Czy to źle próbować podrywać
dziewczyny w Puszczy?
Fanstory na
podstawie Serii nowel:
“Is It Wrong
to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa
Oomori Fujino
Autor: Piotr
Jakubowicz
Thurcroft.
UK. 01.2020
ROZDZIAŁ 6
Rzeźnik z Lotril.
„Teraz dodaj
ostrożnie kilka kropel wyciągu z krwiliścia.. tylko powoli, po ściance, żeby nie zaszła zbyt gwałtowna reakcja..”
Stara
Chientropka Mabbet wydawała instrukcje schowana bezpiecznie za plecami Darrena.
Widać było że jest gotowa w każdej chwili dać nogi za pas gdyby coś poszło nie
tak.. W sumie nie ma się co dziwić. Gdy ostatnio chłopak starał się stworzyć
odstraszającą potwory miksturę Malboro, był tak zdenerwowany, że zbyt szybko
wlał zawartość fiolki do dużej kolby i kłęby cuchnącego dymu spowiły całe
mieszkanie. Nawet dwa dni wietrzenia nie usunęły całkowicie smrodu, więc od
tamtego momentu zajęcia praktyczne odbywały się w niewielkiej szopce, ku
niezadowoleniu Cerbera, który na ten czas musiał opuszczać swoje wygodne
legowisko.
Darren już
praktycznie stracił poczucie czasu. Zima miała się ku końcowi, deszcze padały
coraz rzadziej a słońce coraz wyżej wspinało się nad drzewa. Moment w którym
pierwszy raz postawił stopę na tej polanie wydawał się być tak odległy…
…***…
„Halo!!...
Halooo!!... Jest tu kto?”
Darren
rozglądał się wokół, ale poza drobnym inwentarzem w zagrodzie nie było tu
żywego ducha.
Ponad pięć
metrów nad jego głową rozpościerała się wielka, drewniana platforma zbudowana
na konarach potężnego kamiennego dębu. Gdy wchodził na polanę, wydawało mu się
że widzi nikłe światło w oknie stojącego na niej domku, oraz stróżkę dymu
unoszącą się z komina, jednak gdy podszedł bliżej, nic nie wskazywało na to, że
ktokolwiek tu mieszka.
Jeszcze raz
zerknął na kartkę którą dostał od Iwana.
Kilka słów,
oraz byle jak nagryzmolona mapka która w teorii powinna go doprowadzić pod same
drzwi.
„W teorii.”… żachnął się chłopak przypominając
sobie słowa Iwana:
„Tu mos
mape. Jak nicego nie spiepsys to poprowadzi cie jak po snurecku.”
W praktyce
okazało się, że ulewne deszcze przemieniły większość ścieżek w grzęzawiska, a
przez to że musiał unikać głównych traktów, jego droga delikatnie się
skomplikowała. Na tyle, że na miejsce dotarł prawie tydzień później.
Jednak
dziecinny rysunek chatki na kurzej stopce otoczonej kółkiem idealnie pasował do
tego co miał przed oczami.
„To na pewno tutaj” pomyślał i ruszył wkoło
kamiennego pnia szukając jakiegoś wejścia. Jednak nie było nic. Żadnych drzwi,
schodów czy drabiny. Nic. I żadnego dzwonka. Żadnego sznurka.. Kompletnie nic
czym mógłby zwrócić uwagę kogoś, kto potencjalnie mógłby być na górze.
Darren
rozważał użycie jednej z jego wybuchowych paczuszek by narobić hałasu i dzięki
temu uzyskać jakąś reakcję, jednak po chwili odrzucił tą myśl. To mogło by
zostać odebrane jako próba agresji, więc.. „Lepiej
nie..” pomyślał i rozejrzał się za miejscem na nocleg.
Pora była
najwyższa, bo niebo już dawno pociemniało, a na jego szacie zaczęły ukazywać
się pojedyncze światełka odległych gwiazd.
Rozkulbaczył
konie i puścił je wolno na polanę. W sumie nie dbał o to czy uciekną czy nie.
Głupie nie są, więc na bagno nie pójdą, a jedyna droga prowadząca na polanę
jest tak kręta i podmokła, że nie ma szans by zwierzęta same dały radę ją
pokonać.
Darren
wytargał z szopki snopek siana i wystawił go na zewnątrz tak, by zwierzęta
miały do niego dostęp. Upewniwszy się że mają pod dostatkiem wody, sam zakopał
się w sianie i zasnął z nadzieją, że jutro rano wszystko się wyjaśni.
Spał
spokojnie do samego rana, jednak gdy chciał wygrzebać się z siana poczuł że coś ciężkiego przywaliło mu nogi. W
dodatku, za każdym razem gdy chciał się oswobodzić głuchy pomruk dochodził do
jego uszu i ciężar na jego stopach minimalnie się zwiększał.
Ostrożnie
podniósł głowę i jego oczom ukazał się .. pies.
To znaczy..
Byłby to pies, gdyby nie fakt, że jego łeb był rozmiarów sporego wiadra a
reszta ciała szła z nim w parze. Dość by stwierdzić, że dorodne cielę nabawiło
by się przy nim kompleksów.
„Cerberek..” przeszło mu przez głowę, gdy
przypomniał sobie rzucone jakby mimochodem ostrzeżenie na odchodnym:
„A!.. I uwazuj na Cerberka. To
dobre psisko, ino ze nie lubi jak się mu kościom z kurcencio macho przed
nosym..”
Tak jakoś to
było.
„Szlag by to.. I co teraz?” pomyślał Darren, gdy wtem
usłyszał delikatne skrzypienie i za oknem dostrzegł jakiś ruch.
Spod
platformy zaczęły opuszczać się schody. Po chwili zeszła nimi stara kobieta.
„To musi być ta Mabbet..
Chientropka o której wspominał Blake..” pomyślał.
Faktycznie.
Lekko oklapnięte psie uszy i gęsto przetykany siwizną ogon nie pozostawiały
wątpliwości.
Kobieta
zmierzała wprost do szopki.
Cerber
uniósł łeb, po czym zerwał się na równe nogi i machając ogonem popędził przez
drzwi w jej stronę.
Po chwili
słychać było jak kobieta się z nim wita i daje mu poranną karmę.
Darren
usiadł i rozmasował zdrętwiałe nogi zanim ostrożnie wstał i wyszedł przed
szopkę.
„Dzień
dobry” usłyszał gdy tylko jego głowa wynurzyła się z drzwi.
„Dzień
dobry.. Przepraszam że tak się wkradłem..” zaczął się tłumaczyć zmieszany.
„Nie
szkodzi” odparła kobieta. „Gdyby Cerberek uznał cię za niepożądanego intruza,
to by cię nie było..” dodała z uśmiechem.
„By cię nie było.. znaczy że nie było tutaj? Czy że nie było wcale?..” Myśli Darrena chyba
były wypisane na jego twarzy, bo kobieta odparła:
„Cerberek
czuje czy ktoś jest dobry czy nie.. Jeszcze żaden zły człowiek nie postawił
stopy na tej polanie..”
„Znaczy
że..” Darren nie dokończył, tylko głośno przełknął ślinę.
„Och.. Nie
mam pojęcia jak..” uśmiechnęła się kobieta.
„ Po prostu
czuje..”
„To.. co się
dzieje z tymi .. złymi..?” spytał niepewnie chłopak.
„A wiesz..
Nie mam pojęcia. Nigdy żadnego tu nie widziałam..” powiedziała wymijająco
Chientropka, po czym mrugnęła do Darrena okiem.
„Mam dla
pani to..” powiedział wyjmując z kieszeni kopertę.
Mimo że
koperta była czysta, bez jednego słowa czy znaku, Mabbet nawet jej nie otwarła,
tylko schowała ją za pazuchę i powiedziała:
„Dobrze.
Będę cię uczyć. Bo przecież po to przyszedłeś, prawda?”
Po czym
odwróciła się do niego plecami i poszła nakarmić drób.
Darren stał
w drzwiach szopki z otwartymi ustami nie wiedząc co o tym myśleć.
Po chwili
poszedł za nią, bezwiednie głaszcząc Cerbera po karku gdy ten jadł swoje
śniadanie.
Mabbet nie
mogła tego widzieć, ale jej ogon zawachlował w tej samej chwili, jakby w
aprobacie.
„Cóż..
Chientropy to przecież pół psy więc..” pomyślał przechodząc nad tym do porządku
dziennego.
I tak
zaczęła się jego nauka u Wiedźmy z bagien.
Tak jak
Blake mu tłumaczył.
Musi zdobyć
tyle wiedzy ile może, by móc wspomóc drużynę.
Blake w tym czasie szkoli się w Reanore. Zanim się
rozdzielili, Blake dokładnie wszystko wyłożył.
Ich Misja i tak chwilowo będzie zawieszona,
z powodu komplikacji.
Okres zimowy
nie sprzyja podróżom, więc i tak nie mogliby zrobić żadnych postępów. Do tego wygląda na to, że ich przeciwnicy są
bardzo silni, a na chwilę obecną ich drużyna jest raczej mizerna, więc priorytetem
jest zyskać na sile tak szybko, jak tylko się da.
„Nie wiem do
czego ja im się przydam.. Tak szczerze.. Iwan ma trzeci poziom i jest praktycznie
nie do powstrzymania.. Blake niewiele mu ustępuje.. Po co tam ja? Nawet nie
umiem walczyć! Wiem że powodowała nim litość, ale włączać mnie do drużyny?..”
„Sam
prosiłeś, by Devana przyjęła cię do Familii..”
„Ale nie sądziłem ze pójdę na Misję!! .. Myślałem,
że trochę się poduczę i wrócę leczyć naszych..”
„Tyle, że
jeśli ich Misja się nie powiedzie, może nie być żadnych naszych do leczenia.. tylko zwłoki do grzebania…”
„Ale co ja
mogę? Jak ja mogę? Gdzie..?!”
„Ooch..
oczywiście że musisz nauczyć się walczyć.. ale to przyjdzie z czasem.”
Powiedziała Mabbet.
„Ty nie masz
być Tankiem. Pierwszą linię zostaw Iwanowi i Blake`owi. Ty masz zadbać, by nie
brakło im mikstur. By ich ostrzec przed niebezpieczeństwem którego nie zauważą.
I by ich uratować, gdy nadejdzie najgorsze.”
„Jakoś mnie
to nie zmotywowało.. Jeszcze bardziej się boję..”
„Eh… Jak ja
mam ci to wytłumaczyć….” Chientropka zwiesiła uszy a jej ogon merdał niepewnie
w tę i z powrotem podczas gdy ona starała się zebrać myśli.
„Iwan jest
jak .. Materiał wybuchowy. Podpal mu lont, a poleci naprzód bez oglądania się
na boki i wyzwoli cała energię bez zwracania uwagi na otoczenie...”
Mabbet chyba
podobała się ta strona krasnoluda, bo jej oczy definitywnie zrobiły się maślane
gdy o nim wspominała… Po chwili otrząsnęła się i kontynuowała.
„ Devana.
Cóż.. Jako Bogini, długo z Wami nie powalczy. To nie łowy na dziką zwierzynę,
gdzie mogła hasać po lasach ze swoimi dziećmi. Dungeon to ciężki temat, więc
będzie musiała odpuścić… Pozostaje ..
Blake..” Chientropka na chwilę umilkła i zagubiła się w sobie, jakby
starając się jak najlepiej opisać swoje odczucia…
„Blake
jest.. Zagadką.” Powiedziała w zamyśleniu.
„Niby zwykły
chłopak ze wsi, ale historia jego rodziny sięga Bohaterów. Ma niesamowite
zdolności, jednak czy zdoła nadgonić stracony czas?”
„Stracony czas? O co ci chodzi?”
„Jego Falna
jest.. Inna. Przyciąga Excelię jak szalona i chłopak pnie się w górę, ale.. To
w dalszym ciągu młody chłopak ze wsi, który kompletnie nie zna życia…
Wykształcony, inteligentny, jednak wychowany na prowincji i w pewnym sensie..
Niewinny…”
„Znaczy że
on jeszcze ...”
„Powiedziałam
W pewnym sensie.. Słuchaj ze
zrozumieniem..” Ogon Mabbet zawachlował ze zniecierpliwieniem, ale w oczach
zapaliły się jej takie małe iskierki przekory.
Więc jednak nie.. pomyślał w duchu Darren śmiejąc
się do siebie.
Przynajmniej
w tej kwestii są sobie równi.. Co prawda miał okazję.. wiele razy, gdy był z
drużyną Cox`a, ale zawsze odmawiał.
To, w jaki
sposób traktowali kobiety powodowało że czuł do nich .. co najmniej niechęć.
Próbował sobie to tłumaczyć tym że są bardziej doświadczeni i starsi, jednak..
gdzieś w podświadomości miał wrażenie że to nie tak powinno wyglądać. No, ale..
Cóż ja tam wiem.. pomyślał starając
się przypomnieć sobie swoje nieśmiałe próby..
Zwłaszcza
ostatni raz, gdy w Reanore wręcz czuł że spodobał się takiej jednej kelnerce z
restauracji „Cztery kąty”.. Cały czas się uśmiechała, co chwila podchodziła
pytając czy coś jeszcze mu podać.. W końcu za namową Coxa przełamał się i
wzorem starszych kolegów podszedł do niej gdy odkładała do okienka przy bufecie
tacę z zastawami.
Oparł się
nonszalancko ręką o ścianę i zagaił:
„Hej
maleńka.. Co robisz po pra..”
Plask!!!
Następne co
pamięta, to ryk śmiechu dobiegający od stolika przy którym siedzieli jego koledzy..
Darren
odruchowo potarł dłonią po policzku jakby wciąż przypominając sobie tamto
wydarzenie.
„Ząb cię
rozbolał chłopcze?” spytała z troską Chientropka.
„A.. nie..
tak tylko.. Coś sobie przypomniałem..” odparł Darren myślami wciąż wracając do
tamtej chwili, gdy biegł pędem przez salę roztrącając wszystkich po drodze
łapiąc jednocześnie końcówkę zdania:
„.. noga
więcej nie postała!”
Co prawda
początek zgubił się w gwarze i śmiechach ale Darren mógł się założyć że
wiedział dokładnie o co chodziło.
Z resztą
jego kompani też błyskawicznie opuścili restaurację i dołączyli do niego wciąż
się z niego nabijając.
Przynajmniej dowiedziałem się jak
nie powinno się tego robić..
pomyślał wracając z powrotem do mieszania mikstur.
Przypomniały
mu się słowa dziadka który wciąż mu powtarzał:
„Alchemia chłopcze jest jak
kobieta.. Jak do niej podejdziesz delikatnie i spokojnie, to się odwdzięczy
wspaniałą miksturą, a jeśli będziesz nerwowy i brutalny, to oberwiesz..”
„Już chyba
rozumiem” powiedział cicho Darren ostrożnie wlewając po ściance wyciąg z
Krwiliścia do kolby. Po chwili piana opadła ukazując powstały z połączenia
składników ciemnoczerwony roztwór a z otworu uniósł się delikatny zapach
świeżej mikstury leczniczej.
Mabbet
nabrała pipetą kilka kropel i spróbowała.
„Pierwsza
klasa. Naprawdę. Jeszcze trochę a nauczę cię robić mikstury Many..” powiedziała
klepiąc go o plecach.
„Co by się
stało gdyby to wlać za szybko?”
„Jak wiesz,
wyciąg z Krwiliścia mocno reaguje z alkoholem zawartym w roztworze. Cząsteczki
starają się za wszelką cenę połączyć więc pędzą ku sobie jak szalone
rozpychając się na boki. Wytwarza się wtedy cała masa ciepła a w powstałej
pianie zawarty jest łatwopalny gaz co w połączeniu z ciepłem daje nam..”
„Boom”..
Darren dokończył za nią.
„Dokładnie.”
Odparła kobieta.
„To w takim
razie dlaczego to nie wybucha gdy trzyma się to w holsterze?”
„Gdy reakcja
już zajdzie, oba związki są połączone razem i przestają być agresywne..”
powiedziała Mabbet.
„Coś jak ..
Ludzie na przykład.” Powiedziała, starając się znaleźć jak najprostsze
wytłumaczenie zjawiska.
„Co masz na
myśli?”
„Zanim
chłopak z dziewczyną się zejdą, biegają po wsi jak szaleni by znaleźć swoja
drugą połówkę. Więc to tworzy nerwową atmosferę. Bójki na potańcówkach,
szarpanie za włosy i takie tam.. A gdy już się znajdą, to wiążą się ze sobą i
się .. no wiesz.. uspokajają..?” mówiła
z coraz bardziej niepewną miną ..
Trudno ją
winić.. Starała się jak mogła by to jak najprościej wyjaśnić, ale twarz
Darrena, która na początku wyrażała pewnego rodzaju zaciekawienie, teraz
emanowała dezaprobatą i kompletnym brakiem wiary.
„Łabędzie!!”
w przypływie geniuszu Mabbet znalazła alternatywę.
„Łabędzie
się łączą w pary na zawsze i nie szukają przygód..” Spojrzała na niego z nadzieją.
„Aha.. Łabędzie..”
powtórzył za nią Darren jakby wciąż jednak błądząc gdzieś myślami.
„Dobra..
Zapomnij o łabędziach.. Cholera.. Po prostu jak już się połączą, to na zawsze i
przestają być aktywne.” Stwierdziła trochę zniecierpliwiona.
Darren
pokiwał w zamyśleniu głową, po czym ostrożnie rozlał zawartość kolby do pięciu
fiolek i porządnie je zakorkował.
Cały czas
jednak miał przed oczami scenę, gdy jego matka w przypływie furii obcięła
jednej dziewczynie ze wsi dorodnego kucyka tylko za to, że próbowała (z
powodzeniem z resztą) uwieść jego ojca. Co prawda nie widział wszystkiego, bo
dziadek złapał go za kołnierz i siłą zaciągnął go do domu, jednak wszyscy
mężczyźni we wsi twierdzili później że „Było
na co popatrzeć” I Darren chyba wiedział o co im chodziło, bo gdy rodzice
wrócili do domu, to ojciec miał podbite oko a mama potargane włosy i dekolt do
samego pasa.
Jednak
przybycie do wsi kilka dni później pachołków Farta odsunęło w cień tamto, w
sumie zabawne z tej perspektywy, wydarzenie.
Wieś jak
zwykle została ogołocona z żywności a ci, którzy pojechali z nimi do pomocy, nigdy nie wrócili…
„Coś cię
martwi chłopcze?” Mabbet chyba dostrzegła jego nagłą zmianę nastroju, bo
spoglądała na niego z troską.
„Tak tylko..
Wspomnienia..” powiedział cicho Darren.
„Nie miałeś
lekko.. Jednak musisz teraz patrzeć w przyszłość.” Mabbet położyła mu dłoń na
ramieniu.
„Wspomnienia
są ważne, bo dzięki nim jesteśmy właśnie sobą, jednak..” zawiesiła głos na
chwilę.. „Jednak nie możesz się w nich zatracać bo oszalejesz. Musisz stać
obiema nogami na ziemi i patrzeć dokąd idziesz. Jak będziesz cały czas oglądać
się za siebie, to upadniesz.”
„Rozumiem..”
odrzekł Darren kiwając głową.
„To co
teraz?” spytał po chwili milczenia
„Teraz
obiad, a potem zrobisz sam, od podstaw mikstury zdrowia. Bez mojego pomagania.
Jak sobie poradzisz, to jutro przechodzimy do mikstur many.”
„Super!!”
Ucieszył się chłopak i popędził po schodach żeby rozpalić w piecu.
„Nie mam pojęcia co go tak
ucieszyło..” mruczała do
siebie pod nosem Mabbet gdy szła za nim na górę. „Następny poziom nauki czy bardziej ..obiad?”
…***…
Ciekawe co porabia Iwan.. myślałem wyglądając za okno.
W dali,
ponad dachami domów majaczyły ośnieżone szczyty gór Beor.
To właśnie
tam udał się stary krasnolud kilka dni po naszym przybyciu do Reanore.
„Zostawiom
cie w dobryk rencach.” Powiedział.
„Muse się
spiesyć, bo za trzy tygodnie śnieg doscyntnie zasypie przełynce i nie bydzie
przejścio..” dodał zerkając przez ramie w kierunku gór.
Iwan
wyruszył sprawdzić co się dzieje w jego starej, krasnoludzkiej wsi.
W świetle
naszych doświadczeń, jego wioska znajdowała się właściwie o krok od
tajemniczego Dungeonu ukrytego gdzieś w górach Beor.
Krasnolud
wyruszył by zebrać jak najwięcej informacji.
Na początku
byłem temu przeciwny. Chciałem by został i w dalszym ciągu mnie trenował.
Potrzebowałem tego jak ryba wody. Pragnąłem jak najszybciej zyskać na sile. Te
trzy miesiące, czas jaki potrzebował na podróż w obie strony, wydawały mi się
czasem straconym.
Jednak Iwan
szybko wyprowadził mnie z błędu.
„Posłuchaj
chłopce. Janson tyz cie może szkolić. Poza tym musis się naucyć wiencyj o
świecie i potworak.. A jo się nie nadaje do siedzynio nad ksionzkami. Za tyn
cas dowim się ile mogym o tym co się dzieje u nos, w nasyj kopalni, i to może
nom rzucić wiencyj światła na nasom sprawę. Informacja jes tak samo wazno jak
siła.. Pamientoj o tym..”
Skinąłem
głową przyznając mu rację.
To fakt.. Im
więcej będziemy wiedzieć o tym co nas tu może spotkać – tym lepiej możemy się
przygotować.
Tak więc
Iwan wyruszył w drogę.
A ja
zostałem tu. W Reanore.
Spojrzałem w
dół, na zatłoczoną ulicę.
Na początku
miasto wydawało mi się wspaniałe. Mnóstwo ludzi, zwierzołaków, Elfów i
Krasnoludów.. Sklepiki z różnościami upakowane ciasno obok siebie wzdłuż
głównej drogi przecinającej Reanore na pół, kusiły swoimi wystawami.
Kolorowe
grupki najróżniejszych istot przechadzały się wte i wewte, od straganu do
straganu, od sklepu do sklepu szukając czegoś specjalnego, czy też okazji by
nabyć coś taniej niż gdzie indziej..
Małe
kawiarenki oferowały w swoich ogródkach najprzeróżniejsze napoje a z pobliskiej
jadłodajni unosił się zapach smażonych frytek i ryby.
Gdy Devana
zaprowadziła nas do swojej restauracji „Cztery Kąty”, byłem w szoku.
Do Reanore
dotarliśmy po południu, prawie na kolację, więc zwykły gwar uliczny zamienił
się w szczęk sztućców i brzęk kufli.
Gdy tylko
stanęliśmy przed drzwiami restauracji, ze środka dobiegło nas głośne Devaaanaa!!!, drzwi otwarły się na
oścież i wybiegło przez nie kilka osób.
Dwoje z
nich, Krasnolud i Elf ubrani w białe kitle byli chyba kucharzami. Trzy młode
dziewczyny i chłopak, wilkołak po ogonie sądząc, ubrani w skromne, choć
eleganckie stroje są raczej kelnerami. Wielki, krępej budowy krasnolud był
chyba odźwiernym i wykidajłą zarazem, a z daleka zza kontuaru machał radośnie
barman. Chyba prum, o ile mnie wzrok nie myli.
Wszyscy
ruszyli na raz obściskiwać Devanę. Każdy chciał się przywitać i choć na chwilę
zwrócić na siebie jej uwagę.
„Jeju..
Devana!! Tak długo cię nie było!!”
„Martwiliśmy
się!!”
„Dawno
wróciłaś?”
„Kim jest
ten przystojniak?”
Na dźwięk
tych słów Devana podskoczyła jak ukłuta szpilką.
Natychmiast
obróciła się w stronę młodej, wcale nie speszonej kelnerki.
„On jest..
On .. Należy do mojej Familii..” powiedziała Devana lekko się rumieniąc.
„Och!! Jak
to dobrze że znowu masz Familię!!” dodała druga.
„Jest taki
słodki że przez chwilę myślałam ze wy.. No wiesz..” dodała trzecia z
uśmiechem..
„A ja to
co..? Pies?” dodał chłopak, chientrop, nerwowo merdając szarym ogonem.
„Nnnie.. Nic
z tych rzeczy..” starała się bronić Devana.
Wszyscy
wybuchnęli śmiechem.
Po chwili
musieliśmy przerwać nasze powitanie, bo zaciekawieni goście zaczęli wyglądać
przez drzwi na ulicę. Weszliśmy do środka.
Przechodząc
przez salę Devana witała się z niektórymi gośćmi, podawała im ręce i wymieniała
uprzejmości.
Jak na
wytworną restaurację, wnętrze było raczej skromne. Brak było jakichś
wyszukanych ozdób, zamiast tego na ścianach jarzyły się słabym blaskiem proste
kinkiety oświetlając wiszące nad nimi dość przyjemne, choć nieco ..
abstrakcyjne obrazy. Na stolikach, czyste białe obrusy i kwiaty nadawały temu
miejscu świeżości. Świeczniki na każdym
stoliku powodowały, że atmosfera była miła i przyjemna.
Klienci,
trochę zdziwieni naszym wyglądem milkli gdy przechodziliśmy i obserwowali nas z
zaciekawieniem. Było mi trochę głupio, bo czułem na sobie ich wzrok i docierały
do moich uszu strzępy wymienianych skrycie szeptów.
„.. robią
tutaj z bronią?”
„Ten wielki…
z toporem..”
„..rdzą
stajnią.. ohyda..”
„Mogli by
się chociaż umyć..”
Poczułem że
się czerwienię. Przyśpieszyłem kroku i ponagliłem resztę żeby jak najszybciej
stamtąd wyjść.
Fakt, nie
pasowaliśmy do tamtego miejsca.
Po kilku
tygodniach w drodze, choćbyśmy się nie wiem jak starali, cali przesiąknięci
byliśmy potem, końskim zapachem i generalnie.. podróżą.
Devana jakby
wyczuła moje rozterki, bo od razu zarządziła.
„Wiem, że
jesteście głodni, ale najpierw porządna kąpiel..”
„Co fakt, to
fakt..” powiedział Iwan krzywiąc się po tym, jak uniósł ramię i powąchał się
pod pachą.
Devana
zaprowadziła nas na piętro, gdzie były pokoje dla obsługi i kilka gościnnych.
Każdy zaopatrzony w niewielką, choć przytulną łazienkę. Dzięki temu, że pod
kuchnią cały czas się paliło, gorącej wody nie brakowało, więc z przyjemnością
zanurzyłem się po szyję w wodzie.
Czułem jak
cały stres i zmęczenie spływają ze mnie więc zamknąłem oczy i odprężyłem się.
Nagle do moich uszu dobiegło delikatne skrzypnięcie drzwi. Momentalnie otwarłem
oczy, i zauważyłem że do pokoju wślizgnęła się jakaś postać. Po chwili
przeszklone drzwi do łazienki przesunęły się i do środka weszła jedna z
kelnerek.. Od razu skojarzyłem, że to była ta, która pytała o mnie Devanę..
Błyskawicznie
zagarnąłem na siebie tyle piany ile zdołałem i schowałem się w wodzie prawie po
szyję..
„Przepraszam..”
powiedziała.
„Przyszłam
po wasze rzeczy do prania..” powiedziała siadając na skraju wanny.
„Sssą...
..są tam.. koooło łóżka..” wystękałem po cichu starając się utrzymać wzrok z
dala od jej dekoltu. Dałbym głowę, że gdy tu wchodziła, to ten guzik był
zapięty..
Była bardzo
ładna.. Na pewno w którymś pokoleniu miała przodka Elfa, bo jej uszy były ciut
dłuższe niż u ludzi a oczy, większe i.. ładniejsze. Długie rzęsy trzepotały
lekko gdy na mnie patrzyła a jej wargi.. delikatnie rozchylone zdawały się być
coraz bliżej.. Zadrżałem lekko i spuściłem wzrok. Czułem że jestem cały
czerwony
„Czy woda dość ciepła?” spytała, po czym wsunęła dłoń do wanny.. Jakby zupełnie przypadkiem jej palce dotknęły mojego ramienia..
„Czy woda dość ciepła?” spytała, po czym wsunęła dłoń do wanny.. Jakby zupełnie przypadkiem jej palce dotknęły mojego ramienia..
„Eee..
Taaa.. tak.. Jest w sam raz..” szepnąłem starając się schować pod pianą.
Zachichotała
i przesunęła rękę wyżej..
