Czy to źle
próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?
Fanstory na podstawie Serii nowel:
“Is
It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa
Oomori Fujino
Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 11.2019
ROZDZIAŁ 5
Dziady
Już czwarty dzień podążamy w kierunku miasta.
Jeśli utrzymamy to tempo, to na wieczór powinniśmy dotrzeć do ruin Ravenpick,
resztek strażnicy armii Rakii pozostałej
po pierwszej inwazji. Pogoda nam na razie dopisuje, wiec chcąc jak najlepiej
wykorzystać sytuację narzuciłem szybkie tempo.
Pierwszy dzień to był istny koszmar. Na początku myślałem że ich
rozszarpię. Jechaliśmy w ciszy, praktycznie nie odzywając się do siebie, a
krótkie postoje, przeznaczone raczej dla koni niż dla nas, zawsze spędzałem z
dala od nich. Naprawdę, bardzo ten dzień dał się nam we znaki, choć każdemu z
innego powodu.
…***…
Obudziłem się pierwszy i jak co rano
poszedłem trenować. Nie spodziewałem się że Iwan do mnie dołączy po imprezie
jaką sobie urządzili poprzedniego dnia, więc poszedłem do stodoły, żeby
unikając wścibskich oczu potrenować swoją walkę
z cieniem. Nie dane mi jednak było długo cieszyć się samotnością.
Alex wypatrzył mnie z okna swojego apartamentu, i zanim zdążyłem porządnie
się rozgrzać, stanął w drzwiach z bardzo
niewesołą miną.
„Musimy zamienić kilka słów” powiedział zamykając za sobą wrota.
„Eee.. No.. Dobrze..” odparłem
niezbyt pewnym głosem.
„No właśnie chodzi o to że Nie Dobrze…”
Stanął przede mną i wyglądał jakby nie wiedział od której nieprzyjemnej
informacji zacząć…
„Chodzi o Iwana..?” zacząłem nieśmiało.
„O niego i Devanę też. Rozumiem stres i tak dalej, ale wy macie pozbyć się
potworów, a nie moich klientów!” Alexowi chyba już zaczynają puszczać nerwy.
„Przepraszam za nich..” zacząłem, ale nie dał mi dokończyć.
„Ty nie przepraszaj. Nie było cię tam i to nie twoja wina. Ale jak na razie
jesteś jedynym sprawnym członkiem waszej drużyny więc to na tobie spoczął
niemiły obowiązek wyprostowania sytuacji.”
Kiwnąłem wolno głową, podczas gdy myśli szaleńczo galopowały mi przez
głowę.
Co oni
nawyrabiali? Co się stało? Czego Alex ode mnie chce?.. Szczerze mówiąc dłonie zaczęły mi się pocić,
bo pierwszy raz byłem w takiej sytuacji.
Okazało się, że po kilku zdrowych kolejkach oboje złapali jakiegoś doła i
zaczęli się sobie nawzajem żalić. Pech chciał, że akurat wtedy w karczmie
przebywał Donald Fart ze swoją obstawą. Podrzędny paniczyk, właściciel dość
sporego terenu na zachodnim krańcu gór Beor. Dorobił się na kopalniach opali,
których złoża odkryto tam kilkadziesiąt lat temu.
Zaczął się zalecać do Devany, jednak chyba jej się to nie spodobało. Od
słowa do słowa, aż w końcu dziewczynę trochę poniosło i przybiła mu dłoń
widelcem do stołu, podczas gdy Iwan powyrzucał jego obstawę przez okno. Zanim udało
mu się z wrzaskiem uwolnić, zdążyła mu zdrowo nakopać do zadka. Cała sytuacja
nie była by jakoś szczególnie drastyczna gdyby nie fakt, że Drumholdowie od
dłuższego czasu prowadzili interesy z Fartem, a ten incydent mocno nadszarpnął
ich wzajemne relacje.
W każdym razie, dzisiaj rano, zanim jeszcze zaczęło się robić szaro, Donald
Fart zastukał, a raczej załomotał do
drzwi Alexa, i z wrzaskiem, co chwilę się zapowietrzając, zażądał
natychmiastowego wyciągnięcia konsekwencji.
Dlatego, jak tylko Alex zobaczył że wstałem, pośpieszył do mnie żeby
rozwiązać ten problem.
„Musicie się jak najszybciej stąd wynieść. W przeciwnym razie ten gnojek w
końcu dowie się gdzie macie kwaterę, a założę się że będzie na tyle głupi żeby
tam wjechać ze swoją świtą żądając satysfakcji. Już pal licho interesy, ale dół
na ciała robi się pełny, a następna jatka spowoduje, że podróżni zaczną nas
omijać szerokim łukiem…” powiedział patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
Rozumiem go. Iwan potrafi być straszny i bez kaca, więc gdyby tak nagle ktoś
mu zastukał do drzwi z żądaniem przeprosin, to i bez topora rozniósł by całe
towarzystwo na strzępy.
Przeprosiłem go jeszcze raz i w te pędy pobiegłem budzić imprezowiczów,
podczas gdy w tym samym czasie, Alex kazał stajennym przygotować nasze konie do
drogi.
Jedynie dzięki woreczkowi malboro od Mabbet
udało mi się wyciągnąć ich z pokojów. Zarówno Iwan jak i Devana spali w tym, w
czym byli gdy służba zaniosła ich do łóżek, więc przynajmniej nie było problemu
z ubieraniem.
Przepraszałem Nisee za całą tą sytuację, jednak z jakiegoś powodu nie
wyglądała na złą czy zmartwioną. Obiecała zająć się naszymi pokojami podczas
naszej nieobecności, zwłaszcza że pokoje Devany i Iwana wymagały gruntownego
wietrzenia i wymiany pościeli.. I to niekoniecznie z powodu działania malboro.
Na szczęście konie chyba rozumiały całą sytuację, bo choć jeźdźcy nie byli
w stanie nimi kierować, zarówno Puszczyk, jak i Klemens podążyli raźno za
Płotką.
Narzekaniom i pomstowaniu nie było końca. Trzy razy musieliśmy stawać, bo
Devanie robiło się niedobrze i wciąż się zataczając biegła w krzaki wymiotować.
Iwan za to się nie certolił, tylko już ze dwa razy puścił solidnego pawia na
drogę, jedynie wychylając się ze swojej kolaski. W końcu Devana, nie mogąc
utrzymać się w siodle dołączyła do niego. I tak jechali sobie razem, połączeni
wspólnym poczuciem krzywdy i bólu.
Co rusz dochodziły mnie strzępki ich żali oraz kierowane pod moim adresem
epitety typu „Okrutnik” „Niewdzięcznik” czy „Sadysta”..
Nie wiem… Może to głównie dzięki temu, że nie pozwoliłem im poratować się
magicznymi miksturami leczącymi?
No cóż.. Jeszcze przed wyjazdem opróżniłem holstery Iwana i torbę Devany z
magicznych mikstur. Połowę naszego zapasu zostawiłem w sejfie naszej bazy, a
resztę przełożyłem do juków Płotki, tak, żeby nie mogli się do nich dobrać. „Kara musi być. Długa i uciążliwa”
powiedziałem gdy na mnie pomstowali.
Jednak w sumie to nie „Kara” jako taka była głównym powodem mojej decyzji.
Po prostu nie miałem pojęcia jaki efekt przyniesie zażycie mikstury leczniczej,
podczas gdy we krwi jeszcze buzują resztki alkoholu. Obawiałem się, że to tylko
przysporzy problemów. Poza tym, byłem wściekły. Tyle razy ich prosiłem, żeby
zemną poszli, to nie. „Jesteśmy dorośli.
Starsi od ciebie. Daj się nam odprężyć. Idź sobie poczytać jakąś książkę na
dobranoc.” Tak to mniej więcej
wyglądało. A teraz jadą przytuleni do siebie pochrapując lekko i co jakiś czas
budząc się jedynie po to, by znowu wybrudzić burty kolaski.
Klemens chyba też był na nich zły, bo co rusz koła powoziku wpadały do
dziur w drodze, które bez problemu można było ominąć. Puszczyk biegł truchtem
obok Płotki ze zwieszoną głową i
wyglądał jakby się zastanawiał czy to faktycznie dobrze że jedzie z nami zamiast
ściągać drewno z lasu.
Gdy zatrzymaliśmy się na popas, dałem im bukłak z wodą i suchy prowiant, po
czym poszedłem w gąszcz z łukiem upolować coś na kolację.
Przedzierając się przez krzaki, od czasu do czasu używałem Skupienia do poszukiwania zwierzyny. Przepuściłem
kilka saren bo nie potrzeba nam było aż tyle mięsa, zwłaszcza, że nie mamy już
kryształu mrożącego. Liczyłem na to że ustrzelę jakiegoś zająca, jednak
musiałem się zadowolić dwoma leśnymi gołębiami. Były by cztery, ale tylko zgubiłem
w krzakach dwie strzały. Nawet ze Skupieniem,
nie jestem takim dobrym strzelcem jak Devana. Ale to doświadczenie też się nie
zmarnowało… W porównaniu do ostatniego razu, gdy przez krzaki ustrzeliłem dwa
zające, tym razem czterema strzałami ledwo trafiłem dwa gołębie. Czyli im dalej
– tym gorzej. Wygląda na to, że jednak Skupienie
nie podnosi mojej celności. Po prostu dzięki lepszemu refleksowi i szybszej
ocenie sytuacji łatwiej mi jest celować. Jednak, kwestia prawidłowej oceny
dystansu, opadu strzały czy jej podatności na wiatr, pozostaje w gestii
umiejętności strzeleckich, które pomimo Skupienia
wciąż pozostają takie same, czyli w moim przypadku – niskie…
Jednak tym akurat się nie przejmuję. Łucznictwo nie jest moim priorytetem,
więc nie mam zamiaru aż tak na nim się koncentrować. Poza tym.. Wciąż pozostaje
ta dwójka.. Nawet nie zeszli z kolaski by rozprostować kości.
Jakbym był sam ze zwierzętami.. Gdy zarządziłem koniec postoju, jedynie
konie podniosły głowy. Wylałem resztę wody z wiadra i ruszyliśmy dalej.
Byłem na nich coraz bardziej zły.
Zatrzymaliśmy się na noc na polanie
przyległej do traktu.
„Ile oni
wczoraj wychlali..?!” przemykało mi co chwila przez głowę gdy na nich patrzyłem.
W dalszym ciągu ledwo zipali. Nie, żeby im było coś poważnego, po prostu
spali, sprawiając wrażenie kompletnie wykończonych. Na szczęście od
południowego postoju żadne z nich już nie wymiotowało. Zaczynałem się obawiać
że się zupełnie odwodnią, bo nic nie jedli ani nie pili.
Zanim wyprzągłem Klemensa, podprowadziłem sulki pod duży kamień na którym
oparł się jeden dyszel, dzięki czemu po wyprzęgnięciu konia przód nie opadł i
Iwan z Devaną mogli sobie dalej spać.
Szczerze mówiąc już przeszła mi złość. Zamiast tego zacząłem trochę się o
nich martwić.
Cały dzień upłynął od ich imprezy, a oni w dalszym ciągu sprawiają
wrażenie, jakby męczył ich kac-gigant.
Sulki stały pod wielką stromą skałą, więc raczej nic im nie groziło. Polana
była chyba często wykorzystywana na postoje, bo na środku było dobrze
wygrodzone kamieniami palenisko w którym roznieciłem ogień. Tym razem nie
miałem zamiaru zagradzać wejścia, bo nie miałem wozu, a koni do tego bym nie
użył, więc niestety musiałem zaryzykować.
Wszystkie trzy konie ustawiłem tak, by osłaniały sulki w razie czego, a
sam, położyłem się przy ognisku.
Nie mogłem zasnąć. Moi towarzysze byli kompletnie bezbronni. Słyszałem ich
oddechy, gdy przytuleni do siebie spali jak dzieci na kanapie ich małego
dwukołowego powoziku. Bałem się, że jeśli coś nam zagrozi, to nie będziemy mieli
szans. Co chwila skanowałem otoczenie przy użyciu Skupienia by wychwycić zbliżające się niebezpieczeństwo, jednak po
jakimś czasie zmęczenie dało o sobie znać i zacząłem zapadać w krótkie drzemki.
Niestety napięcie i stres dały o sobie znać powodując, że mój sen mieszał
się co chwilę z jawą, i po jakimś czasie nie mogłem już stwierdzić czy to co
aktualnie czuję to prawda czy nie. Widziałem rodziców, jak krążyli wokół polany
jakby rozglądając się wokoło.. Allany klęczącą przy ognisku i wpatrzoną w
płomienie, oraz drżący, niepewny obraz kilku innych postaci tuż na skraju
wzroku, którzy jednak znikali gdy odwracałem głowę by się im lepiej przyjrzeć.
Nagle jakiś cień podszedł do mnie powoli i poczułem jego gorący oddech na
policzku. Ruszyłem ręką by go przegonić jak jakąś natrętną muchę, jednak nie
dawał za wygraną, aż w pewnym momencie pociągnął mnie lekko za włosy.
„Aaach!!” Lekki ból wyrwał mnie ze snu.
Spojrzałem w górę jednocześnie aktywując moje Skupienie.
Na szczęście to tylko Puszczyk.. Podszedł do mnie i trącał łbem, a gdy się
nie budziłem, zaczął szarpać mnie za włosy.
„Co jest mały?” spytałem głaszcząc go po szyi.
Czułem że jest niespokojny.
Parsknął cicho, po czym wrócił do reszty stając zadem w stronę ogniska.
Doświadczenie z Klemensem nie pozwoliło mi tego zignorować. Momentalnie się
rozbudziłem i zacząłem przeszukiwać otoczenie.
Na szczęście w najbliższej okolicy nie było nic niepokojącego.
Po cichu wstałem z posłania zastanawiając się o co chodzi. Lekki wiatr wiał
wzdłuż traktu od zachodu, czyli od strony Karczmy, więc jeśli ktoś tamtędy
jechał, jego zapach mógł zaniepokoić Puszczyka.
Z resztą nie tylko jego. Wszystkie konie wydawały się być zaniepokojone.
Strzygły uszami jakby nasłuchując czy coś nie nadchodzi, a jednocześnie
szczelnie otaczały sulki na których cicho spali Iwan z Devaną.
Nie wiem, czy to moje tchórzostwo, czy przesadna ostrożność, jednak szybko
porwałem snopek siana którego konie nie zdążyły jeszcze wmłócić, i za pomocą
kocy zrobiłem trzy atrapy śpiących przy ognisku ludzi.
Następnie wspiąłem się na niewysoką skarpę prowadzącą do skały pod którą
rozbiliśmy obóz. Na szczęście z góry nie zagrażało nam niebezpieczeństwo,
ponieważ ten wielki ostaniec miał tak strome zbocza, że nie wspięła by się tam
nawet górska kozica, o człowieku nawet nie wspominając.
Co chwilę aktywowałem swoje Skupienie
przeszukując największy obszar jaki byłem w stanie.. W pewnym momencie ich
dostrzegłem. Aury czterech przeciwników zbliżające się od zachodu. Na pewno nie
mieli dobrych zamiarów, bo swoje konie zostawili z tyłu, pilnowane przez
jednego człowieka. Wyglądało na to, że to nie był jeden z nich, a przynajmniej
nie taki sam.. Ciężko to było wytłumaczyć.. Ten, który stał przy koniach.. Jego
aura była… drżąca, jakby niepewna, zielono żółta.. przestraszona. Jednak ci,
którzy powoli skradali się w naszą stronę, emanowali złowrogą, pulsującą ciemną
czerwienią aurą , ślącą jeden przekaz – Zabić.
Wisimy ci
życie pomyślałem spoglądając na stojącego przy kolasce Puszczyka..
Czterech zabójców.. Szybko oszacowałem ich położenie i starałem się
przewidzieć ich zamiary.
Rozdzielili się, i jasno było widać że chcą nas zajść ze wszystkich stron
na raz.
Niedobrze.. pomyślałem
wiedząc, ze jestem zupełnie sam przeciwko czterem zbirom. Gdyby szli razem,
dzięki mojemu skupieniu może i dałbym radę ich pokonać z zaskoczenia, ale
wygląda na to, że postanowili otoczyć polanę z trzech dostępnych stron. To nie
byli amatorzy. Byli coraz bliżej, a ja kompletnie nie wiedziałem co mam zrobić.
Wtem wpadłem na szaleńczy pomysł. Schowałem mój miecz z powrotem do pochwy i
ruszyłem po cichu w stronę najbliższego przeciwnika. Dzięki mojemu czarowi nie
miałem problemów z cichym poruszaniem się w ciemności, więc po chwili znalazłem
się tuż za nim.
Nim się spostrzegł, otoczyłem jego szyję prawym ramieniem, i kładąc dłoń w
zgięciu lewej ręki położyłem lewą dłoń na jego potylicy. Wykorzystując
dźwignię, napiąłem z całych sił mięśnie pozbawiając go tchu i możliwości
zaalarmowania pozostałych. Szarpał się chwilę, starając uwolnić z uścisku,
jednak po chwili jego ciało zwiotczało w moich ramionach i napastnik zemdlał.
Ułożyłem go na ziemi i związałem jego własnym paskiem. Nożem odciąłem dość spory
kawał jego koszuli i wepchnąłem mu go w usta, żeby nie mógł krzyczeć gdy się
ocknie.
Jeszcze trzech.. przeszło mi przez głowę, i momentalnie znów aktywowałem Skupienie. Znalazłem ich w mgnieniu oka. Już byli na
pozycjach, w krzakach otaczających naszą małą polanę. Ruszyłem w stronę
najbliższego z nich. Byłem może dwa metry od niego gdy z prawej usłyszałem
cichy gwizd. W tym samym momencie świst trzech bełtów przeszył powietrze i trzy
ciche Thump rozbrzmiały gdy pociski
trafiły celu. Nie starając się ładować ponownie, napastnicy rzucili kusze i z
wyciągniętymi mieczami wbiegli na polanę. Nie mogłem pozwolić im na ocenę
sytuacji. Ruszyłem za moim przeciwnikiem i wyciągając miecz ciąłem płynnym
ruchem przez jego plecy z całych dostępnych sił. Nie miałem zamiaru ich
zabijać, ale gdy zobaczyłem jak bez skrupułów
posłali swoje bełty w śpiących, mimo że to były tylko atrapy, pozbyłem
się wszystkich wątpliwości. Zdawałem sobie sprawę, że jeden błąd, jedno
zachwianie będzie oznaczać pewną śmierć dla mnie i moich towarzyszy.
Ciepła krew trysnęła mi na twarz z rozległej rany, a napastnik zgubił krok,
potknął się i zarył twarzą w ziemię. Przeskoczyłem nad nim i popędziłem w
stronę następnego. Ten, już mnie zauważył, bo odwrócił się w moją stronę i podniósł
miecz by sparować mój atak. Nie miałem czasu na jakąkolwiek szermierkę, bo
chciałem maksymalnie wykorzystać element zaskoczenia. Wyskoczyłem w przód z
całych sił, i gdy wykonywałem przewrót pod jego ramieniem - ciąłem z całej
siły. Miecz lekko zadrżał gdy spotkał się z jego odsłoniętym ciałem i następne
krople gorącej krwi trysnęły z szerokiej rany.
Szeroka rana to jednak
zbyt delikatne określenie.
Gdy wstałem, ciało mojego przeciwnika zwaliło się na ziemię, i widać było
że przeciąłem jego bok aż do kręgosłupa. Zrobiło mi się słabo, ale nie miałem
jednak czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ następny przeciwnik już na mnie
czekał. Tym razem nie miałem szansy atakować z zaskoczenia.
Lekko przygięty, z wyciągniętym przed siebie mieczem zaczął okrążać
ognisko. Drugą ręką sięgną za siebie wyciągając z pochwy długi sztylet.
Przeszedł mnie dreszcz.. Nigdy wcześniej nie walczyłem z przeciwnikiem
uzbrojonym w dwie bronie i kompletnie nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić..
Żebym choć miał rękawicę albo naramiennik.. pomyślałem, ale było za późno.
Przeciwnik rzucił się na mnie z dzikim grymasem na twarzy i zaatakował z
taką szybkością, że z ledwością udało mi się odskoczyć.
To definitywnie nie był zwyczajny najemnik. To na pewno jest poszukiwacz
przygód obdarzony Falną.. I na pewno nie jest na pierwszym poziomie.
Właśnie kopnął w sam środek ogniska posyłając płonące polana w moją stronę
i wykorzystał tą sekundę mojego zawahania by rzucić się na mnie. Ledwo uskoczyłem, choć i tak zdołał drasnąć
mój bok swoim sztyletem. Poczułem piekący ból i ciepło krwi cieknącej z rany.
Nie miałem jednak nawet sekundy by się nad tym skupić. Następny, błyskawiczny
atak nadszedł z niespodziewanego kąta, gdy ten , kończąc obrót zrobił szeroki
wymach ostrzem. Uniosłem prawą rękę i z ledwością odparowałem to uderzenie
krawędzią miecza. Posypały się iskry.. Ułamek sekundy później jego sztylet
minął moje gardło o milimetry. Co najgorsze, wyczerpałem całą manę na przeszukiwanie
dużego obszaru, i już nie mogłem użyć Skupienia
by się przed nim obronić. Wybiłem się z całych sił i wykonując salto w tył,
przeskoczyłem nad resztkami ogniska starając się zyskać dystans. To jednak nie
wystarczyło. Momentalnie mnie dopadł, i zaatakował ze zdwojona energią.
Odparłem z ledwością jego następne dwa ciosy, ale znów ciął mnie sztyletem,
tuż powyżej łokcia. Nie miałem czasu ani sił na wieczne uciekanie przed jego
atakiem. Gdybym mógł skorzystać z mikstury Mabbet, dzięki Skupieniu spokojnie bym go pokonał. Jednak teraz, nawet gra na
zwłokę nie wchodziła w rachubę. Skoncentrowany na tym by przeżyć, mój umysł nie
miał czasu by się zregenerować, a bez many nie miałem co liczyć na aktywację czaru.
Znowu atak, i znów zdołałem odeprzeć tylko jedno ostrze. Piekący ból w
prawym ramieniu odbierał mi resztki nadziei. Odskoczyłem w bok, przez co
niebezpiecznie zbliżyłem się do koni i wózka na którym w dalszym ciągu spali
moi niczego nie świadomi towarzysze…
„A jednak
nie jesteś taki silny jak mówili.. gnojku..” usłyszałem tuż obok
siebie i ból przeszył mój bok. Napastnik wykorzystał sekundę zawahania i będąc
tuż obok mnie uderzył mieczem. Trafił prosto w sprzączki utrzymujące holster z
miksturami, więc zamiast wbić się prosto w mój brzuch, cięcie przeszło trochę
bokiem, otwierając długą i paskudną ranę.
Upadłem na jedno kolano, i z lewością łapiąc oddech szukałem ostatniej
możliwości by jakoś wyjść z tej sytuacji. Spojrzałem na mojego przeciwnika.
Podobnie jak Kurt, był wilkołakiem. Stał nade mną i w krzywym uśmiechu obnażył
swoje zęby.
„Powiedz PaPa..” powiedział szczerząc
zęby w okrutnym uśmiechu, po czym uniósł miecz do ostatniego ciosu.
„To koniec..” pomyślałem, gdy nagle usłyszałem głuche „Thud!” i napastnik lekko uniósł się w powietrze. Spostrzegłem
zdziwienie w jego szeroko otwartych oczach, które natychmiast ustąpiło miejsca
przerażeniu. Wytrącony z równowagi nie zdążył zmienić pozycji nóg, gdy ja, mobilizując
resztki siły i ignorując przeszywający ból, wykonałem rozpaczliwe pchnięcie
mieczem. Trafiłem tuż nad pasem, pod ostrym kątem, a miecz przeszył go na
wylot.
Upadł jak szmaciana lalka tuż obok mnie, a jego ciało jeszcze przez chwile
drgało w konwulsjach. Pełne bólu i niedowierzania oczy patrzyły na mnie przez
krótką chwilę po czym zaszły mgłą.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem przed sobą zad Puszczyka. Obrócił głowę
lekko, jakby sprawdzając czy jeszcze żyję, a następnie wrócił z powrotem do
reszty osłaniając śpiących towarzyszy.
Krawędzie jego tylnych kopyt były czerwone od krwi…
„Dziękuję..” szepnąłem kładąc się na miękkiej trawie.
Nie mam pojęcia jak długo leżałem. Gdy w końcu znów doszedłem do siebie,
ciemna noc jeszcze spowijała okolicę, a po pozycji księżyca wywnioskowałem że
będzie chyba gdzieś około północy. Macając na oślep ręką wyczułem w końcu
holster, który po cięciu mieczem odpadł od pasa. Na szczęście upadł tuż obok
mnie, wiec udało mi się go szybko odnaleźć. Odpiąłem zakrywkę jednej z kabur i
wyciągnąłem stamtąd niedużą fiolkę. Kciukiem odkorkowałem ją, i całą zawartość
powoli wylałem na ranę w prawym boku.
Natychmiast poczułem ulgę. Nie na darmo nazywają je Czarodziejskimi Miksturami Leczniczymi… Regeneracja tkanek w
miejscu kontaktu z miksturą następowała w mgnieniu oka. Po kilku chwilach krew
przestała cieknąć, a rana była zasklepiona. Nie znaczyło to wcale że nie czułem
bólu, jednak mogłem już bezpiecznie się poruszać. Zamiast tego, wyjąłem następną
miksturę i tym razem wypiłem połowę. Znajome ciepło rozeszło się po moim ciele,
gdy czarodziejski płyn docierał w najdalsze zakątki organizmu. Reszta ran
zaleczyła się, i choć wciąż odczuwałem skutki obrażeń, byłem w stanie się
podnieść.
