wtorek, 9 czerwca 2020

Rozdział 8


 Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w Puszczy?



Fanstory na podstawie Serii nowel:

“Is It Wrong to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
 autorstwa  Oomori Fujino


Autor: Piotr Jakubowicz
Thurcroft. UK. 04.2020


ROZDZIAŁ 8

Sprawdzian.

Szarość zaczęła powoli przeganiać ciemność. Gwiazdy zblakły i pogasły a księżyc już dawno skrył się  za drzewami.
Pierwsze ptaki zaczęły się budzić i nieśmiałym ćwierkaniem szykowały się do gwarnego powitania dnia.
W domu na drzewie na środku polany, rytmiczne pochrapywanie nagle ustało.
Stara Chientropka - Mabbet – usiadła na łóżku.
To nie był czas o jakim zwykła się budzić. Słońce nie wsunęło jeszcze do środka swoich ciepłych palców poprzez szpary w okiennicach. Ptaki były zdecydowanie za cicho.  Jednak wewnętrzny niepokój jej nie opuszczał. Coś definitywnie było nie tak, choć jeszcze nie wiedziała co.
Nastawiła uszu.
Z sąsiedniej izby dobiegał miarowy oddech śpiącego Darrena.  Kury też jeszcze spały, choć - jak to kury - czasem któraś gdaknęła przez sen gdy zdawało jej się że spada z grzędy..
Cerber..
„Co się dzieje Cerber..?” mruknęła cicho nie słysząc zwykłego o tej porze pochrapywania psa.
Po cichu nasunęła na stopy wielkie ciepłe kapcie, i otuliwszy się szlafrokiem wyszła na werandę.
Rześkie, wilgotne powietrze wczesnego poranka, pozbawiło ją resztek snu.
Znów nastawiła uszu wpatrując się w południowy kraniec polany, w miejsce, gdzie jedyna przejezdna o tej porze roku dróżka,  wychodziła z bagien wprost na polanę.
Dokładnie stamtąd dobiegało ciche skomlenie Cerbera.
Bezskutecznie starała się przebić zmysłami mgłę zaścielającą o tej porze całą okolicę.
Na palcach, by nie zbudzić Darrena, wróciła do domu.
Podeszła do pieca i przesunęła palcami wokół kafelków na rogu. Bezbłędnie natrafiła na ukryty przycisk i delikatnie wcisnęła go.
Tuż obok pieca, w czarnej, gładkiej ścianie, stworzonej przez wielki pień kamiennego dębu w którego konarach leżał jej dom - powstała rysa.
Część ściany lekko się wysunęła.
Mabbet lekko pociągnęła za krawędź i jej oczom ukazała się sekretna komora.
Pusty wewnątrz kamienny pień skrywał największe tajemnice Mabbet.
Oprócz windy prowadzącej na dół, było tam wygodne miejsce w którym można się było ukryć w razie napadu, oraz.. mnóstwo półek.
Każda z nich była wypełniona po brzegi odczynnikami, fiolkami i książkami..
W tej chwili Mabbet szukała tej jednej, szczególnej fiolki…
Tak dawno jej nie używała, że zapomniała gdzie ją zostawiła..

„Trzecia od góry po prawej.. Zielone pudełko..” cichy głos zza pleców zmroził Chientropkę.
Błyskawicznie omiotła wzrokiem pomieszczenie.
Tak się skupiła na tej jednej rzeczy że nie zauważyła..
Pajęczyny zniknęły, kurzu brak, a wszystkie fiolki i kolby były czyste i równo poukładane..
Nie tak to zostawiła ostatnim.. dość dawnym razem..
„Przepraszam.. Powinienem był zapytać..” powiedział cicho Darren podczas gdy Mabbet  wyciągała fiolkę z pudełka.
„Samo się otwarło gdy kazałaś mi dokładnie posprzątać kuchnię.. Nie mogłem się oprzeć..” powiedział spuszczając głowę.
Mabbet powoli odwróciła się w jego stronę.
Darren stał przed nią zaspany, boso, w samych gatkach i drapał się niepewnie po zmierzwionej czuprynie.
Widać było że dopiero co wyszedł z łóżka.
„Ciut sprzątnąłem, ale starałem się żeby wszystko było mniej więcej w tym samym miejscu..” powiedział trochę  speszony jej wzrokiem.
Nie było czasu żeby się zastanawiać czy gniewać.
Mabbet odwróciła się i wyszła na ganek.
Już miała podnieść fiolkę do ust, gdy poczuła dotyk Darrena na nadgarstku.
Spojrzała na niego surowo, a z pomiędzy lekko uniesionych warg wyrwało się ciche warknięcie.
Nie opuścił ręki, jedynie pokręcił głową w zaprzeczeniu.
Patrzył na nią tymi swoimi czystymi oczami jakby błagając by tego nie robiła.
W końcu wyjął jej fiolkę z dłoni.
„Odradzam. To by cię mogło zabić..” powiedział cicho.
Patrzyła jak wraca do domku, by po chwili powrócić z podobną fiolką, jednak płyn w środku miał trochę inny zapach i kolor..
„Przemiana będzie krótsza i bez skutków ubocznych, jednak zmysły będą trochę przytępione..” powiedział wręczając jej miksturę.
„Masz wrócić.. Rozumiesz?” powiedział.
Mabbet skinęła głową po czym wypiła miksturę.
Po chwili głośne szczekanie dwóch psów ucichło w oddali.



…***…



Darren patrzył w dal, tam, gdzie siwy puszysty ogon zniknął we mgle.
A więc jego podejrzenia okazały się słuszne.
Pozbierał ubrania Mabbet i zaniósł je do szopki po czym ułożył na sianie. Zostawił tam też podwójną miksturę Nahzy, po czym poszedł przygotować śniadanie. Wiedział że gdy wróci, będzie miała prawdziwie wilczy apetyt.
To, że Mabbet używa Likantropii, Darren podejrzewał od jakiegoś czasu. Jej wręcz magiczna więź z Cerberem to nie było coś co można spotkać u każdego Chientropa, a gdy Darren przez przypadek otwarł tajemny  pokój – wszystko stało się jasne jak na dłoni.
Sama liczba książek traktująca o Przemianie mówiła sama za siebie.
Tajemniczo pachnące mikstury, dziwne receptury i składniki..
Widać było że ten pokój był od dawna nieużywany, bo kurz i pajęczyny były dosłownie wszędzie, więc Darren nic nie mówiąc podkradał stamtąd książki i czytał w wolnych chwilach.
Trochę uprzątnął bałagan i jednocześnie eksperymentował pod nieobecność Mabbet.
Pamiętał jak mu mówiła: „Jeśli chcesz zostać naprawdę dobrym alchemikiem, musisz poznać powiązania pomiędzy różnymi składnikami. Jeśli zrozumiesz i zapamiętasz ich wzajemne zależności, wtedy łatwiej będzie ci tworzyć nowe mikstury..”

Darren bardzo wziął to sobie do serca.
Już wcześniej miał do tego smykałkę, dzięki czemu powstała mikstura obezwładniająca o opóźnionym działaniu i paraliżująca.. Jednak poziom skomplikowania receptur Mabbet, daleko wykraczał poza możliwości chłopaka.
Ale jego upór i konsekwencja w końcu przyniosła rezultaty.
Mikstura Przemiany, ta, którą używała Mabbet była.. prawie Doskonała.
Prawie.
Jej użycie wymagało wielkiego skupienia, ogromnej ilości many i niosło ze sobą ryzyko trwałej przemiany, bez możliwości powrotu.
Oczywiście jako Chientrop, a więc osoba która i tak ma ( dzięki eksperymentom bogów) domieszkę psiej krwi – jest mniej podatna na skutki uboczne a samą przemianę przechodzi łagodniej, ale..
Właśnie.. Mabbet już nie jest nastoletnią dzierlatką  z mnóstwem sił i energii.
Darren postanowił ją nieco zmodyfikować.
Co prawda jego poziom wiedzy, oraz to, że eksperymentował po kryjomu i zupełnie sam, powodowało, że działał trochę po omacku, jednak końcowy efekt okazał się być zadowalający.
Nie byłby sobą gdyby nie wypróbował tego na sobie.
Okazja nadarzyła się, gdy Mabbet poprosiła go o przyniesienie kilku korzeni mandragory.
Znowu chce się mnie pozbyć.. przemknęło mu przez myśl, gdy jeszcze zanim wyszedł – ciche skrzypnięcie bujanego fotela zdradziło jej prawdziwe intencje.
Nie miał jej za złe.
Była już stara i miała swoje nawyki. Do tego, przyzwyczajona do życia w samotności, nagle musiała znosić młodego, energicznego chłopaka, który cały czas kręcił się przy niej, i wciąż wypytywał o coraz to nowe rzeczy..
Czasem, gdy potrzebowała trochę samotności, dawała mu jakieś trudne zadanie, byle by pozbyć się go z domu na kilka godzin.
Mandragora.. mruknął pod nosem schodząc po schodach.
W ostateczności mógł wziąć kawałek korzenia i dać do powąchania Cerberowi. Już tak robił, gdy za nic nie udawało mu się odnaleźć potrzebnego składnika.
Na bagnach w ogóle ciężko jest cokolwiek znaleźć, a przez wszechobecny bagienny smród nie mógł kierować się po zapachu..
Używanie Cerbera to było takie .. drobne oszustwo, jednak uciekał się do niego tylko w naprawdę skrajnych przypadkach.
Dzisiaj postanowił wypróbować swój wynalazek.
Cerber gdzieś zniknął, więc Darren wszedł samotnie w głąb lasu.
Początkowo twardy grunt zaczął ustępować miejsca grzęzawisku.  Zupełnie jakby pod kobiercem trawy znajdowała się wielka puchata poduszka. Dało się po tym chodzić, jednaj wystarczyło mocniej stanąć, by przebić zbitą warstwę trawy i zapaść się po kolana w śmierdzącej mazi.
Darren ostrożnie stanął na ostatnim, zdatnym do użytku skrawku ziemi. Zdjął ubranie i westchnąwszy głęboko jednym  łykiem opróżnił fiolkę.
Aaaaach!!!! Zduszony krzyk spłoszył kilka ptaków.
Jednak przemiana nie była zupełnie bezbolesna.
Gwałtowna deformacja stawów oraz wyrzynające się kły i pazury, powodowały niesamowity ból.
Dołożyć pokrzywy i rozmarynu..  przeszło mu przez myśl gdy walczył z przenikającym bólem. Zacisnął zęby by nie krzyczeć.
Nie chciał obudzić Mabbet ani ściągnąć na siebie Cerbera. Zwłaszcza w tej chwili.
Głuche warknięcie oznajmiło koniec przemiany.
Poza fizycznymi zmianami wyczuleniu uległy jego zmysły.
Nigdy nie spodziewałby się ile zapachów i informacji może nieść ze sobą lekki powiew wiatru.
Wyraźnie czuł jedzenie przemykające pomiędzy drzewami.. Z ledwością oparł się pokusie by za nim pobiec. Zapach wilka.. Muszę sprawdzić.. Nie.. Coś innego miałem zrobić.. ptaki na gałęzi.. a może by tak.. Nie!! Skup się!! Mysz!! Gdzie ma norę!? Już bie..NIE!!! Cholera!!!
Chaotyczna kaskada myśli przemykała mu przez na wpół psi umysł.
„Dołożyć waleriany.. Dużo waleriany..” pomyślał w chwili opanowania.
Z wielkim trudem walczył z ogarniającym go z każdej strony psim instynktem.
Po chwili jakoś udało mu się opanować na tyle, że od biedy był w stanie się kontrolować.
Niestety zdążył w tym czasie obsikać swoje ubranie i zrobić zdrową kupę pod drzewem.
Przynajmniej nie będę musiał biegać goły po całym lesie szukając gaci.. pomyślał, jednocześnie przypominając sobie po co tu przyszedł.
Mandragora..
Kawałek korzenia wciąż był w jego spodniach.. Obsikanych spodniach.
Na szczęście jego wyczulone zmysły oddzieliły pożądany zapach od reszty i teraz wiedział na czym ma się skupić. I choć co chwila zbaczał z drogi by sprawdzić czy ta królicza norka jest zamieszkana czy nie – to jednak dość szybko znalazł to czego szukał.
Z prawdziwie psią pasją zaczął kopać. Drzeć darń pazurami. Wyrywać korzenie zębami, i wciskać nos tak głęboko w ziemię na ile mógł, by tylko wyczuć pożądany zapach..
Przyłapywał się na tym że kopał dla samego kopania, węszył dla samego szukania.. że .. coraz bardziej utożsamiał się z postacią w którą się wcielił.
Jednak nie było to dla niego istotne.
Liczyło się tylko tu i teraz. Radość i pełnia życia.
UUUuuuuaaaaachhh!!!!  Koniec nadszedł szybciej niż mógł się spodziewać.
Ból ponownej przemiany ogarnął jego ciało i po chwili nagi chłopak leżał na ziemi trzęsąc się lekko.
Leżał tak przez kilka minut dochodząc do siebie, a następnie usiadł i rozejrzał się wkoło.
Uff.. Na szczęście gatki i koszulkę powiesił na gałęzi.. Cała reszta nadawała się tylko do prania..
Przepłukał wszystko w bagnistej wodzie pozbywając się części smrodu, po czym związał ciuchy w ciasną kulkę wyżymając wodę i przywiązał do patyka który zarzucił na ramię.
Z korzeniem mandragory w dłoni ruszył w drogę powrotną, ,błagając Los by Mabbet w dalszym ciągu spała i nie dostrzegła jego upokorzenia…



…***…



Mabbet doceniła jego dzieło.
Częściowo.
„Mogłeś mnie uprzedzić że to się tak szybko skończy!!” rzuciła już od progu.
Widział ją przez okno jak pędziła przez polanę jadąc nago na Cerberze jak na koniu obejmując jego kark rękami.
„Dobrze że nie wybrałam się do miasta na.. zakupy..” powiedziała z iskierką przekory w oczach.
Widać jednak było że jest z niego zadowolona.

Nazwał ją Mniejszą miksturą Przemiany.
Konsumowała więcej many i działała krócej, jednak była dużo bezpieczniejsza.
Zwykła mikstura, wymagała użycia many tylko dwa razy. Na początku przemiany oraz na końcu – by wrócić.. Jednak jeśli ktoś przez roztargnienie lub z innych powodów wyczerpał swoją manę, to nie miał jak wrócić i pozostawał w zmienionej formie już na zawsze.
Po jakimś czasie zwierzęca natura przejmowała zupełnie kontrolę a wtedy żaden czar, żadna ilość mikstur many, czy próśb i błagań, nie była w stanie tego odwrócić.
Jego mikstura cały czas potrzebowała do działania many. Im mniej jej było – tym słabiej działała, a gdy mana się kończyła – wtedy przestawała działać.
Co prawda przez to efekt jest krótszy, a jakość przemiany zależy w dużym stopniu od poziomu użytkownika, jednak nie zachodzi obawa że człowiek przemieni się na zawsze.

„Więc.. Nie gniewasz się że nie zapytałem..?”
„Eh.. To moja wina.. Nie powinnam mieć przed tobą tajemnic..” powiedziała pałaszując  z apetytem śniadanie.
„Bałam się że..” przerwała na chwilę zapatrzona w stół.
„Że też zapragniesz poczuć jak to być psem i .. coś złego się stanie..” powiedziała po chwili.
„Dopiero teraz, gdy okazało się że sam przypadkiem na to trafiłeś, zrozumiałam, na jakie niebezpieczeństwo cię naraziłam nic ci nie mówiąc.” Powiedziała ze skruchą.
To była prawda.
Mabbet cały czas o tym myślała gdy pędziła przez bagna za Cerberem.
Gdyby nieopatrznie wypił miksturę by sprawdzić jej działanie, tak z czystej ciekawości, to miała by teraz dwa psy…
W duchu przeklęła swoją głupotę.
Na szczęście Darren okazał się być roztropniejszy niż sądziła.
Najpierw przeczytał książki…

„To Eldar.. Prawda?” spytał cicho Darren zerkając przez okno.
W oddali majaczyła ciemna sylwetka Cerbera biegnącego w stronę wejścia do doliny. Po chwili zniknął między drzewami.
„Tak…” odparła cicho Mabbet odkładając sztućce.


...***…


„Po śmierci Mari, Iwan zniknął na jakiś czas, a my przeprowadziliśmy się tutaj.” Zaczęła opowieść Mabbet.

Jakieś dziesięć lat temu Eldar się rozchorował. Nic poważnego, ale z racji jego wieku nie bardzo mogła mu pomóc. Dochodził dziewięćdziesiątki, więc  Mabbet czuła że to będzie ich ostatnie lato.
Eldar również zdawał sobie z tego sprawę.
Pewnego słonecznego dnia, gdy siedzieli razem na werandzie, on w wygodnym fotelu na kółkach, a ona w swoim ulubionym bujanym, Eldar powiedział:
„Kochanie.. Dziś jest taki piękny dzień.. Gdybym miał umrzeć, to wolałbym właśnie teraz, niż w jakiś posępny, deszczowy wieczór..”
Mabbet pociekły łzy po policzkach. Mocniej ścisnęła jego dłoń i odparła:
„Nie bądź durniem.. Kości mi mówią, że będzie słonecznie przez cały tydzień, więc z tym umieraniem możesz jeszcze trochę poczekać..”
Kątem oka zauważyła że lekko się uśmiechnął.
Doskonale zdawała sobie sprawę z jego stanu.
To, że dzięki jej medycznym zdolnościom nie czuł bólu czy paniki przed śmiercią, nie znaczyło że nie cierpiał.
Wiedział że gaśnie z każdym dniem.
Czuł jej cierpienie, i Mabbet wiedziała, że chce jej ulżyć.
Ale nie chciała się z tym pogodzić.
Zawsze byli razem. Zawsze ją kochał i wspierał, nawet, gdy zdecydowała się porzucić Reanore i zaszyć na tej polanie pośrodku bagna.
Myślał o niej nawet teraz…
„Wiesz..” zaczął cicho „Nie boję się śmierci.. Wiem, że nie zrobiłem w życiu nic co zasługiwało by na potępienie więc.. Nie boję się umrzeć..” powiedział.
„Jednak nie chcę zostawiać cię samej. Czasem jesteś taka.. nieporadna.” dodał z uśmiechem.
Mabbet nie mogła się odezwać.
Nie widziała świata bo łzy zalały jej oczy, a niemy szloch targał jej ciałem.
Poczuła,  że lekko ścisnął jej palce by dodać jej otuchy.
Czekał aż trochę się uspokoi i dojdzie do siebie. Po chwili zapytał:
„Mabbet, kochanie.. Zrobisz coś dla mnie?”
„Zależy co..” Mabbet ze wszelkich sił starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej szorstko i stanowczo.. Nie chciała by słyszał jak się załamuje i wybucha płaczem…
„Jeśli sądziłeś że ci ulżę, to mam złe wieści. Trutka na szczury wyszła mi dziś rano..” powiedziała łamiącym się głosem siląc się na sarkazm.
„Wiem..” odparł z przekorą.
„Obiad był o niebo lepszy, niż ta żałosna papka, którą wcisnęłaś we mnie na śniadanie..” Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Mabbet nie mogła powstrzymać łez.
Z głośnym szlochem przytuliła go i trwała tak aż brakło jej łez.
Czuła delikatny dotyk jego słabnącej dłoni na głowie, gdy jak zwykle, delikatnie drapał ją za uchem..
„Wiesz..” zaczął po cichu gdy zaczęła się uspokajać.
„Zanim odejdę.. Chciałbym choć na chwilę zobaczyć świat Twoimi oczami kochanie..”
„Nie.. nie zgodzę się .. Nigdy.. Przenigdy!!” Szloch Mabbet urywał jej słowa gdy wtulała twarz w pierś słabnącego męża.
„Proszę.. Pozwól.. Chciałbym do końca cię zrozumieć…” szepnął jej w ucho.
Podniosła zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy.
Wciąż to samo dobre, ciepłe, kochające spojrzenie wręcz błagało..
„Nie przeżyjesz przemiany…” powiedziała cicho patrząc mu w oczy.
„Jeszcze nie jestem tak niedołężny jak myślisz..” powiedział opuszczając rękę, która osuwając się, delikatnie klepnęła ją w pupę.

Uśmiechnęła się lekko.
Jednak zdawała sobie sprawę.. Wiedziała że to będzie wyrok śmierci.
Ale czy mogła mu odmówić?
Podniosła głowę.
Delikatny wiatr poruszył jej włosami, a ciepłe promienie słońca grzały ją w kark.
Śpiew ptaków zajętych swoimi ptasimi sprawami rozbrzmiewał dookoła, a  pracowite pszczoły robiły co mogły, by zebrać jak najwięcej nektaru z kwiatów rosnących w donicach na werandzie.
To naprawdę był.. Dobry dzień.

Skinęła głową po czym poszła do domku.
Po chwili wróciła, a w dłoniach trzymała trzy fiolki.

Uklękła przed nim.
Patrzyła ze łzami w oczach na jego spokojną twarz.
Starała się opanować.
Bez skutku.
Gdy zaczęła mu objaśniać procedurę  - po prostu pękła..
Łzy płynęły jej z oczu, a głos załamywał się w pół każdego słowa..
„Mu.. usisz.. miks.. zdro.. ia wiesz .. bo .. steś słaby.. a po..m many.. bo .. nie ma..z fal.y.. a pot.m tą..”
Drżącymi rękoma  pokazywała mu fiolki, jakby chciała by zapamiętał procedurę…
„Ćśśśś…” Eldar położył lekko dłoń na jej głowie, znów drapiąc ją delikatnie za uchem..
„Przecież wiem..” powiedział słabym głosem.
„Po prostu podawaj mi je po kolei.. i...”
Spojrzał w jej zapłakane oczy.
„..i pamiętaj że Bardzo Cię Kocham…” dokończył spokojnie, po czym wyjął z jej drżących palców pierwszą miksturę.
Lekkie drżenie przeszło przez niego gdy nowa energia witalna na chwilę wzmocniła jego ciało.
Gdy wypił miksturę many to wyglądał, jakby zupełnie wrócił do świata żywych..
Mabbet widziała to już wiele razy..
Ratowała go tak od dłuższego czasu, jednak za każdym razem efekt był słabszy i krótszy…
Eldar wyciągnął dłoń po ostatnią fiolkę.
Bilet w jedną stronę.
Oboje wiedzieli że już nigdy nie będzie człowiekiem.
Many starczy raptem na przemianę a potem instynkty wezmą górę…
Ale może ta krótka chwila.. Może gdy poczuje..
Może będzie szczęśliwy.. pomyślała Mabbet.
Podała mu ostatnią fiolkę.
Jednak nie puściła.. Ich splecione palce zacisnęły się na szkle.
Pogłaskała go delikatnie po czole i pocałowała.
Oddał pocałunek delikatnym ruchem warg, po czym razem podnieśli ostatnią fiolkę do jego ust…
Ze łzami w oczach obserwowała proces transformacji.
Twarz wykrzywił mu ból, po czym szczęki zaczęły się poszerzać i wydłużać prezentując silne, białe kły.
Czarna sierść zaczęła wyrastać  na jego ciele, a uszy wydłużyły się i pokryły włosami.
„aaaaaaAAAAAHHHH!!!!!!!!!!” ryk bólu rozdarł ciszę gdy jego kości zaczęły się przekształcać, a całe ciało zaczęło zmieniać swoją formę.