„Ciekawy
tatuaż.. Nie widziałam takiego wcześniej.. to hieroglify? Co oznaczają? Gdzie
go zrobiłeś? Masz inne tatuaże? Pokażesz mi?” pytała przesuwając delikatnie
dłonią po mojej piersi odsuwając na bok pianę. Nawet nie próbowałem odpowiadać.
Wiedziałem że wcale nie oczekuje odpowiedzi. Czułem jej dotyk, jej zapach..
Pochylała się coraz bardziej a jej piersi robiły co mogły by wyrwać się na
wolność.. jej ręka zanurzała się w wodzie coraz głębiej a następny guzik zdawał
się przegrywać walkę z naturą i był już bliski tego by się poddać.. Nie
wiedzieć czemu poczułem nieodpartą ochotę by mu pomóc.
Na szczęście
zanim straciłem resztki rozumu drzwi do pokoju znów się otwarły. Stanęła w nich
druga z kelnerek ze stertą ubrań na rękach.
„Tu
jesteś..! Ciebie gdzieś posłać..! Czekaj, jak tylko Devana się dowie to
oberwiesz za swoje!!”
„Och..
przecież nie musisz jej mówić.. Chciałam tylko temu strudzonemu chłopcu pomóc
umyć plecy.. Prawda?” odpowiedziała dziewczyna chichocząc i patrząc na mnie
przekornie
„T..ttaakk..”
powiedziałem cicho starając się schować ze wstydu pod pianą.
„Oooch..!!
Bierz te ciuchy i zmykaj do pralni.” Powiedziała rozeźlona koleżanka.
„Już
pędzę..” odparła ta pierwsza i powoli odeszła do pokoju pozbierać ubrania.
„I weź się
pozapinaj!!”
„Doobraa!”
„Przeklęta
nimfomanka.. same z nią kłopoty..” marudziła dziewczyna zbierając resztę rzeczy
z podłogi.
„Przepraszam
za nią. Zawsze trzeba ją mieć na oku..”
„ Nie.. Nic
się nie stało..” powiedziałem cicho schowany po uszy w pianie.
„I dobrze że
się nie stało.. W przeciwnym wypadku nie ręczę za Devanę..” powiedziała
dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
Uuuhhhh.. Mało brakło.. pomyślałem, choć jednocześnie jakaś
część mnie czuła że wcale nie miałbym nic przeciwko gdyby nie brakło..
Czułem się
trochę zawiedziony sobą.. Z jednej
strony gdy Devana była przy mnie to czułem takie.. Ciepło w sercu. Była dla
mnie ważna, a ze swojej strony czułem że ja też jestem dla niej kimś
wyjątkowym. Jednak moje ciało, jakby nie przejmowało się tym i reagowało tak
samo, czy to na rozpięty dekolt Devany, czy tej dziewczyny dzisiaj.. Ich dotyk
powodował dokładnie taką samą reakcję .. Gdy zobaczyłem Nisee w jej
prześwitującej halce mój organizm również zareagował w ten sam sposób .. Więc
co to jest?
Niepewność
powodowała, że nie mogłem dojść ze sobą do ładu.
Najgorsze,
że nie mogłem o tym z nikim porozmawiać, bo .. właściwie nie miałem z kim..
Mógłbym może
z Iwanem.. W sumie ma doświadczenie i.. już z nim kiedyś na podobny temat
rozmawiałem.. Ale to krasnolud.. Skąd mam wiedzieć czy oni reagują podobnie? Może
mnie nie wyśmieje, ale…
Eh.. chyba będę musiał odłożyć to
na później..
pomyślałem i wziąłem się za szorowanie pleców.. W sumie to nie pogardziłbym małą pomocą.. przeszło mi przez głowę,
gdy starałem się jakoś umyć to jedno, jedyne miejsce na środku pleców do
którego zawsze tak trudno dotrzeć…
…***…
„Proszę
pani… Czy..”
„Mów mi
Mabbet.”
„Mabbet?..
ale..”
„Wystarczy
Mabbet. Nie jestem przywiązana do formalności.. O co chciałeś spytać?”
„Skąd pani..
Skąd wiedziałaś po co przyszedłem? Nawet nie otwarłaś listu..”
To było
jeszcze pierwszego dnia, koło południa. Darren nie wytrzymał i musiał się
dowiedzieć skąd ona wiedziała po co przyszedł…
„Jesteś tak
bardzo podobny do swojego dziadka…”
„Znała
pani..? Znałaś mojego dziadka?! Ale jeśli tak, to..”
Myśli jak
szalone pędziły mu przez głowę, aż w końcu udało mu się połączyć razem pewne
fakty i informacje..
„W takim
razie to Ty jesteś ta Mabbet z lecznicy w Reanore..!”
„Oj.. coś
czuję że dziadek ci o mnie opowiadał..” Chientropka uśmiechnęła się lekko.
„Mam
nadzieje że było tam kilka.. miłych słów?” spytała.
Darren lekko
skinął głową.
„Był chyba
trochę starszy niż ty gdy się pierwszy raz spotkaliśmy..” powiedziała i na
chwilę dała się ponieść wspomnieniom.
Po chwili
otrząsnęła się i spytała:
„Co tam u
niego? Całe lata się nie widzieliśmy..”
„Niestety
nie żyje.. Zmarł jakiś czas temu..” Darren zwiesił głowę.
„Przykro mi
to słyszeć.. to był taki dobry człowiek..” Mabbet odwróciła zasmuconą twarz w
stronę okna, a po jej policzku popłynęła łza.
„Miło cię
wspominał.. Bardzo mu pomogłaś… choć wasze pierwsze spotkanie nie było zbyt..”
„Hahaha..!! To prawda!! ”
zaśmiała się cicho Mabbet ocierając oczy.
„Pokręcone są ścieżki losu..”
dodała tajemniczo.
„Dziadek też czasem się
zastanawiał, co by było gdyby tamtego dnia nie ukradł tej książki..”
„Jakie to dziwne..” powiedziała
Mabbet.
„Czasem zły uczynek może być
wprowadzeniem do pięknego życia..”
Darren poczuł się nieswojo pod
jej badawczym wzrokiem.
Jednak przeczytała ten list.. Wie kim byłem… pomyślał kurcząc się w sobie.
„Blake mi opisał po krótce jak
się spotkaliście.. W tym liście, wiesz..” powiedziała wyjmując z kieszeni
kopertę.
„Jednak chciałabym usłyszeć
pełniejszą wersję, od ciebie.”
„Dobrze.. Od czego by..”
„Od ziemniaków.” Przerwała mu
Mabbet.
„Nie będziemy marnować czasu.
Możesz skrobać ziemniaki i opowiadać, a ja zajmę się resztą obiadu..” mrugnęła
do niego okiem jednocześnie podsuwając zydel i worek z ziemniakami.
„Dobrze” odparł chłopak, i
wyjąwszy z kieszeni składany kozik zabrał się do pracy.
W zasadzie, gdyby chciał wszystko
dokładnie opowiedzieć, to naskrobał by tych ziemniaków na cały tydzień i to dla
całkiem sporej drużyny, dlatego skupił się na najważniejszych faktach.
Opowiedział o rodzicach, o
zarazie i terminowaniu u dziadka. O nadziejach związanych z Familią, i o
rozczarowaniu. A na koniec o strachu i ponownej nadziei.
Mabbet słuchała nie przerywając.
Choć wolałby czasem, by zadała jakieś pytanie, wtrąciła słowo czy dwa. By
poprowadziła jego opowieść. Jednak Chientropka po prostu słuchała. Pozornie
zajęta przygotowywaniem posiłku jednocześnie co chwilę spoglądała na niego
uważnie, jakby oceniając jego emocje czy reagując na niektóre wątki. Jej ogon poruszał
się leniwie tam i z powrotem z dokładnością metronomu, tak, że Darren
przyłapywał się na tym że zawieszał co jakiś czas swoją opowieść i zastygał w
bezruchu wpatrzony niewidzącymi oczami w powolny ruch puszystego wahadła.
Jednak nawet wtedy Mabbet nie
przerywała ciszy. Czekała cierpliwie, aż chłopak wznowi swoją opowieść.
Gdy skończył, obiad był gotów i
razem usiedli do stołu.
Darren spojrzał w jej na wpół
przymknięte, spokojne oczy i poczuł ulgę. Wygadał się. Zrzucił z duszy całe
napięcie ostatnich lat. Szczerze i bez skrępowania przebrnął przez całe swoje
dotychczasowe życie, nie bojąc się jednocześnie że ktoś go źle oceni czy
zrozumie. Poczuł że może już zamknąć tamten rozdział i zacząć nowy. Lepszy. Zupełnie
jak jego dziadek. Niezależnie od przeszłości, nadszedł czas by kreować
przyszłość.
Mabbet siedziała naprzeciw z
brodą opartą na splecionych dłoniach i patrzyła na niego. Lekki uśmiech
przemknął jej po twarzy.
Co widziały jej oczy?
Darrena? Pogodzonego ze sobą
chłopaka, pełnego determinacji i nadziei?
A może innego, bardzo podobnego
młodzieńca, który stał kiedyś przed nią, z ukradzionym podręcznikiem pod pachą
i z niecierpliwością oczekiwał na swoja pierwszą w życiu lekcję?
Cokolwiek to było, rozlewało się
ciepłym uczuciem po całym ciele staruszki przywołując wspomnienia a
jednocześnie napełniając ją nową energią.
„Smacznego!” powiedziała z
uśmiechem.
„Czeka nas pracowite popołudnie!”
dodała.
„Co będziemy robić?” pytał
podniecony chłopak.
„Sprzątać..” powiedziała Mabbet.
Po twarzy Darrena przemknął cień
rozczarowania.
„Musimy zrobić miejsce na drugi
stół alchemiczny, wyciągnąć i poczyścić całą masę szkła i przyborów..” W miarę
jak Mabbet wyliczała zadania jego uśmiech stawał się coraz szerszy.
„A przede wszystkim..” zawiesiła
na chwilę głos zerkając z ukosa na chłopca który wyglądał jak by miał
eksplodować – „ Przede wszystkim muszę sobie przypomnieć gdzie poupychałam
wszystkie odczynniki..” dodała mrugając szelmowsko okiem.
Darren pałaszował obiad jak
szalony, byle tylko jak najszybciej wziąć się do pracy.
Teraz, gdy otrzymał Falnę, nowe
możliwości otwierały się przed jego oczami a on chciał wszystko już, teraz..
Natychmiast!!”
…***…
Incydent z łazienką jednak nie
ominął uszu Devany. Na moje szczęście Bogini dobrze znała swój personel, i aż tak
bardzo mi się nie oberwało, jednak..
„A Ty?!! Siedziałeś sobie
cichutko jak myszka pod miotłą podczas gdy napalona dziewoja w rozchełstanej
koszuli sprawdzała czy masz wodę wystarczająco mokrą!!!”
Devana stała w rozkroku na środku
pustej sali i wręcz kipiała złością. Przysiągłbym, że światło wokół wyraźnie
pociemniało i chłód ogarnął powietrze wokół nas.
„Ale.. co ja mogłem..” starałem
się bronić, jednak umilkłem gdy tylko podniosła w górę rękę, bo jej palec wskazujący
drżał, jakby tylko ostatkiem sił powstrzymywał się przed rozpętaniem jakiegoś
lokalnego piekła na ziemi.
„Uspokój się.. Przecież nic się
nie stało.. to tylko takie niewinne..” Ta sama dziewczyna która wyratowała mnie
wtedy z opresji, starała się udobruchać Devanę, jednak jej głos cichł stopniowo,
by w końcu zniknąć przytłoczony coraz głośniejszym zgrzytaniem zębami.
„Niewinne.. I niech tak zostanie.
JASNE?!” Devana o mało nie wyszła z siebie.
Dziewczyny gorliwie skinęły
głowami, jednak.. kątem oka zauważyłem, że ta, przez którą siedzieliśmy tu jak
spłoszone trusie, zerknęła na mnie uśmiechnęła i puściła do mnie oko. Znów
poczułem że się czerwienię.
„Wygląda na to że zbyt długo mnie
nie było.” Powiedziała po chwili Devana, na szczęście już spokojniejszym
głosem.
„Samowola i totalny brak dyscypliny.
Czuję, że muszę bardziej się przyłożyć i naprowadzić was na właściwe ścieżki.”
Powiedziała opierając ręce na biodrach. Dziewczyny tylko zerknęły po sobie i
spuściły głowy.. No.. Prawie wszystkie. Wyraźnie czułem, że jedna para oczu
wciąż jest utkwiona we mnie i z jakiegoś powodu czułem, że to oznacza..
kłopoty.
W sumie nie myliłem się. Nie dane
mi było zakosztować luksusu w gościnnych pokojach restauracji „Cztery Kąty.”
Jeszcze tego samego dnia wszystkie moje rzeczy zostały przeniesione na poddasze
kuźni, do niedużego pokoiku z oknem wychodzącym na główną ulicę Reanore.
Na początku nie byłem zadowolony
z tego, ze nasza mała drużyna się rozdziela.
Szczególnie nie napawał mnie optymizmem fakt, że musiałem nocować kątem
u obcych ludzi.. Jednak gdy tylko poznałem Jansona i jego rodzinę, wszystkie
obawy prysły jak bańka mydlana.
Kowal był.. Wielki. Całym sobą
uosabiał wszystko, czego można by oczekiwać po kimś, kto kształtuje stal wedle
swojej woli.
Wysoki, o pół głowy wyższy ode
mnie, umięśniony prawie jak Iwan, z ramionami poznaczonymi bliznami od oparzeń
na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby potężnej, wymagającej i surowej.
Jednak wystarczyło że się odezwał, a cały dystans pryskał i miało się wrażenie,
że to po prostu zwykły, rubaszny wuj który zwykł co jakiś czas odwiedzać naszą
rodzinę. Jego ciepły, głęboki głos doskonale uzupełniał się z serdecznym
usposobieniem i wystarczyła chwila żeby poczuć do niego sympatię. Klarysa, żona
Jansona, była rumianą, korpulentną kobietą w średnim wieku, która idealnie
pasowała do swojego męża. Gdy tylko mnie zobaczyła, przygarnęła do swojej
obfitej piersi, wyściskała i stwierdziła że musi na szybko przygotować coś do
jedzenia, bo „Biedaczyna zagłodzony, sama
skóra i kości..” Na nic zdały się moje protesty. Zanim się
obejrzeliśmy, siedzieliśmy razem przy obfitej kolacji.
W miarę jak jedliśmy, Iwan zdał
Jansonowi skróconą relację z naszych dotychczasowych przygód. Oczywiście z
pominięciem co bardziej drastycznych scen, bo dzieci kowala jeszcze nie spały i
bawiły się w najlepsze nieopodal.
Janson słuchał uważnie, od czasu
do czasu zerkając na mnie spod oka i drapiąc się po brodzie. Na koniec
stwierdził:
„Wdepnęliście w niezłe gówno.”
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie.
„Kto mógł przewidzieć..” zaczął
Iwan, ale Janson przerwał mu skinieniem ręki.
„Wiesz jaki mam stosunek do
Poszukiwaczy Przygód i tego całego burdelu związanego z Dungeonem.” Powiedział
przymykając oczy.
„Jednak ktoś musi wyprostować
sprawy w Lotril i okolicy, inaczej całą tą krainę czeka równie gówniana
przyszłość..” dodał zwieszając głowę.
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć,
jednak Janson nawet nie czekał na naszą reakcję. Opowiedział nam, jak to
ostatnimi czasy w Reanore zaczęła panoszyć się dość duża grupa poszukiwaczy
przygód związanych z jakąś podejrzaną Familią. Do tego wygląda na to, że
zawarli przymierze z pachołkami Donalda Farta i powoli zaczęli przejmować
władzę w przestępczym półświatku Reanore.
„Bandyci czują się bezkarni..
Tutejsza straż to zwykłe chłopaki, żaden nie ma Falny. Nie dają rady. Jedno co
trzyma bandziorów w ryzach, to fakt, że Lord Ganesha na prośbę miasta przysłał
kilka tygodni temu niewielki oddział średniopoziomowych strażników.. Ale oni tu
nie będą stacjonować wiecznie. Tęsknią za Orario i swoimi rodzinami, więc fakt,
że muszą tu siedzieć odbierają raczej jako karę a nie obowiązek.” Janson na
chwilę się zamyślił.
Iwan jednak nie był szczęśliwy
słuchając tych informacji.
„Wiesz Janson.. My tu nie przysli
robić porządek w mieście, ino młodego podszkolić..” powiedział zerkając w moja
stronę.
„Zdaję sobie sprawę” powiedział
kowal.
„Ale nie trzeba być geniuszem by
dostrzec, że nietypowe potwory w Lotril, dziwne małe Dungeony w ruinach, Fart i
jego ludzie oraz bandyterka w Reanore są ze sobą powiązane. Nie ważne za który
koniec sieci pociągniesz, zawsze tego samego pająka wypłoszysz..”
„Ino ze wiesz Janson.. Tyn pajonk
to bydzie cholernie wielkie bydle, cienzkie do ukatrupienio a jesce może się
okazać ze bydzie mieć ze sobom cołkiem pokaźne stado dziecek..”
„U kowala jak u fryzjera..”
powiedział Janson jakby odbiegając od tematu.
„Ludzie przychodzą konia podkuć,
wóz naprawić, kozik naostrzyć.. Siedzą i opowiadają.. Wiadomości się rozchodzą
szybko, choć nie do końca dokładnie..”
„O co ci chodzi?”
„Podobno Nod Drumhold nie żyje..
Szlak do Rozstajów i dalej przestał być bezpieczny. W ruinach szaleją potwory a
ludzie z tej tajemniczej familii bardzo się tymi ruinami interesują…”
„Przecież powiedziałem ci już co
i jak..”
„Zgadza się, ale ja tylko
powtarzam co ludzie mówią. Jaka jest ogólnie znana plotka..” Janson spojrzał na
Iwana zaplatając ręce na piersiach.
„Mówią, że coraz bardziej
niespokojnie robi się w Elfich siedliskach. Że krasnoludy opuszczają góry. A
wszędzie gdzie coś złego się dzieje, tam gdzieś w tle przewijają się ludzie z
tej dziwnej familii..”
Iwan tylko przygryzł wąsa w
zamyśleniu. Dla mnie też z resztą informacje Jansona były jak kubeł zimnej
wody. Jednak..
„Za daleko zaszliśmy.”
Powiedziałem cicho.
Wszyscy odwrócili głowy w moją
stronę.
„Tak jak kiedyś mówiłeś Iwan.. Nie
da się ochronić tylko jednej wioski. Musimy dowiedzieć się co się za tym
wszystkim kryje i..” urwałem nie chcąc powiedzieć na głos tego, co cisnęło się
na usta a co napawało mnie trwogą.
„I rozwiązać ten problem..”
dokończył za mnie krasnolud. Zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że to może
oznaczać wypowiedzenie wojny dużej Famlii. Dlatego też musieliśmy zebrać jak
najwięcej informacji.
Wkrótce zapadła decyzja, że Iwan
uda się do swojej starej wioski sprawdzić na ile plotki zasłyszane przez
Jansona są prawdą i co tak naprawdę się za nimi kryje. Devana zobowiązała się
popytać u znajomych i przekopać bibliotekę w poszukiwaniu wskazówek. A ja.. Ja
pracuję w kuźni miechem.
…***…
„Diabli nadali francowatą
lawinę…” gderliwe mamrotanie rozbrzmiewało co chwila spod wielkiej zaspy
zalegającej w dolinie pomiędzy dwoma szczytami. Pośród sapania i marudzenia,
niewielka na tle górskiego krajobrazu postać brnęła z trudem przez głęboki
śnieg. Co chwilę zatrzymywała się, zdejmowała z ramion wielki, wypchany po
brzegi plecak, by wspiąwszy się na niego wystawić głowę ponad śnieżne rumowisko
i sprawdzić kierunek marszu. Jakieś pół kilometra dalej dolina rozszerzała się
tworząc przestronny płaskowyż otoczony zewsząd górami. Cienka smużka dymu
wznosząca się leniwie spośród śnieżnych pagórków służyła wędrowcowi za
drogowskaz. Klnąc pod nosem na czym świat stoi podróżnik zszedł z plecaka i
płazem szerokiego obusiecznego topora jak łopatą, ponownie zaczął torować sobie
drogę. Powoli acz wytrwale, wyrzucając w górę i na boki tumany śniegu postać
zbliżała się coraz bardziej do swojego celu. Po chwili zwałowisko skończyło się
i oczom podróżnika ukazała się przestronna dolina, pośrodku której wznosiła się
niewielka wioska otoczona palisadą i ostrokołem zbudowanym z zaostrzonych pali. Otarłszy pot z czoła wędrowiec zarzucił topór
na ramię i teraz już raźniejszym krokiem ruszył w kierunku na wpół otwartej
bramy.
Jednak w miarę jak zbliżał się do
palisady jego kroki stawały się coraz ostrożniejsze, a topór znów wrócił do
gotowości bojowej. Tuż przed wejściem wędrowiec zdjął plecak i zostawił go
przed bramą. Ostrożnie wszedł pomiędzy zabudowania. Jednak zamiast
spodziewanego gwaru dobiegającego z domostw, przywitała go cisza. Skrzypienie
śniegu pod butami były głośniejsze nawet od delikatnego świstu wiatru.
Jedynie w jednym, niewielkim domu
blisko centrum wioski widać było oznaki
życia. Dym unosił się znad komina niosąc zapach pieczeni. W pewnym momencie
drzwi się otwarły i stanął w nich stary, przygarbiony krasnolud. Długa, siwa
broda zapleciona w dwa grube warkocze sięgała mu pasa. Łysa głowa błyszczała
się jak naoliwiona i tylko skromny wianuszek rzadkich włosów tuż nad uszami
okalał jego głowę.
Otulony we włochatą niedźwiedzią skórę stał w
drzwiach wpatrując się w przybysza.
„Włazis, cy dalij bydzies tu tak
sterceć z tym toporym?” powiedział dość dziarskim głosem.
„Skoce ino po plecak..” odparł
przybysz i już bez zbędnej ostrożności wrócił się pod bramę. Po chwili pojawił
się z powrotem taszcząc wielki pakunek.
Z głuchym mlaśnięciem rzucił go
na podłogę i rozłożył szeroko ręce. Rzucili się sobie w objęcia jak bracia
którym długo nie było dane się spotkać.
„No prose.. Iwan.. A te gupki mi
nie dawali wiary jak zek im godoł ze przidzies.. Nic ześ się nie zmienił.”
Stary krasnolud w końcu wypuścił druha z objęć i teraz w lepszym świetle
oglądał go ze wszystkich stron.
„Ciebie tyz dobrze w zdrowiu
widzieć Kursag. Ka som wszyscy?” spytał Iwan rozglądając się po chacie.
„Ni ma nikogo.. Ino jo zek się tu
ostoł..” powiedział stary krasnolud zwieszając głowę.
„To gdzie sie stracili inni?
Munit? Jarmen? Resta bandy?”
„Łodesli.. Wszystkie poszli do
drugij kopalni.. Ino jo zek tu ostoł..”
„To strasne.. ostawili cie tu
samego..” Iwan poklepał krasnoluda po ramieniu.
„Strasne nie strasne.. Jo tam się
nawet ciesym. Banda bencfałów.. Godołek im ze przydzies, a łuni ze nie, ze tyś
już dawno o nos zapomnioł..” Krasnolud gderał pod nosem jednocześnie mieszając
warzechą w kotle.
„Kciołek ostać, cobyś nie był som
jak przidzies..” do dał po chwili oblizując warzechę.
„Uuuhh.. Aleś tego nawarzył..” powiedział Iwan
zaglądając mu przez ramię.
„Dyć zek wiedzioł ze idzies, to
zek się postaroł.. Przeca głodnyś..” powiedział Kursag z uśmiechem.
„Skund wiedziołeś ze ide?” Iwan
był trochę zdziwiony faktem, że stary krasnolud zdążył się przygotować na jego
przybycie.
„Hehe.. teroz, jak tu nikogo ni
ma jes tako cisa, ze twoje pomstowania spod lawiny dało się słyseć juz łod
samego rana..” Kursag zaśmiał się rubasznie i walnął go w plecy.
„Heh..”stęknął Iwan siadając przy
stole. Kursag wyjął z szafki dwie wielkie miski, postawił na stole i napełnił
je gęstą krasnoludzką zupą.
„Musis mi wszystko opowiedzieć..”
powiedział Iwan zabierając się do jedzenia.
„Ni ma się co spiesyć, momy cas.
Po kosciak cujem ze bydzie zdrowo sypać.. Troche nom tu razem zyndzie..”
powiedział krasnolud spoglądając za okno.
„Domy se rade.” Powiedział Iwan.
„Ino ze jes jedyn, za to cołkim
spory problym…” powiedział cicho Kursag.
„Po pirsyk mrozak łoberwało się
zboce i przisypało piwnicke.. Przidzie nom tu usknonć z pragnienio..” dodał
smętnym głosem.
„Nicym się nie frasuj.”
Powiedział Iwan, po czym sięgnął do plecaka. Brzęknęło szkło i na stole
pojawiła się dość spora flaszka krasnoludzkiego spirytusu.
„Normalnie życie ratujes..”
powiedział Kursag radosnym głosem, i z zadziwiającą dla jego wieku i
przygarbionej postury prędkością rzucił się do kredensu. Po sekundzie dwie
szklanki stały pełne na stole. Wystarczyły dwie kolejki, by szeroki uśmiech na
twarzy starego krasnoluda oznajmił że w
pełni wrócił do życia.
Jednak jedna, drobna rzecz nie
dawała mu spokoju.
„Iwan.. a ty.. ekhm.. wiela ik
tam mos?” spytał jakby mimochodem, jednocześnie zerkając do plecaka.
„Na jakiś cas starcy” powiedział
Iwan i zaczął wyjmować flaszki jedna po drugiej. Po chwili stół był pełen
butelek, a plecak został prawie próżny. Na dnie walały się jedynie dwa bochenki
czerstwego chleba, wielka wędzona szynka i trochę ubrań na zmianę.
„Widze ześ się dobrze
zaopatrzył..” powiedział z uśmiechem Kursag.
„Nie byłem pewny co zastane na
miejscu, to zek się przygotowoł..” Iwan wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
„W razie cego, to mom jesce to:”
powiedział wyjmując z bocznej kieszeni plecaka zawiniątko, a w nim kilka
wybuchowych pakunków.
Iwan zabrał je ze sobą na wypadek
gdyby musiał się przebić przez zawaloną przez lawinę dolinę, jednak szczęśliwie
nie musiał ich użyć, więc mógł je wykorzystać by utorować przejście do
zasypanej piwniczki.
Gdy tylko uda się im uzyskać
dostęp do zgromadzonych tam zapasów, zimowanie w górach nie będzie takie
straszne.
Póki co, mogą spokojnie
przygotować się na pogorszenie pogody, po czym Iwan wreszcie będzie mógł
uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania.
Popołudnie zeszło im na
dokończeniu butelki (coby nie zwietrzała) i przygotowaniu dodatkowego posłania.
Gdy ciemność na dobre ogarnęła dolinę, obaj rozsiedli się wygodnie przy
kominku. Kursag wytoczył z małej piwniczki ostatnią zachowaną beczułkę miodu
pitnego którą trzymał na tą właśnie okazję. Zanim cokolwiek zaczął mówić o zajściach
w wiosce, poprosił Iwana by ten opowiedział mu co się z nim działo od czasu,
gdy ostatni raz krasnolud odwiedził swoją wieś.
Gdy Iwan dotarł w swej opowieści
do niedawnych wydarzeń, Kursag wyraźnie się ożywił. Cieszył się jak młody
chłopak gdy Iwan opowiadał mu o walkach i potyczkach. Zwłaszcza gdy usłyszał o
ostatnich…
„Co zrobił?! Na prowde?! Hej!! Bydzies
mieć pociechę z tego cłowieka..” powiedział z uśmiechem.
„Wszytcy bydemy..” dodał na
koniec i podniósł puchar miodu by wznieść toast. Iwan podniósł swój pucharek i
stuknęli się nimi lekko rozlewając kropelki złocistego napoju. Uśmiech na jego
twarzy nie znikał gdy przed oczami miał zajścia z przed jego wyjazdu z Reanore.
…***…
Właśnie usiedliśmy do obiadu.
Mieliśmy zarezerwowane specjalne miejsce w kącie sali niedaleko wejścia do kuchni,
„żeby dziewuchy nie musiały tak gonić.” Jak zwał, tak zwał. Moim zdaniem to
bardziej Iwanowa podejrzliwość, ale nie będę się upierał.. Po sekretnym pokoju
Drumholdów nawet najbardziej bezpieczne miejsce może okazać się potencjalną
pułapką.