Iwan z Devaną, kompletnie nieświadomi niczego w dalszym ciągu spali na
kanapie sulek. Wszedłem między konie i poklepałem Puszczyka po szyi.
„Dziękuję” szepnąłem głaszcząc go delikatnie. „Uratowałeś nam życie..”
Ten, tylko zwiesił głowę, jakby zawstydzony. Płotka delikatnie trąciła go
łbem a Klemens cicho zarżał.
„Już dobrze.” Powiedziałem. „Zagrożenie minęło”
Dorzuciłem drew do ognia, a następnie, jeszcze lekko kulejąc z bólu w
prawym boku, zacząłem obchodzić nasz obóz sprawdzając czy wszystko w porządku. Upewniwszy
się że ani koniom, ani towarzyszom nic nie grozi, zająłem się napastnikami.
Najpierw podszedłem do tego, z którym walczyłem na końcu. Wgłębienia w
kształcie podków pośrodku pleców nie pozostawiały wątpliwości. Szeroko
rozwartymi w zdziwieniu, a teraz niewidzącymi oczami wpatrywał się w ziemię tuż
przed twarzą. Przewróciłem go na bok i wyjąłem miecz z jego ciała. Wytarłem go
starannie w jego ubranie a następnie schowałem do pochwy. Zauważyłem, że miałem
masę szczęścia. Pod kurtką miał ukrytą sięgającą pasa kolczugę, i gdybym trafił
odrobinę wyżej – nie zrobiłbym mu większej krzywdy i wszyscy przypłacilibyśmy
to życiem.
Gdy spojrzałem w bok, dostrzegłem drugie ciało. Zrobiło mi się niedobrze.
Wiedziałem że mnie to nie ominie i będę musiał się z tym w końcu zmierzyć,
jednak obszedłem jego zwłoki starając się nie patrzyć. Ten, którego
zaatakowałem jako pierwszego, leżał twarzą do ziemi. Szeroka rana ciągnąca się
ukosem od lewego biodra przez całe plecy, kończyła się na prawej łopatce.
Spomiędzy resztek ćwiekowanej kurtki wyzierały bielą przecięte kości..
Plama krwi otaczała jego ciało a smród fekaliów rozchodził się wokół
świadcząc o tym, że jego zwieracze puściły w chwili zgonu.
„Tak właśnie
pachnie śmierć.. Gównem…” pomyślałem z przygnębieniem przechodząc obok niego.
Pełen nadziei szedłem do miejsca, gdzie zostawiłem mojego pierwszego
przeciwnika. Nie mogłem jeszcze użyć Skupienia
by go znaleźć, więc kierowałem się jedynie pamięcią.
Gdy dotarłem na miejsce ogarnęła mnie rozpacz.
Nie mogłem sobie wyobrazić gorszej śmierci…
Z braku doświadczenia, zbyt głęboko wcisnąłem mu w usta prowizoryczny
knebel, i biedak udusił się.. Wytrzeszczone oczy i spuchnięte siwe wargi
opowiadały aż za dokładnie walkę jaką stoczył przed śmiercią.
Na nic się zdała świadomość, że oni wszyscy przyszli tu by nas zabić.
Usiadłem na ziemi obok jego martwego ciała i rozpłakałem się.
Nie tak to miało wyglądać.
Nie tego chciałem, gdy ruszałem by zyskać trochę siły do uratowania wioski.
Nie chciałem być zabójcą.
Płakałem, a moje łzy kapały mi na pokrwawione dłonie.
Dłonie mordercy.
Moimi ramionami wstrząsał szloch, a
łzy nieprzerwanym strumieniem płynęły z oczu obmywając moje dłonie, by
zabarwione czerwienią krwi wsiąkać w miękką, pachnącą grzybami ściółkę.
„Ćśśśśśśś….” Usłyszałem
gdzieś z tyłu, i lekka, niematerialna dłoń pogłaskała mnie po głowie.
Zrezygnowany nawet nie podniosłem wzroku. Nie obchodziło mnie w tej chwili
co się ze mną dzieje, co się stanie.. Nic.
Nagle poczułem dziwne, znajome ciepło ogarniające mnie zewsząd, a zwiewna
aura otoczyła moje ciało. Czułem się, jakbym leżał w ramionach bliskiej osoby..
Nie tyle fizycznie, ale jakby moja dusza leżała w czyichś objęciach..
„Mama..?” .. spytałem w myślach pełen nadziei.
„Dzisiaj są
Dziady.. wiedziałeś?”
„Nie.. przepraszam.. zapomniałem...”
Poczułem ból w sercu.. Tyle czasu, zawsze.. Gdy tylko przychodziły Dziady zawsze szedłem z kagankiem na
grób moich rodziców, by choć przez chwilę poczuć ich bliskość.
Teraz znowu były Dziady, a ja
nawet nie zapaliłem świeczki. Zamiast tego…
„Jesteśmy z
tobą Blake…”
„Przepraszam.. Tak bardzo przepraszam..” szeptałem wciąż roniąc łzy.
Ostatnia rzecz jakiej bym chciał, to żeby moi rodzice zobaczyli jakim
potworem stał się ich syn…
„Jesteś
dobrym człowiekiem Blake..” usłyszałem jakby głos we mgle…
Podniosłem głowę.
Ogień w kręgu na środku polany jarzył się tajemniczym, błękitnym blaskiem.
Wokół niego widać było zwiewne, eteryczne kształty, unoszące się nad ziemią. Ich
niematerialne ciała były jakby złożone z samej aury. Niezależnie od tego czy
patrzyłem na nie oczami, czy używając mojego czaru, wyglądały identycznie.
Półprzezroczyste awatary istot którymi niegdyś były. I jakby absorbując energię
z ogniska, te które były najbliżej, były widocznie wyraźnie, za to te oddalone,
krążące po całej polanie w lekkim nieładzie, łatwo można było pomylić z
delikatnym strzępem nocnej mgły…
Wstałem i na drżących nogach podszedłem bliżej.
„Jesteś moim
Bohaterem Blake..” usłyszałem tuż obok siebie.
„Allany..?”
„Jesteś moim
bohaterem.. Uratujesz wszystkich, prawda?”.. Nierealny, cichy szept
dochodził gdzieś spoza mnie, trwał wokół, aż zniknął w środku mnie, jakby
chowając się wewnątrz.
„ Ty gnoju!!
Zabiję.. Zabiję!!!” jakaś mglista postać przemknęła obok mnie, jednak zanim zdołała mnie
dotknąć została z całą siłą odepchnięta przez aurę duszy która mnie otaczała..
„Nie
chciałem.. Wybacz.. nie chciałem..” cichy, nieśmiały szept z lewej stronny
zwrócił moją uwagę. Z ledwością uchwyciłem zwiewny zarys postaci… To ten
najemnik, któremu prawie odciąłem głowę w sekretnym pokoju Drumholdów… Obok
niego drugi, z bełtami wciąż wystającymi z jego prześwitującej piersi.. I
następny. I jeszcze jeden.. Wszyscy których krew miałem na rękach…
„..Nie twoja
wina…” „Niech cię piekło pochłonie morderco!” „.. Jesteśmy z tobą..” „Czekam na ciebie w piekle!!” ciche
zapewnienia poparcia mieszały się z przekleństwami i życzeniami śmierci…
„To magia
Dziadów Blake..” Znajomy, ciepły głos wyrwał mnie z sieci skarg, przekleństw i pomstowań.
„Mama?” spytałem nieśmiało ponownie…
„Nigdy cię
nie zostawimy…” usłyszałem w odpowiedzi.
„Jesteście tutaj?” pytałem gorączkowo starając się nie stracić kontaktu.
„ Zawsze
jesteśmy przy tobie. I zawsze będziemy.”
Usłyszałem w odpowiedzi.
„Tata..?”
„Wszyscy…Nasza
moc jest z tobą..”
Mgliste światła, zwiewne, eteryczne cienie, zdawały się wnikać we mnie
jedno po drugim.
Ogarnęło mnie uczucie, jakby każdą komórkę mojego ciała zaczęła wypełniać
jakaś siła. Po chwili to ustąpiło, i świat znów wrócił do swojego normalnego
kształtu.
Podniosłem się z kolan i rozejrzałem po pobojowisku.
Nagle przypomniałem sobie o ostatnim napastniku, tym, który pilnował koni.
Przeszły mnie ciarki. Gdyby zakradł się tutaj z kuszą.. przemknęło mi przez
głowę. Momentalnie aktywowałem swój czar i sięgnąłem tak daleko jak mogłem. Na
szczęście nie wyczułem jego obecności. Czar po sekundzie się rozproszył, bo nie
zdążyłem się zregenerować, dlatego czułem się usprawiedliwiony otwierając
miksturę many.
Połowa
powinna wystarczyć pomyślałem biorąc mały łyczek.
Wystarczyła w zupełności. Przy moim niskim poziomie nawet niewielka ilość
mikstury wystarczyła, by uzupełnić całą dostępną manę.
Powoli ruszyłem drogą w kierunku gdzie ostatnio wyczułem jego aurę. Po
chwili zauważyłem go znowu. Był chyba jeszcze bardziej wystraszony niż
ostatnio. Postanowiłem zajść go po cichu od tyłu. Konie już dawno mnie wyczuły
i były bardzo niespokojne. Parskały i biły kopytami o ziemię.
Chłopak był tak przerażony, że skulił się pod drzewem i zasłonił głowę
rękami. Nie kryjąc się już podszedłem do niego.
„Nic ci nie zrobię. Uspokój się..” powiedziałem cicho.
„K..k.k. kim .. Kim jesteś?!
Duchem?” spytał drżącym głosem.
„Nie, Nie jestem duchem. Jestem człowiekiem..”
„Nie wierzę ci!! Jak mnie znalazłeś?! Skąd wiedziałeś..?!”
„Spójrz na mnie.. Wyglądam na ducha?” Włączyłem magiczną lampę i uniosłem w
górę, tak, żeby mógł zobaczyć moja twarz.
Chłopak podniósł wzrok i cofnął się z przerażeniem.
„Aaah!! Odejdź duszo przeklęta!!” wrzasnął i znów schował głowę w
ramionach.
Cholera..
mam talent do straszenia ludzi nie ma co.. przeszło mi przez myśl
gdy uświadomiłem sobie, że to już drugi raz gdy ktoś przeraził się mojego
widoku.
Przeciągnąłem dłonią po twarzy i zrozumiałem..
Pod palcami wyczułem zakrzepłą krew, włosy też miałem nią zlepione w grube
strąki a i moje oczy też pewnie nie lepiej wyglądają…
„Opanuj się.. Widziałeś kiedyś ducha z lampą?”
Pokręcił przecząco głową, ale w dalszym ciągu nie chciał podnieść wzroku.
„ A w ogóle widziałeś kiedyś ducha?” zapytałem z drwiną w głosie.
„Wiele.. jakiś czas temu.. szły w tamtą stronę..”
Wzdrygnąłem się gdy doszło do mnie to, co powiedział.
„Nie ma czasu. Podnieś się i chodź.” Powiedziałem, po czym wziąłem go za
rękę i pomogłem mu wstać.
Gdy poczuł materialny dotyk, pozbierał się w sobie i w końcu podniósł
głowę.
Odwiązaliśmy konie i ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę naszego obozu.
„Musisz wziąć się w garść, ale uprzedzam – to nie będzie miły widok.”
Powiedziałem starając się go uprzedzić zanim znów wpadnie w panikę.
Jednak gdy dotarliśmy na miejsce chłopak nie wydawał się być specjalnie
wstrząśnięty. Pomógł mi zawinąć zwłoki w koce zdjęte z siodeł koni na których
tu przyjechali. Wcześniej jednak przeszukałem ich kieszenie w poszukiwaniu
jakichś wskazówek.
U tego, z którym walczyłem na końcu, znalazłem dwa wymięte listy i kilka
nic nie znaczących szpargałów. Było zbyt ciemno by je czytać, więc schowałem je
do kieszeni. W jukach znalazłem kilka mikstur leczniczych, dwie many i jedną
dziwną, zielonkawą.
„To antidotum.. Weź, może ci się przydać..” powiedział chłopak za moimi
plecami.
Poczułem się głupio tak grzebiąc w torbach jego martwych towarzyszy, i nie
bardzo wiedziałem co powiedzieć.
„Im to już na nic.. a poza tym..”
„Tak?” spytałem chcąc skłonić go by kontynuował.
„Oni nie raz łupili podróżnych..” powiedział ze zwieszoną głową.
Nie wiedziałem co powiedzieć, ale pragmatyzm wziął górę nad sentymentami. Bez
słowa kontynuowałem poszukiwania, aż w końcu, w jukach ostatniego konia, poza
dodatkową miksturą i drugim antidotum znalazłem zapieczętowaną kopertę. Nie
było adresata, a jedynie woskowa pieczęć z inicjałami DF w otoczeniu wieńca laurowego mogła sugerować nadawcę.
„Wiesz co to jest?” spytałem chłopaka.
„Mieli to dostarczyć Lordowi Ikelosowi po wykonaniu roboty..” powiedział spuszczając wzrok.
„Jakiej roboty?”
„Mieli… mieliśmy.. no.. was..” plątał się trochę cały czas patrząc w
ziemię.
„Jak ci na imię” spytałem po chwili.
„Darren..” odpowiedział nieśmiało.
„Słuchaj Darren. Może to zabrzmi dziwnie, ale ja wiem że nie jesteś jednym
z nich.. nie, raczej.. nie taki jak oni.”
„W jakiś sposób umiem to wyczuć” dodałem widząc jego zdumione spojrzenie.
„To niczego nie zmienia..” Wzruszył w końcu ramionami spoglądając na ciała
swoich byłych kompanów.
„Też mam krew na rękach.. Choć sam nie mordowałem, to jednak..”
Po policzkach pociekły mu łzy. Wolałem nie drążyć tematu, ale chyba jednak
chciał się wygadać, bo zaczął opowiadać.
…***…
Darren miał piętnaście lat, i tak jak ja, był
chłopcem z małej wioski tuż u stóp gór Beor. Ich wieś była jedną z kilku
leżących na terenach Donalda Farta. Trudnili się rolnictwem, a jednocześnie
stanowili część bazy zaopatrzeniowej dla kopalni opali w górach. Co miesiąc
wysyłali transporty żywności i lekarstw dla tych, którzy pracowali pod ziemią.
Fart nie troszczył się o ludzi w wioskach, ale o górników dbał jak o własne
dzieci. Przynosili mu stały, pokaźny dochód, więc cała jego uwaga była
skierowana na kopalnię. Pompował w nią wszystkie dostępne środki by tylko
wydobyć jak najwięcej klejnotów.
Odbiło się to ciężko na okolicznych wsiach. Źle wyżywieni i praktycznie
pozbawieni opieki medycznej byli bardzo podatni na choroby, przez co rodzice i
młodsza siostra Darrena zmarli sześć lat temu w czasie zarazy. Od tego czasu
wychowywał go dziadek, który był po trochu alchemikiem, a po części wioskowym znachorem..
Chłopak miał żal do dziadka o to, że nie uratował jego rodziny..
„Z twoją
wiedzą uratowałbym ich wszystkich!!” krzyczał ze łzami w oczach gdy ostatni
kamień spoczął na niewielkim kurhanie.
„Więc
przekażę ci ją.., całą.., a potem sam zdecydujesz co zrobisz..” powiedział
dziadek ze smutkiem i poszedł do swojego małego domku na skraju wioski.
Chłopiec podążył za nim nie mając innego wyjścia.
Chaty zarażonych były palone z całą zawartością, by nie dopuścić do
rozprzestrzeniania się choroby. Tak więc Darren, nie dość że został sam, to
jeszcze nie miał nic, poza ubraniem.. Gorzej.. Nawet jego ubranie powędrowało
na stos.
Zanim jego dom poszedł z dymem, z dala od wszystkich, dziadek rozebrał go i
porządnie wyszorował w jakiejś niezbyt przyjemnie pachnącej wodzie która
podobno miała go „odkazić”. Musiał
tam być dodatek alkoholu czy czegoś, bo każde, nawet najmniejsze zadrapanie
piekło i pieniło się strasznie.
Następnie staruszek zaniósł jego ubranie do domu i dał sygnał by podłożyć
ogień. Wróciwszy do Darrena owinął go szczelnie czystym kocem i zaprowadził do
siebie. Gdy dym opadł, szczątki spalonych domów i ich martwych mieszkańców
zostały zagrabione i wrzucone do głębokiego dołu za wsią, po cym został nad
nimi usypany niewysoki kurhan.
To wtedy właśnie Darren został uczniem znachora…
„Zanim umarł, faktycznie przekazał mi całą swoją wiedzę.” Powiedział
Darren.
„Więc musisz być nie lada alchemikiem..?” Spojrzałem na niego zaskoczony.
„No właśnie nie jestem..” odparł zwieszając głowę..
„Teraz już wiem, czemu dziadek nie mógł ich uratować..” dodał ze smutkiem.
„Był prawie że samoukiem... Miał raptem kilka książek zielarskich i jedną,
jedyną medyczną, którą ukradł kiedyś przy wizycie w Lecznicy w Reanore..”
„Nie zrobił tego w złej wierze..” powiedziałem z przekonaniem.
„Och .. To była jego pierwsza książka.. Jeszcze nie umiał wtedy czytać..”
powiedział zaczerwieniony Darren.
„Ekhm.. uch.. no..” nie wiedziałem co powiedzieć.
„Za młodu był niespokojnym duchem i tak naprawdę nie wiedział czego od
życia chce..” powiedział chłopiec i ciągnął dalej opowieść.
Okazało się, że jego dziadek wylądował w lecznicy po tym, gdy naraził się
jakiemuś osiłkowi w miejscowej knajpie. Po kilku ciosach skończył na tyłach
przybytku ze złamaną ręką, podbitym okiem i wybitymi dwoma zębami. Przechodzący
w pobliżu strażnicy zlitowali się nad nim, i wyczyściwszy uprzednio jego
kieszenie zawlekli go pod drzwi lecznicy.
„Po raptem trzech dniach dziadek wyszedł zdrów jak ryba i z książką
schowaną pod koszulą.. Liczył na to, że gdy ją sprzeda, zdobędzie pieniądze na
powrót do domu…”
Wyglądało na to, że opowieść się przeciągnie, więc wyciągnąłem trochę
prowiantu i poczęstowałem chłopaka. Sam też zacząłem przegryzać resztki z
kolacji.
Jednak zanim rozsiedliśmy się przy ognisku, Darren wziął jedno z antidotum
i wlał po kilka kropel w usta moim towarzyszom.
„To zniweluje działanie trutki i rano będą jak nowi..” powiedział.
„Trutki?!” Patrzyłem na niego zszokowany..
„Chcieli was unieszkodliwić poza karczmą, więc to miało mieć przedłużone
działanie..” powiedział spuszczając głowę.
„Więc to twoja sprawka?!” aż się uniosłem z pieńka na którym siedziałem.
„Powiedziałem ci że mam krew na rękach..” odparł ze smutkiem.
Jednak jego postawa świadczyła że coś więcej kryje się za tymi słowami…
„Opowiem ci wszystko, a potem zrobisz co zechcesz..” powiedział siadając
naprzeciw mnie kompletnie ignorując moja zdziwioną minę.
Delikatnie sięgnąłem w jego stronę moim czarem chcąc sprawdzić jego aurę, i
dostrzegłem że miała jasny odcień zieleni, pozbawiony zupełnie strachu czy
niepewności.
Tak jakby postanowił pogodzić się z losem i zdać na mój wyrok…
„Dziadek starał się tą książkę sprzedać, ale nikt nie chciał kupić, gdy nagle,
w jednym antykwariacie powiedzieli że
mają chętnego i kazali mu zaczekać.”
Po jakimś czasie drzwi otwarły się, i weszła przez nie młoda chientropka.
„Podobno masz na sprzedaż rzadką księgę medyczną..” powiedziała patrząc mu
w oczy..
„No.. Tak, panienko..” dziadek odpowiedział trochę speszony jej młodym wyglądem.
„Mogę rzucić na nią okiem?” spytała, a jej ogon wachlował za nią w tę i z
powrotem.
„Proszę..” powiedział wyjmując wolumin zza pazuchy.
„Trzymasz do góry nogami”.. powiedziała z kpiącym uśmiechem..
„Nie chcesz kupić, to nie, pójdę gdzie indziej..” powiedział dziadek
speszony i już miał odejść, gdy drogę zagrodził mu potężny ochroniarz.
„Dostrzegam potencjał..” powiedziała wolno dziewczyna.
„Mógłbyś nas zostawić?” rzekła, po czym odprawiła wielkiego mężczyznę.
„Ładnie nam się odwdzięczasz.” Powiedziała z przekąsem.
„Nie dość, że ratujemy ci życie i leczymy za darmo, to jeszcze w podzięce
kradniesz nam podręczniki?!” zaczęła mu robić wyrzuty ostrym tonem.
„ Ja nie.. Naprawdę.. To moja..” Dziadek rozpaczliwie starał się wyłgać.
„To jaki jest tytuł książki którą chcesz sprzedać?” spytała uśmiechając się
złośliwie..
„ Noo.. to jest.. ten.. taka książka o…” Dziadek kompletnie się pogubił.
Po obrazkach w środku zorientował się że to książka medyczna, nie spodziewał
się jednak że ktokolwiek zapyta go o szczegóły…
„Nie umiesz nawet czytać..” chientropka raczej stwierdziła niż spytała.
„Chodź ze mną.” Powiedziała.
„I nawet nie próbuj zwiewać, bo moi ludzie cię dopadną zanim się obejrzysz..”
dodała nawet nie patrząc za siebie.
Dziadek schował książkę za pazuchę i podążył za dziewczyną.
Myślał że pójdzie wprost do więzienia, lecz wbrew jego przypuszczeniom, po
chwili znaleźli się na zapleczu lecznicy.
Była tam dość spora klatka schodowa prowadząca w górę na cztery piętra.
Po wejściu na najwyższe, znaleźli się w niedużym korytarzu. Dziewczyna
otwarła drugie drzwi po lewej.
Weszli do środka, a ich oczom ukazał się niewielki pokój z przylegającą
prostą łazienką i malutkim aneksem kuchennym.
„Rozgość się.” Powiedziała. „To będzie twoje mieszkanie.”
Dziadek nie wiedział co ma powiedzieć i o co tak w zasadzie chodzi…
„Ponieważ okazałeś się być niewdzięcznikiem, musisz odpracować swoje
leczenie i tą książkę.” Powiedziała spoglądając na mnie stanowczym wzrokiem.
„Odpracować..?” Dziadek nie rozumiał o co jej chodzi.
„W szafie znajdziesz kilka fartuchów i resztę odzieży ochronnej. Przebierz
się i zejdź na dół. Pierwsze drzwi na lewo a potem prosto.”
„A co z tym..?” spytał spoglądając na opasły wolumin.
„Zatrzymaj go. Przyda ci się.” Powiedziała do zaskoczonego chłopca.
„Do zobaczenia.” dodała, po czym zniknęła za drzwiami.
Dziadek został tam sam, z książką za pazuchą.
„W ten sposób został wolontariuszem w lecznicy..” powiedział Darren.
Mabbet nauczyła go czytać, pisać, liczyć, przygotowywać lekarstwa i
zakładać opatrunki. Zaczynał od sprzątania, i pielęgnowania chorych, mycia,
karmienia i podcierania.. Po jakimś czasie nauczył się rozpoznawać proste
przypadki, potem trudniejsze, aż w końcu pozwolono mu nastawiać połamane kości
czy asystować przy prostych operacjach.
Przez ten cały czas skrzętnie unikał pytania o spłatę „Długu”.
Jednak pewnego dnia dziadek postanowił wrócić do wioski.
„Dużo mi tam jeszcze tego do spłacenia zostało?” spytał jakby mimochodem
gdy siadali razem do wspólnej kolacji.
„Nie udawaj głupiego..” powiedziała chientropka z uśmiechem. „Oboje wiemy
że to już dawno zapomniana sprawa..” dodała.
„Już więcej się nie nauczę.. Muszę wracać do swoich..” powiedział patrząc
dziewczynie w oczy.
„To prawda” powiedziała. „Ale może
jednak to przemyśl..”
„Żeby nauczyć się więcej – musiałbym zdobyć Falnę.. a tutaj nie ma bóstw..”
odrzekł ze zwieszoną głową.
„Możesz tak jak ja.. Jechać do Orario żeby..”
„Nie, to bez sensu” przerwał jej dziadek.
„Ludzie umierają codziennie.. Każdy dzień zwłoki to jakieś istnienie.. Z
tym co umiem, dam sobie radę, a trudniejsze przypadki będę podrzucał wam..”
powiedział z lekkim uśmiechem.
Dziewczyna trochę posmutniała, ale zdawała się rozumieć i akceptować jego
decyzję.
Kilka dni później, dziadek Darrena opuścił lecznicę i wrócił do swojej wsi.
„Odnalazł swoje powołanie. Zdobył wiedzę wystarczającą by nam pomagać i
wiedział, że nie może zwlekać. Więc zamiast podróżować do Orario by zdobyć
Falnę, został, i resztę swojego życia poświęcił naszym ludziom…”
Darren zapatrzył się na chwilę w ogień kończąc swoja opowieść.
„No i tak wyszło.. Dziadek został lokalnym znachorem…”
„A Ty? Jakie jest twoje miejsce w tej historii?” spytałem po chwili.