Po chwili, przed Mabbet leżał sporej wielkości czarny pies.
Patrzyła na niego ze łzami w oczach.
Gdy podniósł głowę, spojrzała mu w oczy.
Ujęła jego pysk w obie dłonie i spytała:
„I jak? Podoba się?”
„Woof!” niski szczek odpowiedział na jej pytanie, po czym szeroki, wilgotny język, zaczął zlizywać łzy z jej twarzy. Wielki pies położył swój potężny łeb na jej kolanach, i patrząc jej w oczy zaczął machać ogonem.
Machinalnie podrapała go za uchem i poklepała po głowie.
Zerwał się na nogi i popędził na dół.
Po chwili przybiegł z powrotem z patykiem w pysku.
Położył go u jej stóp i zamerdał ogonem.
Mabbet się rozpłakała.
Eldar.. szepnęła.
Pies dotknął łapą patyka, po czym znów szczeknął i spojrzał na nią z nadzieją.
Wzięła patyk i rzuciła go przez balkon wprost na polanę.
Pies przebierając łapami w miejscu zerwał się z miejsca i popędził w dół po schodach, by po chwili wrócić z patykiem w pysku.
„Eldar.. Jesteś tam?” spytała nieśmiało Mabbet.
„Woof!”
Oczy chientropki zaszły łzami.
Pobiegła do sekretnego pokoju i złapała drugą fiolkę.
Po chwili dwa psy biegały razem po łące radośnie szczekając i wzbijając tumany białych dmuchawcowych nasion.
Po jakimś czasie, zmęczona Mabbet położyła się na boku w gęstej trawie.
Wielki pies położył się tuż obok niej ciężko dysząc.
Obwąchał ją delikatnie, polizał, a potem cicho zapiszczał.
Wiedziała że musi wracać.
Miała raptem resztkę many.. Jeśli nie wróci teraz, to..
Ale z drugiej strony.. Jeśli nie wróci, to oboje  będą mogli zostać razem…
„Woof!!” głośny szczek wyrwał ją z zamyślenia.
Szeroki, szorstki język polizał ją po pysku, a po chwili poczuła delikatne ugryzienie w ucho.
„Woof!! Grrr..”
Uniosła głowę.
Spojrzała w te wielkie oczy, i wręcz mogła dostrzec błaganie.
Ostatkiem woli uruchomiła ostatnią fazę przemiany.
Po chwili leżała naga na łące, obok wielkiego czarnego psa, który oparł pysk na jej dłoni, i spod na wpół przymkniętych powiek patrzył jej w oczy.
„Eldar..” szepnęła cicho Mabbet.
Grrrrr… cichy pomruk odezwał się z dezaprobatą.
„No tak.. W końcu zacząłeś nowe życie..” szepnęła ze łzami w oczach.
Nie chcę cię zostawiać samej..
Słowa Eldara, jakby same wypchnęły się na sam szczyt wspomnień.
„Będziesz mnie strzegł.. Prawda?” zapytała sięgając ręką, i gładząc psa po głowie.
Ten w odpowiedzi znów polizał ją po twarzy.
„W takim razie nazwę cię .. Cerber..” szepnęła.
„Woof!!” Szczek aprobaty poparty energicznym lizaniem po twarzy.
„Eeej.. no przestań..” powiedziała Mabbet ze śmiechem starając się przed tym obronić.
Objęła szyję psa ramionami i mocno przytuliła.
„Żegnaj Eldar..” szepnęła mu na ucho, po czym pocałowała psa w czoło.
„Woof!!”  odszczeknął pies i energicznie pomachał ogonem.

Mabbet pozbierała się w sobie, i wróciła na górę w eskorcie psa.
Ubrała się, po czym wróciła na ganek na którym wciąż stał, pusty teraz, fotel na kółkach.
Ból ścisnął jej serce.
Jednak nim zdążyła się rozpłakać, pies trącił łbem jej dłoń.
Spojrzała na niego z czułością, a ten upuścił u jej stóp trzymany w zębach patyk.
Podniosła go z ziemi.
„Woof!! Woof!!” szczeknął Cerber i zamachał energicznie ogonem.
Mabbet wzięła zamach i rzuciła patyk z balkonu tak daleko jak tylko mogła.
Głośny tupot czterech łap zabrzmiał na schodach, a po chwili radosne szczekanie odezwało się z dołu.
Mabbet patrzyła przez chwilę, jak czarny pies biega tam i z powrotem,  z nosem przy ziemi, starając się znaleźć patyk.

Po chwili odwróciła się i wróciła do domu.
Z komórki wyjęła duży jutowy worek, i podeszła do szafy.
Otwarła drzwi i zaczęła wkładać do niego wszystkie stare ubrania Eldara.
Kurtki, buty, gacie.. Wszystko.
Z łazienki zabrała jego przybory do golenia, a z przedpokoju laskę i kapelusz.
Jedno co zostawiła, to był niewielki obrazek, przedstawiający  ją i Eldara na ławce w parku w Reanore, który dawno temu zamówiła dla niej ich córka…
Gdy skończyła, zawiązała worek i umieściła go na fotelu na kółkach.
Kątem oka dostrzegła, jak Cerber siedzi na tarasie i uważnie ją obserwuje.
Potoczyła fotel do windy i zjechała na dół, po czym odwiozła go kawałek od domu.

Zaczynało się robić szaro.
Mabbet zatrzymała się na chwilę i spojrzała przez ramię.
Cerber siedział na ziemi nieopodal i obserwował ją uważnie.
„Woof!” szczeknął krótko jakby dodając jej otuchy.
Zza pazuchy wyjęła niedużą butelkę oleju po czym wylała jej zawartość na worek.
Po chwili wahania sięgnęła po zapałki.
Drżącą ręką wyjęła jedną i zapaliła.
Nie była jednak w stanie wykonać dalszego ruchu.
Do tej pory trzymała się dzielnie.
Wiedziała że musi się z tym uporać jak najszybciej, inaczej oszaleje pozostawiona sama w domu, otoczona pamiątkami po ukochanym…
Ale teraz..
Nie miała dość siły.
Wypalona zapałka sparzyła jej palce, i z cichym sykiem zgasła w trawie.
Tuż obok usłyszała ciche skomlenie.
Cerber był tuż obok.
Oparł delikatnie łeb o jej udo i patrzył w jej oczy.
Mimowolnie pogłaskała go po głowie.
„…!!!?” Jego mina mówiła sama za siebie.
Mabbet zebrała się w sobie i wyjęła następną zapałkę.
Sssssyyypss!! Główka potarta o magiczną draskę zapaliła się niewielkim płomykiem.
Nie była pewna czy chce.. czy może to zrobić..
Cerber lekko pchnął pyskiem jej łokieć, powodując że zapałka wypadła jej z palców wprost na nasączony olejem materiał.
Nie było odwrotu.
Płomienie szybko rozpełzły się po rzeczach, z którymi tyle ją łączyło..
W nagłym odruchu starała się sięgnąć by uratować choć jedną pamiątkę, lecz potknęła się o Cerbera który usiadł tuż przed nią.
Oparł o nią swoją głowę jakby prosząc o pieszczotę.
Uklękła na ziemi, a pies położył głowę na jej kolanach.
Głaskała go delikatnie, patrząc załzawionymi oczyma jak ogień pochłaniał skromny dobytek jej męża…


…***…



Darren zaczął zbierać naczynia.  Czekał aż Mabbet dojdzie w pełni do siebie.
Nawet po tylu latach, te wspomnienia były dla niej tak ciężkie, że siedziała teraz w ciszy za stołem, w obu dłoniach ściskając kubek, i patrzyła w jego dno niewidzącym wzrokiem, jakby wciąż jeszcze trwała w przeszłości.
Stanął za nią i położył jej dłoń na ramieniu.
Mabbet drgnęła lekko gdy poczuła jego dotyk.
Po chwili puściła kubek i uścisnęła lekko jego dłoń.
„Już mi lepiej.. Dziękuję chłopcze..” powiedziała cicho.
„Ależ nie.. Nie ma za co..” Darren zająknął się trochę zawstydzony.
Mabbet tylko odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
„To ja pozmywam..” powiedział, i już miał się odwrócić, gdy Mabbet wstała i objęła go ramionami.
„Dziękuję Losowi że mi cię tu przysłał..” szepnęła mu na ucho.
Odwzajemnił uścisk.
Zrozumiał jak bardzo samotna była.. Z dala od świata otoczona zewsząd ciszą, jedynie w towarzystwie Cerbera, którego obecność każdego dnia przypominała jej o decyzji jaką podjęła..
Właśnie..
Cerber..

„Mabbet.. mogę cię o coś spytać?” zaczął nieśmiało, bo wiedział że to znów pokieruje rozmowę w stronę wspomnień. Jednak nie wytrzymałby gdyby się nie dowiedział, a lepiej teraz niż później znów do tego wracać..
„Jak to jest że Cerber.. No wiesz..” Darren jednak trochę się zaplątał..
„Czemu jeszcze żyje?” spytała bez ogródek Mabbet.
Darrenowi zapłonęły uszy.
„Sama się zastanawiam.” powiedziała, zupełnie ignorując jego zakłopotanie.
Wypuściła go z objęć, i zaczęła się przechadzać po kuchni w zamyśleniu.
„Eldar był już bardzo słaby..” zaczęła.
„Oboje wiedzieliśmy że to kwestia dni.. Może tygodni.. Nie więcej.” powiedziała z przekonaniem.
Widziała postępy jego choroby, a jako medyk z wieloletnim doświadczeniem, była w stanie w przybliżeniu określić, ile mniej więcej czasu choremu zostało.
Tyle razy widziała śmierć i oznaki jej nadejścia..
Jednak gdy Eldar uległ Przemianie, jego energia i radosna psia natura ją zdumiały.

Sądziła, i była przygotowana na to, że to będzie kwestia godzin, może dnia, nim jego organizm się podda. Chciała przy nim czuwać do końca, jednak sen ją zmógł, a gdy obudziła się nad ranem, ból przeszył jej serce.
Cerbera nie było, więc pierwsze co przyszło jej do głowy było, że instynktownie, przeczuwając śmierć, opuścił ją i odszedł w las by umrzeć w samotności..
Wypadła z łóżka i w samej koszuli nocnej zbiegła po schodach na dół.
Biegła boso we mgle po pokrytej rosą trawie, starając się go wypatrzyć, choć wiedziała że to daremny trud.
Mógł odejść dosłownie w każdym kierunku, więc szansa na to że go spotka są nikłe..
Przemiana.. przeszło jej przez głowę. Gdyby znów się przemieniła, to by go wywąchała..  Jednak mikstura się skończyła i najpierw musiała ją zrobić..
Na szczęście jako chientropka miała wystarczająco wyczulony węch by wyczuć…
Jednak to, co lekki powiew wiatru przywiał w jej stronę, na pewno nie było zapachem martwego psa.
Wystarczająco intensywny by się skrzywiła, ale jednocześnie świadczący o tym, że zwierzę które go pozostawiło, jest zupełnie zdrowe, i ma dobrą przemianę materii. Jednocześnie niósł ze sobą ostrzeżenie, by naprawdę uważnie stawiać stopy…
Zupełnie niespodziewanie duży cień zamajaczył przed nią we mgle.
„Cerber..” szepnęła Mabbet padając na kolana.
Objęła szyję psa ze szczęściem i mocno go przytuliła.
Ten, w odpowiedzi wylizał dokładnie całą jej twarz.

„I tak od tamtej pory.. Cerber ma się dobrze a ja nie mam pojęcia dlaczego..” powiedziała Mabbet.
„Może podczas transformacji okazało się że jego choroba nie działa na psy? A może w tej formie jego organizm stał się mocniejszy? Nie rozpatruję tego, choć mnie to ciekawi, jednak tylko dziękuję Losowi za każdy kolejny dzień..” dodała.
„Zresztą, po dziesięciu psich latach już dawno powinien zacząć siwieć i po prostu się starzeć..” powiedziała zamyślona.
„Czy to magia samej przemiany, czy wewnętrzna siła Eldara – nie mam pojęcia, jednak cieszę się z każdego dnia który jest nam dany..”
„Tak, jakbyśmy dostali tymczasowe odroczenie wyroku bez podania terminu..” powiedziała z uśmiechem.
„A jak myślisz.. Ile z Eldara pozostało w Cerberze?” spytał Darren.
„Nie mam pojęcia..” odparła Mabbet.
„Czasem zachowuje się jak zwyczajny pies, a czasem..” Kobieta zamyśliła się. Przypominała sobie te wszystkie chwile w których wydawało jej się że jej Eldar wciąż z nią jest, tyle że w zmienionej formie..
„Heh.. Jak na psa, to jest naprawdę dobrze ułożony..” powiedziała z przekorą.
Prawda była taka, że Cerber nigdy nie sprawiał jej problemów. Jakby rozumiał jej potrzeby. Znikał gdy chciała być sama, był przy niej gdy czuła się samotna, prowadził przez bagna gdy chciała gdzieś dojść i przynosił patyk by się z nią bawić i czymś ją zająć..
„Myślę..” zaczęła, ale po chwili się poprawiła: „Nie. Wierzę że.. Jakoś udało mu się w części zapanować nad instynktem..” powiedziała drżącym głosem.
Czy to było faktycznie tylko jej przeświadczenie , czy może raczej wmawianie sobie tej wiary – dość, że utrzymywało ją to przy zdrowych zmysłach przez ostatnie dziesięć lat…
Darren nie drążył tego więcej, jednak gdy przypomniał sobie łatwość z jaką udawało mu się nakłaniać Cerbera do pomocy w poszukiwaniu składników, czy jego wręcz magiczne zdolności rozpoznawania nastroju – zaczął pomału wierzyć że Cerber to nie jest zwykły pies po Przemianie.
To coś więcej.
Ktoś więcej.
O wiele więcej…


…***…


„Co cię tak zaniepokoiło że musiałaś uciec się aż do Przemiany?”  spytał Darren gdy już wyjaśnili sobie ostatnie zaległe sprawy..
„Coś się działo..” powiedziała Mabbet.
„Cerber był tak podniecony i skamlał jak nigdy dotąd.. Musiałam sama to sprawdzić..” powiedziała.
„Mamy trochę czasu, ale musimy się przygotować.” Dodała
„Na co?”
„Na gości..” powiedziała, jednocześnie wstając od stołu.
„Będziesz musiał przenieść się do szopki, bo nie mam drugiego łóżka..” dodała stanowczo.
„Ale co się dzieje?” spytał Darren.
„Ciężki przypadek..”
„Cerber ich wyczuł jak gnali przez bagna. Dwa konie. Jeden jeździec i jeden ciężko ranny. Zapach krwi dało się czuć z dużej odległości bo wiatr sprzyjał..” wyjaśniła.
„Ale żeby aż ryzykować życie..?” Darren był trochę wstrząśnięty.
„Ich życie jest warte więcej niż moje.” Odparła z prostotą.
„Kiedy tu będą?”
„Za kilka godzin. Koło południa powinni tu być.”
„Skąd wiesz?”
„Znam to bagno. Konie nie mogą biec skrótami jak psy. Cerber ich poprowadzi. Ale będą wyczerpani i ranni więc musimy się przygotować.” Wyjaśniła jednocześnie popychając go lekko w kierunku zlewu.
„Pozmywaj, a potem zacznij dezynfekować ręczniki. Ja zajmę się miksturami.” powiedziała, po czym znów otwarła sekretny pokój.
Wyglądało na to, że tym razem zwykły zestaw alchemiczny to będzie o wiele za mało.
„Pospiesz się. Będziesz mi za niedługo potrzebny” powiedziała odwracając głowę.
Jej twarde spojrzenie spowodowało, że Darrena przeszedł dreszcz.
To już nie była typowa relacja: Mistrz – Uczeń.
Mabbet potrzebowała jego pomocy.
Nie miał czasu na pielęgnowanie swojej próżności.
Śmietankę zbierze później.. o ile nie skiśnie.
Teraz liczyło się tylko jedno.
Musiał dać z siebie wszystko.



…***…


„Devana.. Zgódźże się wreszcie..” powiedział Janson ze zniecierpliwieniem.
Stali we trójkę w gabinecie bogini a napięcie rosło z każdą chwilą.
„Nie!.. Nie!!.. I jeszcze raz NIE!!” powiedziała stanowczo Devana.
„Czy wy w ogóle wiecie o co mnie prosicie?!”  spytała pukając się palcem w głowę.
„Przecież to nic takiego.. Naprawdę..”  Janson starał się przemówić jej do rozumu.
„Dopiero jak wróci Iwan. Bez niego nigdzie nie pójdziesz!” tupnęła nogą i odwróciła się do mnie plecami.
„Ale..” zacząłem niepewnie, jednak nie pozwoliła mi dokończyć.
„Nigdzie. Nie. Pójdziesz.” Powiedziała stanowczo, cedząc słowa.
„Devana..” zaczął Janson, ale ta, natychmiast zmroziła go wzrokiem.
„Jasne..” zaczęła z sarkazmem.
„Mam się zgodzić, i dopuścić żeby dwóch napalonych debili, którym hormony mówią jakie galoty założyć,  mogli sobie pójść w las, żeby wypróbować nowe zabawki..” dokończyła z przekąsem.
„Nie wiem o co ci chodzi Devana..” powiedział Janson stanowczo.
„Galoty kupuje mi Klarysa, bo ja nie mam do tego głowy, więc to może do niej miej pretensje że nie podoba ci się moja bielizna.” zaprotestował stanowczo Janson.
„Poza tym, skąd wiesz jakie gacie noszę?  Hę? Podglądałaś?” Kowal zaczynał się denerwować.
Złe przeczucie zaczęło mnie pomału pukać w tył głowy starając się zwrócić na siebie uwagę…
Po chwili dotarło do mnie..
„Em.. Devana.. Podobno miałaś mnie nie śledzić..” przypomniałem jej obietnicę jaką złożyła mi, gdy ją przyłapałem na tym, że za mną non stop chodziła…
„Każdy zobaczy co się suszy na sznurku.. detektywie od siedmiu boleści..” powiedziała cierpko bogini.
„Twój błyskotliwy tok rozumowania tylko utwierdza mnie w przekonaniu że dobrze robię nie wyrażając zgody..” dodała z pewnością siebie.
„Tyle że dostaliśmy je dopiero wczoraj, i jeszcze nie zdążyły być wyprane..” powiedziałem twardo, patrząc jej jednocześnie w oczy.
„A powinny!!” Devana zaczęła tracić grunt pod nogami..

Naprawdę.. O co taki raban?.. myślałem w duchu.
Klarysa przyszła do mnie wczoraj z niewielką torbą ze sklepu z bielizną.
Spytała czy przyjmę od niej prezent..
Niby czemu miałbym się nie zgodzić..?
Okazało się że dostałem.. Majty..
Kupiła dla Jansona w promocji, ale okazało się że są za małe ( trochę mu się zwiększył rozmiar dzięki dobrej kuchni Klarysy ), więc zamiast oddawać do sklepu, kupiła mu większe, a z tamtymi przyszła do mnie..
Nigdy nie przywiązywałem do tego wagi, więc było mi obojętne jaką bieliznę noszę, byle by była wygodna i nie wpijała się tam, gdzie nie powinna..
Te były super, więc na drugi dzień po prostu założyłem nową parę majtek i tyle.. A tu nagle taka jazda…
Jednak delikatne pukanie z tyłu głowy nie dawało mi spokoju..
Co jest na rzeczy z tymi galotami? Myślałem wciąż obserwując irytację Devany, gdy wtem, przelotny obraz ze sklepowej wystawy, uchwycony kilka dni temu kątem oka, rozbłysnął w moim umyśle.
Pamiętam że śmiałem się potem z Olafa, bo to właśnie on, prężący dumnie mięśnie, i ubrany jedynie w takie majty, był twarzą produktu..
No tak.. Teraz do mnie dotarło..
„W naszej bieliźnie zawsze będziesz wyglądać bosko..”
Slogan reklamowy który prawdopodobnie zagotował krew w Devanie..
Zwłaszcza, że Olaf na tamtym obrazku był otoczony wianuszkiem powabnych dziewcząt...

„Nie masz o co być zazdrosna Devana..” zacząłem stanowczym głosem.
„Dostałem te majty przypadkiem, bo Jansonowi trochę dupa urosła a Klarysa wstydziła się je oddać..” powiedziałem ze śmiechem.
„Komu niby dupa urosła?!” zaperzył się kowal.
„Ooch.. nie unoś się.. po prostu za mało biegasz..” powiedziałem ze śmiechem.
„Zrozum, Devana.. Po prostu pójdziemy, wyczyścimy piętro czy dwa, i wrócimy z powrotem..” powiedziałem wracając do sedna sprawy.
„Absolutnie NIE!!” Bogini pozostawała nieugięta.
„Pamiętasz co było ostatnio?!” zapytała z nerwami.
„Leszy.. Nietypowiec.. Kościany golem. Co raz to gorzej.. Co będzie następnym razem?!” powiedziała z przejęciem.
„W dodatku Iwan wciąż jest w górach a wy obaj macie raptem drugi poziom..” dodała twardo.
„Jakoś nie bardzo był pomocny ostatnio..” powiedziałem odruchowo.

Co fakt – to fakt. Obu, Nietypowego Orka i Kościanego Golema, w zasadzie pokonałem sam.. Iwan odpadł dość wcześnie w obu walkach..

„Ja też znam Dungeon..” zaczął Janson.
Wiem kiedy zaczyna być groźnie, więc nie wpakuję nas w kłopoty.. a co do Blake`a..” zawiesił głos na chwilę jakby zastanawiał się nad dalszym ciągiem..
„Blake jest.. cholera.. jak to powiedzieć.. Poza poziomem..” powiedział Janson.
„Dzięki Skupieniu, jego Drugi to prawie jak normalny trzeci..” wyjaśnił widząc niepewną minę Devany.
„Może nawet więcej.. w pewnych aspektach..” dodał po chwili.
„Dość, że ani ja, ani Olaf, nie nauczymy go więcej..” powiedział twardo.


…***…


„No dobrze.. to teraz potrenujmy ze Skupieniem..” powiedziałem dysząc ciężko po ostatniej walce.

Janson plus Olaf to jednak wciąż było dla mnie za dużo.
Nawet walcząc na pięści dawałem radę walczyć z każdym z nich z osobna, jednak gdy obaj stawali przeciwko mnie, przeważnie przegrywałem..
Przeważnie.
Po jakimś czasie poznałem słabe punkty obu, i starałem się maksymalnie wykorzystać moją wiedzę.
Jednak Janson miał rację mówiąc że Olaf będzie trochę ociężały z racji masy..
Gdy z nim walczyłem, jego błyskawiczne ataki mnie zaskoczyły i o mało nie doprowadziły do porażki. Jednak teraz..
Cóż.. Jako świeżo awansowany Drugi, nie miałem aż tyle doświadczenia co Olaf.. Zwłaszcza że nie byłem urodzonym wojownikiem jak on.. Na szczęście doświadczenie i zdobyta Excelia szybko zrekompensowały te braki.
Co prawda w walce na pięści nie mogłem go znokautować,  z racji zbyt dużej różnicy wagowej, ale mogłem go zwyczajnie zmęczyć..
Ileż razy można się podnosić po upadku.. Zwłaszcza że gdy już leżał, przeważnie udawało mi się obdzielić go solidnym kopniakiem ..
Oczywiście walczyliśmy jedynie bez użycia magii..
Nigdy nawet nie staraliśmy się konfrontować mojego Skupienia z jego Berserkiem.. To mogło by być zbyt niebezpieczne…

Co do Jansona sprawa była trochę prostsza..
Miał fioła na punkcie katany, i starał się mnie jak najlepiej wyszkolić w jej używaniu. Jednak na pięści był w miarę przeciętny..
Wygrywał z Olafem jedynie szybkością, choć ich wynik jak na razie to remis…
Był zwinniejszy, ale ciut niższy i mniej masywnej budowy, więc moje ciosy odczuwał znacznie mocniej. Kilka razy wybiłem mu zęby i połamałem szczękę, więc Lecznica w Reanore udzieliła nam rabatu na mikstury lecznicze…
Sam też nie byłem bez skazy..
Braki w doświadczeniu i strach przed potencjalnym bólem powodowały że czasem bałem się zaryzykować by wykorzystać swoją szansę..  
Pamiętam pierwszy raz gdy Janson kopnął mnie w szczękę z półobrotu..
Nie powstrzymywał się.
O mało nie zemdlałem, a gdy splunąłem na ziemię, to w krwawej mazi naliczyłem ze sześć zębów..
„Błogosławiony niech będzie ten, któremu udało się wynaleźć miksturę leczniczą, albowiem dzięki niej, nie muszę jeść obiadu przez słomkę..” przemknęło mi przez głowę.
Złamałem mu tą nogę następnym razem, gdy podpuściłem go, by wykonał to samo kopnięcie..