Obsługiwała nas ta sama
dziewczyna, która przysporzyła mi tyle kłopotów.. Dowiedziałem się, że ma na
imię Ilsa i że ma.. dwadzieścia pięć lat. Według tego co mi powiedziały jej
koleżanki, miała trochę ciężkie życie i teraz jej odbija. Podobno nie przepuści
żadnemu przystojnemu facetowi.. Niby mi to pochlebia, ale.. biorąc pod uwagę
poprzednie reakcje ludzi, na wszelki wypadek nie będę się do niej uśmiechać.
Niestety moja grobowa (chyba) mina nie przeszkodziła jej w podnoszeniu
ciśnienia Devanie.
Bogini siedziała ponura, ze
wzrokiem pozornie wbitym w talerz, ale jednocześnie rejestrowała każdy ruch
naszej kelnerki. Aż czuć było jak krew w niej buzuje.
Ilsa nic sobie nie robiła z
ciężkiej miny Devany. Uśmiech nie schodził jej z ust gdy nas obsługiwała. Na
dodatek, jakimś trafem guzik u jej
bluzki miał identyczne tendencje do odpinania się co u Devany. Zwłaszcza, że
Ilsa była ciut lepiej obdarzona niż
bogini…
Devana tylko zgrzytała zębami gdy
Ilsa pochylała się nad naszym stolikiem uzupełniając kufel Iwana. Czynność niby
niewinna, ale powodowała że jej dekolt ( patrz guzik..) znajdował się wtedy dokładnie przed moją twarzą, więc
nawet choćbym nie chciał to..
„Ilsa.. Idź na zmywak proszę cię
i nie prowokuj mnie więcej, bo nie ręczę za siebie…” wycedziła Devana gdy któryś
raz z kolei piersi Ilsy znalazły się tuż przed moimi oczami.
„Wcale cię nie prowokuję..”
odparła dziewczyna.
„Przecież dobrze wiesz że nie
jestem lesbijką..” dodała, i z ledwością uniknęła rzuconego przez Devanę
widelca.
„Auuu!!!” krzyk
z sąsiedniego stolika odwrócił naszą uwagę od Ilsy.
Dosłownie chwilę później
rozwścieczony klient z widelcem w dłoni i dwoma osiłkami po bokach pojawił się
przy naszym stoliku.
„CO TO MIAŁO ZNACZYĆ DO CHOLERY?!!”
ryknął wymachując widelcem.
Niestety „Ryknął” to tylko przenośnia, bo jego piskliwy głos śmiesznie
kontrastował z całkiem słuszną posturą.
„JAK ŚMIESZ PRZERYWAĆ MI MOJE ZARĘCZYNY
TĘPA IDIOTKO!!” kontynuował falsetem prawie że wychodząc z siebie.
Rozejrzeliśmy się trochę
skonsternowani i dostrzegliśmy, że przy sąsiednim stoliku faktycznie mogło
właśnie dochodzić do jakiejś.. ceremonii.. czy coś.. Dość dystyngowanie
wyglądająca kobieta siedziała za stołem a przed nią, w maleńkim pudełeczku
błyszczał w świetle świecy jakiś klejnot.
„Ooch .. Najmocniej pana przepraszam..”
zaczęła Devana.
„W DUPE SE WSADŹ TE
PRZEPROSINY!!!!” gość aż kipiał złością.
„JA SIĘ TU HAJTAM TY DURNA
KROWO!!.. Ek… up .. um… !!!!!!!!!”
Niestety nie był jedynym któremu
brakło nerwów..
Cała sytuacja podgrzała mi krew
wystarczająco żebym stracił panowanie nad sobą. Klient zatrzymał się pod ścianą
trzy stoliki dalej w pozycji której pozazdrościł by mu utalentowany cyrkowiec.
Dwaj ochroniarze stali przez
chwilę z rozdziawionymi gębami, po czym rzucili się zbierać z ziemi swojego
szefa.
Przy wtórze jęków i pomstowań
wreszcie udało im się postawić go na nogi. Co prawda walnąłem go z otwartej
dłoni, jednak jeszcze zbyt dobrze nie kontroluję swojej siły. Oprócz czerwonego
policzka miał trochę .. ekhm.. przekrzywiony..
nos i podpuchnięte, przekrwione oko..
Cholera.. Nie jest dobrze.. pomyślałem przeklinając jednocześnie swoją głupotę. Da domiar
złego, kobieta z którą tamten siedział przy stoliku podeszła do niego i
powiedziała:
„Wiesz Euzebiuszu.. Przeszło mi
przez głowę, że jeśli w gniewie w taki sposób traktujesz Boginię, to wolę nie
sprawdzać na sobie jak potraktowałbyś taką zwyczajną kobietę jak ja..” po czym
włożyła mu do kieszonki surduta pierścionek i dostojnym krokiem opuściła
restaurację.
„Yyyyyjjj..” jęknąłem cicho na
ten widok.
„Tyyy… tyyy.. TYYY!!!!”
podtrzymywany przez ochroniarzy klient aż się ze złości zapowietrzył. Wyciągnięty
paluch drżał wycelowany prosto pomiędzy moje oczy.
„Zap.. Zapłacisz.. ZAPŁACISZ MI
ZA TO!!!” krzyknął gdy wreszcie furia pozwoliła mu wykrztusić kilka słów.
„Nie trzeba było obrażać mojej
Bogini..” odpowiedziałem starając się jakoś wybronić.
„ZAATAKOWAŁA!! ZNISZCZYŁA
ZARĘCZYNY!!” krzyczał o mało nie wychodząc z siebie.
„Przecież przeprosiłam.. to był
wypadek..” zaczęła znowu Devana, jednak klient kompletnie ją zignorował, za to
znów zwrócił się do mnie:
„A ty… ty.. NIKT nie będzie bezkarnie atakować Euzebiusza
Goldburga.” Wycedził przez zaciśnięte zęby znów grożąc mi palcem.
„Żądam satysfakcji.” Dodał na
cały głos.
Rozmowy na sali ucichły. Do tej
pory klienci z rozbawieniem obserwowali całe zajście, jednak teraz wyglądało na
to, że wszyscy z uwagą czekają na dalszy ciąg.
„O co mu chodzi?” mruknąłem
półgębkiem do Iwana który siedział tuz obok mnie i wyraźnie dobrze się bawił.
„Chyba cie wyzwoł na pojedynek cy
coś..” odparł półgłosem Iwan pomiędzy kęsami pieczystego.
„Ale jak się nie kces bić, to go
mozes przeprosić.. tak zek kasik wycytoł w jakijś ksionzce.” dodał po chwili
zastanowienia.
„Przeprosiny. Mnie. Nie.
Satysfakcjonują.” Wychrypiał cały czerwony z wściekłości Euzebiusz. Jego palec
wciąż celował w mój nos. Ciężko dyszał i aż kipiał rządzą zemsty.
„Jak sobie chcesz..” odparłem w
końcu wzruszając ramionami.
Szczerze mówiąc nie bardzo
wiedziałem o co chodzi z tym pojedynkiem, ale facet podniósł mi zdrowo
ciśnienie. Owszem, mogłem zrozumieć że się zdenerwował gdy rzucony przez Devanę
widelec walnął go w potylicę w trakcie oświadczyn, ale jego reakcja była co
najmniej przesadzona. Do tego nie dość że obraził Devanę, to jeszcze sprawiał
wrażenie że ma się za kogoś lepszego od innych. Więc skoro tak bardzo chce się
bić to...
„O ósmej na małym rynku. Jak się
nie stawisz, moi ludzie cię znajdą i przywloką za szmaty.” Spojrzał na mnie z
wyższością i wciąż podtrzymywany przez swoich pachołków udał się do wyjścia.
„Blake.. Nie wiem co powiedzieć..
tak mi głupio..” Devana wyglądała na trochę roztrzęsioną. Na szczęście Ilsa
zniknęła na zapleczu jak tylko zaczęła się ta heca z widelcem. Nie wiem co by
się działo, gdyby Devana wciąż miała ją w zasięgu wzroku. Ale to w sumie nie
jej wina.. No.. nie tylko jej. Jednak szukanie winnych odeszło na dalszy plan.
„O co chodzi z tym pojedynkiem?”
spytałem gdy usiedliśmy, a reszta klientów zajęła się swoimi talerzami.
„Nie mam pojęcia.. Pierwsze
słyszę o czymś takim..” powiedziała Devana. Iwan tylko wzruszył ramionami. Na
szczęście druga kelnerka słyszała naszą rozmowę i gdy przyniosła nam drinki przy
okazji rzuciła trochę światła na całą sprawę.
Ostatnie wydarzenia w Reanore
powodowały, że wśród mieszkańców zaczęły narastać napięcia i wkrótce straż
przestała dawać sobie radę. Grupa poszukiwaczy przygód przysłanych przez Lorda
Ganeschę do utrzymania porządku w mieście nie miała szans zapobiec wszystkim
incydentom. Zamiast bez końca patrolować wszystkie uliczki i rozdzielać walczących
postanowili, że ustanowią prawo do pojedynków. Rada miasta przyklepała ten
pomysł, i wkrótce prawo zaczęło obowiązywać. Na miejsce pojedynków wyznaczono
placyk nazywany Małym Rynkiem, i o ósmej wieczorem w razie potrzeb odbywały się
tam pojedynki pomiędzy zwaśnionymi stronami. Dzięki temu, nie dość że mocno
spadła liczba przypadkowych bójek, to jeszcze miasto zapewniło obywatelom
wieczorną uciechę. Oczywiście wszystko odbywało się w asyście straży i
sanitariuszy z domu uzdrowień, więc uczestnikom pojedynku nie groziło że
skończą w rynsztoku z nożem w plecach.
Jak do tej pory wszystko
wyglądało całkiem dobrze. Skoro pojedynki są nadzorowane przez straż, nic złego
nie powinno mieć miejsca. Podziękowaliśmy za wyjaśnienia, Devana trochę
ochłonęła i przeprosiła za to że dała się ponieść emocjom. Pod koniec obiadu
znów pojawiła się Ilsa, ale tym razem jej zachowanie nie miało żadnych
zastrzeżeń. Co prawda nic nie powiedziała, ale po jej minie widać było że czuje
się winna.
Trochę zaniepokoił mnie fakt, że
od sąsiednich stolików zaczęły mnie dobiegać dziwne strzępki rozmów. Co prawda
nie byłem zaskoczony tym, że rozmawiają na nasz temat.. W końcu jeszcze przed
chwilą byliśmy w centrum uwagi całej sali.. Ale wyłowione słowa typu „..biedny chłopak..” „ ..a taki przystojny..”
czy „..wielka szkoda..” zaczęły
zasiewać we mnie ziarno niepokoju. Gdy kelnerka zjawiła się znowu by pozbierać
puste naczynia, spytałem ją o to.
„Przepraszam, ale .. dlaczego
wszyscy patrzą na mnie tak, jakby było im mnie żal..?”
„Och.. Goldburg jest bogatym
kupcem.. Na pewno wynajmie jakiegoś zawodowca żeby walczył w jego imieniu..”
powiedziała z uśmiechem.
„To tak można?” spytałem
zdziwiony.
„Zasady pojedynków są dość..
luźne..” odparła dziewczyna.
„Generalnie nie wolno używać
magii pod żadną postacią, magicznych przedmiotów ani broni miotanej.. Jednak
cała reszta zależy od tego jak strony się dogadają..” dodała gwoli wyjaśnienia.
Jej słowa spowodowały ze ciarki
przeszły mi po plecach. Devana w szoku otwarła szeroko usta. Wynajmie zawodowca.. te słowa właśnie
odbijały się echem w mojej głowie. Ja, niedoświadczony młokos kontra zaprawiony
w boju zawodowiec.. Spojrzałem w przerażeniu na Iwana, ale ten tylko znów wzruszył
ramionami i zajął się swoją pieczenią.
„Nie powinieneś się tym tak
przejmować.” Powiedziała Ilsa przechodząc obok naszego stolika.
„Jeśli to, co mówiła nam o tobie
Devana jest choć w połowie prawdą, to na pewno sobie poradzisz.” Dodała z
uśmiechem. Na szczęście tym razem nie było w jej zachowaniu żadnego erotycznego
podtekstu, więc Devana nie miała powodów do złości. Mało tego. Sama dała się
ponieść emocjom.
„Właśnie!” podchwyciła bogini.
„Dasz sobie radę! Co w tym mieście może być gorsze od kościanego golema?”
powiedziała głosem pełnym emocji.
Niby z jednej strony dodała mi
tym otuchy, ale z drugiej.. coś za łatwo jej przyszło zaakceptować fakt, że jej
dziecko, o które tak podobno się
martwi, będzie brało udział w jakimś pojedynku…
Albo jest tak pewna moich
umiejętności, albo nie może się oprzeć okazji do dobrej rozrywki. Albo jedno i drugie.. w różnych
proporcjach.. przeszło mi przez głowę. Jakkolwiek wyglądała ta sytuacja, jeszcze
jedna sprawa nie dawała mi spokoju.
„Najgorsze jest to, że mieliśmy
się nie rzucać w oczy, a tu na trzeci dzień od naszego przyjazdu robimy z
siebie show ..” kręciłem głową zły na siebie za swoją pochopną decyzję.
„Nie da się tego jakoś odkręcić?”
spytałem patrząc z nadzieją na moich towarzyszy.
Z pomocą przyszła mi.. znowu
Ilsa.
„Mleko się rozlało i nic nie
odwróci uwagi Reanore od ciebie. Ale masz wybór. Jeśli chcesz tego uniknąć –
wyjedź z miasta. W innym przypadku – po prostu skop im dupy. Chcesz żeby mówili
o Familii Devany jako o Bohaterach czy bandzie tchórzy?”
„Nie wiem czy wiesz, ale to
wszystko Twoja wina!!” Bogini aż się uniosła ze złości.
„Uhm.. Ciekawe.. Ja robiłam tylko
to, do czego każda kobieta jest wręcz stworzona. Ty, jako Bogini powinnaś
bardziej panować nad sobą, a nie zachowywać się jak rozwydrzona nastolatka
której kumpela podrywa chłopaka..” Riposta Ilsy wypowiedziana trochę kpiarskim
tonem chyba trafiła w czuły punkt, bo Devana aż się gotowała ze złości, jednak
duma nie pozwoliła jej znów eksplodować.
„Poza tym..” kontynuowała
dziewczyna „ ..albo ci się refleks przytępił, w co szczerze wątpię, albo celowo
nie trafiłaś w mój zadek. Osobiście stawiam na to drugie, bo raczej wątpię
żebym z tej odległości zdołała uskoczyć..” Ilsa nie mogła się powstrzymać przed
wbiciem następnej szpilki.
„Ilsa.. ja cie proszę nie
prowokuj, bo ..” Devana nie dokończyła, bo Ilsa oparła się obiema dłońmi o blat
i pochyliła nad stołem, tak, że jej twarz znalazła się na wprost Devany.
„Wiesz że cię szanuję Devana,
więc mi nie groź. Starczy poprosić.” Powiedziała cichym głosem.
„Jednak pomimo wszystkich swoich
licznych wad nie jestem głupia.”
Devana patrzyła jej w oczy, ale
chyba zaczęła się uspokajać, bo wyraz jej twarzy zelżał a oczy stały się
bardziej.. szkliste..?
„Obie wiemy jakim dupkiem jest
Goldburg. I obie wiemy co się działo przy tamtym stoliku. I obie wiemy, że w
zasadzie uratowałaś dziewczynie przyszłość.” Ilsa patrzyła bogini w oczy, ale
tym razem pomiędzy nimi nie było ani cienia rywalizacji czy złości.
„Mam nadzieję.. Nie. Jestem
pewna, że ten skurwiel wreszcie dostanie na co zasłużył..” dokończyła Ilsa i
obie spojrzały na mnie.
„E.. a co ja niby takiego zrobi..”
nie zdążyłem dokończyć.
„Zmieniłam zdanie. Mamy przerypane.”
Powiedziała Ilsa patrząc na mnie, tym razem z rozczarowaniem. A Iwan o mało nie
udławił się kurczakiem.
„Chodź tu chłopcze.. Wszystko ci
narysuję..” powiedziała Ilsa protekcjonalnym tonem i pociągnęła mnie za
kołnierz.
Nim zdążyłem zaprotestować, jej
twarz znalazła się dosłownie o centymetry od mojej.
„Ty.. (tu dotknęła palcem mojego nosa) masz skopać rzyć ( pokazała na swoją pupę) dupkowi którego
przed chwilą obdarowałeś ( wykonała
udawany zamach ręką) najpiękniejszym plaskaczem jakiego w życiu widziałam.”
Powiedziała, wolno cedząc słowa i wskazując kciukiem za siebie, na drzwi za
którymi zniknął Goldburg ze swoją świtą. Cmok.
Jej usta ułożyły się w wirtualny pocałunek, po czym dziewczyna puściła mój
kołnierz pozwalając mi opaść na krzesło.
Pełen złych przeczuć zerknąłem na
Devanę, potem na Iwana, ale oboje mieli takie jakby.. neutralne .. miny.
Coś czuję że mimochodem zostałem
wplątany w jakieś lokalne rozgrywki o których kompletnie nie miałem pojęcia.
Jedno co mi pozostało, to
poczekać kilka godzin aż w końcu przyjdzie pora pojedynku.
Trochę się tego obawiałem..
Zwłaszcza informacji o wynajęciu Zawodowca..
Ale gdy spytałem Iwana co dalej, ten zbył mnie słowami: „Pamintoj..
To nie lochy .. Zwycajne ludzie. Lepij go nie ubij..” po czym poszedł do
stajni przygotować się na jutrzejszą podróż.
Nie wiedząc co ze sobą począć
poszedłem zwiedzać miasto.
Mijałem małe sklepiki i stragany
z różnościami, przypadkiem zaplątałem się na wykwintne osiedle skąd
wyprowadzili mnie uprzejmi, acz stanowczy ochroniarze.. na koniec moje stopy
powiodły mnie nad przepływającą przez Reanore rzekę.
Po zgiełku miasta i tych
wszystkich nowych doznaniach, wyludniony
brzeg niewielkiej rzeki przepływającej przez miasto był dla mnie jak ostoja
spokoju. Znalazłem parę płaskich kamieni i puściłem nimi kilka kaczek przez
wodę, gdy wtem wyczułem czyjąś obecność. Błyskawicznie rozpoznałem aurę.
„Ilsa..” powiedziałem, raczej
stwierdzając fakt niż zadając pytanie.
„ .. to ja..” odparła dziewczyna
wyłaniając się z mroku.
Po tych wszystkich zajściach,
zaczynając od wanny, na pojedynku kończąc nie wiedziałem jak właściwie powinienem
ją traktować.
Zwłaszcza, że była o siedem lat
starsza ode mnie, bardziej doświadczona.. bardziej…
„Devana to wspaniała kobieta..”
zaczęła rozmowę siadając obok mnie na kamienistym brzegu niewielkiej rzeki.
Podkurczyła kolana i oplotła je ramionami, wspierając na nich brodę.
„Bogini..” dodałem, jednak Ilsa
wręcz zmroziła nie wzrokiem.
„Kobieta. Zapamiętaj to sobie.” Powiedziała
patrząc mi w oczy. Kiwnąłem głową akceptując jej reprymendę i oczekiwałem na
to, co przyniesie dalszy ciąg.
„Niczym się od nas nie różnią..”
powiedziała po chwili milczenia, spoglądając w toń rzeki.
„Ich nieśmiertelność może być
zarówno nagrodą jak i karą. To dotyka każdego z nas, choć ich jednak
bardziej..” dodała, w dalszym ciągu obserwując ciemne fale.
„Bardziej..” powtórzyłem za nią
szeptem.
„Wiesz.. Obserwowanie jak
ukochane dzieci umierają ze starości to nie jest najfajniejszy okres w życiu
rodzica.. czy boga..”
Spojrzałem na nią, ale Ilsa tylko
patrzyła w toń, nie odrywając wzroku od płynącej wody.
„Nimfomanka..”
„Że co?”
„Nimfomanka.. Tak ci
powiedzieli..”
Nie wiedziałem co odpowiedzieć..
„Zdaję sobie sprawę… Wiem że..’”
Ilsa przez chwilę jakby była zamknięta w swoich myślach.
„Zawsze chciałam wieść spokojne
życie.. Miałam rodzinę. Siostrę..” Przerwała na chwilę zastanawiając się co.. a
może czy powiedzieć…
„Była śliczna, wesoła, wszyscy ja
kochali..”
„Byłyście blisko..”
„Nienawidziłam jej.. Była we
wszystkim lepsza.. Młodsza. Mądrzejsza.
Ładniejsza. Odbierała mi każdego chłopaka jakiego miałam…” Ilsa w
dalszym ciągu patrzyła w rzekę.
„Nie umiałam pływać. Pewnego razu
wpadłam do rzeki i nie mogłam wyjść. Myślałam że to koniec, a wtedy..” po jej
twarzy pociekły łzy.
Po chwili ogarnęła się i
kontynuowała opowieść.
„Malena zjawiła się na brzegu i
wyciągnęła mnie z topieli…”
„Uratowała ci życie..”
„Raczej ośmieszyła… Woda tam
sięgała mi raptem do piersi…”
Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć,
ale Ilsa kontynuowała swoją opowieść.
„Nawet nie wiedziałam ze ona też
nie umiała pływać.. Ale wskoczyła do wody mimo strachu i pomogła mi wyjść..”
„Więc co się stało?”
„Zmarła podczas zarazy sześć lat
temu..”
Zasępiłem się. Przypomniała mi
się opowieść Darrena.. Jego rodzice odeszli w tym samym czasie i podobnych
okolicznościach.. Może nawet oboje pochodzili z tej samej wioski? Jednak nie
odezwałem się. To nie był dobry moment. Ilsa wciąż patrzyła w nurt rzeki a po
jej policzkach spływały łzy.
„Wtedy się zmieniłam.. Podrywałam
wszystkich fajnych chłopaków jacy mogli by podobać się mojej siostrze.. Jakby..
robiłam to za nią.. po jakimś czasie weszło mi to w nawyk.” Ilsa otarła łzy i
spojrzała na mnie.
„Przepraszam za tamto.. potraktowałam
cię okropnie..”
„Nie szkodzi.. Sam mogłem lepiej
się zachować..”
„Niby jak..?” Ilsa uśmiechnęła
się przez łzy.
„Nooo.. kazać ci przestać..?”
„Naprawdę? Zrobiłbyś to?”
spytała przysuwając się do mnie z takim
samym uśmiechem, z jakim przywitała mnie wtedy w łazience. Jej guzik, jakby na
zawołanie poddał się, powodując, że jej piersi o mało nie wyskoczyły z bluzki.
Wyciągnąłem rękę by ją powstrzymać, jednak zamiast tego, trochę wbrew sobie,
objąłem ją ramieniem i mocno przytuliłem. Czułem zapach jej włosów i mokre łzy
spływające z jej policzków wprost na moją pierś. Jej ciałem wstrząsnął szloch,
a po chwili objęła mnie ramionami i rozpłakała się na dobre.
Nawet nie starałem się jej
uspokoić. Głaskałem jej włosy delikatnie czekając aż się wypłacze. Po chwili
Ilsa zebrała się w sobie i odsunęła ode mnie. Ocierała rękawem oczy pociągając
nosem.
„Cholera..” zakląłem pod nosem.
„Nie.. nic nie szkodzi.. to moja
wina..”
„Chodzi mi o to że ..” Ilsa
podniosła na mnie swoje zapłakane oczy..
„Hm?”
„Noo.. Wiesz.. Powinienem dać ci
chusteczkę, ale zdążyłem się w nią wysmarkać a nie mam drugiej..”
Uderzyła mnie lekko w ramię, a na
jej twarzy znów zagościł promienny uśmiech.
„Nie szkodzi” odparła ze śmiechem
i wytarła oczy w mój rękaw, po czym donośnie wydmuchała nos.. Oboje zaczęliśmy
się śmiać.
Siedzieliśmy tam jeszcze chwilę,
opowiadając sobie co zabawniejsze historie z życia wzięte, gdy wtem zegar na
wierzy ratusza wybił dziewiętnastą.
Wesoły nastrój natychmiast mnie
opuścił. Uświadomiłem sobie że za godzinę mam pojedynek, a wcale nie jestem
gotowy. Ilsa od razu dostrzegła zmianę nastroju. Również spoważniała
spoglądając jednocześnie w stronę centrum miasta.
„Boisz się?” spytała cicho.
„Tak.. Nigdy nie wiadomo co się
stanie..”
„Devana cały czas opowiada o
tobie.. Jaki jesteś silny, odpowiedzialny, mądry..”
„Gdybym był mądry i
odpowiedzialny, to bym się w to nie wpakował…”
„To my cię w to przypadkiem
wpakowałyśmy..”
„Nie.. no jak niby..”
„Devana jest zawsze taka
opanowana i .. zimna. Czasem nawet zdaje się być.. wyrachowana…”
„Nie.. wcale.. przecież..”
„Oh… Wiesz że jej familia to była
grupa łowców?”
„Tak.. Mówiła.. Sama tez dobrze z
łuku strzela..”
„Z prawie dziesięciu metrów nożem
przybiła do ściany szczura tak, że ten nawet nie pisnął a żaden klient na sali
się nie zorientował…”
„Więc ona..”
„To chyba pierwszy raz od
niepamiętnych czasów gdy okazała jakieś emocje…” Ilsa spojrzała na mnie z
powagą.
„Jeszcze raz przepraszam za moje
zachowanie.. ale w zasadzie to właśnie ją starałam się sprowokować…” Ilsa znów zapatrzyła się w toń rzeki.
„Devana.. Gdy jej Familia
przepadła, załamała się. Ze wszystkich sił starała się nie angażować i
pozostawać zupełnie neutralna. Była wspaniałą kobietą, świetną szefową i
przyjaciółką.. jednak jej serce zdawało się być martwe.”
Bezwiednie włączyłem swoje skupienie i zerknąłem w aurę Ilsy.. Fala
ciepła i serdeczności emanowała z serca dziewczyny. Wręcz namacalna miłość
pulsowała z każdym słowem, z każdą myślą Ilsy.
„Przygarnęła mnie..
Zaakceptowała.. Pokochała.. Traktowała jak .. czasem krnąbrną .. córkę. Dała mi
szansę. Jest dla mnie jak.. Jak druga matka…”
W jej oczach znów pojawiły się
łzy.
„Malena była oczkiem w głowie naszej matki.. Gdy
zmarła, mama nie mogła się pogodzić z jej śmiercią.. Do końca obarczała mnie
winą za jej brak..” Dziewczyna spuściła wzrok.
„Przepraszam..” powiedziała po
chwili znów spoglądając mi w oczy.
„Nie powinnam obarczać cię swoimi
problemami tuż przez pojedynkiem.”
„Coś mi się wydaje, że gorzej i
tak być nie może..” odparłem zwieszając głowę. Zdałem sobie sprawę, że
wpakowałem się w coś, nad czym nie mam kompletnie żadnej kontroli. W dodatku świadomość
że prawdopodobnie będę musiał się zmierzyć z zaprawionym w walce zawodowcem
napawała mnie lękiem..
„Mówiłam przecież że Devana jest
niezrównaną łowczynią..” Ilsa spojrzała mi z powagą w oczy.
„No tak, ale co to ma..”
„Gdyby rzeczywiście chciała mi
wbić ten widelec w zadek, w tej chwili nie
gadałabym z tobą, tylko cyrulik dłubał by mi w tyłku pęsetą wyjmując połamane
zęby..” powiedziała spoglądając na mnie znacząco.
„Myślisz że ona specjalnie..”
„Myślę, że ktoś w końcu musi
utrzeć Goldburgowi nosa i skopać to jego wredne kupieckie dupsko!” Ilsa aż
kipiała złością.
„Ale tak w zasadzie to czym on
wam zaszedł za skórę?” Spytałem trochę
zdziwiony takim obrotem sprawy.
„To długa historia a ty nie masz
zbyt wiele czasu..”
„Może choć skróconą wersję..
„Eh.. Jak chcesz..” powiedziała Ilsa i
zamyśliła się na chwilę, by poukładać w głowie co ważniejsze wątki. Gdy zaczęła
opowiadać, pomału zacząłem rozumieć ostatnie wydarzenia.
…***…
„Teraz rozumiesz?” spytała Mabbet
zerkając na Darrena.
Chłopiec skinął głową i ostrożnie
zamieszał składniki.