„Po śmierci rodziny, dziadek przekazał mi całą swoja wiedzę. Nauczyłem się
jak rozpoznawać choroby, warzyć przydatne mikstury.. a nawet..”
„Trucizny..” dokończyłem.
„Każde lekarstwo może zaszkodzić w nieodpowiedniej dawce..” odparł
wymijająco.
„…Tak.. Trucizny również..” dodał jednak po chwili.
„Łowcy uwielbiali te z częściowym działaniem. Wystarczyło zranić zwierzę,
by po jakimś czasie padło zamroczone, niezdolne do obrony. Bez zabijania mogli
zawlec zwierzynę do wsi, by dopiero na miejscu ją uśmiercić.”
„Po co ta zwłoka? Nie lepiej na miejscu zabić i wypatroszyć?”
„Bo jak polujesz daleko od wsi, mięso może się zepsuć zanim wrócisz..”
„No w sumie.. Ale jak to się ma do ciebie i tych..”
„Często kupowali u mnie mikstury i inne takie.. Pewnego razu przyszli po
specjalne zamówienie. Chcieli miksturę obezwładniającą o opóźnionym działaniu.
Gdy im ja przyrządziłem, byli zachwyceni. Od słowa do słowa okazało się, że są
z Familii Lorda Ikelosa i przydałby się im zręczny alchemik.. To było jak
zrządzenie losu. Ja tak bardzo chciałem otrzymać Falnę, żeby móc dalej się
rozwijać..”
Darren znów zagłębił się w swoich wspomnieniach, i jakby nie widzącym
wzrokiem wpatrywał się w ogień opowiadając.
„Nawet Dziadek niczego nie podejrzewał i sam namawiał mnie bym do nich
przystał. W końcu rodzina prowadzone przez Bóstwo nie może być bandą
kryminalistów…” Chłopak na chwilę zwiesił głowę i głęboko westchnął.
„Ostatnie dwa lata jasno pokazały jak bardzo się mylił.”
Z tego co mówił wynikało, że nie dość że pomagali Fartowi prowadzić jego
ciemne interesy, to jeszcze przy okazji trudnili się rozbojem.
Mikstura przygotowana przez Darrena była dla nich jak czapka niewidka.
Dodawali odrobinę swoim ofiarom do napitków i podążali później za nimi
czekając aż zacznie działać, a następnie nieprzytomnych okradali z
kosztowności. Gdy Darren dowiedział się jak jego mikstury są wykorzystywane,
głośno się sprzeciwił, i powiedział że już więcej żadnej nie zrobi.
Pobili go, a gdy doszedł do siebie zagrozili, że jeśli ich zdradzi to
zabiją jego dziadka, a jeśli i to nie przemówi mu do rozumu, to będą zabijać
kolejno jego sąsiadów i przyjaciół.. W końcu się zgodził. Wmówił sobie, że to
mniejsze zło. Że bez jego mikstur, po prostu zabijali by podróżnych, a tak,
przynajmniej pozostawiali ich przy życiu..
To się jednak skończyło, gdy jednego razy pojechali za grupką
krasnoludów wiozących kamienie
szlachetne na sprzedaż. Mikstura nie działała na nich tak długo jak w przypadku
ludzi, i oszołomieni kupcy zaczęli dochodzić do siebie w trakcie grabieży. Bandyci
wymordowali ich co do jednego. Nawet tych, którzy w dalszym ciągu byli pod
wpływem specyfiku.
Darren jak zwykle pilnował wtedy koni, ale poszedł za nimi gdy usłyszał
odgłosy walki. Gdy zrozumiał co się stało – załamał się. Sytuację pogorszył
jeszcze fakt, że jakby na „pocieszenie”
powiedzieli mu, że to nie pierwszy raz.. Że czasem się zdarzały przypadki zbyt
wczesnego przebudzenia gdy ktoś nie dopił „przyprawionego”
napoju czy nie dojadł potrawy.. Wtedy zawsze mordowali wszystkich.. Dla
pewności…
To było miesiąc temu.. I dla tego tak się przeraził widząc tą paradę dusz
przemykających obok niego. Wydawało mu się, że to po niego idą. By wziąć
zapłatę za odebrane życia. Czuł się winny, bo to dzięki jego miksturom przez
prawie dwa lata banda mogła bezkarnie rabować i mordować.
Sytuacja się pogorszyła, gdy zmarł jego dziadek. Co prawda do samego końca
sądził, że Darren pojechał zdobyć Falnę i stać się poważanym lekarzem, jednak
świadomość że ukrywał przed dziadkiem fakt, iż praktycznie przyłączył się do
bandy rabusiów, złamał w nim ducha.
„.Wiedziałem że zginiecie. Ale nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem ich
powstrzymać, choć wiedziałem, co będzie dalej. ”
„Wiedziałeś?”
„Domyślałem się. Ciebie nie było w karczmie, więc nie mogli ci podać
trutki.. Poza tym.. To miała być ważna misja.. Fart nalegał by utrzymać to w
głębokiej tajemnicy. A to znaczyło, że i tak nikt nie mógł pozostać żywy…”
zwiesił głowę ze smutkiem.
„Czemu mnie nie uprzedziłeś? Mogłeś powiedzieć komukolwiek! Kelnerkom, barmanom..
Pójść do Drumholda!”
„Nie mogłem.. Twoi towarzysze byli pijani, a obsłudze nie mogłem ufać.
Gdyby się wydało że zdradziłem, to po powrocie do nas urządzili by rzeź…”
„Co to ma znaczyć że nie mogłeś ufać obsłudze?!” W głowie zapaliła mi się
czerwona magiczna lampka…
„No.. to proste.. Przecież nie da się „ot tak” podejść do czyjegoś stolika
i dolać czegoś do drinka.. Ktoś im pomaga, Barman, kucharz, kelnerka.. Nie wiem
kto, ale jeśli odezwałbym się do niewłaściwej osoby to…” Przerażenie odmalowało
się na jego twarzy. Musiał rzeczywiście bać się tych typków… Do tego ta wtyczka
w karczmie… Włos jeżył mi się na karku na samą myśl.
Nie wiedziałem co mam o nim myśleć.
Wszystko mówiło mi, że jest winny, że sam im robił te mikstury, dzięki
czemu Iwan i Devana w tej chwili jeszcze nie doszli do siebie, a mało brakło a
wszyscy byli byśmy martwi.. Jednak z drugiej strony czułem jego żal i smutek.
Rezygnację. Czułem że został wykorzystany wbrew swojej woli i .. Zrozumiałem
bijącą od niego ulgę gdy zobaczył pobojowisko.
Niedoszłe ofiary wciąż żyją, a jego dręczyciele już więcej nikogo nie
skrzywdzą. Ale co dalej? Przeszło mi
przez myśl.
„Skoro oni nie żyją.. to co zamierzasz?” spytałem.
Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
„N..nie wiem.. myślałem..” wyglądał
na zaskoczonego.
„Myślałeś że co?” powiedziałem starając się go trochę zachęcić.
„No.. że jak usłyszysz o tych trutkach.. morderstwach.. że ..”
„Że cię zabiję?!” powiedziałem chyba trochę za głośno..
Skinął głową po czym wbił wzrok w ziemię.
Niezależnie od tego co by powiedział, nie mógłbym tak po prostu wstać,
wyjąć miecz i z zimną krwią zabić.. I to bez znaczenia, czy to człowiek czy
nie.. Nie w taki sposób.
Zwiesił głowę. Wyglądał jak ktoś , kto pogodził się z losem i tylko czeka
aż sędzia wyda na niego wyrok i go wykona.
Tyle, że ja nie jestem.. Nie chcę być sędzią, a tym bardziej katem.
„Nie mogłeś wiedzieć jak wykorzystują twoje mikstury. Chciałeś chronić
bliskich. Nie mówię że jesteś bez winy, ale..”
„Mogłem odejść. Gdybym miał dość siły by się powiesić to nikt inny by nie
zginął..” Jego głos drżał gdy to mówił. Nie patrzyłem w jego stronę. W nocnej
ciszy wyraźnie było słychać krople kapiące z jego brody na ziemię.
„Po prostu zabijali by dalej. I tak w pewnym sensie uratowałeś choć kilka
istnień, choć może nie świadomie.” Powiedziałem starając się dodać mu otuchy.
„Poza tym.. Nie cofniesz czasu. Tego co się stało nie zmienisz. Ale masz
wpływ na przyszłość, i to co od teraz zrobisz, może pomóc ci się
zrehabilitować.” Dodałem mając nadzieje ze choć trochę złagodzę to jego
poczucie winy.
„Zrehabilitować? Co masz na myśli?” Chłopak podniósł głowę a w jego oczach
dostrzegłem coś, jakby iskierkę nadziei.
„Odkupić swoje winy. Sprawić żeby twoje życie przynosiło pożytek innym.”
„Ale jak? Mam wrócić do wsi i tak po prostu leczyć ludzi? To się nie uda..”
powiedział zwieszając głowę.
„Gdy Fart się dowie że wróciłem, będzie chciał wiedzieć co się stało. Nie
wyłgam się z tego..” dodał pokazując ciała zawinięte w koce.
„Podzielę ich los.. a może i jeszcze gorzej. On nie zna litości..”
„Nie martw się. Mam pewien pomysł, ale z tym musimy poczekać do rana, aż ci
się obudzą.” Powiedziałem wskazując na śpiących towarzyszy.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę a potem kazałem mu się położyć. Sądziłem że
mogę mu zaufać, jednak zbyt wiele
zależało w tej chwili ode mnie, żebym mógł opierać się wyłącznie na swoich
przypuszczeniach.
Poza tym.. Jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
„Darren..”
„Tak?”
„Kiedy cię widziałem za pierwszym razem, wyglądałeś na naprawdę
przerażonego.. jednak te ciała tutaj.. Jakby.. W ogóle cię nie wzruszają..”
„Bałem się tych upiorów.. Były wszędzie.. szeptały.. płakały.. Myślałem że
czas na mnie, że każą mi do siebie dołączyć..” Pobladł trochę gdy to mówił.
„Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem..” dodał po sekundzie.
„A te ciała..” powiedział spoglądając na pozawijane w koce zwłoki – „Te
ciała już od dawna powinny być martwe.” Skończył a jego twarz stężała w
gniewie.
„Szkoda że kara nadeszła tak późno.” Powiedział w końcu.
„Poza tym.. Jako uczeń znachora nie jeden raz miałem do czynienia ze śmiercią.
Myśliwi czasem przynosili do nas swoich towarzyszy w takim stanie, że nie dało
się nawet zrobić sekcji..”
„No tak..” powiedziałem cicho starając się sobie to wyobrazić..
„ Ja bym nie dał rady.. Ci tutaj.. z ledwością się powstrzymywałem żeby się
nie porzygać..”
„Och.. Przyzwyczaisz się. Choć fakt.. Inaczej patrzy się na zwykłego trupa,
a inaczej na takiego, którego samemu odesłało się w zaświaty..” powiedział z
miną znawcy.
Spojrzałem na niego z ukosa, jednak nie znalazłem w nim ani krztyny ironii.
„Niedaleko stąd jest takie miejsce.. Dół krasowy… Nikt nie wie jak głęboki,
ale na jego dnie leży wiele ludzkich szczątków..” powiedział jakby zmieniając
temat.
„Skoro nikt nie wie jaki głęboki, to skąd wiesz co jest na dnie..?”
„Bo wiele z nich trafiło tam przeze mnie..” odparł ze smutkiem w oczach.
Zrozumiałem.
Polana na której obozujemy nie raz była miejscem wykorzystywanym przez tą
bandę na zasadzkę. I ciała trafiały do dziury w ziemi znikając na zawsze. To
dlatego tak się bał zjaw.. Był tuż obok masowego grobu.
„Czy te duchy.. Czy one coś do siebie mówiły?” spytałem cicho.
„Nie.. trochę jakby do siebie, ale to było przerażające..” powiedział.
„Czyli że nie miały ci za złe.” Odparłem.
„Jak to?” spytał zdumiony.
„Ja też je widziałem. Dusze rodziców, przyjaciół, oraz tych których
zabiłem..” powiedziałem cicho.
„Słyszałem ich przekleństwa, pomstowania i słowa otuchy..”
„Czyli że..”
„Tak myślę. Wybaczyli ci..” powiedziałem patrząc na niego.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał mi w oczy z nieukrywaną nadzieją, a ja ..
Ja znów czułem się podle. Mówiłem mu rzeczy co do których nie miałem nawet
cienia pewności. Tylko po to, by choć trochę uwolnić go od traumy.
„Czas spać” Powiedział po chwili ciszy, po czym wstał i zaczął grzebać w
jukach zdjętych ze swojego konia. Po chwili wyciągnął niedużą fiolkę. Wyjął
małą łyżeczkę i nalał troszkę, po czym wypił.
„Co to?” spytałem nie wiedząc co robi.
„To mnie uśpi na około sześć godzin… Żebyś nie musiał się martwić że komuś
zrobię krzywdę we śnie.” powiedział z bladym uśmiechem na twarzy.
„Tylko.. przykryj mnie kocem żebym się nie przezię..” nie dokończył, po
czym osunął się na ziemię jak nieprzytomny.
Łyżeczka cicho zadzwoniła uderzając o kamienie.
Delikatnie ułożyłem go na posłaniu i porządnie okryłem.
Jego aura praktycznie znikła. Nie tak jak w przypadku śpiących, gdzie
zawsze pozostaje odrobina świadomości, w jego przypadku został ledwo cień aury,
świadczący tylko tyle, że istota żyje…
Skoro on mi
tak zaufał, może ja też powinienem zaufać jemu.. pomyślałem
układając się do snu.
Dziady.. Jak mogło mi to wylecieć z głowy? Przemknęło mi przez myśl gdy
starałem się zasnąć.
Dzisiaj na pewno będziemy bezpieczni. Zagrożenie odparte. Trupy leżą obok.
Darren jest nieprzytomny a duchy czuwają. Co
złego mogło by się nam jeszcze przytrafić?
Sen spłynął na mnie jak strumień ciepłej wody obmywający ciało z trosk i
zmęczenia. Dałem mu się ponieść zdając się zupełnie na łaskę losu.
…***…
„No..! Narescie się nom księciunio obudził!!” Drwiący głos Iwana do reszty
wyrwał mnie z objęć morfeusza.
Ignorując go wstałem, i przecierając oczy rozejrzałem się wokół.
Gdy spostrzegł że się obudziłem, Iwan właśnie dokładał drew do prawie
wygasłego ogniska, a Devana grzebała w skrzyni przytroczonej z tyłu sulek.
Ciała zawinięte jak je zostawiliśmy leżały na skraju polany, a Darren, w
dalszym ciągu nieprzytomny, leżał pod kocami na swoim posłaniu.
Bez słowa poszedłem nad pobliski strumień żeby się umyć.
Z daleka słyszałem ściszone głosy, gdy naradzali się co dalej zrobić.
Gdy wróciłem, Iwan skończył smażyć jajecznicę. Patrzył na mnie z ukosa
przegryzając wąsy, i widać było że chce coś powiedzieć, ale nie wie jak.
„Blake.. Przepraszamy..” powiedziała cicho Devana podając mi talerz.
„W porządku.. Nie ma o czym mówić”.. odparłem biorąc go z jej rąk.
Przeszedł mnie dreszcz gdy nasze palce przypadkiem się spotkały.. jednak
postanowiłem że będę twardy. Na tyle, na ile dam radę.
„Dziękuję.” Powiedziałem i zacząłem jeść nie podnosząc wzroku.
Widziałem, że Iwana aż rozpierało z ciekawości i aż się rwie by wypytać
mnie o całą sytuację, jednak starając
się zachować maksimum powagi poprosiłem o wodę.
Iwan podał mi kubek ale widać było ze aż kipi żeby się mnie o coś zapytać.
„No dobra. Powiedz o co chodzi..” powiedziałem nie mogąc dłużej znieść tego
napięcia.
„To jo się pytom o co chodzi?!!” Iwan wybuchnął jak wulkan po latach
uśpienia.
„Trupy w kocach, nietomny gownoirz kole ogniska. Krew na trawie wsędy, Co
żeś ty tu wycynioł?! ” Iwan z ledwością
mógł się opanować.
Spojrzałem na niego zastanawiając się czy mam go opieprzyć z góry na dół,
czy wyjaśnić sytuację.
Postanowiłem poczekać aż Darren się obudzi.
„Dajcie się chłopcu wyspać, a potem sam wam opowie” powiedziałem, po czym poszedłem
na swój poranny trening zostawiając ich w niepewności.
Gdy wróciłem, siedzieli we troje wokół ogniska skupieni na rozmowie.
Darren zdążył wyjaśnić im praktycznie całą sytuację poza tym, co stało się
w nocy na naszym obozowisku.
„Blake.. Nie wiedzieliśmy.. Dziękujemy.. Gdyby nie ty..” jeden przez
drugiego przepraszali i dziękowali.
„Gdyby mnie Puszczyk na czas nie obudził, było by po nas. Jemu dziękujcie.
Zwłaszcza że i tak na koniec nam wszystkim skóry ocalił.” Powiedziałem i
dopowiedziałem resztę zdarzeń z nocy.
Gdy skończyłem, Devana zerwała się dziękować Puszczykowi. Objęła go za
szyję i czule szeptała pochwały do ucha.. Chyba zbyt czule, bo gdy po chwili zerknęła mu pod brzuch
zaczerwieniła się i zaczęła go okładać pięściami po zadzie wyzywając od
zboczeńców i niewyżytych samców.
To tyle
jeśli o wdzięczność chodzi.. pomyślałem patrząc jak biedny koń zwiesił
głowę starając się schować koło Płotki.
„To teroz nom powiedz co to za jedni..” Spytał Iwan patrząc na Darrena
jednocześnie pokazując palcem zwłoki wciąż leżące na skraju polany.
„Drużyna Coxa.. Delegowani przez Lorda Ikelosa do ochrony Donalda Farta.”
Odparł. „Jedna z czterech.” Dodał po chwili.
„Powiedz nam ilu ich jest, jakie mają poziomy, gdzie oni są!” Iwan od razu
wyskoczył z żądaniami.
„Ja.. Ja nie wiem.. Nie wszystko.. Cały czas byłem z tymi..” trochę jąkając
się, Darren wskazał za siebie ręką na ciała w kocach.
„Spokojnie Iwan..” powiedziałem. „To nie jest wróg.”
„No ale..” nie był przekonany.
„Możemy mu zaufać, wszystkiego się dowiemy, więc się uspokój.” Powiedziałem
trochę ostrzej widząc, że w dalszym ciągu ma wątpliwości.
„A co jeśli się mylisz i tylko chce nas zwieść?”
„Chłopak jest szczery. Mówi prawdę. Bogini nie da się oszukać..”
stwierdziła jakby od niechcenia Devana.
Darrenowi o mało oczy nie wypadły ze zdziwienia.
„Więc jesteś.. Ty jesteś.. Pani jest..” język mu się plątał gdy starał się
sformułować pytanie.
„Tak.. Jestem boginią.. Co się dziwisz?” Devana była trochę niepewna o co
mu chodzi..
„O Pani!! Błagam!! Przyjmij mnie pod swoje skrzydła bym mógł odpokutować
swoje winy i odkupić swoją duszę!!” Darren padł przed nią na twarz i wręcz
krzyczał prosto w ziemię wzbijając chmurki kurzu.
„Że co..?!!” Devana uosabiała w tej chwili samą istotę zaskoczenia i
zdziwienia.
„Przyjmij mnie O Pani do swojej Familii..” błagał cichym głosem Darren.
„No.. ale..” zaskoczona Devana nie wiedziała co ma powiedzieć.
Iwan stał obok z szeroko otwartymi ustami, i chyba tylko ja zdawałem się
dostrzegać komizm tej sytuacji..
Dopiero co się poznali, a dzięki swojemu uczestnictwu w całym zajściu
chłopak nie zrobił sobie dobrej reklamy. Zwłaszcza, że resztki jego mikstury w
dalszym ciągu szumiały im w uszach.
Taka nagła prośba, niespodziewane odwrócenie frontów, same w sobie mogły
się wydawać mocno podejrzane.
Choć z drugiej strony..
„To jest to, o czym zawsze marzyłeś prawda Darren?” spytałem.
Chłopak energicznie kiwał głową wciąż przylepiony do ziemi.
„Devana.. jeśli mogę zasugerować.. Myślę, że Darren będzie cennym nabytkiem
dla naszej familii..” powiedziałem, a zarówno Iwan jak i Darren rozdziawili
usta ze zdziwienia. Devana pochyliła głowę i położyła w zamyśleniu palec na
wargach.
„Jesteś pewien? Próbował nas.. zabić..”
„Spójrz na niego.. Powinnaś to widzieć. Nie ma w nim fałszu..” powiedziałem
wprawiając ją w osłupienie.
„A skąd ty to wiesz?” spytała zdziwiona.
„No.. Przecież widzę… Ma czystą aurę więc..”
„WIDZISZ AURĘ!!?” Devana o mało nie wybuchła z podekscytowania.
„Nooo.. Przecież ostatnio mówiłem że..”
Chodziło mi o akcję w sekretnym pokoju Drumholdów, jednak wtedy chyba nikt
nie zwrócił na to szczególnej uwagi bo zbyt wiele rzeczy na raz nas zaskoczyło…
„Tylko bogowie widzą dusze śmiertelników..” powiedział zduszonym głosem
Iwan.
„Eee.. Ja..aa .. Nie duszę tylko aurę.. i to jedynie w Skupieniu ..” starałem się
wytłumaczyć.
„No przecież nie jestem bogiem!!” krzyknąłem kompletnie skołowany.
„Nie jesteś.. ale.. jakbyś miał w sobie cząstkę..” powiedziała w zamyśleniu
Devana..
„Te twoje łzy.. Devine tears..” powiedział Iwan.
„Nawet nie żartuj.. to by otwierało zupełnie nową ścieżkę.. Nową drogę..
Nowe.. Nowe gatunki!!” Devana była jednocześnie zszokowana jak i podniecona tą
sytuacją.
„Coś mi się zdaje że idziesz kapkę za daleko” powiedział półgłosem Iwan.
„No ale pomyśl!! Dziecko widzi aurę!!” Devana nie mogła się uspokoić.
„HEJ!” Krzyknąłem. „W tej chwili to najmniej istotna sprawa.. Nie sądzicie?!”
Oboje spojrzeli na mnie z zaskoczeniem, po czym ich myśli chyba znów
wróciły na ziemię.
„Co jest z wami nie tak?!” pytałem.
„Obok leżą trupy, chłopak prosi o przyjęcie do familii, a wy się
podniecacie tym, że ktoś ma nową zabawkę..”
„Przepraszam!!” Devana pierwsza zorientowała się w nietakcie.
„To może wróćmy do Darrena..” powiedziałem akceptując jej przeprosiny.
„W takim razie .. Darren.. Co jest powodem tego, ze chcesz dołączyć do
mojej familii?” Spytała z powagą Devana.
„Pamiętaj, Bogów .. i jak się okazuje Blake`a .. oszukać się nie da, więc.. Jaki jest twój
prawdziwy powód. ?”
„O Pani!! Zawsze pragnąłem zyskać Falnę, by zwiększyć swój poziom alchemika
i uzdrawiacza..” zaczął Darren.
„Weź mi tu nie ściemniaj.. takie bzdury możesz opowiadać koleżankom z klasy.. Ja jestem .. Znacznie starsza..”
powiedziała Devana patrząc na niego tym swoim szczególnym, przenikliwym
wzrokiem.
„ Ja…” Darren w końcu się przełamał. „Ja .. Zawsze chciałem być lepszym
alchemikiem.. Ja..” zwiesił głowę jakby wstydził się tego co chciał powiedzieć.
„Sądziłem że gdy stanę się wystarczająco mądry, znajdę jakiś sposób żeby
pozbyć się Farta i uwolnię naszych ludzi spod jego buta..”
Klęczał na ziemi przed Devaną i sprawiał wrażenie jakby chciał się zapaść
pod ziemię. Po chwili zacisnął mocniej palce na udach i podniósł głowę.
„Poszedłem z nimi, bo obiecali, że jak będę się dobrze spisywał, że jak
sobie zasłużę, to zaprowadzą mnie do Lorda Ikelosa i ten obdarzy mnie Falną..
Jednak..” Przerwał na chwilę, a w kącikach oczu pojawiły się łzy.
„Jednak co?” Iwan nie wytrzymał.
„Okazało się, że ta Familia jest zepsuta.. zła, tak samo jak Fart. Dlatego
jedyne co chciałem, to dotrwać z nimi aż dotrzemy do Orario, a potem na własną
rękę znaleźć kogoś.. Jakiegoś lepszego Boga.”
W jego głosie zabrzmiał smutek i.. Rozczarowanie.
Doskonale rozumiałem jego nastrój. Zazwyczaj gdy mówimy o jakimś Bogu, mamy
na myśli istotę mądrą, dobrą, wyrozumiałą i kochającą. Istotę, dla której jego
dzieci są skarbem, która nienawidzi fałszu, zbrodni i okrucieństwa.
Bóstwo które toleruje, czy wręcz pielęgnuje takie postawy u swoich dzieci,
jest .. czymś nie do pomyślenia. Jest..
„…zaprzeczeniem Boskości..” wyrwało mi się po cichu, gdy moje myśli same
wyszły z moich ust.
„Evilus..” szepnęła Devana jakby łapiąc w lot o czym właśnie pomyślałem.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie jakby zaszokowani tym, co właśnie nam wpadło
do głowy.
„Darren.. Będziesz nam musiał wszystko powiedzieć..” powiedziała poważnym
głosem Devana.
Chłopak tylko pokiwał skwapliwie głową.
