poniedziałek, 2 marca 2020

Rozdział 6


Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?



Fanstory na podstawie Serii nowel:

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
 autorstwa  Oomori Fujino


Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 01.2020


ROZDZIAŁ 6

Rzeźnik z Lotril.



„Teraz dodaj ostrożnie kilka kropel wyciągu z krwiliścia.. tylko powoli, po ściance,  żeby nie zaszła zbyt gwałtowna reakcja..”
Stara Chientropka Mabbet wydawała instrukcje schowana bezpiecznie za plecami Darrena. Widać było że jest gotowa w każdej chwili dać nogi za pas gdyby coś poszło nie tak.. W sumie nie ma się co dziwić. Gdy ostatnio chłopak starał się stworzyć odstraszającą potwory miksturę Malboro, był tak zdenerwowany, że zbyt szybko wlał zawartość fiolki do dużej kolby i kłęby cuchnącego dymu spowiły całe mieszkanie. Nawet dwa dni wietrzenia nie usunęły całkowicie smrodu, więc od tamtego momentu zajęcia praktyczne odbywały się w niewielkiej szopce, ku niezadowoleniu Cerbera, który na ten czas musiał opuszczać swoje wygodne legowisko.

Darren już praktycznie stracił poczucie czasu. Zima miała się ku końcowi, deszcze padały coraz rzadziej a słońce coraz wyżej wspinało się nad drzewa. Moment w którym pierwszy raz postawił stopę na tej polanie wydawał się być tak odległy…

…***…


„Halo!!... Halooo!!... Jest tu kto?” 
Darren rozglądał się wokół, ale poza drobnym inwentarzem w zagrodzie nie było tu żywego ducha.
Ponad pięć metrów nad jego głową rozpościerała się wielka, drewniana platforma zbudowana na konarach potężnego kamiennego dębu. Gdy wchodził na polanę, wydawało mu się że widzi nikłe światło w oknie stojącego na niej domku, oraz stróżkę dymu unoszącą się z komina, jednak gdy podszedł bliżej, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek tu mieszka.

Jeszcze raz zerknął na kartkę którą dostał od Iwana.
Kilka słów, oraz byle jak nagryzmolona mapka która w teorii powinna go doprowadzić pod same drzwi.
„W teorii.”… żachnął się chłopak przypominając sobie słowa Iwana:
„Tu mos mape. Jak nicego nie spiepsys to poprowadzi cie jak po snurecku.”
W praktyce okazało się, że ulewne deszcze przemieniły większość ścieżek w grzęzawiska, a przez to że musiał unikać głównych traktów, jego droga delikatnie się skomplikowała. Na tyle, że na miejsce dotarł prawie tydzień później.
Jednak dziecinny rysunek chatki na kurzej stopce otoczonej kółkiem idealnie pasował do tego co miał przed oczami.
„To na pewno tutaj” pomyślał i ruszył wkoło kamiennego pnia szukając jakiegoś wejścia. Jednak nie było nic. Żadnych drzwi, schodów czy drabiny. Nic. I żadnego dzwonka. Żadnego sznurka.. Kompletnie nic czym mógłby zwrócić uwagę kogoś, kto potencjalnie mógłby być na górze.
Darren rozważał użycie jednej z jego wybuchowych paczuszek by narobić hałasu i dzięki temu uzyskać jakąś reakcję, jednak po chwili odrzucił tą myśl. To mogło by zostać odebrane jako próba agresji, więc.. „Lepiej nie..” pomyślał i rozejrzał się za miejscem na nocleg.
Pora była najwyższa, bo niebo już dawno pociemniało, a na jego szacie zaczęły ukazywać się pojedyncze światełka odległych gwiazd.
Rozkulbaczył konie i puścił je wolno na polanę. W sumie nie dbał o to czy uciekną czy nie. Głupie nie są, więc na bagno nie pójdą, a jedyna droga prowadząca na polanę jest tak kręta i podmokła, że nie ma szans by zwierzęta same dały radę ją pokonać.
Darren wytargał z szopki snopek siana i wystawił go na zewnątrz tak, by zwierzęta miały do niego dostęp. Upewniwszy się że mają pod dostatkiem wody, sam zakopał się w sianie i zasnął z nadzieją, że jutro rano wszystko się wyjaśni.
Spał spokojnie do samego rana, jednak gdy chciał wygrzebać się z siana poczuł  że coś ciężkiego przywaliło mu nogi. W dodatku, za każdym razem gdy chciał się oswobodzić głuchy pomruk dochodził do jego uszu i ciężar na jego stopach minimalnie się zwiększał.
Ostrożnie podniósł głowę i jego oczom ukazał się .. pies.
To znaczy.. Byłby to pies, gdyby nie fakt, że jego łeb był rozmiarów sporego wiadra a reszta ciała szła z nim w parze. Dość by stwierdzić, że dorodne cielę nabawiło by się przy nim kompleksów.
„Cerberek..” przeszło mu przez głowę, gdy przypomniał sobie rzucone jakby mimochodem ostrzeżenie na odchodnym:
„A!.. I uwazuj na Cerberka. To dobre psisko, ino ze nie lubi jak się mu kościom z kurcencio macho przed nosym..”
Tak jakoś to było.
„Szlag by to.. I co teraz?” pomyślał Darren, gdy wtem usłyszał delikatne skrzypienie i za oknem dostrzegł jakiś ruch.
Spod platformy zaczęły opuszczać się schody. Po chwili zeszła nimi stara kobieta.
„To musi być ta Mabbet.. Chientropka o której wspominał Blake..” pomyślał.
Faktycznie. Lekko oklapnięte psie uszy i gęsto przetykany siwizną ogon nie pozostawiały wątpliwości.
Kobieta zmierzała wprost do szopki.
Cerber uniósł łeb, po czym zerwał się na równe nogi i machając ogonem popędził przez drzwi w jej stronę.
Po chwili słychać było jak kobieta się z nim wita i daje mu poranną karmę.
Darren usiadł i rozmasował zdrętwiałe nogi zanim ostrożnie wstał i wyszedł przed szopkę.
„Dzień dobry” usłyszał gdy tylko jego głowa wynurzyła się z drzwi.
„Dzień dobry.. Przepraszam że tak się wkradłem..” zaczął się tłumaczyć zmieszany.
„Nie szkodzi” odparła kobieta. „Gdyby Cerberek uznał cię za niepożądanego intruza, to by cię nie było..” dodała z uśmiechem.
By cię nie było.. znaczy że nie było tutaj? Czy że nie było wcale?..” Myśli Darrena chyba były wypisane na jego twarzy, bo kobieta odparła:
„Cerberek czuje czy ktoś jest dobry czy nie.. Jeszcze żaden zły człowiek nie postawił stopy na tej polanie..”
„Znaczy że..” Darren nie dokończył, tylko głośno przełknął ślinę.
„Och.. Nie mam pojęcia jak..” uśmiechnęła się kobieta.
„ Po prostu czuje..”
„To.. co się dzieje z tymi .. złymi..?” spytał niepewnie chłopak.
„A wiesz.. Nie mam pojęcia. Nigdy żadnego tu nie widziałam..” powiedziała wymijająco Chientropka, po czym mrugnęła do Darrena okiem.
„Mam dla pani to..” powiedział wyjmując z kieszeni kopertę.
Mimo że koperta była czysta, bez jednego słowa czy znaku, Mabbet nawet jej nie otwarła, tylko schowała ją za pazuchę i powiedziała:
„Dobrze. Będę cię uczyć. Bo przecież po to przyszedłeś, prawda?”
Po czym odwróciła się do niego plecami i poszła nakarmić drób.

Darren stał w drzwiach szopki z otwartymi ustami nie wiedząc co o tym myśleć.
Po chwili poszedł za nią, bezwiednie głaszcząc Cerbera po karku gdy ten jadł swoje śniadanie.
Mabbet nie mogła tego widzieć, ale jej ogon zawachlował w tej samej chwili, jakby w aprobacie.
„Cóż.. Chientropy to przecież pół psy więc..” pomyślał przechodząc nad tym do porządku dziennego.

I tak zaczęła się jego nauka u Wiedźmy z bagien.
Tak jak Blake mu tłumaczył.
Musi zdobyć tyle wiedzy ile może, by móc wspomóc drużynę.
Blake w  tym czasie szkoli się w Reanore. Zanim się rozdzielili, Blake dokładnie wszystko wyłożył.
Ich Misja i tak chwilowo będzie zawieszona, z powodu komplikacji.
Okres zimowy nie sprzyja podróżom, więc i tak nie mogliby zrobić żadnych postępów.  Do tego wygląda na to, że ich przeciwnicy są bardzo silni, a na chwilę obecną ich drużyna jest raczej mizerna, więc priorytetem jest zyskać na sile tak szybko, jak tylko się da.

„Nie wiem do czego ja im się przydam.. Tak szczerze.. Iwan ma trzeci poziom i jest praktycznie nie do powstrzymania.. Blake niewiele mu ustępuje.. Po co tam ja? Nawet nie umiem walczyć! Wiem że powodowała nim litość, ale włączać mnie do drużyny?..”
„Sam prosiłeś, by Devana przyjęła cię do Familii..”
 „Ale nie sądziłem ze pójdę na Misję!! .. Myślałem, że trochę się poduczę i wrócę leczyć naszych..”
„Tyle, że jeśli ich Misja się nie powiedzie, może nie być żadnych naszych do leczenia.. tylko zwłoki do grzebania…”
„Ale co ja mogę? Jak ja mogę? Gdzie..?!”
„Ooch.. oczywiście że musisz nauczyć się walczyć.. ale to przyjdzie z czasem.” Powiedziała Mabbet.
„Ty nie masz być Tankiem. Pierwszą linię zostaw Iwanowi i Blake`owi. Ty masz zadbać, by nie brakło im mikstur. By ich ostrzec przed niebezpieczeństwem którego nie zauważą. I by ich uratować, gdy nadejdzie najgorsze.”
„Jakoś mnie to nie zmotywowało.. Jeszcze bardziej się boję..”
„Eh… Jak ja mam ci to wytłumaczyć….” Chientropka zwiesiła uszy a jej ogon merdał niepewnie w tę i z powrotem podczas gdy ona starała się zebrać myśli.
„Iwan jest jak .. Materiał wybuchowy. Podpal mu lont, a poleci naprzód bez oglądania się na boki i wyzwoli cała energię bez zwracania uwagi na otoczenie...” 
Mabbet chyba podobała się ta strona krasnoluda, bo jej oczy definitywnie zrobiły się maślane  gdy o nim wspominała… Po chwili otrząsnęła się i kontynuowała.
„ Devana. Cóż.. Jako Bogini, długo z Wami nie powalczy. To nie łowy na dziką zwierzynę, gdzie mogła hasać po lasach ze swoimi dziećmi. Dungeon to ciężki temat, więc będzie musiała odpuścić… Pozostaje ..  Blake..” Chientropka na chwilę umilkła i zagubiła się w sobie, jakby starając się jak najlepiej opisać swoje odczucia…
„Blake jest.. Zagadką.” Powiedziała w zamyśleniu.
„Niby zwykły chłopak ze wsi, ale historia jego rodziny sięga Bohaterów. Ma niesamowite zdolności, jednak czy zdoła nadgonić stracony czas?”
Stracony czas? O co ci chodzi?”
„Jego Falna jest.. Inna. Przyciąga Excelię jak szalona i chłopak pnie się w górę, ale.. To w dalszym ciągu młody chłopak ze wsi, który kompletnie nie zna życia… Wykształcony, inteligentny, jednak wychowany na prowincji i w pewnym sensie.. Niewinny…”
„Znaczy że on jeszcze ...”
„Powiedziałam W pewnym sensie.. Słuchaj ze zrozumieniem..” Ogon Mabbet zawachlował ze zniecierpliwieniem, ale w oczach zapaliły się jej takie małe iskierki przekory.
Więc jednak nie.. pomyślał w duchu Darren śmiejąc się do siebie.
Przynajmniej w tej kwestii są sobie równi.. Co prawda miał okazję.. wiele razy, gdy był z drużyną Cox`a, ale zawsze odmawiał.
To, w jaki sposób traktowali kobiety powodowało że czuł do nich .. co najmniej niechęć. Próbował sobie to tłumaczyć tym że są bardziej doświadczeni i starsi, jednak.. gdzieś w podświadomości miał wrażenie że to nie tak powinno wyglądać. No, ale.. Cóż ja tam wiem.. pomyślał starając się przypomnieć sobie swoje nieśmiałe próby..
Zwłaszcza ostatni raz, gdy w Reanore wręcz czuł że spodobał się takiej jednej kelnerce z restauracji „Cztery kąty”.. Cały czas się uśmiechała, co chwila podchodziła pytając czy coś jeszcze mu podać.. W końcu za namową Coxa przełamał się i wzorem starszych kolegów podszedł do niej gdy odkładała do okienka przy bufecie tacę z zastawami.
Oparł się nonszalancko ręką o ścianę  i zagaił:
„Hej maleńka.. Co robisz po pra..”
Plask!!!
Następne co pamięta, to ryk śmiechu dobiegający od stolika przy którym siedzieli jego koledzy..
Darren odruchowo potarł dłonią po policzku jakby wciąż przypominając sobie tamto wydarzenie.
„Ząb cię rozbolał chłopcze?” spytała z troską Chientropka.
„A.. nie.. tak tylko.. Coś sobie przypomniałem..” odparł Darren myślami wciąż wracając do tamtej chwili, gdy biegł pędem przez salę roztrącając wszystkich po drodze łapiąc jednocześnie końcówkę zdania:
„.. noga więcej nie postała!”
Co prawda początek zgubił się w gwarze i śmiechach ale Darren mógł się założyć że wiedział dokładnie o co chodziło.
Z resztą jego kompani też błyskawicznie opuścili restaurację i dołączyli do niego wciąż się z niego nabijając.
Przynajmniej dowiedziałem się jak nie powinno się tego robić.. pomyślał wracając z powrotem do mieszania mikstur.
Przypomniały mu się słowa dziadka który wciąż mu powtarzał:
„Alchemia chłopcze jest jak kobieta.. Jak do niej podejdziesz delikatnie i spokojnie, to się odwdzięczy wspaniałą miksturą, a jeśli będziesz nerwowy i brutalny, to oberwiesz..”
„Już chyba rozumiem” powiedział cicho Darren ostrożnie wlewając po ściance wyciąg z Krwiliścia do kolby. Po chwili piana opadła ukazując powstały z połączenia składników ciemnoczerwony roztwór a z otworu uniósł się delikatny zapach świeżej mikstury leczniczej.
Mabbet nabrała pipetą kilka kropel i spróbowała.
„Pierwsza klasa. Naprawdę. Jeszcze trochę a nauczę cię robić mikstury Many..” powiedziała klepiąc go o plecach.
„Co by się stało gdyby to wlać za szybko?”
„Jak wiesz, wyciąg z Krwiliścia mocno reaguje z alkoholem zawartym w roztworze. Cząsteczki starają się za wszelką cenę połączyć więc pędzą ku sobie jak szalone rozpychając się na boki. Wytwarza się wtedy cała masa ciepła a w powstałej pianie zawarty jest łatwopalny gaz co w połączeniu z ciepłem daje nam..”
„Boom”.. Darren dokończył za nią.
„Dokładnie.” Odparła kobieta.
„To w takim razie dlaczego to nie wybucha gdy trzyma się to w holsterze?”
„Gdy reakcja już zajdzie, oba związki są połączone razem i przestają być agresywne..” powiedziała Mabbet.
„Coś jak .. Ludzie na przykład.” Powiedziała, starając się znaleźć jak najprostsze wytłumaczenie zjawiska.
„Co masz na myśli?”
„Zanim chłopak z dziewczyną się zejdą, biegają po wsi jak szaleni by znaleźć swoja drugą połówkę. Więc to tworzy nerwową atmosferę. Bójki na potańcówkach, szarpanie za włosy i takie tam.. A gdy już się znajdą, to wiążą się ze sobą i się .. no wiesz..  uspokajają..?” mówiła z coraz bardziej niepewną miną ..
Trudno ją winić.. Starała się jak mogła by to jak najprościej wyjaśnić, ale twarz Darrena, która na początku wyrażała pewnego rodzaju zaciekawienie, teraz emanowała dezaprobatą i kompletnym brakiem wiary.
„Łabędzie!!” w przypływie geniuszu Mabbet znalazła alternatywę.
„Łabędzie się łączą w pary na zawsze i nie szukają przygód..” Spojrzała na niego  z nadzieją.
„Aha.. Łabędzie..” powtórzył za nią Darren jakby wciąż jednak błądząc gdzieś myślami.
„Dobra.. Zapomnij o łabędziach.. Cholera.. Po prostu jak już się połączą, to na zawsze i przestają być aktywne.” Stwierdziła trochę zniecierpliwiona.
Darren pokiwał w zamyśleniu głową, po czym ostrożnie rozlał zawartość kolby do pięciu fiolek i porządnie je zakorkował.
Cały czas jednak miał przed oczami scenę, gdy jego matka w przypływie furii obcięła jednej dziewczynie ze wsi dorodnego kucyka tylko za to, że próbowała (z powodzeniem z resztą) uwieść jego ojca. Co prawda nie widział wszystkiego, bo dziadek złapał go za kołnierz i siłą zaciągnął go do domu, jednak wszyscy mężczyźni we wsi twierdzili później że „Było na co popatrzeć” I Darren chyba wiedział o co im chodziło, bo gdy rodzice wrócili do domu, to ojciec miał podbite oko a mama potargane włosy i dekolt do samego pasa.
Jednak przybycie do wsi kilka dni później pachołków Farta odsunęło w cień tamto, w sumie zabawne z tej perspektywy, wydarzenie.
Wieś jak zwykle została ogołocona z żywności a ci, którzy pojechali  z nimi do pomocy, nigdy nie wrócili…

„Coś cię martwi chłopcze?” Mabbet chyba dostrzegła jego nagłą zmianę nastroju, bo spoglądała na niego z troską.
„Tak tylko.. Wspomnienia..” powiedział cicho Darren.
„Nie miałeś lekko.. Jednak musisz teraz patrzeć w przyszłość.” Mabbet położyła mu dłoń na ramieniu.
„Wspomnienia są ważne, bo dzięki nim jesteśmy właśnie sobą, jednak..” zawiesiła głos na chwilę.. „Jednak nie możesz się w nich zatracać bo oszalejesz. Musisz stać obiema nogami na ziemi i patrzeć dokąd idziesz. Jak będziesz cały czas oglądać się za siebie, to upadniesz.”
„Rozumiem..” odrzekł Darren kiwając głową.
„To co teraz?” spytał po chwili milczenia
„Teraz obiad, a potem zrobisz sam, od podstaw mikstury zdrowia. Bez mojego pomagania. Jak sobie poradzisz, to jutro przechodzimy do mikstur many.”
„Super!!” Ucieszył się chłopak i popędził po schodach żeby rozpalić w piecu.
„Nie mam pojęcia co go tak ucieszyło..” mruczała do siebie pod nosem Mabbet gdy szła za nim na górę. „Następny poziom nauki czy bardziej ..obiad?”


…***…


Ciekawe co porabia Iwan.. myślałem wyglądając za okno.
W dali, ponad dachami domów majaczyły ośnieżone szczyty gór Beor.
To właśnie tam udał się stary krasnolud kilka dni po naszym przybyciu do Reanore.
„Zostawiom cie w dobryk rencach.” Powiedział.
„Muse się spiesyć, bo za trzy tygodnie śnieg doscyntnie zasypie przełynce i nie bydzie przejścio..” dodał zerkając przez ramie w kierunku gór.

Iwan wyruszył sprawdzić co się dzieje w jego starej, krasnoludzkiej wsi.
W świetle naszych doświadczeń, jego wioska znajdowała się właściwie o krok od tajemniczego Dungeonu ukrytego gdzieś w górach Beor.
Krasnolud wyruszył by zebrać jak najwięcej informacji.
Na początku byłem temu przeciwny. Chciałem by został i w dalszym ciągu mnie trenował. Potrzebowałem tego jak ryba wody. Pragnąłem jak najszybciej zyskać na sile. Te trzy miesiące, czas jaki potrzebował na podróż w obie strony, wydawały mi się czasem straconym.
Jednak Iwan szybko wyprowadził mnie z błędu.
„Posłuchaj chłopce. Janson tyz cie może szkolić. Poza tym musis się naucyć wiencyj o świecie i potworak.. A jo się nie nadaje do siedzynio nad ksionzkami. Za tyn cas dowim się ile mogym o tym co się dzieje u nos, w nasyj kopalni, i to może nom rzucić wiencyj światła na nasom sprawę. Informacja jes tak samo wazno jak siła.. Pamientoj o tym..”
Skinąłem głową przyznając mu rację.
To fakt.. Im więcej będziemy wiedzieć o tym co nas tu może spotkać – tym lepiej możemy się przygotować.
Tak więc Iwan wyruszył w drogę.
A ja zostałem tu. W Reanore.
Spojrzałem w dół, na zatłoczoną ulicę.
Na początku miasto wydawało mi się wspaniałe. Mnóstwo ludzi, zwierzołaków, Elfów i Krasnoludów.. Sklepiki z różnościami upakowane ciasno obok siebie wzdłuż głównej drogi przecinającej Reanore na pół, kusiły swoimi wystawami.
Kolorowe grupki najróżniejszych istot przechadzały się wte i wewte, od straganu do straganu, od sklepu do sklepu szukając czegoś specjalnego, czy też okazji by nabyć coś taniej niż gdzie indziej..
Małe kawiarenki oferowały w swoich ogródkach najprzeróżniejsze napoje a z pobliskiej jadłodajni unosił się zapach smażonych frytek i ryby.
Gdy Devana zaprowadziła nas do swojej restauracji „Cztery Kąty”, byłem w szoku.
Do Reanore dotarliśmy po południu, prawie na kolację, więc zwykły gwar uliczny zamienił się w szczęk sztućców i brzęk kufli.
Gdy tylko stanęliśmy przed drzwiami restauracji, ze środka dobiegło nas głośne Devaaanaa!!!, drzwi otwarły się na oścież  i wybiegło przez nie kilka osób.
Dwoje z nich, Krasnolud i Elf ubrani w białe kitle byli chyba kucharzami. Trzy młode dziewczyny i chłopak, wilkołak po ogonie sądząc, ubrani w skromne, choć eleganckie stroje są raczej kelnerami. Wielki, krępej budowy krasnolud był chyba odźwiernym i wykidajłą zarazem, a z daleka zza kontuaru machał radośnie barman. Chyba prum, o ile mnie wzrok nie myli.
Wszyscy ruszyli na raz obściskiwać Devanę. Każdy chciał się przywitać i choć na chwilę zwrócić na siebie jej uwagę.
„Jeju.. Devana!! Tak długo cię nie było!!”
„Martwiliśmy się!!”
„Dawno wróciłaś?”
„Kim jest ten przystojniak?”
Na dźwięk tych słów Devana podskoczyła jak ukłuta szpilką.
Natychmiast obróciła się w stronę młodej, wcale nie speszonej kelnerki.
„On jest.. On .. Należy do mojej Familii..” powiedziała Devana lekko się rumieniąc.
„Och!! Jak to dobrze że znowu masz Familię!!” dodała druga.
„Jest taki słodki że przez chwilę myślałam ze wy.. No wiesz..” dodała trzecia z uśmiechem..
„A ja to co..? Pies?” dodał chłopak, chientrop,  nerwowo merdając szarym ogonem.
„Nnnie.. Nic z tych rzeczy..” starała się bronić Devana.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Po chwili musieliśmy przerwać nasze powitanie, bo zaciekawieni goście zaczęli wyglądać przez drzwi na ulicę. Weszliśmy do środka.
Przechodząc przez salę Devana witała się z niektórymi gośćmi, podawała im ręce i wymieniała uprzejmości.
Jak na wytworną restaurację, wnętrze było raczej skromne. Brak było jakichś wyszukanych ozdób, zamiast tego na ścianach jarzyły się słabym blaskiem proste kinkiety oświetlając wiszące nad nimi dość przyjemne, choć nieco .. abstrakcyjne obrazy. Na stolikach, czyste białe obrusy i kwiaty nadawały temu miejscu świeżości.  Świeczniki na każdym stoliku powodowały, że atmosfera była miła i przyjemna.
Klienci, trochę zdziwieni naszym wyglądem milkli gdy przechodziliśmy i obserwowali nas z zaciekawieniem. Było mi trochę głupio, bo czułem na sobie ich wzrok i docierały do moich uszu strzępy wymienianych skrycie szeptów.
„.. robią tutaj z bronią?”
„Ten wielki… z toporem..”
„..rdzą stajnią.. ohyda..”
„Mogli by się chociaż umyć..”