Dlatego nigdy nie używaliśmy broni.
Moja walka z Olafem na arenie była pierwszą i ostatnią, jaką rozegraliśmy ze sobą z użyciem broni. Nawet tej improwizowanej.
Niebezpieczeństwo było zbyt wysokie.
Ten sam poziom, podobne umiejętności.. Lepiej nie ryzykować..
Jednak gdy doszliśmy do punktu w którym żaden z nich nie mógł ze mną wygrać, postanowiliśmy spróbować walczyć dwóch na jednego.
Obaj zresztą twierdzili, że muszę się nauczyć walczyć ze straconej pozycji, bo Dungeon nie wie co to znaczy fair play…

Początek był.. żałosny.
Największym problemem był brak koordynacji.
Janson i Olaf nie umieli koordynować swoich ataków, przez co często włazili sobie w drogę, co skwapliwie wykorzystywałem…
Jednak szybko nauczyli się współdziałać, i miażdżyli mnie prawie za każdym razem.
Prawie.
Czasem udawało mi się znaleźć luki w ich ataku. Furtki, dzięki którym mogłem się wślizgnąć, rozbić ich wspólne działanie, i unieszkodliwiać  ich jednego po drugim..
Tak jak przed chwilą, gdy wybiłem się w powietrze prawie pod sam sufit..
Janson przestrzegał mnie przed skakaniem, saltami i innymi ewolucjami. Brak możliwości zmiany toru lotu, i łatwość przewidzenia w którym miejscu wyląduję, teoretycznie działały na moją niekorzyść. Jednak tylko na otwartym terenie. W kuźni mogłem wykorzystać otoczenie do woli by zmieniać kierunek lotu czy też.. zniknąć.
Deep Shadow wspaniale potrafiła mnie ukryć nawet w najbardziej niespodziewanym miejscu.
Gdy byłem w powietrzu, kątem oka widziałem że Olaf już się ustawiał tam, gdzie powinienem wylądować, by przywitać mnie gorąco solidnym ciosem. Janson na wszelki wypadek stanął trochę dalej i też szykował się na mnie..
Obaj rozdziawili gęby ze zdumienia, gdy w powietrzu złapałem jeden z łańcuchów, na których wisiały wielkie drewniane kłody treningowe, i zatoczywszy szeroki łuk odbiłem się z całych sił od krokwi.
Tuman starego kurzu opadł spod dachu przysłaniając im jednocześnie widok na chwilę. Ten moment wystarczył by ich zdezorientować. Odwrócili głowy, starając się uniknąć kurzu sypiącego się im w oczy.
Teraz cała nadzieja w tym, że łańcuch nie zaskrzypi.. przeszło mi przez głowę. Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Pył jeszcze opadał spod sufitu gdy rozbujałem ciężki kloc.
Jedno, dwa wahnięcia..
„Tam jest!” krzyknął Olaf i rzucił się  w moją stronę. Wyskoczyłem w górę i odbiłem się od kloca odpychając go jeszcze bardziej. Przeleciałem nad Olafem i wylądowałem saltem po jego drugiej stronie. Odwrócił się błyskawicznie ale ja znów byłem w powietrzu. Poczułem jak Janson starał się mnie złapać za nogę, ale palce tylko ześlizgnęły się po moim bucie.
Teraz!.. pomyślałem gdy wielki cień wyrósł za plecami Olafa.
Thud!!!
Wyraz zdziwienia i niedowierzania na jego twarzy był bardzo wymowny.
Oberwał wielkim klocem prosto w plecy i straciwszy równowagę zwalił się całym ciężarem na Jansona. Runęli na ziemię a ułamek sekundy później ja wylądowałem na plecach Olafa, przygważdżając ich do podłogi. Janson tylko stęknął ciężko, przytłoczony naszym ciężarem.
Zeskoczyłem na ziemię niskim saltem i stanąłem w postawie do obrony, ponieważ nie byłem pewien czy rzucą się na mnie, czy uznają walkę za zakończoną.
Jednak to był koniec walki. Olaf naprawdę zdrowo oberwał tym klocem. Na tyle mocno, że chyba na chwilę zemdlał, bo Janson robił co mógł by zepchnąć z siebie jego wielkie cielsko.
„No złaźże wreszcie cholera..” stękał gramoląc się spod niego.
Kilka sekund później Olafowi wróciła świadomość. Jęknął głucho po czym zamachał ramionami na oślep jakby starał się obronić przed potencjalnym atakiem.
„Nieźle.. Naprawdę nieźle..” pochwalił mnie Janson , łapiąc wciąż jeszcze bujający się lekko kloc treningowy.
Dobry wojownik musi umieć walczyć w każdych warunkach i zręcznie wykorzystywać elementy otoczenia..” powiedział zjadliwym głosem, cytując Olafa który kiedyś sam udzielił mi takiej lekcji..
„Nauczyciel od siedmiu boleści sam dał się pokonać otoczeniu..” marudził dalej pomagając usiąść wciąż lekko przymroczonemu Olafowi.
„To przez ten kurz.. Nie zauważyłem tego kloca..” jęknął macając się po potylicy.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Na to właśnie liczyłem.. Dodatkowo, odwróciłem jego uwagę przeskakując nad nim, co w rezultacie dało efekt nawet lepszy od zamierzonego.

„No dobrze.. to teraz potrenujmy ze Skupieniem..” powiedziałem dysząc ciężko po ostatniej walce.
Spojrzeli na mnie wymownym wzrokiem.
„Na obiad będą pierogi z kapustą i grzybami..” powiedział Janson.
„Ooo!!.. To ja się piszę.. tylko niech mi przestanie szumieć we łbie..” zawtórował mu Olaf.
Janson bez słowa podszedł do apteczki wiszącej przy drzwiach i wyjął z niej małą miksturę leczniczą.
Olaf przyjął ją z wdzięcznością po czym przez chwilę delektował się powracaniem do zdrowia.
„Jak tam jego Katana?” spytał Jansona.
„Całkiem nieźle..” mruknął kowal patrząc na mnie spode łba.
Wzruszyłem ramionami.
„Nie moja wina że wciąż się odsłaniasz..” powiedziałem cierpkim głosem.
„Bo ja cię uczę szlachetnego stylu walki, a twoje riposty to jakieś.. to jakieś.. Nie wiadomo co!!”
„Uhm..”  mruknąłem.
„Ciekawe jakiego stylu używają potwory..” dodałem z przekąsem.
„Ja ci pokazuję Podstawy!” Janson zignorował mój przycinek.
„Podstawy to.. Podstawy!! Każdy musi je znać!!”
„Przecież znam.. Pokazałeś mi je na pierwszych treningach..” odparłem.
„Sam mówiłeś że każdy styl ewoluuje, a każdy wielki wojownik tworzy swój własny, unikatowy..”
„Najpierw trzeba tym wielkim zostać!!” zaperzył się Janson.
„A może wielkim wojownikiem zostaje się, właśnie przez obranie swojej własnej drogi?” wtrącił się cicho Olaf.
Janson tylko przygryzł wargi.
Ciężko było mu pogodzić się z faktem że na ostatnie sześć sparringów wygrałem aż cztery. A było by więcej, tyle że dwa razy złamał mi się Bokken..
Zresztą.. Do prawdziwej furii doprowadziła go moja niedawna prośba..


…***…


„Janson..” zacząłem niepewnie od progu.
„Hm? No.. Co jest młody?” odparł kowal pochylony nad swoim nowym projektem.
„Bo tak sobie myślałem.. No wiesz.. Czy byś nie mógł..” zacząłem się plątać, bo wiedziałem że to kwestia sekund gdy Janson eksploduje po moim pytaniu..
„No, co ci potrzeba?” Spytał z uśmiechem.
„Przerobiłbyś mi troszkę zbroję tak, żebym mógł nosić Glimmer na plecach?” wyrzuciłem z siebie jednym tchem, i aż skuliłem się w sobie na myśl o jego reakcji.
Jansona zatkało.
Patrzył na mnie tym swoim nic nie mówiącym wzrokiem, ale jego dłonie zaczęły się lekko trząść ..
„…na… plecach…” wyksztusił z siebie po chwili.
Skinąłem niepewnie głową.
Znałem jego podejście do Katany.
Darzył te miecze wręcz nabożną czcią.
Do tego stopnia, że jego podejście było czasem irytujące..
Zdawałem sobie sprawę ile pracy musiał włożyć w wykonanie każdej z nich.. Zwłaszcza Glimmera.. jednak to przecież ja mam go używać, a nie jestem Samurajem..
„Katany nie nosi się na plecach młody człowieku..” wysapał w końcu ze złością.
„To nie grabie, że możesz je sobie nosić jak chcesz..”
„Grabie noszę zazwyczaj na ramieniu..” odparłem machinalnie, co tylko spotęgowało jego irytację.
„KATANA TO ŚWIĘTY MIECZ WIELKICH WOJOWNIKÓW!!!” krzyknął na całe gardło.
„Należy jej się SZACUNEK.” Dodał dobitnie.
„Ale to nie tak że ja nie szanu..” zacząłem, lecz przerwał mi ruchem ręki.
„Co ty sobie wyobrażasz?!” spytał już trochę spokojniej.
„Masz zamiar biegać po lesie z mieczem na plecach jak jakiś .. Ninja czy coś?!!” Janson o mało nie wyszedł z siebie..
Noo.. Tak.. Właśnie tak chciałem… Tylko jak mu to..
„Janson..” zacząłem, gdy jego furia zdawała się trochę opadać.
„Dałeś mi zbroję, która wspaniale pomaga mi się ukryć..” powiedziałem, uważnie obserwując jego reakcję.
„Jednak miecz zatknięty za pasem .. mnie zdradza..” powiedziałem, i poczułem się jakbym zrzucił z ramion jakiś ciężar.
Moonlight Shadow był krótszy, więc starczyło koniec pochwy przywiązać do uda i było dobrze, a z Glimmerem się tak nie da..” powiedziałem demonstrując mu o co mi chodziło.
Gdy ćwiczę z bokkenem to Saya obija mi się czasami o otoczenie.. Raz chciałem się szybko obrócić i zahaczyłem o łańcuch, tak, że straciłem równowagę.
Od tamtej pory, gdy nie trenuję w zbroi, to zakładam bokken na plecy, i działa mi to wyśmienicie.
Nie przeszkadza w saltach czy innych akrobacjach, rękojeść wystaje tuż za uchem, więc czegokolwiek bym nie robił, moja broń pozostaje w obrysie ciała.. I jeszcze dodatkowo chroni trochę kark.
„Naprawdę przykro mi Janson, ale wolę nosić miecz na plecach..” powiedziałem.
Kowal, choć przywiązany do tradycji, nie był jednak nią zaślepiony.
Widać było w jego oczach że zaczyna rozumieć mój punkt widzenia.

To jasne, że Droga Samuraja ma swój urok i wręcz poetycką duszę.. Jednak ja nie mam  ani czasu, ani możliwości, by tak jak poszukiwacze przygód w Orario, latami farmić Excelię i zdobywać doświadczenie.
Muszę przeskakiwać po dwa, czasami trzy stopnie na raz i za każdym razem rzucać się na głęboką wodę, bo inaczej będzie za późno..
Dlatego muszę eliminować wszystko, co tylko ma szansę mi w tym przeszkodzić.
A ostatnią rzeczą jaką bym sobie życzył, to zawadzić pochwą miecza o jakiś krzak czy ścianę w krytycznym momencie.
Na własnej skórze przekonałem się, jak niebezpieczne mogą być potwory w podziemiach.
Kościany golem o mało mnie nie wykończył.. Gdyby Devana mi nie pomogła to bym już nie żył..
„Proszę.. Janson..” powiedziałem, i postarałem się zrobić  najbardziej maślane oczy jakie byłem w stanie..
„To nie zadziała..” powiedział cierpko kowal.
„Hę?” spytałem trochę zbity z tropu..
„Ta twoja mina..” powiedział.
„Prędzej można się tego wystraszyć niż temu ulec..” dokończył kręcąc głową.
Podrapałem się niepewnie po głowie nie wiedząc o co mu chodzi. Na szczęście chyba i tak udało mi się go przekonać.
„Heh… Niech ci będzie.. To w końcu twoje graty..” powiedział po chwili ciszy.
„Załóż miecz tak jak potrzebujesz..” dodał twardo.
Nic nie mówiąc zdjąłem pancerzyk z naplecznikiem i założyłem Glimmer na plecy tak, jak zwykle bokken do treningu.
Janson obszedł mnie uważnie i kazał kilka razy wyjąć miecz i włożyć z powrotem.
Następnie przyłożył mi z tyłu naplecznik i coś tam po nim skrobał i mamrotał pod nosem.
„Zdejmij i przyjdź jutro.” Powiedział po chwili.
„Nie musisz się tak spieszyć ..” powiedziałem niepewnie..
„Chcę cię mieć już z głowy. Zrobić co klient żąda i zapomnieć o tej fanaberii..”  powiedział z przekąsem, dając mi do zrozumienia że wciąż nie akceptuje mojego pomysłu i robi to wyłącznie na zasadzie – klient żąda – klient ma..
Zostawiłem mu więc pancerz i miecz , a sam poszedłem się trochę powłóczyć po okolicy.
Miałem zamiar znów potrenować samotnie nad rzeką więc zabrałem ze sobą bokken.
Jednak najpierw, póki jeszcze nie ma zbyt wielu ludzi na ulicach, poszedłem kupić .. Prezent.


…***…


„ Olaf!!... Jaka niespodzianka..” powiedziałem trochę zmieszany, gdy w otwartych drzwiach zobaczyłem jego wielkie, potężnie umięśnione ciało.
Ślęczałem właśnie nad książką od Jansona  i starałem się zrozumieć cokolwiek z tych Smoczych Runów..
„Mogę?” spytał, po czym bez ogródek wlazł do środka..
„Co czytasz? ..” spytał zaglądając mi przez ramię..
„Taką.. książkę..” powiedziałem zamykając ją z trzaskiem..
 „Uuuch.. Starożytne runy.. Pożyczysz mi jak skończysz?” spytał z lekkim roztargnieniem.
„Dopiero zacząłem..” odparłem niepewnie.
„Wiesz .. Blake..” zaczął ponownie zmieniając temat.
„Bo za miesiąc bierzemy ślub i chcieliśmy cię poprosić.. No wiesz.. żebyś został moim drużbą..” wydusił w końcu z siebie trochę się plącząc.
Zatkało mnie.
Za miesiąc powinniśmy być już w drodze. Olaf musiał zdawać sobie z tego sprawę. Nie na darmo Janson nie spał po nocach, żeby przygotować nam na czas potrzebny ekwipunek.
Z drugiej strony, Nie mógłbym się nie zgodzić..
„Nie dało się ustalić innego terminu.. poza tym..” znów utknął w pół zdania..
Gdy patrzyłem na niego, to coraz bardziej starał się.. jakby zrobić mniejszy czy coś.. Trochę komicznie to wyglądało jak tak się motał.
„No wykrztuś wreszcie..” zachęciłem, i jednocześnie obdarzyłem go szerokim uśmiechem.
Nie wiedzieć czemu trochę jakby skurczył się w sobie i spuścił wzrok.
Muszę kiedyś sprawdzić co ze mną jest nie tak.. pomyślałem, jednocześnie przypominając sobie podobne, dość.. negatywne reakcje ludzi na mój uśmiech..
Jednak Olaf  w dalszym ciągu zdawał się być zakłopotany..
„Bo wiesz.. Ilsa uparła się żeby na ślubie byli jej rodzice..” zaczął.
„No.. to chyba jasne.. Co w tym dziwnego?” spytałem, jednocześnie zaczynając rozumieć dokąd to zmierza..
„No.. tyle że ze względu na wiek, ich podróż tutaj jest wykluczona..” powiedział cicho Olaf.
Czyli że zgadłem!! – uśmiechnąłem się do siebie, dumny ze swojej spostrzegawczości.. Jednak zanim samozachwyt zdążył zagościć się w moim sercu – zmroziła je świadomość, że będziemy musieli zdrowo zmienić plany…
„Czyli że ślub będzie w Elenhil?” raczej stwierdziłem niż spytałem.
„Zrozumiemy jeśli się nie zgodzisz..” zaczął Olaf, choć wiedziałem że wciąż miał nadzieję..