„Jednak najpierw.. Zdejmij koszulę.” Powiedziała klękając za nim.
„Jesteś pewna?” Iwan wciąż miał wątpliwości.
„Jako moje Dziecko, nie może działać
na szkodę swojej Familii. Gdyby odwrócił się od swojego Bóstwa, jego dusza była
by przeklęta.” Devana spojrzała twardym wzrokiem na Darrena. Ten nie mógł
widzieć jej wzroku, ale skinął głową słysząc jej słowa.
„Zrobię wszystko co mogę dla dobra Familii. Jednak..” zawiesił głos na
chwilę.. „ Gdyby działania Familii były sprzeczne z moimi poglądami, zanim
podejmę jakąkolwiek akcję, przyjdę i poproszę o zwolnienie z kontraktu.”
dokończył po cichu.
„Złe doświadczenia co..?” mruknęła pod nosem Devana wyciągając z kieszeni
niewielki składany nożyk.
„Akceptuję twoja prośbę.” Powiedziała jednak po sekundzie.
„Sto razy bardziej wolę ostrożne, świadome Dziecko, niż gorliwego tępaka..” rzekła, po czym nakłuła czubek
palca ostrzem. Pojawiła się kropla krwi. Devana zaczęła pisać krwią na plecach
Darrena.
Hieroglify, jeden po drugim pojawiały się jak zaczarowane, jarząc się
delikatnym blaskiem. Po chwili Bogini skończyła i przepisała Status na kartkę
pergaminu w zwykłej Koine.
Darren Rose
Familia – Devana.
Poziom 1
Siła - I 0
Obrona - I 0
Żywotność. - I 0
Zręczność - I 0
Magia. - I 0
„Ufff.. Przynajmniej tyn jes normalny..” powiedział Iwan spoglądając na
kartkę.
„Ze niby o co ci chodzi?!” spytałem wyczuwając ukrytą aluzję.
„A… nic takiego.. tak se tylko myśle nad róznymi dziwactwami, co to od razu
majom pełny wypas..” powiedział jakby mimochodem, podziwiając chmury.
„Hej!! To nie moja wina, że..”
„Spokój natychmiast! Obaj!” Devana nie pozostawiła nam czasu na słowne
potyczki.
Podniosłem ręce do góry w oznace poddania tury, jednak wiedziałem, że to
nie koniec.. Jakieś takie przeczucie miałem że…
„Kolej na ciebie Blake..” powiedziała Devana odwracając się w moja stronę.
„Że co..? Że ja? Niby że..” Kompletnie mnie zaskoczyła.
„Rozpinaj koszulę. Zrobię ci aktualizację statusu..” powiedziała jakby to
było coś.. jak.. nie wiem.. przyniesienie drewna na ognisko czy coś..
„A..ale tak szybko..? dopiero co trzy dni temu..” Byłem zaskoczony i
trochę.. zakłopotany, bo do tej pory nie robiliśmy aktualizacji przy obcych..
Tyle że.. Od teraz, Darren już nie jest Obcy..
Zacząłem powoli rozpinać koszulę. Założę się że to co dostrzegam w oczach
Devany to bardziej wyraz .. bo ja wiem.. Pożądania niż zwykłej ciekawości…
„Ekhm.. Devana..”
„No cio mi dziećko chciało powiedzieć?” spytała jakby mówiła do
niemowlęcia.
„Czemu ja TO mam na piersiach a
inni na plecach?” Pokazując na mój Status
kompletnie zignorowałem jej trochę kpiarski ton.
„Bo jakby my ciebie wtedy na brzuch przekręcili, to byś się nom
przekręcił”.. powiedział Iwan zagadkowo, ale chyba zrozumiałem o co mu
chodziło.
„A.. Może jak już przy tym jesteśmy.. Możemy to przenieść na plecy? Jak u
innych?” Spytałem nieśmiało.
„Przeszkadza ci że jest na piersi?” Spytała Devana trochę ze smutkiem.
„Nie.. To znaczy.. Nie że przeszkadza.. ale..” Nie wiedziałem jak to ująć w
słowa.
„To my se pójdemy kunie zaopatrzyć..” powiedział Iwan ciągnąc za sobą
zdziwionego Darrena za kołnierz .
Uh..
Przynajmniej tyle dobrze.. przemknęło mi przez głowę. Zawsze, gdy Devana
aktualizowała mój Status, czułem się nieswojo.
To znaczy.. Nie że nieswojo, tylko..
No.. Bo jak robiła aktualizację, to najpierw kładła mi dłonie na piersi
żeby mnie „odprężyć” a dopiero potem
zmieniała runy, a gdy to robiła, co chwilę przypadkiem muskając lekko moje..
No.. a dodając do tego fakt, ze w tym czasie ja musiałem leżeć na plecach, a
ona siedziała na mnie okrakiem.. I jedno co widziałem, to ten przeklęty guzik,
który zdawał się na mnie patrzeć tymi swoimi dwoma złośliwymi dziurkami
sugerując, że jak tylko zechce, to się znów rozepnie, a wtedy.. „Ooooch….”
I gdy poruszała czasem biodrami „bo
kościsty jestem i ją uwiera” .. a Iwan chrząkał w jakiś taki dziwny sposób
zajmując się Klemensem, to wtedy..
Nie żebym narzekał, ale.. zawsze z niewiadomego powodu gorący pot mnie
oblewa, a akurat tam gdzie Devana stara się znaleźć wygodne miejsce by oprzeć
swoja pupę to tam.. wtedy.. ten.. się ..
ten.. i ja wtedy.. i ona się wierci i.. Oooohh!!
Cholera by to!!!!
„Jakoś.. wolałbym być .. zwyczajny..” szepnąłem starając się jej nie
patrzyć w twarz, mając świadomość że moja jest na pewno czerwona jak cegła.
„Hmmm.. mogła bym.. To prawda..” powiedziała w zamyśleniu Devana
poprawiając się jakby coś ją gdzieś gniotło.
„Ale ciężko by mi było znieść roczną rozłąkę..” powiedziała ze smutną
miną..
„Rozłąkę?!” Zaskoczenie odsunęło moje myśli troszkę poza jej pośladki szczelnie
przywierające do moich bioder…
„Wiesz.. Falna to kontrakt. Raz spisany – jest wieczny.. chyba że obie
strony zgodzą się go rozwiązać.. Ale wówczas..” Devana uniosła się lekko
ściskając mnie przy tym udami..
„Następny kontrakt z tym samym Bóstwem, może być zawiązany dopiero po
roku..” powiedziała, po czym znów na mnie lekko usiadła.. Krew uderzyła mi do
głowy.
Jak nie
przestanie, to chyba coś mnie rozerwie.. pomyślałem starając się skupić na czymś innym
ale.. No właśnie, nie było na czym.. Devana pochyliła nieco swoją głowę, a jej
włosy, luźno rozpuszczone, opadły po obu stronach chowając nasze twarze przed
światem…
„To.. Jak tam mój Status?..” spytałem ją nieśmiało, jednocześnie łapiąc ją
za ramiona i odsuwając od siebie.
„A.. Status.. Właśnie.. bo wiesz.. tu jest coś dziwnego..” mówiła beztrosko
chichocząc i starając się wyłgać z sytuacji w która nas oboje wpakowała…
Oparłszy się lewą dłonią o mój bark, prawą zaczęła pisać runy, a jej oczy..
.. Jej oczy otwierały się coraz bardziej, tak jak jej usta, w miarę jak
pisała runy. Momentalnie straciła zainteresowanie czymkolwiek dookoła skupiając
się bez reszty nad hieroglifami. Cały czar chwili prysł jak bańka mydlana, gdy
porwała skrawek pergaminu i gorączkowo zaczęła przepisywać runy tłumacząc je na
Koine.
„To jest nienormalne.. To się nie dzieje naprawdę..” mamrotała do siebie
pisząc słowo po słowie, a następnie podając papier Iwanowi który właśnie wrócił
od koni.
Ten tylko zerknął, a następnie..
„To rześ poszed po bandzie..” powiedział cicho siadając z rozdziawioną gębą
na tobołkach tuż za nim.
„O co chodzi..? Co jest nie tak?” Pytałem, podczas gdy moje myśli jednak
wciąż błądziły wokół tego małego zdrajcy, który był na krawędzi poddania się.
Tak samo zresztą jak moja .. dolna połowa, która zwyczajnie pogodziła się z
losem i zaakceptowała ciepło kobiecych pośladków..
„Devana..”
„Devana!..” Iwan powtórzył drugi raz głośniej starając się zwrócić jego
uwagę.
„C..cco?” spytała lekko rozkojarzona, podczas gdy starała się znów dostrzec
otoczenie.
Jeszcze przed sekundą jej oczy były zamglone i sprawiały wrażenia jakby
dusza ich właścicielki przebywała w innym wymiarze.
„Wiecur się bydziecie aktualizować
do woli, ale teroz może bys się skupiła na łotoceniu co?!” Iwan był tym razem
daleki od złośliwości, po prostu chciał przywołać nas oboje do porządku.
Devana nareszcie opuściła swoje wygodne siedzisko na moich biodrach i
zmieszana wstała otrzepując nogawki spodni.
„Całe
szczęście że już nie podróżuje w sukience..” pomyślałem, i następna
fala gorąca rozeszła się po moim ciele, gdy wyobraziłem sobie nieco zmienioną
wersję aktualizacji Statusu…
„Blake!!”
Ostry głos Iwana wyrwał mnie z moich myśli.
„Weźcie się w kuńcu razem ten tego,
bo jak kiedy tymu prawickowi Harpia gołym zadkiem w łocy przyświeci, to zejdzie
na zawał zanim mu zdąży głowe łoderwać..” Iwan mamrotał jakby do siebie kręcąc
głową.
Spojrzeliśmy po sobie z Devaną zawstydzeni, jednak tym razem Iwanowi się
upiekło. Devana porwała z jego palców kartkę z moim Statusem i podała mi bez słowa.
Wystarczył jeden rzut oka by zrozumieć ich zdziwienie.. Z resztą..
Zdziwienie to delikatne określenie.
Sam, wpatrując się w kartkę nie mogłem zrozumieć tego co widziałem.
Blake Waldstein
Famillia - Devana
Poziom1
Siła - D 529
Obrona - D 593
Żywotność. – C 680
Zręczność - A 862
Magia. -E 482
Umiejętności:
Divine Tears - Direct link
Soul shield - Permanent
Czary:
Skupienie (Aktywacja: Siłą woli)
To było jak dotknięcie niemożliwego. Nie miałem żadnego racjonalnego
wytłumaczenia na tak wielki postęp w zaledwie kilka dni.. Do tego ta nowa
umiejętność.. Co się ze mną dzieje?! Myślałem
wpatrując się w trzymaną w dłoni kartkę.
Dłonie zaczęły mi się trząść. Jedno co przychodziło mi do głowy, to..
„…jestem demonem…” szepnąłem jakby do siebie.
„Nie mam pojęcia jak.. Nie wiem skąd.. Ja… Ja Nie wiem!!” prawie
wykrzyczałem te słowa nawet nie patrząc wokół.
„Mogę zerknąć?” powiedział Darren biorąc kartkę z moich dłoni.
„Możesz nam opowiedzieć DOKŁADNIE co się wydarzyło ostatniej nocy?”
powiedział po chwili kładąc nacisk na „Dokładnie”…
Opowiedziałem wszystko. Od momentu gdy Puszczyk mnie obudził, przez walkę z
napastnikami, aż do chwili, gdy poszedłem do Darrena pilnującego koni.
„Mówiłeś, że gdy te dusze jakby wnikały w ciebie.. że czułeś coś w rodzaju
mocy.. energii przepełniającej ciało..?” zapytał gdy skończyłem swoją opowieść.
„No.. tak… Jakby jakaś moc dodawała mi siły..” powiedziałem nieśmiało nie
rozumiejąc w ogóle do czego on zmierza.
„Hm..” ..mruknął zagłębiając się w myślach.
Przez chwilę drapał się po brodzie na której dopiero niedawno zaczęły
rosnąć nieśmiałe czarne włoski…
„Nie mam doświadczenia i mogę się mylić, ale sądzę..” zawiesił głos na
chwilę..
„Myślę, że to ma cos wspólnego z Dziadami..
Z tymi duszami które jakby Wnikały w
ciebie .. jak powiedziałeś. Myślę że one..”
„Że one przekazały ci jakoś część swojej Excelii..” Dokończył trochę nieśmiało.
„Oczywiście nie mam żadnego doświadczenia i nie mam pojęcia czy choć
procent z moich przypuszczeń będzie prawdziwy..” powiedział po chwili wbijając
wzrok w ziemię.
„Jak to część Excelii?!” spytałem zdumiony.
„No.. Jeśli dusza nie odejdzie do Edenu czy nie podda się Reinkarnacji,
tylko pozostanie w tym świecie, między nami, to istnieje szansa, że zachowa też
część swojej Excelii.”
„No ale niby jakim cudem?” Iwan nie wydawał się być przekonany.
„Wszystko co w jakiś sposób istnieje w naszym świecie, ma swoją Materialność. Nawet zjawy w pewnym
sensie mają ciała, czy też raczej ich
substytut w postaci czystej energii. I choć wydaje się to niemożliwe, mogą w
sobie zawierać cząstkę Excelii posiadanej za życia.” Tłumaczył w zamyśleniu
Darren.
„Oczywiście, materialne ciało jest o wiele bardziej Pojemne, więc eteryczna
zjawa ma tej Excelii niewiele, jednak..”
„..Jednak to by tłumaczyło twój niebywały wzrost na Statusie..” szeptem dokończyła za niego Devana..
„Dokładnie. Jednak wygląda na to, że
dusze i Excelia są ze sobą jakoś powiązane, więc jeśli te dusze oddały swoja
Excelię tobie, to..”
„To odeszły I już nigdy więcej ich nie zobaczę..” powiedziałem smutno chyba
rozumiejąc co chciał powiedzieć.
„Tak, ale.. Nie do końca..” odparł zamyślony.
„Skoro jak powiedziałeś Wnikały w
ciebie, to może znaczyć iż przekazując ci swoją Excelię, nie odeszły do Edenu..
lecz.. połączyły się z Tobą.”
„Połączyły? Czyli one wszystkie..
Nawet ci zabici.. Uhh..” Nie mieściło mi
się w głowie, że tyle dusz może przebywać razem w jednym ciele. A zwłaszcza te,
które sam odesłałem w zaświaty. Zwłaszcza, że.. Poczułem się nieswojo na samą
myśl, że Allany, czy moi rodzice mogli oglądać moją ostatnią Aktualizację Statusu.. Zwłaszcza
Allany..
„Myślę, że dusze scalone z tobą osiągnęły swój cel który trzymał je w tym
świecie, i od teraz będą po prostu zwyczajną cząstką ciebie..” powiedział
Darren, jakby rozumiejąc moje rozterki.
„Poza tym.. Jeśli wiele dusz wciąż krąży wokół nas.. to tak było od zawsze,
i jakoś nigdy nam to nie przeszkadzało.. Prawda?” Dodała niepewnie Devana która
chyba ma podobne odczucia jak ja…
Wygląda na to, że po prostu muszę oswoić się z tą świadomością.. Jednak..
pozostaje jeszcze jedna kwestia.
„A ten Soul Shield?! Co to takiego?”
„Chyba ochroni cię przed czymś.. czy coś..” powiedział w zamyśleniu Darren.
„Mówiłeś że jedna zjawa rzuciła się na ciebie ale została odparta..” dodał.
„No.. niby tak, Wyglądało jakby się odbiła, jednak..”
„To może być to.” Odparł.
„Nie pytaj mnie jakie to może mieć zastosowanie w realnym świecie, bo nie
wiem, tylko zgaduję.. ale .. Na pewno ci się przyda, bo jak do tej pory
nauczyłem się jednego..” powiedział robiąc przerwę by zaakcentować swoje słowa.
„Kiedy w grę wchodzi Falna.. Nic nie dzieje się niepotrzebnie..” dokończył
z przekonaniem.
„Skąd takie przekonane?” spytała Devana.
„Kto jak kto, ale Ty Pani, powinnaś wiedzieć..” powiedział skłaniając głowę
z szacunkiem.
„Bogowie obdarowując swoje Dzieci Błogosławieństwem, jakby przekazują im
cząstkę siebie.. A jako istoty wyższe, nie mogą się mylić, więc Falna, ich
cząstka w duszy Dziecka, nie będzie się kształtować bezładnie..” wyjaśnił
spoglądając Devanie prosto w oczy z szacunkiem.
„Naprawdę.. chciałabym podzielać twój optymizm..” powiedziała Devana.
„Część bóstw nawet nie ma pojęcia co Falna
oznacza..” dodała z kwaśną miną.
To prawda.. Jeśli można wierzyć opowiadaniom Iwana i niektórym starym
podaniom, czasami bóstwa są bardziej .. tępe i bezradne niż zwykli ludzie…
„Jednak Falna nie ma aż tak dużo
wspólnego z Bóstwami..” powiedział po chwili Darren.
„Bóstwa udzielają Błogosławieństwa, czyli obdarzają Falną.. jednak..” tu
zawiesił głos na moment..
„Jednak to nie jest do końca tak..” dokończył jakby niepewny naszej
reakcji.
„Błogosławieństwo, to nie tyle Obdarowanie samo w sobie, tylko jakby przepustka
dana Dziecku, by mogło korzystać z
Falny. Z Boskiej cząstki która jest wszędzie. Dzięki temu ta wnika w Dziecko, i kształtuje je na swój sposób,
sama jednak pozostając jakby zupełnie niezależną istotą… Czymś w rodzaju Anioła
stróża, Nadzorcy zawiadującego
wszystkimi zmianami jakie zachodzą w Dziecku po otwarciu na Falnę, i
dobierająca najlepsze dostępne zestawy zdolności, zależnie od jego
predyspozycji. ” powiedział trochę niepewnym głosem.
„To brzmi prawie jak jakaś herezja..” powiedział cicho Iwan spoglądając na
Darrena spod sumiastych brwi.
„W takim razie, czemu gdy dwóch ludzi awansuje, czasem zdarza się, że mają
zupełnie różne ścieżki dalszego rozwoju?!” Zaperzył się Darren.
„Bo każdy jest inny..” .. Iwan próbował się bronić.
„Właśnie!!”
„Jednemu przy awansie Falna da do wyboru trzy różne umiejętności, a innemu
tylko jedną, zamykając tym samym drogę w inną stronę!!”
„To prawda..” powiedziała w zamyśleniu Devana.
„Były takie przypadki..” kontynuowała.
„Większość moich Dzieci przy
pierwszym awansie mogła wybrać dodatkowe umiejętności. Łowca. Strzelec.
Tropiciel…” Przerwała na chwilę spoglądając w żar ogniska.
Wiedziałem, że wspominanie Dzieci
które odeszły jest dla niej bolesne, więc bezwiednie otoczyłem ją ramieniem.
„Zdarzało się jednak, że Dziecko
miało tylko dwie, lub nawet raptem jedną możliwość do wyboru..” powiedziała w
zamyśleniu, przytulając się do mnie.
Jednak tym razem, nie było w tym żadnego podtekstu. Jedynie chęć ucieczki
przed wspomnieniami…
„Jednak.. gdy tylko jedna możliwość
wchodziła w grę, to bonusy otrzymane dzięki niej, przewyższały te, otrzymane
dzięki wybranym z większej puli…” dodała, a jej oczy zwęziły się trochę, jakby
starając się wpatrzeć w dawno zapomnianą, wypartą przeszłość.
„No właśnie!!” skwapliwie potwierdził Darren.
„I dlatego uważam, że choć nie znamy jeszcze sposobu na wykorzystanie tej
umiejętności, to jej przydatność nie ulega wątpliwości, a dopiero przyszłość
pokaże nam jak tego używać!”
„No dobra, ale niby skund waso mundrość mo takie wiadomości?” spytał z
przekąsem Iwan.
„No.. Przeczytałem taką książkę..” powiedział cicho , a jego głos prawie
zanikał w szumie drzew…
„Książkę..” powtórzył Iwan gładząc się po brodzie..
„A dokładnie jaką?” zapytał, choć sądząc po uśmiechu, już znał odpowiedź.
„Anatomya Falny” Ferdynanda Crazy`ego..” powiedział cicho Darren.
„To wszystko jasne..” powiedział Iwan śmiejąc się do siebie.
„Ze co jest jasne?” spytałem nie wiedząc o co chodzi.
„Ferdynand Crazy był znany ze swoich kontrowersyjnych tez, i nikt przy
zdrowych zmysłach nigdy nie brał jego wynurzeń na poważnie..” odparła Devana
spoglądając z kwaśną miną na swoje nowo upieczone Dziecko.
Darren spuścił głowę zawstydzony, jednak.. Gdy sięgnąłem swoim czarem w
jego stronę, to oprócz wstydu wyczułem.. Pewność siebie. Ukrytą przed światem
wiarę w swoje przekonania.
„Jednak sama w pewnym sensie potwierdziłaś te tezy..” powiedziałem
spoglądając na nią z ukosa.
Dla mnie, to co powiedział wydawało się mieć jakiś sens.. Oczywiście nie
miałem takiego doświadczenia jak Iwan czy Devana, jednak.. Jednak to może
właśnie kwestia doświadczenia? Stałe obcowanie z utartymi schematami może
powodować, że tak do nich przywykniemy, iż jakiekolwiek inne stwierdzenie nie
pasujące do naszego systemu zostaje od razu napiętnowane jako niewłaściwe i
odrzucone…
Przypomniała mi się walka moich rodziców o akceptację mieszańców…
Gdy pierwszy raz w naszej wsi pojawili się zwierzoludzie, miałem osiem lat.
Dla mnie, byli zabawni.. Ich uszy i ogony, takie puszyste, były zupełnie
jak u naszego kota, a nawet zachowanie częściowo ich przypominało…
Gdy zjawili się u nas, od razu wzbudzili sensację.
Poza Iwanem, wszyscy mieszkańcy byli ludźmi, więc obecność zwierzołaków
była dla nich taką nowością, że wylegli na ulicę by oglądać ich z każdej strony
jak jakieś dziwactwa.
Gdy poprosili starszyznę o pozwolenie na osiedlenie się, spotkali się ze
stanowczą odmową.
„Nie potrzeba nam odmieńców w naszej
wsi..” usłyszeli.
Mało brakło, a zrezygnowani udali by się w dalszą drogę, gdyby nie moi
rodzice.
„Co znaczy Normalność ?”
„Kto i dla kogo jest odmieńcem?”
„Czy to ich wina, że Bogowie zabawili się nami tworząc hybrydy?”
„Czy wolno nam porzucić na pastwę losu istoty, które tak jak i my, przyszły
na świat nie prosząc o nic ponad zwyczajną akceptację?”
Na szczęście, zanim rada wioski zebrała się na narady, dzieci wzięły sprawy
w swoje ręce.
Pamiętam jak Allany biegała w kółko starając się złapać ogon najbliższego
kotołaka, a gdy się jej to w końcu udało, padli oboje na ziemię zanosząc się ze
śmiechu.
Inne dzieci poszły w ich ślady, i po jakimś czasie wszyscy, wliczając w to
mnie, bawiliśmy się na całego nie zważając na krzywe spojrzenia niektórych starszych.
Wśród dorosłych zapanowała konsternacja, jednak to pozwoliło rozluźnić atmosferę.
Koniec końców, początkowa niechęć została przełamana i zwierzoludzie stali się
częścią naszej społeczności. Pożądaną częścią. Ich zmysły, dużo lepsze od
ludzkich, czyniły z nich wspaniałych myśliwych, więc szybko doceniliśmy
korzyści płynące z ich obecności.
Dlatego zamiast poddawać się nastrojowi zwątpienia powiedziałem:
„Może to bzdury, ale bardzo prawdopodobne. Zresztą, niezależnie od
wytłumaczenia, umiejętność pozostaje, a to czy, i w jaki sposób będzie
przydatna – okaże się dopiero w praniu…” stwierdziłem ucinając na razie
wszelkie dysputy na ten temat.
Niezależnie od tłumaczenia, fakt pozostaje faktem, i obecność nowej
umiejętności oraz potężny zastrzyk Excelii nie ulegają wątpliwości. Coś
definitywnie nie jest normalnego, ale nie pozostaje mi nic innego niż po prostu
to zaakceptować, i korzystać ile się da. Przyczyna sama się kiedyś odkryje.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
Jak na razie pozostaje nam teraz zdecydować Co dalej?...
No właśnie.
„To co dalej?” spytałem patrząc na resztę drużyny.
„Jak CO?..” Iwan wydawał się być zaskoczony moim pytaniem.
„Dyćmy som już w drodze do Reanore.. Co byś kcioł teroz idnego wymodzić?”
spytał ze zdziwieniem.
„No.. Musimy cos zrobić z trupami i ..”
„Możemy je wrzucić do tego dołu tam..” powiedział cicho Darren.
„To będzie jak .. zadośćuczynienie..” dodał patrząc w ziemię.
„Zadośćuczynienie..” powtórzyłem
za nim w myślach.
Wrzucenie ciał prześladowców, do grobu ich ofiar. By podzielili ich los i
mieli szansę na.. pokutę..? może pojednanie? To głupie myśleć tak o zwykłych trupach,
jednak po wydarzeniach podczas Dziadów, moje spojrzenie na te sprawy
diametralnie się zmieniło.
„Tak.. to dobry pomysł. Ale.. Mamy szansę zawalić ten loch?” spytałem
Darrena.
„Chyba tak, ale czemu?”
„Bo chciałbym, żeby to były ostatnie ciała które tam spoczną..”
powiedziałem bezwiednie. Jakby wiedziony wewnętrznym pragnieniem, chciałem
zamknąć ten grób, zamykając w nim kości sprawców.