„Już łatwiej robić ładunki wybuchowe..”
powiedział, a krople potu zrosiły jego czoło z przejęcia.
„Hihihi.. co racja to racja..”
powiedziała chientropka, a jej ogon zafalował wesoło.
Patrzyła jak Darren mieszał
ostrożnie składniki po czym powąchał dymek unoszący się znad kolby.
Skrzywił się lekko i wziąwszy
jeszcze szczyptę sproszkowanych skrzydeł błękitnego Papilionu dosypał je do
kolby.
Mabbet była o krok by mu
przerwać. Tego nie było w przepisie Nahzy.
Minimalny błąd w proporcji
składników mógł zamienić potężną miksturę w śmiertelną truciznę.
Jednak ten zapach.. Jej wyczulony
na zapachy nos, odziedziczony po bardzo dalekich, psich przodkach powiedział
jej że to chyba.. dobra decyzja.
Podczas mieszania mikstura
kilkukrotnie zmieniła kolor, by w końcu
z cichym pyknięciem pojedynczego bąbelka ustabilizować się.
Darren wyjął szklaną pipetę z
kolby i zanim Mabbet zdążyła go powstrzymać – oblizał ją sprawdzając smak.
„Myślę że będzie dobrze.” Powiedział
robiąc miejsce przy stole alchemicznym.
Mabbet podeszła i powąchała, po czym
nabrała na patyczek kropelkę płynu i spróbowała.
Znajomy, choć trochę bardziej
intensywny dreszcz przebiegł jej po karku.
Tak… Chłopak nie dość że świetnie
poradził sobie z przepisem, to jednocześnie był w stanie lekko go udoskonalić..
Niesamowite..
pomyślała Mabbet spoglądając na niego z uznaniem.
„Jest doskonała..” pochwaliła go
kładąc mu dłoń na ramieniu.
„Dziadek byłby z ciebie dumny.” Dodała
z uśmiechem.
„Czy… no wiesz.. mogę..” troszkę
głupio było się jej pytać, ale Darren w lot złapał o co jej chodzi.
„Oczywiście. To Jej przepis, więc
jestem.. nie. Wszyscy jesteśmy jej dłużnikami.. Poza tym jestem pewien że do
tej pory i tak sama na to wpadła..” powiedział Darren zdając sobie sprawę że
Mabbet chciała się zapytać o możliwość udostępnienia tej modyfikacji.
„Dziękuję. Zaraz do niej napiszę
i poślę naszą zaufaną sowę z wiadomością..” powiedziała Chientropka ze
szczęściem w oczach.
Darren skinął głową i zajął się
rozlewaniem mikstury do specjalnych fiolek z hartowanego szkła, również własnej
produkcji.
Ostatnie czego poszukiwaczowi
przygód trzeba, to utrata ratujących życie fiolek podczas zwykłego upadku.
Dlatego skupił się na wzmocnieniu fiolek, tak, by nie ulegały tak łatwo
stłuczeniu przy byle uderzeniu. Niestety przez to że ścianki były nieco
grubsze, w środku mieściło się ciut mniej płynu, dlatego tak się cieszył gdy
udało mu się trochę wzmocnić jego działanie.
Jednak by to miało sens, musi
porozmawiać z jakimś zręcznym kowalem na temat holderów.
Iwan mówił że mają jakiegoś
zaufanego w Reanore, więc.. będzie musiał trochę poczekać.
Jednak i bez tego jego fiolki
wytrzymują upadki z większych wysokości więc sukces, choć połowiczny, i tak
grzeje jego serce.
Zwłaszcza, że nareszcie nie ma
żadnych wątpliwości. Żadnych obaw.
Nareszcie jest pewien, że to co
robi jest w stu procentach słuszne i służy dobrej sprawie.
Nareszcie znalazł swój cel i
drużynę która jest warta zaufania.
Korkując starannie fiolki przed
jego oczami stanęli przyjaciele.. Devana, jego Bogini. Iwan, potężny krasnolud
i Blake. Człowiek który mu zaufał.
Właśnie. Blake. Ciekawe co teraz u niego.. przeszło mu przez myśl gdy
korkował ostatnią fiolkę.
…***…
Gdy Devana zobaczyła mnie idącego
razem z Ilsą zmarszczyła brwi, jednak tym razem nie dała mi odczuć swojej
dezaprobaty. Bez słowa wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę placu
otoczonego gęsto przez gapiów.
Ludzie rozstępowali się przed
nami, a w miarę jak nas dostrzegali, ich rozmowy cichły przeradzając się w
nerwowe szepty. Dosłownie chwilę po tym jak przerwaliśmy krąg ludzi otaczający
mały rynek, ściszone głosy rozlały się szeroką falą, by po chwili przerodzić
się w gwar stawianych zakładów.
„Dwadzieścia na Gladiatora!!”
„Sto na Goldburga!!”
„Pięć stówek na małego!”
„Pogięło cię dziadek? Tylko
stracisz kasę..”
„Raz się żyje, a że mało mi tego
zostało, to mi nie żal.. Jak mały wygra to pojadę se do sanatoryum..”
„Dwie stówy na Tytana!!”
„Eh.. to staje się nudne.. Jak
nikt nie postawi na młodego, to wygrani tylko stracą na opłatach…” Gnom który
przyjmował zakłady tylko kręcił głową.
„Topór na Blake`a.”
Niski krasnoludzki głos mógł z
łatwością zniknąć w głośnym gwarze głosów obstawiających zakłady, jednak
spowodował, że nagle zapadła.. trochę nerwowa.. cisza.
„Iwan. Czy ty wiesz co robisz?”
spytał gnom półgłosem, cichym, ale na tyle wyraźnym, żeby wszyscy słyszeli.
„Nadyć godom. Mój topór na
Blake`a.” Iwan zdawał się być niewzruszony.
„Topór.. topór.. Ale ile to niby
ma być?” mamrotał nerwowo gnom nie wiedząc co z tym począć.
„Posłać po rzeczoznawcę!!”
rozległo się w tłumie, a zaraz po tym stawki w zakładach poszybowały pod sufit.
Wszyscy którzy znali Iwana
wiedzieli że jego topór jest wart majątek, dlatego wietrząc łatwy zysk rzucili
się przebijać stawki jeden przez drugiego.
„Eeee… Iwan.. Czy z tobą wszystko
w porządku?” .. spytałem pełen niepokoju.
„Noba..!! Cóz mo być nie tak?”
„Postawiłeś topór.. A co jak
przegram?”
„To zanim go łoddom, łobetne ci
nim głowe..” powiedział krasnolud mrugając okiem i popychając mnie do przodu.
Pełen niepokoju pokonaliśmy
ostatnie metry do niedużego placyku otoczonego ciasno przez ludzi i stragany.
Gdy rozejrzałem się w koło jedna
rzecz rzuciła mi się w oczy. Zwykła ludzka, płytka chciwość. Chęć zarobienia
nawet jednego valis prowadziła ludzi do
najróżniejszych pomysłów.
Wszędzie wokół widać było poupychane
stargany z przekąskami, pamiątkami czy nawet zwyczajnie z mięsem czy warzywami.
Każdy liczył na to, że przy okazji festynu zarobi parę groszy.
Do tego dosłownie w każdym nie
zajętym oknie widać było ogłoszenie typu: „Okno z widokiem na plac – 50 val/os”
„Balkon do wynajęcia – 100
val/godz.”
„Drugie piętro!! Widok przez
lufcik!! Jedyne 30 valis!!”
Sądząc po ilości ludzi
okupujących okna i balkony okolicznych kamienic musiał to być niezwykle
dochodowy interes.
„Zobacz to z nowej perspektywy!!
Podsadzę cię za 15 val!!” zaczepił nas dość dobrze umięśniony chłopak z czymś
na kształt siodła na plecach i tabliczką z reklamą usługi w rękach.
„To jakieś nieporozumienie..”
mruknąłem do Devany gdy ta ciągnęła mnie za rękę przez tłum.
„Miasto nie ma zbyt wielu
rozrywek..” odparła zerkając na mnie przez ramię.
„Ale żeby aż tak..? … Oooosz w mordę!!!….” Wyrwało mi się gdy w
końcu wyszliśmy na otwartą przestrzeń.
To co ujrzały moje oczy w
zupełności tłumaczył zarówno podniecenie gawiedzi czekającą ich rozrywką, jak i
ich szaleńczy pęd do obstawiania wyników.
„Ooooj… Mamy przesrane..” jęknąłem
i szepnąłem Devanie w ucho.
Ta, stała z rozdziawionymi ustami
i patrzyła na scenę po drugiej stronie placu.
Pod ścianą wysokiej kamienicy
został ustawiony duży namiot z kolorowego płótna, a na jego bocznych ścianach i
markizie wymalowano reklamę faktorii Goldburga.
CO TYLKO SOBIE ZAMARZYSZ. Towary wszelakie. NISKIE CENY! …
A pod spodem drobniejszym
drukiem: Nie sprzedajemy na kredyt!!
W środku namiotu, dzięki
podniesionej przedniej ścianie widać było Goldburga, siedzącego na wykwintnym
krześle obok suto zastawionego stołu, a po drugiej stronie, na solidnym zydlu
siedział.. Barbarzyńca. Potężny, wielki potwór w ludzkiej skórze, zbudowany
głównie z mięśni i ścięgien. Dwie dziewczyny w dość skąpych strojach nacierały
jego olbrzymie ciało olejkiem, co tylko zwiększało wrażenie potęgi emanującej z
jego postury.
„Fiuuu… Blake.. Mos przerypane…”
powiedział pod nosem Iwan zjawiając się jak spod ziemi ze sporym antałkiem piwa
i torbą pełną jakichś smażonych przekąsek. Czuć było z niej boczkiem i
skwarkami.
„Pudźcie. Momy miejsce koło
dzwonnicy.” Dodał kompletnie ignorując moje przerażone spojrzenie.
Powlokłem się za nim na miękkich
nogach patrząc w jego plecy, a jednocześnie wciąż mając przed oczami potężną
posturę mojego przeciwnika. Gdy dotarliśmy na miejsce otoczył nas wianuszek
znajomych Devany i Iwana. Kilku krasnoludów, Jansen z żoną , kelnerki z
karczmy, oraz paru zupełnie obcych ludzi, których twarze chyba widziałem
wcześniej podczas incydentu na sali.
„Jesteśmy z tobą!!”
„Będziemy kibicować!!”
„Postawiłem na ciebie wszystkie
oszczędności!!”
„Dasz radę!!”
Szczerze mówiąc jakoś nie dodało
mi to otuchy. Przeciwnie. Z każdą chwilą w coraz czarniejszych barwach
widziałem tą walkę.
Zamiast zastanawiać się jak go
pokonać, myślałem tylko jak mogę przed nim uciec…
Iwan to chyba dostrzegł, bo
odwrócił się do mnie i kładąc mi rękę na ramieniu powiedział poważnym głosem:
„Nie martw się. Nie postawiłbym swojego topora gdybym
wiedział że jest choć cień szansy że go stracę..”
„Ale Iwan.. Widziałeś tego.. To
jakiś potwór !!!” głos mi lekko drżał gdy to mówiłem.
„Walczyłeś z Leszym.. Z nietypowym
Orkiem.. Pokonałeś Kościanego Golema!!” Iwan dał się ponieść euforii.
„Ale to człowiek, a nie bezmyślna
bestia.. Zawodowiec..” powiedziałem cicho.
„Będzie myślał że łatwo mu
pójdzie i przestanie uważać..” Niski, ciepły głos Jansona dotarł do mnie z
boku.
Odwróciłem się w jego stronę.
Janson tylko patrzył na mnie
spokojnym wzrokiem, jakby nie przejmując się tym co za chwilę miało się
wydarzyć.
„Na początku staraj się nie
oberwać. Wyczuj jego szybkość i siłę. Przez to że jest taki wielki, braknie mu
zręczności więc dasz sobie radę.”
„Ale co ja mu mogę zrobić?”
powiedziałem prawie z rozpaczą patrząc na swoje drobne, mizerne dłonie.
„Improwizuj. W końcu coś
wymyślisz. Dasz radę, tylko musisz w siebie uwierzyć.”
„Ale..”
„Janson ma rację” powiedziała
Devana.
„Wygląda na to, że to właśnie ty
jesteś w tej grupie jedyną osobą której brakuje wiary w powodzenie..”
Zwiesiłem głowę.
Jak mam uwierzyć? Jak mam się zmierzyć z czymś takim i.. wygrać..?
pytałem w
myślach samego siebie.
Plask!
Drobna dłoń wymierzyła mi
siarczysty policzek.
Poczułem smak krwi w ustach.
„Weź się w garść Blake. Nawet
jeśli przegrasz tą walkę, to odejdziesz z honorem. Jeśli nawet nie spróbujesz,
okryjesz nas wszystkich hańbą.” Ilsa patrzyła na mnie surowo, jednocześnie
masując sobie dłoń.
„Ogarnij się. Twój tata by się
nie poddał. Jesteś Waldstein czy nie?” dodała głośno.
Po jej słowach szmer
przyciszonych szeptów rozszedł się wokół jak kręgi na wodzie.
„To Waldstein..”
„..yba syn.. chaterów..”
Urywki słów docierały do mnie i
nagle zrozumiałem że teraz już nie mam wyjścia. Nie ważne czy wygram czy nie,
ale muszę tam wyjść i zrobić co w mojej mocy żeby nie splamić nazwiska.. Przez
chwilę miałem żal do Ilsy że tak bezceremonialnie postawiła mnie pod ścianą nie
pozostawiając wyboru.. Ale szybko zrozumiałem ze to była chyba najlepsza rzecz
jaką mogła dla mnie zrobić.
Poza tym.. przypomniałem sobie
naszą rozmowę nad rzeką.
Powody dla których Goldburg musi
zostać powstrzymany.
…***…
Nie mogłem uwierzyć. Patrzyłem
tępo przed siebie, wprost w cicho sunące fale rzeki, a przez głowę przesuwały
mi się niespójne obrazy przywołane opowieścią Ilsy.
Goldburg był wpływową osobą w
Reanore. Posiadał dużą placówkę handlową, a dzięki szerokim kontaktom w Orario a
nawet w Rakii, w jego faktorii można było nabyć prawie że wszystko. Niby nie
było by w tym nic złego gdyby nie to, że Goldburgowi bardzo podobała się
władza. Swoich podwładnych traktował jak niewolników, a ludzi o niższej pozycji
traktował z wyższością, często ich poniżając. Dzięki pieniądzom stać go było na
całodobową ochronę, więc nikt nie mógł w żaden sposób utemperować jego
charakteru.
Gdy w mieście zaczęli pojawiać
się ludzie Lorda Ikelosa, Goldburg błyskawicznie zwietrzył interes i nawiązał z
nimi bardzo ciasne stosunki.
Szybko też nastąpiła niewielka,
choć dostrzegalna zmiana w działaniach samego Goldburga. Wyraźnie odpuścił
prowadzenie faktorii, cedując obowiązki na swoich podwładnych, a sam zajął się
.. Właśnie. Nikt nie wie czym tak naprawdę zajął się Goldburg. Jednak po kilku
miesiącach w mieście zaczęły znikać młode dziewczęta.
Szósta i ostatnia z zaginionych,
córka młynarza, siedemnastoletnia blondynka o ładnych niebieskich oczach
została znaleziona martwa w rzece tuż koło mostu. Ciało przewieziono do
kostnicy by cyrulicy mogli je zbadać, jednak zanim ktokolwiek się nim zajął
miało miejsce włamanie. Nic nie zginęło ale…
Osoba która znalazła ciało, a
także grabarze którzy zawieźli ją do kostnicy, przepytani dyskretnie przez Ilsę
zgodnie twierdzili, że wtedy dziewczyna miała na szyi aksamitną obrożę z takim
dziwnym klejnotem.. Jednak w raporcie cyrulików nie było o niej wzmianki. Jako
oficjalna przyczynę zgonu podano utonięcie.
Nieoficjalnie, dzięki wspaniałemu
jedzeniu Devany i zdolnościach interpersonalnych Ilsy, okazało się że
dziewczyna miała na szyi otarcia, w płucach nie było wody a ciało sprawiało
wrażenie jakby było rażone słabym piorunem. Spytani o to czemu nie zamieścili
tych informacji w raporcie obaj nabrali wody w usta. Dali jednocześnie do
zrozumienia, że były oficjalne naciski „z
góry” , a poza tym.. i tak nikt by nie uwierzył w wersję z piorunem, bo
wtedy była pełnia lata a ostatnia porządna burza była na wiosnę.
Sprawa pozostała nierozwiązana.
Zupełnie przypadkiem, podczas
wizyty u fryzjerki, Devana usłyszała strzępki rozmowy pomiędzy dwiema
sprzątaczkami które ostatnio pracowały u Goldburga. Podobno zaczęły pojawiać
się czasem u niego nieznane młode dziewczyny. Żeby zamknąć usta ciekawskim,
Goldburg napomknął niby mimochodem że to rodziny jego partnerów w interesach
przebywających u niego w gościnie.
W sumie to nic niezwykłego.
Prowadzenie interesów z odległymi zakątkami kontynentu wiąże się zawsze z
długimi podróżami i dlatego kupcy czy przedstawiciele handlowi często zabierali
ze sobą członków rodziny. Raz, że mniej doskwierała im samotność, a dwa –
młodzież miała okazję poznawać kontakty rodziców i wdrażać się w prowadzenie
interesu, by następnie przejąć po nich pałeczkę.
Devana słuchała tych plotek, nie
przejmując się zbytnio, gdy wtem jedno zdanie spowodowało że ciarki przebiegły
jej po plecach.
„Dziwne, że te dziewoje zawsze nosiły takie same, fikuśne obróżki
z klejnotem..”
„Cóż poradzisz moja droga. Taka ta dzisiejsza zamiejscowa moda…”
„Eh.. Na starość wszystko człowiekowi dziwne…”
Devana z trudem powstrzymała chęć
wypytania kobiet o szczegóły.
Podziękowawszy za ładną fryzurę
pełna nerwów wyszła na drogę.
Gdy tylko salonik fryzjerski
zniknął jej z oczu, puściła się pędem do swojej restauracji, rujnując w biegu prawie godzinne starania najlepszej
fryzjerki w mieście.
Wraz ze swoimi pracownikami
Devana wszczęła niewielkie prywatne śledztwo. Na zmianę dyskretnie obserwowali
posiadłość Goldburga. Po jakimś czasie ustalili, że do jego domu, średnio raz w
miesiącu przyjeżdża powóz z którego wysiadają dwie, czasem trzy dziewczyny.
Zawsze jest to ten sam powóz i zawsze kobiety są w asyście tych samych ludzi.
Następnie w różnych odstępach czasu zjawiają się u Goldburga różni kupcy, a
niektórzy z nich wyjeżdżają w towarzystwie jednej z dziewcząt.
„I one zawsze mają na szyjach te
dziwne obróżki…” powiedziała na koniec Ilsa.
„Rozmawialiście z kimś na ten
temat?” spytałem, podczas gdy w głowie kotłowały mi się myśli.
„Tylko z dowódcą drużyny Lorda
Ganeshy..”
„I co oni na to?”
„Odesłali nas do straży i
sędziego. Stwierdzili że nie są to by prowadzić śledztwa, tylko pomagać w
utrzymaniu porządku…”
„A co ze strażą i sędzią”
spytałem, choć domyślałem się odpowiedzi. I miałem rację.
„Dowódca straży i sędzia, tak jak
i burmistrz, wszyscy siedzą w kieszeni Goldburga..”
„Ale jakim cudem zdołał ich
przekupić? W takim małym mieście szybko by się wydało…”
„Nic się nie musi wydać.. Wszyscy
i tak wiedzą i nikt nie może nic powiedzieć. Co najmniej raz w miesiącu wszyscy
zainteresowani spotykają się w kasynie, a wtedy Goldburg przegrywa na ich
korzyść całkiem spore sumy…”
„… A że gra w kasynie na
pieniądze jest legalna, nikt nie ma się jak do tego przyczepić…” dokończyłem za
nią.
Tylko skinęła na potwierdzenie
głową.
„Ale skąd wiecie że to na pewno
handel ludźmi?” w dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć. Podświadomość uparcie
odrzucała tą opcję, jako coś skrajnie niemoralnego i obrzydliwego.
„Te obroże.. Zawsze takie same..
To nie moda. Wiem coś o tym. Pierwsze pojawiło by się w którejś gazecie z
Orario.. A tam jest mnóstwo.. czasem bardzo śmiałych pomysłów.. jednak nic w
tym stylu…”
„Może jakiś lokalny trend…”
zasugerowałem nieśmiało, wciąż broniąc się przed zaakceptowaniem prawdy.
Zamiast odpowiedzieć, Ilsa
zaskoczyła mnie innym pytaniem.
„Wiesz co to jest Monsterfilia?”
spytała jakby sprawdzając mój poziom wiedzy.
„Rodzice mi opowiadali.. To
Festiwal Potworów.. Lord Ganesha organizuje to raz w roku w Orario. Sprowadzają
wtedy na powierzchnię potwory z Dungeonu i tresują na oczach ludzi…”
„Dokładnie!” potwierdziła Ilsa,
po czym spytała z poważną miną:
„A wiesz jak je trenują?”
Pokręciłem przecząco głową.
„Zakładają im specjalne obroże z
magicznym kryształem. Gdy potwór staje się agresywny, kryształ emituje
niewielką błyskawicę i sprawia potworowi ból, dzięki czemu poskramiacz ma nad
nim kontrolę. Gdyby potwór chciał zerwać obrożę, kryształ samoistnie wyładuje
całą swoją energię w jednym impulsie zabijając bestię.” Ilsa dokończyła patrząc
mi w oczy.
„Czyli że te obroże..”
„To obroże niewolników Blake…”
„Ale skąd wiecie..”
„Devana zawsze powtarzała że
gdzieś wcześniej je widziała.. Przypomniała sobie gdy zobaczyła w gazecie
obrazek z Monsterfilii..”
Przełknąłem głośno ślinę.
Nie mieściło mi się w głowie,
żeby ktoś mógł być aż tak podły.
Ale z drugiej strony jakoś nie
pasowało mi to do kogoś, komu Devana przerwała tak romantyczne zaręczyny.. Nawet pomijając ten jego wybuch wściekłości
.. w sumie.. każdy mógł się wkurzyć…
Ilsa tylko pokręciła głową
słysząc moje wątpliwości.
„Ojciec tej dziewczyny ma chyba
największą sieć kurierów w okolicy.. Przewożą towary z Orario, z Dalekiego
Wschodu czy Północy..”
„Małżeństwo z rozsądku..”
powiedziałem nie wierząc we własne słowa..
Jakoś nie mieściło mi się w
głowie, że ktoś mógł się z kimś związać w ogóle go nie znając, nie kochając, na
chłodno kalkulując opłacalność takiego mariażu…
„Dokładnie.” Potwierdziła Ilsa. I
jakby czytając mi w myślach dodała:
„Takie rzeczy wciąż się zdarzają
wśród bogatych rodów. Dzieci od najmłodszych lat są tak wychowywane, że dla
nich to tak samo zwyczajne, jak dla ciebie.. dajmy na to..” przerwała na chwilę
przyglądając mi się, jakby szukała we mnie czegoś zwyczajnego..
„Jak pierdzenie po fasoli..”
dokończyła dumna z wywołanego efektu.
Nie mogłem się nie roześmiać, choć
z drugiej strony..
„Coś dużo wiesz na ten temat..”
powiedziałem pół żartem..
„Uhm.. ale brokuły są jeszcze
gorsze..” powiedziała ze śmiechem.
„Moja rodzina prowadziła jedną z
największych i najlepszych kuźni w Elenhill ..” dodała spokojnie, patrząc jak szok
powoli malował się na mojej twarzy.
„Ponieważ nie mieli syna, rodzice
umyślili sobie że wydadzą mnie za jakiegoś dobrego kowala który poprowadzi
interes po ich śmierci…” dodała tłumacząc część swojej historii.
„Więc uciekłaś..”
„Oh.. Nie do końca..” odparła z uśmiechem.
„Wyjechałam z nim. Nawet odbyły
się nasze zaręczyny…”
„Co było dalej?” spytałem, nawet
szczęśliwy że odsunąłem na bok okropne myśli związane z Goldburgiem.
„Nic nie było..” Ilsa tylko
wzruszyła ramionami.
„Janson ożenił się z Klarysą, a
ja byłam druhną na ich ślubie..”
Zatkało mnie. Świat wielkiego
miasta był dla mnie wystarczająco pokręcony, a tu teraz to…
Ilsa zaczęła się śmiać widząc
moją minę. Sam też uśmiechnąłem się niepewnie.
„Eh.. Rodzice byli nim zauroczeni
gdy terminował u nas w kuźni. Już wtedy miał drugi poziom i umiejętność Forge.
Pragnął poznać trochę sekretów starożytnej Elfiej sztuki kowalskiej. Rodzice,
choć go lubili i cenili jego kunszt nie chcieli mu ich zdradzać. Wtedy wpadłam
na pomysł, że dobijemy interesu..” mrugnęła do mnie okiem.
„Małżeństwo..”
„Z rozsądku” dokończyła za mnie.
„Jednak Janson nie chciał
oszukiwać. Poza tym, dla niego ślub, to jak cyrograf na całe życie. Nie chciał
się żenić a potem rozchodzić.. zwłaszcza że..” Ilsa umilkła na chwilę.
„Janson mnie lubił, ale nie
kochał, a bez miłości nie wyobrażał sobie życia z inną kobietą..”
„Więc jak.. przecież się
zaręczyliście..”
„No tak.. Zaręczyliśmy. Ale
zaręczyny przecież mogą zostać zerwane.. poza tym..”
Znów umilkła spoglądając na wodę.
Jakby ogarniały ją wspomnienia.
„Pół roku później przyszła
zaraza. Zmarła moja siostra. Stosunek
rodziców do mnie stopniowo się pogarszał, aż w końcu musieliśmy się pożegnać…”
Oczy Ilsy znów zrobiły się trochę szkliste, jednak tym razem powstrzymała łzy.
„Wtedy do wioski znów przyjechała
Devana. Jak co roku odwiedzała grób swojej Familii. Wszyscy ją tu znali. Jej Dzieci, to przecież nasi Bohaterowie.
Zatrzymała się jak zwykle u nas, i była głęboko wstrząśnięta rozmiarem i
skutkami zarazy. W mieście brakowało połowy ludzi. Część z pozostałych
przebąkiwała o wyjeździe.. Devana zaproponowała że nas przygarnie.”
„Co na to twoi rodzice? Przecież
chcieli przekazać wam kuźnię..”
„Nie było dla kogo prowadzić
zakładu. Miasto mocno podupadło po zarazie a Janson i tak więcej już by się nie
nauczył, bo stary Elfi mistrz kowalski również zmarł. Na szczęście chyba zdołał
przekazać mu większość swojej wiedzy.” Ilsa cicho westchnęła.
„Gdy Devana powiedziała że w
Reanore brakuje porządnego kowala, nie trzeba było ich długo przekonywać. Nie
naciskali też więcej na nasz ślub, więc mogliśmy oficjalnie zerwać zaręczyny a
mimo że poszliśmy każde swoją drogą, to wspólne przeżycia wciąż trzymają nas
razem.”
„A co z rodzicami?”
„Nie chcieli opuszczać rodzinnego
domu. Starych drzew się nie przesadza
i tak dalej.. Widziałam się z nimi dwa lata temu, a Devana co roku zawozi im
trochę moich oszczędności by ich wspomóc a jednocześnie przekazać wieści.” Ilsa
uśmiechnęła się lekko. Widać było, że pomimo trudnych stosunków z rodzicami
wciąż bardzo ich kocha.
„Ten mały kawałek świata na
którym żyjemy został już dość dotknięty przez zły los..” Ilsa znów zaczęła
mówić, jednak tym razem jej głos był mocniejszy.. Twardszy.
„Rakia.. Smok.. Zaraza.. Co jeszcze nas spotka? Ludzie
dość łez wylali. Nie można pozwolić, by cierpieli przez takiego dupka jak
Goldburg. Te dziewczyny to czyjeś córki.. Siostry..”
W pół do ósmej.. Pojedyncze
uderzenie zegara oznajmiło nam że mamy coraz mniej czasu.
Bez słowa wstaliśmy i ruszyliśmy
w stronę małego rynku.
Za chwilę okaże się czy pokładane
we mnie nadzieje się spełnią, czy tylko przyniosą kolejne rozczarowanie.
Świadomość tego ciążyła mi jakby
ktoś położył mi kamień na barkach.
Kto by pomyślał, że z pozoru
niewinne zdarzenie w restauracji przerodzi się w otwarty konflikt w środku
miasta…
…***…
Patrzyłem na namiot Goldburga i
na dwie dziewczyny usługujące jego gladiatorowi. Nie widziałem czy mają obroże
czy nie.. Zresztą.. Strachem i bólem można każdego złamać tak, by później żadne
więzy nie były potrzebne. Delikatnie sięgnąłem w ich stronę swoim Skupieniem. Tak, by tylko dostrzec ich
aury. Nie zdziwiła mnie gniewna, purpurowa aura Goldburga. Również żółtawe,
przepełnione strachem aury dziewcząt były tym, czego się spodziewałem, jednak
aura Gladiatora..”
Ni! No! Ni! No! Ni! No! .. rozległ się alarm i niewielki przedmiot w rękach jednego ze
strażników zaczął pulsować czerwienią.
Podszedł do nas i głośno
uprzedził:
„Natychmiast proszę o
zaprzestanie używania magii!! To surowo zabronione w trakcie pojedynku!”
Zanim zdążyłem cokolwiek
powiedzieć Iwan odłożył antałek i zjawił się jak cień.
„Upsejmie przeprasom, ale jakoś
gnida wyzarła mi całom spyrkę i mi się ze złości berserk przypadkowo włoncył..”
powiedział pokazując pustą torbę na przekąski.
Ludzie wokół zaczęli się śmiać, ale
strażnik tylko zmarszczył brwi.
Nie dał po sobie poznać czy kupił
Iwanowe wytłumaczenie, jednak spojrzał na mnie twardym wzrokiem, po czym
odwróciwszy głowę powiedział do wszystkich donośnym głosem:
„Do wszystkich którzy pierwszy
raz biorą udział czy też obserwują pojedynek! Przypominam zasady! Pod żadnym
pozorem nie wolno używać magii pod żadną postacią. Nie wolno używać żadnych
przedmiotów magicznych. Nie wolno używać żadnych broni miotanych! Strona która
złamie zasady zostanie zdyskwalifikowana!”
W tłumie podniósł się niewielki
gwar .
„Ciekawe skąd będziecie
wiedzieli..” rzucił ktoś z tłumu.
„Bez obaw. To urządzenie potrafi
wykryć ślad magiczny i poprowadzi jak po sznurku wprost do sprawcy” odparł
spokojnym głosem strażnik.
„Dlatego nie radzę próbować.”
Dodał tak, że tylko my słyszeliśmy.
Jakby przelotnie spojrzał mi w
oczy.
On wie że to ja.. przemknęło mi przez głowę. Jednak nie chciałem oszukiwać, poza
tym..
„Jako że pojedynek jeszcze się
nie rozpoczął, tym razem przymknę na to oko. Ale tylko tym razem.” Powiedział
znów na cały głos.
„A co do spyrki.. chyba wiem
gdzie się podziała.. Zwłaszcza że jeszcze trochę zostało..” powiedział
pokazując palcem na Iwanową brodę, w której tkwiło pełno okruszków. Ludzie
wokół zaczęli się śmiać, a Iwan ze stropioną miną zaczął wybierać resztki z
brody.
„To jo se skoce jesce po jednom
torebke..” powiedział i ruszył w stronę straganu z przekąskami.
„Dla nas prażoną
kukurydzę!!” Krzyknęła za nim Devana , a
Iwan tylko machnął ręką i zniknął w tłumie.
Normalnie nie do wiary.. Ja za chwilę stoczę walkę z jakimś
barbarzyńcą, a oni się martwią.. przekąskami..
Nie mieściło mi się to w głowie.
Zerknąłem znów w stronę
strażnika. Odwrócił się do nas plecami i ruszył z powrotem na swoje stanowisko.
Na jego szacie dostrzegłem symbol Familii Ganeshy.
Jedno czego mogłem być pewien to
tego, że ich Goldburg nie przekupił. W przeciwnym razie pojedynek na pewno
zakończył by się jeszcze przed rozpoczęciem. Trochę mnie to podniosło na duchu.
Po chwili wrócił Iwan z następnym
antałkiem, butelką wina, kilkoma kieliszkami i torbami z prażoną kukurydzą.
Dziewczyny zdawały się nie zwracać na nic uwagi, całkowicie pochłonięte
sprawunkami przyniesionymi przez Iwana. W pewnym sensie to nawet lepiej że się
nie martwią.. Wygląda na to, że pokładają we mnie więcej nadziei niż ja sam.
Poza tym, to, co zobaczyłem w tej
krótkiej chwili Skupienia upewniło
mnie, że mam szansę.
„PROSIMY OBIE STRONY O PODEJŚCIE!!”
rozległo się nagle głośne wezwanie.
Ruszyliśmy wolno na środek placu.
W miarę jak podchodziłem, musiałem coraz bardziej zadzierać głowę żeby spojrzeć
w twarz mojemu przeciwnikowi.
Był o głowę wyższy ode mnie i chyba
ze dwa razy szerszy w barkach. Potężne muskuły prężyły się gotowe w każdej
chwili uwolnić swoją moc.
Poczułem się przy nim jak strach
na wróble zrobiony z cienkich patyków, którego silniejszy wiatr mógł łatwo
połamać.
Zadrżałem lekko, ale podniosłem
wzrok. Przystojna twarz patrzyła na mnie ze spokojem a w jasnych oczach nie
było gniewu czy agresji.. raczej zaciekawienie.
Patrzył na mnie jakby trochę zdziwiony, że jeszcze nie uciekłem z
wrzaskiem.
Z twarzy przypominał trochę
krasnoluda, tyle że nie miał brody, a jedynie długie wąsy misternie zaplecione
w dwa warkocze zwisające po obu stronach szerokich ust i sięgające tuż poniżej
masywnej szczęki. Długie, złote włosy
opadały mu na nagie plecy i powiewały lekko na wietrze.
Gdyby nie okoliczności, można by
nawet uznać go za sympatycznego człowieka, pomijając początkowy strach przed
jego posturą.
Tuż obok niego zatrzymał się
Goldburg. Wciąż jeszcze z nabiegłym krwią okiem sprawiał wrażenie jakby zaraz
miał eksplodować. Chyba musiał się poratować miksturami leczniczymi, bo reszta
obrażeń zniknęła, jednak w dalszym ciągu jego twarz wyglądała okropnie,
wykrzywiona przez grymas wściekłości i nienawiści.
Odruchowo zerknąłem w głąb
namiotu.
Dwie dziewczyny stały w kącie
zerkając niepewnie w naszą stronę.
Przypomniała mi się Allany.
Co bym zrobił gdyby to ona była jedną z nich?
Jakbym się czuł?
Muszę wygrać tą walkę. Co by się nie stało, nie wolno mi się
poddać.
Znów podniosłem wzrok i
spojrzałem w oczy przeciwnikowi.
Musiał dostrzec zmianę, odrobinę
determinacji i nadziei w moich oczach.
Przysiągłbym, że jego wzrok też
się zmienił. Zamiast zdziwienia zobaczyłem w nim radość i .. aprobatę..
Cieszył się na kolejną walkę. Nie
żywił urazy czy nienawiści. Po prostu kochał walkę, a teraz jego przeciwnik
pokazał mu że jest gotów stanąć przeciw niemu z odwagą.
„To ostatnia szansa by strony
mogły..”
„NIE BĘDZIE ZADNYCH DURNYCH
PRZEPROSIN!! CHCĘ JEGO KRWI!!” Goldburg nawet nie dał arbitrowi skończyć
zdania.
Jego piskliwy głos dało się
słyszeć chyba na całym placu. Ludzie zaczęli szemrać, ale nie zrobiło to na nim
wrażenia.
„W takim razie przypominam
zasady:” Sędzia zaczął a w tym samym
czasie Golgburg zupełnie go zignorował.
„Tyyyyy… Tyyy….” Sapał, a jego trzęsący się palec ponownie był wycelowany
w mój nos. Przypomniała mi się scena z
restauracji. Aż miałem ochotę go znowu walnąć…
„..zostanie wykluczony.” Sędzia
skończył jakby nie dostrzegając tej sceny.
„Jakieś inne ustalenia pomiędzy
stronami?”
„Żadnych!!” wysapał Goldburg
opuszczając rękę.
„Masz go rozsmarować na
klepisku!!” wycedził przez zęby do swojego gladiatora.
Ten, nie dał nawet po sobie
poznać czy zrozumiał czy nie. Stał dalej patrząc na mnie i nawet muskuł nie
drgnął na jego twarzy.
Znaczy.. że wszystkie chwyty dozwolone.. pomyślałem, i choć to zabrzmi
paradoksalnie, poczułem że mam szansę. Swoimi pięściami mogłem go okładać do
usranej śmierci a nic bym mu nie zrobił. Jemu zaś wystarczyło by stać w miejscu
i czekać aż się zmęczę i sam padnę.
Praktyczny brak zasad otwierał
nowe możliwości. Nie wiedziałem jeszcze jakie, ale byłem pewny że coś wymyślę.
„W takim razie ogłaszam co
następuje!!” zaczął obwieszczać sędzia.
„Nieporozumienie pomiędzy
wielmożnym Euzebiuszem Goldburgiem a .. przepraszam chłopcze.. jak cię zwą?”
„Blake Waldstein”
„Serio? TEN Waldstein?!” spytał
po cichu zaskoczony sędzia.
„To mój wuj.. Brat ojca..”
„Wiem kto to jest wuj..”
powiedział ze zniecierpliwieniem, jednak wciąż patrząc na mnie z fascynacją.
„Ekhm.. A Blake`em Waldsteinem
..” musiał przerwać na chwilę, bo szmer zaskoczenia rozszedł się wśród
gawiedzi.
„Czy mogę..?!” spytał kwaśnym
głosem po chwili by uspokoić ludzi.
„Więc, kontynuując, Spór zostanie
rozstrzygnięty w drodze pojedynku!”
Seria oklasków i gwizdów znów
przerwała jego wypowiedź.
Starając się ich zignorować,
kontynuował.
„Wielmożnego Euzebiusza Goldburga
reprezentować będzie znany wam dobrze, Mistrz Gladiatorów, Niepokonany Olaf
Jorgensen!!”
Fala aplauzu znów go zagłuszyła,
więc musiał znowu przerwać.
Po chwili mógł kontynuować.
„Blake`a Waldsteina reprezentować
będzie on sam we własnej osobie.”
Dziwna cisza zapadła wokół,
jedynie niewielka grupka dziewcząt i znajomych podniosła wiwat i oklaski od
strony naszego stolika.
„Ekhm.. To chyba możemy..”
„Staaać!!.. Czekaa..ajcie!!..”
jakaś drobna postać pędziła do nas przez środek placu potykając się co chwila.
„No co tym razem do jasnej..!!”
zdenerwowany sędzia nie mógł dłużej utrzymać na wodzy swojej irytacji.
„Nie.. Hyyy… Nie można.. Hyyy.. Musicie..”
dyszał ciężko przybysz. To był ten gnom który przyjmował zakłady na naszą
walkę. Stał przed nami wykończony po biegu i z ledwością łapał powietrze.
„Mam nadzieję że to warte mojego
straconego czasu” powiedział ze złością Goldburg.
„Tak.. heh heh heh.. Tak.. Panie Goldburg.”
Odpowiedział gnom dochodząc do siebie.
„Chodzi o zakład.. To ważne.. Nie
mogę przyjąć..”
„No co się dzieje?! Mówże
wreszcie!!” Goldburg gdy usłyszał że jest problem z jakimś zakładem, wyraźnie
się ożywił. Pewnie sam postawił niemałą
sumkę.. przeszło mi przez głowę.
„Topór pana Iwana.. Nie da się..
Nie mam jak..” plątał się gnom w wyjaśnieniach.
„Chodzi o wycenę.. Nie mam tyle
żeby go spieniężyć i wypłacić wygranym.. Nie mam tyle.. ” nerwowo mamrotał
gnom.
„To go sprzedasz a pieniądze
podzielisz!!” Goldburg wyraźnie się zdenerwował, głos znów zaczął mu piszczeć.
„Ale nikt go nie kupi..” jęknął
gnom.
„Najpierw mówisz że nie masz tyle
a teraz że nikt go nie kupi.. O co chodzi i ile wart jest ten szmelc?!”
Goldburg prawie wychodził z siebie ze złości.
„Sto dwadzieścia…” zaczął gnom,
ale urwał pod mrożącym wzrokiem Goldburga.
„I ty śmiesz nam przerywać…..!!!”
„..milionów valis…” dokończył
cichym głosem gnom.
Zatkało mnie. Z resztą nie tylko
mnie.
Sędzia patrzył to na Iwana to na
gnoma z szeroko rozdziawionymi ustami, a Goldburg aż się zapowietrzył.
„STO DWADZIEŚCIA MILIONÓW VALIS?!!!”
ryknął w końcu swoim piskliwym głosem
jak tylko mógł, a wrzawa gapiów natychmiast zagłuszyła jego słowa.
„W Orario dawali mi za niego
onegdaj sto siedemdziesiąt pięć.. Ale niech wam będzie.. Moja strata.”
Powiedział spokojnie Iwan stojący za moimi plecami.
„Sto dwadzieścia.. Sto
siedemdziesiąt.. milionów .. za kawał złomu..” mamrotał do siebie Goldburg a
jego oczy wręcz pożerały wzrokiem Iwanowe ostrze.
„Sto siedemdziesiąt pięć gwoli
ścisłości.” sprostował Iwan.
„I nie kawał złomu, tylko jedno z
najlepszych ostrzy jakie opuściło kuźnię familii Hefajstos!” powiedział z dumą
prezentując topór. Runy na jego ostrzach rozbłysły czerwienią a tłum aż jęknął
z zachwytu.
Dałbym głowę że jednocześnie
usłyszałem odgłos ostrzonych sztyletów.
Iwan.. Coś ty najlepszego narobił.. pomyślałem uświadamiając
sobie, że od teraz krasnolud będzie na celowniku każdego opryszka w Reanore.
„Sto siedemdziesiąt.. Sto
dwadzieścia.. Valis.. Milionów..” Goldburg wciąż w kółko powtarzał to jak jakąś
mantrę.
Przypadkiem zerknąłem na Olafa
Jorgensena. Mojego przeciwnika. Ten jednak nie patrzył na mnie tylko na Iwana i
wyraźnie się uśmiechał.
Zanim zdążyłem cokolwiek na ten
temat pomyśleć, Goldburg właśnie doszedł do siebie.
„To ja podejmę ten zakład!!”
powiedział na cały głos jednocześnie zacierając ręce.
Dosłownie było widać w jego oczach
ten strumień złota wpadający do jego wyciągniętych rąk.
„To jak? Stoi?” powiedział
wyciągając do Iwana rękę.
„No.. Nie wiem..” mruczał
niepewnie Iwan.
„Przecież chciałeś się zakładać
krasnoludzie.. Nie powiesz chyba że zmieniłeś zdanie..” gorączkował się
Goldburg.
Zemsta czy walka zeszły dla niego
na dalszy plan. Teraz liczyło się jedno. Topór Iwana i płynące za nim Valis.
Zresztą wystarczyło spojrzeć na
mnie i Olafa żeby stwierdzić kto tu jest faworytem, albo raczej pewniakiem.
„No.. ale co dasz naprzeciw?”
zapytał krasnolud.
„Masz ty aby tyle?”
„Śmiesz wątpić?” zaperzył się
Goldburg.
„Nie widziałem twojego konta to
skąd mam pewność..”
„Niech ci będzie krasnoludzie. Co
powiesz na Wszystko albo nic?”
„Co masz na myśli?” spytał Iwan.
„Jeśli twój chłopak .. wygra.. - tu spojrzał na mnie z politowaniem – to
oddam ci wszystko. A jak przegra ty oddasz mi topór. Wchodzisz w to?”
„A.. To twoje Wszystko.. To co to jest i ile tego
będzie?” Iwan nie dawał się łatwo przekonać.
„Faktoria.. Posiadłość w Reanore,
rezydencja w Orario.. Konto w banku u Grummira.. Ze dwieście milionów z
okładem.” Goldburg wyliczał gorączkowo chcąc jak najszybciej przyklepać zakład.
„Każ przygotować dokumenty. Jak
je tu zobaczę na stole, podpisane przy świadkach, to zakład stoi.” Powiedział
Iwan.
„Nie ufasz mi krasnoludzie?!!”
Goldburg o mało nie wyszedł z siebie.
„Ani trochę” odparł zimno Iwan
patrząc mu w oczy.
„Niech ci będzie twoja jego mać.”
powiedział w końcu kupiec i posłał po notariusza.
Jako że całe wydarzenie
zgromadziło na małym rynku większość znaczących obywateli Reanore, wkrótce
dokumenty zostały sporządzone i oficjalnie podpisane przez Goldburga w
obecności notariusza, burmistrza i dowódcy straży Lorda Ganeshy, jako gwaranta
neutralności, który po wszystkim zabrał je razem z Iwanowym toporem do
depozytu.
Tłum szemrał jak strumień.. a w
zasadzie huczał jak wodospad. Tym głośniej, im więcej informacji docierało do
uszu zgromadzonych ludzi.
Po chwili na całym placu wrzało
jak w ulu. Ludzie przekazywali sobie informacje które z każdym powtórzeniem
były coraz dziwniejsze i bardziej niewiarygodne. Osoba która puściła pierwszą w
obieg, byłaby zapewne zdziwiona słysząc to co wróciło by do niej po okrążeniu
placu.
Jednak powoli gwar cichł, a
wszystkie oczy znów zwróciły się ku środkowi placu.
Ja i Olaf składaliśmy właśnie
podpisy pod dość pokaźnym dokumentem zobowiązującym nas do uczciwej walki i
akceptacji wyniku pojedynku.
Gdy ostatnia kropka została
postawiona, świadkowie, Iwan, Devana i Goldburg wrócili na swoje miejsca na
obrzeżach placu.
Pozostały przy nas sędzia
oznajmił:
„Zaczynacie wraz z uderzeniem
gongu. Gdy usłyszycie go ponownie – macie przestać walczyć niezależnie od
okoliczności. Tłumaczenia o ferworze walki czy zagapieniu nie będą brane pod
uwagę. Każde naruszenie zasad skutkuje dyskwalifikacją. Zrozumiano?”
„Tak.”
„Tak.”
Kiwnęliśmy głowami po czym sędzia
odwrócił się by odejść na swoje miejsce.
„Powodzenia. Niech wygra lepszy”
usłyszałem.
Wyciągnął do mnie dłoń.
Spojrzałem w oczy Olafowi.
Patrzył na mnie spokojnie, a w
kącikach ust czaił się lekki uśmiech. Nie drwina czy coś.. Zwykły lekki
uśmiech.
„Dziękuję. I nawzajem..”
odrzekłem i uścisnąłem tą wielką, większą nawet od Iwanowej prawicę.
Przytrzymał na chwilę moja dłoń.
„W moich stronach walkę
traktujemy bardzo poważnie. Jak święty rytuał.. Dlatego nie będę cię
oszczędzał.” Powiedział z powagą.
„Ja też nie będę się
powstrzymywał..” palnąłem jak głupi, dzięki czemu zostałem obdarzony widokiem
rzędu równych, perłowo białych zębów.
„Niech to będzie dobra walka.”
Powiedział i uścisnęliśmy sobie dłonie.
Staliśmy przez chwilę naprzeciw
siebie w oczekiwaniu na znak.
Doooonnnnnggggg!!!!! Dźwięk gongu rozbrzmiał w naszych uszach.
Thud!! Zanim jeszcze ucichł gong, potężne kopnięcie trafiło mnie prosto w
pierś, pozbawiło tchu i wysłało na kilka metrów w powietrze. Ryk tłumu i jęk zawodu z naszej strony placu
mieszał się z głośnym pulsowaniem krwi w mojej głowie i rechotem pewnego siebie
Goldburga.
Świat zawirował mi przed oczami gdy
walnąłem ciężko o ziemię jakieś dziesięć metrów od Olafa. Z trudem łapałem
oddech, a czerwone płaty latały mi przed oczami. Nie miałem nawet sekundy żeby
dojść do siebie. Wielkie, rozmazane ciało mojego przeciwnika już rosło w moich
oczach.
Czułem że się zbliża, bo ziemia
wyraźnie drżała pod jego stopami.
Z bólem w piersi podniosłem się
na nogi.
Nie mogę pozwolić by znów mnie dotknął. Jeden cios i po mnie. Pomyślałem gorączkowo starając
się wymyślić coś co pozwoli mi uniknąć następnego ataku.
Jest szybki.. Bardzo szybki.. przeszło mi przez głowę gdy obserwowałem
jego ruchy.
Potężna postura mojego rywala nie
niosła ze sobą ociężałości jak mówił Janson. Jego precyzyjne ruchy świadczyły o
doskonałym opanowaniu i pełnej kontroli nad ciałem.
Jeśli chciałem przetrwać następne
kilka minut, musiałem wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności.
Bez Skupienia musiałem wycisnąć z siebie każdą, nawet najmniejszą dawkę
dostępnej energii.
Pochyliłem się i sprężyłem w
oczekiwaniu na następny ruch.
Zwinął dłoń w pięść i zaczął
odsuwać łokieć do tyłu. Już miałem przemknąć pod jego ramieniem by znaleźć się
za nim, gdy wtem..
Thud!!! Zamaszysty kopniak trafił mnie w bok i przy
wtórze gawiedzi znów znalazłem się w powietrzu.
Przy każdym oddechu czułem smak
krwi w ustach. W dodatku gdy tak sobie leciałem, przypadkiem zawadziłem głową o
stojącą na środku placu fontannę, i teraz nie dość że krew z rozciętej skroni
zalewała mi oczy, to jeszcze w głowie pulsował potężny ból.
Z ledwością podniosłem się na
nogi i wsadziłem głowę pod strumień wody.
Lodowate zimno zmniejszyło
krwawienie i otrzeźwiło mój umysł.
Skup się..
powtarzałem w myślach. Dawid zabił Goliata małym kamykiem a ja
pokonałem kościanego golema jego własną bronią.
Mam drugi poziom! Jak mam ochronić swoją wioskę i resztę, jeśli
dam się tu teraz pokonać jakiemuś barbarzyńcy!!!
…***…
Mam Drugi Poziom!!!
Nie mogłem uwierzyć własnym
oczom.
Choć w lusterku wszystkie litery
były odwrócone, wyraźnie widziałem swoje statystyki zresetowane na I - 0 a koło
wyrazu Poziom widniała piękna, dumna,
odwrócona dwójka..
Iwan rechotał ze śmiechu klepiąc
się po udach a Devana, wciąż w szoku patrzyła to na swoją dłoń, to na moją
pierś, i wyglądała tak jakby sama nie wierzyła w to co pokazały runy po
aktualizacji mojego Statusu…
„No chłopce!! Tyroz ześ jes
pełnoprawnym, średniopoziomowym posukiwacem przygód!!” powiedział Iwan waląc
mnie z rozmachem w plecy.
Lusterko wypadło mi z dłoni, lecz
złapałem je zanim uderzyło o ziemię.
„Hej!! Dzięki
nowemu poziomowi uratowałeś nas przed prawie dekadą nieszczęść!!” Devana
klasnęła w dłonie i ostrożnie wzięła z moich roztrzęsionych dłoni swoje małe,
kieszonkowe lusterko.
Nieźle.. Przemknęło
mi przez głowę.
Poprawił mi się czas reakcji.. Siła.. Skupienie.. Wszystko!!
Nie posiadałem się z dumy i
radości.
Czułem że mogę przenosić góry..
„Hej.. Blake!” Iwan wyrwał mnie
ze świata marzeń i przywracał powoli do świata materialnego..
„Euforia po chwili minie.. ale
przez jakiś czas powstrzymaj się od walki i tym podobnych, zanim poznasz dobrze
swoją nową siłę i możliwości…”
Kiwnąłem głową jednocześnie podrzucając w powietrze
ziemniaka i przecinając go nożem w locie na sześć równych części.
„Eh.. można se strzępić język po
próżnicy..” Iwan machnął ręką.
„To! Było! Super!!!” Devana była
wręcz wniebowzięta moim pokazem.
„Od dzisiaj ty strugasz ziemniaki
na obiad.”
Ostatnie zdanie jak kubeł zimnej
wody sprowadziło mnie na ziemię.
Zerknąłem na nich a oni mieli
miny jakby.. napieprzali się ze mnie..
Odwróciłem się obrażony i już
miałem odejść w las, gdy Devana podbiegła i objęła mnie od tyłu ramionami.
„Przepraszam Blake.. naprawdę się
cieszę ale..” odwróciłem się do niej i
spojrzałem w jej oczy.. pełne radości, nadziei, przekory i … lekkiej ironii..
„Pierwszy awans Dziecka jest zawsze taki.. Fajny..”
Powiedziała z radością ..
Patrzyłem na nich trochę zły że
tak to przyjęli, ale z drugiej strony..
Iwan też przez to przeszedł na
własnej skórze, a Devana widziała to dziesiątki razy u swoich Dzieci..
Pozostało mi tylko
zaakceptować fakt że jestem kolejnym Pierwszakiem awansującym do wyższej ligi
i cieszyć się tym puki mogę!!!
Ah!!!! Krzyknęła
Bogini gdy złapałem ją w pół, wziąłem na ręce i popędziłem przez las z całą
dostępną szybkością.
Trzymała mnie mocno za szyję
przytulając się z całych sił, jednocześnie obserwując migające w pędzie drzewa.
Gdy wróciliśmy do obozu, postawiłem
ją na ziemi, i oparłem się o pniak ciężko dysząc.
„Niesamowite!!” krzyczała Devana
biegając podniecona w koło.
„To może sprzedomy Puscyka skoro
Blake tak dobze robi za kunia..”
Pppprrrruuuupppp Od strony zwierząt dobiegło
nas siarczyste pierdnięcie.
„Może jednak nie… Blake nimo dość
staminy..”
Pełne pogardy parsknięcie
zabrzmiało jakby w akceptacji..
Spojrzałem na moich przyjaciół.
Byli dumni, starając się
jednocześnie nie pozwolić mi bym zbytnio przeszacował swoją nową siłę.
„Zacznę od ziemniaków..
Szatkowanie potworów zostawię na podwieczorek.” Powiedziałem siadając znów koło
ogniska i biorąc do ręki kolejnego kartofla.
„To jo skoce po drzewo..”
powiedział Iwan, a po chwili z głębi lasu dały się słyszeć trzaski łamanych
gałęzi i dzikie okrzyki krasnoluda dającego upust swoim emocjom.
„Nawet nie wiesz jaka jestem
dumna..” zaczęła Devana.
„Wiem..” powiedziałem.
„Czuję to tutaj.” Dodałem kładąc
rękę na piersi.
Oczy Bogini wypełniły się łzami.
…***…
Nie dam ci się trafić.. pomyślałem uginając nogi i szykując się do skoku.
Wyraźnie widziałem, że jego prawa
noga znów szykuje się do potężnego kopnięcia.
Nie byłem w stanie przewidzieć
czy kopnie, czy uderzy pięścią, dlatego wolałem obniżyć środek ciężkości.
Przypomniały mi się wyraźnie ryciny z Dungeon
Oratoria i komentarze moich rodziców na marginesach…
Ułamek sekundy później jego pięść
wykonała ten sam ruch.
Nie czekałem na efekt.
Opadłem jeszcze niżej zataczając
prawą nogą krąg.
Ku zawodowi gawiedzi, udało mi
się uniknąć ostatnich dwóch ataków Olafa reagując na jego udawane ataki. Tym
razem postanowił nie zostawić mi żadnej furtki.
Prawie żadnej.
Atakując jednocześnie ręką i markując
atak nogą pozbawił się mocnego punktu podparcia.
Ssluddhuddd|!!!
Trafiłem go tuż poniżej kolana, a
po sekundzie ziemia zadrżała i głośne THUMP!!!
Przetoczyło się przez plac.
Po raz pierwszy mój oponent
znalazł się na łopatkach.
Głośny jęk przetoczył się przez
plac, a Goldburg wręcz wstał ze swojego fikuśnego tronu…
„ZA CO CI PŁACĘ TY BEZNADZIEJNA
KUPO MIĘSA!!! ROZWAL GO NATYCHMIAST!!!”
Piskliwy wrzask rozdarł chwilę
ciszy, a Olaf powoli podniósł się na klęczki.
Jego oczy pełne były.. radości.
To dziwne, ale zdawał się cieszyć, że został powalony na ziemię.