Doskonale go rozumiałem.
Przez te kilka tygodni naprawdę zżyliśmy się ze sobą, choć ciężko o bardziej kontrastową  parę przyjaciół..
On – potężny barbarzyńca z Północy. Wielki, przystojny, z długimi blond włosami, szeroką szczęką i rozbrajającym uśmiechem.. ( ząb już odrósł dzięki miksturom..).
Ja –mniejszy, szczuplejszy, czarnowłosy chłopiec ze wsi, z wątpliwej jakości uśmiechem..
A jednak wiele nas łączyło.
Podobne podejście do życia, wzajemny szacunek i .. przelana nawzajem krew.. Traktowałem go jak starszego brata, który czasem daje mi w kość, ale
jedocześnie troszczy się o mnie i udziela nieocenionych lekcji..
Nie mógłbym mu odmówić.
Przygryzłem wargi i zacząłem grzebać w niewielkiej skrzyni stojącej pod oknem. Szybko znalazłem mapę Lotril, z naniesionymi na niej najważniejszymi punktami.
Wstyd się przyznać, ale zwinąłem ją z miejskiej biblioteki kiedy nikt nie patrzył.. To była stara mapa operacyjna Imperium Rakii, więc miała naniesione położenia wszystkich warowni i zamków, o które nam się teraz najbardziej rozchodziło..
Miałem ją przerysować i oddać, ale.. jakoś nie miałem czasu.
Ale kiedyś oddam przecież.. pocieszałem się w myślach, starając się na siłę uciszyć sumienie..
Patrzyłem teraz na nią starając się wyobrazić w myślach ile dni drogi łączy poszczególne punkty..
„Ooo.. Tutaj właśnie..” wielki paluch Olafa wszedł mi w obraz.
„Wiem gdzie jest Elenhil.” Powiedziałem odtrącając jego rękę.
Jeżeli wszystko ma tak samo wielkie, to się nie dziwię że Ilsa w końcu się uspokoiła i zdecydowała na związek.. przemknęło mi przez myśl, ale momentalnie to odrzuciłem.
Miałem cichą nadzieje że to jednak nie o proporcje chodzi, bo w takim razie zestarzeję się a nie znajdę żadnej..
Ehhhh.. Olaf to Barbarzyńca z północy.. Oni wszystko mają duże.. Z natury.. pocieszałem się w myślach patrząc tępym wzrokiem na mapę..
„Olaf..” zacząłem nieśmiało.
„Czy wy.. no.. Czy Ty i Ilsa.. No wiesz.. czy.. spaliście ze sobą?” spytałem cały czerwony na twarzy.
„Nie.” Odparł Olaf.
„Czemu pytasz?” dodał po chwili.
„Tak tylko..”  odparłem nieśmiało.
„Naprawdę!” powiedziałem widząc jego zaciekawioną minę.
„Devana i tak miała zamiar jechać do Elenhill, żeby przekopać Elfie podania i legendy,  a i Nestyr jest w pobliżu..” powiedziałem znajdując na mapie ścieżkę, która połączyłaby nasze wspólne interesy.. Bardzo chciałem zmienić ten temat…
„Wiem..” powiedział Olaf.
„Właśnie dlatego miałem nadzieję że się zgodzisz..” dodał z uśmiechem.
Poczułem się jak szczur w labiryncie.. Rozpatrywałem wiele możliwości, ale miałem świadomość tego, że ukierunkowałem drogę wyjścia na tą, prowadzącą przez tylko jedną bramkę..
„ Czemu pytałeś czy my spaliśmy ze sobą?..”  spytał nagle wracając do poprzedniej kwestii..
„Oh.. zapomnij o tym.. Tak tylko..” zaplątałem się trochę..
„Uuujjj.. Tak łatwo się nie wywiniesz..” powiedział rozsiadając się wygodniej na krześle.
„No? Co ci chodzi po głowie?” spytał z rozbrajającą szczerością.
Spojrzałem mu w oczy.
Sięgnąłem ku niemu Skupieniem.
Od razu zauważyłem, że nie powiedział prawdy.. lub nie całą..
Znów zrobiłem się cały czerwony.. Czułem że mam gorące uszy.
„Nie wiem jak u was, ale w naszej kulturze dość luźno podchodzi się do takich spraw.. Zwłaszcza gdy mężczyźni spotkają się w pubie i piwo zacznie szumieć w głowach, wtedy można nasłuchać się takich pikantnych historii..” powiedział z szerokim uśmiechem.
„Jednak moi rodzice wychowali mnie troszkę .. inaczej.”
„?”
„Ojciec wziął mnie kiedyś na Męską Rozmowę..” zaczął.
„To było zaraz po tym, gdy dowiedział się że jeden ze starszych kolegów ze szczegółami opowiedział nam o nocy spędzonej z dziewczyną z sąsiedztwa.. Mało brakło, a ojciec wywołałby tym wojnę pomiędzy klanami..” powiedział zagłębiając się we wspomnieniach.
„Paru z nas nie mogło się powstrzymać od kilku uszczypliwych uwag w towarzystwie tej dziewczyny, a wtedy ona wybiegła z płaczem z pubu i dopiero po kilku godzinach udało się ją odnaleźć.. Mało brakło, a zrobiła by .. coś głupiego..” powiedział smętnym głosem.
Doskonale wiedziałem o co mu chodzi. W dodatku rozumiałem co mogła poczuć ta dziewczyna i zrobiło mi się jej żal..
„To było.. ohydne..” powiedziałem cicho.
„Zgadza się..” Olaf kiwnął głową.
„Ojciec  porozmawiał ze mną po tym incydencie, a następnie poszedł do domu tamtego chłopaka. Jako że według naszego prawa był już dorosły, ojciec wyzwał go na pojedynek. Młodzik nie miał szans.. Tata był zaprawiony w boju, i jednym z najsilniejszych w wiosce..”
„Zabił go?” spytałem lekko przerażony.
„A gdzie tam..” zaśmiał się Olaf.
„Chłopak nie miał wyjścia, musiał walczyć, bo inaczej okryłby hańbą cały klan..” zaczął wyjaśniać.
„Wieczorem, gdy wszyscy zebrali się na rynku, rozpoczęła się walka. Ojciec błyskawicznie wytrącił mu broń i obezwładnił go. Następnie przełożył go sobie przez kolano i zdjął mu gacie. Przy wszystkich złoił mu goły tyłek płazem miecza tak, że chłopak jadł posiłki na stojąco przez tydzień..” zaśmiał się głośno Olaf.
„Chciałbyś to widzieć.. Plask!! Pa.. Plask!! Mię.. Plask!! Taj.. Plask!! Że.. Plask!! Ko.. Plask!! Bie.. Plask!!  Ty.. Plask!! Na.. Plask!! Le.. Plask!! Ży.. Plask!! Sza.. Plask!! No..  Plask!!! Wać!!! Plask!!!.” i tak w koło kilka razy,  aż chłopak nie miał siły płakać..” Olaf tak się wczuł w rolę, że z podnieceniem demonstrował mi Procedurę Wbijania Mądrości Do Głowy Przez Dupę.
Uśmiechnąłem się. Świadomość że chamstwo zostało ukarane sprawiła, że poczułem się lepiej.
„No i potem Tata ze mną porozmawiał..” powiedział Olaf wiercąc się trochę na stołku..
„Też oberwałeś..” raczej stwierdziłem niż zapytałem..
„Profilaktycznie.. Dla utrwalenia świeżo zdobytej wiedzy..” zaśmiał się Olaf.
„Jednak potem porozmawialiśmy.. Jak Ojciec z Synem..” powiedział.
Chyba wiedziałem o co mu chodzi. Podobną, choć nie tak drastyczną rozmowę miałem ze swoim tatą gdy zauważył, że coraz więcej czasu spędzam z Allany ..
„Kazał mi się postawić w jej sytuacji. Jak mogła się poczuć i jakie emocje mogły nią targać.. Do tego dochodziła inna kwestia..” Olafowi zaczęły lekko trząść się dłonie.
„Ta dziewczyna..” zaczął po chwili.
„Ona bardzo go kochała.. Ufała mu.. A on ją tak potraktował..” zacisnął pięści ze złości.
Po chwili się uspokoił.
„Więc .. dlaczego pytałeś czy spaliśmy ze sobą?” zapytał patrząc mi w oczy.
Rozumiałem czemu nie dał mi szczerej odpowiedzi.. Jednak miałem świadomość że trochę się nie zrozumieliśmy.
„Znaczy.. nie chciałem wiedzieć.. to znaczy.. bo ja.. no wiesz..” motałem się bojąc się jego reakcji na to co chciałem powiedzieć..
„Jeszcze nie byłeś z żadną kobietą..” powiedział Olaf.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Jednak sam zacząłem ten temat. Muszę teraz podjąć wyzwanie..
Jednak pomimo zbierającej we mnie pewności siebie, jedynie pokręciłem przecząco głową.
Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy. Tak się wstydziłem..
„To bardzo dobrze!!” powiedział Olaf.
„Nie masz się czego wstydzić.” dodał.
„W twoim wieku chłopcy często przeżywają podobne problemy..” powiedział.
„Jedni przed drugimi czasem chwalą się czymś co nigdy nie miało miejsca, żeby tylko podbudować swoją męskość..” dodał, jednak bez kropli drwiny czy ironii.
„Więc może powiedz mi co tak naprawdę leży ci na sercu..” powiedział pochylając się w moja stronę.
Nie miałem powodów by mu nie ufać. A odkąd Devana została wpleciona w moje życie, zaczęły mną targać zupełnie nowe, nieznane dotąd emocje.
Przełamałem się i powiedziałem mu wszystko.
O Allany.. O Devanie.. Nisee.. Nawet o Ilsie..  Wszystko.
Jakby pękła jakaś tama we mnie.
Olaf słuchał uważnie, nie przerywając, nie odzywając się nawet, gdy milkłem na chwilę szukając słów.
„No.. przynajmniej pod tym względem jesteś normalny..” skwitował, gdy skończyłem.
„Hę?”
„No wiesz.. te twoje zdolności.. Direct link i Skupienie.. Już myślałem że masz nawet w tym względzie jakieś Demonie Moce..” zaśmiał się cicho..
„Posłuchaj chłopcze..” zaczął trochę protekcjonalnie..
„Wszystko z tobą jest jak najbardziej w porządku.” Powiedział stanowczo.
„Natury nie pokonasz..” powiedział nawiązując do moich spontanicznych.. reakcji
„To, że zdrowy chłopak reaguje na kobiecy powab, jest normalne..”
W myślach momentalnie stanęła mi postać Iwana opisująca Powab Demeter..  oraz Boskie Tajemnice i Sekrety Zdradzieckiego Guzika
„Nic na to nie poradzisz.. tak jesteśmy stworzeni..” powiedział.
„Reagujemy automatycznie, i nie mamy na to wpływu..” powiedział Olaf.
„Jeśli przestaniesz na to reagować, to albo masz kilka minut do zejścia, albo ktoś zbyt mocno kopnął cię w .. No wiesz..” powiedział pokazując na przyrodzenie..
„Ale najważniejsze jest to, co się dzieje dalej..” powiedział z powagą.
 „Wbrew naszym umysłom, nasze ciała są bardzo prymitywne, więc reagują automatycznie, dlatego może ci się wydawać  że dzieje się coś złego, gdy znajdziesz się w trochę dwuznacznej sytuacji z jakąś kobietą. Na szczęście natura obdarzyła nas również rozumem i wolną wolą, więc najważniejsze jest tylko to, czy pozwolimy ciału przejąć nad nami kontrolę.”
„Więc.. nie jesteś zły że..” zacząłem, mając na myśli Incydent z wanną..
„Zabiłbym cię we śnie, gdyby okazało się że nie zapanowałeś nad sobą..” powiedział z powagą.
„Ilsa czasem wciąż nie może przestać prowokować.. Ale to jej.. to..”
„Wiem Olaf.. Wiem..” powiedziałem przypominając sobie naszą rozmowę nad rzeką.
Trauma jaka przeżyła po stracie siostry, w dalszym ciągu nie pozwala jej być do końca Sobą..
„Wiesz Blake..” zaczął po chwili ..
„Gdy mnie zapytałeś  na początku.. to ja.. nie powiedziałem ci.. prawdy..”
„Wiem, ale nawet nie o to mi chodziło..” odparłem niepewnie..
„Jakoś chciałem doprowadzić do tej rozmowy.. bo wiesz.. nie mam .. nikogo z kim mógłbym…” głos trochę zaczął mi się trząść..
Olaf wstał z krzesła i podszedł do mnie. Uklęknął na jedno kolano, po czym położył mi swoje wielkie dłonie na ramionach.
Patrzył na mnie przez chwilę a potem powiedział:
„Nie byłem jedynakiem.. Ale zawsze marzyłem o tym, żeby mieć młodszego brata..”
Łzy zakręciły mi się  w oczach. Nie wiedziałem co powiedzieć.
„A ty, jesteś prawie że uosobieniem moich wyobrażeń o młodszym bracie..” powiedział, po czym iskierki przekory zaświeciły mu się w oczach..
„No.. niestety nie jesteś blondynem, do tego trochę chudy i przy okazji uczciwy do bólu.” Powiedział z uśmiechem..
„Jednak..” zawiesił glos na chwilę..
„Byłbym dumny, gdybym miał takiego brata jak ty..” dokończył z powagą.
Pokiwałem głową, a łzy, już zupełnie bez kontroli zaczęły spływać po mojej twarzy.
Olaf, nic nie mówiąc, pochylił tylko głowę dotykając czołem mojej głowy, i czekał aż się uspokoję.
„Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie stresu pod jakim wciąż jesteś..” powiedział cicho.
„Ja bym się chyba załamał..” dodał.
„Cała ta odpowiedzialność jaką wziąłeś na siebie.. Dołączenie do Familii.. Walki, i młodzieńcze dylematy .. Nie wiem czy bym to ogarnął..” powiedział.
„Rodzice trzymali cię trochę jak pod kloszem.. z dala od zła ogarniającego nasz świat..” kontynuował z powagą.
„ I nagle, ten świat zaczął od ciebie wymagać żebyś był twardy, męski, waleczny.. bohaterski..” pokiwał głową z dezaprobatą.
„A ty przecież wciąż jesteś młodym chłopcem..” dokończył.
„Na szczęście masz wspaniałe serce..” powiedział po chwili.
„Słuchaj się go, a nigdy się nie zawiedziesz.” Dokończył ze stanowczością.
Podniosłem oczy. Jego wzrok.. tak jak podczas naszej walki, był odzwierciedleniem siły woli i pewności siebie..
Kiwnąłem głową powoli się uspakajając.
Znów wróciłem do mapy.
Reanore.. Nestyr.. Elenhil .. .. Wszystko daleko.. kilka tygodni drogi od siebie.. jednak inne punkty na mapie mówiły mi, że i tak będziemy musieli tam dotrzeć.
Leżące tuż obok Reanore ruiny zamku Thorn.. Potem dalej, na zachodzie, w okolicy Nestyr – stara warownia Stonecurse.. I wreszcie daleko na północy, poza Elenhill,  twierdza Silent Orchard.
Pokazałem ją Olafowi.
„I tak musimy tam jechać. Po drodze zatrzymamy się w Elenhill, więc.. Dlaczego nie?” powiedziałem z uśmiechem.
Olaf wyraźnie odetchnął z ulgą.
„Jednak będzie mały problem z czasem..” dodałem po chwili.
„Musimy czekać na powrót Iwana.. Nie wyrobimy się w miesiąc..”
„Nie szkodzi..” odparł Olaf.
„Przewidzieliśmy to, więc po prostu poczekamy tam na was..” dodał rozkładając ręce.
„Zrobimy wstępne przygotowania, a potem.. poczekamy.”
Jedno nie dawało mi spokoju..
To kawał drogi. Musimy zajrzeć do Dirthall żeby upewnić się że tam na prawdę loch jest martwy. Potem musimy wstąpić do naszej Bazy Na Rozstajach by uzupełnić zapasy i rozwiązać zagadkę zdrady.. No i nie wiadomo co nas może spotkać po drodze do Elenhil.
Wszystko może się zdarzyć..
„Lepiej będzie jeśli nie będziecie czekać.. Bo co będzie jeśli.. No wiesz.. Nie dojedziemy?” spytałem z lekkim niepokojem.
„Nie będziemy małżeństwem..” odparł Olaf z prostotą.
„Jak nie dojedziecie, to zrujnujecie dwojgu ludziom przyszłość.. Pozbawicie nas szansy na założenie szczęśliwej rodziny.. Przez was może nawet nigdy nie zostanę Ojcem..  a potem Dziadkiem..” dodał z przekorą.
„Właśnie dlatego musicie przeżyć i do nas jakoś dotrzeć..”
„Aleś mnie zmotywował..” powiedziałem z przekąsem, patrząc w te jego jasne, śmiejące się oczy.
„Myślałeś że ot-tak-sobie poprosimy cię o zmianę planów?” powiedział trochę rozbawiony.
„Rozmawialiśmy z Devaną na ten temat, i ..” zamilkł widząc mój podniesiony w górę palec.
„A wiec to jej plan? Tak?” spytałem.
„Nie wiem o co ci chodzi..?” powiedział Olaf trochę się kręcąc na stołku.
„Devana wiedziała że chcieliśmy od razu jechać do Nestyr a potem w góry, żeby sprawdzić co się tam dzieje.. Ale uparła się, żeby sprawdzić najpierw bibliotekę w Elenhil, więc wymyśliła że pojedziemy na wasz ślub?!!”
Olaf spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
Po chwili odparł:
„Nie tylko..”
„?!”
„Widzisz.. Z Iwanem i Jansonem przyjaźnię się od kilku lat.. Ciebie uważam.. prawie za młodszego brata… Naprawdę chcę żebyście byli na naszym ślubie.. Nie wyobrażam sobie tej ceremonii bez Was..” powiedział .
„Jednak wasz plan jest.. do dupy..” skwitował cierpko.
„Wiem, że ciebie ciągnie do Nestyr, żeby sprawdzić czy z nimi wszystko w porządku.. Żeby upewnić się, że tamtejsze ruiny nie zagrożą wiosce.. ale Nestyr jest zbyt blisko gór.. A żeby tam wejść – na razie jesteście za słabi..”
„Nigdy nie będziemy dość mocni..” powiedziałem z przekąsem.
Cały czas miałem lekki żal do Olafa, że nie zdecydował się do nas przyłączyć..
Jego Barbarzyńska siła i zręczność byłaby nieocenioną pomocą.. Jednak on wybrał życie w rodzinie..
Cóż.. trudno mi go potępiać. Przeżył w życiu wiele walk, wyszalał się, a teraz pragnie spokoju.. Dlatego go nie naciskam. Jednak zadanie pozostaje wciąż niewykonane..
„Zrozum..” zaczął spokojnie Olaf splatając dłonie.
„Jako lider grupy musisz umieć podejmować czasem bardzo trudne decyzje..” powiedział, jednocześnie unosząc dłoń by stłumić mój protest.
„Oczywiście że jesteś liderem.. Nawet Iwan tego nie zakwestionuje, więc nie daj się ponieść fałszywej skromności.” Powiedział stanowczo.
„Poza Normanem Duskiem jesteś najsilniejszym wojownikiem w okolicy.. Silniejszym nawet od Iwana..” dodał.
„Z twoim ekwipunkiem i Skupieniem,  gdyby doszło do prawdziwej walki -  to Iwan nie miałby szans.. Wierz mi..” powiedział kiwając głową.
„Ale to nie siła decyduje o przywództwie..” dodał po chwili.
„Cel.. Motywacja.. Charyzma..” powiedział patrząc mi w oczy.
„Wciąż wydaje ci się że wyruszyłeś w tą podróż z Iwanem? Że to On zabrał cię ze sobą?” spytał, a jego jasne dotąd oczy pociemniały i patrzyły na mnie z takim naciskiem że aż czułem ich moc..
Jednak Olaf nie czekał na moją odpowiedź..
„Prawda jest taka, że Iwan dostrzegł że wyruszasz w drogę. Więc chcąc – nie chcąc,  został twoim przewodnikiem.”
„Ale to on mnie wziął do siebie i..” zacząłem mu tłumaczyć, ale nie słuchał..
„Iwan widział.. Czuł, że nie możesz się pogodzić z bezsilnością jaką była ogarnięta reszta wioski. Czuł, że jakaś potężna energia zgromadzona w tobie aż kipi chcąc wydostać się na zewnątrz. Wiedział że nie poprzestaniesz na bezmyślnym okładaniu krzaków patykiem.. Że pewnego dnia opuścisz wioskę i uzbrojony w tępy, byle jaki miecz, pójdziesz w las szukać zemsty.. Wiedział, że krew Waldsteinów nie pozwoli ci siedzieć bezczynnie. Więc postanowił ci w tym pomóc.. żeby cię uchronić..” powiedział spuszczając głowę.
„Skąd tyle o mnie wiesz??!” spytałem, może trochę zbyt agresywnie.
„Od incydentu z Orkami, Iwan był kilka razy w Reanore i rozmawialiśmy…” powiedział.
„Mówił mi o twoich rozterkach oraz o coraz większej determinacji..”
„Więc znałeś mnie nawet zanim zaczęliśmy walkę?!!” podniosłem głos pytając.
„Uhm..” stęknął cicho.
„Gdyby nie to, potraktowałbym cię jak kolejnego kmiotka, a wtedy nasza walka nie trwała by nawet pięć minut.. Zniszczyłbyś mnie po pierwszym ciosie..”
„Więc .. Co Iwan ci powiedział..?”
„Szczerze..?”
Pokiwałem głową czekając niecierpliwie na odpowiedź..
„Powiedział: - Blake jest mocny. Bardzo mocny.  Lepiej nie daj mu się zabić..”
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem.
Pokiwał głową.
„Iwan od razu dostrzegł twój potencjał.” Powiedział.
„Twoja determinacja i wola walki była dla niego wręcz oczywista. Zdawał sobie sprawę z celu jaki sobie obrałeś, choć jednocześnie wiedział że nie masz kompletnie żadnego doświadczenia..” Olaf  na chwilę zawiesił głos.
„Wiedział mniej więcej w jakim kierunku musisz podążyć, a ponieważ nie miałeś nikogo kto mógł cię poprowadzić..”
„Został moim przewodnikiem..” dokończyłem za niego, a łzy znów zakręciły mi się w kącikach oczu..
„Dokładnie..” odparł Olaf.
„Ale to wciąż twoja Misja, więc to Ty jesteś jej przywódcą..” powiedział stanowczo.
„Właśnie wrzuciłeś mi na plecy worek kamieni..” powiedziałem do Olafa, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na mnie ciąży.
Darren, wciąż szkolący się u Mabbet.. Devana spędzająca całe dnie w bibliotece, oraz Iwan .. Bogowie wiedzą gdzie…
Ich życie zależy od tego czy się poddam i pozwolę wszystkim normalnie żyć, czy pociągnę za sobą, na niepewną krucjatę, z której może nie być powrotu…
Zaczęły trząść mi się dłonie.
Chwilę później wielkie łapska Olafa zamknęły się  na moich splecionych palcach..
Stres powoli ustępował.
„Będzie dobrze.. Jednak musisz zdawać sobie sprawę z obowiązków..” powiedział cicho.
„Zanim pójdziecie w góry, musicie jak najwięcej dowiedzieć się o przeciwniku, oraz o samych Lochach..  Bez tego zginiecie na pewno.” Dodał.
„Wiedza, często jest ważniejsza od siły.” Powiedział stanowczo.
„Wiem.. Zdaję sobie z tego sprawę..” Pokiwałem głową.
„Jednak już tyle czasu minęło, odkąd opuściłem Nestyr, że boję się czy będzie tam do czego wracać..” powiedziałem ze smutkiem.
„Ich nie ma kto bronić w razie czego..” dodałem patrząc w ziemię.
„Oh.. Przecież nie są tak bezbronni jak myślisz..” powiedział Olaf starając się dodać mi otuchy.
„Przez tyle lat musieli sobie radzić i przetrwali.” Dodał.
„Musisz pamiętać że Nestyr to tylko jedna z wielu wiosek.. One wszystkie są zagrożone, dopóki nie zakończysz swojej Misji..” powiedział z naciskiem.
Musiałem przyznać mu rację.
Na szlaku często widziałem drogowskazy kierujące podróżnych do wielu miejscowości.. Niektóre z nich nawet znałem ze słyszenia.. w dwóch byłem z rodzicami na targu..
Przypomniała mi się scena, gdy wracaliśmy z Dirthall.. Za zakrętem w oddali majaczyła palisada okalająca jakąś niewielką wieś. Na niewielkim wzniesieniu za wioską wyraźnie widać było nieduży cmentarz. Kilkoro ludzi klęczało przy świeżym grobie.
Pamiętam że spytałem wtedy Iwana:
„Myślisz że to ten Ork..?”
„Kto wie..” odparł cicho.
„Nawet jeśli, to już nikogo nie skrzywdzi..” dodał po chwili kładąc mi dłoń na ramieniu.

Po chwili otrząsnąłem się ze wspomnień.
Odetchnąłem głęboko.
„Więc mówisz że niby kiedy ten ślub?” spytałem.
„Ha!!” krzyknął Olaf klepiąc się dłońmi po udach.
„I taką postawę masz mi trzymać!” powiedział z iskrą w oku.
Patrzył na mnie przez chwilę z radością zanim odpowiedział:
„Za tydzień ruszamy do Elenhil. Ze trzy tygodnie nam zejdzie, bo jedziemy wozem.. A potem z tydzień na przygotowania.. A później.. Będziemy na was czekać..” powiedział unosząc w górę kciuk.
„Mówiłem ci że to może potrwać..” odparłem z dezaprobatą.
„Nic nie szkodzi.” Powiedział z uśmiechem.
„Przygotujemy wszystko zawczasu, a jedzenie to najmniejszy problem” dodał.
„Devana wypożyczyła nam świetnego kucharza i trzy kelnerki, więc uwiniemy się w trymiga!!” powiedział z radością.
„Jak tylko przyjedziecie – zaczniemy pichcić.. A kiedy odpoczniecie – wszystko będzie gotowe!!” powiedział klaszcząc w dłonie i podskakując z radości.
Kurz z belek pod sufitem opadł wolno na podłogę.
„Weź się tak nie podniecaj, Olaf, bo mi zrobisz w pokoju skrót do piwnicy..” powiedziałem z lekkim strachem.
„.. No tak..” powiedział ze skruchą, w ostatniej chwili ratując szklankę przed upadkiem.
„W takim razie trzymam cię za słowo!” powiedział, po czym wyszedł starając się zamknąć drzwi najciszej jak się dało.
Uśmiechnąłem się pod nosem, jednak coś nie dawało mi spokoju.. Takie dziwne przeczucie że coś pominąłem..


…***…


Prezent.. Jaki dam im prezent?? Myślałem idąc powoli ulicą.
Przeczucie, ze zapomniałem o czymś ważnym w końcu przedostało się na pierwszy plan.
Janson teraz właśnie przerabiał moją zbroję, klnąc pewnie co chwila na mnie pod nosem, a ja nie miałem zielonego pojęcia co mógłbym dać Olafowi w prezencie..
W brew pozorom, nie znałem ich aż tak dobrze, więc nie wiedziałem co tak naprawdę sprawiło by im radość..
Owszem.. Wiem że nasza obecność.. Jednak ślub, to ważna sprawa.. To musi być coś, co zostanie im na długo i będzie przypominać o tym doniosłym dniu..
Mógłbym niby spytać Devanę, ale to by było jak droga na skróty..
-Ej.. Devana.. Co mam im kupić na prezent ślubny?
-Kup im to i to..
-Dzięki.. Pa!!
No nie.. Na pewno nie chciałem żeby tak to wyglądało..
Choć z drugiej strony.. Gdyby tak podpytać .. delikatnie.. ostrożnie..
Myślałem nad tym ciężko, praktycznie nie zwracając uwagi na otoczenie..
Bum!!
„Och.. przepraszam.. zamyśliłem się..” powiedziałem czerwony ze wstydu, gdy pomagałem pozbierać się z ziemi potrąconej przeze mnie staruszce.
„Nic nie szkodzi młodzieńcze.. Nic nie szkodzi..” powiedziała otrzepując z kurzu długą spódnicę i poprawiając okulary.
„Tak dawno nie czułam na sobie żadnego mężczyzny, że to było nawet.. miłe..” dodała, szczerząc się do mnie w bezzębnym uśmiechu..
Poczułem, że uszy znów mi płoną..
„Łoj!! I do tego jeszcze taki nieśmiały..” powiedziała widząc moją minę.
Już chciałem się oddalić, żeby tylko stracić ją z oczu, gdy złapała nie za łokieć.
„A dokąd się tak spieszysz młodzieńcze?” spytała, trzymając mój łokieć w kleszczowym uścisku..
„Ja.. cóż.. muszę tego..” nie byłem w stanie jej się wytłumaczyć..
Wciąż patrzyła na mnie tymi swoimi oczami, a jej kościste palce nadal ściskały mój łokieć.
„Może mogę ci pomóc?..” spytała wciąż nie puszczając.
Dziwne mrowienie przenikało moje ramię. Coś podobnego do Poznania Charakteru jakim sprawdzał mnie Norman Dusk, pełzło w górę starając się wniknąć głębiej..
Pozwoliłem jej trochę się zagłębić, jednak po chwili podesłałem jej zafałszowany pakiet emocji..
Ćwiczyłem ten manewr z Normanem wielokrotnie, po tym jak zasugerował, że zwykłe Odparcie, może zaalarmować potencjalnego wroga..
Czułem jak staruszka się wycofuje, po czym puściła moje ramię.
Spojrzałem głęboko w te jej skryte za prostokątnymi szkłami okularów, ładne, ciemno niebieskie oczy..
Wydawało mi się, że są .. inne od tych, jakie dość często widać u starych ludzi..
Pełne energii, wigoru.. Mocy..
Sięgnąłem ku niej Skupieniem.
Jej aura była czysta, spokojna, z lekkim odcieniem.. czegoś w rodzaju zaintrygowania.. Generalnie niegroźna.. Jednak ta osoba wydawała się być kimś innym niż widać na zewnątrz..
Zaciekawiło mnie to.
Wyraźnie czułem, że ta staruszka nie jest tym, kim się wydaje.. Jednak na razie nie byłem w stanie określić jej statusu.
„Wiesz.. bo ja..” zacząłem, starając się nie zdradzić..
„Szukam prezentu ślubnego dla znajomych i..”
„..I nie wiesz co im kupić?” spytała.
Dzięki Skupieniu zauważyłem że jej aura zmieniła stan na bardziej zrelaksowany..
Pokiwałem głową w odpowiedzi, starając się jednocześnie sprawić wrażenie jeszcze bardziej zagubionego..
„Dooobrze trafiłeś młodzieńcze!!” powiedziała z werwą staruszka.
„Stara Zoya była mistrzynią w ślubach, zaręczynach i pogrzebach..!!!”
Uśmiechnąłem się niezręcznie, słysząc to zapewnienie..
Zwłaszcza to ostatnie..
Nie zwracając na mnie większej uwagi, staruszka ponownie złapała mój łokieć w kleszczowy uścisk, i pociągnęła za sobą, wciąż gderając..
„Nie patrz na sztućce i zastawy.. to najgorsze co możesz kupić..” powiedziała z pewnością siebie.
„Kiedyś byłam na ślubie, gdzie para dostała dziesięć takich samych kompletów sztućców i ponad dwadzieścia zastaw..” skrzywiła się z niesmakiem.
„No.. ale przynajmniej mieli czym w siebie rzucać podczas drobnych kłótni małżeńskich..” dodała po chwili z uśmiechem.
„Nie!! Nie!! NIE!!” mówiła, gdy przechodziliśmy koło sklepu z pościelą.
„Nigdy nie wiadomo, co w kim Drzemie..” powiedziała, przy okazji mrugając do mnie porozumiewawczo..
Doskonale wiedziałem o co jej chodzi..
Iwan, w swoim domu, miał kołdrę w różyczki…
„Zapomnij..” powiedziała twardo, jednocześnie szarpiąc mnie za łokieć gdy chciałem zatrzymać się przed sklepem z lustrami..
„Jak się zbije, to siedem lat nieszczęścia..” mruknęła.
„Chcesz ich mieć na sumieniu?” spytała ciągnąc mnie dalej.
Szliśmy dalej, a ja całkowicie jej się poddałem.
Wlokła mnie za sobą jak na smyczy, od sklepu do sklepu, wciąż marudząc..
Tego nie kupuj bo to.. tamtego bo tamto.. siamtego bo siamto.. I tak w kółko…
Już zaczynałem tracić cierpliwość, gdy stanęliśmy przed sklepem z lampami..
„Hm..” mruknęła patrząc na wystawę.
„Może tu znajdziemy coś dla twoich przyjaciół..” powiedziała, po czym pociągnęła mnie za sobą do środka.

Jak na sklep z lampami, było tam dość.. ciemno..
Żadna z nich nie świeciła się, choć każda miała w sobie magiczny kamień..
Szedłem przez sklep w ciszy, zerkając na martwe, ciemne lampy poukładane równo na półkach.
Nagle, jak na komendę, wszystkie rozbłysły mocnym światłem.
Zaskoczony odskoczyłem od najbliższej półki, cofając jednocześnie dłoń którą chciałem dotknąć jednej z nich, by sprawdzić czy działa..

„Witam szanownych państwa..” odezwał się cichy głos zza kontuaru.
Po chwili niewielki gnom wdrapał się, na stojące za ladą krzesło, i przywitał nas lekkim ukłonem.
„Czym mogę służyć?” zapytał, po czym znów skłonił się lekko.
„Szukamy lampy.. Takiej.. Specjalnej.. Na prezent..” odezwała się staruszka zanim nawet zdążyłem otworzyć usta..
„Na prezent..” powtórzył za nią gnom, po czym znów zniknął za kontuarem.
Przez chwilę słychać było tylko mamrotanie, szuranie i stękanie, po czym zza lady znów na chwilę wyłoniła się jego głowa..
„Proszę wybaczyć. Dawno tam nie zaglądałem..” po czym głośne kichnięcie wzbudziło tumany kurzu..
Zniknął znowu, wciąż gmerając za czymś pod ladą.
W międzyczasie zacząłem rozglądać się po sklepiku.
W zasadzie, nie było tam nic innego, jak tylko niewielki kontuar , spoza którego unosiły się teraz chmury kurzu, oraz zajmujące wszystkie ściany półki, z poustawianymi na nich magicznymi lampami..
Lampy wręcz wypełniały to pomieszczenie.
Lampki nocne, biurkowe, kinkiety.. Nawet z sufitu zwisały przeróżnego rodzaju żyrandole..
„Lampa, to doskonały prezent..” odezwała się zza moich pleców staruszka.
„Rozświetla ciemność.. Wnosi nadzieję.. Dodaje otuchy..” powiedziała ciepłym głosem, który nagle, w tych okolicznościach, nabrał mistycznego brzmienia..
„A kiedy ogarnie cię mrok, lampa rozproszy cienie i przyniesie wybawienie..” dodała tajemniczo.
Aaaaa!!... Cichhhh!!!! Siarczyste kichnięcie dobiegło zza lady, a po chwili zakurzony gnom wyłonił się w tumanach pyłu, taskając wielkie jak na swoje rozmiary, pudło.
„Tu jest.. Ciiich!!.. wasze.. Heee…eee .. Cichhh!!! .. wasze ..  zamówie… Hhhhhyyyhhh !!!... ufff..” z ledwością powstrzymał się przed ostatnim kichnięciem.
„CiiiiCHHHHH!!!!” jednak nie wytrzymał, po czym mocne kichnięcie o mało nie zrzuciło go na podłogę.
Jednak stara, pomarszczona dłoń w ostatniej chwili złapała go za kołnierz , z szybkością, jakiej nie powstydziła by się modliszka..
Spojrzałem na staruszkę z zaciekawieniem.
Definitywnie nie była tym, za kogo się podaje.
Jej szybkość o klasę przewyższała moją, a jej oczy mówiły więcej, niż pewnie  sama chciała by powiedzieć.
Co prawda jej aura nie mówiła nic o jej Statusie, jednak widziałem że nie jest wrogo nastawiona.. Wręcz przeciwnie.. Widać było u niej coraz większe zaciekawienie moją osobą..
Jednak musiałem mieć się na baczności.
Sądząc po poziomie magii jakiej użyła, oraz niebywałego refleksu i szybkości, musi być na naprawdę wysokim poziomie..
Jej oczy zwęziły się na ułamek sekundy, jakby zauważyła że przejrzałem jej kamuflaż.. jednak nie dała nic po sobie poznać.
„Uuuch.. Dzię..ę..   ęęękuuję..” stękał gnom, wciąż walcząc ze swoim nosem.
„Maało brakło a bym spa..ad..Cccciiiich!!!!” powiedział, po czym znów siarczyście kichnął..
Spoza tumanów kurzu dobiegło nas głośne pacnięcie o podłogę.
Zerknąłem na babcinkę, a ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć – A co ja mogę..
Podszedłem do wyjścia i otwarłem drzwi na oścież. Następnie uchyliłem lufcik nad półkami po zewnętrznej stronie.
Lekki przeciąg zaczął powoli oczyszczać pomieszczenie z unoszącego się w powietrzu pyłu.
Po chwili naszym oczom znów ukazał się mały sklepikarz wdrapujący się na podwyższenie za kontuarem..
„..szeraszam… za tąąą.. huh… Ssssssniiiiisssss.. nieeee ..  eeedyspozycję..” powiedział wydmuchując nos w wielką, kraciastą chustkę.
„Mam alergię na kurz..” dodał na wyjaśnienie.
Dziwne.. pomyślałem..
Jak dla mnie to wyglądał raczej jak zbieracz kurzu.. Wręcz .. Koneser kurzu.. tak przynajmniej wyglądał jego sklepik..
Warstwy pyłu pomieszanego z kłaczkami kociej sierści i pajęczynami zalegały prawie że wszędzie..
Zacząłem się zastanawiać, jak on w ogóle prosperuje, skoro nie widać było większego zainteresowania jego sklepikiem.
Tak czy inaczej, zerknąłem do pudełka stojącego na stole.
Pod warstwami zmiętego pergaminu, który miał uchronić zawartość przed uszkodzeniem, skrywała się całkiem ładna, nocna lampka.
Jej mlecznobiały klosz był ładnie uformowany , i na obwodzie ozdobiony delikatnym motywem roślinnym. Spoczywał na srebrnej obręczy wykonanej jakby z delikatnego, plecionego drutu, podtrzymywanego równie delikatnym, ale jednak wytrzymałym, pojedynczym wspornikiem.  
Założę się, że to Mithrill pomyślałem, przypominając sobie znajomy dotyk metalu, w którego kuciu miałem okazję brać udział.
Jednak uwagę przykuwał sam korpus lampki.
Przedstawiał postać człowieka stojącego na skale, który w wysoko uniesionych dłoniach trzymał magiczny kryształ.
Na obwodzie podstawy ciągnął się delikatny rządek runów.
Gdy nadejdzie ciemność, będę tym, kto przyniesie światło. Przeczytałem w myślach. Zerknąłem odruchowo na staruszkę. Starałem się nie dać po sobie poznać że zrozumiałem tekst pisany w runach, jednak wyglądało na to, że chyba się domyśliła.
Patrzyła na mnie z uwagą, a spod przymrużonych powiek wyraźnie widać było błysk ciekawości.
Przekląłem siebie w duchu.
Norman, Olaf.. Wszyscy mi tłukli do głowy że mam się nie wychylać, jak najmniej zdradzać ze swoimi umiejętnościami, a tu dałem się tak podpuścić.
„To Prometeusz..” wyjaśniła pokazując palcem na postać.
„Człowiek, który skradł bogom ogień..” dodała.
„Domyśliłem się..” powiedziałem starając się uspokoić.
„Tata opowiadał mi często stare baśnie i legendy, kiedy byłem mały..” wyjaśniłem, i znów ugryzłem się w język ze złości widząc jej zaciekawioną minę.
„O!! to ciekawe..” powiedziała wyraźnie podniecona staruszka.
„Kim był twój tata? ..” spytała.
„Tak tylko pytam.. W tych okolicach tak ciężko o wykształconego człowieka..” dodała skwapliwie, starając się rozwiać moje obawy.
„Był.. Rolnikiem..” powiedziałem, czując jednocześnie że zaczynam się czerwienić.
Przecież nie skłamałem.. starałem się uspokoić sumienie. Tylko nie powiedziałem całej prawdy..
Panicznie starałem się jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
Już widziałem że ma zamiar zadać następne pytanie, więc błyskawicznie zmieniłem temat.
„Jak się ja włącza?” spytałem sprzedawcy.
„Oooo!! Dobrze że pytasz!!” powiedział uradowany.
Pstryknął palcami, i natychmiast wszystkie lampy w pomieszczeniu zgasły, jak na zawołanie.
Po chwili kryształ trzymany w dłoniach przez postać Prometeusza, zaczął jarzyć się delikatnym, miłym blaskiem.
„Jak to zrobiłeś?” spytałem zaciekawiony, bo nie zauważyłem żeby dotknął lampki.
„To niezwykła czarodziejska lampka, młody człowieku.. Reaguje na nastrój i potrzebę swojego właściciela.” powiedział gnom.
„Jej kryształ to swego rodzaju unikat. Pochodzi od Eterycznej Ćmy, którą można spotkać jedynie na pięćdziesiątym poziomie Dungeonu..”
Zmarszczyłem brwi. Wyglądało na to, że ma mnie za zwykłego kmiotka, którego można naciągnąć na kasę taką reklamą.
Czytałem sporo o potworach z Dungeonu, bo Iwan kładł nacisk na znajomość wroga i pola walki, więc wiedziałem, że Eteryczna Ćma występuje również nieco bliżej powierzchni. A  dokładnie na osiemnastym poziomie. Jako że jest nadzwyczaj płochliwa, pokazuje się jedynie na tak zwanych Bezpiecznych poziomach..
Już miałem mu to powiedzieć, ale poczułem na karku palący wzrok staruszki, więc ugryzłem się w język.
Mało brakowało a znów bym się zdradził.. pomyślałem. Zamiast tego zapytałem:
„Więc.. Ile kosztuje?” spytałem.
„Jak dla ciebie młody człowieku.. To będzie.. niech pomyślę.. jakieś.. osiemset.. Może siedemset pięćdziesiąt tysięcy valis..” wymamrotał spuszczając wzrok.
„Obawiam się, że nie stać mnie na taki wydatek..” powiedziałem, ostrożnie odkładając lampkę na kontuar. Jej światło wyraźnie pociemniało, gdy gnom zerkał nerwowo to na mnie, to na stojącą za mną staruszkę.
„Ostatecznie.. Może mógłbym nieco spuścić z ceny..” powiedział cicho,  patrząc w blat.
„Czego się nie robi dla takiego miłego młodego człowieka..” dodał podnosząc wzrok.
Uśmiechnąłem się do niego najlepiej jak umiałem.
Gnom zadrżał tak, że o mało znów nie spadł ze stołka.
Wyraźnie widać było, że zaczyna dygotać ze strachu.
Zupełnie nie wiedziałem dlaczego, jednak gdy sięgnąłem ku niemu Skupieniem, dostrzegłem że jest wręcz przerażony…
Wtem, poczułem ruch za sobą, i usłyszałem cichy szelest sukni.
Staruszka podeszła do lady, po czym oparła się o nią łokciami.
„Oj.. Nieładnie.. Naprawdę nieładnie..” powiedziała spokojnym głosem, po czym oparła brodę na splecionych dłoniach.
„Chyba ktoś tu próbuje nam wcisnąć jakiś kit.. Nieprawdaż?” powiedziała zerkając na mnie pytająco.
Wzruszyłem ramionami i postarałem się zrobić najgłupszą minę jaką zdołałem…
Udała że tego nie zauważyła, po czym znów zwróciła się do gnoma:
„Posłuchaj Saripo. Wiem że interes ci nie idzie i chcesz sobie odbić straty jak tylko się da, ale proszę cię, nie wciskaj ludziom takich głupot, bo ci się kiedyś noga powinie..” powiedziała cierpkim głosem.
Jak na staruszkę, to ma całkiem miły, młody i stanowczy głos, pomyślałem uśmiechając się w duchu. Teraz już na sto procent byłem pewny, że ona nie jest tą, za jaką się podaje.. Na szczęście, choć nie wiedziałem kim jest, mogłem przynajmniej być pewien że nie knuje nic złego.. Jej aura by mnie ostrzegła..
„Aa..ależ skąd.. psze pani..” jąkał się gnom, speszony jej spojrzeniem.
„Rzeczywiście?” spytała z powątpiewaniem.
Gnom pokiwał skwapliwie głową..
Pogroziła mu palcem.
„I ty się dziwisz ze nie masz klientów..” powiedziała, rozglądając się po pomieszczeniu.
Jednak po sekundzie znów skupiła się na sprzedawcy.
„Zupełnie przypadkiem wiem, że Eteryczne Ćmy, choć są rzeczywiście rzadkie, to jednak można je spotkać w Under Resorcie na osiemnastym poziomie..” powiedziała.
„To musi być jakaś plotka..” zaczął się motać gnom. Wyraźnie skurczył się w sobie i nerwowo zerkał to na nią, to na mnie.
„A to ciekawe, bo kiedyś sama sprzedałam dwa takie kryształy Borsowi z Riviry.” Powiedziała twardo.
Gnom wyglądał jakby chciał się zapaść pod ziemię. Nawet światło lampy przygasło tak,  jakby chciała go ukryć w cieniu.
Jedynie ciemnoniebieskie oczy staruszki błyszczały w szarej poświacie wypełniającej sklepik.
„Jesteś Poszukiwaczem Przygód.. Zgadza się?” spytałem.
Zerknęła na mnie jakby z zakłopotaniem, świadoma tego, że w końcu sama się zdradziła..
„Byłam.. Kiedyś..” powiedziała wymijająco.
Taaa. Jasne.. Kiedyś.. pomyślałem, ale nie dopytywałem więcej.
„I dlatego nie kręć mi tu, Saripo, tylko podaj przystępną cenę, bo inaczej znów nic nie sprzedasz..” powiedziała twardo staruszka.
„To może.. pięćset..?  Czterysta pięćdziesiąt??” spytał z nadzieją w głosie.
„Lepiej, ale nie dość dobrze..” powiedziała.
„Tyle to one kosztują u Lorda Goibniu  nowe, prosto z warsztatu.. a ta tutaj, przeleżała  pewnie całe lata pod kontuarem..” dodała.
„Ale poniżej czterysta tysięcy nie zejdę. To rozbój w biały dzień!!” Powiedział gnom ze łzami w oczach.
„To świetnie. Może być czterysta.” Zgodziła się staruszka.
„Bierzemy.” Powiedziała patrząc na mnie  i kiwając głową.
„Tyle że mnie i tak nie stać..” pokręciłem głową ze smutkiem..
„To pokaż, ile tam masz w tej sakiewce..” powiedziała babcinka, i szybciej niż zdążyłem zareagować  zerwała mi woreczek z pasa.
Fiuuu… gwizdnęła cicho wysypując zawartość na blat.
Było tam może ze trzysta tysięcy w monetach, dwa zapasowe guziki do spodni, kilka magicznych kryształów oraz parę dropów..
„Niby cię nie stać, a przy pasku nosisz taką fortunę..” powiedziała z dezaprobatą..
„Too.. nic takiego.. Guziki się czasem gubią..” powiedziałem, trochę się czerwieniąc.
„Takie magiczne kryształy nie rosną na drzewach chłopcze..” powiedziała patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
„Znalazłem przypadkiem.. W takich jakby piwnicach pod ruinami..” powiedziałem plącząc się trochę..
„O- czy- wiś -cie że znalazłeś..” powiedziała z ironią babcia.
„Biegały sobie radośnie po podziemiach, bezpiecznie schowane w ciałach zupełnie łagodnych potworów, a tu nagle Bum! Zjawiasz się ty, a one ze strachu upadają ci pod nogi..” powiedziała z sarkazmem w głosie.
„Takiego kryształu nie wyciąga się z byle goblina chłopcze.. I oboje dobrze o tym wiemy..” dodała podrzucając sporej wielkości magiczny kryształ, który pozostał chyba po jednej z Zabójczych Mrówek…
„Myślę, że trzy takie, plus te dwieście tysięcy, powinno wystarczyć..” powiedziała, i przysunęła w stronę gnoma  trzy kryształy i niewielką kupkę pieniędzy..
Ten, skwapliwie pokiwał głową i płynnym ruchem zagarnął wszystko do szuflady.
„Gratuluję udanego zakupu!” powiedziała  do mnie z uśmiechem.
„Dziękuję..” powiedziałem niemrawo, chowając resztę monet i kryształów do sakiewki.
„Myślę, że to będzie.. całkiem dobry prezent..” powiedziałem zerkając na lampę..
„A! Właśnie!!” powiedział Saripo.
„Przecież trzeba ją przypisać do ciebie..” powiedział, i z roztargnieniem zaczął grzebać w pudle za czymś..
„O!! Mam!!” krzyknął cicho, wyciągając z pudełka niewielki kluczyk.
Następnie ostrożnie zdjął klosz, i odwrócił lampkę do góry podstawą.
Wsunął kluczyk w niewielką dziurkę i przekręcił.
Coś kliknęło metalicznie i niewielka klapka odskoczyła, ukazując  zmięty świstek papieru.
„Zaklęcie przekazania..” powiedział.
„Prosta formuła do której nie potrzeba nawet many.. Pozwoli przypisać lampę nowemu właścicielowi..” wyjaśnił wyciągając ją z lampy.
„A co jeśli będę chciał ją dać w prezencie.. parze? No wiesz.. W prezencie ślubnym..?” spytałem zerkając na lampę z ukosa.
„Och.. Wystarczy tylko wpisać dwa imiona..” wyjaśnił gnom.
Wziął spod lady następny, nie zapisany kawałek papieru i zaczął przepisywać na niego tekst zaklęcia.
„Niestety, to jest w runach, więc musisz bardzo uważać żeby je dokładnie przerysować, bo jak się pomylisz, to .. możesz coś.. zepsuć.. delikatnie rzecz ujmując..” powiedział.
Pokiwałem skwapliwie głową, uśmiechając się do siebie w duchu, gdy kątem oka dostrzegłem, że staruszka obserwuje tą scenę z lekkim rozbawieniem, a wesołe iskierki tańczyły w jej oczach..
Ona wie że znam runy..  przeszło mi przez głowę.
No nic.. Mleko się rozlało, więc nie ma nad czym..
„Jak się nazywasz chłopcze?” głos gnoma wyrwał mnie z zamyślenia.
„Hę?”
„No .. Imię i nazwisko.. Muszę je tu wpisać, inaczej lampa cię nie rozpozna..” powiedział gnom, machając mi przed nosem świstkiem papieru..
„Blake.. Blake Waldstein..” powiedziałem machinalnie.
Hhhhyyyyypppppp!!!!!!! Zza pleców doszedł mnie odgłos głęboko wciąganego powietrza..
„TEN Waldstein?” spytała trochę roztrzęsiona staruszka..
„Och.. Nie.. nie ten.. To był mój wujek… no.. Brat Ojca..”
„Wiem kto to jest wujek..” chórem odpowiedzieli i gnom i staruszka..
Patrzyłem na nich, nie rozumiejąc o co ten stres.. jakoś jeszcze nie zdołałem się przyzwyczaić do tego, że moje nazwisko wywołuje takie reakcje..
Po chwili gnom zerwał się ze stołka i w te pędy pognał na tych swoich króciutkich nóżkach na zaplecze..
Dało się słyszeć jakieś trzaski, odgłos spadających kartek i ciche gnomie przekleństwa..
Kilka sekund później pojawił się znowu, trzymając w dłoni stronę z gazety..
Chyba była przypięta do ściany, bo w rogach miała dziurki po szpilkach.
Plask!! .. z rozmachem położył kartkę na blacie.

Olaf Jorgensen, Mistrz Gladiatorów, pokonany przez Blake`a Waldsteina! Rzeźnika z Lotril!!


Nagłówek aż kipiał entuzjazmem..
Poniżej był opis ( przesadzony, jak zwykle..) naszej walki, i kilka obrazków..
Na jednym z nich zobaczyłem siebie, z mięsną maczugą w dłoni, umazanego we krwi i z przerażającym, okrutnym uśmiechem na ustach..
Aż zadrżałem..
Jeśli faktycznie ludzie tak mnie widzą, to się nie dziwię ich reakcjom.. przeszło mi przez głowę…
Postarałem się uśmiechnąć..
„Naprawdę.. Rzeźnik z Lotril.. W moim sklepiku.!!” Szepnął gnom, i spojrzał na mnie z szacunkiem i przerażeniem.
„A ty chciałeś z niego zedrzeć..” dodała kobieta.
„Proszę mi wybaczyć panie Waldstein.. Tak mi głupio..” powiedział gnom załamując ręce.
„Nic się nie stało.. Przecież ostatecznie dobiliśmy targu..” powiedziałem zaskoczony ich reakcją..
„Tak.. Właśnie tak..” gnom skwapliwie pokiwał głową, i dokończył wpisywanie zaklęcia Przekazania, po czym złożył kartkę kilka razy i umieścił w skrytce w podstawie lampy.
Klapka zaskoczyła z cichym kliknięciem, a kryształ natychmiast rozjarzył się pełnym blaskiem.
Za jasno.. przeszło mi przez głowę, a jakby na zawołanie, lampa trochę przygasła, zmieniając jednocześnie odcień na bardziej neutralny.
Po chwili zgasła, gdy postanowiłem ją wreszcie spakować.
Gnom skwapliwie pomagał mi przy pakowaniu, a stara kobieta przyglądała się nam stojąc pod ścianą.
Czułem, że ani na chwilę nie spuściła ze mnie wzroku.
Po chwili wszystko było gotowe.
Podziękowałem grzecznie, i wyszliśmy ze sklepu. Nawet nie musiałem taszczyć pudła, bo gnom zobowiązał się niezwłocznie dostarczyć mój zakup do kuźni…

„Może teraz powiesz mi w końcu kim jesteś?” spytałem staruszkę, gdy szliśmy ulicą.
Kątem oka zauważyłem, że uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, jakiś krzyk za nami przerwał ciszę..
„Paaanie!!.. heh..  heh.. Paanie.. heh..  Waldstein!!...” ktoś chrypiał na całe gardło.
Gnom Saripo wypadł ze swojego sklepiku, i pędził ku nam potykając się co kilka kroków.
„Co się dzieje?” spytałem, gdy zatrzymał się przed nami.
„Czy.. heh. Heh..heh.. mogę.. heh prosić.. heh o ..heh.. auto.. heh heh auto..ograf?” spytał, z ledwością łapiąc powietrze.
Zerknąłem na kartkę którą trzymał w dłoni.


Rzeźnik z Lotril kupuje lampy od SARIPO!!

Doskonała jakość i przystępne ceny!!


Poniżej był przyklejony, dopiero co wycięty obrazek z gazety, a pod nim, gnom pokazywał palcem na miejsce w którym miałem się podpisać..