Poczułem że się czerwienię. Przyśpieszyłem kroku i ponagliłem resztę żeby jak najszybciej stamtąd wyjść.
Fakt, nie pasowaliśmy do tamtego miejsca.
Po kilku tygodniach w drodze, choćbyśmy się nie wiem jak starali, cali przesiąknięci byliśmy potem, końskim zapachem i generalnie.. podróżą.
Devana jakby wyczuła moje rozterki, bo od razu zarządziła.
„Wiem, że jesteście głodni, ale najpierw porządna kąpiel..”
„Co fakt, to fakt..” powiedział Iwan krzywiąc się po tym, jak uniósł ramię i powąchał się pod pachą.
Devana zaprowadziła nas na piętro, gdzie były pokoje dla obsługi i kilka gościnnych. Każdy zaopatrzony w niewielką, choć przytulną łazienkę. Dzięki temu, że pod kuchnią cały czas się paliło, gorącej wody nie brakowało, więc z przyjemnością zanurzyłem się po szyję w wodzie.
Czułem jak cały stres i zmęczenie spływają ze mnie więc zamknąłem oczy i odprężyłem się. Nagle do moich uszu dobiegło delikatne skrzypnięcie drzwi. Momentalnie otwarłem oczy, i zauważyłem że do pokoju wślizgnęła się jakaś postać. Po chwili przeszklone drzwi do łazienki przesunęły się i do środka weszła jedna z kelnerek.. Od razu skojarzyłem, że to była ta, która pytała o mnie Devanę..
Błyskawicznie zagarnąłem na siebie tyle piany ile zdołałem i schowałem się w wodzie prawie po szyję..
„Przepraszam..” powiedziała.
„Przyszłam po wasze rzeczy do prania..” powiedziała siadając na skraju wanny.
„Sssą... ..są tam.. koooło łóżka..” wystękałem po cichu starając się utrzymać wzrok z dala od jej dekoltu. Dałbym głowę, że gdy tu wchodziła, to ten guzik był zapięty..
Była bardzo ładna.. Na pewno w którymś pokoleniu miała przodka Elfa, bo jej uszy były ciut dłuższe niż u ludzi a oczy, większe i.. ładniejsze. Długie rzęsy trzepotały lekko gdy na mnie patrzyła a jej wargi.. delikatnie rozchylone zdawały się być coraz bliżej.. Zadrżałem lekko i spuściłem wzrok. Czułem że jestem cały czerwony
„Czy woda dość ciepła?” spytała, po czym wsunęła dłoń do wanny.. Jakby zupełnie przypadkiem jej palce dotknęły mojego ramienia..
„Eee.. Taaa.. tak.. Jest w sam raz..” szepnąłem starając się schować pod pianą.
Zachichotała i przesunęła rękę wyżej..
„Ciekawy tatuaż.. Nie widziałam takiego wcześniej.. to hieroglify? Co oznaczają? Gdzie go zrobiłeś? Masz inne tatuaże? Pokażesz mi?” pytała przesuwając delikatnie dłonią po mojej piersi odsuwając na bok pianę. Nawet nie próbowałem odpowiadać. Wiedziałem że wcale nie oczekuje odpowiedzi. Czułem jej dotyk, jej zapach.. Pochylała się coraz bardziej a jej piersi robiły co mogły by wyrwać się na wolność.. jej ręka zanurzała się w wodzie coraz głębiej a następny guzik zdawał się przegrywać walkę z naturą i był już bliski tego by się poddać.. Nie wiedzieć czemu poczułem nieodpartą ochotę by mu pomóc.
Na szczęście zanim straciłem resztki rozumu drzwi do pokoju znów się otwarły. Stanęła w nich druga z kelnerek ze stertą ubrań na rękach.
„Tu jesteś..! Ciebie gdzieś posłać..! Czekaj, jak tylko Devana się dowie to oberwiesz za swoje!!”
„Och.. przecież nie musisz jej mówić.. Chciałam tylko temu strudzonemu chłopcu pomóc umyć plecy.. Prawda?” odpowiedziała dziewczyna chichocząc i patrząc na mnie przekornie
„T..ttaakk..” powiedziałem cicho starając się schować ze wstydu pod pianą.
„Oooch..!! Bierz te ciuchy i zmykaj do pralni.” Powiedziała rozeźlona koleżanka.
„Już pędzę..” odparła ta pierwsza i powoli odeszła do pokoju pozbierać ubrania.
„I weź się pozapinaj!!”
„Doobraa!”
„Przeklęta nimfomanka.. same z nią kłopoty..” marudziła dziewczyna zbierając resztę rzeczy z podłogi.
„Przepraszam za nią. Zawsze trzeba ją mieć na oku..”
„ Nie.. Nic się nie stało..” powiedziałem cicho schowany po uszy w pianie.
„I dobrze że się nie stało.. W przeciwnym wypadku nie ręczę za Devanę..” powiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
Uuuhhhh.. Mało brakło.. pomyślałem, choć jednocześnie jakaś część mnie czuła że wcale nie miałbym nic przeciwko gdyby nie brakło..
Czułem się trochę zawiedziony sobą..  Z jednej strony gdy Devana była przy mnie to czułem takie.. Ciepło w sercu. Była dla mnie ważna, a ze swojej strony czułem że ja też jestem dla niej kimś wyjątkowym. Jednak moje ciało, jakby nie przejmowało się tym i reagowało tak samo, czy to na rozpięty dekolt Devany, czy tej dziewczyny dzisiaj.. Ich dotyk powodował dokładnie taką samą reakcję .. Gdy zobaczyłem Nisee w jej prześwitującej halce mój organizm również zareagował w ten sam sposób .. Więc co to jest?
Niepewność powodowała, że nie mogłem dojść ze sobą do ładu.
Najgorsze, że nie mogłem o tym z nikim porozmawiać, bo .. właściwie nie miałem z kim..
Mógłbym może z Iwanem.. W sumie ma doświadczenie i.. już z nim kiedyś na podobny temat rozmawiałem.. Ale to krasnolud.. Skąd mam wiedzieć czy oni reagują podobnie? Może mnie nie wyśmieje, ale…
Eh.. chyba będę musiał odłożyć to na później.. pomyślałem i wziąłem się za szorowanie pleców.. W sumie to nie pogardziłbym małą pomocą.. przeszło mi przez głowę, gdy starałem się jakoś umyć to jedno, jedyne miejsce na środku pleców do którego zawsze tak trudno dotrzeć…


…***…

„Proszę pani… Czy..”
„Mów mi Mabbet.”
„Mabbet?.. ale..”
„Wystarczy Mabbet. Nie jestem przywiązana do formalności.. O co chciałeś spytać?”
„Skąd pani.. Skąd wiedziałaś po co przyszedłem? Nawet nie otwarłaś listu..”

To było jeszcze pierwszego dnia, koło południa. Darren nie wytrzymał i musiał się dowiedzieć skąd ona wiedziała po co przyszedł…

„Jesteś tak bardzo podobny do swojego dziadka…”
„Znała pani..? Znałaś mojego dziadka?! Ale jeśli tak, to..”
Myśli jak szalone pędziły mu przez głowę, aż w końcu udało mu się połączyć razem pewne fakty i informacje..
„W takim razie to Ty jesteś ta Mabbet z lecznicy w Reanore..!”
„Oj.. coś czuję że dziadek ci o mnie opowiadał..” Chientropka uśmiechnęła się lekko.
„Mam nadzieje że było tam kilka.. miłych słów?” spytała.
Darren lekko skinął głową.
„Był chyba trochę starszy niż ty gdy się pierwszy raz spotkaliśmy..” powiedziała i na chwilę dała się ponieść wspomnieniom.
Po chwili otrząsnęła się i spytała:
„Co tam u niego? Całe lata się nie widzieliśmy..”
„Niestety nie żyje.. Zmarł jakiś czas temu..” Darren zwiesił głowę.
„Przykro mi to słyszeć.. to był taki dobry człowiek..” Mabbet odwróciła zasmuconą twarz w stronę okna, a po jej policzku popłynęła łza.
„Miło cię wspominał.. Bardzo mu pomogłaś… choć wasze pierwsze spotkanie nie było zbyt..”
„Hahaha..!! To prawda!! ” zaśmiała się cicho Mabbet ocierając oczy.
„Pokręcone są ścieżki losu..” dodała tajemniczo.
„Dziadek też czasem się zastanawiał, co by było gdyby tamtego dnia nie ukradł tej książki..”
„Jakie to dziwne..” powiedziała Mabbet.
„Czasem zły uczynek może być wprowadzeniem do pięknego życia..”
Darren poczuł się nieswojo pod jej badawczym wzrokiem.
Jednak przeczytała ten list.. Wie kim byłem… pomyślał kurcząc się w sobie.
„Blake mi opisał po krótce jak się spotkaliście.. W tym liście, wiesz..” powiedziała wyjmując z kieszeni kopertę.
„Jednak chciałabym usłyszeć pełniejszą wersję, od ciebie.”
„Dobrze.. Od czego by..”
„Od ziemniaków.” Przerwała mu Mabbet.
„Nie będziemy marnować czasu. Możesz skrobać ziemniaki i opowiadać, a ja zajmę się resztą obiadu..” mrugnęła do niego okiem jednocześnie podsuwając zydel i worek z ziemniakami.
„Dobrze” odparł chłopak, i wyjąwszy z kieszeni składany kozik zabrał się do pracy.
W zasadzie, gdyby chciał wszystko dokładnie opowiedzieć, to naskrobał by tych ziemniaków na cały tydzień i to dla całkiem sporej drużyny, dlatego skupił się na najważniejszych faktach.
Opowiedział o rodzicach, o zarazie i terminowaniu u dziadka. O nadziejach związanych z Familią, i o rozczarowaniu. A na koniec o strachu i ponownej nadziei.
Mabbet słuchała nie przerywając. Choć wolałby czasem, by zadała jakieś pytanie, wtrąciła słowo czy dwa. By poprowadziła jego opowieść. Jednak Chientropka po prostu słuchała. Pozornie zajęta przygotowywaniem posiłku jednocześnie co chwilę spoglądała na niego uważnie, jakby oceniając jego emocje czy reagując na niektóre wątki. Jej ogon poruszał się leniwie tam i z powrotem z dokładnością metronomu, tak, że Darren przyłapywał się na tym że zawieszał co jakiś czas swoją opowieść i zastygał w bezruchu wpatrzony niewidzącymi oczami w powolny ruch puszystego wahadła.
Jednak nawet wtedy Mabbet nie przerywała ciszy. Czekała cierpliwie, aż chłopak wznowi swoją opowieść.
Gdy skończył, obiad był gotów i razem usiedli do stołu.
Darren spojrzał w jej na wpół przymknięte, spokojne oczy i poczuł ulgę. Wygadał się. Zrzucił z duszy całe napięcie ostatnich lat. Szczerze i bez skrępowania przebrnął przez całe swoje dotychczasowe życie, nie bojąc się jednocześnie że ktoś go źle oceni czy zrozumie. Poczuł że może już zamknąć tamten rozdział i zacząć nowy. Lepszy. Zupełnie jak jego dziadek. Niezależnie od przeszłości, nadszedł czas by kreować przyszłość.
Mabbet siedziała naprzeciw z brodą opartą na splecionych dłoniach i patrzyła na niego. Lekki uśmiech przemknął jej po twarzy.
Co widziały jej oczy?
Darrena? Pogodzonego ze sobą chłopaka, pełnego determinacji i nadziei?
A może innego, bardzo podobnego młodzieńca, który stał kiedyś przed nią, z ukradzionym podręcznikiem pod pachą i z niecierpliwością oczekiwał na swoja pierwszą w życiu lekcję?
Cokolwiek to było, rozlewało się ciepłym uczuciem po całym ciele staruszki przywołując wspomnienia a jednocześnie napełniając ją nową energią.
„Smacznego!” powiedziała z uśmiechem.
„Czeka nas pracowite popołudnie!” dodała.
„Co będziemy robić?” pytał podniecony chłopak.
„Sprzątać..” powiedziała Mabbet.
Po twarzy Darrena przemknął cień rozczarowania.
„Musimy zrobić miejsce na drugi stół alchemiczny, wyciągnąć i poczyścić całą masę szkła i przyborów..” W miarę jak Mabbet wyliczała zadania jego uśmiech stawał się coraz szerszy.
„A przede wszystkim..” zawiesiła na chwilę głos zerkając z ukosa na chłopca który wyglądał jak by miał eksplodować – „ Przede wszystkim muszę sobie przypomnieć gdzie poupychałam wszystkie odczynniki..” dodała mrugając szelmowsko okiem.
Darren pałaszował obiad jak szalony, byle tylko jak najszybciej wziąć się do pracy.
Teraz, gdy otrzymał Falnę, nowe możliwości otwierały się przed jego oczami a on chciał wszystko już, teraz.. Natychmiast!!”


…***…


Incydent z łazienką jednak nie ominął uszu Devany. Na moje szczęście Bogini dobrze znała swój personel, i aż tak bardzo mi się nie oberwało, jednak..

„A Ty?!! Siedziałeś sobie cichutko jak myszka pod miotłą podczas gdy napalona dziewoja w rozchełstanej koszuli sprawdzała czy masz wodę wystarczająco mokrą!!!”
Devana stała w rozkroku na środku pustej sali i wręcz kipiała złością. Przysiągłbym, że światło wokół wyraźnie pociemniało i chłód ogarnął powietrze wokół nas.
„Ale.. co ja mogłem..” starałem się bronić, jednak umilkłem gdy tylko podniosła w górę rękę, bo jej palec wskazujący drżał, jakby tylko ostatkiem sił powstrzymywał się przed rozpętaniem jakiegoś lokalnego piekła na ziemi.
„Uspokój się.. Przecież nic się nie stało.. to tylko takie niewinne..” Ta sama dziewczyna która wyratowała mnie wtedy z opresji, starała się udobruchać Devanę, jednak jej głos cichł stopniowo, by w końcu zniknąć przytłoczony coraz głośniejszym zgrzytaniem zębami.
„Niewinne.. I niech tak zostanie. JASNE?!” Devana o mało nie wyszła z siebie.
Dziewczyny gorliwie skinęły głowami, jednak.. kątem oka zauważyłem, że ta, przez którą siedzieliśmy tu jak spłoszone trusie, zerknęła na mnie uśmiechnęła i puściła do mnie oko. Znów poczułem że się czerwienię.
„Wygląda na to że zbyt długo mnie nie było.” Powiedziała po chwili Devana, na szczęście już spokojniejszym głosem.
„Samowola i totalny brak dyscypliny. Czuję, że muszę bardziej się przyłożyć i naprowadzić was na właściwe ścieżki.” Powiedziała opierając ręce na biodrach. Dziewczyny tylko zerknęły po sobie i spuściły głowy.. No.. Prawie wszystkie. Wyraźnie czułem, że jedna para oczu wciąż jest utkwiona we mnie i z jakiegoś powodu czułem, że to oznacza.. kłopoty.

W sumie nie myliłem się. Nie dane mi było zakosztować luksusu w gościnnych pokojach restauracji „Cztery Kąty.” Jeszcze tego samego dnia wszystkie moje rzeczy zostały przeniesione na poddasze kuźni, do niedużego pokoiku z oknem wychodzącym na główną ulicę Reanore.
Na początku nie byłem zadowolony z tego, ze nasza mała drużyna się rozdziela.  Szczególnie nie napawał mnie optymizmem fakt, że musiałem nocować kątem u obcych ludzi.. Jednak gdy tylko poznałem Jansona i jego rodzinę, wszystkie obawy prysły jak bańka mydlana.
Kowal był.. Wielki. Całym sobą uosabiał wszystko, czego można by oczekiwać po kimś, kto kształtuje stal wedle swojej woli.
Wysoki, o pół głowy wyższy ode mnie, umięśniony prawie jak Iwan, z ramionami poznaczonymi bliznami od oparzeń na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby potężnej, wymagającej i surowej. Jednak wystarczyło że się odezwał, a cały dystans pryskał i miało się wrażenie, że to po prostu zwykły, rubaszny wuj który zwykł co jakiś czas odwiedzać naszą rodzinę. Jego ciepły, głęboki głos doskonale uzupełniał się z serdecznym usposobieniem i wystarczyła chwila żeby poczuć do niego sympatię. Klarysa, żona Jansona, była rumianą, korpulentną kobietą w średnim wieku, która idealnie pasowała do swojego męża. Gdy tylko mnie zobaczyła, przygarnęła do swojej obfitej piersi, wyściskała i stwierdziła że musi na szybko przygotować coś do jedzenia, bo „Biedaczyna zagłodzony, sama skóra i kości..”   Na nic zdały się moje protesty. Zanim się obejrzeliśmy, siedzieliśmy razem przy obfitej kolacji.
W miarę jak jedliśmy, Iwan zdał Jansonowi skróconą relację z naszych dotychczasowych przygód. Oczywiście z pominięciem co bardziej drastycznych scen, bo dzieci kowala jeszcze nie spały i bawiły się w najlepsze nieopodal.
Janson słuchał uważnie, od czasu do czasu zerkając na mnie spod oka i drapiąc się po brodzie. Na koniec stwierdził:
„Wdepnęliście w niezłe gówno.”
Spojrzeliśmy z Iwanem po sobie.
„Kto mógł przewidzieć..” zaczął Iwan, ale Janson przerwał mu skinieniem ręki.
„Wiesz jaki mam stosunek do Poszukiwaczy Przygód i tego całego burdelu związanego z Dungeonem.” Powiedział przymykając oczy.
„Jednak ktoś musi wyprostować sprawy w Lotril i okolicy, inaczej całą tą krainę czeka równie gówniana przyszłość..” dodał zwieszając głowę.
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć, jednak Janson nawet nie czekał na naszą reakcję. Opowiedział nam, jak to ostatnimi czasy w Reanore zaczęła panoszyć się dość duża grupa poszukiwaczy przygód związanych z jakąś podejrzaną Familią. Do tego wygląda na to, że zawarli przymierze z pachołkami Donalda Farta i powoli zaczęli przejmować władzę w przestępczym półświatku Reanore.
„Bandyci czują się bezkarni.. Tutejsza straż to zwykłe chłopaki, żaden nie ma Falny. Nie dają rady. Jedno co trzyma bandziorów w ryzach, to fakt, że Lord Ganesha na prośbę miasta przysłał kilka tygodni temu niewielki oddział średniopoziomowych strażników.. Ale oni tu nie będą stacjonować wiecznie. Tęsknią za Orario i swoimi rodzinami, więc fakt, że muszą tu siedzieć odbierają raczej jako karę a nie obowiązek.” Janson na chwilę się zamyślił.
Iwan jednak nie był szczęśliwy słuchając tych informacji.
„Wiesz Janson.. My tu nie przysli robić porządek w mieście, ino młodego podszkolić..” powiedział zerkając w moja stronę.
„Zdaję sobie sprawę” powiedział kowal.
„Ale nie trzeba być geniuszem by dostrzec, że nietypowe potwory w Lotril, dziwne małe Dungeony w ruinach, Fart i jego ludzie oraz bandyterka w Reanore są ze sobą powiązane. Nie ważne za który koniec sieci pociągniesz, zawsze tego samego pająka wypłoszysz..”
„Ino ze wiesz Janson.. Tyn pajonk to bydzie cholernie wielkie bydle, cienzkie do ukatrupienio a jesce może się okazać ze bydzie mieć ze sobom cołkiem pokaźne stado dziecek..”
„U kowala jak u fryzjera..” powiedział Janson jakby odbiegając od tematu.
„Ludzie przychodzą konia podkuć, wóz naprawić, kozik naostrzyć.. Siedzą i opowiadają.. Wiadomości się rozchodzą szybko, choć nie do końca dokładnie..”
„O co ci chodzi?”
„Podobno Nod Drumhold nie żyje.. Szlak do Rozstajów i dalej przestał być bezpieczny. W ruinach szaleją potwory a ludzie z tej tajemniczej familii bardzo się tymi ruinami interesują…”
„Przecież powiedziałem ci już co i jak..”
„Zgadza się, ale ja tylko powtarzam co ludzie mówią. Jaka jest ogólnie znana plotka..” Janson spojrzał na Iwana zaplatając ręce na piersiach.
„Mówią, że coraz bardziej niespokojnie robi się w Elfich siedliskach. Że krasnoludy opuszczają góry. A wszędzie gdzie coś złego się dzieje, tam gdzieś w tle przewijają się ludzie z tej dziwnej familii..”
Iwan tylko przygryzł wąsa w zamyśleniu. Dla mnie też z resztą informacje Jansona były jak kubeł zimnej wody. Jednak..
„Za daleko zaszliśmy.” Powiedziałem cicho.
Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę.
„Tak jak kiedyś mówiłeś Iwan.. Nie da się ochronić tylko jednej wioski. Musimy dowiedzieć się co się za tym wszystkim kryje i..” urwałem nie chcąc powiedzieć na głos tego, co cisnęło się na usta a co napawało mnie trwogą.
„I rozwiązać ten problem..” dokończył za mnie krasnolud. Zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że to może oznaczać wypowiedzenie wojny dużej Famlii. Dlatego też musieliśmy zebrać jak najwięcej informacji.
Wkrótce zapadła decyzja, że Iwan uda się do swojej starej wioski sprawdzić na ile plotki zasłyszane przez Jansona są prawdą i co tak naprawdę się za nimi kryje. Devana zobowiązała się popytać u znajomych i przekopać bibliotekę w poszukiwaniu wskazówek. A ja.. Ja pracuję w kuźni miechem.


…***…


„Diabli nadali francowatą lawinę…” gderliwe mamrotanie rozbrzmiewało co chwila spod wielkiej zaspy zalegającej w dolinie pomiędzy dwoma szczytami. Pośród sapania i marudzenia, niewielka na tle górskiego krajobrazu postać brnęła z trudem przez głęboki śnieg. Co chwilę zatrzymywała się, zdejmowała z ramion wielki, wypchany po brzegi plecak, by wspiąwszy się na niego wystawić głowę ponad śnieżne rumowisko i sprawdzić kierunek marszu. Jakieś pół kilometra dalej dolina rozszerzała się tworząc przestronny płaskowyż otoczony zewsząd górami. Cienka smużka dymu wznosząca się leniwie spośród śnieżnych pagórków służyła wędrowcowi za drogowskaz. Klnąc pod nosem na czym świat stoi podróżnik zszedł z plecaka i płazem szerokiego obusiecznego topora jak łopatą, ponownie zaczął torować sobie drogę. Powoli acz wytrwale, wyrzucając w górę i na boki tumany śniegu postać zbliżała się coraz bardziej do swojego celu. Po chwili zwałowisko skończyło się i oczom podróżnika ukazała się przestronna dolina, pośrodku której wznosiła się niewielka wioska otoczona palisadą i ostrokołem zbudowanym z zaostrzonych pali.  Otarłszy pot z czoła wędrowiec zarzucił topór na ramię i teraz już raźniejszym krokiem ruszył w kierunku na wpół otwartej bramy.
Jednak w miarę jak zbliżał się do palisady jego kroki stawały się coraz ostrożniejsze, a topór znów wrócił do gotowości bojowej. Tuż przed wejściem wędrowiec zdjął plecak i zostawił go przed bramą. Ostrożnie wszedł pomiędzy zabudowania. Jednak zamiast spodziewanego gwaru dobiegającego z domostw, przywitała go cisza. Skrzypienie śniegu pod butami były głośniejsze nawet od delikatnego świstu wiatru.
Jedynie w jednym, niewielkim domu blisko centrum wioski  widać było oznaki życia. Dym unosił się znad komina niosąc zapach pieczeni. W pewnym momencie drzwi się otwarły i stanął w nich stary, przygarbiony krasnolud. Długa, siwa broda zapleciona w dwa grube warkocze sięgała mu pasa. Łysa głowa błyszczała się jak naoliwiona i tylko skromny wianuszek rzadkich włosów tuż nad uszami okalał jego głowę.
 Otulony we włochatą niedźwiedzią skórę stał w drzwiach wpatrując się w przybysza.
„Włazis, cy dalij bydzies tu tak sterceć z tym toporym?” powiedział dość dziarskim głosem.
„Skoce ino po plecak..” odparł przybysz i już bez zbędnej ostrożności wrócił się pod bramę. Po chwili pojawił się z powrotem taszcząc wielki pakunek.
Z głuchym mlaśnięciem rzucił go na podłogę i rozłożył szeroko ręce. Rzucili się sobie w objęcia jak bracia którym długo nie było dane się spotkać. 
„No prose.. Iwan.. A te gupki mi nie dawali wiary jak zek im godoł ze przidzies.. Nic ześ się nie zmienił.” Stary krasnolud w końcu wypuścił druha z objęć i teraz w lepszym świetle oglądał go ze wszystkich stron.
„Ciebie tyz dobrze w zdrowiu widzieć Kursag. Ka som wszyscy?” spytał Iwan rozglądając się po chacie.
„Ni ma nikogo.. Ino jo zek się tu ostoł..” powiedział stary krasnolud zwieszając głowę.
„To gdzie sie stracili inni? Munit? Jarmen? Resta bandy?”
„Łodesli.. Wszystkie poszli do drugij kopalni.. Ino jo zek tu ostoł..”
„To strasne.. ostawili cie tu samego..” Iwan poklepał krasnoluda po ramieniu.
„Strasne nie strasne.. Jo tam się nawet ciesym. Banda bencfałów.. Godołek im ze przydzies, a łuni ze nie, ze tyś już dawno o nos zapomnioł..” Krasnolud gderał pod nosem jednocześnie mieszając warzechą w kotle.
„Kciołek ostać, cobyś nie był som jak przidzies..” do dał po chwili oblizując warzechę.
„Uuuhh..  Aleś tego nawarzył..” powiedział Iwan zaglądając mu przez ramię.
„Dyć zek wiedzioł ze idzies, to zek się postaroł.. Przeca głodnyś..” powiedział Kursag z uśmiechem.
„Skund wiedziołeś ze ide?” Iwan był trochę zdziwiony faktem, że stary krasnolud zdążył się przygotować na jego przybycie.
„Hehe.. teroz, jak tu nikogo ni ma jes tako cisa, ze twoje pomstowania spod lawiny dało się słyseć juz łod samego rana..” Kursag zaśmiał się rubasznie i walnął go w plecy.
„Heh..”stęknął Iwan siadając przy stole. Kursag wyjął z szafki dwie wielkie miski, postawił na stole i napełnił je gęstą krasnoludzką zupą.
„Musis mi wszystko opowiedzieć..” powiedział Iwan zabierając się do jedzenia.
„Ni ma się co spiesyć, momy cas. Po kosciak cujem ze bydzie zdrowo sypać.. Troche nom tu razem zyndzie..” powiedział krasnolud spoglądając za okno.
„Domy se rade.” Powiedział Iwan.
„Ino ze jes jedyn, za to cołkim spory problym…” powiedział cicho Kursag.
„Po pirsyk mrozak łoberwało się zboce i przisypało piwnicke.. Przidzie nom tu usknonć z pragnienio..” dodał smętnym głosem.
„Nicym się nie frasuj.” Powiedział Iwan, po czym sięgnął do plecaka. Brzęknęło szkło i na stole pojawiła się dość spora flaszka krasnoludzkiego spirytusu.
„Normalnie życie ratujes..” powiedział Kursag radosnym głosem, i z zadziwiającą dla jego wieku i przygarbionej postury prędkością rzucił się do kredensu. Po sekundzie dwie szklanki stały pełne na stole. Wystarczyły dwie kolejki, by szeroki uśmiech na twarzy starego krasnoluda oznajmił że  w pełni wrócił do życia.
Jednak jedna, drobna rzecz nie dawała mu spokoju.
„Iwan.. a ty.. ekhm.. wiela ik tam mos?” spytał jakby mimochodem, jednocześnie zerkając do plecaka.
„Na jakiś cas starcy” powiedział Iwan i zaczął wyjmować flaszki jedna po drugiej. Po chwili stół był pełen butelek, a plecak został prawie próżny. Na dnie walały się jedynie dwa bochenki czerstwego chleba, wielka wędzona szynka i trochę ubrań na zmianę.
„Widze ześ się dobrze zaopatrzył..” powiedział z uśmiechem Kursag.
„Nie byłem pewny co zastane na miejscu, to zek się przygotowoł..” Iwan wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
„W razie cego, to mom jesce to:” powiedział wyjmując z bocznej kieszeni plecaka zawiniątko, a w nim kilka wybuchowych pakunków.
Iwan zabrał je ze sobą na wypadek gdyby musiał się przebić przez zawaloną przez lawinę dolinę, jednak szczęśliwie nie musiał ich użyć, więc mógł je wykorzystać by utorować przejście do zasypanej piwniczki.
Gdy tylko uda się im uzyskać dostęp do zgromadzonych tam zapasów, zimowanie w górach nie będzie takie straszne.
Póki co, mogą spokojnie przygotować się na pogorszenie pogody, po czym Iwan wreszcie będzie mógł uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania.
Popołudnie zeszło im na dokończeniu butelki (coby nie zwietrzała) i przygotowaniu dodatkowego posłania. Gdy ciemność na dobre ogarnęła dolinę, obaj rozsiedli się wygodnie przy kominku. Kursag wytoczył z małej piwniczki ostatnią zachowaną beczułkę miodu pitnego którą trzymał na tą właśnie okazję. Zanim cokolwiek zaczął mówić o zajściach w wiosce, poprosił Iwana by ten opowiedział mu co się z nim działo od czasu, gdy ostatni raz krasnolud odwiedził swoją wieś.
Gdy Iwan dotarł w swej opowieści do niedawnych wydarzeń, Kursag wyraźnie się ożywił. Cieszył się jak młody chłopak gdy Iwan opowiadał mu o walkach i potyczkach. Zwłaszcza gdy usłyszał o ostatnich…
„Co zrobił?! Na prowde?! Hej!! Bydzies mieć pociechę z tego cłowieka..” powiedział z uśmiechem.
„Wszytcy bydemy..” dodał na koniec i podniósł puchar miodu by wznieść toast. Iwan podniósł swój pucharek i stuknęli się nimi lekko rozlewając kropelki złocistego napoju. Uśmiech na jego twarzy nie znikał gdy przed oczami miał zajścia z przed jego wyjazdu z Reanore.