Kompletnie zignorował wrzaski Goldburga
i tylko pokazał palcem na mnie..
„Nieźle mały.. Zapamiętam to
sobie..” powiedział i znów błyskawiczne ruszył do ataku.
Tym razem wiedziałem czego się
spodziewać.
Wiedziałem, że dostrzegł moją
furtkę, i postarał się ją wykorzystać.
Znów zamarkował jeden cios
nogą, po czym wyprowadził drugi,
ramieniem. Jednak nim się na dobre rozpędził, powstrzymał ramię, jednocześnie pozwalając
nodze kontynuować cios wprost w moją pierś…
Ale mnie tam już nie było.
Przeczułem jego fortel.
„Jak nimozes zablokować potynznygo ciosu to zmiń jygo droge..”
Słowa Iwana wypowiedziane podczas
jednego z naszych treningów głęboko wryły mi się w pamięć.
Błyskawiczny obrót i zamiast
oberwać centralnie, oba przedramiona uderzyły w jego nogę. Złapałem mocno i
wspomagany siłą inercji szarpnąłem…
Thump!!
Pozbawiony równowago Olaf znów
znalazł się na ziemi.
Przy wtórze wrzasków swego
mocodawcy i jęków gawiedzi znów podniósł się na nogi.
Tym razem jednak spojrzał na mnie
z respektem.
Potrząsnął głową i zanim zdążyłem
się zorientować, jego pięść z siłą tarana walnęła mnie w brzuch.
Zgiąłem się w pół jak
scyzoryk i plując krwią starałem się
rozpaczliwie złapać choć haust powietrza.
Nie dając mi ani chwili na
dojście do siebie, złapał mnie za gardło i dźwignął na wysokość oczu.
Nie mogłem się wyzwolić z uścisku.
Nie mogłem złapać oddechu.
Nie mogłem…
Nic nie mogłem zrobić.
Starałem się oderwać jego dłoń od
mojego gardła, ale była zaciśnięta jak stalowe imadło, coraz bardziej miażdżąc
mi krtań.
„Nie doceniłeś mnie..” usłyszałem
jak przez mgłę, a jego pięść raz po raz waliła mnie w korpus jak w piniatę na
uwięzi.
Ryk szczęścia obserwatorów
świadczył o tym, że tylko czekają aż pęknę, a w ich dłonie posypią się
wyczekiwane słodycze z zakładów…
„Niedoczekanie wasze..” stęknąłem
przez zaciśnięte zęby, i z całych sił walnąłem obiema dłońmi w głowę Olafa.
Uhhh.. stęknął i
potrząsnął głową.
Slaaakk!!!
Otwartymi dłońmi z całych sił uderzyłem prosto w jego uszy.
Ooouaaaahh!!
Ryknął barbarzyńca puszczając mnie natychmiast i łapiąc się za głowę.
Spomiędzy palców pociekła mu
krew.
Nie wiedząc jakiej reakcji mogę
się spodziewać, odskoczyłem tak daleko jak tylko zdołałem.
Hhhhyyyyhhh… Hhhhyyyhhh… Z ledwością łapiąc powietrze rozcierałem obolałe gardło i z
bezpiecznego na razie miejsca z poza fontanny obserwowałem jak podniósł do oczu
zakrwawione dłonie i znów ryknął z bólu i złości.
Ooouaaaahh!!
Gwaaah!!!
Haaaarrrraaaaammmm!!!!!!
Barbarzyński ryk wściekłości
odbił się echem od ścian budynków okalających mały rynek.
Ludzie otaczający naszą małą
areną struchleli ze strachu.
Pierwszy raz od dawna ktoś zadał mu realny ból.
Jego własna krew na jego dłoniach
sprawiła, że wpadł w szał.
Z ledwością łapiąc oddech
obserwowałem, jak Olaf kręcił z bólu głową jednocześnie obserwując swoje
zakrwawione dłonie.
Wtem dostrzegł mnie w mojej
kryjówce, i nie bacząc na otoczenie ruszył w moim kierunku. Biegł z pełną
prędkością, i po raz pierwszy zobaczyłem w jego oczach wściekłość.
Furia emanowała z jego postaci
wręcz namacalnymi falami nie pozostawiając żadnych wątpliwości.
Pędził żeby zabić.
Kątem, oka dostrzegłem, że jeden
z sędziów podniósł tłuczek by walnąć w gong i przerwać tą akcję, jednak w tej
samej chwili jeden z ludzi Goldburga złapał go za nadgarstek i pogroziwszy
palcem odebrał mu tłuczek.
Nie ma szans na przerwanie walki..
Gdy to sobie uświadomiłem
ogarnęło mnie poczucie bezsilności.
Wiedziałem że w starciu z tym
człowiekiem nie mam szans.
Pomimo mojego poziomu, dorównywał
mi refleksem, przewyższał siłą i całkowicie deklasował doświadczeniem..
Z rozpaczą spojrzałem w stronę
naszego stolika.
Iwan zdawał się nie przejmować
sytuacją i był bardziej skupiony na swoim antałku z piwem niż na walce. Ilsa z
resztą ekipy z Czterech Kątów wymachiwały torbami po popkornie dopingując mnie
z całych sił, a Devana…
Bogini patrzyła na mnie w pełni
skupiona, a siła jej wzroku zdawała się mnie przenikać.
Jakby pod wpływem czaru otoczenie
wokół nas zaczęło się zmieniać.
Moja wyobraźnia ożyła,
zamieniając plac pełen ludzi w mroczną, posępną jaskinię pełną czyhających
potworów, a jeden z nich, potężny berserker pędził wprost na mnie.
Kilka niewinnych niewiast
stłoczonych razem w rogu jaskini patrzyło na mnie błagalnym wzrokiem prosząc o
wybawienie.
Bestia pędziła na mnie nie
zważając na przeszkody.
Jednym płynnym ruchem unicestwiła
stojącą na środku jaskini fontannę, posyłając w moją stronę deszcz gruzu i
odłamków.
Wyskoczyłem w górę, robiąc salto
nad resztkami fontanny i unikając skalnych pocisków.
Aaaaachhhh…!!!
Potwór ryknął zawiedziony nieudanym
atakiem.
W tumanie kurzu zawrócił
przypuszczając następny atak.
Ustąpiłem mu z drogi jednocześnie
podkładając nogę i popychając w przód jego wielkie cielsko.
Barbarzyńca straciwszy równowagę
upadł i dobre pięć metrów pokonał sunąc na kolanach i łokciach po ziemi
zdzierając je do krwi.
Aaaaugh!!! Ryknął ponownie
dźwigając się na nogi.
Stał przede mną dysząc ciężko
jakby nie zdając sobie sprawy z tego co się właściwie stało.
Potrząsnąłem głową.
Świat wrócił do swoich normalnych
wymiarów.
Jaskinia zniknęła, jedynie Olaf
pozostał w tej samej pozycji zbierając siły przed atakiem.
Zerknąłem w stronę naszego
stolika.
Devana, całkiem rozluźniona
machała do mnie ręką jednocześnie pociągając przez słomkę jakiegoś drinka.
Uśmiechnąłem się.
Ta krótka chwila, w której dane
mi było odczuć niezwykłą zmianę scenerii uświadomiła mi, że ta walka niczym nie
różni się od tych stoczonych w lochach.
Znów stałem naprzeciw
silniejszego przeciwnika.
Znów nie znałem jego mocnych i
słabych punktów.
Znów miałem do ochrony Boginię,
przyjaciół.. Lotril…
Grzbietem dłoni otarłem krew
lecącą mi z kącika ust, po czym wyszczerzyłem się w najlepszym uśmiechu jaki
zdołałem z siebie wykrzesać.
Nie wiedzieć czemu przez tłum
przebiegł dreszcz przerażenia…
Przygiąłem się niżej ku ziemi i
nie czekając na atak – ruszyłem pełnym pędem.
Olaf zdawał się być kompletnie
zaskoczony.
Nawet nie starał się zasłonić gdy
przebiegałem obok niego.
Wyrżnął w ziemię całym impetem
swojego wielkiego ciała, gdy jego nogi, podcięte przeze mnie jednym, płynnym
wślizgiem straciły kontakt z podłożem.
„Wwwwhhhaaatteeefffhhhuuuukkkk….!!!”
Ryczał zbierając się z ziemi, podczas gdy ja co chwila posyłałem go znów na glebę podcinając mu nogi i kompletnie
ignorując jego młócące powietrze jak cepy ramiona.
W końcu udało mu się pozbierać i
stanąć na dwóch nogach. Ciężko dysząc patrzył
na mnie szukając okazji do ataku.
Na swoją niekorzyść pokazał mi od
razu do czego jest zdolny i tym razem miałem się na baczności.
Nie dawałem się zwabić markowanym
atakiem, a każdy jego błąd kończył się ciężkim lądowaniem na ziemi.
Jeszcze nie miałem pomysłu jak
mógłbym go uszkodzić, więc na razie poprzestałem na ucieczce i powaleniu.
Nawet tytan się zmęczy ciągłym
wstawaniem z klęczek..
Osobiście oberwałem już trzy
razy. Normalnego człowieka nawet jeden taki cios pozbawiłby przytomności w
mgnieniu oka. Jednak po awansie na drugi poziom wciąż byłem w stanie walczyć.
Fakt. Odczułem je bardzo dotkliwie. Ból przy każdym poruszeniu przypominał mi o
nich. Jednak nie było to coś, co powstrzymało by mnie przed dalszą walką.
Jakimś cudem Devana zdołała przetransferować do mnie zupełnie odmienne
spojrzenie na rzeczywistość.
Nie wiem jakim cudem nie zostało
to wykryte przez czujki strażników. Nie wiem też jak jej się udało ominąć zakaz
używania przez Bóstwa Arcanum..
A może to nie było Arcanum?
Może Direct link znów dał o sobie
znać?
Nie ważne.
Cokolwiek to
było, sprawiło że dalej stoję na nogach a coraz bardziej wściekły barbarzyńca
stara się mnie zniszczyć.
Jednak po
introspekcji Devany mój lęk gdzieś zniknął. Jakby rozpłynął się wraz z
wirtualnym lochem.
Patrzyłem na mojego przeciwnika,
jednocześnie na trzeźwo oceniając następne posunięcia.
Co prawda nie mogłem korzystać ze
Skupienia, ale to co miałem do dyspozycji było więcej niż wystarczające w walce
ze zwykłym człowiekiem.
Klap!! Klasnąłem w dłonie.
„No chodź!!” krzyknąłem
prowokując go do ataku.
Zaślepiony chęcią pokonania mnie
rzucił się na przód, w ułamku sekundy pokonując dzielący nas dystans.
Slaam!!! Ciężkie cielsko kolejny
raz wyrżnęło w ziemię przy wtórze jęku gawiedzi.
„MASZ GO ZNISZCZYĆ!! SŁYSZAŁEŚ?!!!
ZNISZCZYĆ!!!!’ załamujący się głos Goldburga zanikał wśród głosów dopingującej
nas publiczności.
Aaaahhhh!!!!! Ryk zawodu znów wyrwał się z jego
gardła.
Wtem, zupełnie nieprzewidywalnie
Olaf ruszył w stronę gapiów.
Ludzie zerwali się z miejsc i w
przerażeniu starali się zejść mu z drogi. Jednak Olaf tylko złapał solidną
dębową ławkę na której wcześniej siedzieli gapie, podniósł w górę i ponownie
ruszył a moim kierunku.
Cholera.. zorientował się że jestem dla niego za szybki.. przemknęło mi przez głowę gdy
obserwowałem tą akcję.
Widząc z jaką łatwością Olaf
wymachiwał tą ławką, uświadomiłem sobie jaką rzeczywistą siłą dysponuje.
Raz, drugi.. trzeci.. Z ledwością
uniknąłem spotkania z ciężkim drewnem.
Jednak w brew pozorom ułatwiło mi
to walkę.
Nie dość że Olaf musiał zmagać
się z bezwładnością wielkiego kloca drewna, to jeszcze nie mógł wykonywać w tym
czasie swoich kombinowanych ataków.
Jednak jeszcze jedna rzecz
zwróciła moją uwagę…
Gdy Olaf rzucił się na mnie z
ławką nic się nie stało. Żadnej akcji. Żadnego alarmu. A to znaczy..
„Ahaaaa… Więc jednak można używać
broni..” powiedziałem bardziej do siebie, ale Olaf tylko wyszczerzył zęby i
znów rzucił się na mnie z pełną prędkością.
Jednak teraz, gdy już ochłonąłem,
zwyczajnie ustąpiłem mu z drogi.
Pęd poniósł go jeszcze dobre pięć
metrów.
Gdy się zatrzymał, ja już byłem
przy moim celu.
„Ile za to mięsko staruszku?”
„Jak dla ciebie osiem valis
młodzieńcze..”
„Biorę. Nie musisz pakować.”
Powiedziałem łapiąc za kość wystającą z solidnego baraniego udźca.
„Reszty nie trzeba” krzyknąłem
rzucając sprzedawcy dychę i nawet nie obejrzawszy się za siebie popędziłem
naprzód.
„Jak ja kocham takich klientów..”
dotarło do mnie zza pleców, ale ja już byłem z przodu.
Dla mnie najważniejszy był teraz
Olaf z wielką dębową ławką w ręce.
Jednak ja już też nie byłem bezbronny.
Tłum szalał, a Olaf pomimo całej
swojej wściekłości zdawał się aż tryskać szczęściem.
Pędziliśmy naprzeciw siebie jak
dwójka szaleńców. Olaf zamachnął się ławką jak gracz posyłający piłkę poza
boisko..
Ugiąłem kolana i wbijając tumany
kurzu prześlizgnąłem się pod jego ramieniem.
Natychmiast zaryłem się obcasami
w gruncie i z całą siłą obrotu walnąłem go udźcem w sam środek pleców.
Hyyk!! Stęknął
Olaf, gdy nagle powietrze zostało wypchnięte z jego płuc wbrew jego woli.
Jedynie błyskawiczny obrót i
schronienie się za ławką jak za tarczą uchronił go przed moim drugim ciosem.
Slaakkk!!!
Strzępy mięsa oderwane od mojej improwizowanej maczugi obryzgały jego twarz,
więc mimowolnie zamknął oczy.
Crracck!! W tej samej chwili mój obcas wylądował na
jego szczęce.
Thuud!! Tępy odgłos uderzenia
rozszedł się cichym echem, a ja bez tchu znów poszybowałem w powietrze.
Olaf kopnął na oślep w miejsce, w
którym teoretycznie powinienem znajdować się po uderzeniu go w szczękę.
Potężny cios prawie że mnie
zamroczył. Znów walnąłem bezwładnie o ziemię prawie dziesięć metrów dalej,
tocząc się jeszcze przez moment jak szmaciana lalka.
Z trudem łapiąc powietrze powoli
dźwigałem się na nogi.
To jest właśnie różnica pomiędzy
walką z potworem a walką z człowiekiem. A w dodatku z bardzo doświadczonym
wojownikiem.
Zamykając oczy sprowokował mnie
do tego ciosu, co automatycznie zredukowało dystans. Wiedząc skąd nadszedł
cios, z zamkniętymi oczami mógł przewidzieć gdzie znajdzie się jego wykonawca.
Teraz, gdy stałem przed nim ledwo dysząc i znów plując krwią stało się to dla
mnie takie oczywiste…
Co najgorsze, moja improwizowana
maczuga wypadła mi z dłoni i znów byłem bezbronny…
Zerknąłem w stronę naszego kąta
placu, ale nigdzie nie mogłem znaleźć ani Devany ani Jansona. Co najgorsze,
Iwan wytrzeszczał oczy i wyglądał jakby zaraz miał się udusić a koniec jego
brody wykonywał jakieś dziwne ewolucje.
Zorientowałem się że chce, żebym
do niego podszedł. Po drodze jednak miałem Olafa, idącego w moją stronę z tą
wielką dębową ławką w obu dłoniach.
Klnąc z bólu ruszyłem do przodu.
Nie miałem zamiaru czekać bezczynnie aż do mnie podejdzie. Olaf uniósł ławkę w
górę, jakby chciał mnie nią wbić w ziemię jak jakiś kołek. Przyspieszyłem
kroku, puściłem się biegiem…
Ssssssssllllam!!!!
Wielki kawał drewna ze świstem
przeciął powietrze. Jednak przy całej swojej sile i zręczności Olaf nie mógł ot
tak sobie zmienić trajektorii drewnianego kloca.
Za to ja swoją mogłem…
Wystarczył krok w bok i wielka
ławka z impetem wyrżnęła w ziemię tuż obok mnie.
Odbicie z lewej, jeden krok po
ławce, znowu lewa, tym razem z całej siły odbiłem się od jego głowy nadrywając
mu ucho i przy wtórze wściekłości przeskoczyłem nad nim wykonując salto i
lądując kilka metrów dalej.
Jęknąłem z bólu gdy tylko stopy
uderzyły o ziemię, ale ignorując słabość natychmiast wykonałem skok i przewrót
w przód. Płynnym ruchem zerwałem się na nogi jednocześnie podnosząc moją broń –
mięsną maczugę którą wypuściłem z dłoni chwilę wcześniej.
W te pędy pognałem w stronę
Iwana.
„Przeciągnij walkę najdłużej jak
możesz!!” powiedział półgłosem nim jeszcze zdołałem się zatrzymać.
„Co się dzieje?!” Nie wiedziałem
co mam o tym myśleć, ale Iwan nie wydawał się być szczególnie zaniepokojony.
„Graj na zwłokę. Rób co mówię.”
„Ale..”
„Po prostu nie wykończ go za
szybko. To proste. Kup nam trochę czasu..” powiedział mrugając okiem, po czym
odwrócił mnie jak jakąś kukłę i z całej siły kopnął w plecy posyłając z
powrotem na środek placu, dosłownie kilka metrów od szarżującego Olafa.
Z ledwością uniknąłem ciosu ławką
i siłą rozpędu przebiegłem jeszcze kilka metrów.
„Chcioł się wymigać.. Tchórzliwy
cłecyna!” Iwan tłumaczył gapiom zajście ..
„Pamintoj co zek ci godoł!!”
wrzeszczał ze swojego stołka wymachując pustym kuflem.
„Jak mi przegrosz mój topór, to
ci nim na łostatek łeb utne!!”
Aplauz pomieszany z gwizdami i
śmiechem doszedł do mnie jak fala otuchy.
Nie miałem pojęcia co oni
kombinują, ale gdy rozglądnąłem się ukradkiem wokoło dostrzegłem, że poza
Devaną i Jansonem nie ma też dowódcy straży od Lorda Ganeshy i kilku z jego
ludzi.
Nie miałem czasu się zastanawiać,
bo Olaf znów atakował.
Wściekłość tym razem aż z niego
kipiała. Wielka ławka ze świstem przecinała powietrze nie dając mi czasu na
żadną reakcję. Jedno, co mogłem – to uciekać.
Co gorsza, kończyło mi się
miejsce na manewry.
Jak pasterz zagania bydło do
zagrody, tak Olaf powoli ale wytrwale kierował mnie w stronę straganów. Jakby nie tyle chciał mnie trafić, co raczej
sprowokować do uników w stronę, która była akurat dla niego wygodniejsza.
Na zimno kalkulował kilka ruchów
w przód, uniemożliwiając mi ripostę.
Patrzyłem w jego oczy starając
się wyczytać co będzie następne. Jaki ruch wykona.. Jednak nie byłem w stanie.
Momentalnie opanował chwilę wściekłości, a teraz zwyczajnie, znów cieszył się
walką. Znów wszystko szło po jego myśli.
„Przepraszam Dziadku.. Zapłacę
jak przeżyję!” krzyknąłem do sprzedawcy
od którego chwilę temu kupiłem swoją maczugę.
„Nie ma za co chłop.. AAAAAA!!!!”
Wrzasnął nie kończąc zdania, gdy odepchnąłem go z całej siły a dębowa ławka z
wielkim trzaskiem uderzyła w sam środek jego straganu i uwięzła w
szczątkach.
Stragan przestał istnieć. Mięso rozleciało się na wszystkie strony a
Olaf zaczął się szarpać żeby wydobyć swoją broń
z rumowiska. Tylko na to czekałem.
Korzystając z tej krótkiej chwili uciekłem poza zasięg jego rąk i złapawszy po
drodze kawałek tkaniny oderwanej z daszku straganu odbiegłem znów na środek
placyku. Ciężko dysząc w pośpiechu owijałem materiałem kość wystającą z
wielkiej szynki. Teraz już przynajmniej nie wyślizgnie mi się z dłoni…
Oooo rzesz w mordę… zakląłem widząc że Olaf nawet przestał próbować wydostać ławkę ze szczątków straganu. Wybił
się obiema nogami i skoczył na dyszel od stojącego obok wozu i złamał go w trzech
czwartych.
Po chwili wycelował we mnie jego
okuty stalą koniec i powiedział:
„Gotuj się na koniec. Ten koniec.”
Po czym szeroko się uśmiechnął.
Nawet z tej odległości widziałem
że moje wcześniejsze kopnięcie jednak spowodowało jakieś obrażenia, bo w jego
perłowo białym uśmiechu pojawiła się szeroka na dwa zęby przerwa okraszona
czerwienią krwi.
Szedł powoli w moją stronę
uderzając końcem dyszla w otwartą dłoń, jakby to był jakiś zwykły kawałek
gałęzi.
Niedobrze.. Niedobrze.. Bardzo niedobrze.. myślałem gorączkowo
rozglądając się wokoło. Ten kawał dyszla był krótszy i lżejszy od ławki więc
mogłem zapomnieć o jego wcześniejszej bezwładności. Do tego dzięki okuciom był
tak samo mocny i jeszcze bardziej niebezpieczny.
Raz mnie trafi i po mnie. Nie
ulegało wątpliwości że teraz już nie będzie czasu na uniki.
MUSZĘ nauczyć się czytać jego ruchy JUŻ, albo zaraz będzie po
wszystkim.. taka myśl,
jak wypalona ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wciąż stała mi przed
oczami, gdy wtem dostrzegłem cień szansy.
Gdy swoją wcześniejszą szarżą
Olaf zniszczył fontannę, jej szczątki poleciały na wszystkie strony. Gruz i…
Błyskawicznie rzuciłem się w tamtą stronę.
Wyrwana ze swojego miejsca
okrągła, żelazna klapa zasłaniała wcześniej otwór przez który można było wejść
by wyczyścić czy też naprawić od środka fontannę. Teraz leżała tuż obok szczątków jakby
czekając aż ją podniosę. Dwa duże uchwyty idealnie pasowały do mojego ramienia.
Gdy się wyprostowałem tłum ryknął
z radości.
Nareszcie macie swoje przedstawienie -pomyślałem.
Naprędce zaimprowizowana tarcza
była dość ciężka i skutecznie ograniczała mi ruchy, ale wydawała się być
wystarczająco solidna.
Nie mogłem jednak polegać na tej
zasłonie. To ostateczność. Przy jego
sile, z tą tarczą czy bez – i tak pewnie złamie mi rękę przeszło mi przez
myśl gdy widziałem z jaką łatwością machał dyszlem.
Nie było jednak czasu by się
zastanawiać.
Mój przeciwnik już szykował się
do ataku.
Uderzył z boku trzymając dyszel
oburącz.
Nie zdołałbym na czas odskoczyć.
Nie przy tej szybkości i z żelastwem w ręce.
„Gdy nie możesz sparować ciosu zmień jego trajektorię..” znów przypomniały mi się słowa
Iwana gdy w swojej stodole pierwszy raz uczył mnie walczyć.
Dang..!! głuchy,
trochę metaliczny dźwięk rozległ się gdy okuty stalą koniec dyszla zderzył się
z moją tarczą.
Sssslam!!!
Jedno na co miałem czas, to ugiąć
lekko nogi i osłoniwszy się tarczą pozwolić, by przejęła część impetu dyszla.
Uderzenie było na tyle mocne, że
obróciło mnie w miejscu, a ja skrzętnie to wykorzystałem.
Wielki kawał mięsa z rozmachem
walnął Olafa w głowę tuż nad uchem.
Nie był w stanie się zasłonić, bo
wciąż trzymał oburącz dyszel, który teraz uratował go przed upadkiem. Wsparł
się na nim przyklękając na kolano lekko zamroczony.
Nauczony doświadczeniem
natychmiast odskoczyłem gdy w tym samym momencie Olaf zamachnął się na oślep pięścią jak młotem.
Widać było, że odczuł to
uderzenie. Potrząsnął kilka razy głową, jakby chciał przegonić zły sen. Krew ze
świeżej szynki i drobinki mięsa zabarwiły jego włosy, a prawe oko podbiegło
czerwienią.
GWWWAAAAHHHHH!!!! Ryknął
zbierając się do ataku.
Znów to samo, taki sam cios.
Płasko, na wysokości mojego
torsu.
Dang..!! Odbicie
jak wcześniej, obrót.. Nie zwiedziesz
mnie tym razem..
Sssslam!!!
Thud!!
Tłum gapiów ryknął z radości gdy Olaf
runął na ziemię z miną jakby zdziwioną tym co się stało.
Gdy powtórzył cios wiedziałem że
tym razem będzie gotów. Chciał mnie podpuścić, a błysk w jego oku upewnił mnie
że mam rację. Zamiast powtarzać uderzenie przygiąłem się jeszcze niżej i
unikając jego pięści podciąłem mu nogi.
Zwalił się na ziemię kompletnie
zaskoczony.
Znów odskoczyłem o włos unikając
trafienia końcówką dyszla.
Te jego błyskawiczne ataki w
chwili gdy wydaje się że już po nim – muszę
to sobie zapamiętać.. pomyślałem. To może mi kiedyś życie uratować.. O ile
za chwilę go nie stracę.
„WSTAWAJ TY ŻAŁOSNY TĘPAKU!!!!
MASZ GO ROZWALIĆ A NIE TARZAĆ SIĘ W BŁOCIE!!!” Goldburg o mało nie wyszedł z
siebie. Jego wrzaski dawały się słyszeć za każdym razem gdy udawało mi się
uniknąć ciosu czy też powalić przeciwnika.
„TYLKO SPRÓBUJ PRZEGRAĆ KRETYNIE
A NIE ZOBACZYSZ NA OCZY ZŁAMANEGO VALIS!!!”
„A ciekawe skund go weźmies waso
wielmożności, kiedy twoje Wszystko bydzie
moje a tobie łostanie ino Nic..!!”
zripostował mu Iwan przy wtórze śmiechu otaczających go ludzi.
„Blaaake Waldstein!! Do boooju Waldstein!!” intonowały na cały głos
dziewczyny z Czterech Kątów
podskakując wysoko i wymachując pustymi torbami po prażonej kukurydzy. Otaczający je gapie szybko podchwycili
melodię i już po chwili duża grupa ludzi podskakiwała i śpiewała wzbijając
wokół tumany kurzu.
Goldburg chyba po raz pierwszy
zrozumiał, że porażka jest całkiem możliwa, a na dodatek przyniesie całkiem
wymierne straty…
Spoglądał na plac ciężkim
wzrokiem, a jego twarz wręcz pulsowała gniewem.
„PODNOŚ SIĘ DO CHOLERY!!”
krzyczał.
„PODNOŚ SIĘ I KOŃCZ TĄ FARSĘ BO
NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE!!!”
Obserwowałem z odległości kilku
metrów jak Olaf kolejny raz wstawał z ziemi.
Co prawda udało mi się go znów powalić,
jednak wciąż był bardzo niebezpieczny. Jego ruchy wciąż były płynne i pewne.
Gdy tylko tracił grunt pod nogami, od razu wyprowadzał asekurujący atak, nie
pozwalając mi na drugi cios. Gdy wstawał, zawsze miał mnie na oku a uniesiony,
okuty stalą koniec dyszla odgradzał mnie od niego.
Moja jedyna szansa była w tym, że
jakimś cudem wreszcie opadnie z sił i popełni błąd.
Na szczęście coraz lepiej
wyczuwałem jego ataki. Już nie był w
stanie mnie zaskoczyć nagłym ciosem czy kopnięciem, i choć lewa ręka omdlewała
i bolała mnie jakby każda kość była
potrzaskana, to wciąż mogłem utrzymać swoją przypadkową tarczę.
Łapiąc oddech czekałem aż
wstanie.
Nie było w tym nic z rycerskości
czy tym podobnych, górnolotnych emocji.
Potrzebowałem wytchnienia
bardziej niż czegokolwiek, a poza tym, nie byłbym w stanie zrobić nic, dopóki
leży na ziemi, bo ciężki koniec dyszla momentalnie sprowadziłby mnie do parteru
i przypieczętował mój los.