„To się da zrobić” powiedział, po czym zajął się przygotowaniami.
Po jakimś czasie przytroczyliśmy zwłoki do siodeł i nasza niewielka procesja ruszyła w stronę
jaskini krasowej.
Faktycznie, gdyby nie znać tego miejsca, można by przejść obok w odległości
zaledwie paru metrów i się nie zorientować że tuż obok, niewielka dziura w
ziemi skrywa olbrzymich rozmiarów jaskinię.
Iwan oczywiście chciał tam najpierw zajrzeć Z ciekawości.. ale Devana wybiła mu to pięścią z głowy.
Wrzuciliśmy tam ciała, po czym Darren umieścił dookoła wylotu jakieś
zawiniątka.
Kazał się nam odsunąć na dość dużą odległość, po czym podpalił cienki
sznurek prowadzący do paczuszek.
Smużka dymu i drobne iskry podążały za linką aż dotarły do pierwszego ładunku.
„KAAAABOOOOOOMMMM!!!”
Potężny wybuch rozerwał na strzępy poranną ciszę, wyrzucając jednocześnie w
powietrze wielkie grudy ziemi, kamienie i kawałki drzew.
Przygięliśmy się do ziemi chowając głowy w ramionach, chroniąc się przed
spadającymi szczątkami.
Przez chwilę nic nie słyszałem, tylko wysoki szum w uszach, który po jakimś
czasie ustąpił.
Gdy w końcu przestały z nieba spadać kamienie i gałęzie, odważyliśmy się
podejść do miejsca w którym był wlot do jaskini.
Naszym oczom ukazała się olbrzymia niecka w ziemi, powstała po zapadnięciu
się stropu leja krasowego.
Zapadlisko miało może z dwadzieścia metrów średnicy a głębokie na dobre
pięć metrów.
Kilka drzew, które jakimś cudem ostały się na skraju leja, miało połamane
gałęzie, obdartą korę i pourywane szczyty.
„Ehm… mówiłeś że podobno szukasz siły by pozbawić władzy Farta nad waszymi
ziemiami..?” spytałem retorycznie spoglądając na przedsionek apokalipsy otwarty
przed moimi oczami.
„Gdyby to było takie proste..” powiedział Darren patrząc mi przez ramię.
„Prawdziwą władzę ma Lord Ikelos.. a jego Familia nie da się nabrać na
marne pirotechniczne sztuczki..” powiedział zabierając się do dokończenia
dzieła.
Kilka paczuszek i kabooomów
próżniej okolica wyglądała jak po przejściu kataklizmu, jednak nikt nie mógłby
nawet podejrzewać że gdzieś, pod stopami, leży masowy grób wielu istot. Darren
zebrał w lesie kilka szyszek i wytrząsnął na chustkę ich zawartość. Dorzucił do
tego garść różnych nasion, i wszystko solidnie namoczył w jakimś specyfiku.
Następnie rozsiał wszystko po okolicy skrapiając resztką płynu.
„Co to?” spytałem z ciekawością.
„Taki .. Ulepszony nawóz.. przyspiesza kiełkowanie i wspomaga początkowy
wzrost…” powiedział chłopak.
„Za miesiąc będzie tu zagajnik pełen ponad półtorametrowych drzewek” dodał
po sekundzie.
„To coś wspaniałego!!” nie mogłem powstrzymać zachwytu.
„Gdyby to zastosować w rolnictwie, głód już nigdy..”
„To tak nie działa” przerwał mi Darren kręcąc głową.
„Przyspieszony metabolizm powoduje, że organizm szybciej się starzeje, więc
nie da się utrzymać żadnego produktu w świeżości. Ziarno takiego zboża rozpadło by się w pył
chwilę po wymłóceniu..” powiedział wzruszając ramionami.
„Więc te drzewa..”
„Za kilkanaście lat umrą ze starości, jednak w tym czasie zdążą już urosnąć
nowe, zwyczajne, które przetrwają dziesięciolecia.”
„Oh.. nie wiedziałem..” powiedziałem trochę zaskoczony. Wtem, okropna myśl
zaświtała mi w głowie.
„A co, gdyby podać ten specyfik..” aż bałem się dokończyć.
„Ludziom?”
Kiwnąłem głową w odpowiedzi.
„Nic by się nie stało.” Odrzekł wzruszając ramionami, po czym wypił
ostatnie kilka kropel specyfiku.
„Ohyda..” mruknął krzywiąc się z niesmakiem.
„Działa tylko na rośliny, a i to nie wszystkie.” Powiedział wciąż się
krzywiąc.
Kątem oka zobaczyłem ze Iwan z Devaną z rozbawieniem obserwują tą scenę.
„Wiedzieliście o tym..” stwierdziłem bardziej niż spytałem.
„To nie jest nowy wynalazek.. ale praktycznie się go nie używa, bo
wyjaławia glebę..” powiedział za nich Darren.
Było mi trochę głupio, że jako jedyny z całej czwórki nie miałem o tym
bladego pojęcia.
Gdy wróciliśmy do obozu pozostała jeszcze tylko jedna sprawa.
„Przeglądnijmy to co znalazłem w jukach..” powiedziałem wyjmując z kieszeni
kilka świtków i list,
Te kilka papierów nie było zbyt wiele warte jeśli chodzi o informacje, poza
pergaminem ze Statusem Kapitana.
Okazało się, że dowódca nazywał się Allen Cox i miał poziom drugi.
Co prawda jego statystyki świadczyły że dopiero co awansował, jednak gdy
przypomniałem sobie naszą walkę, różnica w sile i szybkości ukazywała aż nad to
przepaść pomiędzy poziomami.
Gdyby Puszczyk nie kupił mi tej jednej, jedynej sekundy swoim kopnięciem,
to…
Z niedaleka dobiegło mnie ciche parsknięcie.
Wszystkie
konie w okolicy to demony, czy tylko ja mam takiego pecha..? pomyślałem,
po czym zarejestrowałem ciche, choć zjadliwe pierdnięcie.
Nieważne.. pomyślałem
przechodząc do innych papierów.
Naszą uwagę przykuła koperta z woskową pieczęcią zaopatrzoną w inicjały „DF”.
Devana złamała ją jednym ruchem i otwarła.
Przez chwilę wpatrywała się w pismo po czym podała papier Iwanowi.
Ten, zaczął czytać na głos.
Szanowny Lordzie Ikelos.
Doceniając
ogrom wysiłku włożony w nasze wzajemne relacje biznesowe pragnę zauważyć, że
coraz więcej problemów przysparzają nam Gniazda.
Większość z
nich stała się Dzika, przez co utraciliśmy nad nimi jakąkolwiek kontrolę.
Potwory zaczynają się w nich mutować i wykraczają poza nasze możliwości by je
poskromić. Z sześciu, jedynie dwa najbliższe Gniazda w dalszym ciągu są pod
naszą kontrolą, a i to z ledwością, ponieważ pozostał nam przy życiu tylko
jeden Poskramiacz. Poza tym, Twoi ludzie wykazując się niebywałym chamstwem i
pewnością siebie, zwracają na siebie coraz więcej uwagi, przez co jedna z czterech
drużyn została zgładzona.
Dodatkowo,
miejscowemu chłopstwu zamarzyła się bohaterka, i zaczynają wnikać w nasze działania.
Zniszczyli
jedno Gniazdo i zmierzają w stronę następnego. Jeśli czytasz to pismo, to
naszym ludziom udało się ich unieszkodliwić, jednak ich obecność może oznaczać
że Gildia macza w tym swoje palce, ponieważ jeden z nich na pewno był
poszukiwaczem przygód na co najmniej drugim poziomie.
W związku z
czym Uprzejmie proszę.. Nie. Nalegam, by Wasza Lordowska mość wysłał nam choćby
i niewielki oddział wysokopoziomowych poszukiwaczy przygód i kilku
Poskramiaczy. W przeciwnym razie nie ręczę że uda nam się w dalszym ciągu
utrzymywać pod kontrolą pozostałe dwa gniazda, a w szczególności utrzymać w
tajemnicy całe nasze przedsięwzięcie.
Z wyrazami
szacunku
Donald Fart.
„No to jesteśmy w domu..” powiedział Iwan kończąc czytanie.
„Wszystko wskazuje na to, że Fart współpracuje z Ikelosem” dodał.
„W dodatku, istnieją mocne przesłanki by sadzić, że Ikelos należy do
organizacji Evilus…” dodała Devana w
zamyśleniu.
Ciarki przeszły mi po grzbiecie.
Evilus.. Ci, przez
których straciłem rodziców… Znowu są aktywni i znowu działają na naszych
ziemiach…
Bezwiednie zacisnąłem pięści.
„Spokojnie Blake.. Spokojnie.. Dopadniemy ich.. ale jeszcze nie jesteś
gotowy...” Cichy głos Iwana przywrócił
mi świadomość.
Rozluźniłem dłonie, dzięki czemu zbielałe kostki palców zaczęły odzyskiwać
swoją naturalną barwę.
„Co to za Gniazda?” spytałem patrząc na Darrena.
„Nie mam pojęcia. Nigdy przy mnie na ten temat nie rozmawiali.” Odparł.
„Jednak.. Czasem mówili coś o.. jakby.. hodowaniu potworów na sprzedaż.. czy
coś..” powiedział po namyśle. „Jednak nigdy nie byłem tego świadkiem” dodał po
sekundzie.
„Gniazda, to pewnie Lochy..”
powiedziała cicho Devana.
Obróciliśmy się patrząc w jej stronę.
Siedziała na ziemi z podkurczonymi nogami, obejmując kolana ramionami i
wpatrywała się w ogień.
Widać było, że nad czymś intensywnie myśli.
„To Chłopstwo, które zniszczyło jedno z nich, to ewidentnie my, a
zniszczone Gniazdo, to Dirthall.” Powiedziała dalej zapatrzona w ogień.
„Widać że Fart nie dopuszczał nawet możliwości, że jego ludzie mogą
zawieść..” dodała po chwili.
„Em… wiecie.. tak tylko myślę..” zacząłem nieśmiało zastanawiając się nad
tym wszystkim.
„Bo… tak tylko myślę.. Przecież Iwan nie jest jakimś nieznajomym..
Przemierza te okolice od dawna, dłużej niż Fart żyje.. więc .. powinien
wiedzieć kto zniszczył Dirthall.. Powinien wiedzieć, że ma trzeci poziom .. I
że jego ludziom nie uda się go ot tak unieszkodliwić…”
„Gdyby nie Ty, udało by się.. Dzięki Darrenowi..” powiedział Iwan patrząc z
ukosa na chłopca, który właśnie sprawiał wrażenie jakby chciał zapaść się pod
ziemię.
„No tak, ale.. pisać taki list, gdy jednak nie ma się pewności że wszystko
się powiedzie..” w dalszym ciągu nie byłem przekonany.
„Racja..” podchwyciła Devana, jakby rozumiejąc moje wątpliwości.
„Ktoś taki jak Fart, zabezpieczyłby się z każdej strony i na pewno nie
napisał takiego listu, gdyby nie był pewien, że trafi do adresata…”
„No.. co prowda to prowda.. Ktoś kto mo kopalnie opali i ćwierć gór Beor na
własność nie byłby taki gupi..” zgodził się Iwan.
„A co jeśli ten list jednak trafił do adresata?” spytał nagle cicho Darren.
Spojrzeliśmy na niego jak na komendę.
„No.. bo jest tak napisany że..” zaczął się trochę gubić pod naszym
wzrokiem.
„Spokojnie.. lepiej czasem powiedzieć coś głupiego niż nie odezwać się
mając rację..” powiedziałem starając się dodać mu otuchy..
Chyba nie bardzo mi wyszło.. W każdym razie.. wygląda na to, że sam stałem
się przykładem kogoś mówiącego coś głupiego…
„Chodzi mi o to..” rzekł po chwili „ .. że choć go szczerze nienawidzę, to
myślę, że ten list był bardziej pisany… Do was…” dokończył z wyrazem ulgi na
twarzy.. Jakby zrzucił jakieś brzemię.
„Jak to Do nas?!” spytałem, może trochę za ostro.
„No bo.. Niezależnie w czyje ręce by wpadł, niesie ze sobą masę informacji,
a jednocześnie nawet gdyby trafił do Ikelosa, to ten, nie mógłby go posądzić o
zdradę…” powiedział cicho.
„Faktycznie.. Jeśli tak na to spojrzeć.. Gdyby trafił w ręce Ikelosa, to
byłby jak zwykła prośba o wsparcie.. Jednak dla nas, to kopalnia wiedzy…”
powiedziałem w zamyśleniu.
„Pomyślcie. Gdybyście się bardzo bali, i szukali pomocy, jednocześnie nie
wiedząc komu można zaufać.. to jak poprosilibyście o pomoc?”
Z jednej strony miałem świadomość, że to bydle dobierało się do Devany i w
okrutny sposób traktowało podległe sobie wsie.. Jednak.. Co, gdyby to była
tylko fasada? Gdyby to kto inny sprawował realną władzę?
„A co jakby cie tyn Cox zaciukał? A potem nos? Dupa by z tego była i
tyle..” powiedział nie przekonany Iwan.
„To było ryzyko, i dlatego list jest adresowany do Ikelosa, i sformułowany
w neutralny sposób..” powiedziała cicho Devana.
„Gdybyśmy zginęli, to nic by się nie stało, Ikelos wysłałby wsparcie, albo
i nie, i wszystko było by jak dawniej…” mówiła w zamyśleniu pocierając palcami
skronie.
„Ale gdyby się nam powiodło.. dostalibyśmy dużo ważnych informacji, jakby
przez przypadek..”
„No tak..” powiedziałem.
„Gdyby to miało być tylko do Ikelosa to starczyło by napisać: Jedna twierdza zniszczona. Silni wrogowie.
Dwie drużyny padły. Potrzebne wsparcie. I tyle..” powiedziałem zastanawiając się nad
tą sprawą.
„No, niby tak, ale to nie zmienia faktu, że chciał nas zabić..” powiedziała
cicho Devana.
„To co, wracamy do gospody i bierzemy go na spytki?” Iwan wyraźnie się
podniecił na samą myśl o przetrzepaniu komuś skóry.
„Fart wyruszył z powrotem zaraz po nas. W tej chwili będzie już daleko, a
poza tym..” Darren zawiesił głos w
zamyśleniu.
„Poza tym to nie było by rozsądne.” Dokończył po chwili.
„Co masz na myśli” spytałem zerkając na niego.
Wydawał się naprawdę ciężko nad czymś rozmyślać.
„A co jak się pomyliłem i on nie szuka pomocy, tylko napisał ten list z
przekonaniem że zginiecie?” spytał zamyślony.
„Niczego nie możemy potwierdzić, a poza tym.. Załóżmy że go dogonimy, i co
dalej?”
„No.. Grzecnie go poprosimy, coby nom wsyćko ładnie wyśpiewoł…”
Coś mi się zdaje, że Iwanowe Grzecnie
nie pochodzi ze zwyczajnego słownika, a sądząc po jego minie, jego znaczenie
też jest dość .. odległe od tego, do którego przywykliśmy… pomyślałem
wzdrygając się lekko.
„Musielibyśmy wpierw pokonać jego obstawę, a ja mam wyczerpany limit trupów
na ten tydzień...” powiedziałem starając się przybrać żartobliwy ton.
Chyba nie za bardzo mi to wyszło, bo Devana spojrzała na mnie z taką miną,
jakby serdecznie mi chciała nakopać..
„Ni ma sprawy.. Mój sie resetuje co wiecur..” powiedział nonszalancko Iwan.
„Nie sądzicie że dość ludzi zginęło?!” powiedziała Devana spoglądając z
wyrzutem to na mnie to na Iwana.
„Na dyć ino zartujemy..” bronił się Iwan.
„Niezłe mi żarty, szczególnie gdy dopiero co pogrzebaliśmy zmarłych..”
odparła ucinając resztę rozmowy.
„Nie to miałem na myśli..” starałem się wybronić, jednak jej mina nie
wyglądała na przekonaną.
„Poza tym, to i tak bez sensu.” Dodałem po chwili.
„Załóżmy że ich spotkamy.. Musielibyśmy znaleźć sposób, żeby z nim
porozmawiać na osobności, co może być
wręcz niewykonalne, a nawet gdyby się udało, to co jeśli się mylimy ? Wiedzieli
by że ich wiadomość nie dotarła do Ikelosa, a także, że znamy w przybliżeniu
ich liczebność i działania..”
„Jak się okaze ze Fart nie bydzie współpracować, to się go ucisy i tyle..”
Iwan oczywiście miał gotowe proste rozwiązanie..
„Jeśli Fart zniknie, to kto będzie rządził kopalniami i okolicą?” spytał
Darren retorycznie.
„Nie dość, że posłalibyśmy im wyraźny sygnał o rozpoczęciu wojny, to
jeszcze zdjęlibyśmy ostatni kaganiec powstrzymujący tych bydlaków przed totalną
samowolą.” Powiedział, uświadamiając nam ponurą rzeczywistość.
Likwidacja Farta nie dość że nie poprawiła by sytuacji, to wręcz pogorszyła
by i tak ciężkie życie mieszkańców.
„Następny punkt do coraz dłuższej listy..” powiedziałem jakby do siebie.
„Że co niby?” spytał Iwan.
„No wiesz.. Miałem tylko pojechać do Reanore żeby zyskać trochę siły go
obrony jednej wioski, a tu nagle..
Heh..”
„Nikt nie mówił że to bydzie proste..” odparł Iwan drapiąc się po brodzie.
„No, ale momy szanse coby to w kuńcu załatwić jak czeba..” dodał mrugając
okiem.
„To co teraz?” spytał nieśmiało Darren.
„Jak co.. Teroz jadymy do Reanore..” odparł Iwan wzruszając ramionami.
„Ale nie wszyscy..” powiedziałem spoglądając na Darrena.
Chłopak trochę zmieszał się pod moim wzrokiem.
„A to niby cymu?” spytał Iwan ze zdziwieniem.
„A tymu, ze kieby go z nami w
Reanore uwidzieli to całom konspiracje szlag jasny by trafił…” Trochę mnie
poniosło, ale stres chyba zrobił swoje, i przedrzeźniając jego gwarę, trochę za
ostro wyłożyłem mu to co myślałem..
„Nie musis od razu być taki.. na
staroś kazdy wolniej rozumu uzywo..”
„Przepraszam Iwan. Poniosło mnie.” Powiedziałem widząc jego minę. Naprawdę
zrobiło mi się smutno.
Stary krasnolud zgarbił się trochę i wbił wzrok w zmienię tuż przed
stopami. Widać było po nim, że było mu przykro.
Podszedłem do niego i objąłem jak tylko zdołałem.
„Przepraszam.. Przestaję być sobą.. tyle się ostatnio dzieje że sam
zaczynam tracić panowanie..” mówiłem ze skruchą.
„Ni ma sprawy chłopce.” Powiedział pociągając nosem.
Dwa wielkie ramiona objęły mnie z siłą imadła, a trzonek upuszczonego
topora uderzył mnie dokładnie w środek stopy powodując, że fajerwerki bólu
rozbłysły mi przed oczami, a zaciśnięte zęby z ledwością stłumiły wrzask
przepuszczając zaledwie zduszone „Ughhhh!!”
„Łoj.. ale ze mnie niezdara..” powiedział Iwan wyszczerzony od ucha do ucha.
„To jesteśmy kwita..” wystękałem uwalniając się jakoś z jego uścisku.
„Co nie zmienia faktu, że Darren nie może z nami jechać.” Powiedziałem znów
patrząc na chłopaka.
Czułem się źle z tym co mówiłem, ale nie było wyjścia. Na razie nie mógł z
nami jechać. Na szczęście zrozumiał moje przesłanki i sam mnie poparł.
„Masz rację. To nie było by.. rozsądne. Ktoś mógłby mnie rozpoznać.”
„Przecież Nas też rozpoznają, i od razu
będą wiedzieli ze przeżyliśmy.” Powiedziała Devana, która jak do tej
pory prawie się nie odzywała.
„Właśnie że nie do końca.” Powiedziałem.
„To grupa Coxa jechała do Reanore, i dalej do Orario, i to oni mieli
najświeższe informacje. Jeśli Inni nas tam zobaczą, to jest duża szansa, że nas
po prostu zignorują, jako że nie powinni nic wiedzieć ani o zniszczeniu
Dirthall, ani o zasadzce u Drumholdów, ani o ostatnim zajściu, jako że jedynym
pozostałym przy życiu świadkiem jest Darren..”
„No właśnie!!” podchwyciła natychmiast.
„Więc czemu chłopak nie może z nami jechać, skoro jak twierdzisz, jeśli
nawet są w Reanore jacyś ludzie Ikelosa, to nie będą mieli żadnych informacji z
ostatnich wydarzeń?!”
„Darren podróżował przez dwa lata z Coxem. Ponieważ były tylko cztery
drużyny, musieli się choć powierzchownie znać. Gdyby zauważyli, że Darren
odłączył się od swojej grupy i podróżuje z nami, może to wywołać podejrzenia,
spekulacje a może nawet atak.”
„To prawda.” Potwierdził Darren.
„Nawet posiadając znikomą ilość informacji, moja obecność w innej drużynie
może stanowić zagrożenie i mogą zechcieć mnie wyeliminować…” dodał, i widać
było że na samą myśl przeszedł go dreszcz.
„No to co z nim zrobimy?” Iwan wyglądał jakby kompletnie pogubił się w tym
wszystkim.
„Wiem!” powiedziała Devana.
„Niedaleko miasta moja Familia miała taki domek na drzewie, gdzie łowcy
mogli nawet przez kilka tygodni wyczekiwać na zwierzynę, więc..”
„Nie.. To zbyt ryzykowne, a poza tym.. marnotrawstwo czasu..” powiedziałem
patrząc na nich z uśmiechem.
„Mam lepszy pomysł.” Powiedziałem po sekundzie widząc, że dalsza zwłoka
chyba by ich podpaliła.
Delektowałem się tą chwilą, bo wiedziałem, że podobna prędko się nie
powtórzy…
…***…
Zaczyna się zmierzchać.
Czwarty dzień drogi dobiega końca, a my wciąż nie dotarliśmy na miejsce.
Chyba trochę przeliczyłem się ze swoimi obliczeniami i teraz przyjdzie nam
albo na gwałtu rety szukać jakiejś polany zdatnej na obóz, albo jechać po
ciemku.
Ani Iwan, ani Devana nie wtrącali się, i pozwalali mi samemu podejmować
decyzję.
Nie wiem na ile to miało związek z ich nieodpowiedzialnym zachowaniem w
karczmie Na Rozstajach, a na ile z tym, ze chcieli sprawdzić jak sobie poradzę
stojąc na własnych nogach, jednak na razie nie sprzeciwiali się żadnej mojej
decyzji.
A ja.. Ja byłem zdecydowany jechać wciąż w przód, dopóki nie dojedziemy na
miejsce. Płotka i Klemens od czasu do czasu potykały się, i jedynie Puszczyk w
dalszym ciągu szedł pewnie nie gubiąc kroku. Już miałem się poddać i zacząć
rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg, gdy zza zakrętu wyłoniła się
otwarta przestrzeń, a na jej końcu, na niewysokim pagórku, ruiny Ravenpick.
Noc już praktycznie objęła świat w swoje posiadanie, ale szczęśliwie niebo
było bezchmurne, i dzięki temu przy świetle gwiazd bez trudu znaleźliśmy zakole
polany w którym bezpiecznie będziemy mogli przenocować.
„Nie sądzisz że to nierozważne nocować tuż pod zamkiem?” Devana nie była
jednak pewna czy dobrze robimy.
„Skoro większość ruin pozostałych po strażnicach Rakii jest podobna, to nie
powinno nas zaskoczyć nic naprawdę wielkiego.” Powiedziałem z przekonaniem.
„Poza tym,” dodałem „według tego co mówił Alex, te ruiny były dość
regularnie czyszczone, wiec mały Loch nie powinien mieć możliwości by stworzyć coś naprawdę
dużego.”
„Ale nawet Fart w liście wspominał, że Gniazda Zdziczały..” Devana nie dawała za wygraną.
„Dzień drogi stąd leży Reanore. Gdyby tu było cokolwiek groźnego, to prędzej
czy później zwróciło by to uwagę władz miasta i podjęliby odpowiednie kroki.”
Iwan przyszedł mi ze wsparciem.
„Spokojnie Devana.. Iwan ma wysoki trzeci poziom, a ja.. mocny pierwszy,
Będziemy pełnić warty tak czy inaczej, więc to bez różnicy czy nocujemy pod
zamkiem, czy kilka godzin drogi stąd. Jeśli nas coś napadnie, to się obronimy.”
Powiedziałem kładąc nadzieje w naszych umiejętnościach.
Nie wiem czemu, ale po ostatnich przejściach mam większe zaufanie zarówno
do potęgi Iwana, jak i do umiejętności Devany oraz .. tak, również do swoich.
Podczas podróży co najmniej raz dziennie trenowałem sam, a czasem z Iwanem,
i dostrzegłem wielką poprawę w stosunku do zeszłego tygodnia.
Liczby na Statusie nie kłamią. Moje możliwości polepszyły się znacznie, i
dzięki temu praktycznie codziennie odkrywam w sobie jakiś nowy potencjał, nowe
możliwości.. Nową siłę.
Może trochę się tym zachłysnąłem, nie przeczę, jednak.. Samo Skupienie może teraz trwać nieprzerwanie
prawie przez piętnaście minut, i to podczas walki, przy jednoczesnym
przeszukiwaniu pobliskiego otoczenia w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń.