…***…


Właśnie usiedliśmy do obiadu. Mieliśmy zarezerwowane specjalne miejsce w kącie sali niedaleko wejścia do kuchni, „żeby dziewuchy nie musiały tak gonić.”  Jak zwał, tak zwał. Moim zdaniem to bardziej Iwanowa podejrzliwość, ale nie będę się upierał.. Po sekretnym pokoju Drumholdów nawet najbardziej bezpieczne miejsce może okazać się potencjalną pułapką.
Obsługiwała nas ta sama dziewczyna, która przysporzyła mi tyle kłopotów.. Dowiedziałem się, że ma na imię Ilsa i że ma.. dwadzieścia pięć lat. Według tego co mi powiedziały jej koleżanki, miała trochę ciężkie życie i teraz jej odbija. Podobno nie przepuści żadnemu przystojnemu facetowi.. Niby mi to pochlebia, ale.. biorąc pod uwagę poprzednie reakcje ludzi, na wszelki wypadek nie będę się do niej uśmiechać. Niestety moja grobowa (chyba) mina nie przeszkodziła jej w podnoszeniu ciśnienia Devanie.
Bogini siedziała ponura, ze wzrokiem pozornie wbitym w talerz, ale jednocześnie rejestrowała każdy ruch naszej kelnerki. Aż czuć było jak krew w niej buzuje.
Ilsa nic sobie nie robiła z ciężkiej miny Devany. Uśmiech nie schodził jej z ust gdy nas obsługiwała. Na dodatek, jakimś trafem  guzik u jej bluzki miał identyczne tendencje do odpinania się co u Devany. Zwłaszcza, że Ilsa była ciut lepiej obdarzona niż bogini…
Devana tylko zgrzytała zębami gdy Ilsa pochylała się nad naszym stolikiem uzupełniając kufel Iwana. Czynność niby niewinna, ale powodowała że jej dekolt ( patrz guzik..) znajdował się wtedy dokładnie przed moją twarzą, więc nawet choćbym nie chciał to..
„Ilsa.. Idź na zmywak proszę cię i nie prowokuj mnie więcej, bo nie ręczę za siebie…” wycedziła Devana gdy któryś raz z kolei piersi Ilsy znalazły się tuż przed moimi oczami.
„Wcale cię nie prowokuję..” odparła dziewczyna.
„Przecież dobrze wiesz że nie jestem lesbijką..” dodała, i z ledwością uniknęła rzuconego przez Devanę widelca.
„Auuu!!!” krzyk z sąsiedniego stolika odwrócił naszą uwagę od Ilsy.
Dosłownie chwilę później rozwścieczony klient z widelcem w dłoni i dwoma osiłkami po bokach pojawił się przy naszym stoliku.
„CO TO MIAŁO ZNACZYĆ DO CHOLERY?!!” ryknął wymachując widelcem.
Niestety „Ryknął” to tylko przenośnia, bo jego piskliwy głos śmiesznie kontrastował z całkiem słuszną posturą.
„JAK ŚMIESZ PRZERYWAĆ MI MOJE ZARĘCZYNY TĘPA IDIOTKO!!” kontynuował falsetem prawie że wychodząc z siebie.
Rozejrzeliśmy się trochę skonsternowani i dostrzegliśmy, że przy sąsiednim stoliku faktycznie mogło właśnie dochodzić do jakiejś.. ceremonii.. czy coś.. Dość dystyngowanie wyglądająca kobieta siedziała za stołem a przed nią, w maleńkim pudełeczku błyszczał w świetle świecy jakiś klejnot.
„Ooch .. Najmocniej pana przepraszam..” zaczęła Devana.
„W DUPE SE WSADŹ TE PRZEPROSINY!!!!” gość aż kipiał złością.
„JA SIĘ TU HAJTAM TY DURNA KROWO!!.. Ek…   up ..    um…  !!!!!!!!!”
Niestety nie był jedynym któremu brakło nerwów..
Cała sytuacja podgrzała mi krew wystarczająco żebym stracił panowanie nad sobą. Klient zatrzymał się pod ścianą trzy stoliki dalej w pozycji której pozazdrościł by mu utalentowany cyrkowiec.
Dwaj ochroniarze stali przez chwilę z rozdziawionymi gębami, po czym rzucili się zbierać z ziemi swojego szefa.
Przy wtórze jęków i pomstowań wreszcie udało im się postawić go na nogi. Co prawda walnąłem go z otwartej dłoni, jednak jeszcze zbyt dobrze nie kontroluję swojej siły. Oprócz czerwonego policzka miał trochę .. ekhm.. przekrzywiony.. nos i podpuchnięte, przekrwione oko..
Cholera.. Nie jest dobrze.. pomyślałem przeklinając jednocześnie swoją głupotę. Da domiar złego, kobieta z którą tamten siedział przy stoliku podeszła do niego i powiedziała:
„Wiesz Euzebiuszu.. Przeszło mi przez głowę, że jeśli w gniewie w taki sposób traktujesz Boginię, to wolę nie sprawdzać na sobie jak potraktowałbyś taką zwyczajną kobietę jak ja..” po czym włożyła mu do kieszonki surduta pierścionek i dostojnym krokiem opuściła restaurację.
„Yyyyyjjj..” jęknąłem cicho na ten widok.
„Tyyy… tyyy.. TYYY!!!!” podtrzymywany przez ochroniarzy klient aż się ze złości zapowietrzył. Wyciągnięty paluch drżał wycelowany prosto pomiędzy moje oczy.
„Zap.. Zapłacisz.. ZAPŁACISZ MI ZA TO!!!” krzyknął gdy wreszcie furia pozwoliła mu wykrztusić kilka słów.
„Nie trzeba było obrażać mojej Bogini..” odpowiedziałem starając się jakoś wybronić.
„ZAATAKOWAŁA!! ZNISZCZYŁA ZARĘCZYNY!!” krzyczał o mało nie wychodząc z siebie.
„Przecież przeprosiłam.. to był wypadek..” zaczęła znowu Devana, jednak klient kompletnie ją zignorował, za to znów zwrócił się do mnie:
„A ty… ty..  NIKT nie będzie bezkarnie atakować Euzebiusza Goldburga.” Wycedził przez zaciśnięte zęby znów grożąc mi palcem.
„Żądam satysfakcji.” Dodał na cały głos.
Rozmowy na sali ucichły. Do tej pory klienci z rozbawieniem obserwowali całe zajście, jednak teraz wyglądało na to, że wszyscy z uwagą czekają na dalszy ciąg.
„O co mu chodzi?” mruknąłem półgębkiem do Iwana który siedział tuz obok mnie i wyraźnie dobrze się bawił.
„Chyba cie wyzwoł na pojedynek cy coś..” odparł półgłosem Iwan pomiędzy kęsami pieczystego.
„Ale jak się nie kces bić, to go mozes przeprosić.. tak zek kasik wycytoł w jakijś ksionzce.” dodał po chwili zastanowienia.
„Przeprosiny. Mnie. Nie. Satysfakcjonują.” Wychrypiał cały czerwony z wściekłości Euzebiusz. Jego palec wciąż celował w mój nos. Ciężko dyszał i aż kipiał rządzą zemsty.
„Jak sobie chcesz..” odparłem w końcu wzruszając ramionami.
Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem o co chodzi z tym pojedynkiem, ale facet podniósł mi zdrowo ciśnienie. Owszem, mogłem zrozumieć że się zdenerwował gdy rzucony przez Devanę widelec walnął go w potylicę w trakcie oświadczyn, ale jego reakcja była co najmniej przesadzona. Do tego nie dość że obraził Devanę, to jeszcze sprawiał wrażenie że ma się za kogoś lepszego od innych. Więc skoro tak bardzo chce się bić to...
„O ósmej na małym rynku. Jak się nie stawisz, moi ludzie cię znajdą i przywloką za szmaty.” Spojrzał na mnie z wyższością i wciąż podtrzymywany przez swoich pachołków udał się do wyjścia.
„Blake.. Nie wiem co powiedzieć.. tak mi głupio..” Devana wyglądała na trochę roztrzęsioną. Na szczęście Ilsa zniknęła na zapleczu jak tylko zaczęła się ta heca z widelcem. Nie wiem co by się działo, gdyby Devana wciąż miała ją w zasięgu wzroku. Ale to w sumie nie jej wina.. No.. nie tylko jej. Jednak szukanie winnych odeszło na dalszy plan.
„O co chodzi z tym pojedynkiem?” spytałem gdy usiedliśmy, a reszta klientów zajęła się swoimi talerzami.
„Nie mam pojęcia.. Pierwsze słyszę o czymś takim..” powiedziała Devana. Iwan tylko wzruszył ramionami. Na szczęście druga kelnerka słyszała naszą rozmowę i gdy przyniosła nam drinki przy okazji rzuciła trochę światła na całą sprawę.
Ostatnie wydarzenia w Reanore powodowały, że wśród mieszkańców zaczęły narastać napięcia i wkrótce straż przestała dawać sobie radę. Grupa poszukiwaczy przygód przysłanych przez Lorda Ganeschę do utrzymania porządku w mieście nie miała szans zapobiec wszystkim incydentom. Zamiast bez końca patrolować wszystkie uliczki i rozdzielać walczących postanowili, że ustanowią prawo do pojedynków. Rada miasta przyklepała ten pomysł, i wkrótce prawo zaczęło obowiązywać. Na miejsce pojedynków wyznaczono placyk nazywany Małym Rynkiem, i o ósmej wieczorem w razie potrzeb odbywały się tam pojedynki pomiędzy zwaśnionymi stronami. Dzięki temu, nie dość że mocno spadła liczba przypadkowych bójek, to jeszcze miasto zapewniło obywatelom wieczorną uciechę. Oczywiście wszystko odbywało się w asyście straży i sanitariuszy z domu uzdrowień, więc uczestnikom pojedynku nie groziło że skończą w rynsztoku z nożem w plecach.
Jak do tej pory wszystko wyglądało całkiem dobrze. Skoro pojedynki są nadzorowane przez straż, nic złego nie powinno mieć miejsca. Podziękowaliśmy za wyjaśnienia, Devana trochę ochłonęła i przeprosiła za to że dała się ponieść emocjom. Pod koniec obiadu znów pojawiła się Ilsa, ale tym razem jej zachowanie nie miało żadnych zastrzeżeń. Co prawda nic nie powiedziała, ale po jej minie widać było że czuje się winna.
Trochę zaniepokoił mnie fakt, że od sąsiednich stolików zaczęły mnie dobiegać dziwne strzępki rozmów. Co prawda nie byłem zaskoczony tym, że rozmawiają na nasz temat.. W końcu jeszcze przed chwilą byliśmy w centrum uwagi całej sali.. Ale wyłowione słowa typu „..biedny chłopak..” „ ..a taki przystojny..” czy „..wielka szkoda..” zaczęły zasiewać we mnie ziarno niepokoju. Gdy kelnerka zjawiła się znowu by pozbierać puste naczynia, spytałem ją o to.
„Przepraszam, ale .. dlaczego wszyscy patrzą na mnie tak, jakby było im mnie żal..?”
„Och.. Goldburg jest bogatym kupcem.. Na pewno wynajmie jakiegoś zawodowca żeby walczył w jego imieniu..” powiedziała z uśmiechem.
„To tak można?” spytałem zdziwiony.
„Zasady pojedynków są dość.. luźne..” odparła dziewczyna.
„Generalnie nie wolno używać magii pod żadną postacią, magicznych przedmiotów ani broni miotanej.. Jednak cała reszta zależy od tego jak strony się dogadają..”  dodała gwoli wyjaśnienia.
Jej słowa spowodowały ze ciarki przeszły mi po plecach. Devana w szoku otwarła szeroko usta. Wynajmie zawodowca.. te słowa właśnie odbijały się echem w mojej głowie. Ja, niedoświadczony młokos kontra zaprawiony w boju zawodowiec.. Spojrzałem w przerażeniu na Iwana, ale ten tylko znów wzruszył ramionami i zajął się swoją pieczenią.
„Nie powinieneś się tym tak przejmować.” Powiedziała Ilsa przechodząc obok naszego stolika.
„Jeśli to, co mówiła nam o tobie Devana jest choć w połowie prawdą, to na pewno sobie poradzisz.” Dodała z uśmiechem. Na szczęście tym razem nie było w jej zachowaniu żadnego erotycznego podtekstu, więc Devana nie miała powodów do złości. Mało tego. Sama dała się ponieść emocjom.
„Właśnie!” podchwyciła bogini. „Dasz sobie radę! Co w tym mieście może być gorsze od kościanego golema?” powiedziała głosem pełnym emocji.
Niby z jednej strony dodała mi tym otuchy, ale z drugiej.. coś za łatwo jej przyszło zaakceptować fakt, że jej dziecko, o które tak podobno się martwi, będzie brało udział w jakimś pojedynku…
Albo jest tak pewna moich umiejętności, albo nie może się oprzeć okazji do dobrej rozrywki. Albo jedno i drugie.. w różnych proporcjach.. przeszło mi przez głowę. Jakkolwiek wyglądała ta sytuacja, jeszcze jedna sprawa nie dawała mi spokoju.
„Najgorsze jest to, że mieliśmy się nie rzucać w oczy, a tu na trzeci dzień od naszego przyjazdu robimy z siebie show ..” kręciłem głową zły na siebie za swoją pochopną decyzję.
„Nie da się tego jakoś odkręcić?” spytałem patrząc z nadzieją na moich towarzyszy.
Z pomocą przyszła mi.. znowu Ilsa.
„Mleko się rozlało i nic nie odwróci uwagi Reanore od ciebie. Ale masz wybór. Jeśli chcesz tego uniknąć – wyjedź z miasta. W innym przypadku – po prostu skop im dupy. Chcesz żeby mówili o Familii Devany jako o Bohaterach czy bandzie tchórzy?”
„Nie wiem czy wiesz, ale to wszystko Twoja wina!!” Bogini aż się uniosła ze złości.
„Uhm.. Ciekawe.. Ja robiłam tylko to, do czego każda kobieta jest wręcz stworzona. Ty, jako Bogini powinnaś bardziej panować nad sobą, a nie zachowywać się jak rozwydrzona nastolatka której kumpela podrywa chłopaka..” Riposta Ilsy wypowiedziana trochę kpiarskim tonem chyba trafiła w czuły punkt, bo Devana aż się gotowała ze złości, jednak duma nie pozwoliła jej znów eksplodować.
„Poza tym..” kontynuowała dziewczyna „ ..albo ci się refleks przytępił, w co szczerze wątpię, albo celowo nie trafiłaś w mój zadek. Osobiście stawiam na to drugie, bo raczej wątpię żebym z tej odległości zdołała uskoczyć..” Ilsa nie mogła się powstrzymać przed wbiciem następnej szpilki.
„Ilsa.. ja cie proszę nie prowokuj, bo ..” Devana nie dokończyła, bo Ilsa oparła się obiema dłońmi o blat i pochyliła nad stołem, tak, że jej twarz znalazła się na wprost Devany.
„Wiesz że cię szanuję Devana, więc mi nie groź. Starczy poprosić.” Powiedziała cichym głosem.
„Jednak pomimo wszystkich swoich licznych wad nie jestem głupia.”
Devana patrzyła jej w oczy, ale chyba zaczęła się uspokajać, bo wyraz jej twarzy zelżał a oczy stały się bardziej.. szkliste..?
„Obie wiemy jakim dupkiem jest Goldburg. I obie wiemy co się działo przy tamtym stoliku. I obie wiemy, że w zasadzie uratowałaś dziewczynie przyszłość.” Ilsa patrzyła bogini w oczy, ale tym razem pomiędzy nimi nie było ani cienia rywalizacji czy złości.
„Mam nadzieję.. Nie. Jestem pewna, że ten skurwiel wreszcie dostanie na co zasłużył..” dokończyła Ilsa i obie spojrzały na mnie.
„E.. a co ja niby takiego zrobi..” nie zdążyłem dokończyć.
„Zmieniłam zdanie. Mamy przerypane.” Powiedziała Ilsa patrząc na mnie, tym razem z rozczarowaniem. A Iwan o mało nie udławił się kurczakiem.
„Chodź tu chłopcze.. Wszystko ci narysuję..” powiedziała Ilsa protekcjonalnym tonem i pociągnęła mnie za kołnierz.
Nim zdążyłem zaprotestować, jej twarz znalazła się dosłownie o centymetry od mojej.
„Ty.. (tu dotknęła palcem mojego nosa) masz skopać rzyć ( pokazała na swoją pupę) dupkowi którego przed chwilą obdarowałeś ( wykonała udawany zamach ręką) najpiękniejszym plaskaczem jakiego w życiu widziałam.” Powiedziała, wolno cedząc słowa i wskazując kciukiem za siebie, na drzwi za którymi zniknął Goldburg ze swoją świtą. Cmok. Jej usta ułożyły się w wirtualny pocałunek, po czym dziewczyna puściła mój kołnierz pozwalając mi opaść na krzesło.
Pełen złych przeczuć zerknąłem na Devanę, potem na Iwana, ale oboje mieli takie jakby.. neutralne .. miny.
Coś czuję że mimochodem zostałem wplątany w jakieś lokalne rozgrywki o których kompletnie nie miałem pojęcia.
Jedno co mi pozostało, to poczekać kilka godzin aż w końcu przyjdzie pora pojedynku.
Trochę się tego obawiałem.. Zwłaszcza informacji o wynajęciu Zawodowca.. Ale gdy spytałem Iwana co dalej, ten zbył mnie słowami:  „Pamintoj.. To nie lochy .. Zwycajne ludzie. Lepij go nie ubij..” po czym poszedł do stajni przygotować się na jutrzejszą podróż.
Nie wiedząc co ze sobą począć poszedłem zwiedzać miasto.
Mijałem małe sklepiki i stragany z różnościami, przypadkiem zaplątałem się na wykwintne osiedle skąd wyprowadzili mnie uprzejmi, acz stanowczy ochroniarze.. na koniec moje stopy powiodły mnie nad przepływającą przez Reanore rzekę.
Po zgiełku miasta i tych wszystkich nowych doznaniach,  wyludniony brzeg niewielkiej rzeki przepływającej przez miasto był dla mnie jak ostoja spokoju. Znalazłem parę płaskich kamieni i puściłem nimi kilka kaczek przez wodę, gdy wtem wyczułem czyjąś obecność. Błyskawicznie rozpoznałem aurę.
„Ilsa..” powiedziałem, raczej stwierdzając fakt niż zadając pytanie.
„ .. to ja..” odparła dziewczyna wyłaniając się z mroku.
Po tych wszystkich zajściach, zaczynając od wanny, na pojedynku kończąc nie wiedziałem jak właściwie powinienem ją traktować.
Zwłaszcza, że była o siedem lat starsza ode mnie, bardziej doświadczona.. bardziej…
„Devana to wspaniała kobieta..” zaczęła rozmowę siadając obok mnie na kamienistym brzegu niewielkiej rzeki. Podkurczyła kolana i oplotła je ramionami, wspierając na nich brodę.
„Bogini..” dodałem, jednak Ilsa wręcz zmroziła nie wzrokiem.
„Kobieta. Zapamiętaj to sobie.” Powiedziała patrząc mi w oczy. Kiwnąłem głową akceptując jej reprymendę i oczekiwałem na to, co przyniesie dalszy ciąg.
„Niczym się od nas nie różnią..” powiedziała po chwili milczenia, spoglądając w toń rzeki.
„Ich nieśmiertelność może być zarówno nagrodą jak i karą. To dotyka każdego z nas, choć ich jednak bardziej..” dodała, w dalszym ciągu obserwując ciemne fale.
„Bardziej..” powtórzyłem za nią szeptem.
„Wiesz.. Obserwowanie jak ukochane dzieci umierają ze starości to nie jest najfajniejszy okres w życiu rodzica.. czy boga..”
Spojrzałem na nią, ale Ilsa tylko patrzyła w toń, nie odrywając wzroku od płynącej wody.
„Nimfomanka..”
„Że co?”
„Nimfomanka.. Tak ci powiedzieli..”

Nie wiedziałem co odpowiedzieć..
„Zdaję sobie sprawę… Wiem że..’” Ilsa przez chwilę jakby była zamknięta w swoich myślach.
„Zawsze chciałam wieść spokojne życie.. Miałam rodzinę. Siostrę..” Przerwała na chwilę zastanawiając się co.. a może czy powiedzieć…
„Była śliczna, wesoła, wszyscy ja kochali..”
„Byłyście blisko..”
„Nienawidziłam jej.. Była we wszystkim lepsza.. Młodsza. Mądrzejsza.  Ładniejsza. Odbierała mi każdego chłopaka jakiego miałam…” Ilsa w dalszym ciągu patrzyła w rzekę.
„Nie umiałam pływać. Pewnego razu wpadłam do rzeki i nie mogłam wyjść. Myślałam że to koniec, a wtedy..” po jej twarzy pociekły łzy.
Po chwili ogarnęła się i kontynuowała opowieść.
„Malena zjawiła się na brzegu i wyciągnęła mnie z topieli…”
„Uratowała ci życie..”
„Raczej ośmieszyła… Woda tam sięgała mi raptem do piersi…”
Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, ale Ilsa kontynuowała swoją opowieść.
„Nawet nie wiedziałam ze ona też nie umiała pływać.. Ale wskoczyła do wody mimo strachu i pomogła mi wyjść..”
„Więc co się stało?”
„Zmarła podczas zarazy sześć lat temu..”
Zasępiłem się. Przypomniała mi się opowieść Darrena.. Jego rodzice odeszli w tym samym czasie i podobnych okolicznościach.. Może nawet oboje pochodzili z tej samej wioski? Jednak nie odezwałem się. To nie był dobry moment. Ilsa wciąż patrzyła w nurt rzeki a po jej policzkach spływały łzy.
„Wtedy się zmieniłam.. Podrywałam wszystkich fajnych chłopaków jacy mogli by podobać się mojej siostrze.. Jakby.. robiłam to za nią.. po jakimś czasie weszło mi to w nawyk.” Ilsa otarła łzy i spojrzała na mnie.
„Przepraszam za tamto.. potraktowałam cię okropnie..”
„Nie szkodzi.. Sam mogłem lepiej się zachować..”
„Niby jak..?” Ilsa uśmiechnęła się przez łzy.
„Nooo.. kazać ci przestać..?”
„Naprawdę? Zrobiłbyś to?” spytała  przysuwając się do mnie z takim samym uśmiechem, z jakim przywitała mnie wtedy w łazience. Jej guzik, jakby na zawołanie poddał się, powodując, że jej piersi o mało nie wyskoczyły z bluzki. Wyciągnąłem rękę by ją powstrzymać, jednak zamiast tego, trochę wbrew sobie, objąłem ją ramieniem i mocno przytuliłem. Czułem zapach jej włosów i mokre łzy spływające z jej policzków wprost na moją pierś. Jej ciałem wstrząsnął szloch, a po chwili objęła mnie ramionami i rozpłakała się na dobre.
Nawet nie starałem się jej uspokoić. Głaskałem jej włosy delikatnie czekając aż się wypłacze. Po chwili Ilsa zebrała się w sobie i odsunęła ode mnie. Ocierała rękawem oczy pociągając nosem.
„Cholera..” zakląłem pod nosem.
„Nie.. nic nie szkodzi.. to moja wina..”
„Chodzi mi o to że ..” Ilsa podniosła na mnie swoje zapłakane oczy..
„Hm?”
„Noo.. Wiesz.. Powinienem dać ci chusteczkę, ale zdążyłem się w nią wysmarkać a nie mam drugiej..”
Uderzyła mnie lekko w ramię, a na jej twarzy znów zagościł promienny uśmiech.
„Nie szkodzi” odparła ze śmiechem i wytarła oczy w mój rękaw, po czym donośnie wydmuchała nos.. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
Siedzieliśmy tam jeszcze chwilę, opowiadając sobie co zabawniejsze historie z życia wzięte, gdy wtem zegar na wierzy ratusza wybił dziewiętnastą.
Wesoły nastrój natychmiast mnie opuścił. Uświadomiłem sobie że za godzinę mam pojedynek, a wcale nie jestem gotowy. Ilsa od razu dostrzegła zmianę nastroju. Również spoważniała spoglądając jednocześnie w stronę centrum miasta.
„Boisz się?” spytała cicho.
„Tak.. Nigdy nie wiadomo co się stanie..”
„Devana cały czas opowiada o tobie.. Jaki jesteś silny, odpowiedzialny, mądry..”
„Gdybym był mądry i odpowiedzialny, to bym się w to nie wpakował…”
„To my cię w to przypadkiem wpakowałyśmy..”
„Nie.. no jak niby..”
„Devana jest zawsze taka opanowana i .. zimna. Czasem nawet zdaje się być.. wyrachowana…”
„Nie.. wcale.. przecież..”
„Oh… Wiesz że jej familia to była grupa łowców?”
„Tak.. Mówiła.. Sama tez dobrze z łuku strzela..”
„Z prawie dziesięciu metrów nożem przybiła do ściany szczura tak, że ten nawet nie pisnął a żaden klient na sali się nie zorientował…”
„Więc ona..”
„To chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów gdy okazała jakieś emocje…” Ilsa spojrzała na mnie z powagą.
„Jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie.. ale w zasadzie to właśnie ją starałam się sprowokować…”  Ilsa znów zapatrzyła się w toń rzeki.
„Devana.. Gdy jej Familia przepadła, załamała się. Ze wszystkich sił starała się nie angażować i pozostawać zupełnie neutralna. Była wspaniałą kobietą, świetną szefową i przyjaciółką.. jednak jej serce zdawało się być martwe.”
Bezwiednie włączyłem swoje skupienie i zerknąłem w aurę Ilsy.. Fala ciepła i serdeczności emanowała z serca dziewczyny. Wręcz namacalna miłość pulsowała z każdym słowem, z każdą myślą Ilsy.
„Przygarnęła mnie.. Zaakceptowała.. Pokochała.. Traktowała jak .. czasem krnąbrną .. córkę. Dała mi szansę. Jest dla mnie jak.. Jak druga matka…”
W jej oczach znów pojawiły się łzy.
„Malena  była oczkiem w głowie naszej matki.. Gdy zmarła, mama nie mogła się pogodzić z jej śmiercią.. Do końca obarczała mnie winą za jej brak..” Dziewczyna spuściła wzrok.
„Przepraszam..” powiedziała po chwili znów spoglądając mi w oczy.
„Nie powinnam obarczać cię swoimi problemami tuż przez pojedynkiem.”
„Coś mi się wydaje, że gorzej i tak być nie może..” odparłem zwieszając głowę. Zdałem sobie sprawę, że wpakowałem się w coś, nad czym nie mam kompletnie żadnej kontroli. W dodatku świadomość że prawdopodobnie będę musiał się zmierzyć z zaprawionym w walce zawodowcem napawała mnie lękiem..
„Mówiłam przecież że Devana jest niezrównaną łowczynią..” Ilsa spojrzała mi z powagą w oczy.
„No tak, ale co to ma..”
„Gdyby rzeczywiście chciała mi wbić ten widelec w  zadek, w tej chwili nie gadałabym z tobą, tylko cyrulik dłubał by mi w tyłku pęsetą wyjmując połamane zęby..” powiedziała spoglądając na mnie znacząco.
„Myślisz że ona specjalnie..”
„Myślę, że ktoś w końcu musi utrzeć Goldburgowi nosa i skopać to jego wredne kupieckie dupsko!” Ilsa aż kipiała złością.
„Ale tak w zasadzie to czym on wam zaszedł za skórę?”  Spytałem trochę zdziwiony takim obrotem sprawy.
„To długa historia a ty nie masz zbyt wiele czasu..”
„Może choć skróconą wersję..
 „Eh.. Jak chcesz..” powiedziała Ilsa i zamyśliła się na chwilę, by poukładać w głowie co ważniejsze wątki. Gdy zaczęła opowiadać, pomału zacząłem rozumieć ostatnie wydarzenia.

…***…


„Teraz rozumiesz?” spytała Mabbet zerkając na Darrena.
Chłopiec skinął głową i ostrożnie zamieszał składniki.
„Już łatwiej robić ładunki wybuchowe..” powiedział, a krople potu zrosiły jego czoło z przejęcia.
„Hihihi.. co racja to racja..” powiedziała chientropka, a jej ogon zafalował wesoło.
Patrzyła jak Darren mieszał ostrożnie składniki po czym powąchał dymek unoszący się znad kolby.
Skrzywił się lekko i wziąwszy jeszcze szczyptę sproszkowanych skrzydeł błękitnego Papilionu dosypał je do kolby.
Mabbet była o krok by mu przerwać. Tego nie było w przepisie Nahzy.
Minimalny błąd w proporcji składników mógł zamienić potężną miksturę w śmiertelną truciznę.
Jednak ten zapach.. Jej wyczulony na zapachy nos, odziedziczony po bardzo dalekich, psich przodkach powiedział jej że to chyba.. dobra decyzja.
Podczas mieszania mikstura kilkukrotnie zmieniła kolor, by  w końcu z cichym pyknięciem pojedynczego bąbelka ustabilizować się.
Darren wyjął szklaną pipetę z kolby i zanim Mabbet zdążyła go powstrzymać – oblizał ją sprawdzając smak.
„Myślę że będzie dobrze.” Powiedział robiąc miejsce przy stole alchemicznym.
Mabbet podeszła i powąchała, po czym nabrała na patyczek kropelkę płynu i spróbowała.
Znajomy, choć trochę bardziej intensywny dreszcz przebiegł jej po karku.
Tak… Chłopak nie dość że świetnie poradził sobie z przepisem, to jednocześnie był w stanie lekko go udoskonalić..
Niesamowite.. pomyślała Mabbet spoglądając na niego z uznaniem.
„Jest doskonała..” pochwaliła go kładąc mu dłoń na ramieniu.
„Dziadek byłby z ciebie dumny.” Dodała z uśmiechem.
„Czy… no wiesz.. mogę..” troszkę głupio było się jej pytać, ale Darren w lot złapał o co jej chodzi.
„Oczywiście. To Jej przepis, więc jestem.. nie. Wszyscy jesteśmy jej dłużnikami.. Poza tym jestem pewien że do tej pory i tak sama na to wpadła..” powiedział Darren zdając sobie sprawę że Mabbet chciała się zapytać o możliwość udostępnienia tej modyfikacji.
„Dziękuję. Zaraz do niej napiszę i poślę naszą zaufaną sowę z wiadomością..” powiedziała Chientropka ze szczęściem w oczach.
Darren skinął głową i zajął się rozlewaniem mikstury do specjalnych fiolek z hartowanego szkła, również własnej produkcji.
Ostatnie czego poszukiwaczowi przygód trzeba, to utrata ratujących życie fiolek podczas zwykłego upadku. Dlatego skupił się na wzmocnieniu fiolek, tak, by nie ulegały tak łatwo stłuczeniu przy byle uderzeniu. Niestety przez to że ścianki były nieco grubsze, w środku mieściło się ciut mniej płynu, dlatego tak się cieszył gdy udało mu się trochę wzmocnić jego działanie.
Jednak by to miało sens, musi porozmawiać z jakimś zręcznym kowalem na temat holderów.
Iwan mówił że mają jakiegoś zaufanego w Reanore, więc.. będzie musiał trochę poczekać.
Jednak i bez tego jego fiolki wytrzymują upadki z większych wysokości więc sukces, choć połowiczny, i tak grzeje jego serce.
Zwłaszcza, że nareszcie nie ma żadnych wątpliwości. Żadnych obaw.
Nareszcie jest pewien, że to co robi jest w stu procentach słuszne i służy dobrej sprawie.
Nareszcie znalazł swój cel i drużynę która jest warta zaufania.
Korkując starannie fiolki przed jego oczami stanęli przyjaciele.. Devana, jego Bogini. Iwan, potężny krasnolud i Blake. Człowiek który mu zaufał.

Właśnie. Blake. Ciekawe co teraz u niego.. przeszło mu przez myśl gdy korkował ostatnią fiolkę.


…***…


Gdy Devana zobaczyła mnie idącego razem z Ilsą zmarszczyła brwi, jednak tym razem nie dała mi odczuć swojej dezaprobaty. Bez słowa wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę placu otoczonego gęsto przez gapiów.
Ludzie rozstępowali się przed nami, a w miarę jak nas dostrzegali, ich rozmowy cichły przeradzając się w nerwowe szepty. Dosłownie chwilę po tym jak przerwaliśmy krąg ludzi otaczający mały rynek, ściszone głosy rozlały się szeroką falą, by po chwili przerodzić się w gwar stawianych zakładów.
„Dwadzieścia na Gladiatora!!”
„Sto na Goldburga!!”
„Pięć stówek na małego!”
„Pogięło cię dziadek? Tylko stracisz kasę..”
„Raz się żyje, a że mało mi tego zostało, to mi nie żal.. Jak mały wygra to pojadę se do sanatoryum..”
„Dwie stówy na Tytana!!”
„Eh.. to staje się nudne.. Jak nikt nie postawi na młodego, to wygrani tylko stracą na opłatach…” Gnom który przyjmował zakłady tylko kręcił głową.
„Topór na Blake`a.”
Niski krasnoludzki głos mógł z łatwością zniknąć w głośnym gwarze głosów obstawiających zakłady, jednak spowodował, że nagle zapadła.. trochę nerwowa.. cisza.
„Iwan. Czy ty wiesz co robisz?” spytał gnom półgłosem, cichym, ale na tyle wyraźnym, żeby wszyscy słyszeli.
„Nadyć godom. Mój topór na Blake`a.” Iwan zdawał się być niewzruszony.
„Topór.. topór.. Ale ile to niby ma być?” mamrotał nerwowo gnom nie wiedząc co z tym począć.
„Posłać po rzeczoznawcę!!” rozległo się w tłumie, a zaraz po tym stawki w zakładach poszybowały pod sufit.
Wszyscy którzy znali Iwana wiedzieli że jego topór jest wart majątek, dlatego wietrząc łatwy zysk rzucili się przebijać stawki jeden przez drugiego.
„Eeee… Iwan.. Czy z tobą wszystko w porządku?” .. spytałem pełen niepokoju.
„Noba..!! Cóz mo być nie tak?”
„Postawiłeś topór.. A co jak przegram?”
„To zanim go łoddom, łobetne ci nim głowe..” powiedział krasnolud mrugając okiem i popychając mnie do przodu.
Pełen niepokoju pokonaliśmy ostatnie metry do niedużego placyku otoczonego ciasno przez ludzi i stragany.
Gdy rozejrzałem się w koło jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Zwykła ludzka, płytka chciwość. Chęć zarobienia nawet jednego valis prowadziła  ludzi do najróżniejszych pomysłów.
Wszędzie wokół widać było poupychane stargany z przekąskami, pamiątkami czy nawet zwyczajnie z mięsem czy warzywami. Każdy liczył na to, że przy okazji festynu zarobi parę groszy.
Do tego dosłownie w każdym nie zajętym oknie widać było ogłoszenie typu: „Okno z widokiem na plac – 50 val/os”
„Balkon do wynajęcia – 100 val/godz.”
„Drugie piętro!! Widok przez lufcik!! Jedyne 30 valis!!”
Sądząc po ilości ludzi okupujących okna i balkony okolicznych kamienic musiał to być niezwykle dochodowy interes.
„Zobacz to z nowej perspektywy!! Podsadzę cię za 15 val!!” zaczepił nas dość dobrze umięśniony chłopak z czymś na kształt siodła na plecach i tabliczką z reklamą usługi w rękach.  
„To jakieś nieporozumienie..” mruknąłem do Devany gdy ta ciągnęła mnie za rękę przez tłum.
„Miasto nie ma zbyt wielu rozrywek..” odparła zerkając na mnie przez ramię.
„Ale żeby aż tak..? …  Oooosz w mordę!!!….” Wyrwało mi się gdy w końcu wyszliśmy na otwartą przestrzeń.
To co ujrzały moje oczy w zupełności tłumaczył zarówno podniecenie gawiedzi czekającą ich rozrywką, jak i ich szaleńczy pęd do obstawiania wyników.
„Ooooj… Mamy przesrane..” jęknąłem i szepnąłem Devanie w ucho.
Ta, stała z rozdziawionymi ustami i patrzyła na scenę po drugiej stronie placu.
Pod ścianą wysokiej kamienicy został ustawiony duży namiot z kolorowego płótna, a na jego bocznych ścianach i markizie wymalowano reklamę faktorii Goldburga.  
CO TYLKO SOBIE ZAMARZYSZ.   Towary wszelakie.    NISKIE CENY! …
A pod spodem drobniejszym drukiem: Nie sprzedajemy na kredyt!!

W środku namiotu, dzięki podniesionej przedniej ścianie widać było Goldburga, siedzącego na wykwintnym krześle obok suto zastawionego stołu, a po drugiej stronie, na solidnym zydlu siedział.. Barbarzyńca. Potężny, wielki potwór w ludzkiej skórze, zbudowany głównie z mięśni i ścięgien. Dwie dziewczyny w dość skąpych strojach nacierały jego olbrzymie ciało olejkiem, co tylko zwiększało wrażenie potęgi emanującej z jego postury.
„Fiuuu… Blake.. Mos przerypane…” powiedział pod nosem Iwan zjawiając się jak spod ziemi ze sporym antałkiem piwa i torbą pełną jakichś smażonych przekąsek. Czuć było z niej boczkiem i skwarkami.
„Pudźcie. Momy miejsce koło dzwonnicy.” Dodał kompletnie ignorując moje przerażone spojrzenie.
Powlokłem się za nim na miękkich nogach patrząc w jego plecy, a jednocześnie wciąż mając przed oczami potężną posturę mojego przeciwnika. Gdy dotarliśmy na miejsce otoczył nas wianuszek znajomych Devany i Iwana. Kilku krasnoludów, Jansen z żoną , kelnerki z karczmy, oraz paru zupełnie obcych ludzi, których twarze chyba widziałem wcześniej podczas incydentu na sali.
„Jesteśmy z tobą!!”
„Będziemy kibicować!!”
„Postawiłem na ciebie wszystkie oszczędności!!”
„Dasz radę!!”
Szczerze mówiąc jakoś nie dodało mi to otuchy. Przeciwnie. Z każdą chwilą w coraz czarniejszych barwach widziałem tą walkę.
Zamiast zastanawiać się jak go pokonać, myślałem tylko jak mogę przed nim uciec…
Iwan to chyba dostrzegł, bo odwrócił się do mnie i kładąc mi rękę na ramieniu powiedział poważnym głosem:
„Nie martw się.  Nie postawiłbym swojego topora gdybym wiedział że jest choć cień szansy że go stracę..”
„Ale Iwan.. Widziałeś tego.. To jakiś potwór !!!” głos mi lekko drżał gdy to mówiłem.
„Walczyłeś z Leszym.. Z nietypowym Orkiem.. Pokonałeś Kościanego Golema!!” Iwan dał się ponieść euforii.
„Ale to człowiek, a nie bezmyślna bestia.. Zawodowiec..” powiedziałem cicho.
„Będzie myślał że łatwo mu pójdzie i przestanie uważać..” Niski, ciepły głos Jansona dotarł do mnie z boku.
Odwróciłem się w jego stronę.
Janson tylko patrzył na mnie spokojnym wzrokiem, jakby nie przejmując się tym co za chwilę miało się wydarzyć.
„Na początku staraj się nie oberwać. Wyczuj jego szybkość i siłę. Przez to że jest taki wielki, braknie mu zręczności więc dasz sobie radę.”
„Ale co ja mu mogę zrobić?” powiedziałem prawie z rozpaczą patrząc na swoje drobne, mizerne dłonie.
„Improwizuj. W końcu coś wymyślisz. Dasz radę, tylko musisz w siebie uwierzyć.”
„Ale..”
„Janson ma rację” powiedziała Devana.
„Wygląda na to, że to właśnie ty jesteś w tej grupie jedyną osobą której brakuje wiary w powodzenie..”
Zwiesiłem głowę.
Jak mam uwierzyć? Jak mam się zmierzyć z czymś takim i.. wygrać..? pytałem w myślach samego siebie. 
Plask!
Drobna dłoń wymierzyła mi siarczysty policzek.
Poczułem smak krwi w ustach.
„Weź się w garść Blake. Nawet jeśli przegrasz tą walkę, to odejdziesz z honorem. Jeśli nawet nie spróbujesz, okryjesz nas wszystkich hańbą.” Ilsa patrzyła na mnie surowo, jednocześnie masując sobie dłoń.
„Ogarnij się. Twój tata by się nie poddał. Jesteś Waldstein czy nie?” dodała głośno.
Po jej słowach szmer przyciszonych szeptów rozszedł się wokół jak kręgi na wodzie.
„To Waldstein..”
„..yba syn..  chaterów..”
Urywki słów docierały do mnie i nagle zrozumiałem że teraz już nie mam wyjścia. Nie ważne czy wygram czy nie, ale muszę tam wyjść i zrobić co w mojej mocy żeby nie splamić nazwiska.. Przez chwilę miałem żal do Ilsy że tak bezceremonialnie postawiła mnie pod ścianą nie pozostawiając wyboru.. Ale szybko zrozumiałem ze to była chyba najlepsza rzecz jaką mogła dla mnie zrobić.
Poza tym.. przypomniałem sobie naszą rozmowę nad rzeką.
Powody dla których Goldburg musi zostać powstrzymany.


…***…

Nie mogłem uwierzyć. Patrzyłem tępo przed siebie, wprost w cicho sunące fale rzeki, a przez głowę przesuwały mi się niespójne obrazy przywołane opowieścią Ilsy.
Goldburg był wpływową osobą w Reanore. Posiadał dużą placówkę handlową, a dzięki szerokim kontaktom w Orario a nawet w Rakii, w jego faktorii można było nabyć prawie że wszystko. Niby nie było by w tym nic złego gdyby nie to, że Goldburgowi bardzo podobała się władza. Swoich podwładnych traktował jak niewolników, a ludzi o niższej pozycji traktował z wyższością, często ich poniżając. Dzięki pieniądzom stać go było na całodobową ochronę, więc nikt nie mógł w żaden sposób utemperować jego charakteru.
Gdy w mieście zaczęli pojawiać się ludzie Lorda Ikelosa, Goldburg błyskawicznie zwietrzył interes i nawiązał z nimi bardzo ciasne stosunki.
Szybko też nastąpiła niewielka, choć dostrzegalna zmiana w działaniach samego Goldburga. Wyraźnie odpuścił prowadzenie faktorii, cedując obowiązki na swoich podwładnych, a sam zajął się .. Właśnie. Nikt nie wie czym tak naprawdę zajął się Goldburg. Jednak po kilku miesiącach w mieście zaczęły znikać młode dziewczęta.
Szósta i ostatnia z zaginionych, córka młynarza, siedemnastoletnia blondynka o ładnych niebieskich oczach została znaleziona martwa w rzece tuż koło mostu. Ciało przewieziono do kostnicy by cyrulicy mogli je zbadać, jednak zanim ktokolwiek się nim zajął miało miejsce włamanie. Nic nie zginęło ale…
Osoba która znalazła ciało, a także grabarze którzy zawieźli ją do kostnicy, przepytani dyskretnie przez Ilsę zgodnie twierdzili, że wtedy dziewczyna miała na szyi aksamitną obrożę z takim dziwnym klejnotem.. Jednak w raporcie cyrulików nie było o niej wzmianki. Jako oficjalna przyczynę zgonu podano utonięcie.
Nieoficjalnie, dzięki wspaniałemu jedzeniu Devany i zdolnościach interpersonalnych Ilsy, okazało się że dziewczyna miała na szyi otarcia, w płucach nie było wody a ciało sprawiało wrażenie jakby było rażone słabym piorunem. Spytani o to czemu nie zamieścili tych informacji w raporcie obaj nabrali wody w usta. Dali jednocześnie do zrozumienia, że były oficjalne naciski „z góry” , a poza tym.. i tak nikt by nie uwierzył w wersję z piorunem, bo wtedy była pełnia lata a ostatnia porządna burza była na wiosnę.
Sprawa pozostała nierozwiązana.
Zupełnie przypadkiem, podczas wizyty u fryzjerki, Devana usłyszała strzępki rozmowy pomiędzy dwiema sprzątaczkami które ostatnio pracowały u Goldburga. Podobno zaczęły pojawiać się czasem u niego nieznane młode dziewczyny. Żeby zamknąć usta ciekawskim, Goldburg napomknął niby mimochodem że to rodziny jego partnerów w interesach przebywających u niego w gościnie.
W sumie to nic niezwykłego. Prowadzenie interesów z odległymi zakątkami kontynentu wiąże się zawsze z długimi podróżami i dlatego kupcy czy przedstawiciele handlowi często zabierali ze sobą członków rodziny. Raz, że mniej doskwierała im samotność, a dwa – młodzież miała okazję poznawać kontakty rodziców i wdrażać się w prowadzenie interesu, by następnie przejąć po nich pałeczkę.
Devana słuchała tych plotek, nie przejmując się zbytnio, gdy wtem jedno zdanie spowodowało że ciarki przebiegły jej po plecach.
„Dziwne, że te dziewoje zawsze nosiły takie same, fikuśne obróżki z klejnotem..”
„Cóż poradzisz moja droga. Taka ta dzisiejsza zamiejscowa moda…”
„Eh.. Na starość wszystko człowiekowi dziwne…”
Devana z trudem powstrzymała chęć wypytania kobiet o szczegóły.
Podziękowawszy za ładną fryzurę pełna nerwów wyszła na drogę.
Gdy tylko salonik fryzjerski zniknął jej z oczu, puściła się pędem do swojej restauracji, rujnując  w biegu prawie godzinne starania najlepszej fryzjerki w mieście.
Wraz ze swoimi pracownikami Devana wszczęła niewielkie prywatne śledztwo. Na zmianę dyskretnie obserwowali posiadłość Goldburga. Po jakimś czasie ustalili, że do jego domu, średnio raz w miesiącu przyjeżdża powóz z którego wysiadają dwie, czasem trzy dziewczyny. Zawsze jest to ten sam powóz i zawsze kobiety są w asyście tych samych ludzi. Następnie w różnych odstępach czasu zjawiają się u Goldburga różni kupcy, a niektórzy z nich wyjeżdżają w towarzystwie jednej z dziewcząt.
„I one zawsze mają na szyjach te dziwne obróżki…” powiedziała na koniec Ilsa.
„Rozmawialiście z kimś na ten temat?” spytałem, podczas gdy w głowie kotłowały mi się myśli.
„Tylko z dowódcą drużyny Lorda Ganeshy..”
„I co oni na to?”
„Odesłali nas do straży i sędziego. Stwierdzili że nie są to by prowadzić śledztwa, tylko pomagać w utrzymaniu porządku…”
„A co ze strażą i sędzią” spytałem, choć domyślałem się odpowiedzi. I miałem rację.
„Dowódca straży i sędzia, tak jak i burmistrz, wszyscy siedzą w kieszeni Goldburga..”
„Ale jakim cudem zdołał ich przekupić? W takim małym mieście szybko by się wydało…”
„Nic się nie musi wydać.. Wszyscy i tak wiedzą i nikt nie może nic powiedzieć. Co najmniej raz w miesiącu wszyscy zainteresowani spotykają się w kasynie, a wtedy Goldburg przegrywa na ich korzyść całkiem spore sumy…”
„… A że gra w kasynie na pieniądze jest legalna, nikt nie ma się jak do tego przyczepić…” dokończyłem za nią.
Tylko skinęła na potwierdzenie głową.
„Ale skąd wiecie że to na pewno handel ludźmi?” w dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć. Podświadomość uparcie odrzucała tą opcję, jako coś skrajnie niemoralnego i obrzydliwego.
„Te obroże.. Zawsze takie same.. To nie moda. Wiem coś o tym. Pierwsze pojawiło by się w którejś gazecie z Orario.. A tam jest mnóstwo.. czasem bardzo śmiałych pomysłów.. jednak nic w tym stylu…”
„Może jakiś lokalny trend…” zasugerowałem nieśmiało, wciąż broniąc się przed zaakceptowaniem prawdy.
Zamiast odpowiedzieć, Ilsa zaskoczyła mnie innym pytaniem.
„Wiesz co to jest Monsterfilia?” spytała jakby sprawdzając mój poziom wiedzy.
„Rodzice mi opowiadali.. To Festiwal Potworów.. Lord Ganesha organizuje to raz w roku w Orario. Sprowadzają wtedy na powierzchnię potwory z Dungeonu i tresują na oczach ludzi…”
„Dokładnie!” potwierdziła Ilsa, po czym spytała z poważną miną:
„A wiesz jak je trenują?”
Pokręciłem przecząco głową.
„Zakładają im specjalne obroże z magicznym kryształem. Gdy potwór staje się agresywny, kryształ emituje niewielką błyskawicę i sprawia potworowi ból, dzięki czemu poskramiacz ma nad nim kontrolę. Gdyby potwór chciał zerwać obrożę, kryształ samoistnie wyładuje całą swoją energię w jednym impulsie zabijając bestię.” Ilsa dokończyła patrząc mi w oczy.
„Czyli że te obroże..”
„To obroże niewolników Blake…”
„Ale skąd wiecie..”
„Devana zawsze powtarzała że gdzieś wcześniej je widziała.. Przypomniała sobie gdy zobaczyła w gazecie obrazek z Monsterfilii..”
Przełknąłem głośno ślinę.
Nie mieściło mi się w głowie, żeby ktoś mógł być aż tak podły.
Ale z drugiej strony jakoś nie pasowało mi to do kogoś, komu Devana przerwała tak romantyczne zaręczyny..  Nawet pomijając ten jego wybuch wściekłości .. w sumie.. każdy mógł się wkurzyć…
Ilsa tylko pokręciła głową słysząc moje wątpliwości.
„Ojciec tej dziewczyny ma chyba największą sieć kurierów w okolicy.. Przewożą towary z Orario, z Dalekiego Wschodu czy Północy..”
„Małżeństwo z rozsądku..” powiedziałem nie wierząc we własne słowa..
Jakoś nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógł się z kimś związać w ogóle go nie znając, nie kochając, na chłodno kalkulując opłacalność takiego mariażu…
„Dokładnie.” Potwierdziła Ilsa. I jakby czytając mi w myślach dodała:
„Takie rzeczy wciąż się zdarzają wśród bogatych rodów. Dzieci od najmłodszych lat są tak wychowywane, że dla nich to tak samo zwyczajne, jak dla ciebie.. dajmy na to..” przerwała na chwilę przyglądając mi się, jakby szukała we mnie czegoś zwyczajnego..
„Jak pierdzenie po fasoli..” dokończyła dumna z wywołanego efektu.
Nie mogłem się nie roześmiać, choć z drugiej strony..
„Coś dużo wiesz na ten temat..” powiedziałem pół żartem..
„Uhm.. ale brokuły są jeszcze gorsze..” powiedziała ze śmiechem.
„Moja rodzina prowadziła jedną z największych i najlepszych kuźni w Elenhill ..” dodała spokojnie, patrząc jak szok powoli malował się na mojej twarzy.
„Ponieważ nie mieli syna, rodzice umyślili sobie że wydadzą mnie za jakiegoś dobrego kowala który poprowadzi interes po ich śmierci…” dodała tłumacząc część swojej historii.
„Więc uciekłaś..”
„Oh.. Nie do końca..”  odparła z uśmiechem.
„Wyjechałam z nim. Nawet odbyły się nasze zaręczyny…”
„Co było dalej?” spytałem, nawet szczęśliwy że odsunąłem na bok okropne myśli związane z Goldburgiem.
„Nic nie było..” Ilsa tylko wzruszyła ramionami.
„Janson ożenił się z Klarysą, a ja byłam druhną na ich ślubie..”
Zatkało mnie. Świat wielkiego miasta był dla mnie wystarczająco pokręcony, a tu teraz to…
Ilsa zaczęła się śmiać widząc moją minę. Sam też uśmiechnąłem się niepewnie.
„Eh.. Rodzice byli nim zauroczeni gdy terminował u nas w kuźni. Już wtedy miał drugi poziom i umiejętność Forge. Pragnął poznać trochę sekretów starożytnej Elfiej sztuki kowalskiej. Rodzice, choć go lubili i cenili jego kunszt nie chcieli mu ich zdradzać. Wtedy wpadłam na pomysł, że dobijemy interesu..” mrugnęła do mnie okiem.
„Małżeństwo..”
„Z rozsądku” dokończyła za mnie.
„Jednak Janson nie chciał oszukiwać. Poza tym, dla niego ślub, to jak cyrograf na całe życie. Nie chciał się żenić a potem rozchodzić.. zwłaszcza że..” Ilsa umilkła na chwilę.
„Janson mnie lubił, ale nie kochał, a bez miłości nie wyobrażał sobie życia z inną kobietą..”
„Więc jak.. przecież się zaręczyliście..”
„No tak.. Zaręczyliśmy. Ale zaręczyny przecież mogą zostać zerwane.. poza tym..”
Znów umilkła spoglądając na wodę. Jakby ogarniały ją wspomnienia.
„Pół roku później przyszła zaraza.  Zmarła moja siostra. Stosunek rodziców do mnie stopniowo się pogarszał, aż w końcu musieliśmy się pożegnać…” Oczy Ilsy znów zrobiły się trochę szkliste, jednak tym razem powstrzymała łzy.
„Wtedy do wioski znów przyjechała Devana. Jak co roku odwiedzała grób swojej Familii. Wszyscy ją tu znali. Jej Dzieci, to przecież nasi Bohaterowie. Zatrzymała się jak zwykle u nas, i była głęboko wstrząśnięta rozmiarem i skutkami zarazy. W mieście brakowało połowy ludzi. Część z pozostałych przebąkiwała o wyjeździe.. Devana zaproponowała że nas przygarnie.”
„Co na to twoi rodzice? Przecież chcieli przekazać wam kuźnię..”
„Nie było dla kogo prowadzić zakładu. Miasto mocno podupadło po zarazie a Janson i tak więcej już by się nie nauczył, bo stary Elfi mistrz kowalski również zmarł. Na szczęście chyba zdołał przekazać mu większość swojej wiedzy.” Ilsa cicho westchnęła.
„Gdy Devana powiedziała że w Reanore brakuje porządnego kowala, nie trzeba było ich długo przekonywać. Nie naciskali też więcej na nasz ślub, więc mogliśmy oficjalnie zerwać zaręczyny a mimo że poszliśmy każde swoją drogą, to wspólne przeżycia wciąż trzymają nas razem.”
„A co z rodzicami?”
„Nie chcieli opuszczać rodzinnego domu. Starych drzew się nie przesadza i tak dalej.. Widziałam się z nimi dwa lata temu, a Devana co roku zawozi im trochę moich oszczędności by ich wspomóc a jednocześnie przekazać wieści.” Ilsa uśmiechnęła się lekko. Widać było, że pomimo trudnych stosunków z rodzicami wciąż bardzo ich kocha.
„Ten mały kawałek świata na którym żyjemy został już dość dotknięty przez zły los..” Ilsa znów zaczęła mówić, jednak tym razem jej głos był mocniejszy.. Twardszy.
„Rakia..  Smok.. Zaraza.. Co jeszcze nas spotka? Ludzie dość łez wylali. Nie można pozwolić, by cierpieli przez takiego dupka jak Goldburg. Te dziewczyny to czyjeś córki.. Siostry..”
W pół do ósmej.. Pojedyncze uderzenie zegara oznajmiło nam że mamy coraz mniej czasu.
Bez słowa wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę małego rynku.
Za chwilę okaże się czy pokładane we mnie nadzieje się spełnią, czy tylko przyniosą kolejne rozczarowanie.
Świadomość tego ciążyła mi jakby ktoś położył mi kamień na barkach.
Kto by pomyślał, że z pozoru niewinne zdarzenie w restauracji przerodzi się w otwarty konflikt w środku miasta…


…***…


Patrzyłem na namiot Goldburga i na dwie dziewczyny usługujące jego gladiatorowi. Nie widziałem czy mają obroże czy nie.. Zresztą.. Strachem i bólem można każdego złamać tak, by później żadne więzy nie były potrzebne. Delikatnie sięgnąłem w ich stronę swoim Skupieniem. Tak, by tylko dostrzec ich aury. Nie zdziwiła mnie gniewna, purpurowa aura Goldburga. Również żółtawe, przepełnione strachem aury dziewcząt były tym, czego się spodziewałem, jednak aura Gladiatora..”
Ni! No! Ni! No! Ni! No! .. rozległ się alarm i niewielki przedmiot w rękach jednego ze strażników zaczął pulsować czerwienią.
Podszedł do nas i głośno uprzedził:
„Natychmiast proszę o zaprzestanie używania magii!! To surowo zabronione w trakcie pojedynku!”
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Iwan odłożył antałek i zjawił się jak cień.
„Upsejmie przeprasom, ale jakoś gnida wyzarła mi całom spyrkę i mi się ze złości berserk przypadkowo włoncył..” powiedział pokazując pustą torbę na przekąski.
Ludzie wokół zaczęli się śmiać, ale strażnik tylko zmarszczył brwi.
Nie dał po sobie poznać czy kupił Iwanowe wytłumaczenie, jednak spojrzał na mnie twardym wzrokiem, po czym odwróciwszy głowę powiedział do wszystkich donośnym głosem:
„Do wszystkich którzy pierwszy raz biorą udział czy też obserwują pojedynek! Przypominam zasady! Pod żadnym pozorem nie wolno używać magii pod żadną postacią. Nie wolno używać żadnych przedmiotów magicznych. Nie wolno używać żadnych broni miotanych! Strona która złamie zasady zostanie zdyskwalifikowana!”
W tłumie podniósł się niewielki gwar .
„Ciekawe skąd będziecie wiedzieli..” rzucił ktoś z tłumu.
„Bez obaw. To urządzenie potrafi wykryć ślad magiczny i poprowadzi jak po sznurku wprost do sprawcy” odparł spokojnym głosem strażnik.
„Dlatego nie radzę próbować.” Dodał tak, że tylko my słyszeliśmy.
Jakby przelotnie spojrzał mi w oczy.
On wie że to ja.. przemknęło mi przez głowę. Jednak nie chciałem oszukiwać, poza tym..
„Jako że pojedynek jeszcze się nie rozpoczął, tym razem przymknę na to oko. Ale tylko tym razem.” Powiedział znów na cały głos.
„A co do spyrki.. chyba wiem gdzie się podziała.. Zwłaszcza że jeszcze trochę zostało..” powiedział pokazując palcem na Iwanową brodę, w której tkwiło pełno okruszków. Ludzie wokół zaczęli się śmiać, a Iwan ze stropioną miną zaczął wybierać resztki z brody.
„To jo se skoce jesce po jednom torebke..” powiedział i ruszył w stronę straganu z przekąskami.
„Dla nas prażoną kukurydzę!!”  Krzyknęła za nim Devana , a Iwan tylko machnął ręką i zniknął w tłumie.
Normalnie nie do wiary.. Ja za chwilę stoczę walkę z jakimś barbarzyńcą, a oni się martwią.. przekąskami..
Nie mieściło mi się to w głowie.
Zerknąłem znów w stronę strażnika. Odwrócił się do nas plecami i ruszył z powrotem na swoje stanowisko. Na jego szacie dostrzegłem symbol Familii Ganeshy.
Jedno czego mogłem być pewien to tego, że ich Goldburg nie przekupił. W przeciwnym razie pojedynek na pewno zakończył by się jeszcze przed rozpoczęciem. Trochę mnie to podniosło na duchu.