Gdy tylko przyklęknął na jedno
kolano, natychmiast ruszył na mnie. Na wprost, od góry. Bez szans na blok. Ustawiłem
tarczę pod kątem i postarałem się jak najlepiej zamortyzować uderzenie,
jednocześnie uważnie obserwując jego stopy. Wiedziałem że z oczu nic nie
wyczytam, ale reszta ciała.. Tak.. Z reszty ciała dało się zgadnąć kierunek
ciosu, siłę czy.. fortel. Z całych sił wybiłem się jak tylko mogłem. Końcówka
drąga zawadziła o tarczę obracając mnie w powietrzu i przyspieszając salto.
Kątem oka zobaczyłem ze miałem rację. Dyszla użył jako przeciwwagi i uginając
prawa nogę lewą wykonał potężne kopnięcie. To ryzykowne posunięcie jednak
pozbawiło go równowagi, a ja byłem tuż nad nim.
Sssslam!!!
THUMP!!!
Uderzony z całej siły wielką
połcią mięsa w tył głowy Olaf zwalił się
ciężko na ziemię twarzą w dół, a ja, pierwszy raz miałem szansę to wykorzystać
i uderzyć ponownie.
Tłum wstrzymał oddech, ale ja z
uniesioną maczugą odskoczyłem w tył najdalej jak umiałem. Gdy wylądowałem kilka
metrów od niego dostrzegłem jak było blisko.
Upadając, wbił koniec dyszla w
ziemię i teraz drugi, postrzępiony od złamania wystawał mu spod pachy na dwa
metry w górę.
Gdybym się pokusił o cios
kończący to bym się na niego nadział..
Patrzyłem na niego ze strachem i
z podziwem, gdy plując piachem zbierał się z ziemi.
Gdy się wyprostował widziałem
wyraźnie że jednak i jego dopadło zmęczenie. Ramiona unosiły się ciężko przy
każdym oddechu, a po szerokich plecach spływały strużki potu.
Powoli wyjął dyszel z ziemi i
odwrócił się twarzą do mnie. Dłonią odgarnął włosy opadające mu na twarz,
rozmazując przy okazji krew cieknącą z naderwanego ucha, przez co wyglądał jeszcze bardziej
dziko. Jednak w jego oczach
dostrzegałem.. coś jakby szacunek i.. determinację.
Tak.. Definitywnie nie miał
zamiaru przegrać.
„Pięknie walczysz.” Powiedział
spokojnym, choć trochę dyszącym głosem.
„Ale zwycięzca może być tylko
jeden” dodał, po czym błyskawicznie zaatakował.
Z ukosa w dół, przez korpus.
Nawet gdybym zbił ten cios w dół, to
połamał by mi nogi. Zamiast tarczą, uderzyłem szynką w środek drąga podbijając
go do góry. Mięso znów rozbryzgło się wkoło, a koniec dyszla dosłownie musnął
moją głowę. Oślepiający błysk bólu wybuchł w moich oczach, jednak ostatkiem sił
machnąłem z całej siły lewą ręką, płasko, mając nadzieję że krawędź tarczy
trafi w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą była głowa Olafa.
Szarpnięcie w lewym ramieniu
świadczyło że cios dosięgnął celu.
Chwilowo zamroczony osunąłem się
na kolano, jednak resztki świadomości krzyczały „Uciekaj!!”.. Jakby bezwiednie upadłem na plecy i przetoczyłem się
w tył.
Ułamek sekundy później poczułem
ruch powietrza i z głośnym Thump!!
dyszel grzmotnął w ziemię w miejscu w którym przed chwilą byłem.
Powoli, ledwo utrzymując
równowagę dźwignąłem się na kolana. W uszach mi dzwoniło a przed oczami latały
mi krwawe płaty.
„Blake!! Blaaake!!!” usłyszałem
głucho, zupełnie jakbym miał głowę otuloną jakąś wielką miękka poduszką.
Mrugając oczami dostrzegłem
Devanę stojącą obok Iwana i machającą do mnie zawzięcie.
Przynajmniej jest bezpieczna.. pomyślałem.
Chwilę potem dotarło do mnie że Iwan wykonuje
dłonią ruch jakby .. odcinał szyję czy coś.. Zrozumiałem że czas najwyższy
kończyć.
Uśmiechnąłem się gorzko do
siebie.
Kończyć..
Ledwo stałem, ledwo widziałem, a
w głowie mi huczało. Jeden cios i po mnie.
Powoli podniosłem głowę, a przy
każdym ruchu pulsowanie bólu sprawiało wrażenie że zaraz rozsadzi mi czaszkę.
Starając się na siłę wyostrzyć wzrok spojrzałem na Olafa.
Był na czworakach, kilka metrów
ode mnie. Dyszel leżał pomiędzy nami, w takiej pozycji, w jakiej ostatkiem świadomości
barbarzyńca walnął nim mając nadzieję że mnie trafi.
Olaf, na kolanach, wsparty dłońmi
o ziemię kręcił powoli głową jakby w takt jakiejś powolnej, upiornej muzyki.
Teraz dopiero dostrzegłem że ziemia pomiędzy jego dłońmi jest pełna krwi.
Zrobiłem krok w przód. Chyba mnie
usłyszał, albo poczuł, bo przestał kiwać głową. Wyprostował się powoli i usiadł
na piętach. Jedną ręką złapał za drąg i przyciągnął go do siebie. Na okutym
stalą końcu dostrzegłem kępkę umazanych we krwi czarnych włosów.
Może nawet dobrze że obie ręce
miałem zajęte, bo przynajmniej pokonałem jakoś chęć sprawdzenia czy przypadkiem
mózg mi nie wypłynął.
Jeszcze żyję, więc nie jest tak źle.. pomyślałem i zrobiłem następny
krok.
To koniec tej walki tak, czy
siak. Gdy Olaf odwrócił twarz w moją stronę zatrzymałem się a nogi zaczęły się
trząść pode mną.
Prawe oko było całkiem schowane
za opuchlizną, a z głębokiej rany na skroni widać było kość. Krew sączyła się
po jego twarzy i drobnymi kroplami opadała na piersi. Opierając się na dyszlu
dźwignął się powoli i stanął na lekko ugiętych nogach.
Patrzył na mnie jednym okiem, a
przy każdym oddechu z jego gardła dobywał się chrapliwy dźwięk.
Staliśmy tak naprzeciw siebie
przez chwilę całkowicie ignorując otoczenie.
Krzyk gawiedzi, wrzaski Goldburga
czy nieustanny doping dziewcząt – to wszystko stanowiło jakieś mało znaczące,
nieistotne tło. Jak szum w uszach, który czasem słychać, ale na który nie
zwraca się uwagi.
W tej chwili byliśmy tam tylko
my.
Dwaj wojownicy, którzy za chwilę
rzucą się do ostatniego, decydującego ataku.
Olaf uniósł dyszel, złapał go
pewnie oburącz i spojrzał na mnie.
„Gotów?” zapytał chrapliwym
głosem.
„Gotów.” Odpowiedziałem i
uniosłem tarczę.
Rzucił się do ataku z uniesionym
drągiem, w całkowitej ciszy i z rozmachem wykonał uderzenie z góry.
To nie był czas ani siły na triki,
uniki czy gry wojenne.
Obaj mieliśmy tylko jedną, jedyną
szansę.
Zrobiłem krok w przód i uniosłem
tarczę przyjmując cały impet uderzenia.
Krack!!!!
Eksplozja bólu w lewym ramieniu
omal nie pozbawiła mnie przytomności. Siła ciosu przygniotła mnie tak, że
upadłem na jedno kolano. Tarcza pękła i wypadła mi z omdlałej ręki. Olaf stał i
ze zdumieniem w oczach wpatrywał się w resztki tego co zostało mu w dłoniach z
potrzaskanego dyszla.
Wstałem i powoli obiema rękami
uniosłem w górę swoją mięsną maczugę.
Olaf chciał się zasłonić, ale ja
szybkim ruchem, zamiast uderzać od góry, wykonałem płynny zamach i uderzyłem od
dołu. Rozbiłem jego zbyt wysoko uniesiony blok i z całych sił zdzieliłem go w
szczękę.
Slam!
Thump.
Olaf zwalił się na ziemię.
Z szeroko rozłożonymi ramionami
leżał wpatrując się w niebo.
Tłum szalał.
Do namiotu Goldburga było raptem
kilka metrów, więc to on pierwszy zjawił się przy nas.
„WSTAWAJ!!!” darł się na całe
gardło a jego piskliwy głos przechodził w coraz wyższe tony.
„RUSZ DUPĘ TY ŻAŁOSNY
MIĘŚNIAKU!!”
„NO WSTAWAAAAJ!!!” krzyczał
szarpiąc i kopiąc go jednocześnie.
Olaf w dalszym ciągu leżał na
ziemi, i tylko miarowy, spokojny ruch jego piersi wskazywały że jeszcze żyje.
„MIAŁEŚ GO ZNISZCZYĆ!! KAZAŁEM CI
GO ZABIĆ IDIOTO!!!” Goldburg był już na skraju wytrzymałości. Jeszcze chwila i
eksploduje.
„Ja tak tego nie zostawię!!”
Goldburg już nie miał siły wrzeszczeć.
Dyszał wściekle i miotał groźby
pod adresem Olafa.
„Zapłacisz mi za to!!
ZAPŁACISZ!!!”
„Gdzie byś się nie ukrył, znajdę
cię!! Ciebie i twoją parszywą rodzinę!! Znajdę i..” nie zdołał dokończyć.
Ssslam!!!!
Hhhhyyyyp!!! … FLOF!!!
Trafiony przeze mnie w pierś moją
mięsną maczugą Goldburg przeleciał kilka metrów i walnął z impetem w ścianę
namiotu zrywając przy okazji wszystkie linki i zaczepy, dzięki czemu płachta
owinęła się wokół niego i teraz całość przypominała wielki kolorowy worek do
którego ktoś wrzucił szamoczącego się dzikiego kota.
„Dzięki.” Usłyszałem z boku.
Odwróciłem się. Olaf już chyba doszedł trochę do siebie, ale w dalszym ciągu leżał jak
wcześniej.
„Wiszę ci przysługę.” Powiedział
lekko się uśmiechając.
„Nie ma sprawy.” odparłem.
„Jakoś się rozliczymy.” Dodałem i
spojrzałem znów w stronę namiotu. Co
dziwne, pachołki Goldburga stali pomiędzy strażnikami a ludzie Lorda Ganeshy
usiłowali wyplątać go spomiędzy resztek namiotu.
Podszedł do nas sędzia w asyście
dowódcy straży i burmistrza. Z drugiej strony zmierzali ku nam Devana, Iwan i
Janson.
„Wygląda na to że wygranym
zostaje Blake Waldstein..” zaczął niepewnie sędzia zerkając ukradkiem w stronę
Goldburga. Ten jednak wciąż z wściekłością walczył z namiotem.
„Czy obie strony akceptują ten
werdykt czy może chcecie kontynuować..” zapytał patrząc na Olafa.
„Przegrałem tą walkę.”
Powiedział.
„Blake zwyciężył. W pięknym stylu”
dodał, po czym znów zamknął oczy.
„Niniejszym ogłaszam że zwycięzcą
pojedynku zostaje Blake Waldstein!!”
prawie że krzycząc oznajmił sędzia.
Okrzyki aplauzu pomieszane z
jękami zawodu ogarnęły gapiów otaczających plac. Strażnicy z trudem
powstrzymywali ich przed wtargnięciem na środek. Po minie burmistrza i dowódcy
straży Lorda Ganeshy widać jednak było że to nie koniec.
Gong rozbrzmiał znowu by uciszyć
ludzi.
Dowódca straży wszedł na resztki
fontanny i ignorując cieknącą mu po stopach wodę oznajmił gromkim głosem:
„Uwaga obywatele Reanore! W
związku z podejrzeniem o handel ludźmi oraz porwania, wymuszenia i przekupstwo,
Euzebiusz Goldburg zostaje osadzony w areszcie miejskim do czasu rozprawy.”
„Gówno mi zrobicie dupki!! Nie
wiecie z kim zadzieracie! Nie macie dowodów!!” dyszał Goldburg któremu udało
się w końcu wyswobodzić z resztek namiotu i teraz stał pomiędzy dwoma
strażnikami trzymając się za brzuch.
„Jednocześnie..” Dowódca
zignorował go zupełnie i kontynuował:
„.. W areszcie domowym zostaną osadzeni
Burmistrz miasta Reanore, Sędzia i Dowódca straży. Wszyscy pod zarzutem
ukrywania dowodów i przyjmowania korzyści majątkowych.” Szmer przebiegł przez
zgromadzonych, którzy nie mogli uwierzyć własnym uszom.
Nie ma się co dziwić.. Ja też
stałem z otwartymi ustami słuchając tych nowin i nie wiedząc co o tym myśleć.
„Od tej chwili, do czasu
przybycia z Orario niezależnych i neutralnych arbitrów oraz przeprowadzenia
dochodzenia i procesu, Ja, Norman Dusk dowódca straży Lorda Ganeshy będę w tym
mieście stanowił władzę.”
Przez tłum przebiegł gniewny
pomruk. Ludziom nie podobało się, że nagle, tuż po tym jak duża część z nich
straciła pieniądze na zakładach, jakiś uzurpator ni z tego ni z owego przejmuje
całą władzę w mieście.
Nieoczekiwanie z pomocą przybył
mu Burmistrz.
Stanął obok niego i rzekł:
„Kochani.. Nie złośćcie się
proszę. Chciałem Was wszystkich przeprosić. Nieświadomie popełniłem wielki błąd
zadając się z tą kanalią, i dopóki sprawiedliwy wyrok nie zapadnie, dopóty nie
będę mógł sprawować swej funkcji, czy też ogłosić nowych wyborów.” Przerwał na
chwilę jakby zbierając myśli. Po chwili podjął mowę:
„Dlatego bardzo was proszę,
zaakceptujcie tą sytuację. Lord Ganesha jest bardzo troskliwym bóstwem i
dlatego ufam, że z nadzieją możemy powierzyć nasze miasto w ręce jednego z jego
Dzieci. Ze swojej strony będę służył całą dostępną wiedzą by mu pomóc w
pełnieniu tej odpowiedzialnej funkcji.”
Nie wiedziałem na ile jego słowa
były spowodowane szczerą chęcią pomocy, a na ile pragnieniem odsunięcia od
siebie podejrzeń, jednak z ulgą przyjąłem ten fakt, zwłaszcza że ludzie
otaczający plac również się nieco uspokoili.
Pod naciskami strażników zaczęli
się pomału rozchodzić. Sanitariusze z Lecznicy zabrali Olafa na nosze i we
czterech, uginając się pod jego ciężarem przenieśli go na niewielką dwukółkę,
podobną do tej, na jakiej ludzie Drumholda wywozili zwłoki.
Przeszedł mnie dreszcz na samo
wspomnienie, jednak tym razem, gdy pojazd się oddalał, ręka uniosła się lekko w
geście pozdrowienia.
Muszę go koniecznie odwiedzić, postanowiłem spoglądając za nim.
„Piękna walka..” usłyszałem zza
pleców.
Byliśmy już praktycznie sami.
Olaf odjechał do Lecznicy a strażnicy odprowadzili więźniów i rozgonili tłum.
„Naprawdę piękna. Nawet w
Dungeonie ciężko o takie widowisko..”
Spojrzałem na Normana Duska,
Dowódcę straży i obecnego .. gubernatora.. to chyba najlepsze określenie.
„Gratuluję wygranej” dodał
wyciągając rękę.
Uścisnąłem w milczeniu jego dłoń,
i momentalnie to poczułem.. Coś jakby.. przepływ energii.. Pełzł wzdłuż mojej
ręki jakby szukając furtki.. jakiejś szczeliny przez którą mógłby się
wślizgnąć.
Odepchnąłem go w myślach jakbym
odganiał natrętnego komara.
Uczucie momentalnie znikło.
„Ciekawe.. Bardzo ciekawe..”
powiedział Norman nie przestając się uśmiechać.
„Co jest takie ciekawe?”
zapytałem.
„O tym później.” Odparł.
„Najpierw reszta formalności.”
Powiedział patrząc na Iwana.
„No właśnie po to żek tu przysed.
Dawać.. nazod mój topór!!.. Grzecnie prosem..” powiedział gromkim głosem
Krasnolud.
„Oczywiście.. przepraszam.”
Odparł Norman i wyciągnął w kierunku krasnoluda jego broń.
Iwan ujął drzewce ręką, lecz
zanim Norman go puścił, upłynął ledwie wyczuwalny ułamek sekundy..
Iwan tylko zmarszczył brwi,
jednak nie odezwał się słowem.
Gdy tylko złapał trzonek
krawędzie topora znów rozjarzyły się runami, jakby rozpoznał że wrócił do
właściciela.
„Niestety, pańska wygrana..”
Norman chyba właśnie przechodził do tej Trudniejszej
części.
„Nie frasuj się tym chłopce”
powiedział Iwan klepiąc go po ramieniu.
„Od razu zek wiedzioł że to
bydzie dupa a nie bogoc..” powiedział Iwan ze śmiechem.
„To czego się tak durnie
zakładałeś!!” prawie nie wyszedłem z siebie.
„Ino te papiury nom były
potrzebne..” powiedział Krasnolud pokazując na zwoje leżące przed nimi.
„Bez nik by my się nie dostali do
środka coby sprawdzić cy momy racje cy nie…” dokończył enigmatycznie.
„Ale..” w dalszym ciągu nie
rozumiałem.
„Kiedy walczyliście, ja z
Jansonem i Normanem wzięliśmy dowód przekazania i na jego podstawie mogliśmy
przeszukać rezydencję Goldburga..” powiedziała Devana.
„To dlatego zniknęliście..”
powiedziałem zaczynając rozumieć.
„I tymu zek ci kozoł
przeciongnonć walke ile się do..” dodał Iwan.
„Akurat miałem na to jakiś
wpływ..” powiedziałem z przekąsem.
Na szczęście powoli wracałem do
siebie.
Devana przyniosła mi dwie
mikstury, jedną zwykłą, leczniczą, i drugą podwójną.. Specjalną.
Wypiłem obie, jedną po drugiej i
teraz moje ciało zaczynało się regenerować.
Oczywiście łysy placek jeszcze
przez kilka dni będzie ozdabiać czubek mojej głowy w miejscu gdzie okuty koniec
dyszla dosięgnął swego celu, jednak włosy odrosną, to tylko kwestia czasu.
„To nie do końca tak, panie
Iwanie..” powiedział Norman.
„Weź mi tu chłopce nie panuj bo
mi się gorset na syi zacisko jak to słysem..” odparł krasnolud z uśmiechem.
„Hehehe.. No dobrze.. Iwan.”
Powiedział Norman.
„Tu nie chodzi o to że Goldburg
jest spłukany..” dodał.
„Po prostu musimy zatrzymać obie
posiadłości i konto w banku na czas śledztwa. Oczywiście jeśli będą jakieś
dostępne środki, to zostaną wam niezwłocznie przekazane, ale zarówno jego domy
jak i wyciągi z konta stanowią dowód w sprawie więc…”
„Dyć wim..” powiedział krasnolud.
„Mi się nie pali pod nogami.
Róbcie se swoje jak najlepij. A jak skońcycie..”
„Od razu damy ci znać i przekażemy..”
„Głupiś!!..” przerwał mu Iwan.
„Zaroz ci napise co mos potym
zrobić i bydzie spokój. ” powiedział i zaczął gryzmolić swoje zalecenia na
pergaminie.
„Jesteś pewien?” spytałem po
chwili czytając co Iwan zapisał.
„Nadyć..” odparł.
„Pozryj się na mnie.. Na kigo
corta starymu zdziadzałymu krasnoludowi takie piniondze?” powiedział ze
śmiechem.
„Ani ik nie wydom, ani nie
przepije. To co mi potrzeba mom. Cóz mi wiencej trza?”
„Mógłbyś.. nie wiem.. Po prostu
spokojnie żyć?”
„Spokojnie żyć mogę i bez tego.
Cosik mi jesce ostało. Z restom moge przedać topór jak mie przyciśnie. A poza
tym..” Iwan wyraźnie posmutniał.
„Dobrze Iwan.. Już nie chcę..”
„Dla krasnoluda szczęście to jest
kiedy może kopać tunele w poszukiwaniu skarbów, kuć stal by stworzyć najlepszy
oręż pod słońcem.. albo walczyć. W ostateczności można bawić wnuki. Ale
kopalnia zamknięta, do kuźni jestem za stary a dziecek się nie dorobiłem wiec…”
Iwanowi łzy zakręciły się w oczach..
Objąłem go i powiedziałem:
„Zawsze możesz przypilnować moich
bachorów jak będę biegać po lochach tłukąc gobliny.. Przecież jesteś dla mnie
jak ojciec…”
„Jak się bydzies dalij tak do
ludzi szczerzyć to pryndzyj Klemens się dochowo dziecysek niż ty se babe
znońdzies..” zarechotał Iwan wycierając oczy a z dali doszło nas głośne rżenie.
„Nie zamknąłeś ich razem..
Prawda?”
„Wis.. łosobne boksy som strasnie
drogie a z kasom beło krucho..” Iwan spuścił oczy i podrapał się po potylicy.
Biedna Płotka.. Czy ona da sobie radę..? przeszło mi przez myśl, gdy wtem
z daleka dobiegło mnie żałosne rżenie Klemensa.
A.. to chyba jednak w porządku.. pomyślałem śmiejąc się do siebie.
„Czyli ze jesteś pewien że tak to
ma zostać?” spytał dla pewności Norman.
„No a jak!” zezłościł się Iwan.
„Kiem tu przysed nimiołek wiencyj
nad to co mom teroz i było dobre. To jak rozdom to cego zek ni mioł to cego mi
bydzie brakować?”
Jego logika, choć powalała na
kolana nie miała sobie nic do zarzucenia. Jedno co nam pozostało, to zwyczajnie
zaakceptować jego wybór.
…***..
„Cyli ześ łoddoł wsyćko?” Kursag spojrzał pytająco na Iwana, ale ten
tylko skinął głową wciąż zapatrzony w ogień tańczący w kominku.
„Eeehhh… Gupiś.. Z takimi
piniondzami to by można…”
„No co by można?” spytał Iwan
podnosząc wzrok.
„Nooo.. Wsyćko!! Co byś nie kcioł!!” zawołał
podniecony krasnolud.
Iwan znów zapatrzył się w ogień.
„A co ty byś z tym zrobił.. Co?
.. Kursag..” Iwan spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.
„Na połednie byk se pojechoł.. Do
ciepłyk krajów.. Kopalnie złota załozył…”
„ Uhm… a nie chciało ci się zadka
ruszyć żeby z innymi odejść..”
„Na ciebie zek cekoł!!” zawołał
wnerwiony Kursag.
„Kieby nie ty, to byk se teroz..”
„.. siedzioł w pustej chałupie i
o suchym pysku.” Dokończył za niego Iwan.
Kursag tylko zagryzł wargi.
Faktycznie, jak by na to nie
spojrzeć, przybycie Iwana w zasadzie uratowało mu zadek. Co prawda z tymi
zapasami jakie mu w spiżarni zostały przetrwał by zimę i może nawet pół wiosny,
jednak nic poza tym.
Lata już nie te co dawniej, więc
na polowanie nie miałby siły. Przyszło by mu tu z głodu paść..
Zwiesił głowę i zasępił się.
Jednak Iwan wyrwał go z zadumy.
„Jak śniegi zejdom to pojedzies
ze mnom do Reanore.”
„Głupiś cy co?” żachnął się
Kursag.
„I co jo tam niby byde robić hę?”
„Dobytku mi dopilnujes. Interesu
doglondnies jak mnie nie bydzie..”
„Jakigo Interesu? Dyć ześ rozdoł
wsyćko..”
„Nie tyle rozdoł, ino Załozył
Fundancyę. A to je róznica.” Powiedział Iwan.
„Ostoja”. Fundacja Imienia Marii Gurnisson.
Iwan założył ją ze środków
wygranych od Goldburga. Ma za zadanie chronić i wspierać sieroty. Jak Marii
zawsze mówiła – „To nie ich wina że dorośli wszczynają wojny i zabijają się
nawzajem, ale to one najbardziej na tym cierpią..”
Marii doskonale znała sytuacje
sierot w Lotrill po przejściu wojsk Rakii, a Iwan z kolei nigdy nie mógł
pogodzić się z losem dzieci pozostawionych samym sobie gdy ich rodzice zginęli
w Dungeonie.
Topór Iwana miał pójść właśnie na
taki cel, gdy ten już zakończy swoją awanturniczą aktywność. Wygrana w
zakładzie była jak zrządzenie Losu, ale wiązała się też z obowiązkami..
„Ty ześ zawse mioł łeb do
interesów Kursag.. Faktoria potrzebuje nadzoru i musi działać coby ludzie nie
stracili roboty i piniondze beły na działanie Fundancyi..” powiedział Iwan.
„Znajonc ciebie wszystko bydzie
zapięte na łostatni guzik a ludziska się bydom bić coby u ciebie robić, wienc
.. to bardziej jo potrzebuje ciebie niż ty mnie..” dodał wywołując uśmiech na
twarzy starego krasnoluda.
Co prawda to prawda. Kursag znany był ze swojego analitycznego
podejścia do życia i wręcz magicznej intuicji która powodowała, że dzięki jego
przewodnictwu każde przedsięwzięcie kończyło się sukcesem.
Do tego jego wrodzona skromność i
dbałość o innych sprawiała że pracownicy go kochali jak ojca.
„Ehhhh.. Jak już tak prosis..”
powiedział Kursag przymykając szelmowsko oko.
„Ale jak bydzie jakisik maleńki zaskórniak
to mogem ło tyj kopalni złota pomyśleć?” dodał po sekundzie.
„Zdaję się na Ciebie.” Powiedział
Iwan i uścisnęli sobie dłonie.
…***…
Puk Puk..
ciche stukanie przerwało ciszę poranka.
„Proszę..” stłumiony głos odpowiedział na pukanie.
Popchnąłem delikatnie drzwi, a te
z cichym skrzypnięciem otwarły się wpuszczając mnie do środka niewielkiego,
choć dość przestronnego pokoiku.
Jak na standardy lecznicy warunki
były bardzo dobre..
Osobny pokój, pojedynczy, z
dostępem do sanitariów i z wystarczającą ilością miejsca na małą szafkę,
skrzynię i parę taboretów.
Na dużym łóżku leżał Olaf z głową
opatuloną w bandaże i książką w ręce.
„To tylko do czytania..”
powiedział zdejmując okulary.
„Na wyciągnięcie ręki widzę ostro
ale bliżej te małe runy mi się rozmazują..” dodał pokazując mi książkę.
Zerknąłem na okładkę, ale choćbym
chciał nie byłbym w stanie przeczytać nawet tytułu.
Runy przypominały te na moim
statusie i chyba należały do jakiegoś.. starożytnego języka..
„Widok wielkiego barbarzyńcy z
książką w ręce trochę dziwi prawda?” raczej stwierdził niż zapytał.
„Nooo.. w sumie..” Nie wiedziałem
co powiedzieć.
„Rodzice bardzo się starali bym
uzyskał należyte wykształcenie zanim pójdę w świat…” powiedział.
„Marzyło im się żebym w końcu
przełamał ten durny stereotyp Barbarzyńcy stworzonego wyłącznie do walki..”
powiedział odkładając książkę.
„Jednak nie da się pokonać
natury.” Dodał uśmiechając się.
Nie czekając na zaproszenie
wziąłem taboret i przysunąwszy go do łóżka – usiadłem.
„Nasza rasa jest wręcz stworzona
do walki i tylko podczas potyczek jesteśmy w stanie osiągnąć pełnię szczęścia.”
Powiedział wciąż obserwując moje ruchy.
Sięgnąłem do holstera i
wyciągnąłem długą fiolkę.
Podałem mu a ten przyjął ją bez
słowa.
Odkorkował od razu i wypił
duszkiem.
Pierwszy raz mogłem obserwować z
zewnątrz działanie podwójnej mikstury Nahzy.
Co drobniejsze rany zaczęły się
zasklepiać błyskawicznie, a w jego oczach znów zajaśniał ten sam blask jaki
widziałem przed walką.
„Uuuuhhhh… To najlepsza mikstura
jaką kiedykolwiek używałem..” powiedział po chwili.
„Dziękuję.. Musiała kosztować
majątek…” dodał.
„Jest w porządku.. I tak dostałem
ją za darmo..”
„Tym bardziej dziękuję. Lecznicy
nie stać na takie drogie leki..”
„Nie bałeś się?”
„Hahaha!!!..” zaśmiał się
szczerze.
„Gdybyś chciał mnie wykończyć, to
nie musiałbyś mnie truć.” Powiedział z uśmiechem.
„No.. Chyba że masz jakieś zdrowo
pokręcone podejście do życia.. Ale to mi nie leży w twoim profilu..”
„He?!” całkiem zgłupiałem.
„Och.. Nie trzeba geniusza by
dostrzec że jesteś typem bohatera który jest aż za nadto uczciwy jak na ten
świat..” odpowiedział trochę ironicznie..
„O co ci chodzi?” spytałem
podejrzliwie.
„Walczysz zbyt uczciwie. Szanujesz
przeciwnika, przynosisz mu po walce mikstury lecznicze warte majątek. Ratujesz
niewiasty.. Normalnie rycerz płonącej róży..” zaśmiał się cicho.
„Zaczynam żałować że cię nie
otrułem…” powiedziałem z przekąsem.
„Hahahahaha..” zaśmiał się cicho.
„Nie oceniaj się źle.” powiedział.
„Pokonałeś mnie nie tylko w walce
jako takiej.. Pokonałeś mnie swoją wolą
zwycięstwa. Twój cel, do którego dążyłeś był o wiele mocniejszy od mojego,
zwyczajnego celu najemnika. Dlatego nie miałem szans.”
„Mylisz się..” powiedziałem.
„Ta walka..” zawahałem się na
chwilę.
„Nie była uczciwa.” powiedziałem.
„Co masz na myśli?”
„Widzisz, ja.. Ja jestem Poszukiwaczem
Przygód. Należę do Familii Devany i mam drugi poziom..” wyrzuciłem z siebie jak
jakiś wielki grzech ciążący na mojej duszy.
„Hahahahahaha!!!” to nie złe!!”
zaśmiał się Olaf.
„Hę?”
„ Iwan mówił mi że jesteś uczciwy
do bólu, ale żeby mieć takie wyrzuty..” Olaf wyraźnie nabijał się ze mnie.. A
poza tym…
„Heeej!! Skąd znasz Iwana?!”
„Eeee.. Iwana? Przecież każdy go
zna..”
„W menu pisało że na obiad będą
udka z kurczaka.. Co prawda to nie barani udziec, ale na chwilę obecną powinno
wystarczyć..” powiedziałem unosząc brew.
„Heh.. No dobrze.. Należy ci
się..” westchnął poprawiając się na łóżku.
„Iwana każdy zna.. jest miejscową
Legendą. Jako Wojownik musiałem go wyzwać..”
„Walczyłeś z Iwanem?” nie mieściło mi się to w głowie.
„Ćśśś.. nikt o tym nie wie..”
zniżył głos konspiracyjnie.
„ Zawsze u Jansena w kuźni … Żeby
nikt nie widział” odpowiedział
„U Jansena..” totalnie mnie
zatkało.
„W moim umyśle już zaczął
kształtować się drugi, niespodziewany spisek, tym razem z udziałem Iwana i
Jansena…
„No.. tylko on ma wystarczająco
dużo miejsca którego nikt nie widzi i przy okazji jakie dźwięki by z niej nie
dobiegały nikogo to nie obchodzi…”
„Czyli to była ustawka..”
powiedziałem smętnie.
Radość ze zwycięstwa momentalnie
ustąpiła rezygnacji i .. smutkowi.
Tak bardzo się cieszyłem z tej
wygranej, a teraz okazuje się, że mój przeciwnik to znajomy moich przyjaciół…
„Nie obrażaj mnie.” Powiedział
twardo Olaf.
„Pamiętasz co powiedziałem przed
walką?”
„Że w twoich stronach...”
„Dokładnie. W moich stronach
walkę traktuje się jak święty rytuał, więc zawsze, ale to zawsze walczymy na
maksimum możliwości.” Powiedział poważnie.
„Czy to z Iwanem, czy z Jansonem,
czy z Tobą.. Zawsze by wygrać.”
„Walczyłeś z oboma?” aż mnie
zatkało.
„No.. Tak.. Każda okazja do walki
z silnym przeciwnikiem to jak modlitwa do Boga.. Oczywiście że z nimi
walczyłem..” odpowiedział z uśmiechem.
Kompletnie nie wiedziałem co mam
o tym myśleć.
Czułem się oszukany i
wykorzystany w jakiejś ich wewnętrznej grze…
„Z Iwanem przegrywam trzy do jednego
a z Jansonem mam remis.” Powiedział Olaf.
„Jeśli myślisz że dałem ci wygrać
po znajomości, to wyjdź i nie wracaj.” dodał.
Spojrzałem w jego jasne oczy i
znów poczułem to samo, co tuż przed walką, gdy rozejrzałem się w koło moim
Skupieniem.
Szczerość. Radość. Wolę walki i..
„Coś jest na rzeczy z tą twoją
religią?”
„Nasz bóg, Odyn, ukochał sobie
walkę. Jest bogiem wszystkich wojowników i to on prowadzi nas po śmierci do
Valhalli.” Powiedział bardzo poważnie.
„Jednak nie wszyscy wojownicy
będą godni by tam wejść. Tylko najwaleczniejsi i najodważniejsi mają tam
wstęp.” Przerwał na chwilę patrząc na mnie znacząco.
„Więc.. walczysz by zyskać
uznanie w oczach swojego Boga..?”
„Och.. Nie.. Po prostu to lubię..
Walka to mój żywioł. Tylko wtedy czuję się szczęśliwy.. No.. Prawie tylko
wtedy..” dodał zerkając na kwiaty stojące na stoliku.
Mimowolnie zerknąłem w tą stronę.
Bukiet świeżych polnych kwiatów to nie jest coś czego można oczekiwać w taniej
lecznicy.
Zwłaszcza, że polnych kwiatów nie
da się kupić na straganie.. Trzeba wyjść kawałek za miasto żeby nazbierać..
Przemknął mi przez myśl Iwan
zbierający kwiaty dla Nisee..
Błyskawicznie otrząsnąłem się z
tego, gdy przez przypadek w mojej wyobraźni pojawił się obraz Olafa i Iwana
siedzących na skarpie i trzymających się za ręce obserwując zachód słońca..
Na szczęście Olaf szybko wyrwał
mnie z tego koszmaru.
„Odyn nie toleruje oszustwa.
Oczywiście, gdy ktoś cię nagle zaatakuje – wtedy wszystkie środki są dozwolone,
jednak podczas pojedynków obowiązują dwie zasady.” Zawiesił głos na chwilę.
„Masz walczyć z całych sił i zawsze
uczciwie.” Dodał z błyskiem w oku.
„A co jeśli ktoś zginie?”
„Odyn zaprowadzi jego duszę do
Valhalli.” Powiedział z pewnością w głosie.
„A co jeśli nie? Jeśli się
mylisz?”
„Nie mylę się. Jaki sens ma wiara
w swojego boga jeśli się mu nie ufa?”
„A co jeśli..”
„Darren.. Ufasz Devanie?”
„No.. tak.. Jest moją Boginią..”
„No widzisz..”
Spojrzałem na niego ze
zdziwieniem coraz bardziej rozdziawiając usta gdy to, co było wręcz oczywiste,
zaczęło docierać do mojej świadomości.
„Więc..”
„Oczywiście.. Odyn jest moim
Bogiem. Należę do jego Familii..” powiedział.
„I.. też mam poziom drugi.” dodał
po sekundzie.
Olśniło mnie..
Jego szybkość, wytrzymałość i
siła.. To nie tylko efekt treningu i zasługa potężnego ciała.. To dlatego tak
trudno mi było z nim wygrać…
„Drugi..” powtórzyłem z
zamyśleniem..
„Dopiero co awansowałem.. Tak jak
ty..” powiedział uśmiechając się.
„Myślałem że jesteś.. no wiesz.. zwykłym
człowiekiem..” powiedziałem zerkając na jego olbrzymie ciało przykryte
szpitalnym kocem…
„Dlatego wziąłeś szynkę..” raczej
stwierdził niż spytał Olaf.
„Nooo… Nie chciałem cię zabić..
a potem sam o mało nie zginąłem..”
„Szkoda że Iwan ci nie
powiedział…”
„Ehh.. nie wiem czy dałbym radę wtedy walczyć..”
„No tak.. Wtedy ktoś mógłby się
zorientować a poza tym..” przerwał na chwilę.
„Poza tym wtedy Iwan przegrał by
swój topór..” dokończył patrząc mi w oczy.
„Wiesz.. Tylko wielkie pragnienie
pokonania przeciwnika pozwoli ci walczyć na całego. Gdybyś wiedział że nie
jestem wrogiem, to starałbyś się mnie oszczędzić.” Powiedział spokojnym głosem.
„Z resztą i tak nie walczyłeś by
zabić..” dodał po sekundzie.
„Zabiłem już zbyt wielu..”
powiedziałem cicho spuszczając głowę.
„Obiło mi się o uszy..”
powiedział Olaf.
„Jednak słyszałem też, że dzięki
temu ocaliłeś Iwana i Devanę..”
„Co nie zmienia faktu, że ludzie
stracili życie..”
„To prawda.” Powiedział poważnie.
„I jeszcze pewnie wielu straci.” dodał.
„Wiesz Blake.. Ludzie codziennie
stawiają na szali swoje życia. Mniej lub bardziej świadomie. Jednak gdy staje
się naprzeciw kogoś z zamiarem zabicia – wtedy automatycznie godzi się z faktem
że samemu też może się zginąć. Oczywiście bandyci wszelkiej maści z reguły nie biorą tego pod uwagę bo
przeważnie atakują potencjalnie słabszych od siebie, więc stąd to ich
zdziwienie gdy nagle okazuje się że to ich życie zostaje odebrane. Jednak nie
powinieneś się tym więcej zamartwiać.” przerwał na chwilę spoglądając znów na
mnie.
„Widzisz.. Potwory atakują, bo
tak są stworzone, i nic tego nie zmieni. Ludzie zaś mają wybór. Iwan z resztą
pewnie ci to już mówił..”
Skinąłem głową.
Pamiętam tą rozmowę. Każdą z
nich. I wziąłem je sobie do serca. Jednak to nie sama świadomość że ludzie
stracili życie tak mnie martwi.
„Wiesz Olaf.. To nie tak że mnie
męczy ich śmierć.. Zdaję sobie sprawę że sami tego chcieli i łatwo to my
bylibyśmy na ich miejscu – martwi.”
„Więc w czym rzecz?”
„Boję się, że gdy się na to
uodpornię, gdy mi to spowszednieje, to wtedy ..” aż wzdrygnąłem się na sama
myśl tego co miałem powiedzieć..
„ .. Wtedy zabijanie ludzi
zacznie być dla mnie obojętne.. Będę zabijać bez wyrzutów sumienia.. stanę się
.. jak oni..”
„Nie sądzę..” odparł Olaf.
„Co prawda gdy trochę bardziej
okrzepniesz będzie cię to mniej męczyć, jednak wystarczy że będziesz o nich
pamiętać, a pozostaniesz sobą.”
„A ty.. Jak ty sobie z tym
radzisz?”
„Pamiętam każdego człowieka który
zginął z mojej ręki.. ale nie rozpamiętuję tych śmierci.”
„Chyba rozumiem..”
„Też do tego dojdziesz.. Nie
przejmuj się. I nie bój się że staniesz się potworem. Masz na to zbyt dobre
serce..”
Spojrzałem na niego niepewnie.
„Och.. To nie wada.. Naprawdę..”
Olaf nieco poprawił się na poduszkach.
„Sam fakt że się tym martwisz o
tym świadczy.”
„Jednak o mało cię nie zabiłem
tym deklem…”
„A ja ciebie dyszlem..” odparował
moje wątpliwości.
„Zrozum. Walka, to walka. Dzieje
się szybko i nie masz czasu na decyzję. To normalne.”
„Wiem. Ale...”
„Bez ALE..”
Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie
twardym wzrokiem jakby oczekiwał jakiejś reakcji.
„Zabij albo zgiń. To prosta
reguła która się sprawdza we wszystkich przypadkach." Jego głos był coraz
bardziej poirytowany.
„Blake.. Masz przed sobą misję..
Wioskę do uratowania.. Jeśli dasz się zabić jakiemuś dupkowi to całą wieś szlag
trafi.. Teraz rozumiesz?”
Skinąłem głową.
Chyba zrozumiałem o co mu chodzi…
Jednak nie wydawał się być przekonany..
„Już jesteś potężny.. Nie
przesadzam.. a będziesz jeszcze bardziej.. Wiem że zdajesz sobie z tego
sprawę.” Powiedział patrząc na moją sceptyczną minę.
„Spotkasz się z jeszcze wieloma
objawami chamstwa, zbydlęcenia i innych typowo ludzkich przypadłości. Nie wolno
ci ich żałować, bo zaprzepaścisz swoją misję.” Spojrzał na mnie twardo.
„Posłuchaj Blake. To co jest
twoim celem jest ważniejsze niż moje życie. Niż życie Iwana... Devany...
Twoje..” opuścił głowę.
„Musisz o to walczyć bo inaczej
to wszystko szlag trafi. Lotril zginie…”
„A Ty?! Przecież wystarczy że
podniesiesz poziom i…”
„Zanim ja podniosę poziom, ty już
będziesz na piątym..” odparł z prostotą.
„Dwa lata włóczyłem się po świecie
podejmując każde, nawet najbardziej śmiałe wyzwanie i dopiero niedawno udało mi
się awansować. Tobie to zajęło raptem sześć miesięcy.. poza tym..” zamyślił się
na chwilę.
„Poza tym.. ja mam inne
priorytety..” dokończył z lekkim uśmiechem.
Spojrzałem na niego ze
zdziwieniem.
„Po pierwsze nie jestem stąd.
Moja ojczyzna leży daleko na północy, więc nie powinienem mieszać się do
waszych spraw. Poza tym ktoś musi tu zostać żeby mieć na oku miejscowych. A do tego..” Nie dokończył, bo ciche pukanie
do drzwi przerwało naszą rozmowę.
„Proszę…”
„Aha!! Wiedziałam że tu
przyjdziesz!!” krzyknęła cicho Ilsa gdy tylko przekroczyła próg.
„Ilsa…”
„Coś taki zdziwiony? Weź się
trochę przesuń z łaski swojej” powiedziała, i
szturchając mnie łokciem zmusiła do przejścia na druga stronę, po czym z
wielkiego koszyka który dźwigała przed sobą zaczęła wyciągać talerze, sztućce i
na koniec dość spory garnek.
Gdy tylko uniosła pokrywkę
zapachniało gulaszem.
Mimowolnie przełknąłem ślinę.
Oczywiście nie umknęło to uwadze dziewczyny, bo roześmiała się i powiedziała:
„Wiedziałam że tu będziesz więc
przyniosłam więcej.. Zjesz przecież z nami.. Hm?”
To było bardziej stwierdzenie niż
pytanie, a poza tym mój brzuch sam dawał wszelkie możliwe znaki byle tylko
wymusić na mnie zgodę.
Skinąłem skwapliwie głową i
wyciągnąłem ręce po miskę którą Ilsa napełniła prawie po brzegi.
Olaf już kroił w wielkie pajdy
świeży chleb, i przez chwilę wszyscy byliśmy zajęci organizowaniem naszego
małego przyjęcia w niewielkim szpitalnym pokoiku.
Po chwili mieliśmy wszystko co
trzeba, wliczając w to butelkę wytrawnego wina i trzy szklanki.
„To jest pyszne.. Dziękuję..”
powiedziałem po pierwszym kęsie.
„Swoją drogą.. Dobrze się
przygotowałaś.. skąd wiedziałaś że tu będę?” dodałem zerkając na nią znad
miski.
„Oh.. to było oczywiste..”
„Że niby jak..”
„Taki masz po prostu charakter..”
powiedziała wymijająco.
„Mówiłem ci.. Za nadto uczciwy..”
powiedział Olaf z uśmiechem po czym wpakował sobie do ust kolejną łyżkę gulaszu
ucinając tym samym wszelkie komentarze.
Jedliśmy w spokoju przez jakiś
czas, po czym zapytałem;
„A tak poza tym, to co Ciebie tu
sprowadza Ilsa?”
„Mnie?..” spytała patrząc na mnie
niewinnym wzrokiem.
„Uhm.. No właśnie ciebie..”
powiedziałem.
Oczywiście byłem wdzięczny za
obiad i tak dalej ale..
„ No właśnie miałem ci
powiedzieć..” powiedział Olaf.
„Pobieramy się..” dodała Ilsa z
uśmiechem.
„HĘ?!!” Mało się nie
zakrztusiłem..
„No… Ja i Olaf.. Wiesz..
Związek.. Małżeństwo.. Rodzina.. Dzieci..”
„Dużo dzieci..” dodał Olaf znad
miski.
„Nie będę maszynką do robienia
małych Olafków!!” Zaperzyła się Ilsa.
„No przecież mogą się inaczej
nazywać.. Gdyby wszystkie miały na imię Olaf to by było kłopotli… Au!!” Jęknął
Olaf walnięty łyżką w głowę przez Ilsę.
„Ups.. Myślałam że się zagoiło..”
powiedziała i zdzieliła go jeszcze raz.
„Ej no…!! Dopiero co się
pozbierałem po przegranej walce a ty mnie tak..”
„Nie było przegrywać!!” zbeształa
go Ilsa.
„Jakbym wygrał, to wasze plany
szlag by trafił..”
„Podłożyłeś się?! Jak mogłeś!!!”
krzyknęła i zaczęła go okładać piąstkami.
„Au! Hej.. auć.. wiesz że nigdy..
au!! Bym tego.. ej!! Nie zrobił..Ała!!” Olaf starał się odpowiedzieć pomiędzy
falami ataków Ilsy.
Jedno co wiem na pewno, to to, że
dwa razy się zastanowię zanim się zwiążę z jakąś kobietą..
Przez chwilę obserwowałem tą ich
przedmałżeńską kłótnię, gdy powoli zaczęło mi świtać w głowie coś jeszcze..
„Wy… byliście parą jeszcze przed
walką?” spytałem niepewnie.
„Nooo.. Tak..” odparł Olaf.
„Pamiętasz jak mówiłem że też
niedawno awansowałem?”
Skinąłem twierdząco głową.
„No, to właśnie wtedy, razem
byliśmy w moim mieście ..” powiedział.
„Olaf awansował a potem
poprosiliśmy o pozwolenie na ślub!!” dodała podniecona Ilsa.
„Pozwolenie?..”
„No tak.. Gdy dziecko jakiegoś
bóstwa chce się z kimś związać, to w dobrym tonie jest poprosić o zgodę..”
powiedział Olaf.
„Bo wiesz.. Bóstwa wiedzą czy
ktoś kłamie czy jest szczery.. I wtedy mają pewność że ich dzieci nie narobią
sobie kłopotu..” dodała Ilsa.
Wiedzą czy ktoś kłamie.. przeszło
mi przez myśl i mimo woli użyłem skupienia, tak, by zobaczyć ich aury..
Obie były czyste, szmaragdowo
złote, i nie niosły ze sobą żadnego fałszu..
Dziwne..
Trochę kłóciło mi się to z wizytą
Ilsy w mojej łazience…
Zamyśliłem się na chwilę, gdy
wtem Olaf przerwał ciszę.
„Wiem o czym myślisz..”
powiedział.
„Co?” Zerknąłem na niego ze
zdziwieniem..
„Nimfomanka.. O tym pomyślałeś..”
„Nie.. Nie do końca..”
odpowiedziałem trochę się czerwieniąc.
„Ilsa opowiedziała mi wszystko..”
powiedział Olaf spokojnym głosem.
„Ja.. Przepraszam.. ale ja
wcale..”
„Nie przejmuj się. Doskonale cię
rozumiem. Też tak myślałem i miałem
takie same obawy.. Ale potem Ona rozwiała moje wszelkie wątpliwości..”
powiedział patrząc na nią czule.
Nie chciałem nic mówić, ale Ilsa
sama dopowiedziała resztę:
„Nigdy nie byłam z żadnym mężczyzną..
To że ich uwodziłam, to fakt, ale nigdy nie posunęłam się tak daleko..”
Przypomniała mi się nasza rozmowa
nad rzeką.. Gdy w pewnym momencie rozpłakała się, taka bezbronna i
nieszczęśliwa..
Mam nadzieję że teraz zazna w końcu szczęścia.. przeszło mi przez myśl.
„Życzę wam jak najlepiej..”
powiedziałem z uśmiechem.
„Dziękujemy.. ale.. widzę że
dalej coś cię trapi..” powiedziała Ilsa patrząc na mnie uważnie.
„No bo.. wiesz..” nie umiałem
tego ubrać w słowa.
„Wiedziałam ze walka będzie
ciężka, bo Olaf to świetny wojownik, a do tego góruje nad tobą
doświadczeniem..” powiedziała jakby zgadując o co chciałem zapytać.
„Poza tym, zdawałam sobie sprawę
że będzie walczył na całego, bo po prostu nie umie inaczej..” dodała kładąc mu
dłoń na ramieniu.
„Z drugiej strony dopingowałam
ciebie, bo chciałam żebyś wygrał i żebyśmy mogli w końcu usadzić Goldburga.. a
jednocześnie…” jej oczy zrobiły się szkliste..
„Jednocześnie bałam się że się
pozabijacie…”
„Wiesz że odkąd biorę udział w
pojedynkach to jeszcze nikt nie zginął..” powiedział spokojnie Olaf.
„Wiem..” odparła Ilsa.
„Ale jeszcze w żadnym pojedynku
nie stał przed tobą godny przeciwnik..” dodała.
„To prawda..” powiedział w
zamyśleniu Olaf.
„W sumie.. mało brakło.”
Powiedział.
„A tak na marginesie – Świetny
pomysł z ukryciem tej tarczy.” Dodał.
„Jakiej tarczy?!” spytałem
zdziwiony.
„No tej, którą wyciągnąłeś z
rozbitej fontanny. Naprawdę, świetna robota!” powiedział z uznaniem.
„To nie żadna tarcza.. Dekiel od
włazu do czyszczenia.. Akurat się nawinął pod rękę..” powiedziałem niepewnie.
„ Uhm.. a na rewersie wszystkie
dekle mają białego jednorożca..” powiedział z przekąsem Olaf.
„Jakiego jednorożca? O czym ty
bredzisz?..” spytałem coraz bardziej przekonany że jednak zbyt mocno go
uderzyłem w głowę tym deklem.
„ Konia z pojedynczym rogiem na
głowie. Sama widziałam..” potwierdziła jego słowa Ilsa.
„Nie mam pojęcia..” powiedziałem
zaskoczony.
„Gdy rozwaliłeś fontannę, to on
tam po prostu był…”
„Nie zdziwiłabym się, gdyby to
była jakaś stara tarcza Rakii pozostała po ostatniej inwazji, i użyta jako pokrywa włazu przez
budowniczych..” powiedziała w zamyśleniu Ilsa.
„Tak czy inaczej, dekiel zjawił
się we właściwym miejscu i czasie..” powiedział Olaf macając się delikatnie po
świeżo zagojonej głowie.
„No i mało brakło, a zostałbyś
okrzyknięty Rycerzem Jednorożca..”
powiedziała Ilsa.
„Że co?”
„Rycerzem jednorożca.. No wiesz..
Taki tytuł..” powiedziała patrząc na mnie sceptycznie.
„Jaki znowu tytuł..”
„Och… Ludzie uwielbiają nadawać
tytuły swoim Bohaterom..” powiedziała.
„Iwan na przykład to Szalony
Berserk, Olaf to Gladiator, a ty…” zawiesiła głos na chwilę..
„Z tego co tu piszą..”
powiedziała zerkając w trzymaną w ręku gazetę,
„Jesteś Rzeźnikiem z Lotril..” dokończyła i o mało nie udusiła się
powstrzymując śmiech.
„ŻE CO?!!!”
„Rzeźnik z Lotril.. Dobre..
Mocne..” dodał krztusząc się Olaf.
„No naprawdę.. O co wam do
cholery chodzi?!” krzyknąłem.
Jaki rzeźnik?! Jakie tytuły?!.. Cholera.. to idzie w jakąś szaloną
stronę…
Myśli jak szalone kłębiły mi się
pod czaszką, jednak żadna nie niosła ze sobą żadnego racjonalnego wytłumaczenia
tego szaleństwa…
„Uuuch… Ale ich było..” mruczała
pod nosem Ilsa wciąż czytając gazetę, i kompletnie ignorując moje pytania.
„Sześćset czterdzieści kontra
czterysta osiemdziesiąt.. Całkiem spora widownia nie uważasz?” spytała półgłosem wciąż
wpatrując się w trzymane przed sobą kartki..
„Jakie sześćset? Jakie..
czterysta… o co ci chodzi..?!” Już kompletnie straciłem rezon.
„..a…bo.. czekaj.. no… więc
wiesz..” zaczęła odpowiadać wciąż wpatrując się w gazetę…
„Tu piszą o waszej walce..”
Zerknąłem jej przez ramię.
„Rzeźnik z Lotril pokonał
Gladiatora!!” Nagłówek aż krzyczał z emocji.
„Hę?! O co tu chodzi?!..”
„Czekaj.. czekaj..” zbyła mnie
machnięciem ręki w dalszym ciągu studiując pierwszą stronę lokalnej gazety.
„Co za bzdury..” mruczała pod
nosem czytając kolejne wersy..
„Nie wyskoczyłeś, tylko
wyleciałeś, i nie piętnaście ale pięć metrów.. cholera.. wszystko pokręcili..”
złościła się Ilsa.
„Daj spokój kochanie..” starał
się ją udobruchać Olaf.
„Wiesz jacy oni są.. Jak kot
skoczy w piwnicy na psa, to napiszą że w lesie tygrys napadł zgraję wilków..”
mówił.
„No.. ale na dole jest głosowanie
i wygrał Rzeźnik z Lotril..” powiedziała Ilsa kompletnie ignorując Olafa.
„Czy ktoś może mi powiedzieć o co
do cholery chodzi?!” spytałem tracąc cierpliwość.
„Ah… No bo wiesz..” zaczął Olaf.
„Każdy wojownik ma swój tytuł..
taki.. Przydomek.. Nadawany przez bóstwa lub ludzi i opisujący ich szczególne
cechy..” powiedział.
„Iwan – Szalony Berserk. Olaf-
Gladiator”.. Powiedziała Ilsa..
„Blake – Rzeźnik z Lotril”..
dodał Olaf ledwo powstrzymując śmiech.
„Ej!! O czym wy…!!!”
„Nie miałeś tytułu, więc ludzie
ci go nadali.. a że były dwie opcje.. to głosowali..” powiedziała Ilsa zerkając
znad gazety.
„Sześćset czterdzieści za Rzeźnikiem
z Lotril, czterysta osiemdziesiąt za Rycerzem Jednorożca.” Powiedziała ze
śmiechem.
„Już sam nie wiem co gorsze..”
powiedziałem z rezygnacją.
„Wiesz.. Rzeźnik to całkiem
spoko..” powiedział Olaf.
„Ten cały rycerz.. strasznie to
ckliwe..” dodał.
Spojrzałem na niego ze śmiercią w
oczach.
„No co..? Wolałbyś może zostać
bohaterem różowej podwiązki?!” spytał unosząc się na poduszkach.
„Heh.. no w sumie.. Ale skąd im
się to wzięło?” spytałem.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że
ludzie lubią nadawać swoje tytuły czy nazwy różnym rzeczom, więc jako że i tak
nie miałem na to wpływu, pozostało mi to zaakceptować.. Jednak…. Rzeźnik?
„Wiesz.. Gdybym ja też nie miał
tytułu, to nagłówek pewnie by brzmiał: - Rzeźnik pokonał Stolarza.. czy
coś..” powiedział Olaf.
„Więc to przez tą…” zaczęło mi
świtać.
„No tak.. Skoro pobiłeś mnie mięsem,
to analogia nasuwa się sama…” powiedział.
Odetchnąłem z ulgą.
Prozaiczne wyjaśnienie na chwilę
spłukało ze mnie to dziwne uczucie towarzyszące mojemu nowemu tytułowi..
Tylko na chwilę.
Rzeźnik z Lotril.
Gdzieś z tyłu głowy wciąż błąkało
się dziwne, niepokojące uczucie łączące mój przydomek z Kurtem i jego kompanem,
sekretnym pokojem Drumholdów i Dziadami na polanie w Lotril.
Krew na moich dłoniach zdawała
się wciąż pulsować czerwienią, nie ważne jak starannie bym je umył…
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz