„Jak dalij się tak bydzies cielić, to się nom tu
zećmi” dodała, patrząc na Iwana ze zmarszczonymi brwiami.
„Dyć idymy..” powiedział Iwan zbierając miski.
„Blake! Ty lyniu śmierdzący! Syćko mom za ciebie
robić?!” krzyknął w moją stronę.
„Już idę” odpowiedziałem, zabierając z wozu mydło,
ręcznik i rzeczy na zmianę.
Poszliśmy nad strumień przepływający może jakieś
pięćdziesiąt metrów od polany, i zaczęliśmy szorować garnki.
„Iwan..” zagaiłem..
„Co sądzisz o Devanie?”
„Fajno dziewucha, ładno.. ale mo małe cycki..”
odparł Iwan..
Zaczerwieniłem się trochę, ale drążyłem dalej:
„Wiesz że nie o to mi chodzi..”
„To o co?” zapytał, jakby się nie domyślał
„Iwan, nie rób ze mnie durnia. Ty Wiesz coś o niej..” powiedziałem
stanowczo.
„Słyszałem o ich rodzinie..” powiedział cicho Iwan
szorując talerze.
„Ale nie mogę ci nic powiedzieć. Wybacz.” Dodał
patrząc mi w oczy.
„Jak to..”
„Devana prosiła by ci nie mówić. Ale uwierz mi. To
wspaniała kobieta.”
„Po co te tajemnice?” spytałem trochę zły. „Myślisz że nie można mi ufać?”
„To nie tak..” odparł. „ Po prostu nie jest gotowa żeby
ci powiedzieć. To wszystko.”
Wydawało się, że Iwan wie dokładnie kim jest ta
dziewczyna. Zna jej rodzinę i historię.. Jednak z jakiegoś powodu nie może mi
powiedzieć.
„Masz rację.. Ona Jest kimś innym, kimś więcej niż
zwykłą dziewczyną.. ale proszę, nie zmuszaj mnie bym złamał obietnicę..”
Powiedział Iwan poważnym tonem.
Nie pytałem dalej.
Rozebrałem się i wlazłem do strumienia.
Zimna woda spłukała ze mnie stres, i na chwilę
zapomniałem o dręczących mnie pytaniach. Poza tym, przed nami, ledwie parę
godzin jazdy, leży nasz cel – ruiny zamku Dirthall, a pod nim, o ile Iwan i
Devana się nie mylą – lochy.
Jeszcze w żadnych nie byłem, i szczerze mówiąc nie
mogę się doczekać aż je zobaczę. Z tego
co Iwan mówił, to po prostu piwnice, system pomieszczeń połączonych
przejściami, w których składowano zapasy czy trzymano więźniów. Jednak w tym
całym podnieceniu nie mogę zapominać, że prawdopodobnie, a raczej na pewno, te
lochy są zamieszkane przez jakieś potwory, z którymi nie mogli sobie poradzić
najemnicy braci Drumholdów.
„Iwan, mówiłeś, że po otrzymaniu
Falny rany szybciej się goją, więc czemu ty masz tyle blizn?” spytałem go
robiąc szybką przepierkę.
Patrzyłem na niego, gdy ten siedział prawie po
pierś w wodzie i zawzięcie się szorował. Jego plecy były poznaczone siecią
mniejszych i większych szram. Kilka z nich wyglądało paskudnie..
„Niektóre som jesce z kopalni..” powiedział.
„Tam to je normalne, ze albo się kawołek skały
łoberwie, albo cie jakie bydle uskodzi.. Casem stymple nie wytrzymiom i cie
ziemia przysypie.. Niebezpiecne miejsce..” opowiadał Iwan.
„Kopies se pomału idonc za zyłom złota, a tu naroz
kilof ci do dziury wlatuje. Powinksos otwór i zaglondos do środka, a tam je wieeelko
jaskinia, a na samym środku siedzi smok i pilnuje łogrumnej sksyni ze skarbami…
Idzies ku niemu po cichu coby go nie zbudzić, a ta bestyjo Jak nie ryknie! Jak
nie praśnie cie łogunem..!” Iwan wstał na równe nogi..
„…a ty go
cap, za łogun i Prrask! Nim ło ściane!” Dokończyła Devana stając zaraz za
nami.
Plask! Iwan
błyskawicznie zanurzył się po samą szyję w strumieniu.
„Myślałam że mamy robotę do zrobienia, a wy tu
sobie bajki na dobranoc opowiadacie!” powiedziała wyraźnie rozzłoszczona
dziewczyna.
„A jo zek myśloł, ze podglundanie młodyk chłopców w
kumpieli nie przistoi dobrze ułozonym panienkom!” zripostował zduszonym głosem Iwan..
Ooo hhh… jak długo ona tam stała? Przeszło mi przez głowę. Dopiero co wyszedłem ze
strumienia, cały goły a i teraz miałem ledwo gacie na sobie..
Poczułem że moje uszy płoną..
„Dobrze myślałeś.” Odparła Devana.
„Dobrze ułożonym nie przystoi, a i ty młody już nie
jesteś ” dodała, po czym uśmiechnęła się zjadliwie.
Nabrała wody do wiadra, odwróciła się na pięcie i
odeszła w stronę obozowiska.
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie.
„Chyba się musimy pośpiesyć” powiedział, po czym
wyszedł ze strumienia i zaczął się wycierać.
Szybko się pozbieraliśmy i wróciliśmy do obozu.
…***…
Więc to jest Dirthall .. pomyślałem, gdy
po paru godzinach jazdy ukazał się nam widok starego, częściowo zniszczonego
zamczyska.
Stojące na szczycie niewielkiego pagórka, ruiny nie
przedstawiały się imponująco.
Z dwóch wież – tylko jedna była w całości, szczątki
drugiej walały się rozrzucone po całym dziedzińcu. Potężna brama zrobiona z
solidnych, okutych stalą belek była zamknięta, bo podtrzymujące ją w górze
łańcuchy przerdzewiały i rozpadły się.
My, dostaliśmy się przez wielką wyrwę w murze.
„Uuuch.. Ktoś tu niezłej magii użył” powiedziała
Devana oglądając z zainteresowaniem nadtopione krawędzie wyrwy.
Trzymetrowej grubości mur był prawie całkowicie
zniszczony na długości prawie dziesięciu metrów. Wyglądało to tak, jakby
potężna kula ognia eksplodowała i unicestwiła ten odcinek umocnień..
„To jesce nic.. Tessalia jak roz przyje..waliła
zaklynciem, to dziure do nastympnej groty wybiła na trzydziestym poziomie..”
odrzekł rozmarzony Iwan.
Weszliśmy powoli na dziedziniec, dość rozległy, by
pomieścić co najmniej setkę żołnierzy. W centralnej części znajdował się
okazały budynek, chyba koszary, do którego prowadziły szerokie schody. Na ich
szczycie, resztki masywnych, dwuskrzydłowych wrót częściowo zasłaniały wejście.
„Musimy dyskretnie sprawdzić cy tu cego ni ma, bo
inacyj mogom nos zajść z dwók stron jak bedemy na dole” powiedział Iwan
przesuwając w bok jedno ze skrzydeł.
Kkkrrrr.. Gach!! Zardzewiałe zawiasy nie wytrzymały
i całe skrzydło uderzyło o posadzkę wzbijając chmurę kurzu i szczątków.
„To tyle jeśli chodzi o dyskrecję” powiedziała
Devana patrząc na plecy Iwana wzrokiem, który mógł wypalić dziurę w kamieniu.
„Eh.. Nie przysli my tu zwiedzać muzeum.” Odparł
podnosząc topór do góry.
Jednak niepotrzebnie się martwiliśmy. Koszary były
puste.
Dachu nie było. Chyba zarwał się podczas pożaru, bo
resztki popalonych krokwi walały się wszędzie. Belki podtrzymujące podłogę
piętra dawno przegniły i teraz zbutwiałe resztki przezierały spomiędzy trawy i
młodych drzewek które zdążyły już tu urosnąć.
„Uhh.. jesce trochę a się to wszystko do cna
rozleci” powiedział cicho Iwan.
„Jak żek tu ostatni roz był, to dach był jesce
cały” dodał po chwili.
„Nic tu po nas.” Powiedziała Devana. „Czas zejść na
dół”
„Dalej uwazom ze to nie jes dobry pomysł zebyś tam
z nami sła. ” powiedział Iwan marszcząc brwi.
„Myślisz że będę wam przeszkadzać?” Zapytała.
„To nie jest
Dungeon” odparła Devana. „To zwykłe piwnice pod starym zamkiem. Byłam już w
kilku i nigdy nic się nie stało” dodała pewnym siebie głosem.
„Skoro tak twierdzis..” Odrzekł zrezygnowanym
głosem Iwan.
Opuściliśmy zrujnowane koszary i udaliśmy się pod
rozwaloną południową wieżę.
„Tu było być wejście, do środka, ale je cołkiem
zniscone”powiedział Iwan gdy podeszliśmy bliżej.
Faktycznie, u podstawy wieży ziała wielka wyrwa, a
gruz walał się dookoła.
„Cosik wielkigo stamtąd wysło” powiedział.
„Leszy?” Spytałem.
„Niewyklucone..” odparł. „Albo te orki co ik
Drumholdowe zbiry widziały”
„Ni ma się co zastanawiać. Zaros się okaze.”
Powiedział i wszedł w ciemność.
Razem z Devaną wyciągnęliśmy magiczne lampy i
poszliśmy za nim.
Gdy schodziliśmy
po stromych schodach, poczułem, że trochę drżą mi dłonie. Bałem się. To nie
było miejsce do jakiego byłem przyzwyczajony.
Szeroki na jakieś cztery metry i tyleż wysoki
korytarz, opadał dość stromo w dół. Po chwili, naszym oczom ukazała się
przestronna komnata z sześcioma grubymi filarami podpierającymi łukowy strop,
zawieszony jakieś osiem metrów nad nami.
Miejscami, przez szpary pomiędzy kamieniami,
sączyła się woda.
Filary stały w dwóch rzędach, około dziesięć metrów
od siebie, dzieląc komnatę na trzy części. W bocznych , węższych nawach, widać
było wejścia do dalszych pomieszczeń. Po cztery z każdej strony. Na wprost nas,
na drugim końcu komnaty, mieściło się duże wejście i schody. Ale dokładnie
pośrodku, stała wielka, kwadratowa studnia. Szeroka na trzy metry i z trzech
stron otoczona około metrowej wysokości murkiem, wyglądała jak niedokończona.
„To winda towarowa” powiedział cicho Iwan. „Spójrz
w górę.”
Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem dokładnie
taki sam, wielki, kwadratowy otwór w sklepieniu, jednak teraz, przywalony
resztkami zniszczonej wieży.
„Najprostszy sposób, by przemieszczać towary
pomiędzy powierzchnią a piętrami piwnic.” Dodała zza moich pleców Devana.
Z łatwością mogłem to sobie wyobrazić, jak na
linach biegnących na najniższe piętro, ruchoma platforma obładowana skrzyniami
opuszcza się w dół i znika w ciemności.. Podeszliśmy do studni i zajrzeliśmy w
dół, ale nie było tam widać nic, poza pustką. Nie dobiegał też żaden dźwięk.
Jedynie czuć było lekki powiew stęchłego powietrza wydobywający się z niższych
pięter.
Byłem o krok od tego, by pomyśleć: „jak tu dziwnie spokojnie”, gdy naszych
uszu dobiegł ten dźwięk:
Klik, klik, klik, klik
Dźwięk pazurów uderzających o posadzkę.
Postawiliśmy nasze lampy na ziemi i unieśliśmy
broń.
Ze wszystkich stron zaczęły dobiegać nas te same
odgłosy.
Klik, klik, klik, klik
Coraz więcej i dosłownie z każdej strony.
Potem ich zobaczyliśmy. Około dwudziestu niewielkich,
poruszających się na dwóch kończynach stworów, z przypominającymi trochę psy
głowami. Miały około półtora metra wzrostu, szare ciało i długie ręce
zakończone szponiastymi dłońmi.
Koboldy. Niezbyt mocne stwory, z którymi już nie
raz miałem do czynienia w okolicy naszej wioski. Uniosłem miecz i ruszyłem
pomiędzy nie.
Walka była nad podziw łatwa. Jeden po drugim
koboldy padały na ziemię, lub zamieniały się w pył gdy udawało mi się trafić
wprost w magiczny kryształ.
Jedno machnięcie mieczem – i jeden, albo czasem
nawet dwa stwory padały na ziemię. Nim minęło pięć minut było po walce.
Rozejrzałem się zdziwiony wokół i zauważyłem, że Iwan z Devaną nawet nie
ruszyli się z miejsca. Ba! Nawet nie unieśli broni!
„Cołkiem nieźle chłopce!” rzekł gromko Iwan
szczerząc się w uśmiechu.
„Bydom z ciebie ludzie.” Dodał i zabrał się do
zbierania pozostałości po potworach.
Spojrzałem z otwartymi ze zdumienia ustami na
Devanę.
Ta, stała z jedną ręką opartą na łuku i patrzyła
nam mnie z uśmiechem.
„Czemu mi nie pomogliście?” spytałem.
„Iwan chciał sprawdzić jak sobie poradzisz.”
Odparła.
„Rzuciłeś się na nie jak prawdziwy wojownik!”
dodała z błyskiem w oku.
„Coś za łatwo poszło” powiedziałem niepewnie.
„Wcześniej, w wiosce sprawiały nam więcej kłopotów dodałem po chwili namysłu.
„Trening czyni mistrza” powiedział „naukowo” Iwan.
„Poza tym.. Tyn złom co je we wsi na stanie, się do
nicego nie nadaje.”
Iwan splunął ze złością na ziemię, po czym nie
przerywając pracy przy truchłach koboldów wyjaśnił mi o co mu chodzi.
Po pierwsze, mój
trening z nim, choć krótki, pomógł mi przyzwyczaić się do używania miecza.
Poznawszy kilka podstawowych technik, mogłem lepiej wykorzystywać sytuację,
łagodniej prowadzić cięcia, i zamiast z nim walczyć jak z opornym kawałkiem
blachy – wykorzystywałem inercję i siłę do wykonywania bardziej złożonych
kombinacji. Poza tym, udało mi się zdobyć trochę doświadczenia w walce podczas
naszej dotychczasowej podróży, co też przełożyło się na taki właśnie efekt.
A po drugie – samo ostrze. O niebo lepsze od mieczy
które były u nas we wsi, cięło ciała potworów jak masło, praktycznie nie
stawiając oporu.
Iwan nie raz złościł się na radę wioski, że nie
pozwala młodym trenować fechtunku, ale ci, zawsze mieli wymówkę.
A to trzeba w polu robić, a to drwa na zimę
zbierać, a to w las na polowanie chodzić.. A co im te parę mieczy naostrzył, to
co chwila wracały tępe i wyszczerbione, bo nikt nie umiał się z nimi prawidłowo
obchodzić.
„Jakbyś mioł Falnę chłopce, to byś na nik nawet nie
musioł mieca wyciągać..”
„Chodź Blake, trzeba sprawdzić, czy w bocznych
korytarzach jakieś nie zostały” Powiedziała do mnie Devana przerywając jego wynurzenia.
Ruszyliśmy do
pierwszego korytarza od lewej.
Plan rozmieszczenia pomieszczeń nie był
skomplikowany.
Od głównej Sali odchodziły pod kątem prostym dość szerokie korytarze, z których każdy miał
po obu stronach większe lub mniejsze pomieszczenia.
Widać że były wykorzystywane głównie jako składy
towarów, bo tu i ówdzie walały się zbutwiałe resztki skrzyń i regałów.
Jako że korytarze nie były długie, może po
trzydzieści metrów, szło nam dość szybko. Natrafiliśmy raptem na dwie małe
grupki Koboldów, z którymi błyskawicznie się uporałem.
Ponieważ wiedziałem już gdzie w ich ciałach
znajdują się kryształy – skupiałem się na tym, by ciąć prosto w nie, dzięki
czemu bestie rozpadały się od razu w pył, pozostawiając po sobie jakieś drobne
resztki, jak szpon czy oko.. Devana zbierała je, bo mogliśmy je potem wymienić
w mieście na gotówkę.
Iwan nie był zachwycony moją taktyką.
„Jak nie musis, to nie marnuj piniendzy” powiedział
tłumacząc, że powinienem raczej unikać rozbijania kryształów, które są
podstawowym źródłem dochodów poszukiwaczy przygód.
Właśnie.
Poszukiwacz przygód. Nigdy tak o sobie nie myślałem.. Jedno co chciałem
osiągnąć, to stać się na tyle silny, by po powrocie do wioski móc obronić
swoich bliskich przed niebezpieczeństwem.
Teraz jednak zacząłem dostrzegać, że ta prosta z
pozoru droga jaką obrałem, zaczyna trochę się gmatwać.
Dotarcie do miasta. Znalezienie Familii. Nauka
walki. Zebranie odpowiedniej siły i doświadczenia. Powrót do wioski. Obrona
bliskich. Co może się tu skomplikować?
Jednak okazało się, że jeszcze zanim osiągnąłem
pierwszy punkt z mojej listy, zboczyłem zdrowo z kursu. Wdałem się w bójkę,
okaleczyłem człowieka, uratowałem dziewczynę, walczyłem z Leszym, a teraz wykonuję
jakiegoś dziwnego questa, tłukąc bandy koboldów w dziwnych piwnicach w środku
lasu..
Ledwo pierwszy punkt. To co będzie dalej? Zapytałem
w duchu sam siebie i mimo woli zadrżałem.
„Coś cię trapi?” Spytała Devana.
„Nie..” odparłem. „Tylko chyba wszystko zaczyna się
gmatwać…” dodałem po chwili.
„Nie martw się. Jesteś w dobrych rękach”
powiedziała patrząc w stronę Iwana, który właśnie kończył rozstawiać magiczne
lampy, które oświetlą nam drogę w razie ucieczki.
„No dobre, Idymy dalej” powiedział, po czym
ruszyliśmy do przeciwległego końca Sali, kierując się do schodów prowadzących
na dół.
Jak poprzednio,
szerokie schody opadały stromo w dół, jednak tym razem, lekko zakręcały w
prawo, tak, że gdy się skończyły – stanęliśmy w tym samym miejscu co
poprzednio, tyle że jeden poziom niżej.
Rozkład pomieszczeń wydawał się być identyczny,
jednak tym razem, nie mieliśmy czasu nawet się rozejrzeć.
Koboldy ruszyły prosto na nas, i tym razem nawet
Iwan musiał się włączyć do walki, bo ich liczba była naprawdę przytłaczająca.
Szerokimi, płynnymi ruchami eksterminował przeciwników bez najmniejszego
wysiłku. Zająłem się swoją stroną sali, nawet nie starając się dotrzymać mu
kroku.
Iwan parł przez gromady potworów jak żniwiarz przez
zboże. Gdy kurz opadł, naliczyliśmy ponad pięćdziesiąt kryształów.
„Skąd ich tu tyle?” byłem zdziwiony.
„Różnica jednego poziomu i ponad dwa razy więcej
potworów?”
„No, ale tyn poziom jest winksy” odparł Iwan.
Szybko zerknąłem na obie strony Sali i zobaczyłem
że ma tak samo jak powyżej – po cztery boczne korytarze.
W takim razie muszą być dłuższe. Pomyślałem.
Faktycznie, gdy poszliśmy je czyścić z niedobitków,
okazało się, że są na prawie pięćdziesiąt metrów długie i mają więcej pokoi. Do
tego część pomieszczeń była dużo większa niż te powyżej, a ponieważ zamek stał
na wzgórzu, to sugerowało, ze teraz już znajdowaliśmy się pod poziomem gruntu.
Kilka razy okazało się, że po otwarciu jakichś
drzwi, w środku czekała na nas dość duża grupa przeciwników, więc nawet Devana
miała co robić.
Szyła z łuku raz po raz a jej strzały tylko
świszczały mi koło uszu.
W końcu uporaliśmy się ze wszystkimi i stanęliśmy
przy wejściu na trzeci poziom.
„Teroz może być cienzko.” Powiedział Iwan.
„Zastanówcie się czy kcecie tam ze mnom leźć.”
„Jak mógłbym cię zostawić?” powiedziałem.
„Dom se rade chłopce. W Orario żek zesed az na
trzydzieste siódme pientro, a tam potwory som duuuzo mocniejse..” Odparł z
uśmiechem.
„Z mocną drużyną i dwanaście dekad temu” dodała
Devana.
„Nie zgrywaj Bohatera jak nie musisz. Każda pomoc ci
się przyda..” powiedziała stanowczo.
„Ale jak bydzie trzeba uciekać, to samymu..”
„Nie będę się na ciebie oglądać jak zostaniesz z
tyłu jeśli o to ci chodzi.” Nie dała mu dokończyć Devana.
„Eh.. Jak chcecie.” Zgodził się Iwan.
Tak jak na piętrze powyżej, zostawiliśmy kilka
magicznych lamp żeby oświetlały nam drogę w razie odwrotu, a następnie
zeszliśmy po schodach.
„Ale zimno..” powiedziałem szczękając zębami.
Cała sala mieniła się lekko od szronu pokrywającego
praktycznie wszystkie powierzchnie.
Spojrzałem na Devanę. Musi nieźle marznąć, pomyślałem..
Była ubrana w bluzkę z krótkimi rękawami, prostą sukienkę do kolan, i delikatne buciki.
Nagie łydki i ramiona, tak jak jej policzki, poczerwieniały od zimna.
„Lodownia” powiedział Iwan. „Gdzieś tu będzie Lodowy kryształ” dodał.
Przypomniałem sobie co opowiadał o tych zamkach.
Na najniższym poziomie często była lodownia w
której Rakianie trzymali mięso i inne, łatwo psujące się produkty.
Po wybudowaniu ostatniego poziomu, konstruktorzy
czekali do zimy, a potem znosili tu wielkie bryły lodu w celu utrzymania
niskiej temperatury. Używali odpadów ze
specjalnych kryształów, które zazwyczaj wykorzystuje się do produkcji
magicznych, mrożących mieczy, a które emanowały chłodem wystarczającym do spowolnienia
topnienia lodu. Oczywiście, do naszych czasów lód już stopniał, ale sam
kryształ wystarczał by szron osiadał na ścianach a para szła z ust.
To piętro
było inne niż powyżej.
Sala była ogromna. W nikłym świetle naszych
magicznych lamp nie widziałem jej ścian,
tylko rzędy kolumn podpierających strop wysoko nad nami.
„Uważajcie”, powiedział Iwan. „Tu nie będzie
koboldów” rzekł.
Nie
będzie koboldów..
powtórzyłem w myślach.
Jak nie koboldy, to co? –pomyślałem rozglądając się. I
wtedy go zauważyłem.
Wysoki
na dwa metry humanoid o prawie czarnej skórze z pojedynczym, wielkim i
gorejącym okiem na środku czoła.
War
Shadow. Słyszałem o nich od Iwana.
Podobne
do wielkich cieni, niesłychanie szybkie i zwinne. Nie miały broni, jednak ich
długie ręce zakończone były trójpalczastymi, ostrymi jak brzytwy szponami
zdolnymi przeciąć nawet mocną skórzana zbroję.
Jeden
z nich wychynął spoza wielkiej kolumny i zdawał się nas obserwować.
Iwan
powoli ruszył w jego stronę.
Gdy
był w połowie drogi, położył na oszronionej posadzce swoją magiczną lampę i
kopnął tak, że ta sunęła po ziemi przez dobre trzydzieści metrów.
W
miarę pokonywania trasy wydobywała spoza kolumn drżące cienie kolejnych wrogów.
„Ghhheeeehhhh!!!!”
dał się słyszeć zewsząd zduszony głos a potem..
Praktycznie
spoza każdej kolumny wyskoczyła jakaś czarna postać i rzuciła się do ataku.
Część
popędziła prosto na Iwana a część na nas.
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss..
usłyszałem
świst i poczułem ruch powietrza tuż koło mojego ucha.
.. thup! „Geeekkkk!!”
War Shadow ze strzałą wbitą aż po lotki w pierś osunął się martwy na posadzkę.
Damy
radę pomyślałem, i rzuciłem się do przodu..
Chyba
już trochę okrzepłem w walce, bo widok atakujących stworów nie przerażał mnie
aż tak.. Gdzieś, w środku mnie, ten wystraszony, wiejski chłopak chyba pogodził
się z faktem, że jego czasy farmera już się skończyły.
Zdał
sobie sprawę, że tylko by przeszkadzał, więc postanowił się nie wychylać.
Owszem,
wiedziałem, że drobny błąd może mnie kosztować życie.
Ale
miałem też świadomość, że to nie tylko moje życie.
Tuż
za mną, Devana słała strzałę za strzałą z morderczą precyzją, ufna, że nie
dopuszczę do niej żadnego ze stworów. Gdybym zawiódł, Iwan nie zdążył by jej
obronić.
Poza
tym.. Jeszcze nawet nie dotarłem do miasta.. Jak mogę zebrać dość sił, by
ochronić swoją wioskę, swoich bliskich, jeśli polegnę tu, na trzecim piętrze
jakiejś durnej piwnicy?!
Zamiast
starać się unikać zagrożenia, zacząłem na zimno analizować otoczenie.
Po lewej. Trzy metry, zaraz
zaatakuje. Obok niego, trochę dalej, ten będzie następny. Po prawej dwa
metry. Musi zginąć pierwszy a potem obrót..
To,
w ułamku sekundy przemknęło mi przez myśl, gdy tylko rozejrzałem się w
sytuacji. Następne ćwierć sekundy – wprowadzenie planu w życie. Następne dwie
–trzy cienie leżą martwych na posadzce, a ja już obracam się w drugą stronę
szukając następnych przeciwników.
Cały
świat skurczył się nagle do rozmiarów małej bańki wyznaczonej przez zasięg mego
miecza. Cokolwiek naruszyło tą strefę – zostało unicestwione.
„Już
wystarczy Blake!.. Wystarczy!!”
Slak! Siarczysty policzek przywrócił
mnie do rzeczywistości.
„Myślałam
że tylko krasnoludy potrafią wpadać w Berserk”.. szepnęła Devana.
„Przecież
wiesz że on nie ma Falny..” powiedział Iwan zduszonym głosem.
Rozejrzałem
się niepewnie wkoło..
Stałem
pomiędzy dwoma kolumnami, po każdej stronie miałem jakieś cztery metry. Za nami
było wejście na drugi poziom. Cała przestrzeń w koło zasłana była ciałami
Cieni..
Jak
przez mgłę pamiętam, jak odpierałem ataki nadchodzące z obu stron i z przodu, a
Devana eliminowała tych, którym udało się przedrzeć..
„Myślałem..
że jeśli zawiodę.. to ty zginiesz przeze mnie..” powiedziałem cicho.
„Ty
głuptasie..” Powiedziała Devana po czym mocno mnie przytuliła..
Czułem
jej ciepło.. Jej ciało.. Jej dłonie.. Jej oddech na mojej szyi. Ale jedno na co
naprawdę zwracałem uwagę, to .. bicie jej serca.
Czułem
je przez jej bluzkę, pod jej piersiami przyciśniętymi z całych sił do mnie.
Czułem je. Biło. Obroniłem. Nie zawiodłem. Objąłem ją lekko i łza pociekła mi
ze wzruszenia.
„
Jak tak bydzies za każdym razem ryceć jak zaje..tłuces pare potworów, to może
lepij zacnij robić na drutak..” Iwan wykazał się szczególnym wyczuciem
taktu i chwili…
„Ruszcie
się.. Trzeba powyciągać z nik te krystały, bo inacyj bydzie bida..”
Nie
bardzo wiedzieliśmy o co mu chodzi, ale ruszyliśmy oboje wycinać kryształy z
piersi Cieni. Było ich tyle, że choć co sekundę jakieś ciało potwora rozpadało
się z cichym Puff
w drobny pył, zdawało się to nie mieć końca.
Gdy
tylko uporaliśmy się z tym, ruszyliśmy obejrzeć dokładnie resztę pomieszczenia.
Rozmiarami
odpowiadało poziomowi wyżej, z tym, że brak było ścian działowych. Ponad sto
metrów szerokości i tyleż długości, podzielone rzędami kolumn pomieszczenie nie
miało regularnych kształtów. Wyglądało jak ogromna naturalna jaskinia
przystosowana do potrzeb konstruktorów.
W
centralnej części, w niewielkiej niszy wyżłobionej w jednej z kolumn tkwił
niewielki srebrny kryształ. Emanował przenikliwym zimnem.
Iwan
wyjął z kieszeni wielką kraciastą chustę, i ostrożnie go wyjął.
„Hehe.. Te dwa skurczysyny posrajom się jak to
zobacom..” powiedział Iwan zawijając kryształ w kolejne warstwy materiału.
Z tego co później mówił, to miał zamiar go sprzedać
braciom Drumhold.
W sumie racja.. Dla nich, możliwość długiego
utrzymywania produktów w świeżości to czysty zysk..
Niestety, choć obeszliśmy całe pomieszczenie wkoło
dwa razy – nie znaleźliśmy nic, co potwierdzało by choć cień informacji o
Orkach, czy choć podobnych stworach. Nic podejrzanego. Nic, nietypowego.
No, może poza jednym.
„Nie wiem cymu, ale mom takie samo dziwne ucucie,
jakbym się wrócił do Dungeonu..” powiedział w pewnym momencie Iwan.
Gdy szliśmy z powrotem na powierzchnię, Iwan co
rusz okładał ściany swoim toporem.
„Ni mom pewności. Muse coś sprawdzić” powiedział,
gdy się go spytałem po co to robi.
…***…
Gdy wróciliśmy do
naszego tymczasowego obozu u stóp wzgórza, okazało się że słońce dopiero co
przekroczyło swój najwyższy punkt.
Gdy zapytałem o to Iwana ten odparł:
„Cas leci inacyj kiedy walcys. Zdaje ci się ze już
całom wiecność odpieros ataki potworów, a tu casem nawet i godzina nie
bydzie..”
Z tego co mówił, to gdy zaczynał w Orario, w
Dungeonie, w ciągu jednego dnia potrafił w pojedynkę wyczyścić pięć pierwszych
poziomów, i jeszcze zdążyć na kolację… Tutaj, raptem trzy maleńkie piętra jakiegoś
lochu pod starym zamkiem, to kaszka z mleczkiem, zwłaszcza dla trzyosobowej
drużyny.
Jednak coś dalej nie dawało mi spokoju.
Skoro nam poszło tak łatwo, to co powstrzymało
najemników Drumholdów?
Pomijając Iwana z jego trzecim poziomem – ja sam,
kompletnie bez doświadczenia, zabiłem wiele potworów. Tak samo jak Devana..
Więc gdyby posłać tu pięcioosobową drużynę doświadczonych wojowników – dali by
sobie radę nawet z Leszym.
Podzieliłem się wątpliwościami z Iwanem i Devaną.
„Tymu zek powiedzioł, ze to musi być coś wiencyj na
rzecy.”
„Ostanemy tutaj na noc, a jutro jesce roz tam pójdemy.”
Dodał po chwili.
…***…
W małej zatoczce tuż
obok głównego traktu, potwór przestał jeść.
„Gggrrraaagrrrggg…” mruczał cicho do siebie,
niepewny tego co oznacza to dziwne uczucie. Z oddali dosięgła go fala strachu.
Nie jego własnego, on nie miał się czego bać. Nie spotkał jeszcze nic, czego
musiał się obawiać. Raczej jakby ten strach dochodził z zewnątrz, jakby niósł
ze sobą wołanie o pomoc.
Poczuł niepokój. Instynkt powiedział mu, że musi
wracać do Matki.
Jeszcze raz spojrzał na niedojedzone resztki, po
czym wstał i niechętnie ruszył z powrotem. Przed nim majaczyły w oddali ruiny
zamku Dirthall.
Musi się spieszyć. Matka woła rozpaczliwie.
Przyspieszył kroku.
Za jego plecami, kilka kruków usiadło na dyszlu dużego
powozu. Patrzyły, to na oddalającą się sylwetkę potwora, to na leżące w kałuży
krwi niedojedzone zwłoki konia i kilku humanoidalnych istot.
Teraz ich kolej.
…***…
Kilka godzin
zajęło nam znalezienie i przygotowywanie miejsca na nocleg. Iwan nie chciał
obozować w bezpośredniej bliskości lochu, bo obawiał się, że jeśli jeszcze
jakieś potwory będą w pobliżu, to mogą nas tam łatwo zaskoczyć.
Na szczęście znaleźliśmy odpowiednie miejsce obok
starej fosy.
Z jednej strony – wysoka, prawie pionowa skała, stanowiła
bazę dla północnej wieży. Gęsty zagajnik i krzaki malin otaczały nas z
pozostałych dwóch stron, skutecznie odgradzając nas od potencjalnego
niebezpieczeństwa.
Gdyby cokolwiek chciało się tamtędy przedrzeć,
narobiło by tyle hałasu, że nie dało by rady nas zaskoczyć.
Jedyną otwartą część zastawiliśmy wozem, tak, że
pozostał niewielki przesmyk pomiędzy nim, a skałą, pozwalający nam się
przemieszczać i obserwować sporą połać terenu przed nami. Niestety, nie
widzieliśmy stąd uszkodzonej części murów – jedynego wejścia do ruin.
Zaczęliśmy przygotowywać nasze małe obozowisko.
Devana układała okrąg z kamieni w miejscu na ognisko, ja zbierałem gałęzie i
ciąłem je toporkiem na mniejsze kawałki, tak, żeby były gotowe na ogień. Iwan odciągał na bok większe konary, by
przygotować nam miejsce do spania.
Szybko się uwinęliśmy i zrobiliśmy sobie chwilę
przerwy na posiłek. Co prawda, nie mieliśmy nic poza suchym prowiantem, ale
burczało nam w brzuchach, więc zdecydowaliśmy się zjeść teraz, „A potem się cuś upoluje” jak rzekł Iwan
z nadzieją w głosie zerkając spode łba
na Devanę.
„Beze mnie byście z głodu padli.. ” żachnęła się
Devana posyłając Iwanowi piorunujące spojrzenie.
„Iwan, a po co tak waliłeś toporem po ścianach?”
spytałem, by trochę odwrócić uwagę od „kulinarnych”
tematów.
„Wis chłopce.. Te piwnice mi za bardzo Dungeon
przypominajo…” powiedział.
„Dungeon jes.. żywy. Jak roz Thessalia
przyje..waliła „anihilacjom” na
czydziestym pientrze, to wybiła dziure do nastympnej jaskini.. a po tygodniu
nie było po tym śladu.. Jakby ściany się zagoiły..”
powiedział Iwan.
„Wienc żek kcioł sprawdzić, cy to moje przecucia
majom racje, cy mie już pamienć zawodzi…” dodał z nastroszonymi brwiami.
Wiele lat temu, gdy Iwan czyścił to miejsce z
potworów, przypadkiem wpadł w Berserk. Uszkodził wiele kolumn na trzecim
piętrze i rozbił „mroźny” kryształ…
Przynajmniej tak twierdzi.. A teraz nie było
żadnych uszkodzeń, a kryształ znowu był na miejscu… Dlatego by się upewnić, „ranił” ściany lochu, by sprawdzić, czy
zaczną się regenerować.
Dziwne.. pomyślałem.
Dungeon jest po drugiej stronie gór.. Ponad dwa
miesiące drogi stąd, więc jakim cudem teraz, nagle, zaczęły się tu dziać takie
rzeczy?
„Ale.. Jak to jest, że przez tyle lat nie udało się
nikomu pozbyć zupełnie potworów?” zapytałem.
Ta myśl drążyła mnie od zawsze. Przecież Iwan sam
mówił, że nie jeden raz czyścił lochy
z potworów. Więc jeśli je zabił – jak, skąd wzięły się tam ponownie?
„Jest tako Oficyalno teoria, ze kasik w Lotril, bydzie bocne wynście z
Dungeonu, ino ze jesce nik go nie znaloz.” Powiedział Iwan.
„Sukali, łazili tam i nazad, ale nic nie naśli. A
ze nic wienksego jak War Shadow się nie pojawiało – stwierdzili ze to taki urok
Lotril i dali se spokój. Wypisali wielki dokument coby na siebie uważać i samymu
do lasu się nie zapuscać. Po cym rozesłali go po wioskach, a sami się zmyli z
powrotem do Orario i tyle ik widzieli.” Powiedział wyraźnie wnerwiony Iwan.
Ale Iwan miał też swoją teorię.
Według niego, potwory w okolicznych lochach i
jaskiniach same się odradzały.
Dużo wolniej niż w Orario, ale jednak odradzały.
Jeśli usunął potwory z jakiegoś siedliska – to po iluś
latach zaczynały się pojawiać pogłoski że wróciły.
Zamek Dirthall wyczyścił
już dwa razy.
Za drugim razem, nawet nie zwrócił na to uwagi, bo
z przyszłą żoną u boku, był zbyt podniecony by widzieć cokolwiek poza nią..
„Jak żek się tam na dole na ciebie patrzył, to mi
się od razu Mari przypomniała.” Powiedział Iwan ze szklistymi oczami.
„Tyz nie mogła usiedzieć na miejscu, a jak wpadła
pomiędzy potwory, to się ino szary pył sypoł po ziemi.. I jak ty, tyz kciała,
coby wszyscy mogli w kuńcu zyć normalnie i bez strachu przed bestiami..”
Teraz do mnie
dotarło, dlaczego Iwan tak mi pomaga..
Jego żona, Mari, miała taki sam cel.. Takie samo
pragnienie jak ja.
Zrozumiałem jego tęsknotę do tego, by w końcu to
jej pragnienie się spełniło.
Jednak to nie był zbieg okoliczności.
Ani Mari, ani ja, nie byliśmy jacyś wyjątkowi.
Nasze pragnienia podziela większość mieszkańców.
Gdzie by nie spytać, czy to w krasnoludzkich
wioskach w górach, czy w ludzkich wsiach i miasteczkach – Wszyscy powiedzą
jedno – Niech to się już skończy. Ale ani ekspedycja wysłana dawno temu z
Orario, ani miejscowi poszukiwacze przygód – nikt nie potrafił podać przyczyny
ciągłego pojawiania się potworów.
W końcu ludzie się przyzwyczaili. Jak to ludzie.
Wokół wiosek budowano palisady, a do lasu chodziło się w dużych grupach, i jakoś
to było.
Tak jak w naszej wiosce. Wieśniacy zmienili swoje
zachowanie, kupili kilka sztuk broni i nauczyli się bronić przed słabszymi
potworami.
Życie toczyło się swoim rytmem, nie zwracając uwagi
na okoliczności. Ludzie nauczyli się bronić przed bestiami, więc Iwan mógł
wreszcie zacząć spokojnie żyć.
Jednak po ataku
Orków na naszą wioskę, Iwan zrozumiał, że sprawy mają się źle. To pierwszy raz,
gdy tak mocne potwory pojawiły się na powierzchni.
Owszem, głęboko w górach często można spotkać Trole,
Harpie mają swoje gniazda na skalnych urwiskach a Gargulce atakują śmiałków
chcących wydrzeć górom Beor ich tajemnice. Ale tak było Od Zawsze, i to było Normalne. Na tyle normalne, że żaden szlak nie
prowadził przez góry.
By dotrzeć do Orario, leżące po drugiej stronie
gór, trzeba było je obejść.
I tu pojawia się Iwanowy „Rabat”.. pomyślałem, zaczynając rozumieć powiązania pomiędzy karczmą „Na Rozstajach” a Iwanem.
Iwan dużo podróżował po okolicy, a że karczma leży
u zbiegu trzech głównych traktów – był tam częstym gościem.
W interesie właściciela zajazdu było, by trakt był
bezpieczny. Potwory na szlaku oznaczały
brak gości, a brak gości – brak dochodów.
Dlatego potężny krasnolud z trzecim poziomem, i z
głową pełną ideałów, był dla nich jak gwiazdka z nieba. W zamian za pokaźną
zniżkę na usługi, podjął się pilnować, żeby okoliczne ruiny nie stały się
zagrożeniem.
Iwanowi to pasowało, bo i tak powodem jego
obecności w okolicy była ochrona wieśniaków, więc ich cele się pokrywały…
…***…
„Wiesz... Sądziłam
że ktoś, kto tyle mądrych książek przeczytał, kto poznał większość alfabetu
runów, kto uczył się pod okiem wielkiej „Apokalipsy”, będzie miał dość inteligencji BY NIE DAĆ SIĘ WYRUCHAĆ JAK JAKIŚ KMIOTEK ZZA POTOKA!!”
Mari była naprawdę wkurzona.
Miotała gromy na prawo i lewo, chodząc po pokoju i
kopiąc bogu ducha winne meble.
Iwan właśnie powiedział jej o Rabacie.
Teraz siedział na stołku z spuszczoną głową i
zastanawiał się jak udobruchać tą furię.
„Podpisałeś cyrograf na całe życie idioto!!”
krzyczała Mari.
„Ale ja przecież..”
„Posłuchaj..” powiedziała spokojniej widząc, jak
Iwan ledwo trzymał łzy na wodzy.
„Zobowiązałeś się bezterminowo ochraniać pobliskie
trakty za darmową strawę i kąt do spania.. Jak można być tak durnym?”
Wtedy Iwan tak do tego nie podchodził.. Dopiero co
opuścił Familię żeby
pomagać miejscowym, i jego priorytetem było
oczyszczenie okolicy z potworów, a nie prywatne korzyści.. poza tym był sam,
więc było mu wszystko jedno…
Jednak gdy na to obiektywnie spojrzeć..
Iwan był ( jak na tą okolicę) potężny.
Trzeci poziom poza Orario, to był praktycznie
szczyt szczytów.
Nie było wielu Bohaterów z podobnym poziomem po tej
stronie kontynentu, a na palcach by zliczyć tych z czwartym…
Dlatego nawet kilkunastoosobowa grupa zwykłych
najemników nie mogła się z nim równać, zwłaszcza, że za najemników trzeba było
słono płacić, a Iwan robił tą samą robotę za prawie darmo..
„Za głupotę trzeba płacić..” powiedziała Mari.
„Ale nie zostawię cię z tym samego.” Dodała, po
czym poszła prosto do Normana Drumholda.
„Alex i Nod jesce wtedy na gowno ”papu” wołali..” powiedział Iwan opowiadając nam tę historię.
Nie wiadomo jakich argumentów użyła, dość, że
Norman przestał nadużywać kontraktu, i choć wzywał Iwana gdy było to niezbędne,
to jednak zatrudnił grupę najemników i starał się utrzymywać porządek na
szlakach we własnym zakresie.
I nawet teraz, po tylu latach, synowie Normana
Drumholda, nie nadużywają (zbytnio) kontraktu, pomni na pamięć Ojca jak i siostrzyczki Mari.
Owszem.. są między nimi tarcia, ale widać, że Iwan,
pomimo szorstkiego do nich podejścia - bardzo im ufa.
…***…
„Jednak nie byłeś zadowolony gdy przyszli do nas
wczoraj rano..” powiedziałem, kiedy Iwan skończył opowiadać.
„Wis.. Wceśnij to była loteria. Albo banda Cieni napadła na karawane, albo
jakiś kupiec się wystrasył jak zobacył z daleka Kobolda…” powiedział.
„Ale odkund Mari z nim pogadała.. zawse gdy
przychodzom – wiem ze jest źle..”
Zapadła cisza. Słychać było jak Klemens powoli
skubie trawę.
Iwan zamyślił się na chwilę, po czym bardzo
poważnym tonem powiedział:
„Blake. Coś się dzieje. Coś bardzo złego.
Niezrozumiałego. Sam sobie z tym nie poradzę.”
Przeszły nie ciarki. Spojrzałem na Devanę. Ta,
blada jak ściana patrzyła na Iwana z przerażeniem.
„Słuchajcie.. Orki na powierzchni, Leszy w takim..
stanie.. Tylu Cieni na raz w takim
maleńkim loszku nie widziałem nigdy wcześniej. Musicie być przygotowani..”
„..Na co…?” spytała Devana
„Na najgorsze.” Odparł Iwan patrząc w stronę zamku.
…***…
Nie wiedziałem co
powiedzieć. Aż bałem się zapytać Iwana, czego tak naprawdę się obawia.
Gdy na to spojrzeć z jego punktu widzenia, to tak
naprawdę tereny na północ od gór Beor, tak jak i cała puszcza Lotril, są
bezbronne.
Jeśli nagle zaczną się pojawiać Orki, albo gorsze
stwory – to wybiją całą ludność zanim, ktokolwiek w Orario zorientuje się że coś
jest nie tak..
O Ile w ogóle się zorientują..
Praktycznie nie utrzymujemy z nimi ścisłych
stosunków handlowych, bo nie mamy im nic do zaoferowania, więc może ktoś się
zainteresuje nami, gdy przez pół roku żaden kupiec od nas się nie pojawi by
wymienić towar na jakieś użyteczne magiczne przedmioty jak lampy czy coś.. A
wtedy będzie już za późno.
Gdy to sobie
uzmysłowiłem, nagle pojąłem, jak wielką odpowiedzialność od tylu lat nosi na
swoich barkach Iwan.. I jaką ja sam wziąłem na swoje.
Tu nie chodzi o moją wioskę. Nie tylko o nią.
Byłem idiotą, myśląc że wystarczy jak zbiorę trochę
siły, i obronię bliskich przed Orkami.
Nawet gdybym posiadł siłę herosa i obronił moją
wioskę - gdy reszta naszej krainy pogrąży się w chaosie – nic nas nie uratuje.
Poza tym.. czy mógłbym bronić swoich patrząc jak inne rodziny cierpią? Czy
mógłbym żyć spokojnie ze świadomością że nie zrobiłem nic by pomóc sąsiadom?
Znowu stanęła mi przed oczami Allany, gdy stojąc na
beczce kapusty oganiała się patykiem przed szczurami..
Jednak tym
razem, widziałem tam z nią również inne przerażone dzieci..
Czy mógłbym ją zabrać, uratować moją zwykłą
królewnę, wiedząc, że tym samym skazuję resztę na śmierć? Czy może lepiej
stawiając na szali życie jej, swoje, i innych, rzucić się między bestie i wybić
je do nogi ratując wszystkich?
Albo przynajmniej spróbować?
Zwykłe, proste kilka punktów, kilka prostych kroków
jakie przed sobą postawiłem - nagle urosły przede mną, wypiętrzyły się jak
szklana góra, niemożliwa do zdobycia.
Nie możemy liczyć, że ktoś z zewnątrz nam pomoże.
Że nagle zjawi się tu jakaś potężna armia Wielkich
Bohaterów z Orario i uratuje nas przed katastrofą.
To nasza ziemia. Nasze wsie. Nasze miasteczka. I to
my, własnymi rękami musimy je obronić.
Inaczej nic nie będzie miało sensu.
Cokolwiek nas czeka – nie wolno nam się poddać.
…***…
„Lepiej niech najgorsze
przygotuje się na nas.” powiedziałem zaciskając pięści.
Spojrzeli na mnie jakby patrzyli na ducha.
Po chwili Iwan wyszczerzył zęby w najszerszym
uśmiechu jakiego Klemens by mu pozazdrościł…
„Jesteś pewien ześ ni mioł zadnygo krasnoluda w
rodzinie?”
Spojrzałem na niego zdziwiony.
„ Nie wazne.” Powiedział.. po czym:
Sssap! Thup! .. błyskawicznie
rzucony spory kawał grubej gałęzi
strącił kilka leśnych gołębi siedzących na drzewie tuż nad naszym wozem. Reszta
odleciała na następne drzewo.
„To się nazywo: Promocyja,
cyli dwa w cenie jednygo” powiedział Iwan.
„..?!”
„Momy kolacyję i nie muse cyścić wozu z ptasiego
gowna.” Odrzekł Iwan z dumą w głosie.
Jakby na to nie patrzeć – miał podwójną rację.
Szybko otrząsnęliśmy się z okropnego nastroju jaki
nas ogarnął.
Devana zaczęła rozpalać ogień, ja poszedłem po wodę
a Iwan zaczął oprawiać gołębie.
„Beze mnie byście z głodu padli.. ” przedrzeźniał Devanę skubiąc pióra.
„Ciekawe, czy jakby ten drób był pięćdziesiąt
metrów stąd to byś go trafił tym patykiem?.”
„Ciekawe cy byś syckie cztyry jednom szczałom
zdjena..”
Nie ma to jak rodzina, pomyślałem obserwując ich przekomarzanie znad strumienia.
Kątem oka zobaczyłem coś, jakby duży cień, przemykający
się w stronę zamku.
Może mi się zdawało.. pomyślałem.. ale jednak powiedziałem im o tym po powrocie.
„Moze ci się zdawało... A moze wróciło dziecko
marnotrawne..” powiedział Iwan w zamyśleniu.
„Ni ma co się tym frasować. Tu nom nic nie grozi. A
po nocy i tak tam łazić nie byde” dodał
po chwili.
…***…
Matka straciła wszystkie swoje dzieci.
Stwór czuł że coś jest nie tak jak zazwyczaj. Nie
był dość inteligentny, by zrozumieć co się stało, ale czuł lament Matki i
widział puste sale jego domu.
Gdy zszedł na sam dół, poczuł, że miły chłód
zniknął a wkoło panowała kompletna cisza.
„gggrrrroOOooaaahhhh!!”
Cichy, basowy pomruk wydobył się z jego gardła.
Delikatne wibracje wprawiły w drżenie ściany
jaskini.
Tak.. Matka wiedziała że jej ostatnie dziecko
wróciło do domu.
Jednak jej strach nie zniknął. Przerażenie dalej
emanowało z matczynego serca i wzbudzało gniew w umyśle jej dziecka.
Cokolwiek to było, unicestwiło wszystkie inne
dzieci.
Potwór czuł że został sam, a strach Matki przenikał
jego serce i powodował niepokój. Po raz pierwszy obawiał się czegoś.
Obawiał się, że to, co spowodowało iż to miejsce
jest teraz takie puste – wróci i zabije jego oraz Matkę.
Nieznane uczucie w jego sercu powodowało złość.
Wściekłość narastała, aż w końcu znalazła swoje
ujście.
„GGGRRRRAAAOOOOOHHHH!!!!!
Potwór ryknął z całych sił, aż od wibracji, krople
wody z roztopionego szronu opadły na dno
jaskini jak deszcz.
…***…
Stado
ptaków śpiących w zakamarkach ruin Dirthall zerwało się w popłochu do lotu.
„Co to było” spytałem. Wydawało mi się, że od
strony zamku dobiegł nas jakiś głos.
Klemens strzygł niespokojnie uszami a stado
przebudzonych ptaków krążyło nad północną wieżą.
„Komuś chyba nie podesło ześ mioł takom frajde z
miecem tam na dole..” odparł beztrosko Iwan.
Pomimo jego niefrasobliwego tonu widać było, że
jest czujny.
Zarządził warty. Mieliśmy się zmieniać co trzy
godziny. Żeby było sprawiedliwie ciągnęliśmy słomki i Iwan wyciągnął
najkrótszą. Będzie miał pierwszą wartę .. Farciarz..
pomyślałem z zazdrością.
Zanim położyliśmy się spać, przesunęliśmy wóz tak,
że całkiem blokował wejście.
Ponieważ wokół ogniska nie było za dużo miejsca,
leżeliśmy z Devaną tak, że prawie stykaliśmy się głowami.
Nie mogłem zasnąć.
Słyszałem jej cichy oddech i czułem zapach jej
włosów.
Kątem oka widziałem jak jej piersi wznoszą się i
opadają równomiernie, częściowo przykryte kocem.
Zobaczyłem jak końcami palców unosi lekko rąbki
sukienki..
„Ładnie wyglądam?”
„… hheeee…?”
„Nie ładnie?”
„..ślicznie..”
Uśmiechnęła się i
podeszła do mnie. Położyła mi dłonie na ramionach.. Przytuliła się i szepnęła:
„Blake! Twoja
kolej!”..
Jej usta były tak
blisko, że poczułem jej oddech. Pachniał… fasolką, piwem i gulaszem drobiowym.
Otwarłem szeroko
oczy i zobaczyłem twarz Iwana pochylającego się nade mną..
Momentalnie
otrzeźwiałem..
Rozejrzałem się.
Devana spała odwrócona plecami do ogniska. To miała być jej kolej, więc pewnie
Iwan pociągnął dwie warty na raz.
Przetarłem oczy i
pozbierałem się ostrożnie.
Iwan ułożył się na
moim miejscu i zasnął prawie od razu.
Przemyłem twarz zimną wodą by przegonić resztki snu i usiadłem
obok wejścia do naszego małego obozowiska.
Czas płynął powoli
a ja z braku czegoś lepszego do roboty zagubiłem się w myślach.
Jeszcze tydzień
temu, wstawałem o podobnej porze, gdy szarość poranka rozjaśniała powoli
otoczenie. Myłem się, jadłem śniadanie i
szykowałem się do pracy.
Trzeba było nanieść wody dla zwierząt, wypuścić
kury z szopy, sprawdzić czy gobliny nie
kryją się na pastwisku a potem wyprowadzić zwierzęta..
Byłem jedynakiem, więc kiedy zmarli rodzice,
pozbyłem się naszego inwentarza. Zamiast tego pracowałem „Na Wspólnym” za jedzenie i drobne kieszonkowe. Spieszyłem się z moimi obowiązkami, bo zaraz
po śniadaniu szedłem do Iwana na trening.
Pamiętam moje podekscytowanie, gdy Iwan oznajmił:
„Dziś nie trenujemy. Załatw co mas załatwić i
zakuńc wsyćkie sprawy. A potem się
sykuj, bo jutro rano rusomy do Reanore.”
Nie mogłem się tego doczekać!
Po tym co przeżyłem w ciągu ostatnich paru dni..
Czy gdybym wtedy wiedział, też bym był taki szczęśliwy z wyjazdu?
W ciągu paru dni spotkało mnie więcej
niebezpiecznych sytuacji, niż przez całe moje wcześniejsze życie. Czy to
dlatego, ludzi takich jak Iwan, nazywa się Poszukiwaczami Przygód?
Czy ja też jestem jednym z nich?
Pewnie tak.. choć to raczej przygody znajdują
mnie..
Zaczęło się, jak poszedłem sobie ulżyć za stajnię i
obciąłem człowiekowi dłoń a potem dostałem zdrowe baty.. Następnego dnia o mało nie rozdeptał mnie
jakiś opętany Leszy, a dzisiaj, nie dość że wpadłem w jakiś dziwny trans i wytłukłem
w piwnicy zamku całą masę potworów, to jeszcze o mało nie pocałowałem Iwana!
Aż mnie otrzepało.
Jak tak wyglądają „Trzy Dni Z Życia Poszukiwacza Przygód”, to jak wygląda rok?
Mimo woli się uśmiechnąłem.
Robiło się coraz
jaśniej a ja dalej myślałem o tym co nas czeka. Jak potoczą się nasze losy.
„Miłe wspomnienia? Zauważyłam że się uśmiechasz..”
„Uh..
wystraszyłaś mnie. Myślałem że śpisz..”
„Bez szans..” mruknęła zerkając w stronę ogniska.
Iwan leżał na wznak, z rękami rozłożonymi na boki i
chrapał niemiłosiernie.
Podniosłem dorodną szyszkę i rzuciłem w niego. Zaplątała
mu się w brodzie. Zaciągnął się solidnie, przeciągnął dłonią po twarzy, jakby
opędzał się od pajęczyn i powoli obrócił na bok.
Chrapanie ustało.
„Idź się jeszcze położyć” powiedziałem.
„I tak nie zasnę.. poza tym, wygląda na to że
któryś z was wziął moją wartę.”
„To Iwan.. Powiedział że nie był śpiący a w jego
wieku nie potrzebuje tyle snu.”
„To miłe z jego strony.. O czym tak myślałeś, że aż
się uśmiechnąłeś?”
„Myślałeś o dziewczynie?” spytała z niewinnym
wyrazem twarzy.
„Jeśli można spytać oczywiście..” dodała szybko.
„Eee.. nie..” zająknąłem się. Dobrze że nie jest
jeszcze zupełnie jasno, bo nie widzi jak mi uszy płoną..
Opowiedziałem jej o swoich przemyśleniach..
pomijając oczywiście motyw ze snem i Iwanem..
Chyba wzięła to za dobrą monetę, bo się
uśmiechnęła.
„Niestety.. Wygląda na to że nie będziesz
Poszukiwaczem Przygód..”
„Jak to?” spytałem trochę zdumiony, a trochę
zawiedziony..
„ Wygląda na to, że jesteś raczej Przyciągaczem
Przygód..”
„Musisz przywyknąć..” dodała wesoło.
„Trudno zaprzeczyć..” powiedziałem cicho.
„Ale to ma swoje dobre strony!” powiedziała.
„Masz
większe szanse znaleźć to, co Poszukiwacze Przygód lubią najbardziej!”
„Co takiego?”
„No… wiesz..” zaczęła, trochę się rumieniąc..
„Jedziesz sobie przez las na białym rumaku.. Widzisz powabne dziewczę w
opresji, ratujesz je, a ono się z tobą z wdzięczności umawia..”
Totalnie mnie zatkało.. gdy wtem..
„A gdzie ześ ty to powabne dziewce widziała? He?”
powiedział Iwan zaspanym głosem siadając
na kocu.
„Demeter.. Ta to se miała powab!!” dodał rozmarzony, poruszając przed sobą dłońmi jakby
gładził dwa zdrowe arbuzy..
Sssslak!
„Ej, No za co!..” poskarżył się Iwan kiedy Devana
rzuciła w niego butem.
„Poza tym Klemens ani nie je bioły, ani rumak”
dodał masując ramię.
Klemens na potwierdzenie siarczyście pierdnął.
„Za to ty masz w sobie wiele z rycerza.”
Powiedziała Devana.
„O? A co niby takiego? Hę?”
„ZAKUTY ŁEB!!”
Skoro już wszyscy
wstali, to zaczęliśmy się powoli zbierać.
Iwan chciał wszystko spakować, tak, żebyśmy tylko
zeszli do lochu, sprawdzili jego przypuszczenia i mogli od razu ruszać w dalszą
drogę.
Zostało nam trochę jedzenia z kolacji, więc ze
śniadaniem uwinęliśmy się w trymiga, i ruszyliśmy w stronę zamku.
Wóz zostawiliśmy przed wyrwą w murze, ale Iwan
wyprzągł Klemensa, żeby mógł uciec w razie niebezpieczeństwa.
Chciał też, żeby Devana została, ale ta się uparła
i nie dało się jej nijak przekonać.
Powoli zeszliśmy po schodach na pierwsze piętro.
„Miołeś racje Blake, coś tu wlazło” powiedział
cicho Iwan.
Wczoraj zostawiliśmy tu kilka niewielkich
magicznych lamp, żeby oświetlały nam drogę.
Jedna, przy samym wejściu była przewrócona, a
następna, po środku komnaty, kompletnie zniszczona.
Z bronią w pogotowiu ruszyliśmy wolno przed siebie.
W pewnym momencie Iwan przystanął przy jednej z
kolumn.
„ Niek to zaraza.. Miołek racje. To Dungeon..”
powiedział pokazując nam ślad na jednej z kolumn.
To było ostatnie miejsce w które Iwan wczoraj
uderzył toporem.
Ślad po cięciu był jeszcze wyraźnie widoczny,
jednak odrobinę płytszy a jego krawędzie się wygładziły.
„Duzo wolnij się naprawio, ale jes tak samo jak
tam.. Miołek racje. Ni ma bocnego wejścio do Dungeonu. Potwory sie tu same
rodzom.. Ino ze nie tak sybko.” powiedział cicho.
Czyli że to jest jakby mała kopia Dungeonu z
Orario.. pomyślałem.
Ale skąd tutaj taki fenomen? I czemu nikt wcześniej
tego nie zauważył?
Nie mieliśmy jednak czasu nad tym myśleć.
Poszliśmy prosto na następne piętro.
Jeśli to co Iwan
mówił jest prawdą, to nie powinno tu być żadnych potworów.
Dungeon najpierw reperuje siebie, a dopiero potem kreuje potwory.
Dlatego, jeśli drużyna musi rozbić obóz w jakiejś
grocie w Dungeonie, zawsze po wybiciu potworów uszkadza otoczenie. Wtedy mają
pewność, że żaden potwór nie zakłuci ich odpoczynku.
Oczywiście od tej reguły zdarzają się wyjątki.
„Nietypowiec…” szepną Iwan.
Zobaczyliśmy go gdy tylko zeszliśmy na trzecie
piętro.
W słabym świetle kilku ocalałych lamp
pozostawionych przez nas wczoraj, rysowała się jego wielka sylwetka.
Był może jakieś pięćdziesiąt metrów od nas, częściowo
schowany za wielką kolumną i już stamtąd wydawał się wielki.
Ruszyliśmy wolno w jego stronę rozdzielając się.
Bez wątpienia to był Ork.
Jednak zupełnie inny od tych dwóch które widziałem
w naszej wiosce.
Ten, miał łeb bardziej przypominający dzika niż
świnię. Z krótkiego, szerokiego pyska wystawały dwie pary kłów, a z daleka
można było rozpoznać coś w rodzaju szczeciny pokrywającej jego pysk.
Jednak nie to była zaskakujące.
„ To bydle mo zbroje..” rzekł półgłosem Iwan.
Nogi ugięły się pode mną gdy to powiedział.
Teraz i ja to dostrzegłem.
To, co w pierwszej chwili wziąłem za dziwną, grubą
skórę na jego piersi, było po prostu starą, odrapaną pawężą, którą potwór
powiesił na sobie na karku jak fartuch. Przywiązana
do pleców jakimś grubym powrozem tarcza, zasłaniała cały jego tors od szyi aż
do pasa. Biodra miał przewiązana grubą skórą pokrytą brunatnym futrem.
Potwór wyszedł zza kolumny i ruszył w naszą stronę.
„..nn–niemożliwe..” wyszeptałem ze zgrozą.
W olbrzymiej prawej ręce potwór trzymał wielką,
okutą żelazem maczugę.
„Ggggrrrrrrrr…” głuchy, niski pomruk wydobył się z
jego gardła gdy potwór rozglądał się na boki.
…***…
Matka się bała.
Cały czas wysyłała w jego kierunku fale przerażenia.
Potwór czuł, że te trzy istoty które ukazały się
jego oczom, są powodem tego lęku. Jego
serce biło tak mocno, że prawie mógł je słyszeć jak głucho dudni pod tym
wielkim kawałem drewna który powiesił sobie na szyi.
To nie było jakieś celowe, przemyślane działanie.
Zauważył, że istoty z takimi rzeczami na sobie było
trudniej zabić.
Chciał żeby jego też było trudniej zabić.
Gdy znalazł ten wielki kawał drewna z dziwnymi
metalowymi pasami - przywiązał go do siebie jak umiał.
Dzięki temu czuł się Bezpieczny. Czuł, że źródło jego mocy, mały, gorący kryształ skryty
głęboko w jego piersi, jest chroniony.
Dopóki kryształ nie zostanie skruszony – będzie
niepokonany.
„Ggggrrrrrrrr…” mruknął rozglądając się na boki.
Dwie szczupłe istoty miały mało mięsa. Wydawały się
niegroźne. Nie musi się nimi teraz zajmować. Zabije je później.
Ale ten trzeci…
Dziwne uczucie strachu ogarnęło go gdy na niego
spojrzał.
O połowę niższa od niego postać emanowała grozą.
Potężne mięśnie prężyły się pod skórą, a w rękach
trzymał przerażającą, mieniącą się srebrem i szkarłatem broń.
Potwór zadrżał gdy spojrzał w jego oczy.
Biła z nich siła i determinacja. Potęga woli,
silniejsza od jego własnej. Przytłaczająca.
Lewą ręką sprawdził, czy ta drewniana rzecz dobrze
się trzyma.
Mocniej ścisnął swoją broń i ryknął dla dodania
sobie otuchy.
A potem ruszył.
…***…
GGGGRRRRRRAAAAAOOOOOOOHHHH!!!!
Potężny ryk wprawił w drżenie posadzkę komnaty.
Patrzyliśmy jak potwór poprawia zbroję, a potem
rusza z uniesioną maczugą na Iwana.
Ten, tylko przesunął lewą nogę nieco w tył, i
unosząc trzymany oburącz topór w górę – przygotował się do odparcia ataku.
GGRRRAAA!!!
Ryknął potwór i zadał cios.
Iwan tylko przestawił nogę i odbił toporem jego
cios.
Potężna maczuga z całym impetem uderzyła w
podsadzkę.
Kawałki kamienia wzbiły się w powietrze, a na ziemi
pojawiła się cała sieć pęknięć.
W tej samej chwili Iwan uderzył toporem w sam
środek pawęży.
Potężny cios wstrząsnął całym ciałem potwora.
Choć jego „zbroja” przyjęła większość uderzenia,
nie mogła go całkiem zamortyzować.
Fala bólu eksplodowała w jego ciele.
„GGGGAAAAARRRRROOOOOAAAA!!!!”
Ryknął, po części z bólu, a po części z
wściekłości.
Uderzył znowu, ale Iwan znowu posłał jego maczugę w
ziemię.
Nowa sieć pęknięć pokryła miejsce gdzie stali.
I znowu
atak, tym razem prosto w nogę. Jednak potwór dostrzegł co Iwan chce zrobić i
cofnął się w ostatniej chwili.
Jednak nie dość szybko.
Iwanowy topór przeorał ciało potwora w połowie uda,
rozcinając mięśnie i posyłając w powietrze fontannę krwi.
„gggRRRAAAAaaa !!!!!!” zaryczał boleśnie potwór i w
ostatniej chwili odbił maczugą morderczy atak topora.
Albo un jes taki sybki, albo jo się starzeje .. pomyślał Iwan, gdy kolejny jego atak został w ostatniej
chwili odbity masywną maczugą.
Albo wscytko na roz.. przemknęło mu przez myśl po następnym nieudanym ataku.
Potwór na chwilę skupił się na obronie. Widać po
nim było, że stara się dojść do siebie po tym, jak Iwan potężnie zranił go w
nogę.
Staliśmy z Devaną trochę z boku, obserwując walkę
która rozgrywała się tuż przed naszymi oczami.
Z jednej strony czułem się bezużyteczny. Stałem tam
tylko i patrzyłem jak Iwan zaciekle walczy z potężnym Orkiem.
Z drugiej, zdawałem sobie sprawę z tego, że gdybym
włączył się do walki, to tylko pogorszyłbym sytuację.
Byłem za słaby i zbyt niedoświadczony by stawić czoło
takiemu potworowi.
Na sam jego widok trzęsły mi się kolana, a jego ryk
mroził mi krew w żyłach.
Gdybym się wtrącił – Iwan nie tylko musiałby starać
się go pokonać, ale też bronić mnie.. A najgorszy scenariusz byłby , gdybym się
przypadkiem zaplątał Iwanowi pod nogi – wtedy obaj moglibyśmy zginąć.
Następny atak maczugą trafił w posadzkę. Ziemia aż
zatrzęsła się od uderzenia.
Iwan, zamiast atakować korpus, tym razem ciął w
ramię.
Celował w rękę trzymającą broń. Potwór nie zdążył
jeszcze zmienić pozycji po ataku, więc jego prawa ręka wciąż obejmowała trzonek
wbitej w ziemię maczugi.
Starając się uwolnić broń prawie do połowy wbitą w
grunt, w ostatniej chwili, jak uderzeniem cepa, potwór zablokował cios swoją
lewą ręką.
„AAAAAAARRRRRRGGGGGHHHH!!!!!!! Rknął potwór.
Trysnęła krew.
Lewe ramię zostało obcięte tuż poniżej łokcia.
Potwór w akcie desperacji zamierzył się kikutem na
Iwana, a gdy ten odskoczył – resztkami sił uderzył.
Maczuga walnęła po raz ostatni w spękaną posadzkę.
Kawałki skały i ziemi wzbiły się w powietrze.
Iwan przewrócił się od siły uderzenia.
Wtem, dał się
słyszeć dziwny, niepokojący odgłos..
kkkkkrrrrrraaaaakkkkkkkk…
Pęknięcia w podłodze komnaty zaczęły się rozchodzić
we wszystkie strony.
Szybciej i szybciej, szczeliny powiększały się
rozchodząc promieniście od ostatniego miejsca uderzenia.
Gdy nagle:
GGGRRRRAAAACCCCHHHHHH!!
Spękana podłoga
jaskini poddała się i runęła w dół pociągając Iwana za sobą.
„IIIIWWWAAAAN!!!!!” ryknąłem na całe gardło.
„NIEE!!” krzyknęła Devana za moimi plecami.
Słysząc nasz krzyk, potwór obrócił się w naszą
stronę.
Już po nas.. przemknęło mi
przez myśl.
Ciężko ranny, ale wciąż trzymający się na nogach
potwór ostatni raz spojrzał w ziejącą w podłodze dziurę, a następnie ruszył w
naszą stronę.
Wyraźnie utykał. Iwan musiał poważnie uszkodzić mu
mięśnie bo praktycznie ledwo powłóczył nogą.
Moglibyśmy uciec.. przemknęło mi przez myśl.. ale
nie wiedziałem co się stało z Iwanem.
Może nie żyje.. Wtedy nasza ucieczka była by jak
najbardziej wskazana.
I tak byśmy mu nie pomogli, a w starciu z potworem
mamy nikłe szanse.
A może żyje.. Wtedy nasza ucieczka przypieczętuje
jego los.
…***…
„Jeszcze
jesteś młody, całe życie przed tobą, więc musisz być gotowy do podejmowania
takich decyzji.” Przypomniała mi się nasza rozmowa gdy siedzieliśmy na
wozie, w stajni, po uratowaniu Devany.
„Zajrzyj w głąb siebie i zobacz, co tam
widzisz? ” Wróciły wspomnienia.
„Złość.. Nienawiść.. Iwan, tak nie powinno być!!” Zupełnie jakbym
obserwował nas z boku. Widziałem siebie,
z zaciśniętymi pięściami i patrzącego ze złością w ziemię.
„Jeśli ktoś atakuje niewinnych – powstrzymaj go. Nawet
gdybyś musiał zabić.”
Moje własne słowa, własne myśli postawiły mnie do
pionu.
Podniosłem głowę.
…***…
„Devana.
Uciekaj.”
„NO CHYBA CIĘ…!!!! ”
Śśśśśśśśśśśśśśśiiiiiiiiiiiiissssssssss .. Thup!
Strzała wypuszczona zza moich pleców utkwiła w szyi
bestii.
Nie zrobiło to na nim wrażenia.
„Zajebie skurwiela.” powiedziałem zimno.
„Jestem za tobą.” usłyszałem.
„aaaaAAAAAAAARRRRGGGGHHHHH!!!!!! Ryknąłem z całych
sił i z mieczem w dłoni ruszyłem na bestię.
Dałem się ponieść
temu samemu uczuciu co ostatnio.
Przestrzeń skurczyła się wokół mnie . Tym razem, w
środku niewielkiej sfery znajdowałem się ja i ten potężny, jednoręki Ork.
Czas jakby zwolnił. Widziałem jego ruchy i mogłem
je przewidzieć.
Ogarnęła mnie euforia.
Mam siłę żeby go pokonać!! krzyczałem z radości w duchu.
Wiedziałem, że niewiele mu zrobię swoim mieczem.
Był zbyt wielki, a ja, nawet pomimo mojej dziwnej,
dopiero co odkrytej umiejętności – byłem zbyt słaby.
Musiałem zniszczyć jego kryształ.
W środku mojej sfery mogłem go dostrzec. Widziałem
jak pulsuje.. Ale odgradzała nie od niego masa mięśni, gruba skóra i potężna
użyta jak napierśnik pawęż.
Zamachnął się. Uskoczyłem i ciąłem w bok, w powróz
trzymający jego improwizowany puklerz.
„gggrrrAAAA!!!!” – ryk wściekłości oznajmił mi, że
miałem rację.
Z jego boku ciekła posoka a tarcza zwisała z jego
karku kiwając się na boki.
Uskoczyłem przed jego następnym ciosem, kątem oka
obserwując tor lotu strzały, zakończony w oku bestii.
„AAAAAAArRRRRggGGgggHHhh!!!!’
Ryk bólu rozdarł powietrze.
Potwór wypuścił maczugę i podniósł jedyną sprawną
rękę do twarzy.
Brawo Devana! Krzyknąłem w
duchu i korzystając z okazji wyskoczyłem w powietrze. Z całych sił ciąłem
mieczem w kark potwora.
Chlusnęła krew.
„AAAooooOOUUU!!! Ryknął potwór z bólu.
Pawęż opadła z hukiem na ziemię.
Teraz mam szansę.. pomyślałem, gdy nagle..
Delikatna sfera wokół nas pękła jak bańka mydlana.
W ostatniej chwili dostrzegłem, jak złapał ręką za
krawędź tarczy i rzucił.
Ledwo zdążyłem się uchylić, gdy za mną:
AAaaachhh….
Z cichym jękiem Devana osunęła się na ziemię.
Twarz miała we krwi a większość jej ciała była
przywalona ciężką pawężą.
Patrzyła na mnie a z jej ust ciekła krew.
Allany….
Stałem tam jak skamieniały, z opuszczonym mieczem i
wzrokiem utkwionym w twarzy dziewczyny.
Nie mogłem się ruszyć.
Przed oczami stanęła mi dokładnie taka sama scena jak
sprzed prawie pół roku.
Potężne potwory.
Ból. Śmierć. Rozpacz.
Martwe, puste oczy wpatrzone we mnie, jakby pytały:
Dlaczego..?
Blake… Blake!!.. BLAKE!!!!
Ocknąłem się w ostatniej chwili.
Wielka maczuga pędziła w moją stronę, a ja zdążyłem
jedynie zasłonić się lewą ręką.
Thuud!
Potworny ból zamroczył mnie.
Gdy się ocknąłem, poczułem że leżę na plecach.
Prawie niemożliwy do opanowania ból ogarniał całą
lewą połowę mego ciała. Nie mogłem oddychać. Za każdym razem gdy próbowałem
nabrać powietrza – ostre igły bólu rozrywały moją pierś.
Lewa ręka leżała obok mnie, bezwładna, a tylko
pulsujący ból w dłoni mówił mi, że jakimś cudem jeszcze jest połączona z moim
ciałem.
Chciałem wstać, ale prawa noga eksplodowała bólem.
Gdy w końcu opanowałem się na tyle że mogłem
normalnie patrzeć na oczy zauważyłem, że jest wygięta pod nienaturalnym kątem.
Moja prawa dłoń jakimś cudem trzymała rękojeść
miecza.
Moonlight Shadow. Miecz Mari.
Spojrzałem na tą wąską klingę i prawie eteryczne
krawędzie ostrza..
Podniosłem wzrok.
Przede mną potężny, jednoręki potwór wznosił
maczugę do ostatniego ciosu.
„..Blake…” usłyszałem cichy szept gdzieś z boku.
Jeszcze jest szansa.
Jeszcze mogę …
Ostatkiem sił rzuciłem mieczem w odsłoniętą pierś
potwora.
Zobaczyłem opadającą w moją stronę maczugę i
ogarnęła mnie ciemność.
…***…
„GggrrraaAAKK!”
Jedna ze ścian trzeciego poziomu rozpadła się z
hukiem.
Z obłoku kurzu wyłoniła się postać masywnego
krasnoluda z długą brodą, wielkim toporem i przekrwionymi oczyma.
Szedł przez salę pomiędzy rzędami kolumn, aż dotarł
na skraj wielkiej wyrwy w ziemi.
Przeszedł koło niej, omijając ją szerokim łukiem i
skierował się w stronę pobliskiej ściany jaskini.
Sięgnął ręką, złapał za krawędź wielkiej pawęży i
odrzucił ją na bok.
„kkh kh kh..” Szczupła dziewczyna o kasztanowych
włosach i błękitnych oczach, kaszląc usiadła na ziemi.
„… Blake…” szepnęła pokazując ręką w stronę, gdzie
wolno opadający szary pył zaczynał odsłaniać koszmarną scenę.
Krasnolud pomógł jej się podnieść i oboje podeszli
do niego.
Chłopak leżał na plecach, cały we krwi, i nie dawał
znaku życia. Jego prawa noga była wygięta nienaturalnie, i nie trzeba się na
tym znać, by wiedzieć że jest złamana. Lewa część jego ciała odniosła wielkie
obrażenia, wyglądała po prostu na zmiażdżoną.
Z licznych ran na jego piersi wolno sączyła się krew.
„sss…hhhh…”
Delikatne westchnienie, coś, jak cień oddechu, uniosło
się z jego ust.
„Blake.. ! .. żyjesz?!”
„Odezwij się.. Proszę!..”
„Blake.. .. powiedz coś.. daj znak…”
Dziewczyna szlochając przytuliła swoją twarz do
jego piersi.
Po chwili podniosła głowę i z nadzieja spojrzała na
krasnoluda.
„Jeszcze bije.. Czuję że bije.. Zrób coś!!..” ze
łzami w oczach prosiła go o pomoc..
Krasnolud pokazał jej holster przymocowany do pasa.
Wewnątrz chrzęściło potłuczone szkło, a resztki
jakiejś cieczy kapały na ziemię.
„AAAAAHHHH!!!!!”
Dziewczyna zaniosła się szlochem…
„Może by miał szansę… gdybyś nie była taką cholerną
egoistką…” rzekł cicho krasnolud.
Podniosła głowę i spojrzała na niego ze łzami w
oczach.
Przed nią stał potężny, stary krasnolud, z długą
siwą brodą.
Trzonek jego topora wspierał się na ziemi pomiędzy
jego stopami a wielkie dłonie, wsparte na jego szczycie pomiędzy wielkimi
ostrzami, lekko drżały.
Wciąż płacząc, dziewczyna sięgnęła za siebie i
wyjęła z kołczanu strzałę.
Wyciągnęła rękę i rozchyliła koszulę na pokrwawionej piersi chłopca.
Przeciągnęła palcem po ostrym jak brzytwa grocie.
Ich krew mieszała się razem z jej łzami gdy ta,
rysowała gorejące hieroglify na jego piersi.
Jej Falna wypełniła jego ciało.
„Hhhaahhhhh…” jęknął cicho z trudem łapiąc oddech.
„ ..Przepraszam Blake….” Powiedziała szlochając
cicho. „Przepraszam..”
Koniec rozdziału drugiego.
Trzeci .. może
nastąpi..
Thurcroft
20,09,2019
Panie majster! Jeden szczegół, status był na plecach, nie na piersi, ale po za tym oraz innymi szczegółami oczywiście genialne, zaraz zabieram się za III rozdział.
OdpowiedzUsuń