Po chwili wrócił Iwan z następnym antałkiem, butelką wina, kilkoma kieliszkami i torbami z prażoną kukurydzą. Dziewczyny zdawały się nie zwracać na nic uwagi, całkowicie pochłonięte sprawunkami przyniesionymi przez Iwana. W pewnym sensie to nawet lepiej że się nie martwią.. Wygląda na to, że pokładają we mnie więcej nadziei niż ja sam.
Poza tym, to, co zobaczyłem w tej krótkiej chwili Skupienia upewniło mnie, że mam szansę.

„PROSIMY OBIE STRONY O PODEJŚCIE!!” rozległo się nagle głośne wezwanie.

Ruszyliśmy wolno na środek placu. W miarę jak podchodziłem, musiałem coraz bardziej zadzierać głowę żeby spojrzeć w twarz mojemu przeciwnikowi.
Był o głowę wyższy ode mnie i chyba ze dwa razy szerszy w barkach. Potężne muskuły prężyły się gotowe w każdej chwili uwolnić swoją moc.
Poczułem się przy nim jak strach na wróble zrobiony z cienkich patyków, którego silniejszy wiatr mógł łatwo połamać.
Zadrżałem lekko, ale podniosłem wzrok. Przystojna twarz patrzyła na mnie ze spokojem a w jasnych oczach nie było gniewu czy agresji.. raczej zaciekawienie.  Patrzył na mnie jakby trochę zdziwiony, że jeszcze nie uciekłem z wrzaskiem.
Z twarzy przypominał trochę krasnoluda, tyle że nie miał brody, a jedynie długie wąsy misternie zaplecione w dwa warkocze zwisające po obu stronach szerokich ust i sięgające tuż poniżej masywnej szczęki.  Długie, złote włosy opadały mu na nagie plecy i powiewały lekko na wietrze.
Gdyby nie okoliczności, można by nawet uznać go za sympatycznego człowieka, pomijając początkowy strach przed jego posturą.
Tuż obok niego zatrzymał się Goldburg. Wciąż jeszcze z nabiegłym krwią okiem sprawiał wrażenie jakby zaraz miał eksplodować. Chyba musiał się poratować miksturami leczniczymi, bo reszta obrażeń zniknęła, jednak w dalszym ciągu jego twarz wyglądała okropnie, wykrzywiona przez grymas wściekłości i nienawiści.
Odruchowo zerknąłem w głąb namiotu.
Dwie dziewczyny stały w kącie zerkając niepewnie w naszą stronę.
Przypomniała mi się Allany.
Co bym zrobił gdyby to ona była jedną z nich?
Jakbym się czuł?
Muszę wygrać tą walkę. Co by się nie stało, nie wolno mi się poddać.
Znów podniosłem wzrok i spojrzałem w oczy przeciwnikowi.
Musiał dostrzec zmianę, odrobinę determinacji i nadziei w moich oczach.
Przysiągłbym, że jego wzrok też się zmienił. Zamiast zdziwienia zobaczyłem w nim radość i .. aprobatę..
Cieszył się na kolejną walkę. Nie żywił urazy czy nienawiści. Po prostu kochał walkę, a teraz jego przeciwnik pokazał mu że jest gotów stanąć przeciw niemu z odwagą.

„To ostatnia szansa by strony mogły..”
„NIE BĘDZIE ZADNYCH DURNYCH PRZEPROSIN!! CHCĘ JEGO KRWI!!” Goldburg nawet nie dał arbitrowi skończyć zdania.
Jego piskliwy głos dało się słyszeć chyba na całym placu. Ludzie zaczęli szemrać, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.
„W takim razie przypominam zasady:” Sędzia zaczął  a w tym samym czasie Golgburg zupełnie go zignorował.
„Tyyyyy… Tyyy….” Sapał, a  jego trzęsący się palec ponownie był wycelowany w mój nos.  Przypomniała mi się scena z restauracji. Aż miałem ochotę go znowu walnąć…
„..zostanie wykluczony.” Sędzia skończył jakby nie dostrzegając tej sceny.
„Jakieś inne ustalenia pomiędzy stronami?”
„Żadnych!!” wysapał Goldburg opuszczając rękę.
„Masz go rozsmarować na klepisku!!” wycedził przez zęby do swojego gladiatora.
Ten, nie dał nawet po sobie poznać czy zrozumiał czy nie. Stał dalej patrząc na mnie i nawet muskuł nie drgnął na jego twarzy.
Znaczy.. że wszystkie chwyty dozwolone.. pomyślałem, i choć to zabrzmi paradoksalnie, poczułem że mam szansę. Swoimi pięściami mogłem go okładać do usranej śmierci a nic bym mu nie zrobił. Jemu zaś wystarczyło by stać w miejscu i czekać aż się zmęczę i sam padnę.
Praktyczny brak zasad otwierał nowe możliwości. Nie wiedziałem jeszcze jakie, ale byłem pewny że coś wymyślę.

„W takim razie ogłaszam co następuje!!” zaczął obwieszczać sędzia.
„Nieporozumienie pomiędzy wielmożnym Euzebiuszem Goldburgiem a .. przepraszam chłopcze.. jak cię zwą?”
„Blake Waldstein”
„Serio? TEN Waldstein?!” spytał po cichu zaskoczony sędzia.
„To mój wuj.. Brat ojca..”
„Wiem kto to jest wuj..” powiedział ze zniecierpliwieniem, jednak wciąż patrząc na mnie z fascynacją.
„Ekhm.. A Blake`em Waldsteinem ..” musiał przerwać na chwilę, bo szmer zaskoczenia rozszedł się wśród gawiedzi.
„Czy mogę..?!” spytał kwaśnym głosem po chwili by uspokoić ludzi.
„Więc, kontynuując, Spór zostanie rozstrzygnięty w drodze pojedynku!”
Seria oklasków i gwizdów znów przerwała jego wypowiedź.
Starając się ich zignorować, kontynuował.
„Wielmożnego Euzebiusza Goldburga reprezentować będzie znany wam dobrze, Mistrz Gladiatorów, Niepokonany Olaf Jorgensen!!”
Fala aplauzu znów go zagłuszyła, więc musiał znowu przerwać.
Po chwili mógł kontynuować.
„Blake`a Waldsteina reprezentować będzie on sam we własnej osobie.”
Dziwna cisza zapadła wokół, jedynie niewielka grupka dziewcząt i znajomych podniosła wiwat i oklaski od strony naszego stolika.
„Ekhm.. To chyba możemy..”
„Staaać!!.. Czekaa..ajcie!!..” jakaś drobna postać pędziła do nas przez środek placu potykając się co chwila.
„No co tym razem do jasnej..!!” zdenerwowany sędzia nie mógł dłużej utrzymać na wodzy swojej irytacji.
„Nie.. Hyyy… Nie można.. Hyyy.. Musicie..” dyszał ciężko przybysz. To był ten gnom który przyjmował zakłady na naszą walkę. Stał przed nami wykończony po biegu i z ledwością łapał powietrze.
„Mam nadzieję że to warte mojego straconego czasu” powiedział ze złością Goldburg.
„Tak..  heh heh heh.. Tak.. Panie Goldburg.” Odpowiedział gnom dochodząc do siebie.
„Chodzi o zakład.. To ważne.. Nie mogę przyjąć..”
„No co się dzieje?! Mówże wreszcie!!” Goldburg gdy usłyszał że jest problem z jakimś zakładem, wyraźnie się ożywił. Pewnie sam postawił niemałą sumkę.. przeszło mi przez głowę.
„Topór pana Iwana.. Nie da się.. Nie mam jak..” plątał się gnom w wyjaśnieniach.
„Chodzi o wycenę.. Nie mam tyle żeby go spieniężyć i wypłacić wygranym.. Nie mam tyle.. ” nerwowo mamrotał gnom.
„To go sprzedasz a pieniądze podzielisz!!” Goldburg wyraźnie się zdenerwował, głos znów zaczął mu piszczeć.
„Ale nikt go nie kupi..” jęknął gnom.
„Najpierw mówisz że nie masz tyle a teraz że nikt go nie kupi.. O co chodzi i ile wart jest ten szmelc?!” Goldburg prawie wychodził z siebie ze złości.
„Sto dwadzieścia…” zaczął gnom, ale urwał pod mrożącym wzrokiem Goldburga.
„I ty śmiesz nam przerywać…..!!!”
„..milionów valis…” dokończył cichym głosem gnom.
Zatkało mnie. Z resztą nie tylko mnie.
Sędzia patrzył to na Iwana to na gnoma z szeroko rozdziawionymi ustami, a Goldburg aż się zapowietrzył. 
„STO DWADZIEŚCIA MILIONÓW VALIS?!!!” ryknął w końcu swoim piskliwym głosem  jak tylko mógł, a wrzawa gapiów natychmiast zagłuszyła jego słowa.
„W Orario dawali mi za niego onegdaj sto siedemdziesiąt pięć.. Ale niech wam będzie.. Moja strata.” Powiedział spokojnie Iwan stojący za moimi plecami.
„Sto dwadzieścia.. Sto siedemdziesiąt.. milionów .. za kawał złomu..” mamrotał do siebie Goldburg a jego oczy wręcz pożerały wzrokiem Iwanowe ostrze.
„Sto siedemdziesiąt pięć gwoli ścisłości.” sprostował Iwan.
„I nie kawał złomu, tylko jedno z najlepszych ostrzy jakie opuściło kuźnię familii Hefajstos!” powiedział z dumą prezentując topór. Runy na jego ostrzach rozbłysły czerwienią a tłum aż jęknął z zachwytu.
Dałbym głowę że jednocześnie usłyszałem odgłos ostrzonych sztyletów.
Iwan.. Coś ty najlepszego narobił.. pomyślałem uświadamiając sobie, że od teraz krasnolud będzie na celowniku każdego opryszka w Reanore.
„Sto siedemdziesiąt.. Sto dwadzieścia.. Valis.. Milionów..” Goldburg wciąż w kółko powtarzał to jak jakąś mantrę.
Przypadkiem zerknąłem na Olafa Jorgensena. Mojego przeciwnika. Ten jednak nie patrzył na mnie tylko na Iwana i wyraźnie się uśmiechał.
Zanim zdążyłem cokolwiek na ten temat pomyśleć, Goldburg właśnie doszedł do siebie.
„To ja podejmę ten zakład!!” powiedział na cały głos jednocześnie zacierając ręce.
Dosłownie było widać w jego oczach ten strumień złota wpadający do jego wyciągniętych rąk.
„To jak? Stoi?” powiedział wyciągając do Iwana rękę.
„No.. Nie wiem..” mruczał niepewnie Iwan.
„Przecież chciałeś się zakładać krasnoludzie.. Nie powiesz chyba że zmieniłeś zdanie..” gorączkował się Goldburg.
Zemsta czy walka zeszły dla niego na dalszy plan. Teraz liczyło się jedno. Topór Iwana i płynące za nim Valis.
Zresztą wystarczyło spojrzeć na mnie i Olafa żeby stwierdzić kto tu jest faworytem, albo raczej pewniakiem.
„No.. ale co dasz naprzeciw?” zapytał krasnolud.
„Masz ty aby tyle?”
„Śmiesz wątpić?” zaperzył się Goldburg.
„Nie widziałem twojego konta to skąd mam pewność..”
„Niech ci będzie krasnoludzie. Co powiesz na Wszystko albo nic?”
„Co masz na myśli?” spytał Iwan.
„Jeśli twój chłopak .. wygra.. - tu spojrzał na mnie z politowaniem – to oddam ci wszystko. A jak przegra ty oddasz mi topór. Wchodzisz w to?”
„A.. To twoje Wszystko.. To co to jest i ile tego będzie?” Iwan nie dawał się łatwo przekonać.
„Faktoria.. Posiadłość w Reanore, rezydencja w Orario.. Konto w banku u Grummira.. Ze dwieście milionów z okładem.” Goldburg wyliczał gorączkowo chcąc jak najszybciej przyklepać zakład.
„Każ przygotować dokumenty. Jak je tu zobaczę na stole, podpisane przy świadkach, to zakład stoi.” Powiedział Iwan.
„Nie ufasz mi krasnoludzie?!!” Goldburg o mało nie wyszedł z siebie.
„Ani trochę” odparł zimno Iwan patrząc mu w oczy.
„Niech ci będzie twoja jego mać.” powiedział w końcu kupiec i posłał po notariusza.
Jako że całe wydarzenie zgromadziło na małym rynku większość znaczących obywateli Reanore, wkrótce dokumenty zostały sporządzone i oficjalnie podpisane przez Goldburga w obecności notariusza, burmistrza i dowódcy straży Lorda Ganeshy, jako gwaranta neutralności, który po wszystkim zabrał je razem z Iwanowym toporem do depozytu.
Tłum szemrał jak strumień.. a w zasadzie huczał jak wodospad. Tym głośniej, im więcej informacji docierało do uszu zgromadzonych ludzi.
Po chwili na całym placu wrzało jak w ulu. Ludzie przekazywali sobie informacje które z każdym powtórzeniem były coraz dziwniejsze i bardziej niewiarygodne. Osoba która puściła pierwszą w obieg, byłaby zapewne zdziwiona słysząc to co wróciło by do niej po okrążeniu placu.
Jednak powoli gwar cichł, a wszystkie oczy znów zwróciły się ku środkowi placu.
Ja i Olaf składaliśmy właśnie podpisy pod dość pokaźnym dokumentem zobowiązującym nas do uczciwej walki i akceptacji wyniku pojedynku.
Gdy ostatnia kropka została postawiona, świadkowie, Iwan, Devana i Goldburg wrócili na swoje miejsca na obrzeżach placu.
Pozostały przy nas sędzia oznajmił:
„Zaczynacie wraz z uderzeniem gongu. Gdy usłyszycie go ponownie – macie przestać walczyć niezależnie od okoliczności. Tłumaczenia o ferworze walki czy zagapieniu nie będą brane pod uwagę. Każde naruszenie zasad skutkuje dyskwalifikacją. Zrozumiano?”
„Tak.”
„Tak.”
Kiwnęliśmy głowami po czym sędzia odwrócił się by odejść na swoje miejsce.

„Powodzenia. Niech wygra lepszy” usłyszałem.
Wyciągnął do mnie dłoń. Spojrzałem w oczy Olafowi.
Patrzył na mnie spokojnie, a w kącikach ust czaił się lekki uśmiech. Nie drwina czy coś.. Zwykły lekki uśmiech.
„Dziękuję. I nawzajem..” odrzekłem i uścisnąłem tą wielką, większą nawet od Iwanowej prawicę.
Przytrzymał na chwilę moja dłoń.
„W moich stronach walkę traktujemy bardzo poważnie. Jak święty rytuał.. Dlatego nie będę cię oszczędzał.” Powiedział z powagą.
„Ja też nie będę się powstrzymywał..” palnąłem jak głupi, dzięki czemu zostałem obdarzony widokiem rzędu równych, perłowo białych zębów.
„Niech to będzie dobra walka.” Powiedział i uścisnęliśmy sobie dłonie.
Staliśmy przez chwilę naprzeciw siebie w oczekiwaniu na znak.
Doooonnnnnggggg!!!!! Dźwięk gongu rozbrzmiał w naszych uszach.

Thud!!  Zanim jeszcze ucichł  gong, potężne kopnięcie trafiło mnie prosto w pierś, pozbawiło tchu i wysłało na kilka metrów w powietrze.  Ryk tłumu i jęk zawodu z naszej strony placu mieszał się z głośnym pulsowaniem krwi w mojej głowie i rechotem pewnego siebie Goldburga.
Świat zawirował mi przed oczami gdy walnąłem ciężko o ziemię jakieś dziesięć metrów od Olafa. Z trudem łapałem oddech, a czerwone płaty latały mi przed oczami. Nie miałem nawet sekundy żeby dojść do siebie. Wielkie, rozmazane ciało mojego przeciwnika już rosło w moich oczach.
Czułem że się zbliża, bo ziemia wyraźnie drżała pod jego stopami.
Z bólem w piersi podniosłem się na nogi.
Nie mogę pozwolić by znów mnie dotknął. Jeden cios i po mnie. Pomyślałem gorączkowo starając się wymyślić coś co pozwoli mi uniknąć następnego ataku.  
Jest szybki.. Bardzo szybki.. przeszło mi przez głowę gdy obserwowałem jego ruchy.
Potężna postura mojego rywala nie niosła ze sobą ociężałości jak mówił Janson. Jego precyzyjne ruchy świadczyły o doskonałym opanowaniu i pełnej kontroli nad ciałem.
Jeśli chciałem przetrwać następne kilka minut, musiałem wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności.
Bez Skupienia musiałem wycisnąć z siebie każdą, nawet najmniejszą dawkę dostępnej energii.
Pochyliłem się i sprężyłem w oczekiwaniu na następny ruch.
Zwinął dłoń w pięść i zaczął odsuwać łokieć do tyłu. Już miałem przemknąć pod jego ramieniem by znaleźć się za nim, gdy wtem..
Thud!!!  Zamaszysty kopniak trafił mnie w bok i przy wtórze gawiedzi znów znalazłem się w powietrzu.
Przy każdym oddechu czułem smak krwi w ustach. W dodatku gdy tak sobie leciałem, przypadkiem zawadziłem głową o stojącą na środku placu fontannę, i teraz nie dość że krew z rozciętej skroni zalewała mi oczy, to jeszcze w głowie pulsował potężny ból.
Z ledwością podniosłem się na nogi i wsadziłem głowę pod strumień wody.
Lodowate zimno zmniejszyło krwawienie i otrzeźwiło mój umysł.
Skup się.. powtarzałem w myślach. Dawid zabił Goliata małym kamykiem a  ja  pokonałem kościanego golema jego własną bronią.
Mam drugi poziom! Jak mam ochronić swoją wioskę i resztę, jeśli dam się tu teraz pokonać jakiemuś barbarzyńcy!!!

…***…


Mam Drugi Poziom!!!
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Choć w lusterku wszystkie litery były odwrócone, wyraźnie widziałem swoje statystyki zresetowane na I - 0 a koło wyrazu Poziom widniała piękna, dumna, odwrócona dwójka..

Iwan rechotał ze śmiechu klepiąc się po udach a Devana, wciąż w szoku patrzyła to na swoją dłoń, to na moją pierś, i wyglądała tak jakby sama nie wierzyła w to co pokazały runy po aktualizacji mojego Statusu

„No chłopce!! Tyroz ześ jes pełnoprawnym, średniopoziomowym posukiwacem przygód!!” powiedział Iwan waląc mnie z rozmachem w plecy.
Lusterko wypadło mi z dłoni, lecz złapałem je zanim uderzyło o ziemię.
„Hej!!  Dzięki  nowemu poziomowi uratowałeś nas przed prawie dekadą nieszczęść!!” Devana klasnęła w dłonie i ostrożnie wzięła z moich roztrzęsionych dłoni swoje małe, kieszonkowe lusterko.
Nieźle.. Przemknęło mi przez głowę.
Poprawił mi się czas reakcji.. Siła.. Skupienie.. Wszystko!!
Nie posiadałem się z dumy i radości.
Czułem że mogę przenosić góry..
„Hej.. Blake!” Iwan wyrwał mnie ze świata marzeń i przywracał powoli do świata materialnego..
„Euforia po chwili minie.. ale przez jakiś czas powstrzymaj się od walki i tym podobnych, zanim poznasz dobrze swoją nową siłę i możliwości…”
Kiwnąłem głową  jednocześnie podrzucając w powietrze ziemniaka i przecinając go nożem w locie na sześć równych części.
„Eh.. można se strzępić język po próżnicy..” Iwan machnął ręką.
„To! Było! Super!!!” Devana była wręcz wniebowzięta moim pokazem.
„Od dzisiaj ty strugasz ziemniaki na obiad.”
Ostatnie zdanie jak kubeł zimnej wody sprowadziło mnie na ziemię.
Zerknąłem na nich a oni mieli miny jakby.. napieprzali się ze mnie..
Odwróciłem się obrażony i już miałem odejść w las, gdy Devana podbiegła i objęła mnie od tyłu ramionami.
„Przepraszam Blake.. naprawdę się cieszę  ale..” odwróciłem się do niej i spojrzałem w jej oczy.. pełne radości, nadziei, przekory i … lekkiej ironii..
„Pierwszy awans Dziecka jest zawsze taki.. Fajny..” Powiedziała z radością ..
Patrzyłem na nich trochę zły że tak to przyjęli, ale z drugiej strony..
Iwan też przez to przeszedł na własnej skórze, a Devana widziała to dziesiątki razy u swoich Dzieci..
Pozostało mi tylko zaakceptować  fakt że jestem kolejnym Pierwszakiem awansującym do wyższej ligi i cieszyć się tym puki mogę!!!
Ah!!!! Krzyknęła Bogini gdy złapałem ją w pół, wziąłem na ręce i popędziłem przez las z całą dostępną szybkością.
Trzymała mnie mocno za szyję przytulając się z całych sił, jednocześnie obserwując migające w pędzie drzewa.
Gdy wróciliśmy do obozu, postawiłem ją na ziemi, i oparłem się o pniak  ciężko dysząc.
„Niesamowite!!” krzyczała Devana biegając podniecona w koło.
„To może sprzedomy Puscyka skoro Blake tak dobze robi za kunia..”
Pppprrrruuuupppp  Od strony zwierząt dobiegło nas siarczyste pierdnięcie.
„Może jednak nie… Blake nimo dość staminy..”
Pełne pogardy parsknięcie zabrzmiało jakby w akceptacji..
Spojrzałem na moich przyjaciół.
Byli dumni, starając się jednocześnie nie pozwolić mi bym zbytnio przeszacował swoją nową siłę.
„Zacznę od ziemniaków.. Szatkowanie potworów zostawię na podwieczorek.” Powiedziałem siadając znów koło ogniska i biorąc do ręki kolejnego kartofla.
„To jo skoce po drzewo..” powiedział Iwan, a po chwili z głębi lasu dały się słyszeć trzaski łamanych gałęzi i dzikie okrzyki krasnoluda dającego upust swoim emocjom.
„Nawet nie wiesz jaka jestem dumna..” zaczęła Devana.
„Wiem..” powiedziałem.
„Czuję to tutaj.” Dodałem kładąc rękę na piersi.
Oczy Bogini wypełniły się łzami.


…***…


Nie dam ci się trafić.. pomyślałem uginając nogi i szykując się do skoku.
Wyraźnie widziałem, że jego prawa noga znów szykuje się do potężnego kopnięcia.
Nie byłem w stanie przewidzieć czy kopnie, czy uderzy pięścią, dlatego wolałem obniżyć środek ciężkości. Przypomniały mi się wyraźnie ryciny z Dungeon Oratoria i komentarze moich rodziców na marginesach…
Ułamek sekundy później jego pięść wykonała ten sam ruch.
Nie czekałem na efekt.
Opadłem jeszcze niżej zataczając prawą nogą krąg.
Ku zawodowi gawiedzi, udało mi się uniknąć ostatnich dwóch ataków Olafa reagując na jego udawane ataki. Tym razem postanowił nie zostawić mi żadnej furtki.
Prawie żadnej.
Atakując jednocześnie ręką i markując atak nogą pozbawił się mocnego punktu podparcia.
Ssluddhuddd|!!!
Trafiłem go tuż poniżej kolana, a po sekundzie ziemia zadrżała i głośne THUMP!!! Przetoczyło się przez plac.
Po raz pierwszy mój oponent znalazł się na łopatkach.
Głośny jęk przetoczył się przez plac, a Goldburg wręcz wstał ze swojego fikuśnego tronu…
„ZA CO CI PŁACĘ TY BEZNADZIEJNA KUPO MIĘSA!!! ROZWAL GO NATYCHMIAST!!!”
Piskliwy wrzask rozdarł chwilę ciszy, a Olaf powoli podniósł się na klęczki.
Jego oczy pełne były.. radości. To dziwne, ale zdawał się cieszyć, że został powalony na ziemię.
Kompletnie zignorował wrzaski Goldburga i tylko pokazał palcem na mnie..
„Nieźle mały.. Zapamiętam to sobie..” powiedział i znów błyskawiczne ruszył do ataku.
Tym razem wiedziałem czego się spodziewać.
Wiedziałem, że dostrzegł moją furtkę, i postarał się ją wykorzystać.
Znów zamarkował jeden cios nogą,  po czym wyprowadził drugi, ramieniem. Jednak nim się na dobre rozpędził, powstrzymał ramię, jednocześnie pozwalając nodze kontynuować cios wprost w moją pierś…
Ale mnie tam już nie było.
Przeczułem jego fortel.
„Jak nimozes zablokować potynznygo ciosu  to zmiń jygo droge..”
Słowa Iwana wypowiedziane podczas jednego z naszych treningów głęboko wryły mi się  w pamięć.
Błyskawiczny obrót i zamiast oberwać centralnie, oba przedramiona uderzyły w jego nogę. Złapałem mocno i wspomagany siłą inercji szarpnąłem…
Thump!!
Pozbawiony równowago Olaf znów znalazł się na ziemi.
Przy wtórze wrzasków swego mocodawcy i jęków gawiedzi znów podniósł się na nogi.
Tym razem jednak spojrzał na mnie z respektem.
Potrząsnął głową i zanim zdążyłem się zorientować, jego pięść z siłą tarana walnęła mnie w brzuch. 
Zgiąłem się w pół jak scyzoryk  i plując krwią starałem się rozpaczliwie złapać choć haust powietrza.
Nie dając mi ani chwili na dojście do siebie, złapał mnie za gardło i dźwignął na wysokość oczu.
Nie mogłem się wyzwolić z uścisku.
Nie mogłem złapać oddechu.
Nie mogłem…
Nic nie mogłem zrobić.
Starałem się oderwać jego dłoń od mojego gardła, ale była zaciśnięta jak stalowe imadło, coraz bardziej miażdżąc mi krtań.
„Nie doceniłeś mnie..” usłyszałem jak przez mgłę, a jego pięść raz po raz waliła mnie w korpus jak w piniatę na uwięzi.
Ryk szczęścia obserwatorów świadczył o tym, że tylko czekają aż pęknę, a w ich dłonie posypią się wyczekiwane słodycze z zakładów…
„Niedoczekanie wasze..” stęknąłem przez zaciśnięte zęby, i z całych sił walnąłem obiema dłońmi w głowę Olafa.
Uhhh.. stęknął i potrząsnął głową.
Slaaakk!!! Otwartymi dłońmi z całych sił uderzyłem prosto w jego uszy.
Ooouaaaahh!! Ryknął barbarzyńca puszczając mnie natychmiast i łapiąc się za głowę.
Spomiędzy palców pociekła mu krew.
Nie wiedząc jakiej reakcji mogę się spodziewać, odskoczyłem tak daleko jak tylko zdołałem.
Hhhhyyyyhhh… Hhhhyyyhhh… Z ledwością łapiąc powietrze rozcierałem obolałe gardło i z bezpiecznego na razie miejsca z poza fontanny obserwowałem jak podniósł do oczu zakrwawione dłonie i znów ryknął z bólu i złości.
Ooouaaaahh!! 
Gwaaah!!!
Haaaarrrraaaaammmm!!!!!!
Barbarzyński ryk wściekłości odbił się echem od ścian budynków okalających mały rynek.
Ludzie otaczający naszą małą areną struchleli ze strachu.
Pierwszy raz od dawna  ktoś zadał mu realny ból.
Jego własna krew na jego dłoniach sprawiła, że wpadł w szał.
Z ledwością łapiąc oddech obserwowałem, jak Olaf kręcił z bólu głową jednocześnie obserwując swoje zakrwawione dłonie.
Wtem dostrzegł mnie w mojej kryjówce, i nie bacząc na otoczenie ruszył w moim kierunku. Biegł z pełną prędkością, i po raz pierwszy zobaczyłem w jego oczach wściekłość.
Furia emanowała z jego postaci wręcz namacalnymi falami nie pozostawiając żadnych wątpliwości.
Pędził żeby zabić.
Kątem, oka dostrzegłem, że jeden z sędziów podniósł tłuczek by walnąć w gong i przerwać tą akcję, jednak w tej samej chwili jeden z ludzi Goldburga złapał go za nadgarstek i pogroziwszy palcem odebrał mu tłuczek.
Nie ma szans na przerwanie walki..
Gdy to sobie uświadomiłem ogarnęło mnie poczucie bezsilności.
Wiedziałem że w starciu z tym człowiekiem nie mam szans.
Pomimo mojego poziomu, dorównywał mi refleksem, przewyższał siłą i całkowicie deklasował doświadczeniem..
Z rozpaczą spojrzałem w stronę naszego stolika.
Iwan zdawał się nie przejmować sytuacją i był bardziej skupiony na swoim antałku z piwem niż na walce. Ilsa z resztą ekipy z Czterech Kątów wymachiwały torbami po popkornie dopingując mnie z całych sił, a Devana…
Bogini patrzyła na mnie w pełni skupiona, a siła jej wzroku zdawała się mnie przenikać.
Jakby pod wpływem czaru otoczenie wokół nas zaczęło się zmieniać.
Moja wyobraźnia ożyła, zamieniając plac pełen ludzi w mroczną, posępną jaskinię pełną czyhających potworów, a jeden z nich, potężny berserker pędził wprost na mnie.
Kilka niewinnych niewiast stłoczonych razem w rogu jaskini patrzyło na mnie błagalnym wzrokiem prosząc o wybawienie.
Bestia pędziła na mnie nie zważając na przeszkody.
Jednym płynnym ruchem unicestwiła stojącą na środku jaskini fontannę, posyłając w moją stronę deszcz gruzu i odłamków.
Wyskoczyłem w górę, robiąc salto nad resztkami fontanny i unikając skalnych pocisków.
Aaaaachhhh…!!! Potwór ryknął  zawiedziony nieudanym atakiem.
W tumanie kurzu zawrócił przypuszczając następny atak.
Ustąpiłem mu z drogi jednocześnie podkładając nogę i popychając w przód jego wielkie cielsko.
Barbarzyńca straciwszy równowagę upadł i dobre pięć metrów pokonał sunąc na kolanach i łokciach po ziemi zdzierając je do krwi.
Aaaaugh!!! Ryknął ponownie dźwigając się na nogi.
Stał przede mną dysząc ciężko jakby nie zdając sobie sprawy z tego co się właściwie stało.
Potrząsnąłem głową.
Świat wrócił do swoich normalnych wymiarów.
Jaskinia zniknęła, jedynie Olaf pozostał w tej samej pozycji zbierając siły przed atakiem.
Zerknąłem w stronę naszego stolika.
Devana, całkiem rozluźniona machała do mnie ręką jednocześnie pociągając przez słomkę jakiegoś drinka.
Uśmiechnąłem się.
Ta krótka chwila, w której dane mi było odczuć niezwykłą zmianę scenerii uświadomiła mi, że ta walka niczym nie różni się od tych stoczonych w lochach.
Znów stałem naprzeciw silniejszego przeciwnika.
Znów nie znałem jego mocnych i słabych punktów.
Znów miałem do ochrony Boginię, przyjaciół.. Lotril…

Grzbietem dłoni otarłem krew lecącą mi z kącika ust, po czym wyszczerzyłem się w najlepszym uśmiechu jaki zdołałem z siebie wykrzesać.
Nie wiedzieć czemu przez tłum przebiegł dreszcz przerażenia…
Przygiąłem się niżej ku ziemi i nie czekając na atak – ruszyłem pełnym pędem.
Olaf zdawał się być kompletnie zaskoczony.
Nawet nie starał się zasłonić gdy przebiegałem obok niego.
Wyrżnął w ziemię całym impetem swojego wielkiego ciała, gdy jego nogi, podcięte przeze mnie jednym, płynnym wślizgiem straciły kontakt z podłożem.
„Wwwwhhhaaatteeefffhhhuuuukkkk….!!!” Ryczał zbierając się z ziemi, podczas gdy ja co chwila posyłałem go znów  na glebę podcinając mu nogi i kompletnie ignorując jego młócące powietrze jak cepy ramiona.
W końcu udało mu się pozbierać i stanąć na dwóch nogach. Ciężko dysząc patrzył  na mnie szukając okazji do ataku.
Na swoją niekorzyść pokazał mi od razu do czego jest zdolny i tym razem miałem się na baczności.
Nie dawałem się zwabić markowanym atakiem, a każdy jego błąd kończył się ciężkim lądowaniem na ziemi.
Jeszcze nie miałem pomysłu jak mógłbym go uszkodzić, więc na razie poprzestałem na ucieczce i powaleniu.
Nawet tytan się zmęczy ciągłym wstawaniem z klęczek..
Osobiście oberwałem już trzy razy. Normalnego człowieka nawet jeden taki cios pozbawiłby przytomności w mgnieniu oka. Jednak po awansie na drugi poziom wciąż byłem w stanie walczyć. Fakt. Odczułem je bardzo dotkliwie. Ból przy każdym poruszeniu przypominał mi o nich. Jednak nie było to coś, co powstrzymało by mnie przed dalszą walką.
Jakimś cudem Devana zdołała  przetransferować do mnie zupełnie odmienne spojrzenie na rzeczywistość.
Nie wiem jakim cudem nie zostało to wykryte przez czujki strażników. Nie wiem też jak jej się udało ominąć zakaz używania przez Bóstwa Arcanum..
A może to nie było Arcanum?
Może Direct link znów dał o sobie znać?
Nie ważne.
Cokolwiek to było, sprawiło że dalej stoję na nogach a coraz bardziej wściekły barbarzyńca stara się mnie zniszczyć.
Jednak po introspekcji Devany mój lęk gdzieś zniknął. Jakby rozpłynął się wraz z wirtualnym lochem.
Patrzyłem na mojego przeciwnika, jednocześnie na trzeźwo oceniając następne posunięcia.
Co prawda nie mogłem korzystać ze Skupienia, ale to co miałem do dyspozycji było więcej niż wystarczające w walce ze zwykłym człowiekiem.
Klap!!  Klasnąłem w dłonie.
„No chodź!!” krzyknąłem prowokując go do ataku.
Zaślepiony chęcią pokonania mnie rzucił się na przód, w ułamku sekundy pokonując dzielący nas dystans.
Slaam!!! Ciężkie cielsko kolejny raz wyrżnęło w ziemię przy wtórze jęku gawiedzi.
„MASZ GO ZNISZCZYĆ!! SŁYSZAŁEŚ?!!! ZNISZCZYĆ!!!!’ załamujący się głos Goldburga zanikał wśród głosów dopingującej nas publiczności.
Aaaahhhh!!!!!  Ryk zawodu znów wyrwał się z jego gardła.
Wtem, zupełnie nieprzewidywalnie Olaf ruszył w stronę gapiów.
Ludzie zerwali się z miejsc i w przerażeniu starali się zejść mu z drogi. Jednak Olaf tylko złapał solidną dębową ławkę na której wcześniej siedzieli gapie, podniósł w górę i ponownie ruszył a moim kierunku.
Cholera.. zorientował się że jestem dla niego za szybki.. przemknęło mi przez głowę gdy obserwowałem tą akcję.
Widząc z jaką łatwością Olaf wymachiwał tą ławką, uświadomiłem sobie jaką rzeczywistą siłą dysponuje.
Raz, drugi.. trzeci.. Z ledwością uniknąłem spotkania z ciężkim drewnem.
Jednak w brew pozorom ułatwiło mi to walkę.
Nie dość że Olaf musiał zmagać się z bezwładnością wielkiego kloca drewna, to jeszcze nie mógł wykonywać w tym czasie swoich kombinowanych ataków.
Jednak jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę…
Gdy Olaf rzucił się na mnie z ławką nic się nie stało. Żadnej akcji. Żadnego alarmu. A to znaczy..
„Ahaaaa… Więc jednak można używać broni..” powiedziałem bardziej do siebie, ale Olaf tylko wyszczerzył zęby i znów rzucił się na mnie z pełną prędkością.
Jednak teraz, gdy już ochłonąłem, zwyczajnie ustąpiłem mu z drogi.
Pęd poniósł go jeszcze dobre pięć metrów.
Gdy się zatrzymał, ja już byłem przy moim celu.
„Ile za to mięsko staruszku?”
„Jak dla ciebie osiem valis młodzieńcze..”
„Biorę. Nie musisz pakować.” Powiedziałem łapiąc za kość wystającą z solidnego baraniego udźca.
„Reszty nie trzeba” krzyknąłem rzucając sprzedawcy dychę i nawet nie obejrzawszy się za siebie popędziłem naprzód.
„Jak ja kocham takich klientów..” dotarło do mnie zza pleców, ale ja już byłem z przodu.
Dla mnie najważniejszy był teraz Olaf z wielką dębową ławką w ręce.
Jednak ja już też nie byłem bezbronny.
Tłum szalał, a Olaf pomimo całej swojej wściekłości zdawał się aż tryskać szczęściem.
Pędziliśmy naprzeciw siebie jak dwójka szaleńców. Olaf zamachnął się ławką jak gracz posyłający piłkę poza boisko..
Ugiąłem kolana i wbijając tumany kurzu prześlizgnąłem się pod jego ramieniem.
Natychmiast zaryłem się obcasami w gruncie i z całą siłą obrotu walnąłem go udźcem w sam środek pleców.
Hyyk!! Stęknął Olaf, gdy nagle powietrze zostało wypchnięte z jego płuc wbrew jego woli.
Jedynie błyskawiczny obrót i schronienie się za ławką jak za tarczą uchronił go przed moim drugim ciosem.
Slaakkk!!! Strzępy mięsa oderwane od mojej improwizowanej maczugi obryzgały jego twarz, więc mimowolnie zamknął oczy.
Crracck!!  W tej samej chwili mój obcas wylądował na jego szczęce.
Thuud!! Tępy odgłos uderzenia rozszedł się cichym echem, a ja bez tchu znów poszybowałem w powietrze.
Olaf kopnął na oślep w miejsce, w którym teoretycznie powinienem znajdować się po uderzeniu go w szczękę.
Potężny cios prawie że mnie zamroczył. Znów walnąłem bezwładnie o ziemię prawie dziesięć metrów dalej, tocząc się jeszcze przez moment jak szmaciana lalka.
Z trudem łapiąc powietrze powoli dźwigałem się na nogi.
To jest właśnie różnica pomiędzy walką z potworem a walką z człowiekiem. A w dodatku z bardzo doświadczonym wojownikiem.
Zamykając oczy sprowokował mnie do tego ciosu, co automatycznie zredukowało dystans. Wiedząc skąd nadszedł cios, z zamkniętymi oczami mógł przewidzieć gdzie znajdzie się jego wykonawca. Teraz, gdy stałem przed nim ledwo dysząc i znów plując krwią stało się to dla mnie takie oczywiste…
Co najgorsze, moja improwizowana maczuga wypadła mi z dłoni i znów byłem bezbronny…
Zerknąłem w stronę naszego kąta placu, ale nigdzie nie mogłem znaleźć ani Devany ani Jansona. Co najgorsze, Iwan wytrzeszczał oczy i wyglądał jakby zaraz miał się udusić a koniec jego brody wykonywał jakieś dziwne ewolucje.
Zorientowałem się że chce, żebym do niego podszedł. Po drodze jednak miałem Olafa, idącego w moją stronę z tą wielką dębową ławką w obu dłoniach.
Klnąc z bólu ruszyłem do przodu. Nie miałem zamiaru czekać bezczynnie aż do mnie podejdzie. Olaf uniósł ławkę w górę, jakby chciał mnie nią wbić w ziemię jak jakiś kołek. Przyspieszyłem kroku, puściłem się biegiem…
Ssssssssllllam!!!!
Wielki kawał drewna ze świstem przeciął powietrze. Jednak przy całej swojej sile i zręczności Olaf nie mógł ot tak sobie zmienić trajektorii drewnianego kloca.
Za to ja swoją mogłem…
Wystarczył krok w bok i wielka ławka z impetem wyrżnęła w ziemię tuż obok mnie.
Odbicie z lewej, jeden krok po ławce, znowu lewa, tym razem z całej siły odbiłem się od jego głowy nadrywając mu ucho i przy wtórze wściekłości przeskoczyłem nad nim wykonując salto i lądując kilka metrów dalej.
Jęknąłem z bólu gdy tylko stopy uderzyły o ziemię, ale ignorując słabość natychmiast wykonałem skok i przewrót w przód. Płynnym ruchem zerwałem się na nogi jednocześnie podnosząc moją broń – mięsną maczugę którą wypuściłem z dłoni chwilę wcześniej.
W te pędy pognałem w stronę Iwana.
„Przeciągnij walkę najdłużej jak możesz!!” powiedział półgłosem nim jeszcze zdołałem się zatrzymać.
„Co się dzieje?!” Nie wiedziałem co mam o tym myśleć, ale Iwan nie wydawał się być szczególnie zaniepokojony.
„Graj na zwłokę. Rób co mówię.”
„Ale..”
„Po prostu nie wykończ go za szybko. To proste. Kup nam trochę czasu..” powiedział mrugając okiem, po czym odwrócił mnie jak jakąś kukłę i z całej siły kopnął w plecy posyłając z powrotem na środek placu, dosłownie kilka metrów od szarżującego Olafa.
Z ledwością uniknąłem ciosu ławką i siłą rozpędu przebiegłem jeszcze kilka metrów.
„Chcioł się wymigać.. Tchórzliwy cłecyna!” Iwan tłumaczył gapiom zajście ..
„Pamintoj co zek ci godoł!!” wrzeszczał ze swojego stołka wymachując pustym kuflem.
„Jak mi przegrosz mój topór, to ci nim na łostatek łeb utne!!”
Aplauz pomieszany z gwizdami i śmiechem doszedł do mnie jak fala otuchy.
Nie miałem pojęcia co oni kombinują, ale gdy rozglądnąłem się ukradkiem wokoło dostrzegłem, że poza Devaną i Jansonem nie ma też dowódcy straży od Lorda Ganeshy i kilku z jego ludzi.
Nie miałem czasu się zastanawiać, bo Olaf znów atakował.
Wściekłość tym razem aż z niego kipiała. Wielka ławka ze świstem przecinała powietrze nie dając mi czasu na żadną reakcję. Jedno, co mogłem – to uciekać.
Co gorsza, kończyło mi się miejsce na manewry.
Jak pasterz zagania bydło do zagrody, tak Olaf powoli ale wytrwale kierował mnie w stronę straganów.  Jakby nie tyle chciał mnie trafić, co raczej sprowokować do uników w stronę, która była akurat dla niego wygodniejsza.
Na zimno kalkulował kilka ruchów w przód, uniemożliwiając mi ripostę.
Patrzyłem w jego oczy starając się wyczytać co będzie następne. Jaki ruch wykona.. Jednak nie byłem w stanie. Momentalnie opanował chwilę wściekłości, a teraz zwyczajnie, znów cieszył się walką. Znów wszystko szło po jego myśli.
„Przepraszam Dziadku.. Zapłacę jak przeżyję!”  krzyknąłem do sprzedawcy od którego chwilę temu kupiłem swoją maczugę.
„Nie ma za co chłop.. AAAAAA!!!!” Wrzasnął nie kończąc zdania, gdy odepchnąłem go z całej siły a dębowa ławka z wielkim trzaskiem uderzyła w sam środek jego straganu i uwięzła w szczątkach. 
Stragan przestał istnieć.  Mięso rozleciało się na wszystkie strony a Olaf zaczął się szarpać żeby wydobyć swoją broń z rumowiska.  Tylko na to czekałem. Korzystając z tej krótkiej chwili uciekłem poza zasięg jego rąk i złapawszy po drodze kawałek tkaniny oderwanej z daszku straganu odbiegłem znów na środek placyku. Ciężko dysząc w pośpiechu owijałem materiałem kość wystającą z wielkiej szynki. Teraz już przynajmniej nie wyślizgnie mi się z dłoni…
Oooo rzesz w mordę… zakląłem widząc że Olaf nawet przestał próbować  wydostać ławkę ze szczątków straganu. Wybił się obiema nogami i skoczył na dyszel od stojącego obok wozu i złamał go w trzech czwartych.
Po chwili wycelował we mnie jego okuty stalą koniec i powiedział:
„Gotuj się na koniec. Ten koniec.” Po czym szeroko się uśmiechnął.
Nawet z tej odległości widziałem że moje wcześniejsze kopnięcie jednak spowodowało jakieś obrażenia, bo w jego perłowo białym uśmiechu pojawiła się szeroka na dwa zęby przerwa okraszona czerwienią krwi.
Szedł powoli w moją stronę uderzając końcem dyszla w otwartą dłoń, jakby to był jakiś zwykły kawałek gałęzi.
Niedobrze.. Niedobrze.. Bardzo niedobrze.. myślałem gorączkowo rozglądając się wokoło. Ten kawał dyszla był krótszy i lżejszy od ławki więc mogłem zapomnieć o jego wcześniejszej bezwładności. Do tego dzięki okuciom był tak samo mocny i jeszcze bardziej niebezpieczny.
Raz mnie trafi i po mnie. Nie ulegało wątpliwości że teraz już nie będzie czasu na uniki.
MUSZĘ nauczyć się czytać jego ruchy JUŻ, albo zaraz będzie po wszystkim.. taka myśl, jak wypalona ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wciąż stała mi przed oczami, gdy wtem dostrzegłem cień szansy.
Gdy swoją wcześniejszą szarżą Olaf zniszczył fontannę, jej szczątki poleciały na wszystkie strony. Gruz i… Błyskawicznie rzuciłem się w tamtą stronę.
Wyrwana ze swojego miejsca okrągła, żelazna klapa zasłaniała wcześniej otwór przez który można było wejść by wyczyścić czy też naprawić od środka fontannę.  Teraz leżała tuż obok szczątków jakby czekając aż ją podniosę. Dwa duże uchwyty idealnie pasowały do mojego ramienia.
Gdy się wyprostowałem tłum ryknął z radości.
Nareszcie macie swoje przedstawienie -pomyślałem.
Naprędce zaimprowizowana tarcza była dość ciężka i skutecznie ograniczała mi ruchy, ale wydawała się być wystarczająco solidna.
Nie mogłem jednak polegać na tej zasłonie. To ostateczność. Przy jego sile, z tą tarczą czy bez – i tak pewnie złamie mi rękę przeszło mi przez myśl gdy widziałem z jaką łatwością machał dyszlem.
Nie było jednak czasu by się zastanawiać.
Mój przeciwnik już szykował się do ataku.
Uderzył z boku trzymając dyszel oburącz.
Nie zdołałbym na czas odskoczyć. Nie przy tej szybkości i z żelastwem w ręce.
„Gdy nie możesz sparować ciosu zmień jego trajektorię..” znów przypomniały mi się słowa Iwana gdy w swojej stodole pierwszy raz uczył mnie walczyć.
Dang..!! głuchy, trochę metaliczny dźwięk rozległ się gdy okuty stalą koniec dyszla zderzył się z moją tarczą.
Sssslam!!!
Jedno na co miałem czas, to ugiąć lekko nogi i osłoniwszy się tarczą pozwolić, by przejęła część impetu dyszla.
Uderzenie było na tyle mocne, że obróciło mnie w miejscu, a ja skrzętnie to wykorzystałem.
Wielki kawał mięsa z rozmachem walnął Olafa  w głowę tuż nad uchem.
Nie był w stanie się zasłonić, bo wciąż trzymał oburącz dyszel, który teraz uratował go przed upadkiem. Wsparł się na nim przyklękając na kolano lekko zamroczony.
Nauczony doświadczeniem natychmiast odskoczyłem gdy w tym samym momencie Olaf zamachnął się  na oślep pięścią jak młotem.
Widać było, że odczuł to uderzenie. Potrząsnął kilka razy głową, jakby chciał przegonić zły sen. Krew ze świeżej szynki i drobinki mięsa zabarwiły jego włosy, a prawe oko podbiegło czerwienią.
GWWWAAAAHHHHH!!!! Ryknął zbierając się do ataku.
Znów to samo, taki sam cios.
Płasko, na wysokości mojego torsu.
Dang..!! Odbicie jak wcześniej, obrót.. Nie zwiedziesz mnie tym razem..
Sssslam!!!
Thud!!
Tłum gapiów ryknął z radości gdy Olaf runął na ziemię z miną jakby zdziwioną tym co się stało.
Gdy powtórzył cios wiedziałem że tym razem będzie gotów. Chciał mnie podpuścić, a błysk w jego oku upewnił mnie że mam rację. Zamiast powtarzać uderzenie przygiąłem się jeszcze niżej i unikając jego pięści podciąłem mu nogi.
Zwalił się na ziemię kompletnie zaskoczony.
Znów odskoczyłem o włos unikając trafienia końcówką dyszla.
Te jego błyskawiczne ataki w chwili gdy wydaje się że już po nim – muszę to sobie zapamiętać.. pomyślałem. To może mi kiedyś życie uratować.. O ile za chwilę go nie stracę.
„WSTAWAJ TY ŻAŁOSNY TĘPAKU!!!! MASZ GO ROZWALIĆ A NIE TARZAĆ SIĘ W BŁOCIE!!!” Goldburg o mało nie wyszedł z siebie. Jego wrzaski dawały się słyszeć za każdym razem gdy udawało mi się uniknąć ciosu czy też powalić przeciwnika.
„TYLKO SPRÓBUJ PRZEGRAĆ KRETYNIE A NIE ZOBACZYSZ NA OCZY ZŁAMANEGO VALIS!!!”
„A ciekawe skund go weźmies waso wielmożności, kiedy twoje Wszystko bydzie moje a tobie łostanie ino Nic..!!” zripostował mu Iwan przy wtórze śmiechu otaczających go ludzi.
„Blaaake Waldstein!! Do boooju Waldstein!!” intonowały na cały głos dziewczyny z Czterech Kątów podskakując wysoko i wymachując pustymi torbami po prażonej kukurydzy.  Otaczający je gapie szybko podchwycili melodię i już po chwili duża grupa ludzi podskakiwała i śpiewała wzbijając wokół tumany kurzu.
Goldburg chyba po raz pierwszy zrozumiał, że porażka jest całkiem możliwa, a na dodatek przyniesie całkiem wymierne straty…
Spoglądał na plac ciężkim wzrokiem, a jego twarz wręcz pulsowała gniewem.
„PODNOŚ SIĘ DO CHOLERY!!” krzyczał.
„PODNOŚ SIĘ I KOŃCZ TĄ FARSĘ BO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE!!!”

Obserwowałem z odległości kilku metrów jak Olaf kolejny raz wstawał z ziemi.
Co prawda udało mi się go znów powalić, jednak wciąż był bardzo niebezpieczny. Jego ruchy wciąż były płynne i pewne. Gdy tylko tracił grunt pod nogami, od razu wyprowadzał asekurujący atak, nie pozwalając mi na drugi cios. Gdy wstawał, zawsze miał mnie na oku a uniesiony, okuty stalą koniec dyszla odgradzał mnie od niego.
Moja jedyna szansa była w tym, że jakimś cudem wreszcie opadnie z sił i popełni błąd.
Na szczęście coraz lepiej wyczuwałem jego ataki.  Już nie był w stanie mnie zaskoczyć nagłym ciosem czy kopnięciem, i choć lewa ręka omdlewała i  bolała mnie jakby każda kość była potrzaskana, to wciąż mogłem utrzymać swoją przypadkową tarczę.
Łapiąc oddech czekałem aż wstanie.
Nie było w tym nic z rycerskości czy tym podobnych, górnolotnych emocji.
Potrzebowałem wytchnienia bardziej niż czegokolwiek, a poza tym, nie byłbym w stanie zrobić nic, dopóki leży na ziemi, bo ciężki koniec dyszla momentalnie sprowadziłby mnie do parteru i przypieczętował mój los.

Gdy tylko przyklęknął na jedno kolano, natychmiast ruszył na mnie. Na wprost, od góry. Bez szans na blok. Ustawiłem tarczę pod kątem i postarałem się jak najlepiej zamortyzować uderzenie, jednocześnie uważnie obserwując jego stopy. Wiedziałem że z oczu nic nie wyczytam, ale reszta ciała.. Tak.. Z reszty ciała dało się zgadnąć kierunek ciosu, siłę czy.. fortel. Z całych sił wybiłem się jak tylko mogłem. Końcówka drąga zawadziła o tarczę obracając mnie w powietrzu i przyspieszając salto. Kątem oka zobaczyłem ze miałem rację. Dyszla użył jako przeciwwagi i uginając prawa nogę lewą wykonał potężne kopnięcie. To ryzykowne posunięcie jednak pozbawiło go równowagi, a ja byłem tuż nad nim.
Sssslam!!!
THUMP!!!
Uderzony z całej siły wielką połcią mięsa w tył głowy Olaf  zwalił się ciężko na ziemię twarzą w dół, a ja, pierwszy raz miałem szansę to wykorzystać i uderzyć ponownie.
Tłum wstrzymał oddech, ale ja z uniesioną maczugą odskoczyłem w tył najdalej jak umiałem. Gdy wylądowałem kilka metrów od niego dostrzegłem jak było blisko.
Upadając, wbił koniec dyszla w ziemię i teraz drugi, postrzępiony od złamania wystawał mu spod pachy na dwa metry w górę.
Gdybym się pokusił o cios kończący to bym się na niego nadział..
Patrzyłem na niego ze strachem i z podziwem, gdy plując piachem zbierał się z ziemi.
Gdy się wyprostował widziałem wyraźnie że jednak i jego dopadło zmęczenie. Ramiona unosiły się ciężko przy każdym oddechu, a po szerokich plecach spływały strużki potu.
Powoli wyjął dyszel z ziemi i odwrócił się twarzą do mnie. Dłonią odgarnął włosy opadające mu na twarz, rozmazując przy okazji krew cieknącą z naderwanego ucha,  przez co wyglądał jeszcze bardziej dziko.  Jednak w jego oczach dostrzegałem.. coś jakby szacunek i.. determinację.
Tak.. Definitywnie nie miał zamiaru przegrać.
„Pięknie walczysz.” Powiedział spokojnym, choć trochę dyszącym głosem.
„Ale zwycięzca może być tylko jeden” dodał, po czym błyskawicznie zaatakował.
Z ukosa w dół, przez korpus. Nawet gdybym zbił ten cios  w dół, to połamał by mi nogi. Zamiast tarczą, uderzyłem szynką w środek drąga podbijając go do góry. Mięso znów rozbryzgło się wkoło, a koniec dyszla dosłownie musnął moją głowę. Oślepiający błysk bólu wybuchł w moich oczach, jednak ostatkiem sił machnąłem z całej siły lewą ręką, płasko, mając nadzieję że krawędź tarczy trafi w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą była głowa Olafa.
Szarpnięcie w lewym ramieniu świadczyło że cios dosięgnął celu.
Chwilowo zamroczony osunąłem się na kolano, jednak resztki świadomości krzyczały „Uciekaj!!”.. Jakby bezwiednie upadłem na plecy i przetoczyłem się w tył.
Ułamek sekundy później poczułem ruch powietrza i z głośnym Thump!! dyszel grzmotnął w ziemię w miejscu w którym przed chwilą byłem.
Powoli, ledwo utrzymując równowagę dźwignąłem się na kolana. W uszach mi dzwoniło a przed oczami latały mi krwawe płaty.
„Blake!! Blaaake!!!” usłyszałem głucho, zupełnie jakbym miał głowę otuloną jakąś wielką miękka poduszką.
Mrugając oczami dostrzegłem Devanę stojącą obok Iwana i machającą do mnie zawzięcie.
Przynajmniej jest bezpieczna.. pomyślałem.
 Chwilę potem dotarło do mnie że Iwan wykonuje dłonią ruch jakby .. odcinał szyję czy coś.. Zrozumiałem że czas najwyższy kończyć.
Uśmiechnąłem się gorzko do siebie.
Kończyć..
Ledwo stałem, ledwo widziałem, a w głowie mi huczało. Jeden cios i po mnie. 
Powoli podniosłem głowę, a przy każdym ruchu pulsowanie bólu sprawiało wrażenie że zaraz rozsadzi mi czaszkę.
Starając się  na siłę wyostrzyć wzrok spojrzałem na Olafa.
Był na czworakach, kilka metrów ode mnie. Dyszel leżał pomiędzy nami, w takiej pozycji, w jakiej ostatkiem świadomości barbarzyńca walnął nim mając nadzieję że mnie trafi.
Olaf, na kolanach, wsparty dłońmi o ziemię kręcił powoli głową jakby w takt jakiejś powolnej, upiornej muzyki. Teraz dopiero dostrzegłem że ziemia pomiędzy jego dłońmi jest pełna krwi.
Zrobiłem krok w przód. Chyba mnie usłyszał, albo poczuł, bo przestał kiwać głową. Wyprostował się powoli i usiadł na piętach. Jedną ręką złapał za drąg i przyciągnął go do siebie. Na okutym stalą końcu dostrzegłem kępkę umazanych we krwi czarnych włosów.
Może nawet dobrze że obie ręce miałem zajęte, bo przynajmniej pokonałem jakoś chęć sprawdzenia czy przypadkiem mózg mi nie wypłynął.
Jeszcze żyję, więc nie jest tak źle.. pomyślałem i zrobiłem następny krok.
To koniec tej walki tak, czy siak. Gdy Olaf odwrócił twarz w moją stronę zatrzymałem się a nogi zaczęły się trząść pode mną.
Prawe oko było całkiem schowane za opuchlizną, a z głębokiej rany na skroni widać było kość. Krew sączyła się po jego twarzy i drobnymi kroplami opadała na piersi. Opierając się na dyszlu dźwignął się powoli i stanął na lekko ugiętych nogach.
Patrzył na mnie jednym okiem, a przy każdym oddechu z jego gardła dobywał się chrapliwy dźwięk.
Staliśmy tak naprzeciw siebie przez chwilę całkowicie ignorując otoczenie.
Krzyk gawiedzi, wrzaski Goldburga czy nieustanny doping dziewcząt – to wszystko stanowiło jakieś mało znaczące, nieistotne tło. Jak szum w uszach, który czasem słychać, ale na który nie zwraca się uwagi.
W tej chwili byliśmy tam tylko my.
Dwaj wojownicy, którzy za chwilę rzucą się do ostatniego, decydującego ataku.
Olaf uniósł dyszel, złapał go pewnie oburącz i spojrzał na mnie.
„Gotów?” zapytał chrapliwym głosem.
„Gotów.” Odpowiedziałem i uniosłem tarczę.
Rzucił się do ataku z uniesionym drągiem, w całkowitej ciszy i z rozmachem wykonał uderzenie z góry.
To nie był czas ani siły na triki, uniki czy gry wojenne.
Obaj mieliśmy tylko jedną, jedyną szansę.
Zrobiłem krok w przód i uniosłem tarczę przyjmując cały impet uderzenia.
Krack!!!!
Eksplozja bólu w lewym ramieniu omal nie pozbawiła mnie przytomności. Siła ciosu przygniotła mnie tak, że upadłem na jedno kolano. Tarcza pękła i wypadła mi z omdlałej ręki. Olaf stał i ze zdumieniem w oczach wpatrywał się w resztki tego co zostało mu w dłoniach z potrzaskanego dyszla.
Wstałem i powoli obiema rękami uniosłem w górę swoją mięsną maczugę.
Olaf chciał się zasłonić, ale ja szybkim ruchem, zamiast uderzać od góry, wykonałem płynny zamach i uderzyłem od dołu. Rozbiłem jego zbyt wysoko uniesiony blok i z całych sił zdzieliłem go w szczękę.
Slam!
Thump.
Olaf zwalił się na ziemię.
Z szeroko rozłożonymi ramionami leżał wpatrując się w niebo.
Tłum szalał.
Do namiotu Goldburga było raptem kilka metrów, więc to on pierwszy zjawił się przy nas.
„WSTAWAJ!!!” darł się na całe gardło a jego piskliwy głos przechodził w coraz wyższe tony.
„RUSZ DUPĘ TY ŻAŁOSNY MIĘŚNIAKU!!”
„NO WSTAWAAAAJ!!!” krzyczał szarpiąc i kopiąc go jednocześnie.
Olaf w dalszym ciągu leżał na ziemi, i tylko miarowy, spokojny ruch jego piersi wskazywały że jeszcze żyje.
„MIAŁEŚ GO ZNISZCZYĆ!! KAZAŁEM CI GO ZABIĆ IDIOTO!!!” Goldburg był już na skraju wytrzymałości. Jeszcze chwila i eksploduje.
„Ja tak tego nie zostawię!!” Goldburg już nie miał siły wrzeszczeć.
Dyszał wściekle i miotał groźby pod adresem Olafa.
„Zapłacisz mi za to!! ZAPŁACISZ!!!”
„Gdzie byś się nie ukrył, znajdę cię!! Ciebie i twoją parszywą rodzinę!! Znajdę i..” nie zdołał dokończyć.
Ssslam!!!!
Hhhhyyyyp!!!    FLOF!!!
Trafiony przeze mnie w pierś moją mięsną maczugą Goldburg przeleciał kilka metrów i walnął z impetem w ścianę namiotu zrywając przy okazji wszystkie linki i zaczepy, dzięki czemu płachta owinęła się wokół niego i teraz całość przypominała wielki kolorowy worek do którego ktoś wrzucił szamoczącego się dzikiego kota.
„Dzięki.” Usłyszałem z boku. Odwróciłem się. Olaf już chyba doszedł trochę  do siebie, ale w dalszym ciągu leżał jak wcześniej.
„Wiszę ci przysługę.” Powiedział lekko się uśmiechając.
„Nie ma sprawy.” odparłem.
„Jakoś się rozliczymy.” Dodałem i spojrzałem znów w stronę namiotu.  Co dziwne, pachołki Goldburga stali pomiędzy strażnikami a ludzie Lorda Ganeshy usiłowali wyplątać go spomiędzy resztek namiotu.
Podszedł do nas sędzia w asyście dowódcy straży i burmistrza. Z drugiej strony zmierzali ku nam Devana, Iwan i Janson.
„Wygląda na to że wygranym zostaje Blake Waldstein..” zaczął niepewnie sędzia zerkając ukradkiem w stronę Goldburga. Ten jednak wciąż z wściekłością walczył z namiotem.
„Czy obie strony akceptują ten werdykt czy może chcecie kontynuować..” zapytał patrząc na Olafa.
„Przegrałem tą walkę.” Powiedział.
„Blake zwyciężył. W pięknym stylu” dodał, po czym znów zamknął oczy.
„Niniejszym ogłaszam że zwycięzcą pojedynku zostaje Blake Waldstein!!”  prawie że krzycząc oznajmił sędzia.
Okrzyki aplauzu pomieszane z jękami zawodu ogarnęły gapiów otaczających plac. Strażnicy z trudem powstrzymywali ich przed wtargnięciem na środek. Po minie burmistrza i dowódcy straży Lorda Ganeshy widać jednak było że to nie koniec.
Gong rozbrzmiał znowu by uciszyć ludzi.
Dowódca straży wszedł na resztki fontanny i ignorując cieknącą mu po stopach wodę oznajmił gromkim głosem:
„Uwaga obywatele Reanore! W związku z podejrzeniem o handel ludźmi oraz porwania, wymuszenia i przekupstwo, Euzebiusz Goldburg zostaje osadzony w areszcie miejskim do czasu rozprawy.”
„Gówno mi zrobicie dupki!! Nie wiecie z kim zadzieracie! Nie macie dowodów!!” dyszał Goldburg któremu udało się w końcu wyswobodzić z resztek namiotu i teraz stał pomiędzy dwoma strażnikami trzymając się za brzuch.
„Jednocześnie..” Dowódca zignorował go zupełnie i kontynuował:
„.. W areszcie domowym zostaną osadzeni Burmistrz miasta Reanore, Sędzia i Dowódca straży. Wszyscy pod zarzutem ukrywania dowodów i przyjmowania korzyści majątkowych.” Szmer przebiegł przez zgromadzonych, którzy nie mogli uwierzyć własnym uszom.
Nie ma się co dziwić.. Ja też stałem z otwartymi ustami słuchając tych nowin i nie wiedząc co o tym myśleć.
„Od tej chwili, do czasu przybycia z Orario niezależnych i neutralnych arbitrów oraz przeprowadzenia dochodzenia i procesu, Ja, Norman Dusk dowódca straży Lorda Ganeshy będę w tym mieście stanowił władzę.”
Przez tłum przebiegł gniewny pomruk. Ludziom nie podobało się, że nagle, tuż po tym jak duża część z nich straciła pieniądze na zakładach, jakiś uzurpator ni z tego ni z owego przejmuje całą władzę w mieście.
Nieoczekiwanie z pomocą przybył mu Burmistrz.
Stanął obok niego i rzekł:
„Kochani.. Nie złośćcie się proszę. Chciałem Was wszystkich przeprosić. Nieświadomie popełniłem wielki błąd zadając się z tą kanalią, i dopóki sprawiedliwy wyrok nie zapadnie, dopóty nie będę mógł sprawować swej funkcji, czy też ogłosić nowych wyborów.” Przerwał na chwilę jakby zbierając myśli. Po chwili podjął mowę:
„Dlatego bardzo was proszę, zaakceptujcie tą sytuację. Lord Ganesha jest bardzo troskliwym bóstwem i dlatego ufam, że z nadzieją możemy powierzyć nasze miasto w ręce jednego z jego Dzieci. Ze swojej strony będę służył całą dostępną wiedzą by mu pomóc w pełnieniu tej odpowiedzialnej funkcji.”
Nie wiedziałem na ile jego słowa były spowodowane szczerą chęcią pomocy, a na ile pragnieniem odsunięcia od siebie podejrzeń, jednak z ulgą przyjąłem ten fakt, zwłaszcza że ludzie otaczający plac również się nieco uspokoili.
Pod naciskami strażników zaczęli się pomału rozchodzić. Sanitariusze z Lecznicy zabrali Olafa na nosze i we czterech, uginając się pod jego ciężarem przenieśli go na niewielką dwukółkę, podobną do tej, na jakiej ludzie Drumholda wywozili zwłoki.
Przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie, jednak tym razem, gdy pojazd się oddalał, ręka uniosła się lekko w geście pozdrowienia.
Muszę go koniecznie odwiedzić, postanowiłem spoglądając za nim.

„Piękna walka..” usłyszałem zza pleców.
Byliśmy już praktycznie sami. Olaf odjechał do Lecznicy a strażnicy odprowadzili więźniów i rozgonili tłum.
„Naprawdę piękna. Nawet w Dungeonie ciężko o takie widowisko..”
Spojrzałem na Normana Duska, Dowódcę straży i obecnego .. gubernatora.. to chyba najlepsze określenie.
„Gratuluję wygranej” dodał wyciągając rękę.
Uścisnąłem w milczeniu jego dłoń, i momentalnie to poczułem.. Coś jakby.. przepływ energii.. Pełzł wzdłuż mojej ręki jakby szukając furtki.. jakiejś szczeliny przez którą mógłby się wślizgnąć.
Odepchnąłem go w myślach jakbym odganiał natrętnego komara.
Uczucie momentalnie znikło.
„Ciekawe.. Bardzo ciekawe..” powiedział Norman nie przestając się uśmiechać.
„Co jest takie ciekawe?” zapytałem.
„O tym później.” Odparł.
„Najpierw reszta formalności.” Powiedział patrząc na Iwana.
„No właśnie po to żek tu przysed. Dawać.. nazod mój topór!!.. Grzecnie prosem..” powiedział gromkim głosem Krasnolud.
„Oczywiście.. przepraszam.” Odparł Norman i wyciągnął w kierunku krasnoluda jego broń.
Iwan ujął drzewce ręką, lecz zanim Norman go puścił, upłynął ledwie wyczuwalny ułamek sekundy..
Iwan tylko zmarszczył brwi, jednak nie odezwał się słowem.
Gdy tylko złapał trzonek krawędzie topora znów rozjarzyły się runami, jakby rozpoznał że wrócił do właściciela.
„Niestety, pańska wygrana..” Norman chyba właśnie przechodził do tej Trudniejszej  części.
„Nie frasuj się tym chłopce” powiedział Iwan klepiąc go po ramieniu.
„Od razu zek wiedzioł że to bydzie dupa a nie bogoc..” powiedział Iwan ze śmiechem.
„To czego się tak durnie zakładałeś!!” prawie nie wyszedłem z siebie.
„Ino te papiury nom były potrzebne..” powiedział Krasnolud pokazując na zwoje leżące przed nimi.
„Bez nik by my się nie dostali do środka coby sprawdzić cy momy racje cy nie…” dokończył enigmatycznie.
„Ale..” w dalszym ciągu nie rozumiałem.
„Kiedy walczyliście, ja z Jansonem i Normanem wzięliśmy dowód przekazania i na jego podstawie mogliśmy przeszukać rezydencję Goldburga..” powiedziała Devana.
„To dlatego zniknęliście..” powiedziałem zaczynając rozumieć.
„I tymu zek ci kozoł przeciongnonć walke ile się do..” dodał Iwan.
„Akurat miałem na to jakiś wpływ..” powiedziałem z przekąsem.
Na szczęście powoli wracałem do siebie.
Devana przyniosła mi dwie mikstury, jedną zwykłą, leczniczą, i drugą podwójną..  Specjalną.
Wypiłem obie, jedną po drugiej i teraz moje ciało zaczynało się regenerować.
Oczywiście łysy placek jeszcze przez kilka dni będzie ozdabiać czubek mojej głowy w miejscu gdzie okuty koniec dyszla dosięgnął swego celu, jednak włosy odrosną, to tylko kwestia czasu.
„To nie do końca tak, panie Iwanie..” powiedział Norman.
„Weź mi tu chłopce nie panuj bo mi się gorset na syi zacisko jak to słysem..” odparł krasnolud z uśmiechem.
„Hehehe.. No dobrze.. Iwan.” Powiedział Norman.
„Tu nie chodzi o to że Goldburg jest spłukany..” dodał.
„Po prostu musimy zatrzymać obie posiadłości i konto w banku na czas śledztwa. Oczywiście jeśli będą jakieś dostępne środki, to zostaną wam niezwłocznie przekazane, ale zarówno jego domy jak i wyciągi z konta stanowią dowód w sprawie więc…”
„Dyć wim..” powiedział krasnolud.
„Mi się nie pali pod nogami. Róbcie se swoje jak najlepij. A jak skońcycie..”
„Od razu damy ci znać i przekażemy..”
„Głupiś!!..” przerwał mu Iwan.
„Zaroz ci napise co mos potym zrobić i bydzie spokój. ” powiedział i zaczął gryzmolić swoje zalecenia na pergaminie.
„Jesteś pewien?” spytałem po chwili czytając co Iwan zapisał.
„Nadyć..” odparł.
„Pozryj się na mnie.. Na kigo corta starymu zdziadzałymu krasnoludowi takie piniondze?” powiedział ze śmiechem.
„Ani ik nie wydom, ani nie przepije. To co mi potrzeba mom. Cóz mi wiencej trza?”
„Mógłbyś.. nie wiem.. Po prostu spokojnie żyć?”
„Spokojnie żyć mogę i bez tego. Cosik mi jesce ostało. Z restom moge przedać topór jak mie przyciśnie. A poza tym..” Iwan wyraźnie posmutniał.
„Dobrze Iwan.. Już nie chcę..”
„Dla krasnoluda szczęście to jest kiedy może kopać tunele w poszukiwaniu skarbów, kuć stal by stworzyć najlepszy oręż pod słońcem.. albo walczyć. W ostateczności można bawić wnuki. Ale kopalnia zamknięta, do kuźni jestem za stary a dziecek się nie dorobiłem wiec…” Iwanowi łzy zakręciły się w oczach..
Objąłem go i powiedziałem:
„Zawsze możesz przypilnować moich bachorów jak będę biegać po lochach tłukąc gobliny.. Przecież jesteś dla mnie jak ojciec…”
„Jak się bydzies dalij tak do ludzi szczerzyć to pryndzyj Klemens się dochowo dziecysek niż ty se babe znońdzies..” zarechotał Iwan wycierając oczy a z dali doszło nas głośne rżenie.
„Nie zamknąłeś ich razem.. Prawda?”
„Wis.. łosobne boksy som strasnie drogie a z kasom beło krucho..” Iwan spuścił oczy i podrapał się po potylicy.
Biedna Płotka.. Czy ona da sobie radę..? przeszło mi przez myśl, gdy wtem z daleka dobiegło mnie żałosne rżenie Klemensa.
A.. to chyba jednak w porządku.. pomyślałem śmiejąc się do siebie.

„Czyli ze jesteś pewien że tak to ma zostać?” spytał dla pewności Norman.
„No a jak!” zezłościł się Iwan.
„Kiem tu przysed nimiołek wiencyj nad to co mom teroz i było dobre. To jak rozdom to cego zek ni mioł to cego mi bydzie brakować?”
Jego logika, choć powalała na kolana nie miała sobie nic do zarzucenia. Jedno co nam pozostało, to zwyczajnie zaakceptować jego wybór.



…***..


„Cyli ześ łoddoł wsyćko?”  Kursag spojrzał pytająco na Iwana, ale ten tylko skinął głową wciąż zapatrzony w ogień tańczący w kominku.
„Eeehhh… Gupiś.. Z takimi piniondzami to by można…”
„No co by można?” spytał Iwan podnosząc wzrok.
„Nooo..  Wsyćko!! Co byś nie kcioł!!” zawołał podniecony krasnolud.
Iwan znów zapatrzył się  w ogień.
„A co ty byś z tym zrobił.. Co? .. Kursag..” Iwan spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.
„Na połednie byk se pojechoł.. Do ciepłyk krajów.. Kopalnie złota załozył…”
„ Uhm… a nie chciało ci się zadka ruszyć żeby z innymi odejść..”
„Na ciebie zek cekoł!!” zawołał wnerwiony Kursag.
„Kieby nie ty, to byk se teroz..”
„.. siedzioł w pustej chałupie i o suchym pysku.” Dokończył za niego Iwan.
Kursag tylko zagryzł wargi.
Faktycznie, jak by na to nie spojrzeć, przybycie Iwana w zasadzie uratowało mu zadek. Co prawda z tymi zapasami jakie mu w spiżarni zostały przetrwał by zimę i może nawet pół wiosny, jednak nic poza tym.
Lata już nie te co dawniej, więc na polowanie nie miałby siły. Przyszło by mu tu z głodu paść..
Zwiesił głowę i zasępił się. Jednak Iwan wyrwał go z zadumy.
„Jak śniegi zejdom to pojedzies ze mnom do Reanore.”
„Głupiś cy co?” żachnął się Kursag.
„I co jo tam niby byde robić hę?”
„Dobytku mi dopilnujes. Interesu doglondnies jak mnie nie bydzie..”
„Jakigo Interesu? Dyć ześ rozdoł wsyćko..”
„Nie tyle rozdoł, ino Załozył Fundancyę. A to je róznica.” Powiedział Iwan.

„Ostoja”. Fundacja Imienia Marii Gurnisson.
Iwan założył ją ze środków wygranych od Goldburga. Ma za zadanie chronić i wspierać sieroty. Jak Marii zawsze mówiła – „To nie ich wina że dorośli wszczynają wojny i zabijają się nawzajem, ale to one najbardziej na tym cierpią..”
Marii doskonale znała sytuacje sierot w Lotrill po przejściu wojsk Rakii, a Iwan z kolei nigdy nie mógł pogodzić się z losem dzieci pozostawionych samym sobie gdy ich rodzice zginęli w Dungeonie.
Topór Iwana miał pójść właśnie na taki cel, gdy ten już zakończy swoją awanturniczą aktywność. Wygrana w zakładzie była jak zrządzenie Losu, ale wiązała się też z obowiązkami..

„Ty ześ zawse mioł łeb do interesów Kursag.. Faktoria potrzebuje nadzoru i musi działać coby ludzie nie stracili roboty i piniondze beły na działanie Fundancyi..” powiedział Iwan.
„Znajonc ciebie wszystko bydzie zapięte na łostatni guzik a ludziska się bydom bić coby u ciebie robić, wienc .. to bardziej jo potrzebuje ciebie niż ty mnie..” dodał wywołując uśmiech na twarzy starego krasnoluda.
Co prawda to prawda.  Kursag znany był ze swojego analitycznego podejścia do życia i wręcz magicznej intuicji która powodowała, że dzięki jego przewodnictwu każde przedsięwzięcie kończyło się sukcesem.
Do tego jego wrodzona skromność i dbałość o innych sprawiała że pracownicy go kochali jak ojca.
„Ehhhh.. Jak już tak prosis..” powiedział Kursag przymykając szelmowsko oko.
„Ale jak bydzie jakisik maleńki zaskórniak to mogem ło tyj kopalni złota pomyśleć?” dodał po sekundzie.
„Zdaję się na Ciebie.” Powiedział Iwan i uścisnęli sobie dłonie.


…***…



Puk Puk.. ciche stukanie przerwało ciszę poranka.
„Proszę..”  stłumiony głos odpowiedział na pukanie.
Popchnąłem delikatnie drzwi, a te z cichym skrzypnięciem otwarły się wpuszczając mnie do środka niewielkiego, choć dość przestronnego pokoiku.
Jak na standardy lecznicy warunki były bardzo dobre..
Osobny pokój, pojedynczy, z dostępem do sanitariów i z wystarczającą ilością miejsca na małą szafkę, skrzynię i parę taboretów.
Na dużym łóżku leżał Olaf z głową opatuloną w bandaże i książką w ręce.
„To tylko do czytania..” powiedział zdejmując okulary.
„Na wyciągnięcie ręki widzę ostro ale bliżej te małe runy mi się rozmazują..” dodał pokazując mi książkę.
Zerknąłem na okładkę, ale choćbym chciał nie byłbym w stanie przeczytać nawet tytułu.
Runy przypominały te na moim statusie i chyba należały do jakiegoś.. starożytnego języka..
„Widok wielkiego barbarzyńcy z książką w ręce trochę dziwi prawda?” raczej stwierdził niż zapytał.
„Nooo.. w sumie..” Nie wiedziałem co powiedzieć.
„Rodzice bardzo się starali bym uzyskał należyte wykształcenie zanim pójdę w świat…” powiedział.
„Marzyło im się żebym w końcu przełamał ten durny stereotyp Barbarzyńcy stworzonego wyłącznie do walki..” powiedział odkładając książkę.
„Jednak nie da się pokonać natury.” Dodał uśmiechając się.
Nie czekając na zaproszenie wziąłem taboret i przysunąwszy go do łóżka – usiadłem.
„Nasza rasa jest wręcz stworzona do walki i tylko podczas potyczek jesteśmy w stanie osiągnąć pełnię szczęścia.” Powiedział wciąż obserwując moje ruchy.
Sięgnąłem do holstera i wyciągnąłem długą fiolkę.
Podałem mu a ten przyjął ją bez słowa.
Odkorkował od razu i wypił duszkiem.  
Pierwszy raz mogłem obserwować z zewnątrz działanie podwójnej mikstury Nahzy.
Co drobniejsze rany zaczęły się zasklepiać błyskawicznie, a w jego oczach znów zajaśniał ten sam blask jaki widziałem przed walką.
„Uuuuhhhh… To najlepsza mikstura jaką kiedykolwiek używałem..” powiedział po chwili.
„Dziękuję.. Musiała kosztować majątek…” dodał.
„Jest w porządku.. I tak dostałem ją za darmo..”
„Tym bardziej dziękuję. Lecznicy nie stać na takie drogie leki..”
„Nie bałeś się?”
„Hahaha!!!..” zaśmiał się szczerze.
„Gdybyś chciał mnie wykończyć, to nie musiałbyś mnie truć.” Powiedział z uśmiechem.
„No.. Chyba że masz jakieś zdrowo pokręcone podejście do życia.. Ale to mi nie leży w twoim profilu..”
„He?!”  całkiem zgłupiałem.
„Och.. Nie trzeba geniusza by dostrzec że jesteś typem bohatera który jest aż za nadto uczciwy jak na ten świat..” odpowiedział trochę ironicznie..
„O co ci chodzi?” spytałem podejrzliwie.
„Walczysz zbyt uczciwie. Szanujesz przeciwnika, przynosisz mu po walce mikstury lecznicze warte majątek. Ratujesz niewiasty.. Normalnie rycerz płonącej róży..” zaśmiał się cicho.
„Zaczynam żałować że cię nie otrułem…” powiedziałem z przekąsem.
„Hahahahaha..” zaśmiał się cicho.
„Nie oceniaj się źle.” powiedział.
„Pokonałeś mnie nie tylko w walce jako takiej..  Pokonałeś mnie swoją wolą zwycięstwa. Twój cel, do którego dążyłeś był o wiele mocniejszy od mojego, zwyczajnego celu najemnika. Dlatego nie miałem szans.”
„Mylisz się..” powiedziałem.
„Ta walka..” zawahałem się na chwilę.
„Nie była uczciwa.” powiedziałem.
„Co masz na myśli?”
„Widzisz, ja.. Ja jestem Poszukiwaczem Przygód. Należę do Familii Devany i mam drugi poziom..” wyrzuciłem z siebie jak jakiś wielki grzech ciążący na mojej duszy.
„Hahahahahaha!!!” to nie złe!!” zaśmiał się Olaf.
„Hę?”
„ Iwan mówił mi że jesteś uczciwy do bólu, ale żeby mieć takie wyrzuty..” Olaf wyraźnie nabijał się ze mnie.. A poza tym…
„Heeej!! Skąd znasz Iwana?!”
„Eeee.. Iwana? Przecież każdy go zna..”
„W menu pisało że na obiad będą udka z kurczaka.. Co prawda to nie barani udziec, ale na chwilę obecną powinno wystarczyć..” powiedziałem unosząc brew.
„Heh.. No dobrze.. Należy ci się..” westchnął poprawiając się na łóżku.
„Iwana każdy zna.. jest miejscową Legendą. Jako Wojownik musiałem go wyzwać..”
„Walczyłeś z Iwanem?”  nie mieściło mi się to w głowie.
„Ćśśś.. nikt o tym nie wie..” zniżył głos konspiracyjnie.
„ Zawsze u Jansena w kuźni … Żeby nikt nie widział” odpowiedział
„U Jansena..” totalnie mnie zatkało.
„W moim umyśle już zaczął kształtować się drugi, niespodziewany spisek, tym razem z udziałem Iwana i Jansena…
„No.. tylko on ma wystarczająco dużo miejsca którego nikt nie widzi i przy okazji jakie dźwięki by z niej nie dobiegały nikogo to nie obchodzi…”
„Czyli to była ustawka..” powiedziałem smętnie.
Radość ze zwycięstwa momentalnie ustąpiła rezygnacji i .. smutkowi.
Tak bardzo się cieszyłem z tej wygranej, a teraz okazuje się, że mój przeciwnik to znajomy moich przyjaciół…
„Nie obrażaj mnie.” Powiedział twardo Olaf.
„Pamiętasz co powiedziałem przed walką?”
„Że w twoich stronach...”
„Dokładnie. W moich stronach walkę traktuje się jak święty rytuał, więc zawsze, ale to zawsze walczymy na maksimum możliwości.” Powiedział poważnie.
„Czy to z Iwanem, czy z Jansonem, czy z Tobą.. Zawsze by wygrać.”
„Walczyłeś z oboma?” aż mnie zatkało.
„No.. Tak.. Każda okazja do walki z silnym przeciwnikiem to jak modlitwa do Boga.. Oczywiście że z nimi walczyłem..” odpowiedział z uśmiechem.
Kompletnie nie wiedziałem co mam o tym myśleć.
Czułem się oszukany i wykorzystany w jakiejś ich wewnętrznej grze…
„Z Iwanem przegrywam trzy do jednego a z Jansonem mam remis.” Powiedział Olaf.
„Jeśli myślisz że dałem ci wygrać po znajomości, to wyjdź i nie wracaj.” dodał.
Spojrzałem w jego jasne oczy i znów poczułem to samo, co tuż przed walką, gdy rozejrzałem się w koło moim Skupieniem.
Szczerość. Radość. Wolę walki i..
„Coś jest na rzeczy z tą twoją religią?”
„Nasz bóg, Odyn, ukochał sobie walkę. Jest bogiem wszystkich wojowników i to on prowadzi nas po śmierci do Valhalli.” Powiedział bardzo poważnie.
„Jednak nie wszyscy wojownicy będą godni by tam wejść. Tylko najwaleczniejsi i najodważniejsi mają tam wstęp.” Przerwał na chwilę patrząc na mnie znacząco.
„Więc.. walczysz by zyskać uznanie w oczach swojego Boga..?”
„Och.. Nie.. Po prostu to lubię.. Walka to mój żywioł. Tylko wtedy czuję się szczęśliwy.. No.. Prawie tylko wtedy..” dodał zerkając na kwiaty stojące na stoliku.
Mimowolnie zerknąłem w tą stronę. Bukiet świeżych polnych kwiatów to nie jest coś czego można oczekiwać w taniej lecznicy.
Zwłaszcza, że polnych kwiatów nie da się kupić na straganie.. Trzeba wyjść kawałek za miasto żeby nazbierać..
Przemknął mi przez myśl Iwan zbierający kwiaty dla Nisee..
Błyskawicznie otrząsnąłem się z tego, gdy przez przypadek w mojej wyobraźni pojawił się obraz Olafa i Iwana siedzących na skarpie i trzymających się za ręce obserwując zachód słońca..
Na szczęście Olaf szybko wyrwał mnie z tego koszmaru.
„Odyn nie toleruje oszustwa. Oczywiście, gdy ktoś cię nagle zaatakuje – wtedy wszystkie środki są dozwolone, jednak podczas pojedynków obowiązują dwie zasady.” Zawiesił głos na chwilę.
„Masz walczyć z całych sił i zawsze uczciwie.” Dodał z błyskiem w oku.
„A co jeśli ktoś  zginie?”
„Odyn zaprowadzi jego duszę do Valhalli.” Powiedział z pewnością w głosie.
„A co jeśli nie? Jeśli się mylisz?”
„Nie mylę się. Jaki sens ma wiara w swojego boga jeśli się mu nie ufa?”
„A co jeśli..”
„Darren.. Ufasz Devanie?”
„No.. tak..  Jest moją Boginią..”
„No widzisz..”
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem coraz bardziej rozdziawiając usta gdy to, co było wręcz oczywiste, zaczęło docierać do mojej świadomości.
„Więc..”
„Oczywiście.. Odyn jest moim Bogiem. Należę do jego Familii..” powiedział.
„I.. też mam poziom drugi.” dodał po sekundzie.
Olśniło mnie..
Jego szybkość, wytrzymałość i siła.. To nie tylko efekt treningu i zasługa potężnego ciała.. To dlatego tak trudno mi było z nim wygrać…
„Drugi..” powtórzyłem z zamyśleniem..
„Dopiero co awansowałem.. Tak jak ty..” powiedział uśmiechając się.
„Myślałem że jesteś.. no wiesz.. zwykłym człowiekiem..” powiedziałem zerkając na jego olbrzymie ciało przykryte szpitalnym kocem…
„Dlatego wziąłeś szynkę..” raczej stwierdził niż spytał Olaf.
„Nooo… Nie chciałem cię zabić.. a  potem sam o mało nie zginąłem..”
„Szkoda że Iwan ci nie powiedział…”
„Ehh..  nie wiem czy dałbym radę wtedy walczyć..”
„No tak.. Wtedy ktoś mógłby się zorientować a poza tym..” przerwał na chwilę.
„Poza tym wtedy Iwan przegrał by swój topór..” dokończył patrząc mi w oczy.
„Wiesz.. Tylko wielkie pragnienie pokonania przeciwnika pozwoli ci walczyć na całego. Gdybyś wiedział że nie jestem wrogiem, to starałbyś się mnie oszczędzić.” Powiedział spokojnym głosem.
„Z resztą i tak nie walczyłeś by zabić..” dodał po sekundzie.
„Zabiłem już zbyt wielu..” powiedziałem cicho spuszczając głowę.
„Obiło mi się o uszy..” powiedział Olaf.
„Jednak słyszałem też, że dzięki temu ocaliłeś Iwana i Devanę..”
„Co nie zmienia faktu, że ludzie stracili życie..”
„To prawda.” Powiedział poważnie.
„I jeszcze pewnie wielu straci.” dodał.
„Wiesz Blake.. Ludzie codziennie stawiają na szali swoje życia. Mniej lub bardziej świadomie. Jednak gdy staje się naprzeciw kogoś z zamiarem zabicia – wtedy automatycznie godzi się z faktem że samemu też może się zginąć. Oczywiście bandyci wszelkiej  maści z reguły nie biorą tego pod uwagę bo przeważnie atakują potencjalnie słabszych od siebie, więc stąd to ich zdziwienie gdy nagle okazuje się że to ich życie zostaje odebrane. Jednak nie powinieneś się tym więcej zamartwiać.” przerwał na chwilę spoglądając znów na mnie.
„Widzisz.. Potwory atakują, bo tak są stworzone, i nic tego nie zmieni. Ludzie zaś mają wybór. Iwan z resztą pewnie ci to już mówił..”
Skinąłem głową.
Pamiętam tą rozmowę. Każdą z nich. I wziąłem je sobie do serca. Jednak to nie sama świadomość że ludzie stracili życie tak mnie martwi.
„Wiesz Olaf.. To nie tak że mnie męczy ich śmierć.. Zdaję sobie sprawę że sami tego chcieli i łatwo to my bylibyśmy na ich miejscu – martwi.”
„Więc w czym rzecz?”
„Boję się, że gdy się na to uodpornię, gdy mi to spowszednieje, to wtedy ..” aż wzdrygnąłem się na sama myśl tego co miałem powiedzieć..
„ .. Wtedy zabijanie ludzi zacznie być dla mnie obojętne.. Będę zabijać bez wyrzutów sumienia.. stanę się .. jak oni..”
„Nie sądzę..” odparł Olaf.
„Co prawda gdy trochę bardziej okrzepniesz będzie cię to mniej męczyć, jednak wystarczy że będziesz o nich pamiętać, a pozostaniesz sobą.”
„A ty.. Jak ty sobie z tym radzisz?”
„Pamiętam każdego człowieka który zginął z mojej ręki.. ale nie rozpamiętuję tych śmierci.”
„Chyba rozumiem..”
„Też do tego dojdziesz.. Nie przejmuj się. I nie bój się że staniesz się potworem. Masz na to zbyt dobre serce..”
Spojrzałem na niego niepewnie.
„Och.. To nie wada.. Naprawdę..” Olaf nieco poprawił się na poduszkach.
„Sam fakt że się tym martwisz o tym świadczy.”
„Jednak o mało cię nie zabiłem tym deklem…”
„A ja ciebie dyszlem..” odparował moje wątpliwości.
„Zrozum. Walka, to walka. Dzieje się szybko i nie masz czasu na decyzję. To normalne.”
„Wiem. Ale...”
„Bez ALE..”
Spojrzałem na niego. Patrzył na mnie twardym wzrokiem jakby oczekiwał jakiejś reakcji.
„Zabij albo zgiń. To prosta reguła która się sprawdza we wszystkich przypadkach." Jego głos był coraz bardziej poirytowany.
„Blake.. Masz przed sobą misję.. Wioskę do uratowania.. Jeśli dasz się zabić jakiemuś dupkowi to całą wieś szlag trafi.. Teraz rozumiesz?”
Skinąłem głową.
Chyba zrozumiałem o co mu chodzi… Jednak nie wydawał się być przekonany..
„Już jesteś potężny.. Nie przesadzam.. a będziesz jeszcze bardziej.. Wiem że zdajesz sobie z tego sprawę.” Powiedział patrząc na moją sceptyczną minę.
„Spotkasz się z jeszcze wieloma objawami chamstwa, zbydlęcenia i innych typowo ludzkich przypadłości. Nie wolno ci ich żałować, bo zaprzepaścisz swoją misję.” Spojrzał na mnie twardo.
„Posłuchaj Blake. To co jest twoim celem jest ważniejsze niż moje życie. Niż życie Iwana... Devany... Twoje..” opuścił głowę.
„Musisz o to walczyć bo inaczej to wszystko szlag trafi. Lotril zginie…”
„A Ty?! Przecież wystarczy że podniesiesz poziom i…”
„Zanim ja podniosę poziom, ty już będziesz na piątym..” odparł z prostotą.
„Dwa lata włóczyłem się po świecie podejmując każde, nawet najbardziej śmiałe wyzwanie i dopiero niedawno udało mi się awansować. Tobie to zajęło raptem sześć miesięcy.. poza tym..” zamyślił się na chwilę.
„Poza tym.. ja mam inne priorytety..” dokończył z lekkim uśmiechem.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
„Po pierwsze nie jestem stąd. Moja ojczyzna leży daleko na północy, więc nie powinienem mieszać się do waszych spraw. Poza tym ktoś musi tu zostać żeby mieć na oku miejscowych.  A do tego..” Nie dokończył, bo ciche pukanie do drzwi przerwało naszą rozmowę.
„Proszę…”
„Aha!! Wiedziałam że tu przyjdziesz!!” krzyknęła cicho Ilsa gdy tylko przekroczyła próg.
„Ilsa…”
„Coś taki zdziwiony? Weź się trochę przesuń z łaski swojej” powiedziała, i  szturchając mnie łokciem zmusiła do przejścia na druga stronę, po czym z wielkiego koszyka który dźwigała przed sobą zaczęła wyciągać talerze, sztućce i na koniec dość spory garnek.
Gdy tylko uniosła pokrywkę zapachniało gulaszem.
Mimowolnie przełknąłem ślinę. Oczywiście nie umknęło to uwadze dziewczyny, bo roześmiała się i powiedziała:
„Wiedziałam że tu będziesz więc przyniosłam więcej.. Zjesz przecież z nami.. Hm?”
To było bardziej stwierdzenie niż pytanie, a poza tym mój brzuch sam dawał wszelkie możliwe znaki byle tylko wymusić na mnie zgodę.
Skinąłem skwapliwie głową i wyciągnąłem ręce po miskę którą Ilsa napełniła prawie po brzegi.
Olaf już kroił w wielkie pajdy świeży chleb, i przez chwilę wszyscy byliśmy zajęci organizowaniem naszego małego przyjęcia w niewielkim szpitalnym pokoiku.
Po chwili mieliśmy wszystko co trzeba, wliczając w to butelkę wytrawnego wina i trzy szklanki.
„To jest pyszne.. Dziękuję..” powiedziałem po pierwszym kęsie.
„Swoją drogą.. Dobrze się przygotowałaś.. skąd wiedziałaś że tu będę?” dodałem zerkając na nią znad miski.
„Oh.. to było oczywiste..”
„Że niby jak..”
„Taki masz po prostu charakter..” powiedziała wymijająco.
„Mówiłem ci.. Za nadto uczciwy..” powiedział Olaf z uśmiechem po czym wpakował sobie do ust kolejną łyżkę gulaszu ucinając tym samym wszelkie komentarze.
Jedliśmy w spokoju przez jakiś czas, po czym zapytałem;
„A tak poza tym, to co Ciebie tu sprowadza Ilsa?”
„Mnie?..” spytała patrząc na mnie niewinnym wzrokiem.
„Uhm.. No właśnie ciebie..” powiedziałem.
Oczywiście byłem wdzięczny za obiad i tak dalej ale..
„ No właśnie miałem ci powiedzieć..” powiedział Olaf.
„Pobieramy się..” dodała Ilsa z uśmiechem.
„HĘ?!!” Mało się nie zakrztusiłem..
„No… Ja i Olaf.. Wiesz.. Związek.. Małżeństwo.. Rodzina.. Dzieci..”
„Dużo dzieci..” dodał Olaf znad miski.
„Nie będę maszynką do robienia małych Olafków!!” Zaperzyła się Ilsa.
„No przecież mogą się inaczej nazywać.. Gdyby wszystkie miały na imię Olaf to by było kłopotli… Au!!” Jęknął Olaf walnięty łyżką w głowę przez Ilsę.
„Ups.. Myślałam że się zagoiło..” powiedziała i zdzieliła go jeszcze raz.
„Ej no…!! Dopiero co się pozbierałem po przegranej walce a ty mnie tak..”
„Nie było przegrywać!!” zbeształa go Ilsa.
„Jakbym wygrał, to wasze plany szlag by trafił..”
„Podłożyłeś się?! Jak mogłeś!!!” krzyknęła i zaczęła go okładać piąstkami.
„Au! Hej.. auć.. wiesz że nigdy.. au!! Bym tego.. ej!! Nie zrobił..Ała!!” Olaf starał się odpowiedzieć pomiędzy falami ataków Ilsy.
Jedno co wiem na pewno, to to, że dwa razy się zastanowię zanim się zwiążę z jakąś kobietą..
Przez chwilę obserwowałem tą ich przedmałżeńską kłótnię, gdy powoli zaczęło mi świtać w głowie coś jeszcze..
„Wy… byliście parą jeszcze przed walką?” spytałem niepewnie.
„Nooo.. Tak..” odparł Olaf.
„Pamiętasz jak mówiłem że też niedawno awansowałem?”
Skinąłem twierdząco głową.
„No, to właśnie wtedy, razem byliśmy w moim mieście ..” powiedział.
„Olaf awansował a potem poprosiliśmy o pozwolenie na ślub!!” dodała podniecona Ilsa.
„Pozwolenie?..”
„No tak.. Gdy dziecko jakiegoś bóstwa chce się z kimś związać, to w dobrym tonie jest poprosić o zgodę..” powiedział Olaf.
„Bo wiesz.. Bóstwa wiedzą czy ktoś kłamie czy jest szczery.. I wtedy mają pewność że ich dzieci nie narobią sobie kłopotu..” dodała Ilsa.
Wiedzą czy ktoś kłamie.. przeszło mi przez myśl i mimo woli użyłem skupienia, tak, by zobaczyć ich aury.. 
Obie były czyste, szmaragdowo złote, i nie niosły ze sobą żadnego fałszu..
Dziwne..
Trochę kłóciło mi się to z wizytą Ilsy w mojej łazience…
Zamyśliłem się na chwilę, gdy wtem Olaf przerwał ciszę.
„Wiem o czym myślisz..” powiedział.
„Co?” Zerknąłem na niego ze zdziwieniem..
„Nimfomanka.. O tym pomyślałeś..”
„Nie.. Nie do końca..” odpowiedziałem trochę się czerwieniąc.
„Ilsa opowiedziała mi wszystko..” powiedział Olaf spokojnym głosem.
„Ja.. Przepraszam.. ale ja wcale..”
„Nie przejmuj się. Doskonale cię rozumiem.  Też tak myślałem i miałem takie same obawy.. Ale potem Ona rozwiała moje wszelkie wątpliwości..” powiedział patrząc na nią czule.
Nie chciałem nic mówić, ale Ilsa sama dopowiedziała resztę:
„Nigdy nie byłam z żadnym mężczyzną.. To że ich uwodziłam, to fakt, ale nigdy nie posunęłam się tak daleko..”
Przypomniała mi się nasza rozmowa nad rzeką.. Gdy w pewnym momencie rozpłakała się, taka bezbronna i nieszczęśliwa..
Mam nadzieję że teraz zazna w końcu szczęścia.. przeszło mi przez myśl.
„Życzę wam jak najlepiej..” powiedziałem z uśmiechem.
„Dziękujemy.. ale.. widzę że dalej coś cię trapi..” powiedziała Ilsa patrząc na mnie uważnie.
„No bo.. wiesz..” nie umiałem tego ubrać w słowa.
„Wiedziałam ze walka będzie ciężka, bo Olaf to świetny wojownik, a do tego góruje nad tobą doświadczeniem..” powiedziała jakby zgadując o co chciałem zapytać.
„Poza tym, zdawałam sobie sprawę że będzie walczył na całego, bo po prostu nie umie inaczej..” dodała kładąc mu dłoń na ramieniu.
„Z drugiej strony dopingowałam ciebie, bo chciałam żebyś wygrał i żebyśmy mogli w końcu usadzić Goldburga.. a jednocześnie…” jej oczy zrobiły się szkliste..
„Jednocześnie bałam się że się pozabijacie…”
„Wiesz że odkąd biorę udział w pojedynkach to jeszcze nikt nie zginął..” powiedział spokojnie Olaf.
„Wiem..” odparła Ilsa.
„Ale jeszcze w żadnym pojedynku nie stał przed tobą godny przeciwnik..” dodała.
„To prawda..” powiedział w zamyśleniu Olaf.
„W sumie.. mało brakło.” Powiedział.
„A tak na marginesie – Świetny pomysł z ukryciem tej tarczy.” Dodał.
„Jakiej tarczy?!” spytałem zdziwiony.
„No tej, którą wyciągnąłeś z rozbitej fontanny. Naprawdę, świetna robota!” powiedział z uznaniem.
„To nie żadna tarcza.. Dekiel od włazu do czyszczenia.. Akurat się nawinął pod rękę..” powiedziałem niepewnie.
„ Uhm.. a na rewersie wszystkie dekle mają białego jednorożca..” powiedział z przekąsem Olaf.
„Jakiego jednorożca? O czym ty bredzisz?..” spytałem coraz bardziej przekonany że jednak zbyt mocno go uderzyłem w głowę tym deklem.
„ Konia z pojedynczym rogiem na głowie. Sama widziałam..” potwierdziła jego słowa Ilsa.
„Nie mam pojęcia..” powiedziałem zaskoczony.
„Gdy rozwaliłeś fontannę, to on tam po prostu był…”
„Nie zdziwiłabym się, gdyby to była jakaś stara tarcza Rakii pozostała po ostatniej inwazji,  i użyta jako pokrywa włazu przez budowniczych..” powiedziała w zamyśleniu Ilsa.
„Tak czy inaczej, dekiel zjawił się we właściwym miejscu i czasie..” powiedział Olaf macając się delikatnie po świeżo zagojonej głowie.
„No i mało brakło, a zostałbyś okrzyknięty Rycerzem Jednorożca..” powiedziała Ilsa.
„Że co?”
„Rycerzem jednorożca.. No wiesz.. Taki tytuł..” powiedziała patrząc na mnie sceptycznie.
„Jaki znowu tytuł..”
„Och… Ludzie uwielbiają nadawać tytuły swoim Bohaterom..” powiedziała.
„Iwan na przykład to Szalony Berserk, Olaf to Gladiator, a ty…” zawiesiła głos na chwilę..
„Z tego co tu piszą..” powiedziała zerkając w trzymaną w ręku gazetę,  „Jesteś Rzeźnikiem z Lotril..” dokończyła i o mało nie udusiła się powstrzymując śmiech.
„ŻE CO?!!!”
„Rzeźnik z Lotril.. Dobre.. Mocne..” dodał krztusząc się Olaf.
„No naprawdę.. O co wam do cholery chodzi?!” krzyknąłem.
Jaki rzeźnik?! Jakie tytuły?!.. Cholera.. to idzie w jakąś szaloną stronę…
Myśli jak szalone kłębiły mi się pod czaszką, jednak żadna nie niosła ze sobą żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego szaleństwa…
„Uuuch… Ale ich było..” mruczała pod nosem Ilsa wciąż czytając gazetę, i kompletnie ignorując moje pytania.
„Sześćset czterdzieści kontra czterysta osiemdziesiąt.. Całkiem spora widownia  nie uważasz?” spytała półgłosem wciąż wpatrując się w trzymane przed sobą kartki..
„Jakie sześćset? Jakie.. czterysta… o co ci chodzi..?!” Już kompletnie straciłem rezon.
„..a…bo.. czekaj.. no… więc wiesz..” zaczęła odpowiadać wciąż wpatrując się w gazetę…
„Tu piszą o waszej walce..”
Zerknąłem jej przez ramię.
„Rzeźnik z Lotril pokonał Gladiatora!!” Nagłówek aż krzyczał z emocji.
„Hę?!  O co tu chodzi?!..”
„Czekaj.. czekaj..” zbyła mnie machnięciem ręki w dalszym ciągu studiując pierwszą stronę lokalnej gazety.
„Co za bzdury..” mruczała pod nosem czytając kolejne wersy..
„Nie wyskoczyłeś, tylko wyleciałeś, i nie piętnaście ale pięć metrów.. cholera.. wszystko pokręcili..” złościła się Ilsa.
„Daj spokój kochanie..” starał się ją udobruchać Olaf.
„Wiesz jacy oni są.. Jak kot skoczy w piwnicy na psa, to napiszą że w lesie tygrys napadł zgraję wilków..” mówił.
„No.. ale na dole jest głosowanie i wygrał Rzeźnik z Lotril..” powiedziała Ilsa kompletnie ignorując Olafa.
„Czy ktoś może mi powiedzieć o co do cholery chodzi?!” spytałem tracąc cierpliwość.
„Ah… No bo wiesz..” zaczął Olaf.
„Każdy wojownik ma swój tytuł.. taki.. Przydomek.. Nadawany przez bóstwa lub ludzi i opisujący ich szczególne cechy..” powiedział.
„Iwan – Szalony Berserk. Olaf- Gladiator”.. Powiedziała Ilsa..
„Blake – Rzeźnik z Lotril”.. dodał Olaf ledwo powstrzymując śmiech.
„Ej!! O czym wy…!!!”
„Nie miałeś tytułu, więc ludzie ci go nadali.. a że były dwie opcje.. to głosowali..” powiedziała Ilsa zerkając znad gazety.
„Sześćset czterdzieści za Rzeźnikiem z Lotril, czterysta osiemdziesiąt za Rycerzem Jednorożca.” Powiedziała ze śmiechem.
„Już sam nie wiem co gorsze..” powiedziałem z rezygnacją.
„Wiesz.. Rzeźnik to całkiem spoko..” powiedział Olaf.
„Ten cały rycerz.. strasznie to ckliwe..” dodał.
Spojrzałem na niego ze śmiercią w oczach.
„No co..? Wolałbyś może zostać bohaterem różowej podwiązki?!” spytał unosząc się na poduszkach.
„Heh.. no w sumie.. Ale skąd im się to wzięło?” spytałem.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że ludzie lubią nadawać swoje tytuły czy nazwy różnym rzeczom, więc jako że i tak nie miałem na to wpływu, pozostało mi to zaakceptować.. Jednak….  Rzeźnik?
„Wiesz.. Gdybym ja też nie miał tytułu, to nagłówek pewnie by brzmiał: - Rzeźnik pokonał Stolarza.. czy coś..”  powiedział Olaf.
„Więc to przez tą…” zaczęło mi świtać.
„No tak.. Skoro pobiłeś mnie mięsem, to analogia nasuwa się sama…” powiedział.
Odetchnąłem z ulgą.
Prozaiczne wyjaśnienie na chwilę spłukało ze mnie to dziwne uczucie towarzyszące mojemu nowemu tytułowi..

Tylko na chwilę.
Rzeźnik z Lotril.

Gdzieś z tyłu głowy wciąż błąkało się dziwne, niepokojące uczucie łączące mój przydomek z Kurtem i jego kompanem, sekretnym pokojem Drumholdów i Dziadami na polanie w Lotril.
Krew na moich dłoniach zdawała się wciąż pulsować czerwienią, nie ważne jak starannie bym je umył…


CDN.