Moja siła podniosła się na tyle, że wraz z wysoką zręcznością jestem w
stanie wyskoczyć na prawie trzy metry robiąc przy tym salto w powietrzu.
Jestem tak pełen energii, że aż czuję jak mnie coś od wewnątrz rozpiera…
Oczywiście staram się nie przeceniać swoich możliwości ale…
„Będzie dobrze. Zaufaj mi.” Powiedziałem starając się ją uspokoić.
Albo mi rzeczywiście uwierzyła, albo jedynie dobrze ukryła niepewność,
dość, że wyglądała jakby dała się przekonać, i zaczęła przygotowywać się do
snu.
Rozpaliliśmy niewielkie ognisko jedynie po to, by zyskać trochę ciepła i
odstraszyć potencjalne zwierzęta które mogły by się w tą okolicę zaplątać.
Kazałem Devanie od razu się położyć, a warty podzieliłem pomiędzy siebie i
Iwana. Co prawda Bogini kręciła nosem plotąc jakieś bzdury o jakimś
równouprawnieniu i takich tam.. Ale w końcu dała się przekonać argumentowi, że
bez Falny nie ma tak czułych zmysłów jak my i gdyby przeoczyła jakiś atak to
było by po nas.
Okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne. Nic złego nie wydarzyło się tej nocy, więc
poranek przywitał nas śpiewem ptaków i donośnym chrapaniem Iwana który podobno
miał trzymać ostatnią wartę.
Miałem go zdrowo opieprzyć za tą lekkomyślność, jednak gdy zobaczyłem go
jak słodko śpi na siedząco, oparty plecami o drzewo i przytulony do swojego
topora, to zrobiło mi się go trochę szkoda.
Potężny czy nie, ma jednak swoje lata, nawet jak na krasnoluda, więc
uświadomiłem sobie, że chyba trochę za dużo od niego wymagam.
Poza tym..
Bang!
Daaam!! Dong!! Nagle odezwał się klekot garnków i Iwan zerwał się na równe nogi łapiąc za
topór
Sslam!!!
„Szlag by to jasny!!”
Błyskawicznie odwróciłem się w stronę skąd nadszedł zduszony głos.
Devana wyłożyła się jak długa na mokrej trawie, gdy sznurek przywiązany do
trzonka Iwanowego topora podciął jej nogi.
Zanim się do reszty obudził, Iwan jeszcze zdążył zrobić kilka kroków w jej
stronę z uniesionym toporem, ciągnąc za sobą kilka sznurków i przywiązanych do
nich patelni…
Gdy połapałem się w tym co się stało, o mało nie pękłem ze śmiechu.
Iwana musiało bardzo męczyć spanie, więc otoczył nasze obozowisko sznurkiem
do którego przywiązał nasze kubki i garnki tak, że gdyby ktoś przez niego
przepadł, wywołałby hałas który by go obudził. Dodatkowo, dla pewności końce
sznurków przywiązał do styliska topora, żeby nie przegapić intruza..
„Bardzo śmieszne..” mamrotała pod nosem Devana gramoląc się z ziemi.
„Ups..” stęknął Iwan.
„Zapomniołek o tym.. Zastawiłem pułapkę na nieuważne stopy.. Tak.. na
wypadek jakby się komuś zdrzemło..” tłumaczył się nieśmiało drapiąc się po
głowie.
Devana posłała w jego kierunku piorunujące spojrzenie…
„To jo skoce po drewno..” dodał i ruszył energicznie w stronę zagajnika.
Thump!
„No szlag by to!!” Devana znów
znalazła się na ziemi.
„Zróbże w końcu coś z tym cholernym sznurkiem!!” krzyknęła do niego ze
złością.
„Łoj..! Racja...” Iwanowi faktycznie wyleciało z głowy że oba końce miał
przywiązane do styliska topora, więc gdy tylko poszedł w przeciwna stronę, znów
podciął nogi Devanie…
„Cholera.. całe ubranie do prania… A ty byś się ruszył nanieść wody dla
zwierząt!!” Devana wyglądała na naprawdę wkurzoną, więc bez protestu złapałem
za wiadro i popędziłem nad strumień uważnie zerkając co chwila pod nogi.
Gdy wróciłem, ogień znów wesoło trzaskał a spora patelnia, tym razem już
bez sznurka, stała na wysokich kamieniach.
Przyjemny zapach unosił się wokół, więc prawie zapomniałem po co tu
przybyliśmy.
Jednak, jak daleko bym nie przeszukiwał terenu swoim czarem, nie wyczuwałem
obecności żadnych potworów.
Podczas śniadania zwróciłem na to uwagę moim towarzyszom.
„Dziwne.. Ani wczoraj, ani w nocy, nawet teraz.. Jak daleko bym nie
sięgnął, nic nie czuję. Żadnych potworów…” powiedziałem pomiędzy kęsami.
„Nic dziwnego że nie czujesz.. Jesteś tak pochłonięty jedzeniem, że byś
pewnie nawet nie zauważył jakby goblin kopnął cię w .. kostkę..” powiedziała
Devana z przekąsem przyglądając się moim manierom przy stole.
„Nie moja wina że tak dobrze gotujesz..” broniłem się nieśmiało.
Iwan siedział cicho i tylko słychać było skrobanie łyżki po dnie miski gdy
wyjadał resztki.
„Co o tym myślisz..?” spytałem po chwili, gdy już zebrał skórką chleba
resztki sosu z samego dna.
„Em. um. nam.. ślę, nam. że um. uż
nam..um nic nie ozi. mlam.. a .. dzenie.. es.. zaje ste.. num.. glup.”
„Teraz przełknij, a jak już zjesz z buzi to powiedz jeszcze raz od początku
DOBRZE?!” Devana powiedziała z nerwami.
Wydawała się być trochę.. zdegustowana jego manierami.. choć.. w sumie nie
różniły się wiele niczym od jego zwyczajnych..
Coś czuję że to jeszcze Efekt Sznurka..
pomyślałem zerkając na nią ukradkiem.
Znowu miała na sobie sukienkę, bo jej ubłocone ubranie suszyło się w
pobliżu ogniska.
Chyba zbyt przyzwyczaiła się do podróżowania w spodniach, bo siedziała na
wprost mnie z lekko podkurczonymi kolanami na których trzymała miskę, a niżej..
No.. dobrze że jej kostki i stopy
częściowo zasłaniały resztę, bo chyba mógłbym zobaczyć.. choć jednak..
przypadkiem.. jak trochę przechylę głowę w tę stronę.. to wtedy..
Oooojjjjiiiiii…!!.
Poczułem że moje policzki robią się gorące, i znów zagłębiłem się w
zawartości swojej miski.
Guzik będzie
zazdrosny.. pomyślałem, co chwila zerkając ukradkiem w jej stronę. Jednak ku mojej
uldze.. i rozczarowaniu.. zmieniła pozycję
i podkurczając stopy położyła nogi lekko w bok, kryjąc przed niechcianym
wzrokiem Boskie Tajemnice…
„Smakuje?” spytała niewinnym głosem.
„..aak.. uje.. ekh.. ep!” zakrztusiłem się jedzeniem po czym czknąłem
lekko.
„Nie jedz tak łapczywie..” powiedziała z uśmiechem wstając z miejsca.
Fioletowe.. są
fioletowe.. Myśli galopowały mi przez głowę, gdy bezwiednie korzystając z mocy Skupienia uchwyciłem kątem oka to, czego
definitywnie nie powinienem był widzieć…
Z niewinną miną podała mi kubek z wodą, a gdy nasze palce przypadkiem się
spotkały, dreszcz przeszedł mnie od samego karku aż do…
„EKHM!” chrząknął Iwan wyrywając mnie z transu.
„Kciołek ino powiedzieć, że myśle ze nom nic nie grozi..” powiedział z
trudem powstrzymując śmiech.
Chyba musiał dostrzec moja konsternację i zawstydzenie, bo natychmiast
dodał:
„No, ale dowiemy się jak tam w kuńcu pójdemy, Nie?”
„Uhm..” wydusiłem w końcu oganiając się z trudem od fioletowych myśli…
…***…
„I to by było na tyle..” powiedział z przekąsem Iwan, gdy ostatni War Shadow na trzecim poziomie zniknął w
chmurze pyłu.
Stałem z mieczem w dłoni pod ścianą wielkiej komnaty, gdzie dopadłem
ostatniego wroga.
„Pirwsy roz zek widzioł coby ktoś gonił potwory po całym lochu.” Dodał z
lekkim rozbawieniem.
Fakt.. Nie dość , że było ich mało, to jeszcze uciekały przede mną, i tylko
dzięki mojej szybkości udało mi się je wszystkie dopaść.
Na pierwszym poziomie było zupełnie pusto. Drugie piętro to raptem kilka
stworów, a dopiero na trzecim, dość duża grupa Cieni starała się stawić
jakikolwiek opór. Jednak dzięki Fioletowi
wciąż głęboko tkwiącemu w moim umyśle, jakby dodatkowy zastrzyk energii
spowodował, że wpadłem między bestie niczym burza, a po moim pierwszym ataku
stwory rozpierzchły się w panice po komnacie, i chyba z dziesięć minut zajęło
mi jej wyczyszczenie.
Iwan wręcz rechotał ze śmiechu.
„No co?!!” spytałem chcąc by się uspokoił.
„A nic.. tak se..” odparł z ledwością się powstrzymując.
„Mogę se iś do Mari, bo tu zek już nie jes poczebny..” powiedział z
uśmiechem wycierając łzy z kącików oczu.
„Że co?” spytałem nie rozumiejąc…
„A.. nic.. Zwycajnie siem ciesem ze mój uceń se tak dobze radzi..” Iwan
wręcz nie posiadał się z radości.
„A jakby
mioł jaki problym, to starcy ze mu zaświcis w łocy bieliznom. Ino się łodsuń,
bo go moze ponieść..” powiedział półgębkiem do Devany sądząc że nie usłyszę. Jednak moje Skupienie wzmacnia też słuch więc..
„Auuu!!” .. Przypadkiem kopnięty
przeze mnie kamień walnął go prosto w piszczel.
„Nie sądzę żeby tak ekstremalne działania były potrzebne..” powiedziałem z
przekąsem i ruszyłem ostukiwać ściany w poszukiwaniu przejścia.
W pewnym momencie głuchy odgłos uświadomił nam, że przestrzeń za ścianą
jest pusta.
Iwan już chciał walnąć toporem, gdy wtem mi przyszedł do głowy pomysł..
Wyjąłem jedną z kilku specjalnych paczuszek od Darrena i ostrożnie
podzieliłem ją na połowę. Zgodnie z jego instrukcjami, tyle powinno wystarczyć.
Odmierzyłem prawie dwadzieścia centymetrów lontu i całość umieściłem w
niewielkiej szczelinie pomiędzy kamieniami.
„Schowajcie się.” powiedziałem pokazując im oddaloną o kilkanaście metrów
szeroką kolumnę.
Sam, podpaliwszy lont również w te pędy pobiegłem do nich.
Po około dwudziestu sekundach..
„K`booommmm!!!” Trochę zduszona, mniejsza wersja wybuchu jaki zniszczył jaskinię
krasową czyniąc z niej mogiłę bezimiennych spowodowała, że grunt zadrżał, wokół
poleciały odłamki gruzu, a w uszach przez chwilę nie słyszałem nic innego poza
szumem i wysokim piskiem.
„Cholera.. zapomniałem otworzyć usta..” pomyślałem walcząc przez chwilę z
głuchotą.
Darren uczulił nas na to.. „Jak
będziecie to odpalać, otwórzcie usta żeby wyrównać ciśnienie. Zwłaszcza w
pomieszczeniach..”
No tak.. Ale przypomniałem sobie o tym dopiero po fakcie.
Poruszałem na wszystkie strony szczęką robiąc głupie miny i starając się
odblokować zatkane uszy.
Gdy kurz opadł, podeszliśmy do miejsca wybuchu.
Spory kawał ściany zniknął, a rozrzucony gruz chrzęścił nam pod stopami.
Kilkanaście większych i mniejszych kawałków walało się tu i tam, ale samo
przejście było w miarę czyste.
W powstałej niszy światło lamp wyławiało kamienne stopnie.
„Cołkiem to niezłe. Momy takie u nos w kopalni, ino ze.. Dyskretne to to
nie jes..”
„Skoro tu i tak nic nie ma, to nie szkodziło sprawdzić jak działa..”
powiedziałem trochę speszony.
„Uhm.. I przy łokazyi dołeś znać tymu co tu potyncyjalnie siedzi, że
idymy..” powiedział.
„Twoje walenie toporem też do delikatnych operacji nie należy”.. broniłem
się jak mogłem…
„Ino ze jakbyk jo tom dziure sprawił, to by było jakbyk grzecnie zapukoł do
drźwi.. a tyś je zwycajnie wykopoł razem z futrynom.!!”
„Ładne mi pukanie, po którym zostaje się z przestronną werandą zamiast
małego ganku” odgryzłem mu się wspominając jego grzeczne pukanie w Dirthall
„A może byście się tak skupili nad czymś innym niż rozlane mleko?” Devana
miała wyraźnie dość naszych przekomarzań.
„Nie wiem czy kojarzycie, ale otwarliśmy właśnie przejście do nieznanego
poziomu, więc może byście się tak raczej zajęli tym po co tu przyszliśmy?!”
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie nie znajdując odpowiedzi na jej słuszną
reprymendę.
Wzruszył ramionami i zaczął sprawdzać czy ostrze topora siedzi dobrze na
trzonku.
Jasne..
Poluzowało się.. toporzysko za cenę półtorej wioski.. pomyślałem z
przekąsem w duchu.
„To co? Idziemy?” spytałem po chwili pokazując na schody prowadzące na
niższe piętro.
„No to jazda!” powiedział Iwan i
roztrącając stopami resztki zalegającego gruzu ruszył w dół.
Poszliśmy za nim. Powoli, ostrożnie stawiając stopy, pokonaliśmy dwa
zakręty, a gdy nareszcie naszym oczom ukazała się pieczara – stanęliśmy jak
wryci.
To co widzieliśmy, w niczym nie przypominało najniższego poziomu Dirthall.
Sama jaskinia była prawie że dwa razy większa, było też w niej trochę
jaśniej z powodu większej ilości świecącego mchu, a także dzięki niewielkim,
jarzącym się lekko mlecznym światłem kryształom, wystającym gdzieniegdzie ze
stropu czy ścian.
Jednak naszą uwagę przyciągnęło coś zupełnie innego…
„Korytarze..” szepnąłem z lekkim niepokojem.
„Ano korytarze..” potwierdził jak echo Iwan.
Poza tym jaskinia wydawała się być pusta. Nie było tu dosłownie nic.
Żadnych szczątków, stworzeń, dosłownie nic.
Nie było tu też tego wielkiego „Żywego”
kryształu, jednak…
„Spójrzcie..” powiedziała cicho Devana.
„Wygląda na to, że ktoś go stąd zabrał…” szepnęła pokazując nam pustą niszę
w ścianie..
„Evilus? Zabrali go stąd gdzieś indziej?..” spytałem jakby sam siebie.
„… ale w takim razie skąd to dziwne uczucie…” kontynuowałem powoli swój
monolog gdy wtem dostrzegłem wzrok Iwana.
Patrzył na mnie z ukosa, a w jego oczach znów tliły się te małe iskierki
przekornej radości…
„No co..?!” spytałem trochę zniecierpliwiony…
„To juz teroz wies jak to jes jak sie wycuwo Dungeon..” odparł z diabelskim uśmiechem na
ustach.
„Robi się z ciebie prowdziwy posukiwac przygód!” dodał klepiąc mnie po
ramieniu tak, że aż syknąłem z bólu.
Więc to jest
to uczucie.. Tak się odbiera Dungeon.. przemknęło mi przez głowę. Jednocześnie
starałem się zapamiętać wszystkie odczucia jakie moje zmysły w tej chwili
odbierały.
Lekki niepokój, prawie że podprogowe wrażenie obecności bliżej nie określonej istoty.. czy tez może istot… oraz
uczucie że jest się z każdej strony obserwowanym. Do tego zalegająca we
wszystkich zakamarkach ciemności, ledwo wyczuwalna.. groza.
„Co to za tunele Iwan” spytała zza naszych pleców zaniepokojona Devana.
„Mogom prowadzić do róznyk pomiesceń, mniejsyk jaskiń albo.. na dół..”
powiedział rozglądając się powoli.
„Na dół?” spytałem nie wierząc własnym uszom.
„Myślisz że będzie tu coś niżej”
Iwan tylko skinął w milczeniu głową i powoli ruszył w kierunku najbliższego
korytarza.
„I tak musimy sprawdzić je wszystkie, więc nie ma na co czekać.” Powiedział,
a ton jego głosu i to, że zaczął mówić poprawną Koine sprawiły że ciarki
przeszły mi po plecach.
„Blake, pilnuj tyłów. Devana – idziesz w środku. I nie strzelaj z łuku, bo
to bez sensu.” Wydając nam polecenia jednocześnie uniósł lampę oświetlając
wąski korytarz.
„Wiesz co tu może być?” spytałem retorycznie.
„Taki labirynt potrafią zrobić tylko jedne potwory” powiedział cicho.
„Zabójcze Mrówki”
„Mrówki?” spytałem z niedowierzaniem
Zawsze kojarzyły mi się z wielką ilością maleńkich stworzeń pieczołowicie
wznoszących swoje kopce i zbierające zewsząd igliwie, kawałki liści czy martwe
owady.. Nie były niebezpieczne, dopóki nie stanęło im się na drodze, czy nie
zaczęło niszczyć mrowiska. Wtedy zawsze wylegały wielką chmarą i atakowały
zawzięcie nie zważając na rozmiar przeciwnika..
Nagle coś zaświtało mi w głowie.. Stworzenia które wydrążyły te korytarze
musiały być.. duże.. a jeśli połączyć to z ilością..
Miecz w spoconej dłoni zaczął mi się trząść.
„Spokojnie Blake.. Nie są aż takie groźne, dopóki nie ma ich wiele. Celuj
między płyty pancerza, inaczej miecz może się ześlizgnąć. Uważaj na szczęki i
przednie odnóża i .. za każdym razem upewnij się że nie żyje..”
„Że nie żyje?” spytałem zdziwiony.
„Te france umierając potrafią wydzielać zapach który tylko one czują.. a
wtedy..” Nie dokończył, bo w tej samej chwili usłyszeliśmy za plecami stłumione
Crrrraaaccckkk … i z powstałej w ścianie
szczeliny wysunęły się dwa długie odnóża. Po sekundzie, w błyskawicznie
poszerzającym się otworze, pojawiła głowa a tuż za nią reszta ciała owada.
Wielkie, czerwone oczy wielkości moich dłoni wpatrywały się przez chwilę we
mnie, gdy nagle potwór uniósł przednią połowę ciała, razem z dwoma długimi
odnóżami, i poruszając się szybko na pozostałych czterech tylnych natychmiast
przypuścił atak.
Są szybkie.. pomyślałem, jednak nawet bez Skupienia dałem radę uskoczyć
przed atakiem. Wielka, prawie dwumetrowa mrówka, błyskawicznie odwróciła się w
moją stronę i znów zaatakowała. Przez chwilę słychać było klikanie odnóży o
posadzkę i metaliczne kłapanie olbrzymich szczęk, gdy okrążała mnie powoli
starając się znaleźć lepsze miejsce do ataku, aż nagle znów się na mnie rzuciła
z wysoko podniesionymi przednimi odnóżami.
Uskoczyłem w bok i ciąłem z całej siły, mając nadzieję że cienkie nogi nie
będą stanowiły wielkiej przeszkody, jednak..
Clang!!
Co prawda przeciąłem nogę, jednak zaskakująco twardy pancerz pokrywający
prawie każdy skrawek ciała potwora stawił większy opór niż sądziłem.
Żółtozielona limfa pociekła z odciętej kończyny, a potwór cofnął się i wydał z
siebie przenikliwy pisk.
Ggwwwiiii!!!...
Świst topora uciął ten dźwięk w połowie, a ciało owada zaczęło się
momentalnie rozpadać w pył, gdy wielkie ostrze zniszczyło kryształ.
„Mówiłem ci.. Celuj pomiędzy płyty.. Mam nadzieję że nie zdążyła wezwać
koleżanek..” powiedział Iwan ściszając głos.
„Przepraszam..” powiedziałem
zmieszany.. Było mi wstyd, że tak bardzo przeceniłem swoje możliwości, i
zrezygnowałem z pomocy Skupienia.
„To dlatego nazywa się je Zabójcami
Żółtodziobów..” powiedział Iwan.
„No nic, Ruszajmy dalej. Tym razem pamiętaj i bez wygłupów..” skarcił mnie
Iwan po czym ruszyliśmy dalej. Jednak nie uszliśmy daleko, gdy znów
usłyszeliśmy odgłos obsypujących się kamieni. Tym razem z kilku stron na raz.
Starałem się przeszukać teren Skupieniem, jednak grube skały skutecznie
ograniczały zasięg mojego czaru. Z lekkim przerażeniem zorientowałem się, że
nie mam szans sprawdzić co na nas czeka za zakrętem.
Cholera by
to.. zakląłem w duchu, jednak nie było czasu na zastanawianie się .. Z mojej strony
nadchodziły dwie olbrzymie mrówki, a Iwan musiał stawić czoło trzem następnym.
Nie czekając aż same mnie zaatakują, rzuciłem się na nie z pełną
prędkością. Nim zdążyły zajść mnie z dwóch stron, wpadłem pomiędzy nie jak
huragan. Gdy pierwsza stanęła na tylnych odnóżach ciąłem z całych sił z góry na
dół, celując dokładnie pomiędzy szczęki. Trysnęła limfa, a potwór osunął się na
ziemię bez życia. Jednak jeszcze zanim jego bezwładne ciało dotknęło ziemi, ja
już byłem w powietrzu. Wybiwszy się z całej siły przeleciałem nad drugim potworem
jednocześnie wykonując obrót w powietrzu. Gdy byłem tuż nad nim, wbiłem miecz głęboko między płyty pancerza. Musiałem
trafić w jego magiczny kamień, bo owad rozpadł się w pył jeszcze zanim
wylądowałem po drugiej stronie.
Błyskawicznie oceniłem sytuację wokół, jednak nie było powodów do obaw.
Widać było że Iwan się nie powstrzymywał.
Nawet wciąż pozostając w Skupieniu,
z ledwością nadążałem za jego ruchami. Wymach ostrza, łuk srebra z domieszką
czerwieni, i szczątki dwóch potworów opadły na ziemie bezładnie. Kompletnie
ignorując ich obronę, zwyczajnie wykonał płaskie, szerokie cięcie na wysokości
torsów, i przecinając wszystko jak leci, nogi, czułki, szczęki i pancerze,
pozostawił po sobie dwie niewielkie kupki szarego pyłu.
Z rozdziawionymi ustami patrzyłem jak ostatnią mrówkę zwyczajnie złapał za
kark lewą ręką i szybkim ruchem oderwał jej głowę.
Trzeci
poziom.. szepnąłem w zachwycie podziwiając jego majstersztyk zniszczenia.
Nie było jednak czasu na podziw i rozmyślania.
Ciche klikania i odgłosy pękających ścian dochodziły z zewsząd.
„Naprzód. Potrzebujemy przestrzeni” krzyknął Iwan, i nie oglądając się na
nas popędził najbliższym korytarzem.
Ruszyliśmy za nim jednocześnie odpierając ataki coraz większej liczby
mrówek wyłaniających się ze ścian i stropu.
„Chyba jednak zdążyła wezwać pomoc.. Ta pierwsza..” Iwan wystękał w trakcie
biegu.
Nagle wpadliśmy do niewielkiego pomieszczenia. Było w nim dość jasno,
dzięki temu szybko zorientowaliśmy się, że to
ślepy zaułek. Prowadziła stąd tylko jedna droga, a właśnie nią,
nacierała na nas chmara owadów. Stanęliśmy obok siebie kryjąc za plecami
Devanę.
„Jak myślisz? Ile ich jest?” spytałem drżącym głosem.
„A próbowałeś kiedyś liczyć mrówki w mrowisku?” Odpowiedział pytaniem Iwan.
Zimny pot oblał moje plecy. Jednak to nie był dobry czas na strach. Czułem
za plecami szybki oddech Devany, która w wyciągniętej ręce trzymała sztylet,
gotowa rzucić się nam na pomoc gdyby tylko było trzeba.
„Graj muzyko!” ryknął Iwan rzucając się na przód gdy pierwsza grupa owadów
wpadła do środka i szeroką falą rozlała się po dnie komnaty. Niezliczone rzędy
wielkich, czerwonych oczu, jedne przez drugie starały się nas dopaść. Ścisnąłem
mocniej miecz i rzuciłem się w wir walki. Nie było szans na poprawną analizę
ataków i uników. Przedzierając się jak przez gęste krzaki ciąłem i rąbałem co
tylko nawinęło mi się pod miecz, jednocześnie lewą ręką odbijałem atakujące
szczęki i odnóża. Całkowicie zrezygnowałem z przeszukiwania okolicy. I tak nic
by mi to nie dało, bo zwyczajnie – one były wszędzie. Dzięki temu mogłem
utrzymywać swoje Skupienie ograniczone do najbliższego obszaru, tuż poza zasięg
mojego miecza, by starać się jak najczęściej znaleźć mu drogę pomiędzy twardymi
jak skała płytami pancerzy. Co rusz z którejś strony błyskała na ułamek sekundy
jakaś ogromna szczęka czy zakończone ostrymi pazurami przednia para mrówczych
odnóży, a następnie kupka pyłu opadała z wolna robiąc miejsce nowemu potworowi.
Nie wiem jak długo to trwało, ale powoli zaczynałem tracić siły. Tuż obok
słyszałem szczęk stali, gdy Iwan zaciekle eksterminował kolejne fale potworów.
Nagle poczułem utkwiony w sobie czyjś wzrok. Korzystając z ułamka sekundy w
którym akurat jednym cięciem udało mi się powalić dwa wielkie owady, sięgnąłem Skupieniem za siebie. Dostrzegłem Devanę
trzymającą coś w wyciągniętej ręce.
Błyskawicznie dotarła do mnie jej intencja.
„Przepraszam Iwan, ale muszę..” krzyknąłem i wybijając się z całych sił
wyskoczyłem w tył, w kierunku Devany oddalając się na moment od fali
atakujących owadów.
„No teroz ci się srać zakciało?!” dobiegł mnie oburzony głos Iwana.
Zignorowałem go i błyskawicznie złapałem podaną mi fiolkę, po czym pociągnąłem spory łyk.
Devana ledwo zdążyła ją złapać gdy ja, już byłem znów z przodu. Podwójna
porcja Nahzy zrobiła swoje. Poranione lewe przedramię, którego używałem trochę
jak tarczy do odbijania niektórych ataków zaleczyło się, i jakby nowa siła
wstąpiła we mnie rozpierając mnie od środka. Do tego dotyk delikatnych dłoni
mojej Bogini przypomniał mi o tym co i kogo mam chronić. Bez wahania z pełną
mocą ruszyłem do ataku, starając się jak najbardziej zwiększyć swoją prędkość.
Unik. Atak. Zasłona, Atak. Cięcie . Kopnięcie. Przewrót i cios.. Poszczególne
zestawy ataków i obrony zaczęły jakby same układać się w spójne sekwencje. Zauważywszy
że ich spodni pancerz nie jest tak twardy jak od góry, zacząłem stosować
kopnięcia by zmusić je do odsłonięcia delikatniejszych partii ciała.
Początkowo trudna i chaotyczna walka zaczęła nagle sprawiać mi przyjemność.
Może to zabrzmi dziwnie, ale teraz, gdy wreszcie złapałem właściwy rytm,
kolejne ataki wychodziły jakby same z siebie. Widząc następnego potwora z
którejś strony, nie zastanawiałem się nad taktyką, czy też nie ciąłem na oślep.
Zamiast tego, moje ciało jakby samo, automatycznie reagowało na otoczenie i
wykonywało krótkie zestawy ciosów i uników, łącząc je w miarę potrzeby w
dłuższe lub krótsze łańcuchy śmierci. Coraz zręczniej unikałem szczęk, odnóży
czy odwłoków. Prześlizgiwałem się pod nimi jednocześnie wykonując precyzyjne
cięcia, z których prawie każde zakończone było nową chmurą szarego pyłu
opadającego na ziemię. Przelatywałem nad nimi
odrąbując im ich owadzie głowy, gdy niespodzianie wyskakiwałem w
powietrze i wykonując salto nad niczego nie spodziewającą się ofiarą uderzałem
mieczem w najsłabszy punkt.
Po chwili wszystko ucichło. Ostatni owad zakończył swój żywot.
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie, a następnie na Devanę.
Iwan w szerokim uśmiechu obnażył wszystkie swoje zęby. Pierwszy raz
widziałem go takiego szczęśliwego.
„To żeś pokozoł!! A niech cię!!” zawołał, znów waląc mnie dłonią w plecy,
aż na moment straciłem dech.
„To było.. Niesamowite..!!” mówiła z przejęciem Devana.
Czułem, że sam też szczerzę się w najszerszym uśmiechu jaki byłem w stanie
zrobić. Sama końcówka walki, to było jak.. Taniec. A dokładniej Taniec
zniszczenia, sądząc po ilości szarego pyłu pomieszanego ze szczątkami potworów.
„No, to jak przyjdą następne, to się nimi zajmies, a jo se siedne z boku, i
poobglondom, bo jakbyk ci się wrypoł w paradę, to byk ino zawadzał..”
powiedział krasnolud opierając topór o ścianę i wyciągając sztylet, by
powyjmować kryształy z ocalałych resztek potworów.
„Zostaw.. Ja to zrobię.” Powiedziała Devana ruszając ochoczo.
„Tylko do tego się teraz nadaję..” dodała jakby trochę ze smutkiem.
W całej euforii umknęło nam to, i w dalszym ciągu poddawaliśmy się ogólnej
radości z pokonania chmary potworów.
Iwan chwalił moje postępy, a ja z przejęciem opowiadałem o swoich
odczuciach podczas walki..
Jednak po chwili zauważyliśmy, że Devana jakby.. zupełnie się odsunęła.
Odwrócona tyłem do nas zbierała do torby kryształy i pozostałe, rzadkie
części potworów, kompletnie się nie odzywając, jakby bez reszty pochłonięta
swoim zadaniem…
Cholera..
Zapomniałem o niej.. przemknęło mi przez głowę.
„Czekaj.. pomogę ci..” powiedziałem i podszedłem do niej.
„Nie.. Nie trzeba.. Daję przecież radę..” powiedziała jakby nie zwracając
na mnie uwagi.
Wtem, zauważyłem drobne krople kapiące jej z policzków w leżący na ziemi
pył…
„Devana..” powiedziałem cicho i przyklęknąłem obok niej. Delikatnie
odgarnąłem jej włosy z twarzy i zobaczyłem, że jest cała we łzach.
„Heej.. Nie płacz..” powiedziałem przytulając ją.
„Co się stało?.. Już dobrze.. Jestem przy tobie..” mówiłem cicho, podczas
gdy ona coraz bardziej poddawała się i cichy płacz zaczął przechodzić w głęboki
szloch.
„Nic się nie stało.. Żyjemy.. Świetnie się spisałaś z tą miksturą..”
mówiłem, jednocześnie głaszcząc ją lekko.
„To nie to..” mówiła łkając.
„Ja .. właśnie zrozumiałam.. Ja nie mogę.. Iwan miał rację.. Ja.. Oh!!..”
Zaniosła się jeszcze większym płaczem.
Spojrzałem bezradnie na Iwana stojącego nieopodal, ale ten tylko wzruszył
ramionami jakby chciał powiedzieć „Mnie w
to nie mieszaj” i poszedł kończyć robotę.
„Noo.. Już dobrze.. Uspokój się. Bądź dużą dziewczyną..” mówiłem kompletnie
nie mając pojęcia co z tym fantem zrobić i jak zareagować.
W końcu po jakimś czasie zaczęła się uspokajać.
Wytarła nos i oczy, no.. może nie dokładnie w tej kolejności.. a potem już
pewniejszym głosem powiedziała:
„To ostatni raz, gdy schodzę z wami do podziemi..”
A więc o to
chodzi.. pomyślałem sądząc że rozumiem jej sytuację.
„Och.. Nie ma sprawy.. Przecież sama widziałaś, że dajemy sobie radę..
Zawsze możemy cię ochronić..” powiedziałem szybko, zapewniając że wszystko jest
w porządku.
Jednak ona tylko pokręciła głową, i spojrzała na nie ze smutkiem.
„Nie Blake.. Nie rozumiesz.. Przeze mnie mogliście zginąć…”
„Nie.. Naprawdę.. a twoja pomoc z miksturą, to..”
„Nie!” powiedziała ostro.
„Miksturę możesz sobie wyjąć z holstera. A obaj bylibyście bardziej
bezpieczni, gdybyście nie musieli się o mnie martwić.” Powiedziała.
„Ale..”
„Devana ma rację Blake..” usłyszałem z tyłu głos Iwana.
„Jej strzały są na nic od tego piętra w dół, a nawet od zwykłego supportera
wymaga się więcej niż tylko podawanie mikstur…”
„Jak możesz!!” odezwałem się wzburzony.
„Posłuchaj Blake..” powiedział podchodząc do nas i przyklękając na jedno
kolano.
„Rozumiem, że ta wygrana bitwa tak cię ucieszyła.. ale pamiętaj, że to nie
koniec wojny. Obaj oberwaliśmy trochę od tych upierdliwców, bez większego
uszczerbku na dumie, jednak pomyśl co by się stało, gdyby choć jeden przedarł
się do niej?”
Zwiesiłem głowę.
To prawda.. W miarę jak ja stawałem się coraz silniejszy, Devana coraz
bardziej oddalała się ode mnie.. To znaczy.. Ja rzucałem się w ferwor walki z
zapałem i podnieceniem, a ona mogła jedynie liczyć na to że ją obronimy. Nawet
jej wspaniały kunszt łuczniczy nie był w stanie poradzić sobie z potworami tego
poziomu.. A im niżej – tym będzie gorzej…
„Ale.. Będziesz z nami podróżować prawda?” spytałem z nadzieją w głosie.
„Oczywiście głuptasie.. Przecież ktoś musi ci robić Aktualizację..” powiedziała śmiejąc się przez łzy.
Iwan chrząknął w taki jakiś dziwny sposób, a mi znów zapłonęły uszy.
Przytuliła się jeszcze do mnie na chwile, a potem, już dużo pewniejszym
głosem powiedziała:
„Dobra dzieciaki. To był dopiero pierwszy atak. Nie przeszukaliśmy
wszystkiego, więc koniec mazgajenia!” po czym opierając się o mnie wstała,
zmierzwiła mi włosy i poklepała Iwana po plecach.
„Co racja to racja” powiedział krasnolud prostując się, i biorąc w dłoń
swój topór machnął nim energicznie wzbijając chmurę pyłu w powietrze.
Po chwili na podłodze niewielkiej jaskini nie pozostało nic poza szarym,
drobnym pyłem.
Udaliśmy się dalej, przeszukując pomieszczenie po pomieszczeniu, jednak
poza kilkunastoma Cieniami i sporadycznie zabłąkaną Zabójczą Mrówką nic nas nie
zaatakowało.
„Czy to nie dziwne? Nic więcej tu niema..” spytałem Iwana gdy już trzecie
pomieszczenie z kolei okazało się być praktycznie puste.
„Takie som te Mrówki.. Jak jako ginie, to zwabio inne na pomoc, wienc
wszystkie się do nas zleciały, i teroz już chyba bydzie spokojnie..” powiedział
tłumacząc mi podstawowe zachowanie Zabójczych Mrówek.
„Czyli że jeśli jedna zdoła wezwać pozostałe, to zbiegną się do niej
wszystkie z tego poziomu?”
„Z nojblizsej łokolicy.. W Dungeonie poziomy som dużo wienkse, wienc to
normalne, ze nie zlecom się na roz wszystkie.. ale tutoj..” machnął ręką
wokoło, „Tutoj to racyj na pewno zlezom się co do jednyj, bo w porównaniu do
Dungeonu, to je malućki losek..”
Jeszcze tylko jedna sprawa..
„No dobrze.. to w takim razie.. Gdzie jest ten kryształ?” spytałem.
„Jesce my wszytkiego nie sprawdzili.. Pewnie się zaroz znońdzie..”
A jednak nie.. Zamiast tego, w jednej z bocznych odnóg natrafiliśmy na
wąski, długi korytarz biegnący dość stromo w dół.
„Jeszcze jeden poziom..” bardziej stwierdziła niż spytała Devana.
„Uhm..” mruknął pod nosem Iwan.
„Devana.. pamiętasz gdzie jest wyjście?” spytałem żeby się upewnić.
„Tak.. i.. Nie musisz mi mówić. W razie czego od razu uciekam..”
powiedziała zwieszając głowę.
Spojrzałem na nią i wyciągnąłem rękę by ja trochę pocieszyć, ale ta tylko
pokręciła głową.
„Muszę przywyknąć. Ja .. Już zapomniałam że jestem Boginią.. a Lochy, to
nie miejsce dla nas..”
„Nigdy tak nie myślałem, ale..”
„Wiem.. Po prostu zawsze byłam ze swoimi Dziećmi.. Biegałam z łowcami po
lasach, polowaliśmy, obozowaliśmy, wszystko robiliśmy razem.. Jednak Familie przemierzające
lochy, to zupełnie inna rzeczywistość..”
„Gdy to wszystko się skończy, to..”
„Nie.. nie mów. Nikt nie wie co przyniesie przyszłość, a wolę być
pozytywnie zaskoczona, niż niemile rozczarowana..” powiedziała kładąc mi palce
na ustach.
Chciałem coś powiedzieć, jednak pociągnęła mnie za rękaw i podbiegliśmy
razem kawałek doganiając Iwana.
…***…
„Ślepy zaułek..” powiedziałem trochę rozczarowany, gdy po kolejnym
zakręcie, zamiast dalszego ciągu korytarza natknęliśmy się na ścianę.
„Pewnie nie dokońcyły jak my przyśli..” powiedział w zamyśleniu Iwan.
„Ale w takim razie.. Gdzie jest ten kryształ? Przecież powyżej go nie ma?
Sprawdziliśmy wszędzie..” Devana wyglądała na zaskoczoną.
Już mieliśmy się zbierać, gdy tknięty przeczuciem, rękojeścią sztyletu
zacząłem ostukiwać ściany.. W pewnej chwili, nie na wprost, ale nieco z boku
wydało mi się, że wyczuwam pustą przestrzeń.
„Iwan chodź tu i przyświeć..”
Podszedł do mnie ze swoją magiczną lampą i podkręcił jej światło na
mocniejsze.
Ściana w tym miejscu wyglądała trochę inaczej. Kamienie nie pasowały do
siebie, a miejsca pomiędzy nimi wypełnione były drobniejszym gruzem zlepionym
jakoś w twardą bryłę.
„Możesz sprawdzić co jest po drugiej stronie?” spytał Iwan.
Pokręciłem głową. Choćbym nie wiem jak się starał, nie miałem szans przebić
się swoim czarem przez ścianę.
„No to jo sprawdze..” powiedział i zamachnął się toporem.
Ggghud!!
Garrrgg! Krrragg!!!.. odgłosy uderzania w mur i obsypującego się gruzu
wypełniły niewielki korytarz. Wraz z Devaną odsunęliśmy się trochę zasłaniając
twarze przed kamiennym pyłem.
Po chwili, podszedł do nas Iwan.
„Rozwaliłeś?” spytałem.
„Ino troske.. Zrobiłek ci łokienko, cobyś se mógł pozreć do środecka..”
Podeszliśmy bliżej. Faktycznie, Iwan wybił dość sporych rozmiarów otwór, Na
tyle duży, że można było przez niego zajrzeć do wewnątrz.
Nic dziwnego że wcześniej nie mogłem przebić się swoim Skupieniem.. Ściana miała tu grubo ponad metr grubości.
Ostrożnie wsunąłem głowę do środka i aktywowałem czar.
Pomieszczenie musiało być naprawdę wielkie, bo nie mogłem wyczuć żadnych
ścian. Kilkanaście grubych filarów chaotycznie rozstawionych w tej dużej
przestrzeni również skutecznie blokowało postrzeganie.
„Pusto.. Nic nie widzę, ale to nie znaczy, że nic tam nie ma. Nie sięgam
tak daleko..” powiedziałem trochę zawiedziony tym, że okazałem się być
bezużyteczny.
„Nie frasuj się tym.. Jak te mrowce siedzą w ścianak to ik nie wycujes..”
„No to.. Trzeba tam wejść..” powiedziałem trochę niepewnie.
„Dobra.. Łodsuńta się bo mom zamiar tom ściane do końca roz.. ekhm.. Poszerzyć horyzonty..”
Po chwili otwór był na tyle duży, że mogliśmy spokojnie przez niego
przejść. Na wszelki wypadek ustawiliśmy obok wejścia jedną z naszych magicznych
lamp, żeby nie mieć problemu ze znalezieniem drogi powrotnej.
„Uh..” stęknąłem trochę przytłoczony ogromem tego miejsca.
Komnata była olbrzymia. Strop był dobre piętnaście metrów nad nami,
upstrzony drobnymi świecącymi kryształami, których blade światło rozpraszało
mrok.
„Wyglądają jak gwiazdy..” powiedziała zachwycona Devana.
„Chciałabyś zobaczyć Under Resort na osiemnastym poziomie.. Wielka, zielona
dżungla pod kopułą srebrzystych kryształów..” Głos Iwana zabrzmiał teraz
zupełnie inaczej. Bardziej miękki, śpiewny.. Poprawny.. Gdy zerknąłem na niego,
miał taki.. rozmarzony wyraz twarzy.
„Nie wiedziałem że jesteś takim romantykiem..” powiedziałem ze śmiechem.
„Kto niby..?!” obruszył się Iwan jednocześnie wracając do swojego zwykłego „Ja”.
„No chyba nie ja..” powiedziałem ledwo uskakując przed jego szturchańcem.
„Moglibyście przestać? Nawet nie wiemy co tu jest..” powiedziała cicho
Devana przywołując nas do porządku.
Nie chcąc wchodzić na środek, posuwaliśmy się powoli wzdłuż ściany.
Co chwilę sprawdzałem swoim czarem czy coś przypadkiem na nas się tu nie
czai, gdy wtem..
„Krakk..
pyk..pyk.. pak…’’ gdzieś z przodu dotarł do nas odgłos
upadającego kamienia.
Poszliśmy w tamtą stronę ostrożnie stawiając stopy, gdy nagle zewsząd
zaczęły nas dobiegać odgłosy pęknięć i osuwających się kamieni.
„Cholera!! To Pułapka!!” krzyknąłem, gdy nagle, ze wszystkich stron, mojemu
przeszukaniu ukazały się liczne aury
potworów. Co najgorsze, nie było odwrotu. Weszliśmy zbyt daleko w głąb jaskini,
by zdążyć do wyjścia, wokół którego zaczynały się już gromadzić cieniste
postacie.
„War shadow..” szepnąłem rozpoznając te jednookie cienie z długimi, ostrymi
jak brzytwy szponiastymi palcami.
Co gorsza, były tu również Zabójcze Mrówki. Cała masa potworów nadciągała
ze wszystkich stron na raz.
Cofnęliśmy się pod ścianę. Z pęknięcia której już zaczęła wyłaniać się
postać Cienia.
Zzzing!..
Crrackkk!!!.. Iwan machnął toporem unicestwiając napastnika zanim ten zdążył wyjść ze
swojego ukrycia.
„Pod ścianę!! I trzymaj mikstury w pogotowiu!!” krzyknąłem i
bezceremonialnie popchnąłem Devanę w kierunku właśnie utworzonej przez Iwana
wyrwy, jednocześnie płynnym ruchem wyjmując z pochwy Moonlight Shadow.
Zerknąłem w kierunku Iwana.
Stary krasnolud mrugnął do mnie, Splunął w dłonie zacierając je
energicznie, po czym złapał trzonek topora.
„To jo się lece trochę rozerwać.” Powiedział, a runy na krawędziach ostrzy
rozbłysły czerwienią.
„AAAAArrrrrrgggghhhhh!!!!!” Z dzikim wrzaskiem rzucił się w środek
największego skupiska potworów. Przez kilka sekund obserwowałem jego bitewny
szał, po czym nagłe pojawienie się wrogów z mojej strony przykuło całą moją
uwagę.
„Devana .. Cały czas blisko ściany, i trzymaj się mnie!!” krzyknąłem i nie
czekając na odpowiedź zaatakowałem najbliższego Cienia.
W porównaniu z Mrówkami były wolniejsze, więc nie musiałem na nie marnować
many, Te, które były najbliżej, padły dosłownie w mgnieniu oka.
Devana też włączyła się do walki zauważając, że gdy pośle strzałę prosto w
wielkie, czerwone oko, jest w stanie zabić potwora.
Nie będzie tak źle.. przeszło mi przez myśl, i pozostawiając Cienie Devanie
skupiłem się na szybszych i bardziej niebezpiecznych Zabójczych Mrówkach.
Tak jak poprzednio, przestałem na siłę analizować otoczenie, dzięki czemu
zyskałem na czasie i manie. Zamiast tego, zdałem się na świeżo zdobytą pamięć
mięśniową z poprzedniej walki, i dałem się ponieść szermierce.
Czasem tuż obok mnie przelatywała z cichym świstem strzała, gdy Devana
pomagała mi oczyszczać teren ze słabszych przeciwników, czasami dochodził mnie
okrzyk Iwana, gdy w swoim Berserkerowym szale unicestwiał kolejne grupy
przeciwników.
„Już
prawie..” pomyślałem rejestrując przeszukaniem ostatnie kilka tuzinów mrówek, gdy
nagle..
„GGGgggraaaaAAAKKK!!!!” .. skaliste podłoże na środku komnaty zaczęło
pękać, i z powstałej szczeliny wyłoniła się w pierw jedna, a następnie druga
długa, kościana kosa… W kilka sekund wyrwa poszerzyła się na tyle, że zaraz za
nimi wychynęła ze szczeliny potworna czaszka, a za nią reszta olbrzymiego,
kościanego stwora.
„Iwan!!” krzyknąłem z całych sił, ale ten w swoim szale nie miał szans mnie
usłyszeć. Chyba jednak poczuł drżenie gruntu, bo gdy tylko szerokim cięciem
zdezintegrował kilku napastników, natychmiast odwrócił się w stronę bestii. W
ostatniej chwili zasłonił się toporem, i odbił kościane ramię. Nie tyle odbił,
co raptem z ledwością się obronił. Krzesząc iskry, wielka kosa minęła o włos tors
krasnoluda i siłą inercji przeszła dalej, prosto w niewielką grupkę Zabójczych
Mrówek, z którymi Iwan przed chwilą walczył.
Chmura pyłu opadła na ziemię, jeszcze zanim potężne ostrze zdążyło się
zatrzymać.
„Spieprzajcie!!” krzykną Iwan.
„To Kościany Golem!! Nie macie szans!!” ryknął uskakując przed kolejnym
atakiem.
Korzystając z tych kilku chwil zdołałem przyjrzeć się potworowi.
Wyglądem przypominał szkielet jakiegoś zdeformowanego olbrzyma.
Wysoki na około trzy metry, całe ciało miał zbudowane z kości. Wyglądało to
tak, jakby szkielety wielu istot częściowo rozpuściły się, i stapiając ze sobą
utworzyły konstrukcję innej, dużo większej istoty. Wyglądało to naprawdę
makabrycznie, bo nawet z daleka dało się rozpoznać poszczególne elementy
składające się na tego potwora.. Z grubej jak ramię Iwana kości udowej,
wystawała nie do końca przetworzona dolna szczęka jakiegoś zwierzęcia, a
masywna klatka piersiowa wyglądała jak zbudowana ze splecionych ze sobą powyginanych
jelenich rogów.
Potężna czaszka, przypominająca z grubsza humanoidalną, wypełniona była
jakimś wewnętrznym purpurowym światłem, które widać było w jego oczodołach i
szerokiej, wyposażonej w długie kły paszczy.
Wydłużone nieproporcjonalnie ręce, zamiast dłoni miały długie, kościane ostrza,
podobne do ostrza kosy, dzięki czemu przypominały potężne odnóża olbrzymiej
modliszki.
Dokładnie w tej samej chwili jedno z nich wykonało błyskawiczny ruch. Jakby
chcąc uderzyć go łokciem na odlew, potwór zaatakował znienacka Iwana.
„UWAŻAJ!!” krzyknąłem by go ostrzec, ale było za późno.. Przy całej swojej
sile i wytrzymałości Iwan po prostu nie był dość szybki i spostrzegawczy.
Odskoczył unikając bezpośredniego trafienia, ale w tym samym momencie
potwór z głośnym trzaskiem błyskawicznie wyprostował całe ramię, i jego kosa
wystrzeliła jak ostrze sprężynowego noża. Co prawda oberwał tępą częścią ostrza
i częściowo zdołał się zasłonić, jednak to jego kolczuga przyjęła największy
impet uderzenia.
„IWAAAANN!!!!” ryknąłem, widząc jak przyjmując całą energię uderzenia, jego
ciało wzbiło się w powietrze by po chwili lotu zwalić się bezładnie na ziemię
pod ścianą jak wielki worek ziemniaków.
„Szlag by to!!” krzyknąłem nie mając pojęcia co dalej. Potwór już odwracał
się w naszą stronę.
„Devana.. Ile masz strzał?”
„Strzały mu nie..”
„ILE?!”
„Jakiś tuzin..” odparła trochę przestraszona moim głosem.
„Celuj w kryształ w jego piersi.” Powiedziałem ruszając do ataku.
Na szczęście nie musiałem martwić się o pozostałe przy życiu potwory, bo
gdy tylko pojawił się Golem, wszystkie
rozpierzchły się w panice, chowając się w najdalszych zakątkach jaskini.
W biegu, sięgnąłem do holstera i wymacałem fiolkę podwójnej mikstury.
Rzut oka upewnił mnie że to ta sama, którą napocząłem wcześniej, i jednym
ruchem kciuka odkorkowałem ją.
„HEJ!! TUTAJ KOŚCISTY DUPKU!!” ryknąłem z całej siły, po czym podniosłem
fiolkę do ust. Podwójna fala energii wypełniła moje ciało, a ja…
Potwór obrócił swoją pokraczną czaszkę w moją stronę, a ja.. spojrzałem w
te dwa czerwone, wredne oczka patrzące na mnie z kościanej głowy.
Nie wiedzieć czemu w tej właśnie, całkiem niestosownej chwili, przyszedł mi
namyśl ten mały, złośliwy guzik, który terroryzował mnie za każdym razem, gdy
tylko miał po temu okazję…
„Czekaj ty
mały skór..czysynu.. nauczę cię moresu..” szepnąłem sam do siebie, po czym rzuciłem się
na niego z wściekłością.
„OOOOUUUUGGGHHHAAA!!!!!”
Pierwszy raz usłyszeliśmy jego potężny, choć jakby grobowy ryk potwora.
„Ssssss…Graah!!!” Jego potężne ramię ze świstem przecięło powietrze i z
impetem uderzyło w ziemię w miejscu, w którym przed sekundą byłem.
Za wolno
dupku.. pomyślałem uskakując w bok, jednocześnie wyprowadzając potężny atak na
jego ramię.
„Clangggg!!!!”
Dźwięk odbitego miecza połączył się z potężnym bólem w nadgarstku.
„Aaaahhhh!!!”.. stęknąłem
lądując na ziemi.
Nie przypuszczałem że te kości będą aż takie twarde..
„Blake…
Uciekajcie…” doszedł mnie
z tyłu ledwie dosłyszalny szept Iwana.
A więc
żyje.. Dobra nasza.. pomyślałem szykując się do następnego ataku.
Gruz tryskał spod moich stóp gdy pędziłem w stronę potwora.
Wyskoczyłem z całych sił w powietrze celując w jego szyję. Golem
momentalnie uniósł oba ramiona by obronić się przed atakiem.
Zamiast uderzać, Wykonałem salto i wylądowałem miękko na ziemi.
„Devana!!” krzyknąłem kucając, i w tym momencie, jedna po drugiej dwie
strzały przemknęły obok mnie trafiając dokładnie w kryształ skryty pomiędzy
potężnymi, kościanymi żebrami…
„klinnnnggggg…”
wysoki dźwięk stali odbitej od kryształu rozbrzmiał w powietrzu.
„Nosz Qrrrdwa…!!!” siarczyste przekleństwo dobiegło zza moich pleców, ja
jednak na to nie zważałem. Widać było, że bestia dostrzegła nasz mały fortel i
momentalnie opadła na kolana i podpierając się łokciami zasłoniła kryształ
przed bezpośrednim ciosem.
Tylko na to czekałem.
W pełnym biegu przeskoczyłem nad jednym ostrzem, które celowało w moje
nogi, pochyliłem ciało unikając drugiego, które jak pozioma gilotyna przecięło
powietrze starając się pozbawić mnie głowy.
Wybiłem się tak wysoko, jak tylko zdołałem.
Mieczem, jak igłą, wycelowałem prosto w tą wredną, złośliwą dziurkę…
„Gggwwwwiiiihhhhh….!!!!!” Cienki, piskliwy głos wydobył się spomiędzy
kościstych szczęk.
Prawe, czerwone, złośliwe oczko zgasło, a potwór chaotycznie zamachał
rękami jakby starając się odpędzić natrętną muchę..
Ja jednak byłem tuż za nim, z daleka od olbrzymich ostrzy. Jednak..
„O cholera..” Mój fortel
miał słabą stronę.. a ta strona stała właśnie pod ścianą, z napiętym łukiem w
rękach, naprzeciwko oszalałego potwora
który skutecznie odgradzał nie od niej.
„Uciekaj!!” krzyknąłem z całych sił, jednak było już za późno.
Bestia uniosła się w górę szykując się do zadania ciosu.
Nie miałem czasu. Błyskawicznie ruszyłem w stronę golema, i wyskakując w
powietrze odbiłem się od jego kościstych bioder celując w odsłonięty kark.
Besta jakby mnie przejrzała. Zamiast zaatakować bezbronną Devanę, wykonała szybki
obrót.
Byłem w powietrzu gdy to nastąpiło i nie miałem żadnych szans, by zmienić
kierunek swojego lotu.
Potworny ból na ułamek sekundy odebrał mi świadomość, gdy potwór trafił
mnie w brzuch jednym ze swoich ramion i przyszpilił do ziemi jak motyla…
Poczułem smak krwi w ustach. Z dala dobiegł mnie rozpaczliwy okrzyk Devany.
Nade mną pochylała się paskudna, jednooka czaszka.
W mojej głowie pojawił się nagle obraz błękitnego ognia i rodziców z troską
pochylających się nade mną.
„Blake..”
„Blake..!”
„Blake!!!”
Coś, jakby krzyk w środku mnie wyrwał mnie z letargu. Bestia nade mną
wznosiła drugie ostrze by dokończyć dzieła.
Siwy błysk uderzającej, ostrej jak brzytwa kości mignął mi przed oczami.
Zebrawszy resztkę many użyłem Skupienia by uzyskać jak największą prędkość
i z całych dostępnych sił machnąłem ręką trzymającą miecz. Coś na kształt snopu
iskier na sekundę przesłoniło mi widoczność. Tuż obok mnie, w ziemię wbił się
koniec potężnej kościanej kosy.
Trafiłem tuż pod stawem łączącym przypominającą kosę kość z resztą
ramienia..
„Krakk!!”
Pęknięcie pojawiło się na kościanym ostrzu i szybko pobiegło w poprzek.
„Ggggruuuaaaa!!!! Ryknął potwór starając się wyrwać ostrze z ziemi, jednak
pęknięcie puściło, i większa część kosy została, wbita w ziemię.
Bestia stanęła na nogach podnosząc kościane ręce w górę, dzięki czemu przy
fali nieopisanego bólu przeszywającego moje ciało, wyrwała drugą swoją kosę z
mojego boku, i uwolniła mnie ze śmiertelnej pułapki.
Na sekundę straciłem przytomność.
Wtem, poczułem silne szarpnięcie, i coś pociągnęło mnie za kołnierz po
ziemi z dala od bestii.
Po chwili zniknęła mi z oczu, gdy zostałem ułożony za jedną z wielkich
kolumn.
Ból co chwila odbierał mi świadomość, więc nie miałem pojęcia co się stało.
Po chwili znajome, życiodajne ciepło rozpłynęło się po mojej piersi, a potem
smak mikstury zdrowia wypełnił moje usta.
Kilka sekund trwało nim doszedłem do siebie, a następnie..
Para ślicznych, błękitnych, załzawionych oczu wpatrywała się we mnie. Już
miałem się uśmiechnąć i podziękować, gdy nagle grad słabych uderzeń spadł na
moją głowę i piersi.
„Co ty sobie myślisz!! Jak śmiesz się tak narażać!! Myślałam ze zginąłeś!!
Jak można być tak głupim!!!” Devana dała upust swojemu stresowi okładając mnie na
oślep piąstkami.
„ Hej.. Hej! Hej!!” prawie krzyknąłem starając się ją jakoś opanować.
„Uspokój się.. ten potwór wciąż tam jest…” powiedziałem cicho starając się
ją doprowadzić do porządku.
Magiczna mikstura którą poratowała mnie Devana zrobiła swoje.
Klęknąłem na jedno kolano sprawdzając, czy mogę się ruszać.
Wszystko było w porządku, więc obróciłem się do mojej Bogini.
„Uratowałaś nas. Dziękuję. A teraz, jak tylko wyjdę na środek, poślesz dwie strzały prosto w
kryształ.” Powiedziałem szeptem.
„Ale to nie działa..”
„Zaufaj mi..”
Kiwnęła bez słowa głową, ale ja, już tego nie widziałem.
„Hej! Szkieletorze!! Może jeszcze jedną rundę?!!” krzyknąłem starając się
zwrócić na siebie uwagę bestii.
„Ggggrrroooaaaa???” Bestia
jakby była zdziwiona samym faktem że jeszcze żyję.
Nagle, jakby skojarzyła swoją
obciętą kończynę z moją skromną osobą, i ruszyła na mnie z całą szybkością.
„Gggggrrrraaaaooooooooohhhhhh!!!!!!”
Stałem niewzruszony w miejscu. Nie cofnąłem się nawet o krok, pomimo że
bestia była o kilka kroków ode mnie.
„Grrrooooahhh!!” ryknął potwór i uniósł się w górę.
W tym samym momencie, dwie strzały pomknęły w kierunku kryształu.
„Za wolno..” pomyślałem obserwując w moim Skupieniu lot strzał. Jednak to nie było istotne. Istotna była
reakcja potwora.
Błyskawicznie uniósł ramiona starając się zasłonić kryształ tkwiący głęboko
w kościstej klatce piersiowej. Wykorzystując chwilę gdy był skupiony na
obronie, ciąłem z całych sił w jego ramię. Jednak tym razem, zdając sobie
sprawę że nie mam szans przeciąć jego kości, celowałem w staw łokciowy.
„Guaachhh!!!” ryknął potwór, i szarpnął
się jakby z bólem. Chyba udało mi się uszkodzić jakieś połączenia w stawie, bo
dzięki mojemu uderzeniu, drugie ramię było częściowo bezwładne.
Zamachnął się na mnie kikutem. Ramię, pozbawione długiego kościanego ostrza
było lżejsze, przez co jego szybkość była niesamowita. Mimo Skupienia,
z ledwością udało mi się odskoczyć. Już miałem znów ruszyć do ataku, gdy wtem
zorientowałem się, że go nie doceniłem. Podczas gdy szukałem przejścia pod
szybko zmieniającym kierunki kikutem ostrza, drugie, częściowo bezwładne ramię
zeszło na dalszy plan. Sądziłem że nie będzie już groźne, gdy wtem Golem
zamachnął się nim jak cepem. Nie trafił mnie co prawda ostrzem, ale ten
niespodziewany atak zupełnie mnie zaskoczył, i nie zdołałem zupełnie zejść mu z
drogi. Eksplozja bólu w lewym barku, praktycznie mnie zamroczyła. Mimo że mnie
tylko drasnął, siła uderzenia odrzuciła mnie na kilka metrów. Gdyby nie Moonlight
Shadow, który w dosłownie ostatniej chwili przejął większość energii, miałbym
strzaskany bark. Niestety nie miałem szans by użalić się nad sobą. Stwór
ponownie odwrócił się w kierunku Devany. Szukając ratunku rozejrzałem się za
Iwanem. Ze swojego miejsca widziałem, że stara się podnieść na nogi, ale musiał
naprawdę zdrowo oberwać, bo znów opadł na gruz. Niestety nie mogłem liczyć na
jego pomoc.
Ignorując ból, rzuciłem się znów do ataku. Potwór był ustawiony tyłem, i zaabsorbowany Devaną, które posłała w jego
stronę kolejne dwie strzały. Znów machnął szponiastym cepem. Dziewczyna z
ledwością się uchyliła, a koniec ostrej jak brzytwa kosy zostawił długą i
głęboką szramę w ścianie tuż nad nią.
Wiedziałem, że Devana nie ma szans uniknąć następnego ataku. W akcie
desperacji wyskoczyłem znów w górę, tym razem celując pomiędzy żebra starając
się dosięgnąć kryształu. Jednak jego
błyskawiczna reakcja znów udaremniła mój plan. Jego krótsze, pozbawione ostrza
ramię poruszało się znacznie szybciej, i znów nie zdołałem dosięgnąć celu. Co
gorsza, mój miecz uwiązł pomiędzy jego żebrami i chcąc uniknąć trafienia w
głowę musiałem go puścić.
Uderzenie, choć nie tak silne jak poprzednie, odesłało mnie pod ścianę w
pobliże Devany.
„Uciekaj!” krzyknąłem do niej popychając ją w kierunku wyjścia.
„Nie zostawię cię!!”
„Musisz. Straciłem miecz. Nie mam czym cię obronić”..
„Tym bardziej nie mogę..”
„Proszę!. My damy sobie radę. Zobaczysz!!” krzyknąłem by dodać jej otuchy.
Skinęła głową i ruszyła powoli, opierając się plecami o ścianę, w stronę
pozostawionej przez nas przy wejściu do tunelu magicznej lampy.
„Damy sobie
radę.. niby kuźwa jak?” przemknęło mi przez głowę, gdy dotarł do mnie idiotyzm
tego co powiedziałem. Jednak to nie był dobry czas na strach.
Złapałem leżący obok dość spory kamień i cisnąłem nim wprost w wielką
czaszkę. Odbił się z głuchym stukiem nic potworowi nie robiąc, jednak zdołałem
w ten sposób odwrócić jego uwagę od przemykającej pod ścianą Devany. Uskoczyłem
przed atakiem, gdy znów zamachnął się na mnie na wpół bezwładnym ramieniem.
Wielkie ostrze ze świstem przecięło powietrze.
„Muszę go
jakimś cudem unieruchomić..” pomyślałem, wciąż mając nadzieję, że dzięki
temu zdołam odzyskać jakoś mój miecz wciąż tkwiący między jego żebrami.
Wtem wpadłem na pomysł.
Przetaczając się i odskakując, zdołałem go zwabić w pobliże jednej tych
wielkich kolumn podpierających strop nad nami. Uchyliłem się przed krótszym
ramieniem, po czym skacząc w górę, z całej siły kopnąłem go w kościaną szczękę.
„Krak!” dotarł do
mnie odgłos pękającej kości, i wielki kieł złamał się od uderzenia. Jednocześnie
siła kopnięcia odrzuciła mnie pod sama kolumnę.
„OOOooooaaaaggghhhh!!!” ryknął z wściekłością golem i zaatakował ostrzem
jak cepem, z całej siły. W ostatniej chwili wykonałem unik a wielka kosa
uderzyła z impetem w kolumnę wbijając się na głębokość dłoni i uwięzła.
Tylko na to czekałem.
Błyskawicznie dałem nura pod unieruchomionym ramieniem i sięgnąłem po
miecz, jednak potwór jakby przejrzał mój plan.
Zamiast szarpać się z ostrzem tkwiącym w pułapce, błyskawicznie się
przesunął, i moją wyciągniętą rękę dosłownie o milimetry minęły wielkie
kłapiące kły.
„Szlag..
mało mi nie odgryzł dłoni.” przemknęło mi przez myśl, a jednocześnie uświadomiłem
sobie że kończą mi się opcje. Nie mogłem użyć Iwanowego topora, a mój miecz był
wciąż w pułapce.
Wtem moja stopa natrafiła na coś leżącego na ziemi. Szybko zerknąłem w dół
i zobaczyłem długie na ponad metr ostrze kościanej kosy, które odłamałem chwilę
temu.
Błyskawicznie je podniosłem. Było zadziwiająco lekkie, lżejsze niż mógłbym
się spodziewać, a jednak szokująco ostre. W dodatku o połowę dłuższe niż mój
miecz…
„Może się
uda..” pomyślałem, jednocześnie kombinując jak zajść bestię niepostrzeżenie od
tyłu.
Potwór nie dawał za wygraną, wciąż starając się uwolnić, i po odgłosach
pękających kamieni czułem że za chwilę może mu się udać. W dodatku cały czas
obserwował mnie swoim sprawnym czerwonym okiem. Wiedziałem, że nie pozwoli mi
się zbliżyć.
Wtem usłyszałem świst strzały, i zobaczyłem snop iskier skrzesanych przez
grot gdy odbił się od czaszki golema.
„Devana..
Przecież kazałem ci uciekać..” pomyślałem. Choć z drugiej strony.. To mogła
być moja szansa.
Gdy tylko potwór odwrócił wzrok, odskoczyłem w bok usuwając się z jego pola
widzenia. Golem zorientował się że zniknąłem, ale Devana nie dała mu czasu na
rozglądanie się za mną. Słała strzałę za strzałą, celując to w głowę, to
pomiędzy żebra.
Golem starał się ochronić pozostałe oko jak i kryształ, więc musiałem
wykorzystać szansę. Zwłaszcza że wiedziałem iż Devanie pozostało raptem parę
strzał w kołczanie.
Wykorzystując do maksimum bonus szybkości
płynący ze Skupienia, po
krótkim rozpędzie znów wyskoczyłem w górę, tym razem kładąc na szali dosłownie
wszystko. Golem chyba zorientował się w sytuacji, bo szarpnął się rozpaczliwie, i łamiąc desperacko drugie
ostrze uwolnił ramię z potrzasku. Jednak było już dla niego za późno. Czubek
mojej improwizowanej broni od jego żeber dzieliła odległość może jednej stopy.
„AAAAAAAHHHHH!!!!!” krzyknąłem,
i pchnąłem z całej dostępnej siły.
„Gguooouaaa..!!” Krzyk golema przycichł a w końcu zanikł, gdy jego kościane
ciało rozpadło się w proch.
Udało się.. pomyślałem lądując
na ziemi. Udało się…
Teraz powoli zaczęła ogarniać mnie słabość.
Usiadłem na kamieniach a ręce i nogi zaczęły mi drżeć gdy napięcie
opuszczało moje mięśnie.
„Jak się czujesz..?” spytała cicho Devana podbiegając do mnie.
„W porządku..” powiedziałem starając się dojść do siebie.
„Miałaś uciekać..” powiedziałem patrząc na nią.
„Mówi się Dziękuję.” Odparła z
przekąsem.
„No tak.. Racja. Gdyby nie ty..”
„Słucham?”
„Dziękuję Devana. Dziękuję.” Powiedziałem patrząc jej w oczy.
„Już lepiej. Nie ma za co. Przecież jesteśmy drużyną..” powiedziała klepiąc
mnie lekko w policzek.
„Zobacz co z Iwanem..”
„Dobrze..” odparła i odeszła zostawiając mnie samego.
Jeszcze chwilę trwało zanim doszedłem do siebie na tyle, że mogłem stanąć
na własnych nogach.
Potworny ból w lewym ramieniu znów się odezwał, więc sięgnąłem po miksturę
zdrowia. Po chwili ból ustąpił i mogłem
się podnieść.
Z boku dobiegło mnie stękanie Iwana i podniesiony głos Devany, więc
pomyślałem, że u niego też wszystko w porządku.
Podszedłem do dosyć sporej kupki szarego pyłu jaka pozostała po Kościanym
Golemie. Musiała spajać go naprawdę mocna magia, bo wciąż niektóre z jego
części były rozpoznawalne. Patrzyłem przez chwilę jak ostatni skrawek czaszki,
ten, z wciąż sprawnym okiem, pokrywa się siatką pęknięć by po chwili stać się
jednością z resztą pyłu. Coś srebrzystego błysnęło w słabym świetle mojej
magicznej lampy. Schyliłem się, i
wyciągnąłem z pomiędzy szarych drobin mój Moonlight Shadow. Gdy chowałem miecz
do pochwy dostrzegłem że nie wszystkie części Golema uległy dezintegracji. Pył
był tak lekki i drobny, że prawie go nie czułem w dłoni gdy podnosiłem długi,
podobny do kosy kościany szpon. Potężną broń Golema, która jak na ironię pomogła
mi go pokonać.
Stałem tam przez chwilę patrząc to na ostrze, to na szary pył, i czułem się
jakby jeszcze do mnie zupełnie nie dotarło to, co chwilę temu się stało.
Po chwili dołączył do mnie Iwan, a następnie Devana, która zatrzymała się
jeszcze na chwilę by pozbierać swoje strzały.
Iwan tylko bez słowa poklepał mnie po ramieniu, ale jego mina mówiła więcej
niż chyba mógłby wyrazić słowami.
Po chwili z drugiego końca jaskini doszedł nas szczęk stali i zduszone
okrzyki Iwana, gdy eliminował niedobitki Zabójczych Mrówek i Cieni chowających
się w panice po kątach.
Wiedziałem jak się czuje. To znaczy.. Wiedziałem jak ja bym się czuł,
gdybym to ja już drugi raz został wyeliminowany tuż przed decydującą walką, i
mógł tylko bezczynnie się przyglądać jak ktoś ratuje mi skórę.
Gdy go później zapytałem czemu nie użył mikstur, odparł że podwójne
zostawił w jukach, żeby było więcej dla mnie, bo on ich nie wykorzysta, a
zwykłe, lecznicze owszem, użył gdy się tylko ocknął, jednak zanim zaczęły
działać, to było już „po ptokach.”
Okazuje się, ze Krasnoludy mają naturalną częściową odporność na magię, i
przez to nawet ta lecznicza potrzebuje więcej czasu by uzyskać efekt.
Tak więc nawet z pozoru pożyteczna umiejętność, może w pewnym momencie
stanowić problem.
„Chodź.. Poszukamy kryształu.” Zza moich pleców odezwała się Devana.
Pokiwałem głową, i bez protestów pozwoliłem jej się wziąć za rękę i
poprowadzić przez jaskinię.
Mimowolnie wzdrygnąłem się, gdy przechodziliśmy obok sporego leja w
podłodze wypełnionego teraz częściowo kamieniami. To z niego wyszedł Kościany
Golem.
O jego rozmiarach mógł świadczyć obrys wielkiej kamiennej krypty skrytej
wcześniej pod podłogą, a której zasypane resztki wyzierały spod gruzu. Długi na
prawie pięć metrów, a szeroki na bez mała trzy, przez długi czas był
inkubatorem, a zarazem i więzieniem bestii.
Mogłem sobie wyobrazić tą wielką, potężną kościaną postać leżącą w ciszy i
ciemności przez lata, może nawet dekady, czekając na wezwanie do walki w
obronie siły która ją stworzyła…
W pewnym sensie nawet było mi go żal. Tyle lat w zamknięciu tylko po to, by
zginąć zaraz po uzyskaniu wolności.
W lewej dłoni wciąż dzierżyłem broń pokonanego gladiatora, który nie zdołał
zadowolić swojego pana.
I właśnie jego teraz szukamy. By upewnić się, że już żaden więcej potwór tutaj
nie powstanie.
Nagle go poczułem. Niejasne dotknięcie ponurej energii docierające do mnie
z niewielkiego zagłębienia w ścianie komnaty.
Udaliśmy się w tamtą stronę, i odkryliśmy kolejny tunel prowadzący w dół.
Pomachałem lampą, starając się zwrócić uwagę Iwana który zajęty był
wyciąganiem kryształów z pokonanych stworów. Po chwili zorientował się o co
chodzi i ruszył w naszą stronę.
We troje zapuściliśmy się dalej w labirynt. Jednak tym razem, nasza podróż
zakończyła się po drugim zakręcie.
„A niech mnie..” cicho szepnął krasnolud.
Widok jaki ukazał się naszym oczom był niespotykany.
Na końcu korytarza prawie tuzin Zabójczych Mrówek pracowało zawzięcie
drążąc tunel. Obok nich pod ścianą leżał wielki, czerwony kryształ pilnowany
przez dwa Cienie i następne kilka mrówek.
Wyglądało to tak, jakby w panice starały się ochronić, ukryć przed nami ten
kryształ, drążąc tunel w głąb ziemi…
Gdy tylko zostaliśmy zauważeni, wielkie owady natychmiast przerwały pracę i
rzuciły się na nas w szaleńczym ataku.
Tym razem nawet nie zdążyłem dobyć miecza.
Iwan wpadł w szał i nim się obejrzeliśmy, szary pył przesłonił nam na
chwilę widok. Gdy opadł, zostaliśmy sami, razem z tym kryształem.
„I co teraz?” spytała niepewnie Devana.
„Może bydzie go lepij zabrać do miasta, niek się ktoś ucony na niego
pozre..” rzucił pomysł Iwan.
Ja nie byłem przekonany. Podzielałem niepokój Devany. Gdy tylko starałem
się sięgnąć w stronę kryształu swoim Skupieniem, czułem emanującą z niego wielką,
potężną moc, a jednocześnie wściekłość i okrucieństwo.
Co najgorsze, uczucia te zdawały się przesączać powoli we mnie sprawiając
wrażenie, jakby kryształ w akcie desperacji chciał jakby przeciągnąć mnie na
swoją stronę.
„Musimy go zniszczyć..” powiedziałem odpierając psychiczny atak.
„A jo ci mówie, ze bydzie lepij jak go zobieremy. Drugi roz tako okazja się
może nie powtórzyć..” powiedział stając pomiędzy mną a kryształem.
„Nie!” krzyknęła Devana.
„Iwan! Opamiętaj się i to już!. Rozwal to!” powiedziała dobitnie.
Cholera..
Zaczęło się dobierać też i do niego.. pomyślałem, po czym sięgnąłem czarem w jego
stronę.
Jego do tej pory jasna aura zaczynała żółknąć, a nawet gdzieniegdzie pojawiły się drobne
plamki czerwieni.
Nie czekając na jego reakcję, błyskawicznie aktywowałem Skupienie i na pełnej prędkości zrobiłem
kilka kroków w bok, po czym trzymanym w rękach kościanym ostrzem uderzyłem w
kryształ.
Iwan wykonał ruch, jakby chciał mnie powstrzymać, jednak chyba w ostatniej
chwili wygrał swoją wewnętrzną walkę, bo cofnął wyciągniętą rękę, zacisnął palce
w pięść i z rozmachem walnął nią w ścianę.
Posypały się kamienie a krasnolud jęknął z bólu.
„Tak trzeba było..” powiedziałem patrząc na teraz już ciemne i pozbawione
wewnętrznego światła szczątki kryształu.
„Wiem.. tylko coś we mnie nie chciało pozwolić..” powiedział ściskając
palcami czoło.
„Starał się nami manipulować..” powiedziałem tłumacząc moje odczucia.
„To cholerstwo może kształtować pobliskie dusze..” dodałem po chwili
namysłu.
„Co masz na myśli?” spytała Devana.
„Poczułem go.” Powiedziałem.
„Jego pragnienie przetrwania za wszelką cenę. Nienawiść, ból i strach..”
„Ja też.. tyle że.. trochę inaczej..” dodał Iwan.
„Nie jakoś bezpośrednio, tylko jak wewnętrzne pragnienie ocalenia i..” zawiesił
głos na sekundę.. „i .. zgładzenia napastników…”
Spojrzałem na niego i wydawało się, że przez chwilę zagubił się w myślach.
Jednak po chwili otrząsnął się z tego i dodał pewniejszym głosem:
„Był taki moment w którym czułem, że muszę was zabić…” powiedział patrząc
na nas ciężkim wzrokiem.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz