sobota, 30 listopada 2019

Rozdział 5

Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?



Fanstory na podstawie Serii nowel:

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
 autorstwa  Oomori Fujino


Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 11.2019


ROZDZIAŁ 5

Dziady


Już czwarty dzień podążamy w kierunku miasta. Jeśli utrzymamy to tempo, to na wieczór powinniśmy dotrzeć do ruin Ravenpick, resztek strażnicy armii  Rakii pozostałej po pierwszej inwazji. Pogoda nam na razie dopisuje, wiec chcąc jak najlepiej wykorzystać sytuację narzuciłem szybkie tempo.
Pierwszy dzień to był istny koszmar. Na początku myślałem że ich rozszarpię. Jechaliśmy w ciszy, praktycznie nie odzywając się do siebie, a krótkie postoje, przeznaczone raczej dla koni niż dla nas, zawsze spędzałem z dala od nich. Naprawdę, bardzo ten dzień dał się nam we znaki, choć każdemu z innego powodu.


…***…


Obudziłem się pierwszy i jak co rano poszedłem trenować. Nie spodziewałem się że Iwan do mnie dołączy po imprezie jaką sobie urządzili poprzedniego dnia, więc poszedłem do stodoły, żeby unikając wścibskich oczu potrenować swoją walkę z cieniem. Nie dane mi jednak było długo cieszyć się samotnością.
Alex wypatrzył mnie z okna swojego apartamentu, i zanim zdążyłem porządnie się rozgrzać, stanął w drzwiach z bardzo  niewesołą miną.
„Musimy zamienić kilka słów” powiedział zamykając za sobą wrota.
„Eee..  No.. Dobrze..” odparłem niezbyt pewnym głosem.
„No właśnie chodzi o to że Nie Dobrze…”
Stanął przede mną i wyglądał jakby nie wiedział od której nieprzyjemnej informacji zacząć…
„Chodzi o Iwana..?” zacząłem nieśmiało.
„O niego i Devanę też. Rozumiem stres i tak dalej, ale wy macie pozbyć się potworów, a nie moich klientów!” Alexowi chyba już zaczynają puszczać nerwy.
„Przepraszam za nich..” zacząłem, ale nie dał mi dokończyć.
„Ty nie przepraszaj. Nie było cię tam i to nie twoja wina. Ale jak na razie jesteś jedynym sprawnym członkiem waszej drużyny więc to na tobie spoczął niemiły obowiązek wyprostowania sytuacji.”
Kiwnąłem wolno głową, podczas gdy myśli szaleńczo galopowały mi przez głowę.
Co oni nawyrabiali? Co się stało? Czego Alex ode mnie chce?..  Szczerze mówiąc dłonie zaczęły mi się pocić, bo pierwszy raz byłem w takiej sytuacji.
Okazało się, że po kilku zdrowych kolejkach oboje złapali jakiegoś doła i zaczęli się sobie nawzajem żalić. Pech chciał, że akurat wtedy w karczmie przebywał Donald Fart ze swoją obstawą. Podrzędny paniczyk, właściciel dość sporego terenu na zachodnim krańcu gór Beor. Dorobił się na kopalniach opali, których złoża odkryto tam kilkadziesiąt lat temu.
Zaczął się zalecać do Devany, jednak chyba jej się to nie spodobało. Od słowa do słowa, aż w końcu dziewczynę trochę poniosło i przybiła mu dłoń widelcem do stołu, podczas gdy Iwan powyrzucał jego obstawę przez okno. Zanim udało mu się z wrzaskiem uwolnić, zdążyła mu zdrowo nakopać do zadka. Cała sytuacja nie była by jakoś szczególnie drastyczna gdyby nie fakt, że Drumholdowie od dłuższego czasu prowadzili interesy z Fartem, a ten incydent mocno nadszarpnął ich wzajemne relacje.
W każdym razie, dzisiaj rano, zanim jeszcze zaczęło się robić szaro, Donald Fart zastukał, a  raczej załomotał do drzwi Alexa, i z wrzaskiem, co chwilę się zapowietrzając, zażądał natychmiastowego wyciągnięcia konsekwencji.
Dlatego, jak tylko Alex zobaczył że wstałem, pośpieszył do mnie żeby rozwiązać ten problem.
„Musicie się jak najszybciej stąd wynieść. W przeciwnym razie ten gnojek w końcu dowie się gdzie macie kwaterę, a założę się że będzie na tyle głupi żeby tam wjechać ze swoją świtą żądając satysfakcji. Już pal licho interesy, ale dół na ciała robi się pełny, a następna jatka spowoduje, że podróżni zaczną nas omijać szerokim łukiem…” powiedział patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
Rozumiem go. Iwan potrafi być straszny i bez kaca, więc gdyby tak nagle ktoś mu zastukał do drzwi z żądaniem przeprosin, to i bez topora rozniósł by całe towarzystwo na strzępy.
Przeprosiłem go jeszcze raz i w te pędy pobiegłem budzić imprezowiczów, podczas gdy w tym samym czasie, Alex kazał stajennym przygotować nasze konie do drogi.
Jedynie dzięki woreczkowi malboro od Mabbet udało mi się wyciągnąć ich z pokojów. Zarówno Iwan jak i Devana spali w tym, w czym byli gdy służba zaniosła ich do łóżek, więc przynajmniej nie było problemu z ubieraniem.
Przepraszałem Nisee za całą tą sytuację, jednak z jakiegoś powodu nie wyglądała na złą czy zmartwioną. Obiecała zająć się naszymi pokojami podczas naszej nieobecności, zwłaszcza że pokoje Devany i Iwana wymagały gruntownego wietrzenia i wymiany pościeli.. I to niekoniecznie z powodu działania malboro.
Na szczęście konie chyba rozumiały całą sytuację, bo choć jeźdźcy nie byli w stanie nimi kierować, zarówno Puszczyk, jak i Klemens podążyli raźno za Płotką.
Narzekaniom i pomstowaniu nie było końca. Trzy razy musieliśmy stawać, bo Devanie robiło się niedobrze i wciąż się zataczając biegła w krzaki wymiotować. Iwan za to się nie certolił, tylko już ze dwa razy puścił solidnego pawia na drogę, jedynie wychylając się ze swojej kolaski. W końcu Devana, nie mogąc utrzymać się w siodle dołączyła do niego. I tak jechali sobie razem, połączeni wspólnym poczuciem krzywdy i bólu.
Co rusz dochodziły mnie strzępki ich żali oraz kierowane pod moim adresem epitety typu „Okrutnik” „Niewdzięcznik” czy „Sadysta”..
Nie wiem… Może to głównie dzięki temu, że nie pozwoliłem im poratować się magicznymi miksturami leczącymi?
No cóż.. Jeszcze przed wyjazdem opróżniłem holstery Iwana i torbę Devany z magicznych mikstur. Połowę naszego zapasu zostawiłem w sejfie naszej bazy, a resztę przełożyłem do juków Płotki, tak, żeby nie mogli się do nich dobrać. „Kara musi być. Długa i uciążliwa” powiedziałem gdy na mnie pomstowali.
Jednak w sumie to nie „Kara”  jako taka była głównym powodem mojej decyzji. Po prostu nie miałem pojęcia jaki efekt przyniesie zażycie mikstury leczniczej, podczas gdy we krwi jeszcze buzują resztki alkoholu. Obawiałem się, że to tylko przysporzy problemów. Poza tym, byłem wściekły. Tyle razy ich prosiłem, żeby zemną poszli, to nie. „Jesteśmy dorośli. Starsi od ciebie. Daj się nam odprężyć. Idź sobie poczytać jakąś książkę na dobranoc.”  Tak to mniej więcej wyglądało. A teraz jadą przytuleni do siebie pochrapując lekko i co jakiś czas budząc się jedynie po to, by znowu wybrudzić burty kolaski.
Klemens chyba też był na nich zły, bo co rusz koła powoziku wpadały do dziur w drodze, które bez problemu można było ominąć. Puszczyk biegł truchtem obok Płotki  ze zwieszoną głową i wyglądał jakby się zastanawiał czy to faktycznie dobrze że jedzie z nami zamiast ściągać drewno z lasu.
Gdy zatrzymaliśmy się na popas, dałem im bukłak z wodą i suchy prowiant, po czym poszedłem w gąszcz z łukiem upolować coś na kolację.
Przedzierając się przez krzaki, od czasu do czasu używałem Skupienia do poszukiwania zwierzyny. Przepuściłem kilka saren bo nie potrzeba nam było aż tyle mięsa, zwłaszcza, że nie mamy już kryształu mrożącego. Liczyłem na to że ustrzelę jakiegoś zająca, jednak musiałem się zadowolić dwoma leśnymi gołębiami. Były by cztery, ale tylko zgubiłem w krzakach dwie strzały. Nawet ze Skupieniem, nie jestem takim dobrym strzelcem jak Devana. Ale to doświadczenie też się nie zmarnowało… W porównaniu do ostatniego razu, gdy przez krzaki ustrzeliłem dwa zające, tym razem czterema strzałami ledwo trafiłem dwa gołębie. Czyli im dalej – tym gorzej. Wygląda na to, że jednak Skupienie nie podnosi mojej celności. Po prostu dzięki lepszemu refleksowi i szybszej ocenie sytuacji łatwiej mi jest celować. Jednak, kwestia prawidłowej oceny dystansu, opadu strzały czy jej podatności na wiatr, pozostaje w gestii umiejętności strzeleckich, które pomimo Skupienia wciąż pozostają takie same, czyli w moim przypadku – niskie…
Jednak tym akurat się nie przejmuję. Łucznictwo nie jest moim priorytetem, więc nie mam zamiaru aż tak na nim się koncentrować. Poza tym.. Wciąż pozostaje ta dwójka.. Nawet nie zeszli z kolaski by rozprostować kości.
Jakbym był sam ze zwierzętami.. Gdy zarządziłem koniec postoju, jedynie konie podniosły głowy. Wylałem resztę wody z wiadra i ruszyliśmy dalej.
Byłem na nich coraz bardziej zły.
Zatrzymaliśmy się  na noc na polanie przyległej do traktu.
„Ile oni wczoraj wychlali..?!” przemykało mi co chwila przez głowę gdy na nich patrzyłem.
W dalszym ciągu ledwo zipali. Nie, żeby im było coś poważnego, po prostu spali, sprawiając wrażenie kompletnie wykończonych. Na szczęście od południowego postoju żadne z nich już nie wymiotowało. Zaczynałem się obawiać że się zupełnie odwodnią, bo nic nie jedli ani nie pili.
Zanim wyprzągłem Klemensa, podprowadziłem sulki pod duży kamień na którym oparł się jeden dyszel, dzięki czemu po wyprzęgnięciu konia przód nie opadł i Iwan z Devaną mogli sobie dalej spać.
Szczerze mówiąc już przeszła mi złość. Zamiast tego zacząłem trochę się o nich martwić.
Cały dzień upłynął od ich imprezy, a oni w dalszym ciągu sprawiają wrażenie, jakby męczył ich kac-gigant.
Sulki stały pod wielką stromą skałą, więc raczej nic im nie groziło. Polana była chyba często wykorzystywana na postoje, bo na środku było dobrze wygrodzone kamieniami palenisko w którym roznieciłem ogień. Tym razem nie miałem zamiaru zagradzać wejścia, bo nie miałem wozu, a koni do tego bym nie użył, więc niestety musiałem zaryzykować.
Wszystkie trzy konie ustawiłem tak, by osłaniały sulki w razie czego, a sam, położyłem się przy ognisku.
Nie mogłem zasnąć. Moi towarzysze byli kompletnie bezbronni. Słyszałem ich oddechy, gdy przytuleni do siebie spali jak dzieci na kanapie ich małego dwukołowego powoziku. Bałem się, że jeśli coś nam zagrozi, to nie będziemy mieli szans. Co chwila skanowałem otoczenie przy użyciu Skupienia by wychwycić zbliżające się niebezpieczeństwo, jednak po jakimś czasie zmęczenie dało o sobie znać i zacząłem zapadać w krótkie drzemki.
Niestety napięcie i stres dały o sobie znać powodując, że mój sen mieszał się co chwilę z jawą, i po jakimś czasie nie mogłem już stwierdzić czy to co aktualnie czuję to prawda czy nie. Widziałem rodziców, jak krążyli wokół polany jakby rozglądając się wokoło.. Allany klęczącą przy ognisku i wpatrzoną w płomienie, oraz drżący, niepewny obraz kilku innych postaci tuż na skraju wzroku, którzy jednak znikali gdy odwracałem głowę by się im lepiej przyjrzeć.
Nagle jakiś cień podszedł do mnie powoli i poczułem jego gorący oddech na policzku. Ruszyłem ręką by go przegonić jak jakąś natrętną muchę, jednak nie dawał za wygraną, aż w pewnym momencie pociągnął mnie lekko za włosy.
„Aaach!!” Lekki ból wyrwał mnie ze snu.
Spojrzałem w górę jednocześnie aktywując moje Skupienie.
Na szczęście to tylko Puszczyk.. Podszedł do mnie i trącał łbem, a gdy się nie budziłem, zaczął szarpać mnie za włosy.
„Co jest mały?” spytałem głaszcząc go po szyi.
Czułem że jest niespokojny.
Parsknął cicho, po czym wrócił do reszty stając zadem w stronę ogniska.
Doświadczenie z Klemensem nie pozwoliło mi tego zignorować. Momentalnie się rozbudziłem i zacząłem przeszukiwać otoczenie.
Na szczęście w najbliższej okolicy nie było nic niepokojącego.
Po cichu wstałem z posłania zastanawiając się o co chodzi. Lekki wiatr wiał wzdłuż traktu od zachodu, czyli od strony Karczmy, więc jeśli ktoś tamtędy jechał, jego zapach mógł zaniepokoić Puszczyka.
Z resztą nie tylko jego. Wszystkie konie wydawały się być zaniepokojone.
Strzygły uszami jakby nasłuchując czy coś nie nadchodzi, a jednocześnie szczelnie otaczały sulki na których cicho spali Iwan z Devaną.
Nie wiem, czy to moje tchórzostwo, czy przesadna ostrożność, jednak szybko porwałem snopek siana którego konie nie zdążyły jeszcze wmłócić, i za pomocą kocy zrobiłem trzy atrapy śpiących przy ognisku ludzi.
Następnie wspiąłem się na niewysoką skarpę prowadzącą do skały pod którą rozbiliśmy obóz. Na szczęście z góry nie zagrażało nam niebezpieczeństwo, ponieważ ten wielki ostaniec miał tak strome zbocza, że nie wspięła by się tam nawet górska kozica, o człowieku nawet nie wspominając.
Co chwilę aktywowałem swoje Skupienie przeszukując największy obszar jaki byłem w stanie.. W pewnym momencie ich dostrzegłem. Aury czterech przeciwników zbliżające się od zachodu. Na pewno nie mieli dobrych zamiarów, bo swoje konie zostawili z tyłu, pilnowane przez jednego człowieka. Wyglądało na to, że to nie był jeden z nich, a przynajmniej nie taki sam.. Ciężko to było wytłumaczyć.. Ten, który stał przy koniach.. Jego aura była… drżąca, jakby niepewna, zielono żółta.. przestraszona. Jednak ci, którzy powoli skradali się w naszą stronę, emanowali złowrogą, pulsującą ciemną czerwienią aurą , ślącą jeden przekaz – Zabić.
Wisimy ci życie pomyślałem spoglądając na stojącego przy kolasce Puszczyka..
Czterech zabójców.. Szybko oszacowałem ich położenie i starałem się przewidzieć ich zamiary.
Rozdzielili się, i jasno było widać że chcą nas zajść ze wszystkich stron na raz.
Niedobrze.. pomyślałem wiedząc, ze jestem zupełnie sam przeciwko czterem zbirom. Gdyby szli razem, dzięki mojemu skupieniu może i dałbym radę ich pokonać z zaskoczenia, ale wygląda na to, że postanowili otoczyć polanę z trzech dostępnych stron. To nie byli amatorzy. Byli coraz bliżej, a ja kompletnie nie wiedziałem co mam zrobić. Wtem wpadłem na szaleńczy pomysł. Schowałem mój miecz z powrotem do pochwy i ruszyłem po cichu w stronę najbliższego przeciwnika. Dzięki mojemu czarowi nie miałem problemów z cichym poruszaniem się w ciemności, więc po chwili znalazłem się tuż za nim.
Nim się spostrzegł, otoczyłem jego szyję prawym ramieniem, i kładąc dłoń w zgięciu lewej ręki położyłem lewą dłoń na jego potylicy. Wykorzystując dźwignię, napiąłem z całych sił mięśnie pozbawiając go tchu i możliwości zaalarmowania pozostałych. Szarpał się chwilę, starając uwolnić z uścisku, jednak po chwili jego ciało zwiotczało w moich ramionach i napastnik zemdlał. Ułożyłem go na ziemi i związałem jego własnym paskiem. Nożem odciąłem dość spory kawał jego koszuli i wepchnąłem mu go w usta, żeby nie mógł krzyczeć gdy się ocknie.
Jeszcze trzech.. przeszło mi przez głowę, i momentalnie znów aktywowałem Skupienie.  Znalazłem ich w mgnieniu oka. Już byli na pozycjach, w krzakach otaczających naszą małą polanę. Ruszyłem w stronę najbliższego z nich. Byłem może dwa metry od niego gdy z prawej usłyszałem cichy gwizd. W tym samym momencie świst trzech bełtów przeszył powietrze i trzy ciche Thump rozbrzmiały gdy pociski trafiły celu. Nie starając się ładować ponownie, napastnicy rzucili kusze i z wyciągniętymi mieczami wbiegli na polanę. Nie mogłem pozwolić im na ocenę sytuacji. Ruszyłem za moim przeciwnikiem i wyciągając miecz ciąłem płynnym ruchem przez jego plecy z całych dostępnych sił. Nie miałem zamiaru ich zabijać, ale gdy zobaczyłem jak bez skrupułów  posłali swoje bełty w śpiących, mimo że to były tylko atrapy, pozbyłem się wszystkich wątpliwości. Zdawałem sobie sprawę, że jeden błąd, jedno zachwianie będzie oznaczać pewną śmierć dla mnie i moich towarzyszy.
Ciepła krew trysnęła mi na twarz z rozległej rany, a napastnik zgubił krok, potknął się i zarył twarzą w ziemię. Przeskoczyłem nad nim i popędziłem w stronę następnego. Ten, już mnie zauważył, bo odwrócił się w moją stronę i podniósł miecz by sparować mój atak. Nie miałem czasu na jakąkolwiek szermierkę, bo chciałem maksymalnie wykorzystać element zaskoczenia. Wyskoczyłem w przód z całych sił, i gdy wykonywałem przewrót pod jego ramieniem - ciąłem z całej siły. Miecz lekko zadrżał gdy spotkał się z jego odsłoniętym ciałem i następne krople gorącej krwi trysnęły z szerokiej rany.
Szeroka rana to jednak zbyt delikatne określenie.
Gdy wstałem, ciało mojego przeciwnika zwaliło się na ziemię, i widać było że przeciąłem jego bok aż do kręgosłupa. Zrobiło mi się słabo, ale nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ następny przeciwnik już na mnie czekał. Tym razem nie miałem szansy atakować z zaskoczenia.
Lekko przygięty, z wyciągniętym przed siebie mieczem zaczął okrążać ognisko. Drugą ręką sięgną za siebie wyciągając z pochwy długi sztylet.
Przeszedł mnie dreszcz.. Nigdy wcześniej nie walczyłem z przeciwnikiem uzbrojonym w dwie bronie i kompletnie nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić.. Żebym choć miał rękawicę albo naramiennik.. pomyślałem, ale było za późno.
Przeciwnik rzucił się na mnie z dzikim grymasem na twarzy i zaatakował z taką szybkością, że z ledwością udało mi się odskoczyć.
To definitywnie nie był zwyczajny najemnik. To na pewno jest poszukiwacz przygód obdarzony Falną.. I na pewno nie jest na pierwszym poziomie.
Właśnie kopnął w sam środek ogniska posyłając płonące polana w moją stronę i wykorzystał tą sekundę mojego zawahania by rzucić się na mnie.  Ledwo uskoczyłem, choć i tak zdołał drasnąć mój bok swoim sztyletem. Poczułem piekący ból i ciepło krwi cieknącej z rany. Nie miałem jednak nawet sekundy by się nad tym skupić. Następny, błyskawiczny atak nadszedł z niespodziewanego kąta, gdy ten , kończąc obrót zrobił szeroki wymach ostrzem. Uniosłem prawą rękę i z ledwością odparowałem to uderzenie krawędzią miecza. Posypały się iskry.. Ułamek sekundy później jego sztylet minął moje gardło o milimetry. Co najgorsze, wyczerpałem całą manę na przeszukiwanie dużego obszaru, i już nie mogłem użyć Skupienia by się przed nim obronić. Wybiłem się z całych sił i wykonując salto w tył, przeskoczyłem nad resztkami ogniska starając się zyskać dystans. To jednak nie wystarczyło. Momentalnie mnie dopadł, i zaatakował ze zdwojona energią.
Odparłem z ledwością jego następne dwa ciosy, ale znów ciął mnie sztyletem, tuż powyżej łokcia. Nie miałem czasu ani sił na wieczne uciekanie przed jego atakiem. Gdybym mógł skorzystać z mikstury Mabbet, dzięki Skupieniu spokojnie bym go pokonał. Jednak teraz, nawet gra na zwłokę nie wchodziła w rachubę. Skoncentrowany na tym by przeżyć, mój umysł nie miał czasu by się zregenerować, a bez many nie miałem co liczyć na aktywację czaru.
Znowu atak, i znów zdołałem odeprzeć tylko jedno ostrze. Piekący ból w prawym ramieniu odbierał mi resztki nadziei. Odskoczyłem w bok, przez co niebezpiecznie zbliżyłem się do koni i wózka na którym w dalszym ciągu spali moi niczego nie świadomi towarzysze…
„A jednak nie jesteś taki silny jak mówili.. gnojku..” usłyszałem tuż obok siebie i ból przeszył mój bok. Napastnik wykorzystał sekundę zawahania i będąc tuż obok mnie uderzył mieczem. Trafił prosto w sprzączki utrzymujące holster z miksturami, więc zamiast wbić się prosto w mój brzuch, cięcie przeszło trochę bokiem, otwierając długą i paskudną ranę.
Upadłem na jedno kolano, i z lewością łapiąc oddech szukałem ostatniej możliwości by jakoś wyjść z tej sytuacji. Spojrzałem na mojego przeciwnika. Podobnie jak Kurt, był wilkołakiem. Stał nade mną i w krzywym uśmiechu obnażył swoje zęby.  
„Powiedz PaPa..” powiedział szczerząc zęby w okrutnym uśmiechu, po czym uniósł miecz do ostatniego ciosu.
„To koniec..” pomyślałem, gdy nagle usłyszałem głuche „Thud!” i napastnik lekko uniósł się w powietrze. Spostrzegłem zdziwienie w jego szeroko otwartych oczach, które natychmiast ustąpiło miejsca przerażeniu. Wytrącony z równowagi nie zdążył zmienić pozycji nóg, gdy ja, mobilizując resztki siły i ignorując przeszywający ból, wykonałem rozpaczliwe pchnięcie mieczem. Trafiłem tuż nad pasem, pod ostrym kątem, a miecz przeszył go na wylot.
Upadł jak szmaciana lalka tuż obok mnie, a jego ciało jeszcze przez chwile drgało w konwulsjach. Pełne bólu i niedowierzania oczy patrzyły na mnie przez krótką chwilę po czym zaszły mgłą.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem przed sobą zad Puszczyka. Obrócił głowę lekko, jakby sprawdzając czy jeszcze żyję, a następnie wrócił z powrotem do reszty osłaniając śpiących towarzyszy.
Krawędzie jego tylnych kopyt były czerwone od krwi…
„Dziękuję..” szepnąłem kładąc się na miękkiej trawie.

Nie mam pojęcia jak długo leżałem. Gdy w końcu znów doszedłem do siebie, ciemna noc jeszcze spowijała okolicę, a po pozycji księżyca wywnioskowałem że będzie chyba gdzieś około północy. Macając na oślep ręką wyczułem w końcu holster, który po cięciu mieczem odpadł od pasa. Na szczęście upadł tuż obok mnie, wiec udało mi się go szybko odnaleźć. Odpiąłem zakrywkę jednej z kabur i wyciągnąłem stamtąd niedużą fiolkę. Kciukiem odkorkowałem ją, i całą zawartość powoli wylałem na ranę w prawym boku.
Natychmiast poczułem ulgę. Nie na darmo nazywają je Czarodziejskimi Miksturami Leczniczymi… Regeneracja tkanek w miejscu kontaktu z miksturą następowała w mgnieniu oka. Po kilku chwilach krew przestała cieknąć, a rana była zasklepiona. Nie znaczyło to wcale że nie czułem bólu, jednak mogłem już bezpiecznie się poruszać. Zamiast tego, wyjąłem następną miksturę i tym razem wypiłem połowę. Znajome ciepło rozeszło się po moim ciele, gdy czarodziejski płyn docierał w najdalsze zakątki organizmu. Reszta ran zaleczyła się, i choć wciąż odczuwałem skutki obrażeń, byłem w stanie się podnieść.
Iwan z Devaną, kompletnie nieświadomi niczego w dalszym ciągu spali na kanapie sulek. Wszedłem między konie i poklepałem Puszczyka po szyi.
„Dziękuję” szepnąłem głaszcząc go delikatnie. „Uratowałeś nam życie..”
Ten, tylko zwiesił głowę, jakby zawstydzony. Płotka delikatnie trąciła go łbem a Klemens cicho zarżał.
„Już dobrze.” Powiedziałem. „Zagrożenie minęło”
Dorzuciłem drew do ognia, a następnie, jeszcze lekko kulejąc z bólu w prawym boku, zacząłem obchodzić nasz obóz sprawdzając czy wszystko w porządku. Upewniwszy się że ani koniom, ani towarzyszom nic nie grozi, zająłem się napastnikami.
Najpierw podszedłem do tego, z którym walczyłem na końcu. Wgłębienia w kształcie podków pośrodku pleców nie pozostawiały wątpliwości. Szeroko rozwartymi w zdziwieniu, a teraz niewidzącymi oczami wpatrywał się w ziemię tuż przed twarzą. Przewróciłem go na bok i wyjąłem miecz z jego ciała. Wytarłem go starannie w jego ubranie a następnie schowałem do pochwy. Zauważyłem, że miałem masę szczęścia. Pod kurtką miał ukrytą sięgającą pasa kolczugę, i gdybym trafił odrobinę wyżej – nie zrobiłbym mu większej krzywdy i wszyscy przypłacilibyśmy to życiem.  
Gdy spojrzałem w bok, dostrzegłem drugie ciało. Zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałem że mnie to nie ominie i będę musiał się z tym w końcu zmierzyć, jednak obszedłem jego zwłoki starając się nie patrzyć. Ten, którego zaatakowałem jako pierwszego, leżał twarzą do ziemi. Szeroka rana ciągnąca się ukosem od lewego biodra przez całe plecy, kończyła się na prawej łopatce. Spomiędzy resztek ćwiekowanej kurtki wyzierały bielą przecięte kości..
Plama krwi otaczała jego ciało a smród fekaliów rozchodził się wokół świadcząc o tym, że jego zwieracze puściły w chwili zgonu.
„Tak właśnie pachnie śmierć.. Gównem…” pomyślałem z przygnębieniem przechodząc obok niego. Pełen nadziei szedłem do miejsca, gdzie zostawiłem mojego pierwszego przeciwnika. Nie mogłem jeszcze użyć Skupienia by go znaleźć, więc kierowałem się jedynie pamięcią.
Gdy dotarłem na miejsce ogarnęła mnie rozpacz.
Nie mogłem sobie wyobrazić gorszej śmierci…
Z braku doświadczenia, zbyt głęboko wcisnąłem mu w usta prowizoryczny knebel, i biedak udusił się.. Wytrzeszczone oczy i spuchnięte siwe wargi opowiadały aż za dokładnie walkę jaką stoczył przed śmiercią.
Na nic się zdała świadomość, że oni wszyscy przyszli tu by nas zabić.
Usiadłem na ziemi obok jego martwego ciała i rozpłakałem się.
Nie tak to miało wyglądać.
Nie tego chciałem, gdy ruszałem by zyskać trochę siły do uratowania wioski. Nie chciałem być zabójcą.
Płakałem, a moje łzy kapały mi na pokrwawione dłonie.
Dłonie mordercy.
Moimi ramionami wstrząsał szloch,  a łzy nieprzerwanym strumieniem płynęły z oczu obmywając moje dłonie, by zabarwione czerwienią krwi wsiąkać w miękką, pachnącą grzybami ściółkę.
„Ćśśśśśśś….” Usłyszałem gdzieś z tyłu, i lekka, niematerialna dłoń pogłaskała mnie po głowie. 
Zrezygnowany nawet nie podniosłem wzroku. Nie obchodziło mnie w tej chwili co się ze mną dzieje, co się stanie.. Nic.
Nagle poczułem dziwne, znajome ciepło ogarniające mnie zewsząd, a zwiewna aura otoczyła moje ciało. Czułem się, jakbym leżał w ramionach bliskiej osoby.. Nie tyle fizycznie, ale jakby moja dusza leżała w czyichś objęciach..
„Mama..?” .. spytałem w myślach pełen nadziei.
„Dzisiaj są Dziady.. wiedziałeś?”
„Nie.. przepraszam.. zapomniałem...”
Poczułem ból w sercu.. Tyle czasu, zawsze.. Gdy tylko przychodziły Dziady zawsze szedłem z kagankiem na grób moich rodziców, by choć przez chwilę poczuć ich bliskość.
Teraz znowu były Dziady, a ja nawet nie zapaliłem świeczki. Zamiast tego…
„Jesteśmy z tobą Blake…”
„Przepraszam.. Tak bardzo przepraszam..” szeptałem wciąż roniąc łzy.
Ostatnia rzecz jakiej bym chciał, to żeby moi rodzice zobaczyli jakim potworem stał się ich syn…
„Jesteś dobrym człowiekiem Blake..” usłyszałem jakby głos we mgle…
Podniosłem głowę.
Ogień w kręgu na środku polany jarzył się tajemniczym, błękitnym blaskiem. Wokół niego widać było zwiewne, eteryczne kształty, unoszące się nad ziemią. Ich niematerialne ciała były jakby złożone z samej aury. Niezależnie od tego czy patrzyłem na nie oczami, czy używając mojego czaru, wyglądały identycznie. Półprzezroczyste awatary istot którymi niegdyś były. I jakby absorbując energię z ogniska, te które były najbliżej, były widocznie wyraźnie, za to te oddalone, krążące po całej polanie w lekkim nieładzie, łatwo można było pomylić z delikatnym strzępem nocnej mgły…
Wstałem i na drżących nogach podszedłem bliżej.
„Jesteś moim Bohaterem Blake..” usłyszałem tuż obok siebie.
„Allany..?”
„Jesteś moim bohaterem.. Uratujesz wszystkich, prawda?”.. Nierealny, cichy szept dochodził gdzieś spoza mnie, trwał wokół, aż zniknął w środku mnie, jakby chowając się wewnątrz.
„ Ty gnoju!! Zabiję.. Zabiję!!!” jakaś mglista postać przemknęła obok mnie, jednak zanim zdołała mnie dotknąć została z całą siłą odepchnięta przez aurę duszy która mnie otaczała..
„Nie chciałem.. Wybacz.. nie chciałem..” cichy, nieśmiały szept z lewej stronny zwrócił moją uwagę. Z ledwością uchwyciłem zwiewny zarys postaci… To ten najemnik, któremu prawie odciąłem głowę w sekretnym pokoju Drumholdów… Obok niego drugi, z bełtami wciąż wystającymi z jego prześwitującej piersi.. I następny. I jeszcze jeden.. Wszyscy których krew miałem na rękach…
„..Nie twoja wina…” „Niech cię piekło pochłonie morderco!” „.. Jesteśmy z tobą..” „Czekam na ciebie w piekle!!” ciche zapewnienia poparcia mieszały się z przekleństwami i życzeniami śmierci…
„To magia Dziadów Blake..” Znajomy, ciepły głos wyrwał mnie z sieci skarg, przekleństw i pomstowań.
„Mama?” spytałem nieśmiało ponownie…
„Nigdy cię nie zostawimy…” usłyszałem w odpowiedzi.
„Jesteście tutaj?” pytałem gorączkowo starając się nie stracić kontaktu.
„ Zawsze jesteśmy przy tobie. I zawsze będziemy.”  Usłyszałem w odpowiedzi.
„Tata..?”
„Wszyscy…Nasza moc jest z tobą..”
Mgliste światła, zwiewne, eteryczne cienie, zdawały się wnikać we mnie jedno po drugim.
Ogarnęło mnie uczucie, jakby każdą komórkę mojego ciała zaczęła wypełniać jakaś siła. Po chwili to ustąpiło, i świat znów wrócił do swojego normalnego kształtu.
Podniosłem się z kolan i rozejrzałem po pobojowisku.
Nagle przypomniałem sobie o ostatnim napastniku, tym, który pilnował koni.
Przeszły mnie ciarki. Gdyby zakradł się tutaj z kuszą.. przemknęło mi przez głowę. Momentalnie aktywowałem swój czar i sięgnąłem tak daleko jak mogłem. Na szczęście nie wyczułem jego obecności. Czar po sekundzie się rozproszył, bo nie zdążyłem się zregenerować, dlatego czułem się usprawiedliwiony otwierając miksturę many.
Połowa powinna wystarczyć pomyślałem biorąc mały łyczek.
Wystarczyła w zupełności. Przy moim niskim poziomie nawet niewielka ilość mikstury wystarczyła, by uzupełnić całą dostępną manę.
Powoli ruszyłem drogą w kierunku gdzie ostatnio wyczułem jego aurę. Po chwili zauważyłem go znowu. Był chyba jeszcze bardziej wystraszony niż ostatnio. Postanowiłem zajść go po cichu od tyłu. Konie już dawno mnie wyczuły i były bardzo niespokojne. Parskały i biły kopytami o ziemię.
Chłopak był tak przerażony, że skulił się pod drzewem i zasłonił głowę rękami. Nie kryjąc się już podszedłem do niego.
„Nic ci nie zrobię. Uspokój się..” powiedziałem cicho.
„K..k.k.  kim .. Kim jesteś?! Duchem?” spytał drżącym głosem.
„Nie, Nie jestem duchem. Jestem człowiekiem..”
„Nie wierzę ci!! Jak mnie znalazłeś?! Skąd wiedziałeś..?!”
„Spójrz na mnie.. Wyglądam na ducha?” Włączyłem magiczną lampę i uniosłem w górę, tak, żeby mógł zobaczyć moja twarz.
Chłopak podniósł wzrok i cofnął się z przerażeniem.
„Aaah!! Odejdź duszo przeklęta!!” wrzasnął i znów schował głowę w ramionach.
Cholera.. mam talent do straszenia ludzi nie ma co.. przeszło mi przez myśl gdy uświadomiłem sobie, że to już drugi raz gdy ktoś przeraził się mojego widoku.
Przeciągnąłem dłonią po twarzy i zrozumiałem..
Pod palcami wyczułem zakrzepłą krew, włosy też miałem nią zlepione w grube strąki a i moje oczy też pewnie nie lepiej wyglądają…
„Opanuj się.. Widziałeś kiedyś ducha z lampą?”
Pokręcił przecząco głową, ale w dalszym ciągu nie chciał podnieść wzroku.
„ A w ogóle widziałeś kiedyś ducha?” zapytałem z drwiną w głosie.
„Wiele.. jakiś czas temu.. szły w tamtą stronę..”
Wzdrygnąłem się gdy doszło do mnie to, co powiedział.
„Nie ma czasu. Podnieś się i chodź.” Powiedziałem, po czym wziąłem go za rękę i pomogłem mu wstać.
Gdy poczuł materialny dotyk, pozbierał się w sobie i w końcu podniósł głowę.
Odwiązaliśmy konie i ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę naszego obozu.
„Musisz wziąć się w garść, ale uprzedzam – to nie będzie miły widok.” Powiedziałem starając się go uprzedzić zanim znów wpadnie w panikę.
Jednak gdy dotarliśmy na miejsce chłopak nie wydawał się być specjalnie wstrząśnięty. Pomógł mi zawinąć zwłoki w koce zdjęte z siodeł koni na których tu przyjechali. Wcześniej jednak przeszukałem ich kieszenie w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
U tego, z którym walczyłem na końcu, znalazłem dwa wymięte listy i kilka nic nie znaczących szpargałów. Było zbyt ciemno by je czytać, więc schowałem je do kieszeni. W jukach znalazłem kilka mikstur leczniczych, dwie many i jedną dziwną, zielonkawą.
„To antidotum.. Weź, może ci się przydać..” powiedział chłopak za moimi plecami.
Poczułem się głupio tak grzebiąc w torbach jego martwych towarzyszy, i nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
„Im to już na nic.. a poza tym..”
„Tak?” spytałem chcąc skłonić go by kontynuował.
„Oni nie raz łupili podróżnych..” powiedział ze zwieszoną głową.
Nie wiedziałem co powiedzieć, ale pragmatyzm wziął górę nad sentymentami. Bez słowa kontynuowałem poszukiwania, aż w końcu, w jukach ostatniego konia, poza dodatkową miksturą i drugim antidotum znalazłem zapieczętowaną kopertę. Nie było adresata, a jedynie woskowa pieczęć z inicjałami DF w otoczeniu wieńca laurowego mogła sugerować nadawcę.
„Wiesz co to jest?” spytałem chłopaka.
„Mieli to dostarczyć Lordowi Ikelosowi po wykonaniu roboty..” powiedział spuszczając wzrok.
„Jakiej roboty?”
„Mieli… mieliśmy.. no.. was..” plątał się trochę cały czas patrząc w ziemię.
„Jak ci na imię” spytałem po chwili.
„Darren..” odpowiedział nieśmiało.
„Słuchaj Darren. Może to zabrzmi dziwnie, ale ja wiem że nie jesteś jednym z nich.. nie, raczej.. nie taki jak oni.”
„W jakiś sposób umiem to wyczuć” dodałem widząc jego zdumione spojrzenie.
„To niczego nie zmienia..” Wzruszył w końcu ramionami spoglądając na ciała swoich byłych kompanów.
„Też mam krew na rękach.. Choć sam nie mordowałem, to jednak..”
Po policzkach pociekły mu łzy. Wolałem nie drążyć tematu, ale chyba jednak chciał się wygadać, bo zaczął opowiadać.


…***…

Darren miał piętnaście lat, i tak jak ja, był chłopcem z małej wioski tuż u stóp gór Beor. Ich wieś była jedną z kilku leżących na terenach Donalda Farta. Trudnili się rolnictwem, a jednocześnie stanowili część bazy zaopatrzeniowej dla kopalni opali w górach. Co miesiąc wysyłali transporty żywności i lekarstw dla tych, którzy pracowali pod ziemią.
Fart nie troszczył się o ludzi w wioskach, ale o górników dbał jak o własne dzieci. Przynosili mu stały, pokaźny dochód, więc cała jego uwaga była skierowana na kopalnię. Pompował w nią wszystkie dostępne środki by tylko wydobyć jak najwięcej klejnotów.
Odbiło się to ciężko na okolicznych wsiach. Źle wyżywieni i praktycznie pozbawieni opieki medycznej byli bardzo podatni na choroby, przez co rodzice i młodsza siostra Darrena zmarli sześć lat temu w czasie zarazy. Od tego czasu wychowywał go dziadek, który był po trochu alchemikiem, a po części wioskowym znachorem.. 
Chłopak miał żal do dziadka o to, że nie uratował jego rodziny..
„Z twoją wiedzą uratowałbym ich wszystkich!!” krzyczał ze łzami w oczach gdy ostatni kamień spoczął na niewielkim kurhanie.
„Więc przekażę ci ją.., całą.., a potem sam zdecydujesz co zrobisz..” powiedział dziadek ze smutkiem i poszedł do swojego małego domku na skraju wioski.
Chłopiec podążył za nim nie mając innego wyjścia.
Chaty zarażonych były palone z całą zawartością, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się choroby. Tak więc Darren, nie dość że został sam, to jeszcze nie miał nic, poza ubraniem.. Gorzej.. Nawet jego ubranie powędrowało na stos.
Zanim jego dom poszedł z dymem, z dala od wszystkich, dziadek rozebrał go i porządnie wyszorował w jakiejś niezbyt przyjemnie pachnącej wodzie która podobno miała go „odkazić”. Musiał tam być dodatek alkoholu czy czegoś, bo każde, nawet najmniejsze zadrapanie piekło i pieniło się  strasznie. Następnie staruszek zaniósł jego ubranie do domu i dał sygnał by podłożyć ogień. Wróciwszy do Darrena owinął go szczelnie czystym kocem i zaprowadził do siebie. Gdy dym opadł, szczątki spalonych domów i ich martwych mieszkańców zostały zagrabione i wrzucone do głębokiego dołu za wsią, po cym został nad nimi usypany niewysoki kurhan.
To wtedy właśnie Darren został uczniem znachora…
„Zanim umarł, faktycznie przekazał mi całą swoją wiedzę.” Powiedział Darren.
„Więc musisz być nie lada alchemikiem..?” Spojrzałem na niego zaskoczony.
„No właśnie nie jestem..” odparł zwieszając głowę..
„Teraz już wiem, czemu dziadek nie mógł ich uratować..” dodał ze smutkiem.
„Był prawie że samoukiem... Miał raptem kilka książek zielarskich i jedną, jedyną medyczną, którą ukradł kiedyś przy wizycie w Lecznicy w Reanore..”
„Nie zrobił tego w złej wierze..” powiedziałem z przekonaniem.
„Och .. To była jego pierwsza książka.. Jeszcze nie umiał wtedy czytać..” powiedział zaczerwieniony Darren.
„Ekhm.. uch.. no..” nie wiedziałem co powiedzieć.
„Za młodu był niespokojnym duchem i tak naprawdę nie wiedział czego od życia chce..” powiedział chłopiec i ciągnął dalej opowieść.

Okazało się, że jego dziadek wylądował w lecznicy po tym, gdy naraził się jakiemuś osiłkowi w miejscowej knajpie. Po kilku ciosach skończył na tyłach przybytku ze złamaną ręką, podbitym okiem i wybitymi dwoma zębami. Przechodzący w pobliżu strażnicy zlitowali się nad nim, i wyczyściwszy uprzednio jego kieszenie zawlekli go pod drzwi lecznicy.
„Po raptem trzech dniach dziadek wyszedł zdrów jak ryba i z książką schowaną pod koszulą.. Liczył na to, że gdy ją sprzeda, zdobędzie pieniądze na powrót do domu…”

Wyglądało na to, że opowieść się przeciągnie, więc wyciągnąłem trochę prowiantu i poczęstowałem chłopaka. Sam też zacząłem przegryzać resztki z kolacji.
Jednak zanim rozsiedliśmy się przy ognisku, Darren wziął jedno z antidotum i wlał po kilka kropel w usta moim towarzyszom.
„To zniweluje działanie trutki i rano będą jak nowi..” powiedział.
„Trutki?!” Patrzyłem na niego zszokowany..
„Chcieli was unieszkodliwić poza karczmą, więc to miało mieć przedłużone działanie..” powiedział spuszczając głowę.
„Więc to twoja sprawka?!” aż się uniosłem z pieńka na którym siedziałem.
„Powiedziałem ci że mam krew na rękach..” odparł ze smutkiem.
Jednak jego postawa świadczyła że coś więcej kryje się za tymi słowami…
„Opowiem ci wszystko, a potem zrobisz co zechcesz..” powiedział siadając naprzeciw mnie kompletnie ignorując moja zdziwioną minę.
Delikatnie sięgnąłem w jego stronę moim czarem chcąc sprawdzić jego aurę, i dostrzegłem że miała jasny odcień zieleni, pozbawiony zupełnie strachu czy niepewności.
Tak jakby postanowił pogodzić się z losem i zdać na mój wyrok…

„Dziadek starał się tą książkę sprzedać, ale nikt nie chciał kupić, gdy nagle,  w jednym antykwariacie powiedzieli że mają chętnego i kazali mu zaczekać.”

Po jakimś czasie drzwi otwarły się, i weszła przez nie młoda chientropka.
„Podobno masz na sprzedaż rzadką księgę medyczną..” powiedziała patrząc mu w oczy..
„No.. Tak, panienko..” dziadek odpowiedział trochę speszony jej młodym wyglądem.
„Mogę rzucić na nią okiem?” spytała, a jej ogon wachlował za nią w tę i z powrotem.
„Proszę..” powiedział wyjmując wolumin zza pazuchy.
„Trzymasz do góry nogami”.. powiedziała z kpiącym uśmiechem..
„Nie chcesz kupić, to nie, pójdę gdzie indziej..” powiedział dziadek speszony i już miał odejść, gdy drogę zagrodził mu potężny ochroniarz.
„Dostrzegam potencjał..” powiedziała wolno dziewczyna.
„Mógłbyś nas zostawić?” rzekła, po czym odprawiła wielkiego mężczyznę.
„Ładnie nam się odwdzięczasz.” Powiedziała z przekąsem.
„Nie dość, że ratujemy ci życie i leczymy za darmo, to jeszcze w podzięce kradniesz nam podręczniki?!” zaczęła mu robić wyrzuty ostrym tonem.
„ Ja nie.. Naprawdę.. To moja..” Dziadek rozpaczliwie starał się wyłgać.
„To jaki jest tytuł książki którą chcesz sprzedać?” spytała uśmiechając się złośliwie..
„ Noo.. to jest.. ten.. taka książka o…” Dziadek kompletnie się pogubił.
Po obrazkach w środku zorientował się że to książka medyczna, nie spodziewał się jednak że ktokolwiek zapyta go o szczegóły…
„Nie umiesz nawet czytać..” chientropka raczej stwierdziła niż spytała.
„Chodź ze mną.” Powiedziała.
„I nawet nie próbuj zwiewać, bo moi ludzie cię dopadną zanim się obejrzysz..” dodała nawet nie patrząc za siebie.
Dziadek schował książkę za pazuchę i podążył za dziewczyną.
Myślał że pójdzie wprost do więzienia, lecz wbrew jego przypuszczeniom, po chwili znaleźli się na zapleczu lecznicy.
Była tam dość spora klatka schodowa prowadząca w górę na cztery piętra.
Po wejściu na najwyższe, znaleźli się w niedużym korytarzu. Dziewczyna otwarła drugie drzwi po lewej.
Weszli do środka, a ich oczom ukazał się niewielki pokój z przylegającą prostą łazienką i malutkim aneksem kuchennym.
„Rozgość się.” Powiedziała. „To będzie twoje mieszkanie.”
Dziadek nie wiedział co ma powiedzieć i o co tak w zasadzie chodzi…
„Ponieważ okazałeś się być niewdzięcznikiem, musisz odpracować swoje leczenie i tą książkę.” Powiedziała spoglądając na mnie stanowczym wzrokiem.
„Odpracować..?” Dziadek nie rozumiał o co jej chodzi.
„W szafie znajdziesz kilka fartuchów i resztę odzieży ochronnej. Przebierz się i zejdź na dół. Pierwsze drzwi na lewo a potem prosto.”
„A co z tym..?” spytał spoglądając na opasły wolumin.
„Zatrzymaj go. Przyda ci się.” Powiedziała do zaskoczonego chłopca.
„Do zobaczenia.” dodała, po czym zniknęła za drzwiami.
Dziadek został tam sam, z książką za pazuchą.
„W ten sposób został wolontariuszem w lecznicy..” powiedział Darren.
Mabbet nauczyła go czytać, pisać, liczyć, przygotowywać lekarstwa i zakładać opatrunki. Zaczynał od sprzątania, i pielęgnowania chorych, mycia, karmienia i podcierania.. Po jakimś czasie nauczył się rozpoznawać proste przypadki, potem trudniejsze, aż w końcu pozwolono mu nastawiać połamane kości czy asystować przy prostych operacjach.
Przez ten cały czas skrzętnie unikał pytania o spłatę „Długu”.
Jednak pewnego dnia dziadek postanowił wrócić do wioski.
„Dużo mi tam jeszcze tego do spłacenia zostało?” spytał jakby mimochodem gdy siadali razem do wspólnej kolacji.
„Nie udawaj głupiego..” powiedziała chientropka z uśmiechem. „Oboje wiemy że to już dawno zapomniana sprawa..” dodała.
„Już więcej się nie nauczę.. Muszę wracać do swoich..” powiedział patrząc dziewczynie w oczy.
„To prawda”  powiedziała. „Ale może jednak to przemyśl..”
„Żeby nauczyć się więcej – musiałbym zdobyć Falnę.. a tutaj nie ma bóstw..” odrzekł ze zwieszoną głową.
„Możesz tak jak ja.. Jechać do Orario żeby..”
„Nie, to bez sensu” przerwał jej dziadek.
„Ludzie umierają codziennie.. Każdy dzień zwłoki to jakieś istnienie.. Z tym co umiem, dam sobie radę, a trudniejsze przypadki będę podrzucał wam..” powiedział z lekkim uśmiechem.
Dziewczyna trochę posmutniała, ale zdawała się rozumieć i akceptować jego decyzję.
Kilka dni później, dziadek Darrena opuścił lecznicę i wrócił do swojej wsi.
„Odnalazł swoje powołanie. Zdobył wiedzę wystarczającą by nam pomagać i wiedział, że nie może zwlekać. Więc zamiast podróżować do Orario by zdobyć Falnę, został, i resztę swojego życia poświęcił naszym ludziom…”
Darren zapatrzył się na chwilę w ogień kończąc swoja opowieść.

„No i tak wyszło.. Dziadek został lokalnym znachorem…”
„A Ty? Jakie jest twoje miejsce w tej historii?” spytałem po chwili.
„Po śmierci rodziny, dziadek przekazał mi całą swoja wiedzę. Nauczyłem się jak rozpoznawać choroby, warzyć przydatne mikstury.. a nawet..”
„Trucizny..” dokończyłem.
„Każde lekarstwo może zaszkodzić w nieodpowiedniej dawce..” odparł wymijająco.
„…Tak.. Trucizny również..” dodał jednak po chwili.
„Łowcy uwielbiali te z częściowym działaniem. Wystarczyło zranić zwierzę, by po jakimś czasie padło zamroczone, niezdolne do obrony. Bez zabijania mogli zawlec zwierzynę do wsi, by dopiero na miejscu ją uśmiercić.”
„Po co ta zwłoka? Nie lepiej na miejscu zabić i wypatroszyć?” 
„Bo jak polujesz daleko od wsi, mięso może się zepsuć zanim wrócisz..”
„No w sumie.. Ale jak to się ma do ciebie i tych..”
„Często kupowali u mnie mikstury i inne takie.. Pewnego razu przyszli po specjalne zamówienie. Chcieli miksturę obezwładniającą o opóźnionym działaniu. Gdy im ja przyrządziłem, byli zachwyceni. Od słowa do słowa okazało się, że są z Familii Lorda Ikelosa i przydałby się im zręczny alchemik.. To było jak zrządzenie losu. Ja tak bardzo chciałem otrzymać Falnę, żeby móc dalej się rozwijać..”
Darren znów zagłębił się w swoich wspomnieniach, i jakby nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w ogień opowiadając.
„Nawet Dziadek niczego nie podejrzewał i sam namawiał mnie bym do nich przystał. W końcu rodzina prowadzone przez Bóstwo nie może być bandą kryminalistów…” Chłopak na chwilę zwiesił głowę i głęboko westchnął.
„Ostatnie dwa lata jasno pokazały jak bardzo się mylił.”

Z tego co mówił wynikało, że nie dość że pomagali Fartowi prowadzić jego ciemne interesy, to jeszcze przy okazji trudnili się rozbojem.
Mikstura przygotowana przez Darrena była dla nich jak czapka niewidka.
Dodawali odrobinę swoim ofiarom do napitków i podążali później za nimi czekając aż zacznie działać, a następnie nieprzytomnych okradali z kosztowności. Gdy Darren dowiedział się jak jego mikstury są wykorzystywane, głośno się sprzeciwił, i powiedział że już więcej żadnej nie zrobi.
Pobili go, a gdy doszedł do siebie zagrozili, że jeśli ich zdradzi to zabiją jego dziadka, a jeśli i to nie przemówi mu do rozumu, to będą zabijać kolejno jego sąsiadów i przyjaciół.. W końcu się zgodził. Wmówił sobie, że to mniejsze zło. Że bez jego mikstur, po prostu zabijali by podróżnych, a tak, przynajmniej pozostawiali ich przy życiu..
To się jednak skończyło, gdy jednego razy pojechali za grupką krasnoludów  wiozących kamienie szlachetne na sprzedaż. Mikstura nie działała na nich tak długo jak w przypadku ludzi, i oszołomieni kupcy zaczęli dochodzić do siebie w trakcie grabieży. Bandyci wymordowali ich co do jednego. Nawet tych, którzy w dalszym ciągu byli pod wpływem specyfiku.
Darren jak zwykle pilnował wtedy koni, ale poszedł za nimi gdy usłyszał odgłosy walki. Gdy zrozumiał co się stało – załamał się. Sytuację pogorszył jeszcze fakt, że jakby na „pocieszenie” powiedzieli mu, że to nie pierwszy raz.. Że czasem się zdarzały przypadki zbyt wczesnego przebudzenia gdy ktoś nie dopił „przyprawionego” napoju czy nie dojadł potrawy.. Wtedy zawsze mordowali wszystkich.. Dla pewności…
To było miesiąc temu.. I dla tego tak się przeraził widząc tą paradę dusz przemykających obok niego. Wydawało mu się, że to po niego idą. By wziąć zapłatę za odebrane życia. Czuł się winny, bo to dzięki jego miksturom przez prawie dwa lata banda mogła bezkarnie rabować i mordować.
Sytuacja się pogorszyła, gdy zmarł jego dziadek. Co prawda do samego końca sądził, że Darren pojechał zdobyć Falnę i stać się poważanym lekarzem, jednak świadomość że ukrywał przed dziadkiem fakt, iż praktycznie przyłączył się do bandy rabusiów, złamał w nim ducha.

„.Wiedziałem że zginiecie. Ale nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem ich powstrzymać, choć wiedziałem, co będzie dalej. ”
„Wiedziałeś?”
„Domyślałem się. Ciebie nie było w karczmie, więc nie mogli ci podać trutki.. Poza tym.. To miała być ważna misja.. Fart nalegał by utrzymać to w głębokiej tajemnicy. A to znaczyło, że i tak nikt nie mógł pozostać żywy…” zwiesił głowę ze smutkiem.
„Czemu mnie nie uprzedziłeś? Mogłeś powiedzieć komukolwiek! Kelnerkom, barmanom.. Pójść do Drumholda!”
„Nie mogłem.. Twoi towarzysze byli pijani, a obsłudze nie mogłem ufać. Gdyby się wydało że zdradziłem, to po powrocie do nas urządzili by rzeź…”
„Co to ma znaczyć że nie mogłeś ufać obsłudze?!” W głowie zapaliła mi się czerwona magiczna lampka…
„No.. to proste.. Przecież nie da się „ot tak” podejść do czyjegoś stolika i dolać czegoś do drinka.. Ktoś im pomaga, Barman, kucharz, kelnerka.. Nie wiem kto, ale jeśli odezwałbym się do niewłaściwej osoby to…” Przerażenie odmalowało się na jego twarzy. Musiał rzeczywiście bać się tych typków… Do tego ta wtyczka w karczmie… Włos jeżył mi się na karku na samą myśl.

Nie wiedziałem co mam o nim myśleć.
Wszystko mówiło mi, że jest winny, że sam im robił te mikstury, dzięki czemu Iwan i Devana w tej chwili jeszcze nie doszli do siebie, a mało brakło a wszyscy byli byśmy martwi.. Jednak z drugiej strony czułem jego żal i smutek. Rezygnację. Czułem że został wykorzystany wbrew swojej woli i .. Zrozumiałem bijącą od niego ulgę gdy zobaczył pobojowisko.
Niedoszłe ofiary wciąż żyją, a jego dręczyciele już więcej nikogo nie skrzywdzą. Ale co dalej? Przeszło mi przez myśl.

„Skoro oni nie żyją.. to co zamierzasz?” spytałem.
Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
„N..nie wiem.. myślałem..”  wyglądał na zaskoczonego.
„Myślałeś że co?” powiedziałem starając się go trochę zachęcić.
„No.. że jak usłyszysz o tych trutkach.. morderstwach.. że ..”
„Że cię zabiję?!” powiedziałem chyba trochę za głośno..
Skinął głową po czym wbił wzrok w ziemię.
Niezależnie od tego co by powiedział, nie mógłbym tak po prostu wstać, wyjąć miecz i z zimną krwią zabić.. I to bez znaczenia, czy to człowiek czy nie.. Nie w taki sposób.
Zwiesił głowę. Wyglądał jak ktoś , kto pogodził się z losem i tylko czeka aż sędzia wyda na niego wyrok i go wykona.
Tyle, że ja nie jestem.. Nie chcę być sędzią, a tym bardziej katem.
„Nie mogłeś wiedzieć jak wykorzystują twoje mikstury. Chciałeś chronić bliskich. Nie mówię że jesteś bez winy, ale..”
„Mogłem odejść. Gdybym miał dość siły by się powiesić to nikt inny by nie zginął..” Jego głos drżał gdy to mówił. Nie patrzyłem w jego stronę. W nocnej ciszy wyraźnie było słychać krople kapiące z jego brody na ziemię.
„Po prostu zabijali by dalej. I tak w pewnym sensie uratowałeś choć kilka istnień, choć może nie świadomie.” Powiedziałem starając się dodać mu otuchy.
„Poza tym.. Nie cofniesz czasu. Tego co się stało nie zmienisz. Ale masz wpływ na przyszłość, i to co od teraz zrobisz, może pomóc ci się zrehabilitować.” Dodałem mając nadzieje ze choć trochę złagodzę to jego poczucie winy.
„Zrehabilitować? Co masz na myśli?” Chłopak podniósł głowę a w jego oczach dostrzegłem coś, jakby iskierkę nadziei.
„Odkupić swoje winy. Sprawić żeby twoje życie przynosiło pożytek innym.”
„Ale jak? Mam wrócić do wsi i tak po prostu leczyć ludzi? To się nie uda..” powiedział zwieszając głowę.
„Gdy Fart się dowie że wróciłem, będzie chciał wiedzieć co się stało. Nie wyłgam się z tego..” dodał pokazując ciała zawinięte w koce.
„Podzielę ich los.. a może i jeszcze gorzej. On nie zna litości..”
„Nie martw się. Mam pewien pomysł, ale z tym musimy poczekać do rana, aż ci się obudzą.” Powiedziałem wskazując na śpiących towarzyszy.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę a potem kazałem mu się położyć. Sądziłem że mogę mu zaufać, jednak  zbyt wiele zależało w tej chwili ode mnie, żebym mógł opierać się wyłącznie na swoich przypuszczeniach.
Poza tym.. Jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
„Darren..”
„Tak?”
„Kiedy cię widziałem za pierwszym razem, wyglądałeś na naprawdę przerażonego.. jednak te ciała tutaj.. Jakby.. W ogóle cię nie wzruszają..”
„Bałem się tych upiorów.. Były wszędzie.. szeptały.. płakały.. Myślałem że czas na mnie, że każą mi do siebie dołączyć..” Pobladł trochę gdy to mówił.
„Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem..” dodał po sekundzie.
„A te ciała..” powiedział spoglądając na pozawijane w koce zwłoki – „Te ciała już od dawna powinny być martwe.” Skończył a jego twarz stężała w gniewie.
„Szkoda że kara nadeszła tak późno.” Powiedział w końcu.
„Poza tym.. Jako uczeń znachora nie jeden raz miałem do czynienia ze śmiercią. Myśliwi czasem przynosili do nas swoich towarzyszy w takim stanie, że nie dało się nawet zrobić sekcji..”
„No tak..” powiedziałem cicho starając się sobie to wyobrazić..
„ Ja bym nie dał rady.. Ci tutaj.. z ledwością się powstrzymywałem żeby się nie porzygać..”
„Och.. Przyzwyczaisz się. Choć fakt.. Inaczej patrzy się na zwykłego trupa, a inaczej na takiego, którego samemu odesłało się w zaświaty..” powiedział z miną znawcy.
Spojrzałem na niego z ukosa, jednak nie znalazłem w nim ani krztyny ironii.
„Niedaleko stąd jest takie miejsce.. Dół krasowy… Nikt nie wie jak głęboki, ale na jego dnie leży wiele ludzkich szczątków..” powiedział jakby zmieniając temat.
„Skoro nikt nie wie jaki głęboki, to skąd wiesz co jest na dnie..?”
„Bo wiele z nich trafiło tam przeze mnie..” odparł ze smutkiem w oczach.
Zrozumiałem.
Polana na której obozujemy nie raz była miejscem wykorzystywanym przez tą bandę na zasadzkę. I ciała trafiały do dziury w ziemi znikając na zawsze. To dlatego tak się bał zjaw.. Był tuż obok masowego grobu.
„Czy te duchy.. Czy one coś do siebie mówiły?” spytałem cicho.
„Nie.. trochę jakby do siebie, ale to było przerażające..” powiedział.
„Czyli że nie miały ci za złe.” Odparłem.
„Jak to?” spytał zdumiony.
„Ja też je widziałem. Dusze rodziców, przyjaciół, oraz tych których zabiłem..” powiedziałem cicho.
„Słyszałem ich przekleństwa, pomstowania i słowa otuchy..”
„Czyli że..”
„Tak myślę. Wybaczyli ci..” powiedziałem patrząc na niego.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał mi w oczy z nieukrywaną nadzieją, a ja .. Ja znów czułem się podle. Mówiłem mu rzeczy co do których nie miałem nawet cienia pewności. Tylko po to, by choć trochę uwolnić go od traumy.
„Czas spać” Powiedział po chwili ciszy, po czym wstał i zaczął grzebać w jukach zdjętych ze swojego konia. Po chwili wyciągnął niedużą fiolkę. Wyjął małą łyżeczkę i nalał troszkę, po czym wypił.
„Co to?” spytałem nie wiedząc co robi.
„To mnie uśpi na około sześć godzin… Żebyś nie musiał się martwić że komuś zrobię krzywdę we śnie.” powiedział z bladym uśmiechem na twarzy.
„Tylko.. przykryj mnie kocem żebym się nie przezię..” nie dokończył, po czym osunął się na ziemię jak nieprzytomny.
Łyżeczka cicho zadzwoniła uderzając o kamienie.
Delikatnie ułożyłem go na posłaniu i porządnie okryłem.
Jego aura praktycznie znikła. Nie tak jak w przypadku śpiących, gdzie zawsze pozostaje odrobina świadomości, w jego przypadku został ledwo cień aury, świadczący tylko tyle, że istota żyje…
Skoro on mi tak zaufał, może ja też powinienem zaufać jemu.. pomyślałem układając się do snu.
Dziady.. Jak mogło mi to wylecieć z głowy? Przemknęło mi przez myśl gdy starałem się zasnąć.
Dzisiaj na pewno będziemy bezpieczni. Zagrożenie odparte. Trupy leżą obok. Darren jest nieprzytomny a duchy czuwają. Co  złego mogło by się nam jeszcze przytrafić?
Sen spłynął na mnie jak strumień ciepłej wody obmywający ciało z trosk i zmęczenia. Dałem mu się ponieść zdając się zupełnie na łaskę losu.


…***…


„No..! Narescie się nom księciunio obudził!!” Drwiący głos Iwana do reszty wyrwał mnie z objęć morfeusza.
Ignorując go wstałem, i przecierając oczy rozejrzałem się wokół.
Gdy spostrzegł że się obudziłem, Iwan właśnie dokładał drew do prawie wygasłego ogniska, a Devana grzebała w skrzyni przytroczonej z tyłu sulek.
Ciała zawinięte jak je zostawiliśmy leżały na skraju polany, a Darren, w dalszym ciągu nieprzytomny, leżał pod kocami na swoim posłaniu.
Bez słowa poszedłem nad pobliski strumień żeby się umyć.
Z daleka słyszałem ściszone głosy, gdy naradzali się co dalej zrobić.
Gdy wróciłem, Iwan skończył smażyć jajecznicę. Patrzył na mnie z ukosa przegryzając wąsy, i widać było że chce coś powiedzieć, ale nie wie jak.
„Blake.. Przepraszamy..” powiedziała cicho Devana podając mi talerz.
„W porządku.. Nie ma o czym mówić”.. odparłem biorąc go z jej rąk. Przeszedł mnie dreszcz gdy nasze palce przypadkiem się spotkały.. jednak postanowiłem że będę twardy. Na tyle, na ile dam radę.
„Dziękuję.” Powiedziałem i zacząłem jeść nie podnosząc wzroku.
Widziałem, że Iwana aż rozpierało z ciekawości i aż się rwie by wypytać mnie o całą  sytuację, jednak starając się zachować maksimum powagi poprosiłem o wodę.
Iwan podał mi kubek ale widać było ze aż kipi żeby się mnie o coś zapytać.
„No dobra. Powiedz o co chodzi..” powiedziałem nie mogąc dłużej znieść tego napięcia.
„To jo się pytom o co chodzi?!!” Iwan wybuchnął jak wulkan po latach uśpienia.
„Trupy w kocach, nietomny gownoirz kole ogniska. Krew na trawie wsędy, Co żeś ty tu wycynioł?! ”  Iwan z ledwością mógł się opanować.
Spojrzałem na niego zastanawiając się czy mam go opieprzyć z góry na dół, czy wyjaśnić sytuację.
Postanowiłem poczekać aż Darren się obudzi.
„Dajcie się chłopcu wyspać, a potem sam wam opowie” powiedziałem, po czym poszedłem na swój poranny trening zostawiając ich w niepewności.

Gdy wróciłem, siedzieli we troje wokół ogniska skupieni na rozmowie.
Darren zdążył wyjaśnić im praktycznie całą sytuację poza tym, co stało się w nocy na naszym obozowisku.
„Blake.. Nie wiedzieliśmy.. Dziękujemy.. Gdyby nie ty..” jeden przez drugiego przepraszali i dziękowali.
„Gdyby mnie Puszczyk na czas nie obudził, było by po nas. Jemu dziękujcie. Zwłaszcza że i tak na koniec nam wszystkim skóry ocalił.” Powiedziałem i dopowiedziałem resztę zdarzeń z nocy.
Gdy skończyłem, Devana zerwała się dziękować Puszczykowi. Objęła go za szyję i czule szeptała pochwały do ucha.. Chyba zbyt czule, bo gdy  po chwili zerknęła mu pod brzuch zaczerwieniła się i zaczęła go okładać pięściami po zadzie wyzywając od zboczeńców i niewyżytych samców.
To tyle jeśli o wdzięczność chodzi.. pomyślałem patrząc jak biedny koń zwiesił głowę starając się schować koło Płotki.
„To teroz nom powiedz co to za jedni..” Spytał Iwan patrząc na Darrena jednocześnie pokazując palcem zwłoki wciąż leżące na skraju polany.
„Drużyna Coxa.. Delegowani przez Lorda Ikelosa do ochrony Donalda Farta.” Odparł. „Jedna z czterech.” Dodał po chwili.
„Powiedz nam ilu ich jest, jakie mają poziomy, gdzie oni są!” Iwan od razu wyskoczył z żądaniami.
„Ja.. Ja nie wiem.. Nie wszystko.. Cały czas byłem z tymi..” trochę jąkając się, Darren wskazał za siebie ręką na ciała w kocach.
„Spokojnie Iwan..” powiedziałem. „To nie jest wróg.”
„No ale..” nie był przekonany.
„Możemy mu zaufać, wszystkiego się dowiemy, więc się uspokój.” Powiedziałem trochę ostrzej widząc, że w dalszym ciągu ma wątpliwości.
„A co jeśli się mylisz i tylko chce nas zwieść?”
„Chłopak jest szczery. Mówi prawdę. Bogini nie da się oszukać..” stwierdziła jakby od niechcenia Devana.
Darrenowi o mało oczy nie wypadły ze zdziwienia.
„Więc jesteś.. Ty jesteś.. Pani jest..” język mu się plątał gdy starał się sformułować pytanie.
„Tak.. Jestem boginią.. Co się dziwisz?” Devana była trochę niepewna o co mu chodzi..
„O Pani!! Błagam!! Przyjmij mnie pod swoje skrzydła bym mógł odpokutować swoje winy i odkupić swoją duszę!!” Darren padł przed nią na twarz i wręcz krzyczał prosto w ziemię wzbijając chmurki kurzu.
„Że co..?!!” Devana uosabiała w tej chwili samą istotę zaskoczenia i zdziwienia.
„Przyjmij mnie O Pani do swojej Familii..” błagał cichym głosem Darren.
„No.. ale..” zaskoczona Devana nie wiedziała co ma powiedzieć.
Iwan stał obok z szeroko otwartymi ustami, i chyba tylko ja zdawałem się dostrzegać komizm tej sytuacji..
Dopiero co się poznali, a dzięki swojemu uczestnictwu w całym zajściu chłopak nie zrobił sobie dobrej reklamy. Zwłaszcza, że resztki jego mikstury w dalszym ciągu szumiały im w uszach.
Taka nagła prośba, niespodziewane odwrócenie frontów, same w sobie mogły się wydawać mocno podejrzane.
Choć z drugiej strony..
„To jest to, o czym zawsze marzyłeś prawda Darren?” spytałem.
Chłopak energicznie kiwał głową wciąż przylepiony do ziemi.
„Devana.. jeśli mogę zasugerować.. Myślę, że Darren będzie cennym nabytkiem dla naszej familii..” powiedziałem, a zarówno Iwan jak i Darren rozdziawili usta ze zdziwienia. Devana pochyliła głowę i położyła w zamyśleniu palec na wargach.
„Jesteś pewien? Próbował nas.. zabić..”
„Spójrz na niego.. Powinnaś to widzieć. Nie ma w nim fałszu..” powiedziałem wprawiając ją w osłupienie.
„A skąd ty to wiesz?” spytała zdziwiona.
„No.. Przecież widzę… Ma czystą aurę więc..”
„WIDZISZ AURĘ!!?” Devana o mało nie wybuchła z podekscytowania.
„Nooo.. Przecież ostatnio mówiłem że..”
Chodziło mi o akcję w sekretnym pokoju Drumholdów, jednak wtedy chyba nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi bo zbyt wiele rzeczy na raz nas zaskoczyło…
„Tylko bogowie widzą dusze śmiertelników..” powiedział zduszonym głosem Iwan.
„Eee.. Ja..aa .. Nie duszę tylko aurę.. i to jedynie w Skupieniu  ..” starałem się wytłumaczyć.
„No przecież nie jestem bogiem!!” krzyknąłem kompletnie skołowany.
„Nie jesteś.. ale.. jakbyś miał w sobie cząstkę..” powiedziała w zamyśleniu Devana..
„Te twoje łzy.. Devine tears..” powiedział Iwan.
„Nawet nie żartuj.. to by otwierało zupełnie nową ścieżkę.. Nową drogę.. Nowe.. Nowe gatunki!!” Devana była jednocześnie zszokowana jak i podniecona tą sytuacją.
„Coś mi się zdaje że idziesz kapkę za daleko” powiedział półgłosem Iwan.
„No ale pomyśl!! Dziecko widzi aurę!!” Devana nie mogła się uspokoić.
„HEJ!” Krzyknąłem. „W tej chwili to najmniej istotna sprawa.. Nie sądzicie?!”
Oboje spojrzeli na mnie z zaskoczeniem, po czym ich myśli chyba znów wróciły na ziemię.
„Co jest z wami nie tak?!” pytałem.
„Obok leżą trupy, chłopak prosi o przyjęcie do familii, a wy się podniecacie tym, że ktoś ma nową zabawkę..” 
„Przepraszam!!” Devana pierwsza zorientowała się w nietakcie.
„To może wróćmy do Darrena..” powiedziałem akceptując jej przeprosiny.
„W takim razie .. Darren.. Co jest powodem tego, ze chcesz dołączyć do mojej familii?” Spytała z powagą Devana.
„Pamiętaj, Bogów .. i jak się okazuje Blake`a  .. oszukać się nie da, więc.. Jaki jest twój prawdziwy powód. ?”
„O Pani!! Zawsze pragnąłem zyskać Falnę, by zwiększyć swój poziom alchemika i uzdrawiacza..” zaczął Darren.
„Weź mi tu nie ściemniaj.. takie bzdury możesz opowiadać koleżankom  z klasy.. Ja jestem .. Znacznie starsza..” powiedziała Devana patrząc na niego tym swoim szczególnym, przenikliwym wzrokiem.
„ Ja…” Darren w końcu się przełamał. „Ja .. Zawsze chciałem być lepszym alchemikiem.. Ja..” zwiesił głowę jakby wstydził się tego co chciał powiedzieć.
„Sądziłem że gdy stanę się wystarczająco mądry, znajdę jakiś sposób żeby pozbyć się Farta i uwolnię naszych ludzi spod jego buta..”
Klęczał na ziemi przed Devaną i sprawiał wrażenie jakby chciał się zapaść pod ziemię. Po chwili zacisnął mocniej palce na udach i podniósł głowę.
„Poszedłem z nimi, bo obiecali, że jak będę się dobrze spisywał, że jak sobie zasłużę, to zaprowadzą mnie do Lorda Ikelosa i ten obdarzy mnie Falną.. Jednak..” Przerwał na chwilę, a w kącikach oczu pojawiły się łzy.
„Jednak co?”  Iwan nie wytrzymał.
„Okazało się, że ta Familia jest zepsuta.. zła, tak samo jak Fart. Dlatego jedyne co chciałem, to dotrwać z nimi aż dotrzemy do Orario, a potem na własną rękę znaleźć kogoś.. Jakiegoś lepszego Boga.”
W jego głosie zabrzmiał smutek i.. Rozczarowanie.
Doskonale rozumiałem jego nastrój. Zazwyczaj gdy mówimy o jakimś Bogu, mamy na myśli istotę mądrą, dobrą, wyrozumiałą i kochającą. Istotę, dla której jego dzieci są skarbem, która nienawidzi fałszu, zbrodni i okrucieństwa.
Bóstwo które toleruje, czy wręcz pielęgnuje takie postawy u swoich dzieci, jest .. czymś nie do pomyślenia. Jest..
„…zaprzeczeniem Boskości..” wyrwało mi się po cichu, gdy moje myśli same wyszły z moich ust.
„Evilus..” szepnęła Devana jakby łapiąc w lot o czym właśnie pomyślałem.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie jakby zaszokowani tym, co właśnie nam wpadło do głowy.
„Darren.. Będziesz nam musiał wszystko powiedzieć..” powiedziała poważnym głosem Devana.
Chłopak tylko pokiwał skwapliwie głową.
„Jednak najpierw.. Zdejmij koszulę.” Powiedziała klękając za nim.
„Jesteś pewna?” Iwan wciąż miał wątpliwości.
„Jako moje Dziecko, nie może działać na szkodę swojej Familii. Gdyby odwrócił się od swojego Bóstwa, jego dusza była by przeklęta.” Devana spojrzała twardym wzrokiem na Darrena. Ten nie mógł widzieć jej wzroku, ale skinął głową słysząc jej słowa.
„Zrobię wszystko co mogę dla dobra Familii. Jednak..” zawiesił głos na chwilę.. „ Gdyby działania Familii były sprzeczne z moimi poglądami, zanim podejmę jakąkolwiek akcję, przyjdę i poproszę o zwolnienie z kontraktu.” dokończył po cichu.
„Złe doświadczenia co..?” mruknęła pod nosem Devana wyciągając z kieszeni niewielki składany nożyk.
„Akceptuję twoja prośbę.” Powiedziała jednak po sekundzie.
„Sto razy bardziej wolę ostrożne, świadome Dziecko, niż gorliwego tępaka..” rzekła, po czym nakłuła czubek palca ostrzem. Pojawiła się kropla krwi. Devana zaczęła pisać krwią na plecach Darrena.
Hieroglify, jeden po drugim pojawiały się jak zaczarowane, jarząc się delikatnym blaskiem. Po chwili Bogini skończyła i przepisała Status na kartkę pergaminu w zwykłej Koine.

Darren Rose
Familia – Devana.
Poziom 1
Siła - I 0
Obrona  - I 0
Żywotność. - I 0
Zręczność - I 0
Magia. - I 0

„Ufff.. Przynajmniej tyn jes normalny..” powiedział Iwan spoglądając na kartkę.
„Ze niby o co ci chodzi?!” spytałem wyczuwając ukrytą aluzję.
„A… nic takiego.. tak se tylko myśle nad róznymi dziwactwami, co to od razu majom pełny wypas..” powiedział jakby mimochodem, podziwiając chmury.
„Hej!! To nie moja wina, że..”
„Spokój natychmiast! Obaj!” Devana nie pozostawiła nam czasu na słowne potyczki.
Podniosłem ręce do góry w oznace poddania tury, jednak wiedziałem, że to nie koniec.. Jakieś takie przeczucie miałem że…

„Kolej na ciebie Blake..” powiedziała Devana odwracając się w moja stronę.
„Że co..? Że ja? Niby że..” Kompletnie mnie zaskoczyła.
„Rozpinaj koszulę. Zrobię ci aktualizację statusu..” powiedziała jakby to było coś.. jak.. nie wiem.. przyniesienie drewna na ognisko czy coś..
„A..ale tak szybko..? dopiero co trzy dni temu..” Byłem zaskoczony i trochę.. zakłopotany, bo do tej pory nie robiliśmy aktualizacji przy obcych.. Tyle że.. Od teraz, Darren już nie jest Obcy..
Zacząłem powoli rozpinać koszulę. Założę się że to co dostrzegam w oczach Devany to bardziej wyraz .. bo ja wiem.. Pożądania niż zwykłej ciekawości…
„Ekhm.. Devana..”
„No cio mi dziećko chciało powiedzieć?” spytała jakby mówiła do niemowlęcia.
„Czemu ja TO mam na piersiach a inni na plecach?” Pokazując na mój Status kompletnie zignorowałem jej trochę kpiarski ton.
„Bo jakby my ciebie wtedy na brzuch przekręcili, to byś się nom przekręcił”.. powiedział Iwan zagadkowo, ale chyba zrozumiałem o co mu chodziło.
„A.. Może jak już przy tym jesteśmy.. Możemy to przenieść na plecy? Jak u innych?” Spytałem nieśmiało.
„Przeszkadza ci że jest na piersi?” Spytała Devana trochę ze smutkiem.
„Nie.. To znaczy.. Nie że przeszkadza.. ale..” Nie wiedziałem jak to ująć w słowa.
„To my se pójdemy kunie zaopatrzyć..” powiedział Iwan ciągnąc za sobą zdziwionego Darrena za kołnierz .
Uh.. Przynajmniej tyle dobrze.. przemknęło mi przez głowę. Zawsze, gdy Devana aktualizowała mój Status, czułem się nieswojo.
To znaczy.. Nie że nieswojo, tylko..
No.. Bo jak robiła aktualizację, to najpierw kładła mi dłonie na piersi żeby mnie „odprężyć” a dopiero potem zmieniała runy, a gdy to robiła, co chwilę przypadkiem muskając lekko moje.. No.. a dodając do tego fakt, ze w tym czasie ja musiałem leżeć na plecach, a ona siedziała na mnie okrakiem.. I jedno co widziałem, to ten przeklęty guzik, który zdawał się na mnie patrzeć tymi swoimi dwoma złośliwymi dziurkami sugerując, że jak tylko zechce, to się znów rozepnie, a wtedy.. „Ooooch….”
I gdy poruszała czasem biodrami „bo kościsty jestem i ją uwiera” .. a Iwan chrząkał w jakiś taki dziwny sposób zajmując się Klemensem, to wtedy..
Nie żebym narzekał, ale.. zawsze z niewiadomego powodu gorący pot mnie oblewa, a akurat tam gdzie Devana stara się znaleźć wygodne miejsce by oprzeć swoja pupę to tam.. wtedy..  ten.. się .. ten.. i ja wtedy.. i ona się wierci i.. Oooohh!! Cholera by to!!!!
„Jakoś.. wolałbym być .. zwyczajny..” szepnąłem starając się jej nie patrzyć w twarz, mając świadomość że moja jest na pewno czerwona jak cegła.
„Hmmm.. mogła bym.. To prawda..” powiedziała w zamyśleniu Devana poprawiając się jakby coś ją gdzieś gniotło.
„Ale ciężko by mi było znieść roczną rozłąkę..” powiedziała ze smutną miną..
„Rozłąkę?!” Zaskoczenie odsunęło moje myśli troszkę poza jej pośladki szczelnie przywierające do moich bioder…
„Wiesz.. Falna to kontrakt. Raz spisany – jest wieczny.. chyba że obie strony zgodzą się go rozwiązać.. Ale wówczas..” Devana uniosła się lekko ściskając mnie przy tym udami..
„Następny kontrakt z tym samym Bóstwem, może być zawiązany dopiero po roku..” powiedziała, po czym znów na mnie lekko usiadła.. Krew uderzyła mi do głowy.
Jak nie przestanie, to chyba coś mnie rozerwie.. pomyślałem starając się skupić na czymś innym ale.. No właśnie, nie było na czym.. Devana pochyliła nieco swoją głowę, a jej włosy, luźno rozpuszczone, opadły po obu stronach chowając nasze twarze przed światem…
„To.. Jak tam mój Status?..” spytałem ją nieśmiało, jednocześnie łapiąc ją za ramiona i odsuwając od siebie.
„A.. Status.. Właśnie.. bo wiesz.. tu jest coś dziwnego..” mówiła beztrosko chichocząc i starając się wyłgać z sytuacji w która nas oboje wpakowała…
Oparłszy się lewą dłonią o mój bark, prawą zaczęła pisać runy, a jej oczy..
.. Jej oczy otwierały się coraz bardziej, tak jak jej usta, w miarę jak pisała runy. Momentalnie straciła zainteresowanie czymkolwiek dookoła skupiając się bez reszty nad hieroglifami. Cały czar chwili prysł jak bańka mydlana, gdy porwała skrawek pergaminu i gorączkowo zaczęła przepisywać runy tłumacząc je na Koine.
„To jest nienormalne.. To się nie dzieje naprawdę..” mamrotała do siebie pisząc słowo po słowie, a następnie podając papier Iwanowi który właśnie wrócił od koni.
Ten tylko zerknął, a następnie..
„To rześ poszed po bandzie..” powiedział cicho siadając z rozdziawioną gębą na tobołkach tuż za nim.
„O co chodzi..? Co jest nie tak?” Pytałem, podczas gdy moje myśli jednak wciąż błądziły wokół tego małego zdrajcy, który był na krawędzi poddania się. Tak samo zresztą jak moja .. dolna połowa, która zwyczajnie pogodziła się z losem i zaakceptowała ciepło kobiecych pośladków..
„Devana..”
„Devana!..” Iwan powtórzył drugi raz głośniej starając się zwrócić jego uwagę.
„C..cco?” spytała lekko rozkojarzona, podczas gdy starała się znów dostrzec otoczenie.
Jeszcze przed sekundą jej oczy były zamglone i sprawiały wrażenia jakby dusza ich właścicielki przebywała w innym wymiarze.
„Wiecur się bydziecie aktualizować do woli, ale teroz może bys się skupiła na łotoceniu co?!” Iwan był tym razem daleki od złośliwości, po prostu chciał przywołać nas oboje do porządku.
Devana nareszcie opuściła swoje wygodne siedzisko na moich biodrach i zmieszana wstała otrzepując nogawki spodni.
„Całe szczęście że już nie podróżuje w sukience..” pomyślałem, i następna fala gorąca rozeszła się po moim ciele, gdy wyobraziłem sobie nieco zmienioną wersję aktualizacji Statusu
„Blake!!”
Ostry głos Iwana wyrwał mnie z moich myśli.
„Weźcie się w kuńcu razem  ten tego, bo jak kiedy tymu prawickowi Harpia gołym zadkiem w łocy przyświeci, to zejdzie na zawał zanim mu zdąży głowe łoderwać..” Iwan mamrotał jakby do siebie kręcąc głową.
Spojrzeliśmy po sobie z Devaną zawstydzeni, jednak tym razem Iwanowi się upiekło. Devana porwała z jego palców kartkę z moim Statusem i podała mi bez słowa.
Wystarczył jeden rzut oka by zrozumieć ich zdziwienie.. Z resztą.. Zdziwienie to delikatne określenie.
Sam, wpatrując się w kartkę nie mogłem zrozumieć tego co widziałem.


Blake Waldstein
Famillia - Devana
Poziom1
Siła - D 529
Obrona  - D 593
Żywotność. – C 680
Zręczność - A 862
Magia. -E 482

Umiejętności:
Divine Tears - Direct link
Soul shield    -  Permanent


Czary:
Skupienie  (Aktywacja: Siłą woli)


To było jak dotknięcie niemożliwego. Nie miałem żadnego racjonalnego wytłumaczenia na tak wielki postęp w zaledwie kilka dni.. Do tego ta nowa umiejętność.. Co się ze mną dzieje?! Myślałem wpatrując się w trzymaną w dłoni kartkę.
Dłonie zaczęły mi się trząść. Jedno co przychodziło mi do głowy, to..
„…jestem demonem…” szepnąłem jakby do siebie.
„Nie mam pojęcia jak.. Nie wiem skąd.. Ja… Ja Nie wiem!!” prawie wykrzyczałem te słowa nawet nie patrząc wokół.
„Mogę zerknąć?” powiedział Darren biorąc kartkę z moich dłoni.
„Możesz nam opowiedzieć DOKŁADNIE co się wydarzyło ostatniej nocy?” powiedział po chwili kładąc nacisk na „Dokładnie”
Opowiedziałem wszystko. Od momentu gdy Puszczyk mnie obudził, przez walkę z napastnikami, aż do chwili, gdy poszedłem do Darrena pilnującego koni.
„Mówiłeś, że gdy te dusze jakby wnikały w ciebie.. że czułeś coś w rodzaju mocy.. energii przepełniającej ciało..?” zapytał gdy skończyłem swoją opowieść.
„No.. tak… Jakby jakaś moc dodawała mi siły..” powiedziałem nieśmiało nie rozumiejąc w ogóle do czego on zmierza.
„Hm..” ..mruknął zagłębiając się w myślach.
Przez chwilę drapał się po brodzie na której dopiero niedawno zaczęły rosnąć nieśmiałe czarne włoski…
„Nie mam doświadczenia i mogę się mylić, ale sądzę..” zawiesił głos na chwilę..
„Myślę, że to ma cos wspólnego z Dziadami.. Z tymi duszami które jakby Wnikały w ciebie .. jak powiedziałeś. Myślę że one..”
„Że one przekazały ci jakoś część swojej Excelii..”  Dokończył trochę nieśmiało.
„Oczywiście nie mam żadnego doświadczenia i nie mam pojęcia czy choć procent z moich przypuszczeń będzie prawdziwy..” powiedział po chwili wbijając wzrok w ziemię.
„Jak to część Excelii?!” spytałem zdumiony.
„No.. Jeśli dusza nie odejdzie do Edenu czy nie podda się Reinkarnacji, tylko pozostanie w tym świecie, między nami, to istnieje szansa, że zachowa też część swojej Excelii.”
„No ale niby jakim cudem?” Iwan nie wydawał się być przekonany.
„Wszystko co w jakiś sposób istnieje w naszym świecie, ma swoją Materialność. Nawet zjawy w pewnym sensie mają ciała, czy też raczej ich substytut w postaci czystej energii. I choć wydaje się to niemożliwe, mogą w sobie zawierać cząstkę Excelii posiadanej za życia.” Tłumaczył w zamyśleniu Darren.
„Oczywiście, materialne ciało jest o wiele bardziej Pojemne,  więc eteryczna zjawa ma tej Excelii niewiele, jednak..”
„..Jednak to by tłumaczyło twój niebywały wzrost na Statusie..” szeptem dokończyła za niego Devana..
 „Dokładnie. Jednak wygląda na to, że dusze i Excelia są ze sobą jakoś powiązane, więc jeśli te dusze oddały swoja Excelię tobie, to..”
„To odeszły I już nigdy więcej ich nie zobaczę..” powiedziałem smutno chyba rozumiejąc co chciał powiedzieć.
„Tak, ale.. Nie do końca..” odparł zamyślony.
„Skoro jak powiedziałeś Wnikały w ciebie, to może znaczyć iż przekazując ci swoją Excelię, nie odeszły do Edenu.. lecz.. połączyły się z Tobą.”
Połączyły? Czyli one wszystkie.. Nawet ci zabici.. Uhh..”  Nie mieściło mi się w głowie, że tyle dusz może przebywać razem w jednym ciele. A zwłaszcza te, które sam odesłałem w zaświaty. Zwłaszcza, że.. Poczułem się nieswojo na samą myśl, że Allany, czy moi rodzice mogli oglądać moją ostatnią Aktualizację Statusu.. Zwłaszcza Allany..
„Myślę, że dusze scalone z tobą osiągnęły swój cel który trzymał je w tym świecie, i od teraz będą po prostu zwyczajną cząstką ciebie..” powiedział Darren, jakby rozumiejąc moje rozterki.
„Poza tym.. Jeśli wiele dusz wciąż krąży wokół nas.. to tak było od zawsze, i jakoś nigdy nam to nie przeszkadzało.. Prawda?” Dodała niepewnie Devana która chyba ma podobne odczucia jak ja…
Wygląda na to, że po prostu muszę oswoić się z tą świadomością.. Jednak.. pozostaje jeszcze jedna kwestia.
„A ten  Soul Shield?! Co to takiego?”
„Chyba ochroni cię przed czymś.. czy coś..” powiedział w zamyśleniu Darren.
„Mówiłeś że jedna zjawa rzuciła się na ciebie ale została odparta..” dodał.
„No.. niby tak, Wyglądało jakby się odbiła, jednak..”
„To może być to.” Odparł.
„Nie pytaj mnie jakie to może mieć zastosowanie w realnym świecie, bo nie wiem, tylko zgaduję.. ale .. Na pewno ci się przyda, bo jak do tej pory nauczyłem się jednego..” powiedział robiąc przerwę by zaakcentować swoje słowa.
„Kiedy w grę wchodzi Falna.. Nic nie dzieje się niepotrzebnie..” dokończył z przekonaniem.
„Skąd takie przekonane?” spytała Devana.
„Kto jak kto, ale Ty Pani, powinnaś wiedzieć..” powiedział skłaniając głowę z szacunkiem.
„Bogowie obdarowując swoje Dzieci Błogosławieństwem, jakby przekazują im cząstkę siebie.. A jako istoty wyższe, nie mogą się mylić, więc Falna, ich cząstka w duszy Dziecka, nie będzie się kształtować bezładnie..” wyjaśnił spoglądając Devanie prosto w oczy z szacunkiem.
„Naprawdę.. chciałabym podzielać twój optymizm..” powiedziała Devana.
„Część bóstw nawet nie ma pojęcia co Falna oznacza..” dodała z kwaśną miną.
To prawda.. Jeśli można wierzyć opowiadaniom Iwana i niektórym starym podaniom, czasami bóstwa są bardziej .. tępe i bezradne niż zwykli ludzie…
„Jednak Falna nie ma aż tak dużo wspólnego z Bóstwami..” powiedział po chwili Darren.
„Bóstwa udzielają Błogosławieństwa, czyli obdarzają Falną.. jednak..” tu zawiesił głos na moment..
„Jednak to nie jest do końca tak..” dokończył jakby niepewny naszej reakcji.
„Błogosławieństwo, to nie  tyle Obdarowanie samo w sobie, tylko jakby przepustka dana Dziecku, by mogło korzystać z Falny. Z Boskiej cząstki która jest wszędzie. Dzięki temu ta wnika w Dziecko, i kształtuje je na swój sposób, sama jednak pozostając jakby zupełnie niezależną istotą… Czymś w rodzaju Anioła stróża, Nadzorcy  zawiadującego wszystkimi zmianami jakie zachodzą w Dziecku po otwarciu na Falnę, i dobierająca najlepsze dostępne zestawy zdolności, zależnie od jego predyspozycji. ” powiedział trochę niepewnym głosem.
„To brzmi prawie jak jakaś herezja..” powiedział cicho Iwan spoglądając na Darrena spod sumiastych brwi.
„W takim razie, czemu gdy dwóch ludzi awansuje, czasem zdarza się, że mają zupełnie różne ścieżki dalszego rozwoju?!” Zaperzył się Darren.
„Bo każdy jest inny..” .. Iwan próbował się bronić.
„Właśnie!!”
„Jednemu przy awansie Falna da do wyboru trzy różne umiejętności, a innemu tylko jedną, zamykając tym samym drogę w inną stronę!!”
„To prawda..” powiedziała w zamyśleniu Devana.
„Były takie przypadki..” kontynuowała.
„Większość moich Dzieci przy pierwszym awansie mogła wybrać dodatkowe umiejętności. Łowca. Strzelec. Tropiciel…” Przerwała na chwilę spoglądając w żar ogniska.
Wiedziałem, że wspominanie Dzieci które odeszły jest dla niej bolesne, więc bezwiednie otoczyłem ją ramieniem.
„Zdarzało się jednak, że Dziecko miało tylko dwie, lub nawet raptem jedną możliwość do wyboru..” powiedziała w zamyśleniu, przytulając się do mnie. 
Jednak tym razem, nie było w tym żadnego podtekstu. Jedynie chęć ucieczki przed wspomnieniami…
„Jednak..  gdy tylko jedna możliwość wchodziła w grę, to bonusy otrzymane dzięki niej, przewyższały te, otrzymane dzięki wybranym z większej puli…” dodała, a jej oczy zwęziły się trochę, jakby starając się wpatrzeć w dawno zapomnianą, wypartą przeszłość.
„No właśnie!!” skwapliwie potwierdził Darren.
„I dlatego uważam, że choć nie znamy jeszcze sposobu na wykorzystanie tej umiejętności, to jej przydatność nie ulega wątpliwości, a dopiero przyszłość pokaże nam jak tego używać!”
„No dobra, ale niby skund waso mundrość mo takie wiadomości?” spytał z przekąsem Iwan.
„No.. Przeczytałem taką książkę..” powiedział cicho , a jego głos prawie zanikał w szumie drzew…
„Książkę..” powtórzył Iwan gładząc się po brodzie..
„A dokładnie jaką?” zapytał, choć sądząc po uśmiechu, już znał odpowiedź.
„Anatomya Falny” Ferdynanda Crazy`ego..” powiedział cicho Darren.
„To wszystko jasne..” powiedział Iwan śmiejąc się  do siebie.
„Ze co jest jasne?” spytałem nie wiedząc o co chodzi.
„Ferdynand Crazy był znany ze swoich kontrowersyjnych tez, i nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie brał jego wynurzeń na poważnie..” odparła Devana spoglądając z kwaśną miną na swoje nowo upieczone Dziecko.
Darren spuścił głowę zawstydzony, jednak.. Gdy sięgnąłem swoim czarem w jego stronę, to oprócz wstydu wyczułem.. Pewność siebie. Ukrytą przed światem wiarę w swoje przekonania.
„Jednak sama w pewnym sensie potwierdziłaś te tezy..” powiedziałem spoglądając na nią z ukosa.

Dla mnie, to co powiedział wydawało się mieć jakiś sens.. Oczywiście nie miałem takiego doświadczenia jak Iwan czy Devana, jednak.. Jednak to może właśnie kwestia doświadczenia? Stałe obcowanie z utartymi schematami może powodować, że tak do nich przywykniemy, iż jakiekolwiek inne stwierdzenie nie pasujące do naszego systemu zostaje od razu napiętnowane jako niewłaściwe i odrzucone…
Przypomniała mi się walka moich rodziców o akceptację mieszańców…
Gdy pierwszy raz w naszej wsi pojawili się zwierzoludzie, miałem osiem lat.
Dla mnie, byli zabawni.. Ich uszy i ogony, takie puszyste, były zupełnie jak u naszego kota, a nawet zachowanie częściowo ich przypominało…
Gdy zjawili się u nas, od razu wzbudzili sensację.
Poza Iwanem, wszyscy mieszkańcy byli ludźmi, więc obecność zwierzołaków była dla nich taką nowością, że wylegli na ulicę by oglądać ich z każdej strony jak jakieś dziwactwa.
Gdy poprosili starszyznę o pozwolenie na osiedlenie się, spotkali się ze stanowczą odmową.
Nie potrzeba nam odmieńców w naszej wsi..” usłyszeli.
Mało brakło, a zrezygnowani udali by się w dalszą drogę, gdyby nie moi rodzice.
„Co znaczy Normalność ?”
„Kto i dla kogo jest odmieńcem?”
„Czy to ich wina, że Bogowie zabawili się nami tworząc hybrydy?”
„Czy wolno nam porzucić na pastwę losu istoty, które tak jak i my, przyszły na świat nie prosząc o nic ponad zwyczajną akceptację?”
Na szczęście, zanim rada wioski zebrała się na narady, dzieci wzięły sprawy w swoje ręce.
Pamiętam jak Allany biegała w kółko starając się złapać ogon najbliższego kotołaka, a gdy się jej to w końcu udało, padli oboje na ziemię zanosząc się ze śmiechu.
Inne dzieci poszły w ich ślady, i po jakimś czasie wszyscy, wliczając w to mnie, bawiliśmy się na całego nie zważając na krzywe spojrzenia niektórych starszych.
Wśród dorosłych zapanowała konsternacja, jednak to pozwoliło rozluźnić atmosferę. Koniec końców, początkowa niechęć została przełamana i zwierzoludzie stali się częścią naszej społeczności. Pożądaną częścią. Ich zmysły, dużo lepsze od ludzkich, czyniły z nich wspaniałych myśliwych, więc szybko doceniliśmy korzyści płynące z ich obecności.

Dlatego zamiast poddawać się nastrojowi zwątpienia powiedziałem:
„Może to bzdury, ale bardzo prawdopodobne. Zresztą, niezależnie od wytłumaczenia, umiejętność pozostaje, a to czy, i w jaki sposób będzie przydatna – okaże się dopiero w praniu…” stwierdziłem ucinając na razie wszelkie dysputy na ten temat.
Niezależnie od tłumaczenia, fakt pozostaje faktem, i obecność nowej umiejętności oraz potężny zastrzyk Excelii nie ulegają wątpliwości. Coś definitywnie nie jest normalnego, ale nie pozostaje mi nic innego niż po prostu to zaakceptować, i korzystać ile się da. Przyczyna sama się kiedyś odkryje.
Przynajmniej mam taką nadzieję.

Jak na razie pozostaje nam teraz zdecydować Co dalej?...
No właśnie.
„To co dalej?” spytałem patrząc na resztę drużyny.
„Jak CO?..” Iwan wydawał się być zaskoczony moim pytaniem.
„Dyćmy som już w drodze do Reanore.. Co byś kcioł teroz idnego wymodzić?” spytał ze zdziwieniem.
„No.. Musimy cos zrobić z trupami i ..”
„Możemy je wrzucić do tego dołu tam..” powiedział cicho Darren.
„To będzie jak .. zadośćuczynienie..” dodał patrząc w ziemię.

„Zadośćuczynienie..” powtórzyłem za nim w myślach.
Wrzucenie ciał prześladowców, do grobu ich ofiar. By podzielili ich los i mieli szansę na.. pokutę..? może pojednanie? To głupie myśleć tak o zwykłych trupach, jednak po wydarzeniach podczas Dziadów, moje spojrzenie na te sprawy diametralnie się zmieniło.

„Tak.. to dobry pomysł. Ale.. Mamy szansę zawalić ten loch?” spytałem Darrena.
„Chyba tak, ale czemu?”
„Bo chciałbym, żeby to były ostatnie ciała które tam spoczną..” powiedziałem bezwiednie. Jakby wiedziony wewnętrznym pragnieniem, chciałem zamknąć ten grób, zamykając w nim kości sprawców.
„To się da zrobić” powiedział, po czym zajął się przygotowaniami.
Po jakimś czasie przytroczyliśmy zwłoki do siodeł i  nasza niewielka procesja ruszyła w stronę jaskini krasowej.
Faktycznie, gdyby nie znać tego miejsca, można by przejść obok w odległości zaledwie paru metrów i się nie zorientować że tuż obok, niewielka dziura w ziemi skrywa olbrzymich rozmiarów jaskinię.
Iwan oczywiście chciał tam najpierw zajrzeć Z ciekawości.. ale Devana wybiła mu to pięścią z głowy.
Wrzuciliśmy tam ciała, po czym Darren umieścił dookoła wylotu jakieś zawiniątka.
Kazał się nam odsunąć na dość dużą odległość, po czym podpalił cienki sznurek prowadzący do paczuszek.
Smużka dymu i drobne iskry podążały za linką aż dotarły do pierwszego ładunku.
„KAAAABOOOOOOMMMM!!!”
Potężny wybuch rozerwał na strzępy poranną ciszę, wyrzucając jednocześnie w powietrze wielkie grudy ziemi, kamienie i kawałki drzew.
Przygięliśmy się do ziemi chowając głowy w ramionach, chroniąc się przed spadającymi szczątkami.
Przez chwilę nic nie słyszałem, tylko wysoki szum w uszach, który po jakimś czasie ustąpił.
Gdy w końcu przestały z nieba spadać kamienie i gałęzie, odważyliśmy się podejść do miejsca w którym był wlot do jaskini.
Naszym oczom ukazała się olbrzymia niecka w ziemi, powstała po zapadnięciu się stropu leja krasowego.
Zapadlisko miało może z dwadzieścia metrów średnicy a głębokie na dobre pięć metrów.
Kilka drzew, które jakimś cudem ostały się na skraju leja, miało połamane gałęzie, obdartą korę i pourywane szczyty.

„Ehm… mówiłeś że podobno szukasz siły by pozbawić władzy Farta nad waszymi ziemiami..?” spytałem retorycznie spoglądając na przedsionek apokalipsy otwarty przed moimi oczami.
„Gdyby to było takie proste..” powiedział Darren patrząc mi przez ramię.
„Prawdziwą władzę ma Lord Ikelos.. a jego Familia nie da się nabrać na marne pirotechniczne sztuczki..” powiedział zabierając się do dokończenia dzieła.
Kilka paczuszek i kabooomów próżniej okolica wyglądała jak po przejściu kataklizmu, jednak nikt nie mógłby nawet podejrzewać że gdzieś, pod stopami, leży masowy grób wielu istot. Darren zebrał w lesie kilka szyszek i wytrząsnął na chustkę ich zawartość. Dorzucił do tego garść różnych nasion, i wszystko solidnie namoczył w jakimś specyfiku. Następnie rozsiał wszystko po okolicy skrapiając resztką płynu.
„Co to?” spytałem z ciekawością.
„Taki .. Ulepszony nawóz.. przyspiesza kiełkowanie i wspomaga początkowy wzrost…” powiedział chłopak.
„Za miesiąc będzie tu zagajnik pełen ponad półtorametrowych drzewek” dodał po sekundzie.
„To coś wspaniałego!!” nie mogłem powstrzymać zachwytu.
„Gdyby to zastosować w rolnictwie, głód już nigdy..”
„To tak nie działa” przerwał mi Darren kręcąc głową.
„Przyspieszony metabolizm powoduje, że organizm szybciej się starzeje, więc nie da się utrzymać żadnego produktu w świeżości.  Ziarno takiego zboża rozpadło by się w pył chwilę po wymłóceniu..” powiedział wzruszając ramionami.
„Więc te drzewa..”
„Za kilkanaście lat umrą ze starości, jednak w tym czasie zdążą już urosnąć nowe, zwyczajne, które przetrwają dziesięciolecia.”
„Oh.. nie wiedziałem..” powiedziałem trochę zaskoczony. Wtem, okropna myśl zaświtała mi w głowie.
„A co, gdyby podać ten specyfik..” aż bałem się dokończyć.
„Ludziom?”
Kiwnąłem głową w odpowiedzi.
„Nic by się nie stało.” Odrzekł wzruszając ramionami, po czym wypił ostatnie kilka kropel specyfiku.
„Ohyda..” mruknął krzywiąc się z niesmakiem.
„Działa tylko na rośliny, a i to nie wszystkie.” Powiedział wciąż się krzywiąc.
Kątem oka zobaczyłem ze Iwan z Devaną z rozbawieniem obserwują tą scenę.
„Wiedzieliście o tym..” stwierdziłem bardziej niż spytałem.
„To nie jest nowy wynalazek.. ale praktycznie się go nie używa, bo wyjaławia glebę..” powiedział za nich Darren.
Było mi trochę głupio, że jako jedyny z całej czwórki nie miałem o tym bladego pojęcia.
Gdy wróciliśmy do obozu pozostała jeszcze tylko jedna sprawa.

„Przeglądnijmy to co znalazłem w jukach..” powiedziałem wyjmując z kieszeni kilka świtków i list,

Te kilka papierów nie było zbyt wiele warte jeśli chodzi o informacje, poza pergaminem ze Statusem Kapitana.

Okazało się, że dowódca nazywał się Allen Cox i miał poziom drugi.
Co prawda jego statystyki świadczyły że dopiero co awansował, jednak gdy przypomniałem sobie naszą walkę, różnica w sile i szybkości ukazywała aż nad to przepaść pomiędzy poziomami.
Gdyby Puszczyk nie kupił mi tej jednej, jedynej sekundy swoim kopnięciem, to…
Z niedaleka dobiegło mnie ciche parsknięcie.
Wszystkie konie w okolicy to demony, czy tylko ja mam takiego pecha..? pomyślałem, po czym zarejestrowałem ciche, choć zjadliwe pierdnięcie.
Nieważne.. pomyślałem przechodząc do innych papierów.

Naszą uwagę przykuła koperta z woskową pieczęcią zaopatrzoną w inicjały „DF”.
Devana złamała ją jednym ruchem i otwarła.
Przez chwilę wpatrywała się w pismo po czym podała papier Iwanowi.
Ten, zaczął czytać na głos.


            Szanowny Lordzie Ikelos.
Doceniając ogrom wysiłku włożony w nasze wzajemne relacje biznesowe pragnę zauważyć, że coraz więcej problemów przysparzają nam Gniazda.
Większość z nich stała się Dzika, przez co utraciliśmy nad nimi jakąkolwiek kontrolę. Potwory zaczynają się w nich mutować i wykraczają poza nasze możliwości by je poskromić. Z sześciu, jedynie dwa najbliższe Gniazda w dalszym ciągu są pod naszą kontrolą, a i to z ledwością, ponieważ pozostał nam przy życiu tylko jeden Poskramiacz. Poza tym, Twoi ludzie wykazując się niebywałym chamstwem i pewnością siebie, zwracają na siebie coraz więcej uwagi, przez co jedna z czterech drużyn została zgładzona.
Dodatkowo, miejscowemu chłopstwu zamarzyła się bohaterka, i zaczynają wnikać w nasze działania.
Zniszczyli jedno Gniazdo i zmierzają w stronę następnego. Jeśli czytasz to pismo, to naszym ludziom udało się ich unieszkodliwić, jednak ich obecność może oznaczać że Gildia macza w tym swoje palce, ponieważ jeden z nich na pewno był poszukiwaczem przygód na co najmniej drugim poziomie.
W związku z czym Uprzejmie proszę.. Nie. Nalegam, by Wasza Lordowska mość wysłał nam choćby i niewielki oddział wysokopoziomowych poszukiwaczy przygód i kilku Poskramiaczy. W przeciwnym razie nie ręczę że uda nam się w dalszym ciągu utrzymywać pod kontrolą pozostałe dwa gniazda, a w szczególności utrzymać w tajemnicy całe nasze przedsięwzięcie.

Z wyrazami szacunku

Donald Fart.


„No to jesteśmy w domu..” powiedział Iwan kończąc czytanie.
„Wszystko wskazuje na to, że Fart współpracuje z Ikelosem” dodał.
„W dodatku, istnieją mocne przesłanki by sadzić, że Ikelos należy do organizacji Evilus…” dodała Devana w zamyśleniu.
Ciarki przeszły mi po grzbiecie.
Evilus.. Ci, przez których straciłem rodziców… Znowu są aktywni i znowu działają na naszych ziemiach…
Bezwiednie zacisnąłem pięści.
„Spokojnie Blake.. Spokojnie.. Dopadniemy ich.. ale jeszcze nie jesteś gotowy...”  Cichy głos Iwana przywrócił mi świadomość.
Rozluźniłem dłonie, dzięki czemu zbielałe kostki palców zaczęły odzyskiwać swoją naturalną barwę.

„Co to za Gniazda?” spytałem patrząc na Darrena.
„Nie mam pojęcia. Nigdy przy mnie na ten temat nie rozmawiali.” Odparł.
„Jednak.. Czasem mówili coś o.. jakby.. hodowaniu potworów na sprzedaż.. czy coś..” powiedział po namyśle. „Jednak nigdy nie byłem tego świadkiem” dodał po sekundzie.
„Gniazda, to pewnie  Lochy..” powiedziała cicho Devana.
Obróciliśmy się patrząc w jej stronę.
Siedziała na ziemi z podkurczonymi nogami, obejmując kolana ramionami i wpatrywała się w ogień.
Widać było, że nad czymś intensywnie myśli.
„To Chłopstwo, które zniszczyło jedno z nich, to ewidentnie my, a zniszczone Gniazdo, to Dirthall.” Powiedziała dalej zapatrzona w ogień.
„Widać że Fart nie dopuszczał nawet możliwości, że jego ludzie mogą zawieść..” dodała po chwili.
„Em… wiecie.. tak tylko myślę..” zacząłem nieśmiało zastanawiając się nad tym wszystkim.
„Bo… tak tylko myślę.. Przecież Iwan nie jest jakimś nieznajomym.. Przemierza te okolice od dawna, dłużej niż Fart żyje.. więc .. powinien wiedzieć kto zniszczył Dirthall.. Powinien wiedzieć, że ma trzeci poziom .. I że jego ludziom nie uda się go ot tak unieszkodliwić…”

„Gdyby nie Ty, udało by się.. Dzięki Darrenowi..” powiedział Iwan patrząc z ukosa na chłopca, który właśnie sprawiał wrażenie jakby chciał zapaść się pod ziemię.
„No tak, ale.. pisać taki list, gdy jednak nie ma się pewności że wszystko się powiedzie..” w dalszym ciągu nie byłem przekonany.
„Racja..” podchwyciła Devana, jakby rozumiejąc moje wątpliwości.
„Ktoś taki jak Fart, zabezpieczyłby się z każdej strony i na pewno nie napisał takiego listu, gdyby nie był pewien, że trafi do adresata…”
„No.. co prowda to prowda.. Ktoś kto mo kopalnie opali i ćwierć gór Beor na własność nie byłby taki gupi..” zgodził się Iwan.
„A co jeśli ten list jednak trafił do adresata?” spytał nagle cicho Darren.
Spojrzeliśmy na niego jak na komendę.
„No.. bo jest tak napisany że..” zaczął się trochę gubić pod naszym wzrokiem.
„Spokojnie.. lepiej czasem powiedzieć coś głupiego niż nie odezwać się mając rację..” powiedziałem starając się dodać mu otuchy..
Chyba nie bardzo mi wyszło.. W każdym razie.. wygląda na to, że sam stałem się przykładem kogoś mówiącego coś głupiego…
„Chodzi mi o to..” rzekł po chwili „ .. że choć go szczerze nienawidzę, to myślę, że ten list był bardziej pisany… Do was…” dokończył z wyrazem ulgi na twarzy.. Jakby zrzucił jakieś brzemię.
„Jak to Do nas?!” spytałem, może trochę za ostro.
„No bo.. Niezależnie w czyje ręce by wpadł, niesie ze sobą masę informacji, a jednocześnie nawet gdyby trafił do Ikelosa, to ten, nie mógłby go posądzić o zdradę…” powiedział cicho.
„Faktycznie.. Jeśli tak na to spojrzeć.. Gdyby trafił w ręce Ikelosa, to byłby jak zwykła prośba o wsparcie.. Jednak dla nas, to kopalnia wiedzy…” powiedziałem w zamyśleniu.
„Pomyślcie. Gdybyście się bardzo bali, i szukali pomocy, jednocześnie nie wiedząc komu można zaufać.. to jak poprosilibyście o pomoc?”

Z jednej strony miałem świadomość, że to bydle dobierało się do Devany i w okrutny sposób traktowało podległe sobie wsie.. Jednak.. Co, gdyby to była tylko fasada? Gdyby to kto inny sprawował realną władzę?
„A co jakby cie tyn Cox zaciukał? A potem nos? Dupa by z tego była i tyle..” powiedział nie przekonany Iwan.
„To było ryzyko, i dlatego list jest adresowany do Ikelosa, i sformułowany w neutralny sposób..” powiedziała cicho Devana.
„Gdybyśmy zginęli, to nic by się nie stało, Ikelos wysłałby wsparcie, albo i nie, i wszystko było by jak dawniej…” mówiła w zamyśleniu pocierając palcami skronie.
„Ale gdyby się nam powiodło.. dostalibyśmy dużo ważnych informacji, jakby przez przypadek..”
„No tak..” powiedziałem.
„Gdyby to miało być tylko do Ikelosa to starczyło by napisać: Jedna twierdza zniszczona. Silni wrogowie. Dwie drużyny padły. Potrzebne wsparcie.  I tyle..” powiedziałem zastanawiając się nad tą sprawą.
„No, niby tak, ale to nie zmienia faktu, że chciał nas zabić..” powiedziała cicho Devana.
„To co, wracamy do gospody i bierzemy go na spytki?” Iwan wyraźnie się podniecił na samą myśl o przetrzepaniu komuś skóry.
„Fart wyruszył z powrotem zaraz po nas. W tej chwili będzie już daleko, a poza tym..” Darren zawiesił  głos w zamyśleniu.
„Poza tym to nie było by rozsądne.” Dokończył po chwili.
„Co masz na myśli” spytałem zerkając na niego.
Wydawał się naprawdę ciężko nad czymś rozmyślać.
„A co jak się pomyliłem i on nie szuka pomocy, tylko napisał ten list z przekonaniem że zginiecie?” spytał zamyślony.
„Niczego nie możemy potwierdzić, a poza tym.. Załóżmy że go dogonimy, i co dalej?”
„No.. Grzecnie go poprosimy, coby nom wsyćko ładnie wyśpiewoł…”
Coś mi się zdaje, że Iwanowe Grzecnie nie pochodzi ze zwyczajnego słownika, a sądząc po jego minie, jego znaczenie też jest dość .. odległe od tego, do którego przywykliśmy… pomyślałem wzdrygając się lekko.
„Musielibyśmy wpierw pokonać jego obstawę, a ja mam wyczerpany limit trupów na ten tydzień...” powiedziałem starając się przybrać żartobliwy ton.
Chyba nie za bardzo mi to wyszło, bo Devana spojrzała na mnie z taką miną, jakby serdecznie mi chciała nakopać..
„Ni ma sprawy.. Mój sie resetuje co wiecur..” powiedział nonszalancko Iwan.
„Nie sądzicie że dość ludzi zginęło?!” powiedziała Devana spoglądając z wyrzutem to na mnie to na Iwana.
„Na dyć ino zartujemy..” bronił się Iwan.
„Niezłe mi żarty, szczególnie gdy dopiero co pogrzebaliśmy zmarłych..” odparła ucinając resztę rozmowy.
„Nie to miałem na myśli..” starałem się wybronić, jednak jej mina nie wyglądała na przekonaną.
„Poza tym, to i tak bez sensu.” Dodałem po chwili.
„Załóżmy że ich spotkamy.. Musielibyśmy znaleźć sposób, żeby z nim porozmawiać na osobności, co  może być wręcz niewykonalne, a nawet gdyby się udało, to co jeśli się mylimy ? Wiedzieli by że ich wiadomość nie dotarła do Ikelosa, a także, że znamy w przybliżeniu ich liczebność i działania..”  
„Jak się okaze ze Fart nie bydzie współpracować, to się go ucisy i tyle..” Iwan oczywiście miał gotowe proste rozwiązanie..
„Jeśli Fart zniknie, to kto będzie rządził kopalniami i okolicą?” spytał Darren retorycznie.
„Nie dość, że posłalibyśmy im wyraźny sygnał o rozpoczęciu wojny, to jeszcze zdjęlibyśmy ostatni kaganiec powstrzymujący tych bydlaków przed totalną samowolą.” Powiedział, uświadamiając nam ponurą rzeczywistość.
Likwidacja Farta nie dość że nie poprawiła by sytuacji, to wręcz pogorszyła by i tak ciężkie życie mieszkańców.
„Następny punkt do coraz dłuższej listy..” powiedziałem jakby do siebie.
„Że co niby?” spytał Iwan.
„No wiesz.. Miałem tylko pojechać do Reanore żeby zyskać trochę siły go obrony jednej wioski, a tu nagle..  Heh..”
„Nikt nie mówił że to bydzie proste..” odparł Iwan drapiąc się po brodzie.
„No, ale momy szanse coby to w kuńcu załatwić jak czeba..” dodał mrugając okiem.
„To co teraz?” spytał nieśmiało Darren.
„Jak co.. Teroz jadymy do Reanore..” odparł Iwan wzruszając ramionami.
„Ale nie wszyscy..” powiedziałem spoglądając na Darrena.
Chłopak trochę zmieszał się pod moim wzrokiem.
„A to niby cymu?” spytał Iwan ze zdziwieniem.
„A tymu,  ze kieby go z nami w Reanore uwidzieli to całom konspiracje szlag jasny by trafił…” Trochę mnie poniosło, ale stres chyba zrobił swoje, i przedrzeźniając jego gwarę, trochę za ostro wyłożyłem mu to co myślałem..
 „Nie musis od razu być taki.. na staroś kazdy wolniej rozumu uzywo..”
„Przepraszam Iwan. Poniosło mnie.” Powiedziałem widząc jego minę. Naprawdę zrobiło mi się smutno.
Stary krasnolud zgarbił się trochę i wbił wzrok w zmienię tuż przed stopami. Widać było po nim, że było mu przykro.
Podszedłem do niego i objąłem jak tylko zdołałem.
„Przepraszam.. Przestaję być sobą.. tyle się ostatnio dzieje że sam zaczynam tracić panowanie..” mówiłem ze skruchą.
„Ni ma sprawy chłopce.” Powiedział pociągając nosem.
Dwa wielkie ramiona objęły mnie z siłą imadła, a trzonek upuszczonego topora uderzył mnie dokładnie w środek stopy powodując, że fajerwerki bólu rozbłysły mi przed oczami, a zaciśnięte zęby z ledwością stłumiły wrzask przepuszczając zaledwie zduszone „Ughhhh!!”
„Łoj.. ale ze mnie niezdara..” powiedział Iwan wyszczerzony od ucha do ucha.
„To jesteśmy kwita..” wystękałem uwalniając się jakoś z jego uścisku.
„Co nie zmienia faktu, że Darren nie może z nami jechać.” Powiedziałem znów patrząc na chłopaka.
Czułem się źle z tym co mówiłem, ale nie było wyjścia. Na razie nie mógł z nami jechać. Na szczęście zrozumiał moje przesłanki i sam mnie poparł.
„Masz rację. To nie było by.. rozsądne. Ktoś mógłby mnie rozpoznać.”
„Przecież Nas też rozpoznają, i od razu  będą wiedzieli ze przeżyliśmy.” Powiedziała Devana, która jak do tej pory prawie się nie odzywała.
„Właśnie że nie do końca.” Powiedziałem.
„To grupa Coxa jechała do Reanore, i dalej do Orario, i to oni mieli najświeższe informacje. Jeśli Inni nas tam zobaczą, to jest duża szansa, że nas po prostu zignorują, jako że nie powinni nic wiedzieć ani o zniszczeniu Dirthall, ani o zasadzce u Drumholdów, ani o ostatnim zajściu, jako że jedynym pozostałym przy życiu świadkiem jest Darren..”
„No właśnie!!” podchwyciła natychmiast.
„Więc czemu chłopak nie może z nami jechać, skoro jak twierdzisz, jeśli nawet są w Reanore jacyś ludzie Ikelosa, to nie będą mieli żadnych informacji z ostatnich wydarzeń?!”
„Darren podróżował przez dwa lata z Coxem. Ponieważ były tylko cztery drużyny, musieli się choć powierzchownie znać. Gdyby zauważyli, że Darren odłączył się od swojej grupy i podróżuje z nami, może to wywołać podejrzenia, spekulacje a może nawet atak.”
„To prawda.” Potwierdził Darren.
„Nawet posiadając znikomą ilość informacji, moja obecność w innej drużynie może stanowić zagrożenie i mogą zechcieć mnie wyeliminować…” dodał, i widać było że na samą myśl przeszedł go dreszcz.
„No to co z nim zrobimy?” Iwan wyglądał jakby kompletnie pogubił się w tym wszystkim.
„Wiem!” powiedziała Devana.
„Niedaleko miasta moja Familia miała taki domek na drzewie, gdzie łowcy mogli nawet przez kilka tygodni wyczekiwać na zwierzynę, więc..”
„Nie.. To zbyt ryzykowne, a poza tym.. marnotrawstwo czasu..” powiedziałem patrząc na nich z uśmiechem.
„Mam lepszy pomysł.” Powiedziałem po sekundzie widząc, że dalsza zwłoka chyba by ich podpaliła.
Delektowałem się tą chwilą, bo wiedziałem, że podobna prędko się nie powtórzy…


…***…


Zaczyna się zmierzchać.
Czwarty dzień drogi dobiega końca, a my wciąż nie dotarliśmy na miejsce.
Chyba trochę przeliczyłem się ze swoimi obliczeniami i teraz przyjdzie nam albo na gwałtu rety szukać jakiejś polany zdatnej na obóz, albo jechać po ciemku.
Ani Iwan, ani Devana nie wtrącali się, i pozwalali mi samemu podejmować decyzję.
Nie wiem na ile to miało związek z ich nieodpowiedzialnym zachowaniem w karczmie Na Rozstajach, a na ile z tym, ze chcieli sprawdzić jak sobie poradzę stojąc na własnych nogach, jednak na razie nie sprzeciwiali się żadnej mojej decyzji.
A ja.. Ja byłem zdecydowany jechać wciąż w przód, dopóki nie dojedziemy na miejsce. Płotka i Klemens od czasu do czasu potykały się, i jedynie Puszczyk w dalszym ciągu szedł pewnie nie gubiąc kroku. Już miałem się poddać i zacząć rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg, gdy zza zakrętu wyłoniła się otwarta przestrzeń, a na jej końcu, na niewysokim pagórku, ruiny Ravenpick.
Noc już praktycznie objęła świat w swoje posiadanie, ale szczęśliwie niebo było bezchmurne, i dzięki temu przy świetle gwiazd bez trudu znaleźliśmy zakole polany w którym bezpiecznie będziemy mogli przenocować.
„Nie sądzisz że to nierozważne nocować tuż pod zamkiem?” Devana nie była jednak pewna czy dobrze robimy.
„Skoro większość ruin pozostałych po strażnicach Rakii jest podobna, to nie powinno nas zaskoczyć nic naprawdę wielkiego.” Powiedziałem z przekonaniem.
„Poza tym,” dodałem „według tego co mówił Alex, te ruiny były dość regularnie czyszczone, wiec mały Loch nie powinien  mieć możliwości by stworzyć coś naprawdę dużego.”
„Ale nawet Fart w liście wspominał, że Gniazda Zdziczały..” Devana nie dawała za wygraną.
„Dzień drogi stąd leży Reanore. Gdyby tu było cokolwiek groźnego, to prędzej czy później zwróciło by to uwagę władz miasta i podjęliby odpowiednie kroki.” Iwan przyszedł mi ze wsparciem.
„Spokojnie Devana.. Iwan ma wysoki trzeci poziom, a ja.. mocny pierwszy, Będziemy pełnić warty tak czy inaczej, więc to bez różnicy czy nocujemy pod zamkiem, czy kilka godzin drogi stąd. Jeśli nas coś napadnie, to się obronimy.” Powiedziałem kładąc nadzieje w naszych umiejętnościach.
Nie wiem czemu, ale po ostatnich przejściach mam większe zaufanie zarówno do potęgi Iwana, jak i do umiejętności Devany oraz .. tak, również do swoich.
Podczas podróży co najmniej raz dziennie trenowałem sam, a czasem z Iwanem, i dostrzegłem wielką poprawę w stosunku do zeszłego tygodnia.
Liczby na Statusie nie kłamią. Moje możliwości polepszyły się znacznie, i dzięki temu praktycznie codziennie odkrywam w sobie jakiś nowy potencjał, nowe możliwości.. Nową siłę.
Może trochę się tym zachłysnąłem, nie przeczę, jednak.. Samo Skupienie może teraz trwać nieprzerwanie prawie przez piętnaście minut, i to podczas walki, przy jednoczesnym przeszukiwaniu pobliskiego otoczenia w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń.
Moja siła podniosła się na tyle, że wraz z wysoką zręcznością jestem w stanie wyskoczyć na prawie trzy metry robiąc przy tym salto w powietrzu.
Jestem tak pełen energii, że aż czuję jak mnie coś od wewnątrz rozpiera…
Oczywiście staram się nie przeceniać swoich możliwości ale…
„Będzie dobrze. Zaufaj mi.” Powiedziałem starając się ją uspokoić.
Albo mi rzeczywiście uwierzyła, albo jedynie dobrze ukryła niepewność, dość, że wyglądała jakby dała się przekonać, i zaczęła przygotowywać się do snu.
Rozpaliliśmy niewielkie ognisko jedynie po to, by zyskać trochę ciepła i odstraszyć potencjalne zwierzęta które mogły by się w tą okolicę zaplątać.
Kazałem Devanie od razu się położyć, a warty podzieliłem pomiędzy siebie i Iwana. Co prawda Bogini kręciła nosem plotąc jakieś bzdury o jakimś równouprawnieniu i takich tam.. Ale w końcu dała się przekonać argumentowi, że bez Falny nie ma tak czułych zmysłów jak my i gdyby przeoczyła jakiś atak to było by po nas.

Okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne.  Nic złego nie wydarzyło się tej nocy, więc poranek przywitał nas śpiewem ptaków i donośnym chrapaniem Iwana który podobno miał trzymać ostatnią wartę.
Miałem go zdrowo opieprzyć za tą lekkomyślność, jednak gdy zobaczyłem go jak słodko śpi na siedząco, oparty plecami o drzewo i przytulony do swojego topora, to zrobiło mi się go trochę szkoda.
Potężny czy nie, ma jednak swoje lata, nawet jak na krasnoluda, więc uświadomiłem sobie, że chyba trochę za dużo od niego wymagam.
Poza tym..
Bang! Daaam!! Dong!! Nagle odezwał się klekot garnków i Iwan zerwał się na równe nogi łapiąc za topór
Sslam!!!
„Szlag by to jasny!!”
Błyskawicznie odwróciłem się w stronę skąd nadszedł zduszony głos.
Devana wyłożyła się jak długa na mokrej trawie, gdy sznurek przywiązany do trzonka Iwanowego topora podciął jej nogi.
Zanim się do reszty obudził, Iwan jeszcze zdążył zrobić kilka kroków w jej stronę z uniesionym toporem, ciągnąc za sobą kilka sznurków i przywiązanych do nich patelni…

Gdy połapałem się w tym co się stało, o mało nie pękłem ze śmiechu.
Iwana musiało bardzo męczyć spanie, więc otoczył nasze obozowisko sznurkiem do którego przywiązał nasze kubki i garnki tak, że gdyby ktoś przez niego przepadł, wywołałby hałas który by go obudził. Dodatkowo, dla pewności końce sznurków przywiązał do styliska topora, żeby nie przegapić intruza..

„Bardzo śmieszne..” mamrotała pod nosem Devana gramoląc się z ziemi.
„Ups..” stęknął Iwan.
„Zapomniołek o tym.. Zastawiłem pułapkę na nieuważne stopy.. Tak.. na wypadek jakby się komuś zdrzemło..” tłumaczył się nieśmiało drapiąc się po głowie.
Devana posłała w jego kierunku piorunujące spojrzenie…
„To jo skoce po drewno..” dodał i ruszył energicznie w stronę zagajnika.
Thump!
„No szlag by to!!” Devana znów znalazła się na ziemi.
„Zróbże w końcu coś z tym cholernym sznurkiem!!” krzyknęła do niego ze złością.
„Łoj..! Racja...” Iwanowi faktycznie wyleciało z głowy że oba końce miał przywiązane do styliska topora, więc gdy tylko poszedł w przeciwna stronę, znów podciął nogi Devanie…
„Cholera.. całe ubranie do prania… A ty byś się ruszył nanieść wody dla zwierząt!!” Devana wyglądała na naprawdę wkurzoną, więc bez protestu złapałem za wiadro i popędziłem nad strumień uważnie zerkając co chwila pod nogi.
Gdy wróciłem, ogień znów wesoło trzaskał a spora patelnia, tym razem już bez sznurka, stała na wysokich kamieniach.
Przyjemny zapach unosił się wokół, więc prawie zapomniałem po co tu przybyliśmy.
Jednak, jak daleko bym nie przeszukiwał terenu swoim czarem, nie wyczuwałem obecności żadnych potworów.
Podczas śniadania zwróciłem na to uwagę moim towarzyszom.
„Dziwne.. Ani wczoraj, ani w nocy, nawet teraz.. Jak daleko bym nie sięgnął, nic nie czuję. Żadnych potworów…” powiedziałem pomiędzy kęsami.
„Nic dziwnego że nie czujesz.. Jesteś tak pochłonięty jedzeniem, że byś pewnie nawet nie zauważył jakby goblin kopnął cię w .. kostkę..” powiedziała Devana z przekąsem przyglądając się moim manierom przy stole.
„Nie moja wina że tak dobrze gotujesz..” broniłem się nieśmiało.
Iwan siedział cicho i tylko słychać było skrobanie łyżki po dnie miski gdy wyjadał resztki.
„Co o tym myślisz..?” spytałem po chwili, gdy już zebrał skórką chleba resztki sosu z samego dna.
„Em. um. nam.. ślę, nam. że um. uż  nam..um nic nie ozi. mlam.. a .. dzenie.. es.. zaje ste.. num.. glup.”
„Teraz przełknij, a jak już zjesz z buzi to powiedz jeszcze raz od początku DOBRZE?!” Devana powiedziała z nerwami.
Wydawała się być trochę.. zdegustowana jego manierami.. choć.. w sumie nie różniły się wiele niczym od jego zwyczajnych..
Coś czuję że to jeszcze Efekt Sznurka.. pomyślałem zerkając na nią ukradkiem.
Znowu miała na sobie sukienkę, bo jej ubłocone ubranie suszyło się w pobliżu ogniska.
Chyba zbyt przyzwyczaiła się do podróżowania w spodniach, bo siedziała na wprost mnie z lekko podkurczonymi kolanami na których trzymała miskę, a niżej.. No..  dobrze że jej kostki i stopy częściowo zasłaniały resztę, bo chyba mógłbym zobaczyć.. choć jednak.. przypadkiem.. jak trochę przechylę głowę w tę stronę.. to wtedy..
Oooojjjjiiiiii…!!.
Poczułem że moje policzki robią się gorące, i znów zagłębiłem się w zawartości swojej miski.
Guzik będzie zazdrosny.. pomyślałem, co chwila zerkając ukradkiem w jej stronę. Jednak ku mojej uldze.. i rozczarowaniu.. zmieniła pozycję i podkurczając stopy położyła nogi lekko w bok, kryjąc przed niechcianym wzrokiem Boskie Tajemnice
„Smakuje?” spytała niewinnym głosem.
„..aak.. uje.. ekh.. ep!” zakrztusiłem się jedzeniem po czym czknąłem lekko.
„Nie jedz tak łapczywie..” powiedziała z uśmiechem wstając z miejsca.
Fioletowe.. są fioletowe.. Myśli galopowały mi przez głowę, gdy bezwiednie korzystając z mocy Skupienia uchwyciłem kątem oka to, czego definitywnie nie powinienem był widzieć…
Z niewinną miną podała mi kubek z wodą, a gdy nasze palce przypadkiem się spotkały, dreszcz przeszedł mnie od samego karku aż do…
„EKHM!” chrząknął Iwan wyrywając mnie z transu.
„Kciołek ino powiedzieć, że myśle ze nom nic nie grozi..” powiedział z trudem powstrzymując śmiech.
Chyba musiał dostrzec moja konsternację i zawstydzenie, bo natychmiast dodał:
„No, ale dowiemy się jak tam w kuńcu pójdemy, Nie?”
„Uhm..” wydusiłem w końcu oganiając się z trudem od fioletowych myśli…


…***…



„I to by było na tyle..” powiedział z przekąsem Iwan, gdy ostatni War Shadow na trzecim poziomie zniknął w chmurze pyłu.
Stałem z mieczem w dłoni pod ścianą wielkiej komnaty, gdzie dopadłem ostatniego wroga.
„Pirwsy roz zek widzioł coby ktoś gonił potwory po całym lochu.” Dodał z lekkim rozbawieniem.
Fakt.. Nie dość , że było ich mało, to jeszcze uciekały przede mną, i tylko dzięki mojej szybkości udało mi się je wszystkie dopaść.
Na pierwszym poziomie było zupełnie pusto. Drugie piętro to raptem kilka stworów, a dopiero na trzecim, dość duża grupa Cieni starała się stawić jakikolwiek opór. Jednak dzięki Fioletowi wciąż głęboko tkwiącemu w moim umyśle, jakby dodatkowy zastrzyk energii spowodował, że wpadłem między bestie niczym burza, a po moim pierwszym ataku stwory rozpierzchły się w panice po komnacie, i chyba z dziesięć minut zajęło mi jej wyczyszczenie.
Iwan wręcz rechotał ze śmiechu.
„No co?!!” spytałem chcąc by się uspokoił.
„A nic.. tak se..” odparł z ledwością się powstrzymując.
„Mogę se iś do Mari, bo tu zek już nie jes poczebny..” powiedział z uśmiechem wycierając łzy z kącików oczu.
„Że co?” spytałem nie rozumiejąc…
„A.. nic.. Zwycajnie siem ciesem ze mój uceń se tak dobze radzi..” Iwan wręcz nie posiadał się z radości.
„A jakby mioł jaki problym, to starcy ze mu zaświcis w łocy bieliznom. Ino się łodsuń, bo go moze ponieść..” powiedział półgębkiem do Devany sądząc że nie usłyszę. Jednak moje Skupienie wzmacnia też słuch więc..
„Auuu!!” .. Przypadkiem kopnięty przeze mnie kamień walnął go prosto w piszczel.
„Nie sądzę żeby tak ekstremalne działania były potrzebne..” powiedziałem z przekąsem i ruszyłem ostukiwać ściany w poszukiwaniu przejścia.

W pewnym momencie głuchy odgłos uświadomił nam, że przestrzeń za ścianą jest pusta.
Iwan już chciał walnąć toporem, gdy wtem mi przyszedł do głowy pomysł..
Wyjąłem jedną z kilku specjalnych paczuszek od Darrena i ostrożnie podzieliłem ją na połowę. Zgodnie z jego instrukcjami, tyle powinno wystarczyć. Odmierzyłem prawie dwadzieścia centymetrów lontu i całość umieściłem w niewielkiej szczelinie pomiędzy kamieniami.
„Schowajcie się.” powiedziałem pokazując im oddaloną o kilkanaście metrów szeroką kolumnę.
Sam, podpaliwszy lont również w te pędy pobiegłem do nich.
Po około dwudziestu sekundach..
„K`booommmm!!!” Trochę zduszona, mniejsza wersja wybuchu jaki zniszczył jaskinię krasową czyniąc z niej mogiłę bezimiennych spowodowała, że grunt zadrżał, wokół poleciały odłamki gruzu, a w uszach przez chwilę nie słyszałem nic innego poza szumem i wysokim piskiem.
„Cholera.. zapomniałem otworzyć usta..” pomyślałem walcząc przez chwilę z głuchotą.
Darren uczulił nas na to.. „Jak będziecie to odpalać, otwórzcie usta żeby wyrównać ciśnienie. Zwłaszcza w pomieszczeniach..”
No tak.. Ale przypomniałem sobie o tym dopiero po fakcie.
Poruszałem na wszystkie strony szczęką robiąc głupie miny i starając się odblokować zatkane uszy.
Gdy kurz opadł, podeszliśmy do miejsca wybuchu.
Spory kawał ściany zniknął, a rozrzucony gruz chrzęścił nam pod stopami.
Kilkanaście większych i mniejszych kawałków walało się tu i tam, ale samo przejście było w miarę czyste.
W powstałej niszy światło lamp wyławiało kamienne stopnie.
„Cołkiem to niezłe. Momy takie u nos w kopalni, ino ze.. Dyskretne to to nie jes..”
„Skoro tu i tak nic nie ma, to nie szkodziło sprawdzić jak działa..” powiedziałem trochę speszony.
„Uhm.. I przy łokazyi dołeś znać tymu co tu potyncyjalnie siedzi, że idymy..” powiedział.
„Twoje walenie toporem też do delikatnych operacji nie należy”.. broniłem się jak mogłem…
„Ino ze jakbyk jo tom dziure sprawił, to by było jakbyk grzecnie zapukoł do drźwi.. a tyś je zwycajnie wykopoł razem z futrynom.!!”
„Ładne mi pukanie, po którym zostaje się z przestronną werandą zamiast małego ganku” odgryzłem mu się wspominając jego grzeczne pukanie w Dirthall
„A może byście się tak skupili nad czymś innym niż rozlane mleko?” Devana miała wyraźnie dość naszych przekomarzań.
„Nie wiem czy kojarzycie, ale otwarliśmy właśnie przejście do nieznanego poziomu, więc może byście się tak raczej zajęli tym po co tu przyszliśmy?!”
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie nie znajdując odpowiedzi na jej słuszną reprymendę.
Wzruszył ramionami i zaczął sprawdzać czy ostrze topora siedzi dobrze na trzonku.
 Jasne.. Poluzowało się.. toporzysko za cenę półtorej wioski.. pomyślałem z przekąsem w duchu.
„To co? Idziemy?” spytałem po chwili pokazując na schody prowadzące na niższe piętro.
 „No to jazda!” powiedział Iwan i roztrącając stopami resztki zalegającego gruzu ruszył w dół.

Poszliśmy za nim. Powoli, ostrożnie stawiając stopy, pokonaliśmy dwa zakręty, a gdy nareszcie naszym oczom ukazała się pieczara – stanęliśmy jak wryci.
To co widzieliśmy, w niczym nie przypominało najniższego poziomu Dirthall.
Sama jaskinia była prawie że dwa razy większa, było też w niej trochę jaśniej z powodu większej ilości świecącego mchu, a także dzięki niewielkim, jarzącym się lekko mlecznym światłem kryształom, wystającym gdzieniegdzie ze stropu czy ścian.
Jednak naszą uwagę przyciągnęło coś zupełnie innego…
„Korytarze..” szepnąłem z lekkim niepokojem.
„Ano korytarze..” potwierdził jak echo Iwan.
Poza tym jaskinia wydawała się być pusta. Nie było tu dosłownie nic. Żadnych szczątków, stworzeń, dosłownie nic.
Nie było tu też tego wielkiego „Żywego” kryształu, jednak…
„Spójrzcie..” powiedziała cicho Devana.
„Wygląda na to, że ktoś go stąd zabrał…” szepnęła pokazując nam pustą niszę w ścianie..
„Evilus? Zabrali go stąd gdzieś indziej?..” spytałem jakby sam siebie.
„… ale w takim razie skąd to dziwne uczucie…” kontynuowałem powoli swój monolog gdy wtem dostrzegłem wzrok Iwana.
Patrzył na mnie z ukosa, a w jego oczach znów tliły się te małe iskierki przekornej radości…
„No co..?!” spytałem trochę zniecierpliwiony…
„To juz teroz wies jak to jes jak sie wycuwo  Dungeon..” odparł z diabelskim uśmiechem na ustach.
„Robi się z ciebie prowdziwy posukiwac przygód!” dodał klepiąc mnie po ramieniu tak, że aż syknąłem z bólu.

Więc to jest to uczucie.. Tak się odbiera Dungeon.. przemknęło mi przez głowę. Jednocześnie starałem się zapamiętać wszystkie odczucia jakie moje zmysły w tej chwili odbierały.
Lekki niepokój, prawie że podprogowe wrażenie obecności bliżej nie określonej istoty.. czy tez może istot… oraz uczucie że jest się z każdej strony obserwowanym. Do tego zalegająca we wszystkich zakamarkach ciemności, ledwo wyczuwalna.. groza.
„Co to za tunele Iwan” spytała zza naszych pleców zaniepokojona Devana.
„Mogom prowadzić do róznyk pomiesceń, mniejsyk jaskiń albo.. na dół..” powiedział rozglądając się powoli.
„Na dół?” spytałem nie wierząc własnym uszom.
„Myślisz że będzie tu coś niżej”
Iwan tylko skinął w milczeniu głową i powoli ruszył w kierunku najbliższego korytarza.
„I tak musimy sprawdzić je wszystkie, więc nie ma na co czekać.” Powiedział, a ton jego głosu i to, że zaczął mówić poprawną Koine sprawiły że ciarki przeszły mi po plecach.
„Blake, pilnuj tyłów. Devana – idziesz w środku. I nie strzelaj z łuku, bo to bez sensu.” Wydając nam polecenia jednocześnie uniósł lampę oświetlając wąski korytarz.
„Wiesz co tu może być?” spytałem retorycznie.
„Taki labirynt potrafią zrobić tylko jedne potwory” powiedział cicho.
„Zabójcze Mrówki”
„Mrówki?” spytałem z niedowierzaniem
Zawsze kojarzyły mi się z wielką ilością maleńkich stworzeń pieczołowicie wznoszących swoje kopce i zbierające zewsząd igliwie, kawałki liści czy martwe owady.. Nie były niebezpieczne, dopóki nie stanęło im się na drodze, czy nie zaczęło niszczyć mrowiska. Wtedy zawsze wylegały wielką chmarą i atakowały zawzięcie nie zważając na rozmiar przeciwnika..

Nagle coś zaświtało mi w głowie.. Stworzenia które wydrążyły te korytarze musiały być.. duże.. a jeśli połączyć to z ilością..
Miecz w spoconej dłoni zaczął mi się trząść.

„Spokojnie Blake.. Nie są aż takie groźne, dopóki nie ma ich wiele. Celuj między płyty pancerza, inaczej miecz może się ześlizgnąć. Uważaj na szczęki i przednie odnóża i .. za każdym razem upewnij się że nie żyje..”
„Że nie żyje?” spytałem zdziwiony.
„Te france umierając potrafią wydzielać zapach który tylko one czują.. a wtedy..” Nie dokończył, bo w tej samej chwili usłyszeliśmy za plecami stłumione Crrrraaaccckkk … i z powstałej w ścianie szczeliny wysunęły się dwa długie odnóża. Po sekundzie, w błyskawicznie poszerzającym się otworze, pojawiła głowa a tuż za nią reszta ciała owada.
Wielkie, czerwone oczy wielkości moich dłoni wpatrywały się przez chwilę we mnie, gdy nagle potwór uniósł przednią połowę ciała, razem z dwoma długimi odnóżami, i poruszając się szybko na pozostałych czterech tylnych natychmiast przypuścił atak.
Są szybkie.. pomyślałem, jednak nawet bez Skupienia dałem radę uskoczyć przed atakiem. Wielka, prawie dwumetrowa mrówka, błyskawicznie odwróciła się w moją stronę i znów zaatakowała. Przez chwilę słychać było klikanie odnóży o posadzkę i metaliczne kłapanie olbrzymich szczęk, gdy okrążała mnie powoli starając się znaleźć lepsze miejsce do ataku, aż nagle znów się na mnie rzuciła z wysoko podniesionymi przednimi odnóżami.
Uskoczyłem w bok i ciąłem z całej siły, mając nadzieję że cienkie nogi nie będą stanowiły wielkiej przeszkody, jednak..
Clang!!
Co prawda przeciąłem nogę, jednak zaskakująco twardy pancerz pokrywający prawie każdy skrawek ciała potwora stawił większy opór niż sądziłem. Żółtozielona limfa pociekła z odciętej kończyny, a potwór cofnął się i wydał z siebie przenikliwy pisk.
Ggwwwiiii!!!...
Świst topora uciął ten dźwięk w połowie, a ciało owada zaczęło się momentalnie rozpadać w pył, gdy wielkie ostrze zniszczyło kryształ.

„Mówiłem ci.. Celuj pomiędzy płyty.. Mam nadzieję że nie zdążyła wezwać koleżanek..” powiedział Iwan ściszając głos.

 „Przepraszam..” powiedziałem zmieszany.. Było mi wstyd, że tak bardzo przeceniłem swoje możliwości, i zrezygnowałem z pomocy Skupienia.

„To dlatego nazywa się je Zabójcami Żółtodziobów..” powiedział Iwan.
„No nic, Ruszajmy dalej. Tym razem pamiętaj i bez wygłupów..” skarcił mnie Iwan po czym ruszyliśmy dalej. Jednak nie uszliśmy daleko, gdy znów usłyszeliśmy odgłos obsypujących się kamieni. Tym razem z kilku stron na raz. Starałem się przeszukać teren Skupieniem, jednak grube skały skutecznie ograniczały zasięg mojego czaru. Z lekkim przerażeniem zorientowałem się, że nie mam szans sprawdzić co na nas czeka za zakrętem.
Cholera by to.. zakląłem w duchu, jednak nie było czasu na zastanawianie się .. Z mojej strony nadchodziły dwie olbrzymie mrówki, a Iwan musiał stawić czoło trzem następnym.
Nie czekając aż same mnie zaatakują, rzuciłem się na nie z pełną prędkością. Nim zdążyły zajść mnie z dwóch stron, wpadłem pomiędzy nie jak huragan. Gdy pierwsza stanęła na tylnych odnóżach ciąłem z całych sił z góry na dół, celując dokładnie pomiędzy szczęki. Trysnęła limfa, a potwór osunął się na ziemię bez życia. Jednak jeszcze zanim jego bezwładne ciało dotknęło ziemi, ja już byłem w powietrzu. Wybiwszy się z całej siły przeleciałem nad drugim potworem jednocześnie wykonując obrót w powietrzu. Gdy byłem tuż nad nim, wbiłem  miecz głęboko między płyty pancerza. Musiałem trafić w jego magiczny kamień, bo owad rozpadł się w pył jeszcze zanim wylądowałem po drugiej stronie.
Błyskawicznie oceniłem sytuację wokół, jednak nie było powodów do obaw.
Widać było że Iwan się nie powstrzymywał.
Nawet wciąż pozostając w Skupieniu, z ledwością nadążałem za jego ruchami. Wymach ostrza, łuk srebra z domieszką czerwieni, i szczątki dwóch potworów opadły na ziemie bezładnie. Kompletnie ignorując ich obronę, zwyczajnie wykonał płaskie, szerokie cięcie na wysokości torsów, i przecinając wszystko jak leci, nogi, czułki, szczęki i pancerze, pozostawił po sobie dwie niewielkie kupki szarego pyłu.
Z rozdziawionymi ustami patrzyłem jak ostatnią mrówkę zwyczajnie złapał za kark lewą ręką i szybkim ruchem oderwał jej głowę.
Trzeci poziom.. szepnąłem w zachwycie podziwiając jego majstersztyk zniszczenia.
Nie było jednak czasu na podziw i rozmyślania.
Ciche klikania i odgłosy pękających ścian dochodziły z zewsząd.
„Naprzód. Potrzebujemy przestrzeni” krzyknął Iwan, i nie oglądając się na nas popędził najbliższym korytarzem.
Ruszyliśmy za nim jednocześnie odpierając ataki coraz większej liczby mrówek wyłaniających się ze ścian i stropu.
„Chyba jednak zdążyła wezwać pomoc.. Ta pierwsza..” Iwan wystękał w trakcie biegu.
Nagle wpadliśmy do niewielkiego pomieszczenia. Było w nim dość jasno, dzięki temu szybko zorientowaliśmy się, że to  ślepy zaułek. Prowadziła stąd tylko jedna droga, a właśnie nią, nacierała na nas chmara owadów. Stanęliśmy obok siebie kryjąc za plecami Devanę.
„Jak myślisz? Ile ich jest?” spytałem drżącym głosem.
„A próbowałeś kiedyś liczyć mrówki w mrowisku?” Odpowiedział pytaniem Iwan.
Zimny pot oblał moje plecy. Jednak to nie był dobry czas na strach. Czułem za plecami szybki oddech Devany, która w wyciągniętej ręce trzymała sztylet, gotowa rzucić się nam na pomoc gdyby tylko było trzeba.

„Graj muzyko!” ryknął Iwan rzucając się na przód gdy pierwsza grupa owadów wpadła do środka i szeroką falą rozlała się po dnie komnaty. Niezliczone rzędy wielkich, czerwonych oczu, jedne przez drugie starały się nas dopaść. Ścisnąłem mocniej miecz i rzuciłem się w wir walki. Nie było szans na poprawną analizę ataków i uników. Przedzierając się jak przez gęste krzaki ciąłem i rąbałem co tylko nawinęło mi się pod miecz, jednocześnie lewą ręką odbijałem atakujące szczęki i odnóża. Całkowicie zrezygnowałem z przeszukiwania okolicy. I tak nic by mi to nie dało, bo zwyczajnie – one były wszędzie. Dzięki temu mogłem utrzymywać swoje Skupienie ograniczone do najbliższego obszaru, tuż poza zasięg mojego miecza, by starać się jak najczęściej znaleźć mu drogę pomiędzy twardymi jak skała płytami pancerzy. Co rusz z którejś strony błyskała na ułamek sekundy jakaś ogromna szczęka czy zakończone ostrymi pazurami przednia para mrówczych odnóży, a następnie kupka pyłu opadała z wolna robiąc miejsce nowemu potworowi.
Nie wiem jak długo to trwało, ale powoli zaczynałem tracić siły. Tuż obok słyszałem szczęk stali, gdy Iwan zaciekle eksterminował kolejne fale potworów. Nagle poczułem utkwiony w sobie czyjś wzrok. Korzystając z ułamka sekundy w którym akurat jednym cięciem udało mi się powalić dwa wielkie owady, sięgnąłem Skupieniem za siebie. Dostrzegłem Devanę trzymającą coś w wyciągniętej ręce.
Błyskawicznie dotarła do mnie jej intencja.
„Przepraszam Iwan, ale muszę..” krzyknąłem i wybijając się z całych sił wyskoczyłem w tył, w kierunku Devany oddalając się na moment od fali atakujących owadów.
„No teroz ci się srać zakciało?!” dobiegł mnie oburzony głos Iwana.
Zignorowałem go i błyskawicznie złapałem podaną mi fiolkę, po czym  pociągnąłem spory łyk.
Devana ledwo zdążyła ją złapać gdy ja, już byłem znów z przodu. Podwójna porcja Nahzy zrobiła swoje. Poranione lewe przedramię, którego używałem trochę jak tarczy do odbijania niektórych ataków zaleczyło się, i jakby nowa siła wstąpiła we mnie rozpierając mnie od środka. Do tego dotyk delikatnych dłoni mojej Bogini przypomniał mi o tym co i kogo mam chronić. Bez wahania z pełną mocą ruszyłem do ataku, starając się jak najbardziej zwiększyć swoją prędkość. Unik. Atak. Zasłona, Atak. Cięcie . Kopnięcie. Przewrót i cios.. Poszczególne zestawy ataków i obrony zaczęły jakby same układać się w spójne sekwencje. Zauważywszy że ich spodni pancerz nie jest tak twardy jak od góry, zacząłem stosować kopnięcia by zmusić je do odsłonięcia delikatniejszych partii ciała.
Początkowo trudna i chaotyczna walka zaczęła nagle sprawiać mi przyjemność. Może to zabrzmi dziwnie, ale teraz, gdy wreszcie złapałem właściwy rytm, kolejne ataki wychodziły jakby same z siebie. Widząc następnego potwora z którejś strony, nie zastanawiałem się nad taktyką, czy też nie ciąłem na oślep. Zamiast tego, moje ciało jakby samo, automatycznie reagowało na otoczenie i wykonywało krótkie zestawy ciosów i uników, łącząc je w miarę potrzeby w dłuższe lub krótsze łańcuchy śmierci. Coraz zręczniej unikałem szczęk, odnóży czy odwłoków. Prześlizgiwałem się pod nimi jednocześnie wykonując precyzyjne cięcia, z których prawie każde zakończone było nową chmurą szarego pyłu opadającego na ziemię. Przelatywałem nad nimi  odrąbując im ich owadzie głowy, gdy niespodzianie wyskakiwałem w powietrze i wykonując salto nad niczego nie spodziewającą się ofiarą uderzałem mieczem w najsłabszy punkt.
Po chwili wszystko ucichło. Ostatni owad zakończył swój żywot.
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie, a następnie na Devanę.
Iwan w szerokim uśmiechu obnażył wszystkie swoje zęby. Pierwszy raz widziałem go takiego szczęśliwego.
„To żeś pokozoł!! A niech cię!!” zawołał, znów waląc mnie dłonią w plecy, aż na moment straciłem dech.
„To było.. Niesamowite..!!” mówiła z przejęciem Devana.
Czułem, że sam też szczerzę się w najszerszym uśmiechu jaki byłem w stanie zrobić. Sama końcówka walki, to było jak.. Taniec. A dokładniej Taniec zniszczenia, sądząc po ilości szarego pyłu pomieszanego ze szczątkami potworów.
„No, to jak przyjdą następne, to się nimi zajmies, a jo se siedne z boku, i poobglondom, bo jakbyk ci się wrypoł w paradę, to byk ino zawadzał..” powiedział krasnolud opierając topór o ścianę i wyciągając sztylet, by powyjmować kryształy z ocalałych resztek potworów.
„Zostaw.. Ja to zrobię.” Powiedziała Devana ruszając ochoczo.
„Tylko do tego się teraz nadaję..” dodała jakby trochę ze smutkiem.
W całej euforii umknęło nam to, i w dalszym ciągu poddawaliśmy się ogólnej radości z pokonania chmary potworów.
Iwan chwalił moje postępy, a ja z przejęciem opowiadałem o swoich odczuciach podczas walki..
Jednak po chwili zauważyliśmy, że Devana jakby.. zupełnie się odsunęła.
Odwrócona tyłem do nas zbierała do torby kryształy i pozostałe, rzadkie części potworów, kompletnie się nie odzywając, jakby bez reszty pochłonięta swoim zadaniem…
Cholera.. Zapomniałem o niej.. przemknęło mi przez głowę.
„Czekaj.. pomogę ci..” powiedziałem i podszedłem do niej.
„Nie.. Nie trzeba.. Daję przecież radę..” powiedziała jakby nie zwracając na  mnie uwagi.
Wtem, zauważyłem drobne krople kapiące jej z policzków w leżący na ziemi pył…
„Devana..” powiedziałem cicho i przyklęknąłem obok niej. Delikatnie odgarnąłem jej włosy z twarzy i zobaczyłem, że jest cała we łzach.
„Heej.. Nie płacz..” powiedziałem przytulając ją.
„Co się stało?.. Już dobrze.. Jestem przy tobie..” mówiłem cicho, podczas gdy ona coraz bardziej poddawała się i cichy płacz zaczął przechodzić w głęboki szloch.
„Nic się nie stało.. Żyjemy.. Świetnie się spisałaś z tą miksturą..” mówiłem, jednocześnie głaszcząc ją lekko.
„To nie to..” mówiła łkając.
„Ja .. właśnie zrozumiałam.. Ja nie mogę.. Iwan miał rację.. Ja.. Oh!!..” Zaniosła się jeszcze większym płaczem.
Spojrzałem bezradnie na Iwana stojącego nieopodal, ale ten tylko wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć „Mnie w to nie mieszaj” i poszedł kończyć robotę.
„Noo.. Już dobrze.. Uspokój się. Bądź dużą dziewczyną..” mówiłem kompletnie nie mając pojęcia co z tym fantem zrobić i jak zareagować.
W końcu po jakimś czasie zaczęła się uspokajać.
Wytarła nos i oczy, no.. może nie dokładnie w tej kolejności.. a potem już pewniejszym głosem powiedziała:
„To ostatni raz, gdy schodzę z wami do podziemi..”
A więc o to chodzi.. pomyślałem sądząc że rozumiem jej sytuację.
„Och.. Nie ma sprawy.. Przecież sama widziałaś, że dajemy sobie radę.. Zawsze możemy cię ochronić..” powiedziałem szybko, zapewniając że wszystko jest w porządku.
Jednak ona tylko pokręciła głową, i spojrzała na nie ze smutkiem.
„Nie Blake.. Nie rozumiesz.. Przeze mnie mogliście zginąć…”
„Nie.. Naprawdę.. a twoja pomoc z miksturą, to..”
„Nie!” powiedziała ostro.
„Miksturę możesz sobie wyjąć z holstera. A obaj bylibyście bardziej bezpieczni, gdybyście nie musieli się o mnie martwić.” Powiedziała.
„Ale..”
„Devana ma rację Blake..” usłyszałem z tyłu głos Iwana.
„Jej strzały są na nic od tego piętra w dół, a nawet od zwykłego supportera wymaga się więcej niż tylko podawanie mikstur…”
„Jak możesz!!” odezwałem się wzburzony.
„Posłuchaj Blake..” powiedział podchodząc do nas i przyklękając na jedno kolano.
„Rozumiem, że ta wygrana bitwa tak cię ucieszyła.. ale pamiętaj, że to nie koniec wojny. Obaj oberwaliśmy trochę od tych upierdliwców, bez większego uszczerbku na dumie, jednak pomyśl co by się stało, gdyby choć jeden przedarł się do niej?”
Zwiesiłem głowę.
To prawda.. W miarę jak ja stawałem się coraz silniejszy, Devana coraz bardziej oddalała się ode mnie.. To znaczy.. Ja rzucałem się w ferwor walki z zapałem i podnieceniem, a ona mogła jedynie liczyć na to że ją obronimy. Nawet jej wspaniały kunszt łuczniczy nie był w stanie poradzić sobie z potworami tego poziomu.. A im niżej – tym będzie gorzej…
„Ale.. Będziesz z nami podróżować prawda?” spytałem z nadzieją w głosie.
„Oczywiście głuptasie.. Przecież ktoś musi ci robić Aktualizację..” powiedziała śmiejąc się przez łzy.
Iwan chrząknął w taki jakiś dziwny sposób, a mi znów zapłonęły uszy.
Przytuliła się jeszcze do mnie na chwile, a potem, już dużo pewniejszym głosem powiedziała:
„Dobra dzieciaki. To był dopiero pierwszy atak. Nie przeszukaliśmy wszystkiego, więc koniec mazgajenia!” po czym opierając się o mnie wstała, zmierzwiła mi włosy i poklepała Iwana po plecach.
„Co racja to racja” powiedział krasnolud prostując się, i biorąc w dłoń swój topór machnął nim energicznie wzbijając chmurę pyłu w powietrze.
Po chwili na podłodze niewielkiej jaskini nie pozostało nic poza szarym, drobnym pyłem.
Udaliśmy się dalej, przeszukując pomieszczenie po pomieszczeniu, jednak poza kilkunastoma Cieniami i sporadycznie zabłąkaną Zabójczą Mrówką nic nas nie zaatakowało.
„Czy to nie dziwne? Nic więcej tu niema..” spytałem Iwana gdy już trzecie pomieszczenie z kolei okazało się być praktycznie puste.
„Takie som te Mrówki.. Jak jako ginie, to zwabio inne na pomoc, wienc wszystkie się do nas zleciały, i teroz już chyba bydzie spokojnie..” powiedział tłumacząc mi podstawowe zachowanie Zabójczych Mrówek.
„Czyli że jeśli jedna zdoła wezwać pozostałe, to zbiegną się do niej wszystkie z tego poziomu?”
„Z nojblizsej łokolicy.. W Dungeonie poziomy som dużo wienkse, wienc to normalne, ze nie zlecom się na roz wszystkie.. ale tutoj..” machnął ręką wokoło, „Tutoj to racyj na pewno zlezom się co do jednyj, bo w porównaniu do Dungeonu, to je malućki losek..”
Jeszcze tylko jedna sprawa..
„No dobrze.. to w takim razie.. Gdzie jest ten kryształ?” spytałem.
„Jesce my wszytkiego nie sprawdzili.. Pewnie się zaroz znońdzie..”

A jednak nie.. Zamiast tego, w jednej z bocznych odnóg natrafiliśmy na wąski, długi korytarz biegnący dość stromo w dół.
„Jeszcze jeden poziom..” bardziej stwierdziła niż spytała Devana.
„Uhm..” mruknął pod nosem Iwan.
„Devana.. pamiętasz gdzie jest wyjście?” spytałem żeby się upewnić.
„Tak.. i.. Nie musisz mi mówić. W razie czego od razu uciekam..” powiedziała zwieszając głowę.
Spojrzałem na nią i wyciągnąłem rękę by ja trochę pocieszyć, ale ta tylko pokręciła głową.
„Muszę przywyknąć. Ja .. Już zapomniałam że jestem Boginią.. a Lochy, to nie miejsce dla nas..”
„Nigdy tak nie myślałem, ale..”
„Wiem.. Po prostu zawsze byłam ze swoimi Dziećmi.. Biegałam z łowcami po lasach, polowaliśmy, obozowaliśmy, wszystko robiliśmy razem.. Jednak Familie przemierzające lochy, to zupełnie inna rzeczywistość..”
„Gdy to wszystko się skończy, to..”
„Nie.. nie mów. Nikt nie wie co przyniesie przyszłość, a wolę być pozytywnie zaskoczona, niż niemile rozczarowana..” powiedziała kładąc mi palce na ustach.
Chciałem coś powiedzieć, jednak pociągnęła mnie za rękaw i podbiegliśmy razem kawałek doganiając Iwana.

…***…

„Ślepy zaułek..” powiedziałem trochę rozczarowany, gdy po kolejnym zakręcie, zamiast dalszego ciągu korytarza natknęliśmy się na ścianę.
„Pewnie nie dokońcyły jak my przyśli..” powiedział w zamyśleniu Iwan.
„Ale w takim razie.. Gdzie jest ten kryształ? Przecież powyżej go nie ma? Sprawdziliśmy wszędzie..” Devana wyglądała na zaskoczoną.
Już mieliśmy się zbierać, gdy tknięty przeczuciem, rękojeścią sztyletu zacząłem ostukiwać ściany.. W pewnej chwili, nie na wprost, ale nieco z boku wydało mi się, że wyczuwam pustą przestrzeń.
„Iwan chodź tu i przyświeć..”
Podszedł do mnie ze swoją magiczną lampą i podkręcił jej światło na mocniejsze.
Ściana w tym miejscu wyglądała trochę inaczej. Kamienie nie pasowały do siebie, a miejsca pomiędzy nimi wypełnione były drobniejszym gruzem zlepionym jakoś w twardą bryłę.
„Możesz sprawdzić co jest po drugiej stronie?” spytał Iwan.
Pokręciłem głową. Choćbym nie wiem jak się starał, nie miałem szans przebić się swoim czarem przez ścianę.
„No to jo sprawdze..” powiedział i zamachnął się toporem.
Ggghud!! Garrrgg! Krrragg!!!.. odgłosy uderzania w mur i obsypującego się gruzu wypełniły niewielki korytarz. Wraz z Devaną odsunęliśmy się trochę zasłaniając twarze przed kamiennym pyłem.
Po chwili, podszedł do nas Iwan.
„Rozwaliłeś?” spytałem.
„Ino troske.. Zrobiłek ci łokienko, cobyś se mógł pozreć do środecka..”
Podeszliśmy bliżej. Faktycznie, Iwan wybił dość sporych rozmiarów otwór, Na tyle duży, że można było przez niego zajrzeć do wewnątrz.
Nic dziwnego że wcześniej nie mogłem przebić się swoim Skupieniem.. Ściana miała tu grubo ponad metr grubości.
Ostrożnie wsunąłem głowę do środka i aktywowałem czar.
Pomieszczenie musiało być naprawdę wielkie, bo nie mogłem wyczuć żadnych ścian. Kilkanaście grubych filarów chaotycznie rozstawionych w tej dużej przestrzeni również skutecznie blokowało postrzeganie.
„Pusto.. Nic nie widzę, ale to nie znaczy, że nic tam nie ma. Nie sięgam tak daleko..” powiedziałem trochę zawiedziony tym, że okazałem się być bezużyteczny.
„Nie frasuj się tym.. Jak te mrowce siedzą w ścianak to ik nie wycujes..”
„No to.. Trzeba tam wejść..” powiedziałem trochę niepewnie.
„Dobra.. Łodsuńta się bo mom zamiar tom ściane do końca roz.. ekhm.. Poszerzyć horyzonty..”
Po chwili otwór był na tyle duży, że mogliśmy spokojnie przez niego przejść. Na wszelki wypadek ustawiliśmy obok wejścia jedną z naszych magicznych lamp, żeby nie mieć problemu ze znalezieniem drogi powrotnej.
„Uh..” stęknąłem trochę przytłoczony ogromem tego miejsca.
Komnata była olbrzymia. Strop był dobre piętnaście metrów nad nami, upstrzony drobnymi świecącymi kryształami, których blade światło rozpraszało mrok.
„Wyglądają jak gwiazdy..” powiedziała zachwycona Devana.
„Chciałabyś zobaczyć Under Resort na osiemnastym poziomie.. Wielka, zielona dżungla pod kopułą srebrzystych kryształów..” Głos Iwana zabrzmiał teraz zupełnie inaczej. Bardziej miękki, śpiewny.. Poprawny.. Gdy zerknąłem na niego, miał taki.. rozmarzony wyraz twarzy.
„Nie wiedziałem że jesteś takim romantykiem..” powiedziałem ze śmiechem.
„Kto niby..?!” obruszył się Iwan jednocześnie wracając do swojego zwykłego „Ja”.
„No chyba nie ja..” powiedziałem ledwo uskakując przed jego szturchańcem.
„Moglibyście przestać? Nawet nie wiemy co tu jest..” powiedziała cicho Devana przywołując nas do porządku.
Nie chcąc wchodzić na środek, posuwaliśmy się powoli wzdłuż ściany.
Co chwilę sprawdzałem swoim czarem czy coś przypadkiem na nas się tu nie czai, gdy wtem..
„Krakk.. pyk..pyk.. pak…’’   gdzieś z przodu dotarł do nas odgłos upadającego kamienia.
Poszliśmy w tamtą stronę ostrożnie stawiając stopy, gdy nagle zewsząd zaczęły nas dobiegać odgłosy pęknięć i osuwających się kamieni.
„Cholera!! To Pułapka!!” krzyknąłem, gdy nagle, ze wszystkich stron, mojemu przeszukaniu ukazały się liczne aury potworów. Co najgorsze, nie było odwrotu. Weszliśmy zbyt daleko w głąb jaskini, by zdążyć do wyjścia, wokół którego zaczynały się już gromadzić cieniste postacie.
„War shadow..” szepnąłem rozpoznając te jednookie cienie z długimi, ostrymi jak brzytwy szponiastymi palcami.
Co gorsza, były tu również Zabójcze Mrówki. Cała masa potworów nadciągała ze wszystkich stron na raz.
Cofnęliśmy się pod ścianę. Z pęknięcia której już zaczęła wyłaniać się postać Cienia.
Zzzing!.. Crrackkk!!!.. Iwan machnął toporem unicestwiając napastnika zanim ten zdążył wyjść ze swojego ukrycia.
„Pod ścianę!! I trzymaj mikstury w pogotowiu!!” krzyknąłem i bezceremonialnie popchnąłem Devanę w kierunku właśnie utworzonej przez Iwana wyrwy, jednocześnie płynnym ruchem wyjmując z pochwy Moonlight Shadow.
Zerknąłem w kierunku Iwana.
Stary krasnolud mrugnął do mnie, Splunął w dłonie zacierając je energicznie, po czym złapał trzonek topora.
„To jo się lece trochę rozerwać.” Powiedział, a runy na krawędziach ostrzy rozbłysły czerwienią.
„AAAAArrrrrrgggghhhhh!!!!!” Z dzikim wrzaskiem rzucił się w środek największego skupiska potworów. Przez kilka sekund obserwowałem jego bitewny szał, po czym nagłe pojawienie się wrogów z mojej strony przykuło całą moją uwagę.
„Devana .. Cały czas blisko ściany, i trzymaj się mnie!!” krzyknąłem i nie czekając na odpowiedź zaatakowałem najbliższego Cienia.
W porównaniu z Mrówkami były wolniejsze, więc nie musiałem na nie marnować many, Te, które były najbliżej, padły dosłownie w mgnieniu oka.
Devana też włączyła się do walki zauważając, że gdy pośle strzałę prosto w wielkie, czerwone oko, jest w stanie zabić potwora.
Nie będzie tak źle.. przeszło mi przez myśl, i pozostawiając Cienie Devanie skupiłem się na szybszych i bardziej niebezpiecznych Zabójczych Mrówkach.
Tak jak poprzednio, przestałem na siłę analizować otoczenie, dzięki czemu zyskałem na czasie i manie. Zamiast tego, zdałem się na świeżo zdobytą pamięć mięśniową z poprzedniej walki, i dałem się ponieść szermierce.
Czasem tuż obok mnie przelatywała z cichym świstem strzała, gdy Devana pomagała mi oczyszczać teren ze słabszych przeciwników, czasami dochodził mnie okrzyk Iwana, gdy w swoim Berserkerowym szale unicestwiał kolejne grupy przeciwników.
„Już prawie..” pomyślałem rejestrując przeszukaniem ostatnie kilka tuzinów mrówek, gdy nagle..
„GGGgggraaaaAAAKKK!!!!” .. skaliste podłoże na środku komnaty zaczęło pękać, i z powstałej szczeliny wyłoniła się w pierw jedna, a następnie druga długa, kościana kosa… W kilka sekund wyrwa poszerzyła się na tyle, że zaraz za nimi wychynęła ze szczeliny potworna czaszka, a za nią reszta olbrzymiego, kościanego stwora.
„Iwan!!” krzyknąłem z całych sił, ale ten w swoim szale nie miał szans mnie usłyszeć. Chyba jednak poczuł drżenie gruntu, bo gdy tylko szerokim cięciem zdezintegrował kilku napastników, natychmiast odwrócił się w stronę bestii. W ostatniej chwili zasłonił się toporem, i odbił kościane ramię. Nie tyle odbił, co raptem z ledwością się obronił. Krzesząc iskry, wielka kosa minęła o włos tors krasnoluda i siłą inercji przeszła dalej, prosto w niewielką grupkę Zabójczych Mrówek, z którymi Iwan przed chwilą walczył.
Chmura pyłu opadła na ziemię, jeszcze zanim potężne ostrze zdążyło się zatrzymać.
„Spieprzajcie!!” krzykną Iwan.
„To Kościany Golem!! Nie macie szans!!” ryknął uskakując przed kolejnym atakiem.
Korzystając z tych kilku chwil zdołałem przyjrzeć się potworowi.
Wyglądem przypominał szkielet jakiegoś zdeformowanego olbrzyma.
Wysoki na około trzy metry, całe ciało miał zbudowane z kości. Wyglądało to tak, jakby szkielety wielu istot częściowo rozpuściły się, i stapiając ze sobą utworzyły konstrukcję innej, dużo większej istoty. Wyglądało to naprawdę makabrycznie, bo nawet z daleka dało się rozpoznać poszczególne elementy składające się na tego potwora.. Z grubej jak ramię Iwana kości udowej, wystawała nie do końca przetworzona dolna szczęka jakiegoś zwierzęcia, a masywna klatka piersiowa wyglądała jak zbudowana ze splecionych ze sobą powyginanych jelenich rogów.
Potężna czaszka, przypominająca z grubsza humanoidalną, wypełniona była jakimś wewnętrznym purpurowym światłem, które widać było w jego oczodołach i szerokiej, wyposażonej w długie kły paszczy.
Wydłużone nieproporcjonalnie ręce, zamiast dłoni miały długie, kościane ostrza, podobne do ostrza kosy, dzięki czemu przypominały potężne odnóża olbrzymiej modliszki.
Dokładnie w tej samej chwili jedno z nich wykonało błyskawiczny ruch. Jakby chcąc uderzyć go łokciem na odlew, potwór zaatakował znienacka Iwana.
„UWAŻAJ!!” krzyknąłem by go ostrzec, ale było za późno.. Przy całej swojej sile i wytrzymałości Iwan po prostu nie był dość szybki i spostrzegawczy.
Odskoczył unikając bezpośredniego trafienia, ale w tym samym momencie potwór z głośnym trzaskiem błyskawicznie wyprostował całe ramię, i jego kosa wystrzeliła jak ostrze sprężynowego noża. Co prawda oberwał tępą częścią ostrza i częściowo zdołał się zasłonić, jednak to jego kolczuga przyjęła największy impet uderzenia.
„IWAAAANN!!!!” ryknąłem, widząc jak przyjmując całą energię uderzenia, jego ciało wzbiło się w powietrze by po chwili lotu zwalić się bezładnie na ziemię pod ścianą jak wielki worek ziemniaków.
„Szlag by to!!” krzyknąłem nie mając pojęcia co dalej. Potwór już odwracał się w naszą stronę.
„Devana.. Ile masz strzał?”
„Strzały mu nie..”
„ILE?!”
„Jakiś tuzin..” odparła trochę przestraszona moim głosem.
„Celuj w kryształ w jego piersi.” Powiedziałem ruszając do ataku.
Na szczęście nie musiałem martwić się o pozostałe przy życiu potwory, bo gdy tylko pojawił się Golem,  wszystkie rozpierzchły się w panice, chowając się w najdalszych zakątkach jaskini.
W biegu, sięgnąłem do holstera i wymacałem fiolkę podwójnej mikstury.
Rzut oka upewnił mnie że to ta sama, którą napocząłem wcześniej, i jednym ruchem kciuka odkorkowałem ją.
„HEJ!! TUTAJ KOŚCISTY DUPKU!!” ryknąłem z całej siły, po czym podniosłem fiolkę do ust. Podwójna fala energii wypełniła moje ciało, a ja…

Potwór obrócił swoją pokraczną czaszkę w moją stronę, a ja.. spojrzałem w te dwa czerwone, wredne oczka patrzące na mnie z kościanej głowy.
Nie wiedzieć czemu w tej właśnie, całkiem niestosownej chwili, przyszedł mi namyśl ten mały, złośliwy guzik, który terroryzował mnie za każdym razem, gdy tylko miał po temu okazję…
„Czekaj ty mały skór..czysynu.. nauczę cię moresu..”  szepnąłem sam do siebie, po czym rzuciłem się na niego z wściekłością.

„OOOOUUUUGGGHHHAAA!!!!!”

Pierwszy raz usłyszeliśmy jego potężny, choć jakby grobowy ryk potwora.
„Ssssss…Graah!!!” Jego potężne ramię ze świstem przecięło powietrze i z impetem uderzyło w ziemię w miejscu, w którym przed sekundą byłem.
Za wolno dupku.. pomyślałem uskakując w bok, jednocześnie wyprowadzając potężny atak na jego ramię.
„Clangggg!!!!” Dźwięk odbitego miecza połączył się z potężnym bólem w nadgarstku.
„Aaaahhhh!!!”.. stęknąłem lądując na ziemi.
Nie przypuszczałem że te kości będą aż takie twarde..
„Blake… Uciekajcie…”  doszedł mnie z tyłu ledwie dosłyszalny szept Iwana.
A więc żyje.. Dobra nasza.. pomyślałem szykując się do następnego ataku.
Gruz tryskał spod moich stóp gdy pędziłem w stronę potwora.
Wyskoczyłem z całych sił w powietrze celując w jego szyję. Golem momentalnie uniósł oba ramiona by obronić się przed atakiem.
Zamiast uderzać, Wykonałem salto i wylądowałem miękko na ziemi.
„Devana!!” krzyknąłem kucając, i w tym momencie, jedna po drugiej dwie strzały przemknęły obok mnie trafiając dokładnie w kryształ skryty pomiędzy potężnymi, kościanymi żebrami…
„klinnnnggggg…” wysoki dźwięk stali odbitej od kryształu rozbrzmiał w powietrzu.
„Nosz Qrrrdwa…!!!” siarczyste przekleństwo dobiegło zza moich pleców, ja jednak na to nie zważałem. Widać było, że bestia dostrzegła nasz mały fortel i momentalnie opadła na kolana i podpierając się łokciami zasłoniła kryształ przed bezpośrednim ciosem.
Tylko na to czekałem.
W pełnym biegu przeskoczyłem nad jednym ostrzem, które celowało w moje nogi, pochyliłem ciało unikając drugiego, które jak pozioma gilotyna przecięło powietrze starając się pozbawić mnie głowy.
Wybiłem się tak wysoko, jak tylko zdołałem.
Mieczem, jak igłą, wycelowałem prosto w tą wredną, złośliwą dziurkę…
„Gggwwwwiiiihhhhh….!!!!!” Cienki, piskliwy głos wydobył się spomiędzy kościstych szczęk.
Prawe, czerwone, złośliwe oczko zgasło, a potwór chaotycznie zamachał rękami jakby starając się odpędzić natrętną muchę..
Ja jednak byłem tuż za nim, z daleka od olbrzymich ostrzy. Jednak..
„O cholera..” Mój fortel miał słabą stronę.. a ta strona stała właśnie pod ścianą, z napiętym łukiem w rękach,  naprzeciwko oszalałego potwora który skutecznie odgradzał nie od niej.
„Uciekaj!!” krzyknąłem z całych sił, jednak było już za późno.
Bestia uniosła się w górę szykując się do zadania ciosu.
Nie miałem czasu. Błyskawicznie ruszyłem w stronę golema, i wyskakując w powietrze odbiłem się od jego kościstych bioder celując w odsłonięty kark.
Besta jakby mnie przejrzała. Zamiast zaatakować bezbronną Devanę, wykonała szybki obrót.
Byłem w powietrzu gdy to nastąpiło i nie miałem żadnych szans, by zmienić kierunek swojego lotu.
Potworny ból na ułamek sekundy odebrał mi świadomość, gdy potwór trafił mnie w brzuch jednym ze swoich ramion i przyszpilił do ziemi jak motyla…
Poczułem smak krwi w ustach. Z dala dobiegł mnie rozpaczliwy okrzyk Devany. Nade mną pochylała się paskudna, jednooka czaszka.
W mojej głowie pojawił się nagle obraz błękitnego ognia i rodziców z troską pochylających się nade mną.
„Blake..”
„Blake..!”
„Blake!!!”
Coś, jakby krzyk w środku mnie wyrwał mnie z letargu. Bestia nade mną wznosiła drugie ostrze by dokończyć dzieła.
Siwy błysk uderzającej, ostrej jak brzytwa kości mignął mi przed oczami.
Zebrawszy resztkę many użyłem Skupienia by uzyskać jak największą prędkość i z całych dostępnych sił machnąłem ręką trzymającą miecz. Coś na kształt snopu iskier na sekundę przesłoniło mi widoczność. Tuż obok mnie, w ziemię wbił się koniec potężnej kościanej kosy.
Trafiłem tuż pod stawem łączącym przypominającą kosę kość z resztą ramienia..
„Krakk!!”
Pęknięcie pojawiło się na kościanym ostrzu i szybko pobiegło w poprzek.
„Ggggruuuaaaa!!!! Ryknął potwór starając się wyrwać ostrze z ziemi, jednak pęknięcie puściło, i większa część kosy została, wbita w ziemię.
Bestia stanęła na nogach podnosząc kościane ręce w górę, dzięki czemu przy fali nieopisanego bólu przeszywającego moje ciało, wyrwała drugą swoją kosę z mojego boku, i uwolniła mnie ze śmiertelnej pułapki.
Na sekundę straciłem przytomność.
Wtem, poczułem silne szarpnięcie, i coś pociągnęło mnie za kołnierz po ziemi z dala od bestii.
Po chwili zniknęła mi z oczu, gdy zostałem ułożony za jedną z wielkich kolumn.
Ból co chwila odbierał mi świadomość, więc nie miałem pojęcia co się stało.
Po chwili znajome, życiodajne ciepło rozpłynęło się po mojej piersi, a potem smak mikstury zdrowia wypełnił moje usta.
Kilka sekund trwało nim doszedłem do siebie, a następnie..
Para ślicznych, błękitnych, załzawionych oczu wpatrywała się we mnie. Już miałem się uśmiechnąć i podziękować, gdy nagle grad słabych uderzeń spadł na moją głowę i piersi.
„Co ty sobie myślisz!! Jak śmiesz się tak narażać!! Myślałam ze zginąłeś!! Jak można być tak głupim!!!” Devana dała upust swojemu stresowi okładając mnie na oślep piąstkami.
„ Hej.. Hej! Hej!!” prawie krzyknąłem starając się ją jakoś opanować.
„Uspokój się.. ten potwór wciąż tam jest…” powiedziałem cicho starając się ją doprowadzić do porządku.
Magiczna mikstura którą poratowała mnie Devana zrobiła swoje.
Klęknąłem na jedno kolano sprawdzając, czy mogę się ruszać.
Wszystko było w porządku, więc obróciłem się do mojej Bogini.
„Uratowałaś nas. Dziękuję. A teraz, jak tylko wyjdę  na środek, poślesz dwie strzały prosto w kryształ.” Powiedziałem szeptem.
„Ale to nie działa..”
„Zaufaj mi..”
Kiwnęła bez słowa głową, ale ja, już tego nie widziałem.
„Hej! Szkieletorze!! Może jeszcze jedną rundę?!!” krzyknąłem starając się zwrócić na siebie uwagę bestii.
„Ggggrrroooaaaa???”   Bestia jakby była zdziwiona samym faktem że jeszcze żyję.
Nagle, jakby  skojarzyła swoją obciętą kończynę z moją skromną osobą, i ruszyła na mnie z całą szybkością.
„Gggggrrrraaaaooooooooohhhhhh!!!!!!”

Stałem niewzruszony w miejscu. Nie cofnąłem się nawet o krok, pomimo że bestia była o kilka kroków ode mnie.
„Grrrooooahhh!!” ryknął potwór i uniósł się w górę.
W tym samym momencie, dwie strzały pomknęły w kierunku kryształu.
„Za wolno..” pomyślałem obserwując w moim Skupieniu lot strzał. Jednak to nie było istotne. Istotna była reakcja potwora.
Błyskawicznie uniósł ramiona starając się zasłonić kryształ tkwiący głęboko w kościstej klatce piersiowej. Wykorzystując chwilę gdy był skupiony na obronie, ciąłem z całych sił w jego ramię. Jednak tym razem, zdając sobie sprawę że nie mam szans przeciąć jego kości, celowałem w staw łokciowy.
„Guaachhh!!!”  ryknął potwór, i szarpnął się jakby z bólem. Chyba udało mi się uszkodzić jakieś połączenia w stawie, bo dzięki mojemu uderzeniu, drugie ramię było częściowo bezwładne.
Zamachnął się na mnie kikutem. Ramię, pozbawione długiego kościanego ostrza było lżejsze, przez co jego szybkość była niesamowita.  Mimo Skupienia, z ledwością udało mi się odskoczyć. Już miałem znów ruszyć do ataku, gdy wtem zorientowałem się, że go nie doceniłem. Podczas gdy szukałem przejścia pod szybko zmieniającym kierunki kikutem ostrza, drugie, częściowo bezwładne ramię zeszło na dalszy plan. Sądziłem że nie będzie już groźne, gdy wtem Golem zamachnął się nim jak cepem. Nie trafił mnie co prawda ostrzem, ale ten niespodziewany atak zupełnie mnie zaskoczył, i nie zdołałem zupełnie zejść mu z drogi. Eksplozja bólu w lewym barku, praktycznie mnie zamroczyła. Mimo że mnie tylko drasnął, siła uderzenia odrzuciła mnie na kilka metrów. Gdyby nie Moonlight Shadow, który w dosłownie ostatniej chwili przejął większość energii, miałbym strzaskany bark. Niestety nie miałem szans by użalić się nad sobą. Stwór ponownie odwrócił się w kierunku Devany. Szukając ratunku rozejrzałem się za Iwanem. Ze swojego miejsca widziałem, że stara się podnieść na nogi, ale musiał naprawdę zdrowo oberwać, bo znów opadł na gruz. Niestety nie mogłem liczyć na jego pomoc.
Ignorując ból, rzuciłem się znów do ataku. Potwór był ustawiony tyłem, i  zaabsorbowany Devaną, które posłała w jego stronę kolejne dwie strzały. Znów machnął szponiastym cepem. Dziewczyna z ledwością się uchyliła, a koniec ostrej jak brzytwa kosy zostawił długą i głęboką szramę w ścianie tuż nad nią.
Wiedziałem, że Devana nie ma szans uniknąć następnego ataku. W akcie desperacji wyskoczyłem znów w górę, tym razem celując pomiędzy żebra starając się dosięgnąć kryształu.  Jednak jego błyskawiczna reakcja znów udaremniła mój plan. Jego krótsze, pozbawione ostrza ramię poruszało się znacznie szybciej, i znów nie zdołałem dosięgnąć celu. Co gorsza, mój miecz uwiązł pomiędzy jego żebrami i chcąc uniknąć trafienia w głowę musiałem go puścić.
Uderzenie, choć nie tak silne jak poprzednie, odesłało mnie pod ścianę w pobliże Devany.
„Uciekaj!” krzyknąłem do niej popychając ją w kierunku wyjścia.
„Nie zostawię cię!!”
„Musisz. Straciłem miecz. Nie mam czym cię obronić”..
„Tym bardziej nie mogę..”
„Proszę!. My damy sobie radę. Zobaczysz!!” krzyknąłem by dodać jej otuchy.
Skinęła głową i ruszyła powoli, opierając się plecami o ścianę, w stronę pozostawionej przez nas przy wejściu do tunelu magicznej lampy.
„Damy sobie radę.. niby kuźwa jak?” przemknęło mi przez głowę, gdy dotarł do mnie idiotyzm tego co powiedziałem. Jednak to nie był dobry czas na strach.
Złapałem leżący obok dość spory kamień i cisnąłem nim wprost w wielką czaszkę. Odbił się z głuchym stukiem nic potworowi nie robiąc, jednak zdołałem w ten sposób odwrócić jego uwagę od przemykającej pod ścianą Devany. Uskoczyłem przed atakiem, gdy znów zamachnął się na mnie na wpół bezwładnym ramieniem. Wielkie ostrze ze świstem przecięło powietrze.
„Muszę go jakimś cudem unieruchomić..” pomyślałem, wciąż mając nadzieję, że dzięki temu zdołam odzyskać jakoś mój miecz wciąż tkwiący między jego żebrami.
Wtem wpadłem na pomysł.
Przetaczając się i odskakując, zdołałem go zwabić w pobliże jednej tych wielkich kolumn podpierających strop nad nami. Uchyliłem się przed krótszym ramieniem, po czym skacząc w górę, z całej siły kopnąłem go w kościaną szczękę.
„Krak!” dotarł do mnie odgłos pękającej kości, i wielki kieł złamał się od uderzenia. Jednocześnie siła kopnięcia odrzuciła mnie pod sama kolumnę.
„OOOooooaaaaggghhhh!!!” ryknął z wściekłością golem i zaatakował ostrzem jak cepem, z całej siły. W ostatniej chwili wykonałem unik a wielka kosa uderzyła z impetem w kolumnę wbijając się na głębokość dłoni i uwięzła.
Tylko na to czekałem.
Błyskawicznie dałem nura pod unieruchomionym ramieniem i sięgnąłem po miecz, jednak potwór jakby przejrzał mój plan.
Zamiast szarpać się z ostrzem tkwiącym w pułapce, błyskawicznie się przesunął, i moją wyciągniętą rękę dosłownie o milimetry minęły wielkie kłapiące kły.
„Szlag.. mało mi nie odgryzł dłoni.” przemknęło mi przez myśl, a jednocześnie uświadomiłem sobie że kończą mi się opcje. Nie mogłem użyć Iwanowego topora, a mój miecz był wciąż w pułapce.
Wtem moja stopa natrafiła na coś leżącego na ziemi. Szybko zerknąłem w dół i zobaczyłem długie na ponad metr ostrze kościanej kosy, które odłamałem chwilę temu.
Błyskawicznie je podniosłem. Było zadziwiająco lekkie, lżejsze niż mógłbym się spodziewać, a jednak szokująco ostre. W dodatku o połowę dłuższe niż mój miecz…
„Może się uda..” pomyślałem, jednocześnie kombinując jak zajść bestię niepostrzeżenie od tyłu.
Potwór nie dawał za wygraną, wciąż starając się uwolnić, i po odgłosach pękających kamieni czułem że za chwilę może mu się udać. W dodatku cały czas obserwował mnie swoim sprawnym czerwonym okiem. Wiedziałem, że nie pozwoli mi się zbliżyć.
Wtem usłyszałem świst strzały, i zobaczyłem snop iskier skrzesanych przez grot gdy odbił się od czaszki golema.
„Devana.. Przecież kazałem ci uciekać..” pomyślałem. Choć z drugiej strony.. To mogła być moja szansa.
Gdy tylko potwór odwrócił wzrok, odskoczyłem w bok usuwając się z jego pola widzenia. Golem zorientował się że zniknąłem, ale Devana nie dała mu czasu na rozglądanie się za mną. Słała strzałę za strzałą, celując to w głowę, to pomiędzy żebra.
Golem starał się ochronić pozostałe oko jak i kryształ, więc musiałem wykorzystać szansę. Zwłaszcza że wiedziałem iż Devanie pozostało raptem parę strzał w kołczanie.
Wykorzystując do maksimum bonus szybkości  płynący ze Skupienia, po krótkim rozpędzie znów wyskoczyłem w górę, tym razem kładąc na szali dosłownie wszystko. Golem chyba zorientował się w sytuacji, bo szarpnął się  rozpaczliwie, i łamiąc desperacko drugie ostrze uwolnił ramię z potrzasku. Jednak było już dla niego za późno. Czubek mojej improwizowanej broni od jego żeber dzieliła odległość może jednej stopy.
 „AAAAAAAHHHHH!!!!!” krzyknąłem, i pchnąłem z całej dostępnej siły.
„Gguooouaaa..!!” Krzyk golema przycichł a w końcu zanikł, gdy jego kościane ciało rozpadło się w proch.

Udało się.. pomyślałem lądując na ziemi. Udało się…

Teraz powoli zaczęła ogarniać mnie słabość.
Usiadłem na kamieniach a ręce i nogi zaczęły mi drżeć gdy napięcie opuszczało moje mięśnie.
„Jak się czujesz..?” spytała cicho Devana podbiegając do mnie.
„W porządku..” powiedziałem starając się dojść do siebie.
„Miałaś uciekać..” powiedziałem patrząc na nią.
„Mówi się Dziękuję.” Odparła z przekąsem.
„No tak.. Racja. Gdyby nie ty..”
„Słucham?”
„Dziękuję Devana. Dziękuję.” Powiedziałem patrząc jej w oczy.
„Już lepiej. Nie ma za co. Przecież jesteśmy drużyną..” powiedziała klepiąc mnie lekko w policzek.
„Zobacz co z Iwanem..”
„Dobrze..” odparła i odeszła zostawiając mnie samego.
Jeszcze chwilę trwało zanim doszedłem do siebie na tyle, że mogłem stanąć na własnych nogach.
Potworny ból w lewym ramieniu znów się odezwał, więc sięgnąłem po miksturę zdrowia.  Po chwili ból ustąpił i mogłem się podnieść.
Z boku dobiegło mnie stękanie Iwana i podniesiony głos Devany, więc pomyślałem, że u niego też wszystko w porządku.
Podszedłem do dosyć sporej kupki szarego pyłu jaka pozostała po Kościanym Golemie. Musiała spajać go naprawdę mocna magia, bo wciąż niektóre z jego części były rozpoznawalne. Patrzyłem przez chwilę jak ostatni skrawek czaszki, ten, z wciąż sprawnym okiem, pokrywa się siatką pęknięć by po chwili stać się jednością z resztą pyłu. Coś srebrzystego błysnęło w słabym świetle mojej magicznej lampy.  Schyliłem się, i wyciągnąłem z pomiędzy szarych drobin mój Moonlight Shadow. Gdy chowałem miecz do pochwy dostrzegłem że nie wszystkie części Golema uległy dezintegracji. Pył był tak lekki i drobny, że prawie go nie czułem w dłoni gdy podnosiłem długi, podobny do kosy kościany szpon. Potężną broń Golema, która jak na ironię pomogła mi go pokonać.
Stałem tam przez chwilę patrząc to na ostrze, to na szary pył, i czułem się jakby jeszcze do mnie zupełnie nie dotarło to, co chwilę temu się stało.
Po chwili dołączył do mnie Iwan, a następnie Devana, która zatrzymała się jeszcze na chwilę by pozbierać swoje strzały.
Iwan tylko bez słowa poklepał mnie po ramieniu, ale jego mina mówiła więcej niż chyba mógłby wyrazić słowami.
Po chwili z drugiego końca jaskini doszedł nas szczęk stali i zduszone okrzyki Iwana, gdy eliminował niedobitki Zabójczych Mrówek i Cieni chowających się w panice po kątach.

Wiedziałem jak się czuje. To znaczy.. Wiedziałem jak ja bym się czuł, gdybym to ja już drugi raz został wyeliminowany tuż przed decydującą walką, i mógł tylko bezczynnie się przyglądać jak ktoś ratuje mi skórę.
Gdy go później zapytałem czemu nie użył mikstur, odparł że podwójne zostawił w jukach, żeby było więcej dla mnie, bo on ich nie wykorzysta, a zwykłe, lecznicze owszem, użył gdy się tylko ocknął, jednak zanim zaczęły działać, to było już „po ptokach.”
Okazuje się, ze Krasnoludy mają naturalną częściową odporność na magię, i przez to nawet ta lecznicza potrzebuje więcej czasu by uzyskać efekt.
Tak więc nawet z pozoru pożyteczna umiejętność, może w pewnym momencie stanowić problem.

„Chodź.. Poszukamy kryształu.” Zza moich pleców odezwała się Devana.
Pokiwałem głową, i bez protestów pozwoliłem jej się wziąć za rękę i poprowadzić przez jaskinię.
Mimowolnie wzdrygnąłem się, gdy przechodziliśmy obok sporego leja w podłodze wypełnionego teraz częściowo kamieniami. To z niego wyszedł Kościany Golem.
O jego rozmiarach mógł świadczyć obrys wielkiej kamiennej krypty skrytej wcześniej pod podłogą, a której zasypane resztki wyzierały spod gruzu. Długi na prawie pięć metrów, a szeroki na bez mała trzy, przez długi czas był inkubatorem, a zarazem i więzieniem bestii.
Mogłem sobie wyobrazić tą wielką, potężną kościaną postać leżącą w ciszy i ciemności przez lata, może nawet dekady, czekając na wezwanie do walki w obronie siły która ją stworzyła…
W pewnym sensie nawet było mi go żal. Tyle lat w zamknięciu tylko po to, by zginąć zaraz po uzyskaniu wolności.
W lewej dłoni wciąż dzierżyłem broń pokonanego gladiatora, który nie zdołał zadowolić swojego pana.
I właśnie jego teraz szukamy. By upewnić się, że już żaden więcej potwór tutaj nie powstanie.

Nagle go poczułem. Niejasne dotknięcie ponurej energii docierające do mnie z niewielkiego zagłębienia w ścianie komnaty.
Udaliśmy się w tamtą stronę, i odkryliśmy kolejny tunel prowadzący w dół.
Pomachałem lampą, starając się zwrócić uwagę Iwana który zajęty był wyciąganiem kryształów z pokonanych stworów. Po chwili zorientował się o co chodzi i ruszył w naszą stronę.
We troje zapuściliśmy się dalej w labirynt. Jednak tym razem, nasza podróż zakończyła się po drugim zakręcie.
„A niech mnie..” cicho szepnął krasnolud.
Widok jaki ukazał się naszym oczom był niespotykany.
Na końcu korytarza prawie tuzin Zabójczych Mrówek pracowało zawzięcie drążąc tunel. Obok nich pod ścianą leżał wielki, czerwony kryształ pilnowany przez dwa Cienie i następne kilka mrówek.
Wyglądało to tak, jakby w panice starały się ochronić, ukryć przed nami ten kryształ, drążąc tunel w głąb ziemi…
Gdy tylko zostaliśmy zauważeni, wielkie owady natychmiast przerwały pracę i rzuciły się na nas w szaleńczym ataku.
Tym razem nawet nie zdążyłem dobyć miecza.
Iwan wpadł w szał i nim się obejrzeliśmy, szary pył przesłonił nam na chwilę widok. Gdy opadł, zostaliśmy sami, razem z tym kryształem.
„I co teraz?” spytała niepewnie Devana.
„Może bydzie go lepij zabrać do miasta, niek się ktoś ucony na niego pozre..” rzucił pomysł Iwan.
Ja nie byłem przekonany. Podzielałem niepokój Devany. Gdy tylko starałem się sięgnąć w stronę kryształu swoim Skupieniem, czułem emanującą z niego wielką, potężną moc, a jednocześnie wściekłość i okrucieństwo.
Co najgorsze, uczucia te zdawały się przesączać powoli we mnie sprawiając wrażenie, jakby kryształ w akcie desperacji chciał jakby przeciągnąć mnie na swoją stronę.

„Musimy go zniszczyć..” powiedziałem odpierając psychiczny atak.
„A jo ci mówie, ze bydzie lepij jak go zobieremy. Drugi roz tako okazja się może nie powtórzyć..” powiedział stając pomiędzy mną a kryształem.
„Nie!” krzyknęła Devana.
„Iwan! Opamiętaj się i to już!. Rozwal to!” powiedziała dobitnie.
Cholera.. Zaczęło się dobierać też i do niego.. pomyślałem, po czym sięgnąłem czarem w jego stronę.
Jego do tej pory jasna aura zaczynała żółknąć,  a nawet gdzieniegdzie pojawiły się drobne plamki czerwieni.
Nie czekając na jego reakcję, błyskawicznie aktywowałem Skupienie i na pełnej prędkości zrobiłem kilka kroków w bok, po czym trzymanym w rękach kościanym ostrzem uderzyłem w kryształ.
Iwan wykonał ruch, jakby chciał mnie powstrzymać, jednak chyba w ostatniej chwili wygrał swoją wewnętrzną walkę, bo cofnął wyciągniętą rękę, zacisnął palce w pięść i z rozmachem walnął nią w ścianę.
Posypały się kamienie a krasnolud jęknął z bólu.
„Tak trzeba było..” powiedziałem patrząc na teraz już ciemne i pozbawione wewnętrznego światła szczątki kryształu.
„Wiem.. tylko coś we mnie nie chciało pozwolić..” powiedział ściskając palcami czoło.
„Starał się nami manipulować..” powiedziałem tłumacząc moje odczucia.
„To cholerstwo może kształtować pobliskie dusze..” dodałem po chwili namysłu.
„Co masz na myśli?” spytała Devana.
„Poczułem go.” Powiedziałem.
„Jego pragnienie przetrwania za wszelką cenę. Nienawiść, ból i strach..”
„Ja też.. tyle że.. trochę inaczej..” dodał Iwan.
„Nie jakoś bezpośrednio, tylko jak wewnętrzne pragnienie ocalenia i..” zawiesił głos na sekundę.. „i .. zgładzenia napastników…”
Spojrzałem na niego i wydawało się, że przez chwilę zagubił się w myślach.
Jednak po chwili otrząsnął się z tego i dodał pewniejszym głosem:
„Był taki moment w którym czułem, że muszę was zabić…” powiedział patrząc na nas ciężkim wzrokiem.

CDN.