„Hola, hola!!” powiedziałem odbierając mu kartkę.
„Dopiero co próbowałeś ze mnie zedrzeć na zakupach, a teraz chcesz mnie wykorzystać do promocji?..  Za darmo?” spytałem unosząc brew.
„Reklama dźwignią handlu..” wysapał zdyszany gnom, patrząc na mnie proszącym wzrokiem..
„A co ja będę z tego miał?” Spytałem przyklękając na jedno kolano i patrząc mu w oczy.
„Odpalę panu profit..” zaczął gnom, lecz ja pokręciłem przecząco głową.
„Tam, gdzie się wybieram, profit mi się nie przyda.” Powiedziałem z powagą.
Oczy gnoma zrobiły się nagle wielkie i szkliste. Wargi zaczęły mu drżeć i wyglądał, jakby zbierało mu się na płacz… Właśnie stracił dojną krowę…
„Dasz mi jeden z Kamieni Odzwierciedlenia..” powiedziałem.
Gnom jęknął cicho i spuścił głowę.
„Bardzo potrzebuję wszystkich plotek, wieści i wszelkich informacji jakie jesteś w stanie zebrać.” Powiedziałem kładąc mu dłoń na ramieniu.
„To ważne.” dodałem, i drugą dłonią podniosłem mu lekko głowę.
„Tam gdzie idę, pieniądze nic nie znaczą.. Ale wiedza, może zmienić świat..” powiedziałem poważnym tonem.
„To .. Gdzie pan idzie?” spytał po chwili gnom.
„Idę uratować Lotril.” Odparłem patrząc mu prosto w oczy.
Nasze spojrzenia spotkały się i trwały przez chwilę, po czym powiedział:
„Druga połowa Kamienia Odzwierciedlenia zostanie dostarczona razem z lampą..”
Ton jego głosu wyraźnie się zmienił. Był mocniejszy i bardziej.. stanowczy.
Już miał odejść, gdy złapałem go za rękę..
„A twoja reklama?”  spytałem, pokazując mu papier.
„W tych okolicznościach.. Nieważne..” odparł, chcąc się odwrócić.
„Wręcz przeciwnie..” powiedziałem, i przytrzymałem jego ramię.
„Źródło informacji – bez informacji – jest bez sensu.. nie sądzisz?” spytałem.
„Ale żebyś miał ruch w interesie, nie wystarczy moja sygnaturka..” powiedziałem, podpisując się zamaszyście na prowizorycznej reklamie.
„Uprzątniesz sklep.” Powiedziałem stanowczo.
„Jeśli nie masz dość siły, poproś o pomoc Klarysę, żonę kowala. Na pewno znajdzie ci kogoś, kto ci pomoże za niewielka opłatą.” Poradziłem.
„Nie masz się co dąsać..” powiedziałem widząc jego minę.
„Zapłacisz grosze, a zysk z czystego sklepu będzie o wiele większy.” Zapewniłem go.
„Tylko.. nikomu nie mów o naszej umowie..” powiedziałem wręczając mu papier.
„Tajemnica to podstawa.” Dodałem, po cichu.
„A Ona?” spytał gnom, pokazując głową na stojącą obok nas staruszkę.
Musiała słyszeć każde słowo..
„Niestety.. Musi zniknąć.” Powiedziałem twardo.
„Jedynie martwi nie zdradzają tajemnic..” dodałem, po czym uśmiechnąłem się złowieszczo i strzeliłem na kostkach palców..
„Niieee..  Błagam!! Ona nie zrobiła nic złego!!” gnom z płaczem rzucił mi się do stóp.
Zerknąłem na babcinkę stojącą nieopodal, z założonymi rękami i uśmiechem na ustach.
Wyglądało na to, że dobrze się bawi…
„Hej!!  Spokój!!    JUŻ!!” krzyknąłem, doprowadzając go do porządku.
„Nikt tu nikogo nie będzie katrupił. Zaufaj mi. A teraz idź i zrób co mówiłem. A my sobie z babcią .. porozmawiamy..” powiedziałem uspokajając go trochę.
Zwinął plakat reklamowy, po czym pobiegł, tym razem spokojniej, w stronę sklepu.

Znów zostaliśmy sami.
Spojrzałem na babcię i spytałem:
„Więc kim jesteś?”
Patrzyła na nie tymi swoimi ciemnoniebieskimi oczami, wciąż się uśmiechając.
„Ty o mnie wiesz.. prawie wszystko..” zacząłem, ruszając przed siebie.
Podążyła za mną bez słowa i po chwili szła dziarskim krokiem tuż obok mnie.
„A ja o tobie niewiele..” kontynuowałem, gdy tak szliśmy ulicą.
„Wiem, że nie jesteś tą, za którą chcesz uchodzić..” stwierdziłem.
Błysk w oku kobiety utwierdził mnie w tym przekonaniu.
„Jesteś wysoko poziomowym poszukiwaczem przygód.” Stwierdziłem, dalej idąc przed siebie.
„Na pewno jesteś kobietą.” Powiedziałem zerkając w jej stronę.
„Skąd ta pewność?” spytała nagle.
„O ile wiem, to wszelkie artefakty, magia przemiany czy nawet klątwy, nie zmieniają płci.. Zmieniają wygląd zewnętrzny, jednak płeć w dalszym ciągu pozostaje ta sama..” wyjaśniłem.
Jedna z książek, jakie Darren zostawił mi do przeczytania , okazała się być nagle pomocna..
„Ale skoro zmienia się wygląd zewnętrzny, to jak rozpoznasz płeć?” Spytała dociekliwie..
„Mężczyzna już dawno by się zdradził..” powiedziałem starając się uniknąć dalszego wypytywania..
Przecież nie mogłem jej powiedzieć że widzę aury istot i potrafię rozróżnić ich stan…
„I nie boisz się?” spytała po chwili, jakby akceptując moje wytłumaczenie.
„Nie.” Potwierdziłem.
„Na pewno jesteś co najmniej o poziom lub dwa więcej ode mnie.” Powiedziałem wyjaśniając.
„Więc gdybyś chciała mnie zabić czy coś.. miałaś po temu wiele okazji..” powiedziałem, dalej idąc przed siebie.
„W dodatku.. wygląda na to że jesteś .. szpiegiem, czy też.. informatorem..” powiedziałem cicho.
„Inaczej nie musiała byś się podszywać pod kogoś, kim nie jesteś..” dodałem.
„Całkiem poprawne rozumowanie panie Waldstein..” powiedziała kobieta zatrzymując się przed niepozornym domem.
„Niby nic o mnie nie wiesz.. a udało ci się dowiedzieć o mnie więcej, niż mi o tobie..” powiedziała z uśmiechem.
„Jednak..” zawiesiła glos na chwilę..
„Jednak nie mogę ci powiedzieć wszystkiego.. Sam rozumiesz..” powiedziała, chcąc zniknąć w drzwiach.
„Powiedz choć jak masz na imię..” powiedziałem.
„To niesprawiedliwe, że ty znasz moje imię, a ja twojego nie..” dodałem.
„Kobieta musi mieć swoje tajemnice ..”odparła odwracając się do mnie tyłem.
„Nie ufasz mi?” spytałem cicho.
Odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy.
Nasze spojrzenia się spotkały, i wyglądało na to, że na ułamek sekundy zagubiliśmy się w nich nawzajem..
„Mam na imię.. Asfi.” powiedziała po chwili.
„A ja Blake.. Blake Waldstein..” powiedziałem z uśmiechem, wyciągając dłoń.
Podała mi swoją, a ja ująłem ją delikatnie, i pocałowałem, tak jak tata mnie uczył.
„Miło było cię poznać Asfi.. mam nadzieję że wkrótce znów się spotkamy.. ” powiedziałem, puszczając jej dłoń.
 Zaczerwieniła się, i skinąwszy głową, zniknęła w drzwiach.
Całkiem żwawa jak na staruszkę.. mruknąłem z uśmiechem, po czym udałem się z powrotem do mojego pokoiku nad kuźnią..
Nawet nie starałem się zapamiętać domu w którym zniknęła ta tajemnicza kobieta.
Byłem pewien, że nie prędko zawita pod ten sam adres.
Jednak cos mi mówiło, że jeszcze się spotkamy.
Na sto procent...


…***…


Gdy tylko drzwi zamknęły się za nią, kobieta sięgnęła do szyi i rozpięła cienką obróżkę opasającą jej szyję. Jak za dotknięciem czaru, jej postać zaczęła się zmieniać.
Zmarszczki zaczęły się wygładzać, szare włosy znów nabrały jasnoniebieskiej barwy, a workowate ubranie zmieniło się w krótką, jasnobrązową sukienkę i długi biały płaszcz..
Westchnęła i oparła się plecami o drzwi.
Przeciągnęła dłonią po włosach, jakby starając się je trochę zmierzwić, jednak jedyne co w tej chwili czuła, to jego zapach i delikatny , ciepły dotyk ust na grzbiecie dłoni..
Kolana zaczęły jej drżeć, więc usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach..
Co się dzieje Asfi? Pytała sama siebie, starając się zrozumieć swoją reakcję.
Nie była tak zakłopotana i podniecona od czasu, gdy Hermes zaprosił ją na bal..
Ten chłopak..
Blake Waldstein..
Znów stał przed nią, i z rozbrajającym uśmiechem wyciągał do niej rękę..
Szarmancki, ale nie nazbyt pewny siebie.. Z miłym uśmiechem.. choć tylko wtedy, gdy uśmiecha się nieświadomie… Inteligentny, wysoki, przystojny…
Przyłapała się na tym, że znów o nim myślała.
Od razu ją rozszyfrował.
Mimo że doskonale ukryła swoją osobowość,  w jakiś sposób odkrył że nie jest sobą.. Do tego był w stanie określić jej nastawienie, choć nie wyczuła obecności żadnego czaru czy artefaktu.
Przez chwilę myślała nad tym, starając się jak najbardziej rzeczowo rozgryźć jego tajemnicę, ale jedno co widziała, to głębia jego czarnych oczu, gdy patrzył tak na nią  i pytał: Nie ufasz mi? ..

Nie wiedzieć czemu – ufała..
Jego prostolinijność i szczerość była widoczna jak na dłoni.. Ale w jego spojrzeniu było coś więcej.. O wiele więcej..
Rzeźnik z Lotril.. pomyślała Asfi, wpatrując się tępo w ścianę..
Niby tylko zwykły przydomek, jeden z wielu, jakim kibice obdarzają swoich ulubieńców.. Ale czuła, podświadomie była pewna, że te jego śliczne, czarne oczy, widziały już śmierć.
Że ta delikatna dłoń, którą podał z taką gracją, była prawdopodobnie przyczyną kilku z nich..
Wciąż nie miał obycia i brak mu było doświadczenia, ale …
Ohh… Asfi… Przecież nie jesteś już nastolatką.. strofowała sama siebie, gdy przyłapała się na tym, że znów jedyne co zaprzątało jej umysł, to ten lekki pocałunek jaki złożył na jej dłoni..
Asfi z głośnym klapnięciem położyła gwałtownie obie dłonie na blacie.
Mimo że wciąż w jej uszach brzmiał ciepły ton jego głosu, postanowiła wziąć się w garść.
Wstała i poszła do łazienki.
Energicznie umyła twarz w chłodnej wodzie, starając się powrócić do swojego, normalnego, rzeczowego „Ja”..

Najwyższy czas napisać raport.. pomyślała, przypominając sobie po co tu jest..


…***…


„Asfi! .. Możesz przyjść? .. proszę..” powiedział Hermes.
Przystojny bóg o starannie trefionych blond włosach, lubiący nosić kapelusz z piórkiem, który według niego ( i wielu zafascynowanych nim niewiast) dodawał mu uroku, siedział przy biurku w swoim gabinecie.
Na stole przed nim leżała mapa rozległych terenów ciągnących się od Orario, przez góry Beor aż po Cesarstwo Rakii..
Drzwi cicho otwarły się,  i do środka weszła młoda kobieta.
Jej ciemnobłękitne oczy, skryte za prostokątnymi oprawkami okularów, patrzyły z zaciekawieniem.
Zdawały się mówić – Ciekawe co też znów wymyślił..
„Asfi.. Znasz może rejony Reanore?” spytał bóg.
„Byłam tam raz.. może dwa..” odparła niepewnie.
„Wygląda na to, że coś tam się dzieje.. I bardzo chciałbym wiedzieć co..” powiedział Hermes, patrząc na nią z nadzieją.
„Masz jakieś przeczucie, czy to zwykła ciekawość?” spytała.
„Powiedzmy że coś na kształt .. niepokoju..” powiedział bóg, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie.
„Wyrzuciliśmy Ikelosa z Orario, a jego familia została zniszczona.. Jednak bóg o jego .. dość pokrętnym.. rozumieniu prawa czy dobra, błąkający się bez celu po świecie – trochę mnie niepokoi..”
„Lordzie Hermesie.. Myślisz że mógł odbudować Familię?” spytała lekko przerażona Asfi.
„Cóż.. Kto wie?” odparł w zamyśleniu Hermes.
„Mogliśmy go odesłać do Tenkai gdy mieliśmy okazję.. albo zatrzymać w Orario..” powiedział kręcąc głową.
„Teraz zniknął nam z oczu, i na dobrą sprawę nie mamy pojęcia co planuje.”
„W dodatku drobny handel z Reanore wyraźnie się zmniejszył, a dziwne plotki zaczynają siać niepokój..” dodał.
„W puszczy zaczęły pojawiać się potwory .. Czasem Nietypowe..  Atakują wioski..  Zabiją podróżnych na traktach..  Krasnoludy opuszczają kopalnie..” powiedział marszcząc brwi.
„Asfi.. To nie jest misja na jaką puściłbym niedoświadczone dziecko..” powiedział.
Asfi zaczęła zdawać sobie sprawę, ze to może być naprawdę trudna misja.
To nie Seoro, gdzie wszyscy są przyzwyczajeni że roi się tam od potworów..
Poza tym.. Lotril było.. trochę inne.

„Będziesz musiała bardzo uważać moja Asfi..” powiedział Hermes wstając od biurka.
Oboje wiedzieli, że zapuszczając się poza góry Beor, nie mogą za bardzo liczyć na wsparcie Orario..
„Bardzo na ciebie liczę.” Powiedział, kładąc jej dłonie na ramionach.
Asfi wyraźnie się speszyła.
Spuściła głowę, by ukryć zaczerwienione policzki.
„Jak zawsze, Lordzie Hermes..” powiedziała cicho.
„Och.. Nie bądź taka nieśmiała Asfi!!” powiedział z uśmiechem, klepiąc ją lekko po głowie.
Niestety kobieta jeszcze bardziej speszyła się pod jego protekcjonalnym gestem.
„Lordzie Hermesie!! Proszę przestać!!” powiedziała starając się odsunąć.
„Dobrze już .. dobrze..” powiedział ze śmiechem odsuwając się nieco.
Zdawał sobie sprawę z tego, że początkowe zakłopotanie Asfi może łatwo przerodzić się w złość, a .. to z reguły jest.. bolesne.
Hermes odruchowo pomasował sobie bok, gdy przypomniał sobie kuksańca jakiego dostał od Asfi ostatnim razem gdy posunął się trochę za daleko..
„Kupiłem ci bilet na dyliżans.. Jutro z samego rana..”  powiedział starając się odwrócić złe wrażenie..
„To.. będzie długa misja..” powiedziała cicho.
„Wiem, Asfi..” powiedział Bóg.
„Jednak bez tego poświęcenia, możemy przegapić katastrofę..” dodał.
„Musimy wiedzieć co się tam dzieje, bo jeśli Evilus opanują tamten region, to świat nam nigdy nie wybaczy bierności..” powiedział z powagą.
„Lordzie Hermesie!! Chyba nie rozpatrujesz możliwości naszej interwencji?!” spytała z przerażeniem Asfi.
„Owszem, mamy kilku mocnych członków naszej familii, jednak..”  przerwała, gdy Hermes uniósł dłoń.
„Oczywiście że nie..” uspokoił ją bóg.
„Ale gdy będzie trzeba, zawsze można pociągnąć za kilka sznurków.. szepnąć słówko czy dwa..” powiedział z uśmiechem.
„Znowu coś knujesz!!” odpowiedziała zagniewana Asfi.
„Och nie!! W żadnym wypadku!” zarzekał się Hermes widząc jej minę.
„Po prostu musimy mieć oko na poczynania Ikelosa, bo jego wydalenie z Orario dziwnie zbiegło się z tajemniczymi plotkami z tamtego rejonu..” powiedział, starając się ją uspokoić.
„Wystarczy że tam pojedziesz i wybadasz teren. Jeśli się uda, to może zwerbujesz nam jakieś stałe źródło informacji, a wtedy będziesz mogła wrócić..” powiedział, patrząc na nią z nadzieją.
Asfi westchnęła z rezygnacją.
Skinęła głową, po czym zręcznym ruchem wymknęła się spoza zasięgu Hermesa, który znów chciał poklepać ją po głowie. Na pożegnanie..
„Idę przygotować się do drogi..” powiedziała .
„Wspaniale moja Asfi!” powiedział bóg z uśmiechem.
„Uważaj na siebie.” Dodał po sekundzie, patrząc na nią ciepłym wzrokiem.
Asfi poczuła że się czerwieni.
Poprawiła okulary, zakrywając twarz dłonią, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu.

…***…

Właśnie tak rozpoczęła się kolejna, tajna misja Asfi.
Po miesiącu podróży dotarła na miejsce.
Teoretycznie mogła by się tam dostać w półtora tygodnia, używając swoich Talaria – magicznych skrzydlatych sandałów, które pozwalały jej unosić się w powietrzu, jednak do ich użycia wymagana była mana, więc miały dość ograniczony zasięg, a poza tym..
Hermes stanowczo nalegał, by jak najlepiej ukryła swoja tożsamość.
„Zrozum Asfi.. Nikt w Reanore nie zaufa poszukiwaczowi przygód, sfruwającemu  ot tak sobie z nieba.. Na milę czuć by cię było zapachem Orario..” powiedział kręcąc głową.
„Ale … sama podróż potrwa wieki..” starała się oponować..
„Czasem nie możemy wybierać drogi na skróty..” odparł bóg, kładąc jej dłoń na głowie.
„Musisz być przekonująca, inaczej nic z informacji.. Nie wtopisz się w tłum..” powiedział.
Nawet wymyślił dla niej historyjkę – Staruszka odwiedza grób syna w Elenhil .. Podobno wielu ludzi tam zginęło w jakiejś katastrofie, więc nikt nie będzie nic podejrzewać..
Jednak oznaczało to dla niej baaardzo długi czas pracy pod przykrywką kogoś, kim nie jest…
Chronos band.. (opaska na szyję, jaką udało jej się stworzyć niedawno), będzie praktycznie w ciągłym użyciu.. pomyślała.

Jako jeden z najlepszych w Orario, o ile nie najlepszy, wytwórca przedmiotów magicznych, Asfi Al Andromeda stworzyła ten artefakt właśnie z myślą o bezproblemowym wtapianiu się w tłum..
Oczywiście mogłaby użyć  Hades Head, hełmu niewidzialności, jednak jego użycie bywało.. kłopotliwe.
Po pierwsze, przepychanie się przez tłum osoby objętej Niewidzialnością, nie jest tak łatwe jak można by przypuszczać..
Nie da się uniknąć, otarć, przypadkowych potrąceń czy zderzeń..
Zwykli ludzie, może i nie mają Falny, ale głupi nie są.. Szybko została by zdemaskowana, a wtedy jej misję szlag by trafił..
A po drugie.. Ciężko jest wypytywać kogoś gdy się jest.. no.. niewidzialnym..

Dlatego musiała uciec się do innego fortelu.
Chronos band.. Opaska postarzająca..
Zużywa niewiele many i można ją używać dłuższy czas..
Ma tylko jeden mankament.
Postarza dokładnie o sześćdziesiąt lat..
Więc jeśli założy ją ktoś starszy niż czterdzieści lat  – może zwyczajnie rozsypać się w proch.. choć to nie do końca zbadana zależność..
Asfi miała nadzieję, że jej  wiek wystarczy by znieść przemianę.
Do tego, jako babcinka po osiemdziesiątce, mogła bez problemów  wtopić się w tłum i wypytywać wszystkich o wszystko, zupełnie bezkarnie i bez wzbudzania podejrzeń..
Na miejscu, zrozumiała o co chodziło Hermesowi, gdy mówił o wtapianiu się w tłum, i niechęci do Orario.
Przypomniała sobie ostatnią, żałosną inwazję Rakii..
Kilka tysięcy wojska stanęło na polach przed Orario, po czym zostało rozgromione i przepędzone, raptem przez garstkę Bohaterskich Poszukiwaczy Przygód z Orario..
Piękne.. Wspaniałe zwycięstwo..
Gazety w Orario nie nadążały z nadrukiem,  wciąż opisując męstwo i poświęcenie Wspaniałych Bohaterów..
Bohaterów, na wspomnienie których, prawie co drugi mieszkaniec Reanore spluwa na ziemię ze złością..
Na początku Asfi nie rozumiała tej.. czasem nawet jawnej niechęci do poszukiwaczy przygód..
Jednak po jakimś czasie zaczęła rozumieć.
Kiedy armie Rakii zdążały by podbić Orario – zawsze przechodziły przez Lotril. Niszcząc..  paląc.. i gwałcąc…
Kiedy Bohaterskie Orario odpierało ich atak – Znów wracały przez Lotril niszcząc i grabiąc…
Wspaniałym, Wysokopoziomowym Bohaterom z Orario, nigdy nie przyszło do głowy, by chronić prowincję..

A teraz, gdy Orario ma na głowie problem z Xenosami i wyłażącymi z ukrycia niedobitkami Evilus, miejsca tak odległe i nikomu nie znane jak Lotril, są zdane tylko na siebie.. pomyślała.

I oto nagle, pośród totalnej niemocy i strachu, Asfi spotyka młodzieńca, który wbrew ogólnemu strachowi, podnosi głowę i mówi głośno -
„Uratuję to miejsce.”

Asfi znów przyłapała się na tym, że patrzy w pustą kartkę, ale jedno co widzi, to jego twarz i wyciągnięta dłoń.
Jego postawa.. Jego cichy głos.. Jego głębokie, czarne oczy, emanowały taką mocą, że coś w niej drgnęło..

Blake Waldstein.. Kuzyn Kenki.. takie wspaniałe odkrycie!! Musi napisać Hermesowi..
„Nie ufasz mi?” ..
Znów jego głos.. I to spojrzenie..
Asfi pokręciła głową, by przegonić tą jej dziwną fascynację.
Już miała zamiar zacząć pisać, gdy ręka jej zadrżała.
Od czego zacząć? Co jest najważniejsze, a co może poczekać? Pytała samą siebie.
 Wszystko w niej wręcz krzyczało, by opisać jej ostatnie spotkanie ze szczegółami..
Jednak..
„Idę uratować Lotril.”
Ten głos wrył jej się w pamięć tak samo, jak pocałunek na jej dłoni.
I wywarł równie wielkie wrażenie.
Po chwili Asfi zebrała myśli, i zaczęła pisać raport.
Ostatnie plotki, spostrzeżenia i informacje.
Nie wspominając ani słowem o dzisiejszym spotkaniu.
Zostawi to dla siebie.
Przynajmniej na razie.
Zdawała sobie sprawę, że wystarczyłoby wspomnieć nazwisko Waldstein, a Hermes byłby tutaj z następnym dyliżansem.
Jednak jego pragnienie manipulacji cudzym losem.. To, co zrobił Bellowi, innemu wspaniałemu bohaterowi z Orario, spowodowało, że ukryła przed nim tą informację.
Na razie.
Oczywiście że jest lojalnym członkiem familii.. jednak sposób postępowania jej boga sprawia, ze czasami musi..
„Nie ufasz mi?” .. Asfi zadrżała gdy znów zobaczyła te szczere oczy i wyciągniętą rękę.
„..znowu się spotkamy..”  przypomniała sobie.
„Och.. na pewno się spotkamy..” pomyślała w duchu, składając w skomplikowany sposób kartkę z raportem.
Po chwili w jej dłoniach spoczywał papierowy żuraw, złożony perfekcyjnie według sztuki Origami..
Asfi wyszła na balkon.
Podniosła figurkę do ust i szeptem wyrecytowała krótkie zaklęcie.
Dmuchnęła, a papierowy żuraw ożył, zatrzepotał skrzydłami, i uniósł się w powietrze.
Jeszcze przez chwilę Asfi mogła obserwować jego lot ponad dachami domów, jednak po chwili straciła go z oczu na tle ciemniejącego, wieczornego nieba.
Przepraszam Hermesie.. pomyślała, obserwując znikającego w dali papierowego ptaka.
Nie mogę pozwolić, byś i w jego życiu gmerał dla swojej przyjemności.. powiedziała półgłosem, po czym wróciła do pokoju.
Usiadła na łóżku i oparła się plecami o ścianę.

„..znowu się spotkamy..” 

„Teraz, kiedy wiem kim jesteś.. Na pewno..” szepnęła przyciskając dłonie do piersi.

…***…


„Więc jak.. Devana.. Pozwolisz?” spytał Janson ponownie.
„Ile razy mam powtarzać że nie?!” spytała ze złością.
„Cholera!!  Nie bądź taka uparta!!” powiedział podniesionym głosem.
„Przecież tam nic nie ma! Wyczyściłem ten loch pół roku temu! Sam! Zdziwię się jeśli tam będzie więcej niż dwadzieścia potworów!” powiedział machając rękami.
„To po kie licho się tam pchacie, jak tam nic nie ma?” spytała podchwytliwie bogini.
„A po to, żeby sprawdzić jak jego zbroja zachowa się w lesie, i w podziemiach.!” Zripostował kowal.
„Swoją własną maną, chłopak ukształtował metal tak, że pomaga mu się ukryć. Ale nie wiemy do końca jak to działa we wszystkich warunkach!” zaczął tłumaczyć.
„No chyba lepiej to sprawdzić na bezpiecznym terenie, niż srodze się zawieść gdy będzie za późno!” dokończył ripostę.
Tym razem trafił w sedno.
Devana nie umiała znaleźć żadnego kontrargumentu.
„No dobrze..” zgodziła się wreszcie.
„Ale będziecie mi zdawać na bieżąco relację.” Dodała, zanim zdążyliśmy odetchnąć z ulgą.
„Niby jak..” zaczął Janson, lecz Devana była przygotowana, i od razu zgasiła nasze złudne nadzieje na Prawdziwą, Męską Wyprawę
„Przypadkiem wiem, że Blake wyłudził od tego biedaka Saripo Kamień Odzwierciedlenia.. Więc wezmę sobie jego połówkę, a wy będziecie mi ze szczegółami opisywać co robicie.”
„Bez – Wy – Jąt -Ków.” Dodała, widząc nasze miny, już prawie gotowe do energicznego protestu.
„Nic nie poradzę Janson..  Goibniu ma tak dużo dzieci, że strata jednego zbytnio go nie wzruszy.” Powiedziała.
„Ale ja przeżyłam stratę całej familii w mgnieniu oka, więc jako że teraz mam tylko dwójkę, - nie dziw się, że się martwię..” powiedziała spokojniej..
„Zwłaszcza, że to Blake przywrócił mi nadzieję.. Więc .. gdyby coś mu się stało, to.. ja.. ja..”
„Oj .. Niedobrze..” pomyślałem, widząc, że jej oczy zaczęły się błyszczeć, a usta ułożyły się w drżącą podkówkę..
„Ha!!  Więc to prawda że coś was łączy!!” powiedział Janson, wykazując się przy tym zaiste wspaniałym wyczuciem taktu, i niebywałą delikatnością..
No, ale to przecież kowal..
Takt i delikatność, raczej nie chodzą w parze z siłowym kształtowaniem opornej materii…
„Nie.. to nie tak..” zaczęła zmieszana bogini, jednak przerwałem jej, kładąc dłoń na jej ramieniu.
„Oczywiście że tak.” Potwierdziłem.
„Devana uratowała mi życie.. Dwa razy.. Jest moją Boginią. Kimś Specjalnym w moim życiu.” Powiedziałem.
Podniosła głowę, a jej oczy znów zrobiły się szkliste..
„Obiecuję, że będziemy zdawać ci raport.” Zapewniłem, zmieniając trochę temat.
„Trzymam cię za słowo..” powiedziała, patrząc mi w oczy.
„Więc załatwione! Ruszamy jutro rano!” powiedział kowal z entuzjazmem.
Kiwnąłem głową i pożegnaliśmy Devanę.
Wciąż czułem na plecach jej wzrok, gdy wychodziliśmy z pokoju.


…***…


„Devana wie, że kłamałeś..” powiedziałem do Jansona.

Byliśmy już pół dnia w drodze.
Jechaliśmy szerokim traktem, ja na Płotce, a kowal na Puszczyku.
Niestety, jego jazda konna pozostawiała tak wiele do życzenia, że Devana wręcz wymusiła na nim, by wziął jej konia.
Jechał teraz obok mnie, nadrabiając miną, a wodze zwisały luźno po bokach, podczas gdy on, dwoma rękami trzymał się łęku siodła.
„Dla wygody.. Koń i tak wie gdzie ma iść, więc po co nim sterować..” wyjaśnił z rzeczową miną.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, śmiejąc się w duchu..
Obaj, z Iwanem, nadawali się jedynie do sulek..
Jechaliśmy tak pół dnia, rozmawiając o wszystkim i o niczym, gdy w końcu rozmowa zeszła na Boginię i jej upór.
Janson zaczął rozwodzić się nad tym, jak to kobiety są przewrażliwione, nadopiekuńcze, i ogólnie niezbyt skore by-zaufać swojemu chłopu, jak to rubasznie określił.

„Devana wie, że kłamałeś..” powiedziałem, przerywając jego wywód.
„Co?” spytał, jakby z roztargnieniem.
„Kłamałeś.” Powiedziałem.
„Nie wyczyściłeś tych ruin.” Dodałem widząc jego minę.
„A skąd niby..”
„Przestań..” przerwałem mu.
„Bogini nie da się oszukać..” powiedziałem.
„Więc skąd wiesz, skoro się zgodziła?”
„Bo mnie też nie da się oszukać..” skwitowałem.
Zagryzł zęby i zapatrzył się  w grzbiet konia.
Zapomniał, że moje Skupienie pozwala mi dostrzec aurę, i określić czy ktoś kłamie czy nie..
„A ty nie musisz mnie cały czas sprawdzać” mruknął rozeźlony.
„Nie sprawdzam cię, ale gdy czuję że coś kręcisz, to automatycznie..”
„To weź wyłącz ten automat, bo przy tobie nawet strach się zająknąć!” powiedział ze złością i kopnął Puszczyka kilka razy piętami, ponaglając go do szybszej jazdy.
Niestety, ten w odpowiedzi jedynie pierdnął, co spowodowało, że Janson aż się zaczerwienił.
Nie trzeba było gadać na głos o podkuwaniu chabet.. pomyślałem, i uśmiechnąłem się pod nosem.
Jechaliśmy z wiatrem, więc Janson przez jakiś czas będzie musiał zmagać się z morowym powietrzem..
Po chwili przerwałem milczenie.
„Devana wiedziała, ale i tak się zgodziła..” powiedziałem.
„Zdawała sobie sprawę, że pewnie i tak byśmy się wymknęli pod jakimś pretekstem, a poza tym..”  przerwałem na chwilę by zebrać myśli..
„… poza tym zrozumiała, że musi znów nauczyć się ufać swoim Dzieciom..” dokończyłem.
„Powiedziała ci?” spytał kowal.
„Nie, ale poczułem..” odparłem, nie wiedząc jak to wyjaśnić.
„Sprawdzasz nawet swoją Boginię? .. To jest chore..” powiedział, krzywiąc się z niesmakiem.
„Nie..” odparłem.
„To nie tak.. Po prostu, czasem potrafię wyczuć .. odgadnąć jej emocje, jeśli są wystarczająco silne..” powiedziałem.
„Nawet nie tyle wyczuć, co.. one same .. jakby.. mnie znajdują i.. dotykają..” dodałem.
Przypomniała mi się chwila z nad rzeki, gdy ni z tego, ni z owego poczułem, że Devanę ogarnął wielki smutek..
Pamiętam, że przytuliłem ją w myślach, i wyczułem, że jej to pomogło..
„Wiesz.. Czasem, to aż się ciebie boję..” powiedział po chwili Janson, zerkając na mnie z ukosa.
„Jesteś taki.. Inny.. od poszukiwaczy przygód jakich znałem..” powiedział.
„Założę się, że gdyby Goibniu cię poznał, pewnie zrobiłby co tylko zechcesz, byle by mógł cię jak najdokładniej zbadać i opisać.. Wyszły by mu z tego pewnie ze dwie książki..” dodał po sekundzie.
„Dobrze wiedzieć..” powiedziałem.
„Jak mnie kiedyś bieda przyciśnie, to się do niego zgłoszę..” dodałem z przekorą.
„Umarłbyś ze starości zanim by cię puścił..” skwitował kowal.
Wybuchliśmy śmiechem.
Janson zaczął pomału oswajać się z jazdą konną, więc gdy udzieliłem mu kilku wskazówek,  przyspieszyliśmy tempo.

Trzy dni później, stanęliśmy u stóp twierdzy Thorn.
Poszło nam szybciej niż zakładaliśmy.
Dzięki wspaniałej cierpliwości i wyczuciu Puszczyka, Janson w końcu nauczył się poprawnie trzymać w siodle, i nie przeszkadzać koniowi nawet w kłusie, więc szło nam całkiem nieźle.
Pokonywaliśmy dobry dystans dziennie, więc pod twierdzę dotarliśmy trzeciego dnia, przed południem.

„To co..? Wchodzimy?” spytał Janson, aż paląc się do akcji..
„Jutro.” Odparłem.
„No weź.. Wyczyścimy parter, a jutro zejdziemy głębiej..” powiedział, pełen entuzjazmu.
„Nie.” Powiedziałem stanowczo.
Zacząłem rozkulbaczać Płotkę, i układać nasze rzeczy na ziemi.

Na obóz wybrałem miejsce położone u stóp twierdzy, niedaleko fosy, z drugiej strony zasłonięte nieprzebytym gąszczem ostrężyn.

„Mamy czas, więc rozejrzymy się po okolicy.. poszukamy śladów.. Tropów.. Wskazówek..” powiedziałem.
„Ale.. Jesteśmy tu dość wcześnie, wiec..” zaczął, ale przerwałem mu ruchem dłoni.
„Nie.” Powiedziałem twardo.
„Spędzimy noc pod zamkiem, a jutro rano pójdziemy na dół.” Powiedziałem kończąc dyskusję.
„Nawet w Orario, pierwsze pięć poziomów przebiegaliśmy w godzinę. Dopiero niżej..” zaczął oponować, ale znów mu przerwałem.
„Iwan własnoręcznie pokonał Goliata, ale nigdy nie lekceważył tych piwnic pod ruinami..” powiedziałem stanowczo.
„Dungeon, to nieprzewidywalne miejsce.. a tutaj nie masz szans, że następna grupa przypadkiem natknie się na ciebie i udzieli pomocy..” powiedziałem.
„Prędzej dobije i pozbiera dropy..” zripostował Janson siląc się na sarkazm.
„Ja mam zamiar uratować ten cholerny zagajnik przed czymś, o czym nie mam bladego pojęcia, i nie zginę w jakiejś piwnicy, tylko dla tego, że tobie pali się do bitki.” Powiedziałem zamykając sprawę.
„Jesteśmy zmęczeni po podróży. Ja nie mam doświadczenia. Ty też niewiele, więc odpoczniemy, przygotujemy się i rano wyczyścimy to miejsce.” Powiedziałem trochę spokojniej.
Niewiele.. Niewiele..” powiedział, przedrzeźniając mnie.
„Ja zszedłem na trzydziesty poziom, i widziałem potwory, o jakich nawet nie śniłeś!!” dodał ze złością.
„Tak. Ze wsparciem mocnej drużyny..” powiedziałem z przekąsem.
„A jak daleko zaszedłeś sam?” spytałem retorycznie.
„Ja byłem raptem na czwartym, z Devaną i Iwanem, a i tak o mało nie przypłaciliśmy tego życiem. Więc jak chcesz, to idź, ale na mnie nie licz. Jeśli nie wrócisz do rana, to zwinę obóz i wrócę do Reanore, bez zaglądania nawet do wejścia.  Poczekam na Iwana, i razem tu wrócimy. Może nawet znajdziemy twoje kości, żeby je pochować.” Odparłem, przygotowując miejsce na ognisko.
„Przynieś wodę.” Powiedziałem, podając mu duży, skórzany bukłak.
Nie czekając na jego odpowiedź, poszedłem w las po drewno.
Po chwili przeskanowałem okolice w poszukiwaniu jego aury.
Widziałem go jak szedł nad strumień.
Nawet stąd dostrzegałem iskierki złości tryskające z jego aury, jednak nie przejąłem się tym.
Przejdzie mu.. pomyślałem, i zacząłem zbierać suche gałęzie, wiążąc je rzemieniem w pokaźną wiązkę.
Jeszcze kilka i powinno starczyć na noc. W razie czego, zawsze można dozbierać.
Rozumiałem zapał i podniecenie Jansona.
Nie mógł się doczekać, by zobaczyć swój sprzęt w akcji.
Wierzył we mnie.
Nasze wspólne walki pokazywały jasno, że zaczynam przekraczać swój poziom.
Walczyłem coraz lepiej, i coraz trudniej było mnie czymkolwiek zaskoczyć.
Zresztą, starczyło spojrzeć na mój status.

Gdy Devana zrobiła mi aktualizację przed wyruszeniem w drogę, Janson o mało nie dostał zawału ze zdziwienia..
Wpatrywał się w kartkę i nie wierzył własnym oczom.


Blake Waldstein
Famillia - Devana
Poziom2
Siła – F380
Obrona  - E 455
Żywotność. –E 490
Zręczność –D 599
Magia. – G 220

Umiejętności:
Divine Tears (Direct link)

Czary:
Skupienie  (Aktywacja: Siłą woli)
Soul Shield  (Permanent.)




Mój Status, był prawie tak wysoki jak jego…
Wyższy niż Olafa..
„Jeszcze chwila, i znów awansujesz..” powiedział szeptem Janson, patrząc na pergamin z moim statusem..
„Jakim cudem..” szeptał dalej, wpatrując się w cyfry.
Podzielałem jego zdanie. Żeby awansować, potrzebuję mieć trzy, główne statystyki, co najmniej na poziomie „D” ..
A ja przecież dopiero co awansowałem.
Pokonanie kościanego golema, dało mi wystarczająco dużo Excelii, by podnieść mój poziom.. Ale to było tuż przed naszym przybyciem do Reanore!!
Od tamtego czasu miałem jedynie jedną, poważną walkę  - z Olafem, w której o mało nie zginąłem.. Cała reszta, to trening, trening.. trening…
Normalnie, poszukiwacze przygód podczas treningu zdobywają jedynie ułamek Excelii, jaką zdobyliby w normalnej walce..
Coś musi być zdrowo pokręcone… przeszło mi przez głowę.
Jednak, skoro nikt nie umiał tego wyjaśnić, trzeba to było zwyczajnie zaakceptować, i przejść z tym do porządku dziennego..
„Ty chyba zbierasz Excelię nawet przez sen..” zażartował Janson, oddając mi kartkę.
„Dobry pomysł!!” podchwyciła Devana.
„Musimy to  kiedyś wypróbować!” dodała.
„Zrobię ci aktualizację przed snem, a rano drugą, i zobaczymy co z tego wyjdzie!!” powiedziała podniecona.
„Dobra, ale ja będę z nim spał w jednym pokoju, bo tylko diabli wiedzą co wy tam.. Auuuu!!” Janson nie dokończył, bo Devana zdzieliła go z otwartej dłoni w potylicę.
„Jestem Boginią! Nie pozwalaj sobie!” powiedziała ostro.
„Taa.. Za to ty sobie możesz..” mruknął kowal masując się po głowie.
Jakkolwiek zabawna ta sytuacja by nie była, to jednak pomysł wydawał się być całkiem sensowny. Jednak z powodu naszej wycieczki, musieliśmy go odłożyć na chwilę.

Gdy wróciłem z drewnem, Janson już oporządził konie i zabierał się za przygotowania do obiadu.
Widać było, że mu przeszło.
Krzątał się jak gdyby nigdy nic, wyciągał z juków przybory do gotowania, rozpalał ogień..
„Skoczysz po wkład?”  Zapytał, klikając nożem garnek, do którego właśnie obierał ziemniaki i warzywa..
„Jasne.” Odparłem, i wyjąłem łuk z olstra.
Zgiąłem go kolanem, jak nauczyła mnie Devana, i założyłem cięciwę. Sprawdziłem czy dobrze leży, po czym wyjąwszy dwie strzały z kołczanu, poszedłem raźno nad potok.
Janson przygotowywał duszonkę, a to było jego popisowe danie..
Nie mogłem zawieść.

Odkąd wyruszyliśmy, to na mnie spoczął obowiązek polowania.  Janson zobowiązał się, że będzie za to gotował..
Mi to pasowało, bo nie lubiłem gotować. Zwłaszcza że mi ze Skupieniem  polowanie zajmie chwilę, a on musiałby pewnie z godzinę sterczeć w krzakach zanim coś mu się pod strzałę nawinie.. w dodatku musi też trafić…
 a Janson nie był typem łowcy.
Prędzej widziałbym go jak Iwana -  z dwuręcznym młotem w ręce, niż z kataną.. Łuk też nie był jego .. powiedzmy delikatnie – pasującym.. orężem, a nie mieliśmy ze sobą drużyny krasnoludów, żeby polować z mieczem na dzika czy niedźwiedzia…
Tak czy siak, podział obowiązków szybko sam się wytworzył,  chociaż starałem się uszczknąć co się dało z jego wiedzy kulinarnej..
Devana.. Owszem.. zawsze chciała mnie nauczyć. Ale.. Za bardzo wymagała ode mnie perfekcji..
„Makaron musi być Al dente..” powtarzała za każdym razem. Jak był trochę za miękki, to już kręciła nosem..
Wiem, że jest mistrzynią gotowania, ale.. Ja nie potrzebowałem takich cudów..
Jak kilka dni temu zrobiła kolację przed naszym wyjazdem, to przez pierwsze dwadzieścia minut zastanawiałem się czego w jakiej kolejności mam się dotknąć..  Skończyło się na tym, że poczekałem  aż sama zacznie jeść, a potem szedłem jej śladem..
Za to Janson w ogóle się nie krępował..
Zamaszystym ruchem widelca odsunął sałatkę na bok, oliwki wypstrykał w drugi kąt sali ( bo nie lubi oliwek..) a kotleta zwyczajnie nadział na widelec, i pałaszował ze smakiem, wychwalając pod niebiosa z pełnymi ustami, co doprowadziło Devanę prawie że do wrzenia..
Dla mnie to było nawet lepiej.. Skupiła się na nim i nie musiałem się aż tak krępować..  pomyślałem z uśmiechem, przedzierając się przez zarośla w poszukiwaniu dogodnego miejsca na zasadzkę.
Po chwili moim oczom ukazał się brzeg strumienia i niewielka, piaszczysta łacha, pokryta całą masą tropów.
Przepuściłem dwie sarny, bo nie potrzebowaliśmy tyle mięsa. Spokojnie starczył by mi gołąb leśny na obiad, albo w ostateczności królik, zwłaszcza, że zostało by nawet na kolację..
Jako że nie mieliśmy już kryształu mrożącego, trzeba było na bieżąco polować, bo mięso szybko się psuło, więc zabijanie zwierzyny zbyt dużej do potrzeb było zwykłym marnotrawstwem. 
Przygotowałem sobie dogodną pozycje do strzału i sprawdziłem sprzęt.
Miałem ze sobą tylko dwie strzały, ponieważ nie szedłem na wojnę, a z reguły gdy pierwsza nie trafi w cel – wtedy ma się jedynie sekundę na drugi strzał.. Jeśli jest niecelny – na obiad będą same warzywa...
Zwierzęta w brew pozorom nie są głupie, i gdy pierwsza strzała chybi -  zaalarmuje wszystkie stworzenia w okolicy, a wtedy…
Cóż.. Jeśli drugi, oddany na szybko strzał się nie powiedzie, to przez pół dnia nie ma się co spodziewać zwierząt.
Tak to działa.
Najgorsze,  że burczenie w brzuchu, wcale nie pomaga w ukrywaniu się, niezależnie od tego, czy ma się na sobie „cudowną” zbroję, czy nie…

Znów sarny.. Dzik..  Dwa zające, ale za szybko .. zagapiłem się..
„Dobrze że wiatr wieje z przodu..” przeszło mi przez myśl, po czym uruchomiłem Skupienie.
Świat momentalnie jakby zwolnił, a moim oczom ukazały się zwiewne aury kilku istot, jakie akurat przebywały w okolicy..
Dwa króliki już dawno zniknęły z zasięgu strzału..
Lis, skrada się za nimi.. Też szuka obiadu – pomyślałem.
Samiczka zająca – będzie miała młode – Dzięki Bóstwom za Skupienie – chyba załamałbym się, gdybym ją ustrzelił…
Nad samym potokiem kilka wiewiórek.. ryś i.. Elfka..
Elfka?!!! – Wstrzymałem oddech ze zdziwienia.
Nie spodziewałem się tutaj nikogo – prócz zwierząt..!
Jednak..
Zmarszczyłem brwi starając się jak najlepiej wyostrzyć wzrok..
„Nie.. To chyba.. Półelfka.. Mieszaniec..” pomyślałem.
„Co ona tu robi?” przemykało mi przez głowę..
„Miasta Elfów są daleko na północy..” myślałem gorączkowo.
„Może jest z Elenhil..” myślałem, wciąż obserwując jej aurę.
Może jedzie do Reanore..  przemknęło mi przez myśl..
Już miałem wyjść i zawołać, gdy stanęła nad strumieniem i zsunęła ze stóp buty. Po chwili zanurzyła stopę w wodzie, jakby sprawdzając temperaturę.
Tuż obok przebiegło kilka małych zwierząt, ale nie ośmieliłem się strzelić.
Nie chciałem jej wystraszyć, a już najgorsze, co mógłbym sobie wyobrazić, to stanąć przed nią z martwym królikiem w ręce.
Siedziałem więc w krzakach, i z zapartym tchem patrzyłem jak zaczyna rozpinać bluzkę.
Nie było w tym żadnego przypadku, zdradzieckiego guzika, czy tym podobnych..
Uświadomiłem sobie, że ta dziewczyna zwyczajnie przyszła nad strumień, żeby się umyć..
Zamknij oczy.. Zamknij oczy!! Zamknij! .. I poczekaj aż skończy.. i odejdzie!! .. Część mnie, wychowywana przez rodziców w szacunku do innych, wręcz błagała mnie, bym odwrócił wzrok..
Jednak ta druga, podła część mnie, wciąż trzymała mój wzrok skupiony na delikatnej postaci przede mną..
Nie mogłem się powstrzymać.
I choć w dłoni ściskałem kamień, gotów by rzucić go w krzaki i ją spłoszyć, to moja pięść coraz silniej zaciskała się na nim, a gorąco uderzało mi do głowy.
Już miałem to zrobić, gdy coś wewnątrz mnie, powiedziało mi żebym się powstrzymał…
Patrzyłem na jej drobną postać pochyloną nad wodą.
W miejscu w którym była, strumień miał zakole, więc praktycznie nie było widać nurtu i tafla wody była prawie jak lustro.
Obserwowałem jak pochyla się nad wodą.
Jej ładne piersi kołysały się lekko, i nie mogłem oderwać od nich wzroku.. Jednak..
Coś w jej postawie, w tym, jak patrzyła na swoje odbicie, odwróciło na chwilę  moją uwagę od niewątpliwego powabu..
Nagle, z rozmachem, uderzyła dłonią w taflę wody, rozchlapując burzę kropel na wszystkie strony.
Zerknąłem na nią Skupieniem..
Smutek.
Smutek i żal.. i .. beznadzieja..
Nie wiedziałem o co jej chodzi, dopóki nie wstała.
Wtedy to dostrzegłem.
To, co do tej pory brałem za misterny tatuaż, to były.. blizny.
Jakby biegnąc nago przez las wpadła w wielką pajęczynę, a ta, przykleiła się do jej lewej strony ciała, ozdabiając jej delikatną skórę.  
Rozbierała się dalej, zdejmując ostatnie części bielizny, jednak ja patrzyłem już na nią innymi oczyma..
Chciałem do niej podbiec.. Powiedzieć jej jaka jest śliczna, jak .. jak..  jak bardzo  na mnie działa, jak..
Ehhh!!!
Co mógłbym jej powiedzieć wypadając nagle z krzaków?
Hej! Cześć!! Nie przejmuj się że cię podglądałem, chciałem tylko powiedzieć że mi się podobasz..
Taaak… A o na na to:
Och to super!! Świetnie! Od dzisiaj nie będę smutna!!

Plusk wody otrzeźwił mój umysł.
Siedziała w zakolu strumienia, i zwyczajnie się kąpała..
Bałem się ruszyć, nawet mój oddech wydawał się być zbyt głośny.
Im dłużej to trwało, tym bardziej byłem zły na siebie o to, że tak bezceremonialnie siedzę sobie w krzakach i podglądam kąpiącą się dziewczynę. Jednak co zamykałem oczy, to ta gorsza część mnie siłą je otwierała, i z podnieceniem obserwowała, jak młoda półelfka brała kąpiel w strumieniu.
Siedziała bokiem do mnie, częściowo zanurzona w wodzie. Jej piersi lekko się uniosły, gdy sięgnęła dłońmi by odgarnąć długie, śnieżnobiałe włosy z karku. Gdy odsłoniła szyję, dostrzegłem, że delikatna siateczka blizn sięga aż do lewego ucha. Wyglądało to tak, jakby wykwitała z jej policzka, pełzła po szyi, i w ramieniu spotkała się z  następną, biegnącą z jej lewej piersi .. Tak samo delikatna, skomplikowana siatka, biegła od jej uda, w górę, i łączyła się z tą, obejmująca jej lewą pierś. Wszystkie, razem z tą z pleców, zbiegały się w ramieniu, i biegły już wspólnie dalej, aż do dłoni, tworząc misterny, fascynujący wzór.
Nie mogłem oderwać od niej oczu. Z zapartym tchem obserwowałem, jak podnosiła w górę nogi, by umyć stopy, jak delikatnymi ruchami dłoni gładziła łydki i uda.. nabierała dłonią wodę, by obmyć ramiona i kark..
Po chwili wstała, ukazując gładkie plecy i  krągłe pośladki.. Krople wody spływały w dół po jej zgrabnych nogach, a ja .. obserwowałem drogę każdej z nich i mogłem dokładnie powiedzieć ile ich było…
Wyszła z wody, i zaczęła się wycierać.
Odwróciłem się, i oparłem plecami o pień drzewa. Starałem się uspokoić oddech, i uporządkować myśli.
Zamknąłem oczy, wciąż niepewny, czy to, co widziałem, to nie był sen..
Z jednej strony, czułem się podle..
Pamiętam, jak zareagowała Nisee, gdy wybiegła z pokoju w samej halce..
Gdyby ta dziewczyna się dowiedziała…
Ohhhh!!!!  To, co właśnie zrobiłem, było.. ohydne!
Z drugiej strony.. Przeważająca, wręcz przytłaczająca większość mnie, była podniecona i szczęśliwa, i .. zachwycona..  i.. i w ogóle!!
Chciałem podbiec do niej.. chwycić ją za dłonie.. zapytać jak ma na imię.. skąd jest i..  i jak mogę znów ją spotkać!!
Nigdy tak się nie czułem..
Lochy, potwory, Lotril, misja.. Wszystko wyblakło.
Wiedziałem że odchodzi, a jedno co w tej chwili się liczyło, to to, czy znów ją spotkam..
Już miałem wstać i wyjść do niej, gdy wtem usłyszałem delikatny szelest i trzask łamanej gałązki.
Błyskawicznie włączyłem Skupienie..
Gdy wyjrzałem zza pnia, między drzewami zamajaczyły mi jedynie jej śnieżnobiałe włosy..
Z drugiej strony, przez krzaki przedzierał się Janson.
Po dziewczynie nie było śladu.
Musiała być wystarczająco daleko, żebym nie mógł zobaczyć jej aury.
Janson był coraz bliżej. Musiałem się opanować..
Wstałem i pomachałem mu ręką.
Podszedł do mnie, i od razu spytał:
„Co jest chłopcze?!”
Wzruszyłem w odpowiedzi ramionami.
„Jeszcze nigdy tyle ci nie zajęło żeby coś ustrzelić.. Zacząłem się martwić..” powiedział.
„Jakoś.. Nic się nie nawinęło..” powiedziałem trochę speszony.
Już miał coś powiedzieć, gdy zasłoniłem mu dłonią usta i przygiąłem go do ziemi.
Po chwili, na drugim brzegu znów zamajaczyły białe włosy.
Dziewczyna wysunęła głowę z krzaków, rozejrzała się, po czym tak szybko jak mogła, podbiegła do brzegu i złapała pozostawione wcześniej w panice buciki.
Po sekundzie znów zniknęła za drzewami, tym razem już na dobre.
Czerwony jak burak, wreszcie puściłem Jansona, który wręcz dusił się z tłumionego śmiechu.
W końcu nie wytrzymał.
„Hahaha!! Nic się nie nawinęło co?! Hahaha!!” śmiał się obserwując moja speszoną minę.
„Czekaj.. Powiem Devanie!”
„Oh.. nie..” jęknąłem.
„Słuchaj, Devana!! Nasz chłopak nam dorasta!! Nie uwierzysz, ale chodziliśmy głodni, bo zamiast polować, podglądał dziewuchy w kąpieli!!”
„Och! To cudownie!! Jestem taka dumna!!” zaczął cienkim głosem parodiować swoją potencjalną rozmowę z Boginią..
„Weź przestań.. Ona i tak .. wie..” powiedziałem zduszonym głosem.
„Wie że podglądałeś ?” spytał, znów wywołując we nie falę gorąca i purpurę na twarzy.
„Nie.. nie tak.. Ale wie że.. coś.. emocje.. wiesz.. jeśli są silne, to czujemy..” trochę się poplątałem.
„Aaa!! Ten wasz Direct link!!” przypomniał sobie Janson.
„Silne emocje mówisz.. co?” powiedział półgłosem.
„Ładna była.. Zgrabniutka.. A ty ją widziałeś bez niczego.. Szczęściarz..” powiedział ruszając tak dziwnie brwiami..
„Przyznaj się.. Spodobała ci się.. co nie?” zapytał szturchając mnie łokciem.
„Niee!! To nie tak!! .. Znaczy.. Nie że mi się nie podobała, ale nie.. No. Była ładna i w ogóle ale..”  .. kompletnie się pogubiłem..
Janson patrzył na mnie z rozbawieniem przez chwilę, po czym położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:
„Posłuchaj chłopcze..” zaczął protekcjonalnym tonem.
„To normalne, że .. Ekhm.. chłopcy w twoim wieku czasem podglądają dziewczyny..”
Jego chrząknięcie było dość.. wymowne. Coś mi się zdaje że i On mieści się w granicach „Chłopców w moim wieku..”
„Ale to działa w dwie strony!!” dodał.
„One też nas podglądają!” powiedział mrugając do mnie okiem.
„Gdyby nie to, to podczas nocy poślubnej często było by słychać: Ratunku!! Wąż!!” powiedział z rozbawieniem.
„Raczej dżdżownica..” skwitowałem.
„Hę?!”
„Kiedyś podsłuchałem Klarysę..”
„… ?!!! ...”
Hahaha!! Żartowałem!!” powiedziałem ze śmiechem.
„A może jednak nie?” dodałem poważnie po chwili, widząc cień ulgi jaki przewinął się po jego twarzy.
„Normalnie kiedyś ukatrupię..” mruknął w odpowiedzi.
Po chwili pacnął mnie lekko w głowę.
Jako że jego Skradanie się, przepłoszyło nie tylko nieznajomą dziewczynę, ale również większość drobnej zwierzyny w okolicy - praktycznie straciliśmy nadzieję na porządny obiad.
Jednak na szczęście, w ostatniej chwili udało mi się ustrzelić leśnego gołębia…
„Lepszy rydz, niż nic..” mruczał Janson, skubiąc ptaka.

…***…

„Spokojnie.. Nie ma się co tak czaić..  Tu przecież nic nie ..” zaczął Janson, ale uciszyłem go ruchem dłoni.
„Nigdy nie wiadomo, a przez te mury moje Skupienie się nie przebija.” Powiedziałem, nakazując mu ciszę.

Było tuż po południu, gdy zdecydowaliśmy się rozejrzeć po naziemnej części warowni Thorn.
Iwan wspominał, że jest większa, i bardziej rozbudowana od innych, bo bliska obecność miasta wymagała większej obsady.
Thorn, miała dwa dziedzińce, każdy z własnymi zabudowaniami gospodarczymi, stajniami, i koszarami. W dodatku, wszystko było w całkiem dobrym stanie, co świadczyło o tym, że to nie była jedna z tymczasowych strażnic, ale forteca zaplanowana na dłuższy czas użytkowania.
Prawdopodobnie, miała być wykorzystana jako baza wypadowa i zaplecze, dla sił okupacyjnych stacjonujących w Reanore.
Co prawda Janson był prawie pewien, że nikogo tu nie ma, ja jednak, wyczulony przez Iwana i Olafa – starałem się przeszukać twierdzę z zachowaniem największej ostrożności.
Skradaliśmy się, jeden za drugim, przeszukując jeden po drugim wszystkie budynki dolnego dziedzińca.
Może nie byłbym tak skrupulatny i zapobiegawczy, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
W porównaniu do Dirthall i Ravenpick, w bramie tuz za fosą, praktycznie nie rosła trawa.
Owszem, było widać, że próbuje się zadomowić, ale ..  wyglądała, jak przed dość rzadko używanymi, tylnymi drzwiami do stodoły, które używa się tylko do wyprowadzania bydła na pastwisko..
Może nie zbyt często, ale .. coś.. tędy przechodziło, na tyle regularnie, by trawa nie miała szans urosnąć na odpowiednia wysokość.
„Przesadzasz chłopcze.. Zwyczajnie, cykor cię obleciał..” skwitował Janson, gdy mu powiedziałem o  moich spostrzeżeniach.
Jednak wymusiłem na nim największą ostrożność, apelując do jego rodzicielskiej odpowiedzialności.
„Wolę teraz wyglądać jak idiota, skradając się przez pusty plac, niż tłumaczyć twoim dzieciom, że jakaś bestia zaskoczyła nas i zeżarła im tatę.” Powiedziałem, ucinając jakąkolwiek dyskusję.
Nie wiem.. Może trochę za bardzo wziąłem sobie do serca to, co Olaf powiedział o moim przywództwie i odpowiedzialności. Jednak już dwukrotnie miałem okazję przekonać się, jak doświadczony, trzeciopoziomowy poszukiwacz przygód, został pokonany przez – teoretycznie niski – poziom lochów.
Może przesadzam.
Może.
Ale jeśli tylko..
Śśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś!!! Ding!!!  .. .. tik… tik…. tak..
Błyskawiczny ruch ręką, i wystrzelona strzała odbiła się od ochraniacza na przedramieniu, po czym upadła kilka metrów od nas.
„Za osłonę!” krzyknąłem, popychając Jansona z całej siły za pobliski murek.
Niestety, dzięki temu sam zostałem odepchnięty w drugą stronę, prawie na sam środek placu.
Błyskawiczny skan Skupieniem.
Tam!!    Zwiewny cień aury zamajaczył pomiędzy szczelinami w murze oddzielającym oba dziedzińce.
„Nie wychylaj się!!!!” krzyknąłem do Jansona, i ruszyłem z pełną szybkością.
Nie pobiegłem jednak w stronę bramy .
Nie znając liczby przeciwników, nie mogłem zaryzykować wejścia od głównych wrót.
Zamiast tego, pobiegłem w bok, w stronę stajni.
Śśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś….. Ting!..
Następna strzała przemknęła mi za plecami.
Jest tylko jeden przeciwnik.. przemknęło mi przez myśl.
Wyskoczyłem z całych sił w górę, wylądowałem na  nierównej ścianie, a następnie robiąc po niej kilka kroków, wybiłem się znów, lądując na dachu stajni. 
Szybki sprint.
Kilka obluzowanych dachówek uciekło mi spod stóp, i z trzaskiem rozprysło się na bruku poniżej..
Jednak ja  już byłem w powietrzu.
Pięć szybkich kroków po dachu, odbicie, salto nad murem, i miękkie lądowanie.
Skupienie dokładnie powiedziało mi, gdzie jest napastnik.
Stał przede mną, z napiętym łukiem w dłoniach.
Dygotał lekko ze strachu.
„Nie rób tego..” powiedziałem, wyciągając ku niemu rękę.
Zamknął oczy, i wypuścił strzałę.
Śśśśśśśśśśśśśś…. Ding!! Tap.. pat.. kap..
Strzała upadła na niższym poziomie, znów odbita moim ochraniaczem.

Znowu poczułem znajomy zapach moczu, gdy po  błyskawicznym sprincie złapałem napastnika za włosy, pociągnąłem w tył, i przytknąłem do jego gardła Spark, krótszy od katany, wakizashi.

„Odłóż łuk...” powiedziałem , po czym pociągnąłem go mocniej za włosy.
Jęknął, po czym odrzucił  w bok trzymany w ręce łuk.
Wciąż trzymając jego włosy, schowałem ostrze, odsunąłem go od siebie, i oparłem stopę na jego plecach.
Szybkim pchnięciem odrzuciłem go pod samą ścianę.
„Kim jesteś i co tu robisz?!!” spytałem, starając się zabrzmieć wystarczająco groźnie.
„Nie zabijaj!!! .. Błagam!! Nie zabijaj!!!” krzyknął w odpowiedzi, i odpychając się nogami, starał się jak najdalej odsunąć w panice ode mnie.
„Daj mu spokój Blake..”
„Blake!!”
„Daj mu spokój!!!” usłyszałem za sobą, po czym ciężka dłoń kowala opadła na moje ramię.
„Przepraszam za kolegę.. Narwany jest trochę.. Dawno nikogo nie zabił, więc .. sam rozumiesz..” mówił, jakby tłumacząc się za mnie, stając jednocześnie pomiędzy nami i pokazując na mnie kciukiem.
„Ale jednak.. No wiesz, powinieneś odpowiedzieć, bo jak się wnerwi naprawdę, to go nie utrzymam..” dodał, pochylając się nad nim.
„Jestem.. Oren… Z szóstej kompanii generała Zoryka..” powiedział po cichu.
„Dezerter.. co?” spytał kowal z przekąsem.
Kiwnął głową i skurczył się w sobie.
„Jesteś sam?” spytał kowal.
„Na razie.. Nie wiem kiedy reszta wróci..” powiedział patrząc pod nogi.
„Idź się przebrać, bo ciężko się rozmawia, jak ktoś tak capi..” powiedział odsuwając się od niego.
Zrobiło mi się go żal, bo widać było, że naprawdę popuścił ze strachu.
Jednak musiałem mieć na uwadze, że starał się nas zabić..
„I nie próbuj żadnych sztuczek, bo w przeciwnym wypadku, kumple będą cię zbierać po całym placu jak wrócą..” powiedziałem i wyszczerzyłem się w najszerszym uśmiechu w jakim zdołałem.
O mało nie zemdlał.
Poszliśmy za nim na wewnętrzny dziedziniec.
Grupka maruderów musiała obozować tu od dłuższego czasu, bo widać było, że całkiem dobrze się tu urządzili.
Starałem się sobie przypomnieć, kiedy miała miejsce ostatnia inwazja Rakii..
Chyba zeszłej wiosny.. To wtedy, tak mi się wydaje, prawie trzydzieści tysięcy Rakian przemaszerowało przez Lotril, by dokonać kolejnej,  którejś tam z kolei, inwazji.
Oczywiście, po kilku tygodniach, pokonana armia Rakii wróciła do siebie, jak zwykle gubiąc po drodze część swoich wojsk.
Maruderzy, dezerterzy, czy też zbyt ranni, by nadążyć za resztą, odłączali się od reszty, i zostawali.
Ci, którzy przeżyli jakiś czas poniewierki, po jakimś czasie wyłapywani byli przez miejscowych strażników, asymilowali się z miejscową ludnością, albo.. Zostawali bandytami.
Sądząc po obozowisku, ci tutaj, należeli właśnie do tej ostatniej grupy.
Kilkanaście skrzyń ze zrabowanym towarem i konie w niewielkim paddocku, aż nadto mówiły o statusie tej grupy.
Ale trzeba im było przyznać, że uwili sobie tu miłe gniazdko.
Mieli całkiem czysto w koszarach, działającą umywalnię i szalety, schludną kuchnię.. I to wszystko w .. około dziewięć osób.. sądząc po ilości zasłanych łóżek..
Prawie skończyliśmy się rozglądać, gdy wrócił Oren.
„Przepraszam za ten atak..” powiedział.
„Sądziłem, że to Reanore was przysłało, żeby nas wykończyć..” wyjaśnił.
„Gdy śmierć jest blisko, człowiek robi czasem..”
„Pod siebie..” dokończył za niego Janson.
„To też..” przyznał Oren.
„Może nie jestem już młody, ale cenię sobie każdy dzień, z tych, które mi pozostały..” dodał.
Teraz to dostrzegłem.
Nie był stary, ale wiekiem, spokojnie mógłby być starszym bratem Jansona..
Jednak jego aura, uległa diametralnej zmianie.
To już nie był człowiek, który panicznie się boi.
Zupełnie, jakbyśmy spotkali się w pubie porozmawiać o pogodzie.
„Jednak.. Nie rób tego więcej chłopcze..” powiedział.
„Niby czego?” odparłem automatycznie.
„Nie uśmiechaj się w ten.. dziki sposób.. Mam słabe serce..”
„Hę?!”
„Wiesz.. Każdy ci to mówi, a ty dalej swoje..” dodał Janson.
„Ale ja..” zacząłem, jednak kowal mi przerwał w pół słowa.
„Więc, co tu robicie?”  spytał, spoglądając znów na Orena.
„Jesteśmy bandytami.. Rabujemy, gwałcimy.. palimy..” powiedział rozkładając ręce.
„Twoje Jesteśmy, trąci o sarkazm..” powiedział Janson, patrząc na niego uważnie.
„A o co ma trącać?” spytał.
„Zdybaliście mnie, broniącego kryjówki bandytów, więc..” Powiedział rozkładając ręce.
„To może nam opowiedz swoją wersję..” powiedziałem, zachęcając go uśmiechem.
Zadrżał, i skurczył się w sobie.
„Nie uśmiechaj się.. Po prostu tego nie rób..” powiedział Janson, znów stając przede mną.
„Przepraszam za niego. On po prostu ma taką twarz. Trzeba.. Przywyknąć..” powiedział, spoglądając na mnie przez ramię.
Zmarszczyłem brwi, wciąż nie wiedząc o co chodzi, ale Janson już skupił się nad naszym… przesłuchiwanym.
„Więc.. jaka jest twoja historia?” spytał.
„A jaka ma być?” powiedział, otrząsając się ze strachu.


…***…


Zaczęli odwrót.
Potężny krasnolud posłał w powietrze, kolejny tuzin żołnierzy. Nie chciał zabijać, po prostu, płazem topora machał, jakby odganiał się od much.
Niepowstrzymana potęga w skondensowanej postaci.

Gareth Landrock. Poziom sześć. Familia Loki.

Czekał, aż łucznicy wypuszczą strzały, by ruszyć z miejsca z szybkością wiatru, i przebiegając pod falą grotów,  unicestwić pierwsze trzy rzędy wojska, w niecałe dziesięć sekund.
Front momentalnie się załamał, a wojacy rzucili się do ucieczki.
Tydzień później, wracając przez Lotril i omijając Reanore szerokim łukiem – natknęli się na tą twierdzę.
Przenocowali, a gdy ich batalion wyruszył w dalszą drogę, część z ich plutonu zdecydowała.. lekko opóźnić marsz.
Nie mieli do czego wracać. Oren wcześnie owdowiał bezdzietnie, inni też nie mieli rodzin.. lub nie chcieli do nich wracać. Postanowili się tu ukryć, przeczekać najgorsze, a potem przy okazji, wtopić się w jakąś grupę zdążającą do Reanore, czy może nawet Orario..
Ich przywódca, kapral Lansky, chciał przykleić się do jakiegoś bogacza i zatrudnić się u niego w ochronie..
Jednak.. Po jakimś czasie, ich plany całkowicie wzięły w łeb.

„Wszystko przez ten loch..” powiedział Oren, kiwając głową w stronę wieży strażniczej, u stóp której było wejście do piwnic.

Gdy okazało się, że po piwnicach grasują potwory, po pokonaniu których zostają magiczne kryształy i jakieś unikatowe dropy, w ich głowach wszystko się poprzewracało.. 
Potwory się odradzały, wiec mogli prawie co dziennie schodzić na dół, by  walczyć z nimi, zbierając skarby i doświadczenie.

„Pomyślcie! Własny Dungeon!! Możemy zdobywać Excelię i bogacić się na dropach!!” mówił podniecony Lansky.
„Posiedzimy tu rok, może półtora,  zbierzemy dość doświadczenia by awansować, a po powrocie, każdy z nas będzie mógł zostać oficerem!” mówił dalej z zapałem.
Jego słowa trafiły na podatny grunt.
Jako że całe wojsko Rakii należało do Familii Aresa, każdy z nich miał Falnę.
Jednak zdobywanie Excelii bez Dungeonu, szło mozolnie i było niebywale trudne, więc tylko niewielka grupa zdołała awansować na drugi poziom.
Oczywiście automatycznie zostawali dowódcami oddziałów i plutonów, tak  jak Lansky.. Ci nieliczni, którzy jakimś cudem zdołali awansować na trzeci poziom – zostawali generałami, i zaliczali się do ścisłej elity wojsk Rakii.
Dlatego też, szansa na zdobycie wystarczającej do awansu ilości Excelii, była wielką gratka dla każdego z nich.
Orenowi ten pomysł nie bardzo się podobał.
„Będziemy musieli ukrywać się tu przez rok, a może nawet dłużej..” mówił.
„Nie uda nam się tak długo. W końcu ktoś nas znajdzie, a wtedy..”
„A wtedy się go uciszy i znów nie będziemy znalezieni!” zripostował Lansky.
Reszta poparła go gromkim śmiechem.
„Okoliczne kmiotki w ogóle nie mają Falny, a poszukiwacze przygód siedzą w Orario, kawał drogi stąd.” Powiedział.
„Szlak do twierdzy praktycznie zarósł, więc to znaczy, że jest nieużywany. Nikt nas tu nie wypatrzy.” Dodał na koniec.
Pozostawała jeszcze kwestia logistyki..
Piętnastu chłopa musi jeść, czasem się napić, a wizyty w Lochu skutkowały ranami które trzeba było leczyć..
A nie mogli często wymieniać dużych ilości kryształów, bo szybko wzbudzili by podejrzenia..
„Wszystko jakoś funkcjonowało, dopóki nie otwarł się następny poziom..” powiedział Oren spuszczając głowę.
Następny poziom?” spytałem ze zdziwieniem.
„To ile ich tam jest?” spytał Janson.
„Co najmniej pięć..” odparł Oren.
„Przez pierwsze pół roku były tylko trzy..” zaczął wyjaśniać.
Okazało się, że przez długi czas były tu tylko trzy poziomy, tak jak w innych.
Lansky kazał im wynieść z trzeciego kryształ mrożący, i od tego czasu mogli dłużej przechowywać żywność..
Jednak na jesieni, gdy zeszli na trzeci poziom, okazało się, że po drugiej stronie wielkiej Sali znajduje się wyrwa w ścianie, i prowadząca w dół dość stroma ścieżka na niższy poziom.
Początkowo ucieszyli się.
Potwory dość wolno się odradzały, więc musieli podzielić się na grupy i schodzić tylko dwa razy w tygodniu, żeby to miało jakiś sens.
Kolejny poziom oznaczał mocniejsze potwory, a więc więcej Excelii i lepsze dropy.
Na drugi dzień poszli tam wszyscy.
Nie było sensu ryzykować małą grupą, gdy nie wiedzieli co ich tam czeka.
Nawet tak pewny siebie ostatnimi czasy Lansky, stwierdził, że będzie dobrze jeśli się zabezpieczą.
Jednak nie byli gotowi na to co ich spotkało.
Szli przed siebie, trochę zaskoczeni ciszą.
Normalnie, gdyby zejść do tych piwnic na drugi dzień po wyczyszczeniu, można by już spotkać kilkanaście goblinów, koboldów i sporą grupkę War Shadows na trzecim poziomie.
Tym razem, pierwsze trzy poziomy były kompletnie puste.
Na wszelki wypadek sprawdzili wszystkie boczne korytarze, ale nie było tam nic.
Nawet jednego goblina.
Powoli zeszli na czwarty poziom.
Jeśli pierwsze trzy poziomy można było bez wątpienia przypisać dziełu rąk ludzkich, to czwarty, definitywnie należał do zwierząt.
Jak gdyby gigantyczny kret wykopał sieć chaotycznych tuneli.
„Hehe.. Dungeon się wystraszył że jesteśmy za mocni, więc podniósł.. a raczej – opuścił.. poprzeczkę..” mruknął Lansky.
Kilku odpowiedziało mu śmiechem, ale dało się wyczuć napięcie.
Wtem, w stropie nad nimi, pojawiło się pęknięcie.
Po chwili zaczęło się powiększać z głośnym Crrrrraaaaackkkkk!!!  I wynurzyły się z niego dwa długie odnóża.
Rozepchnęły szczelinę na boki i już po chwili gigantyczna mrówka opadła na spąg.
Gwiiiiiaaaiiiiaaaa!!! Głośny, gwiżdżący pisk odbił się echem od ścian korytarzy.
Lansky wyskoczył naprzód, i ciął z rozmachem.
Wyglądało to jakby chciał przeciąć ja na pół, ale jej pancerz okazał się być zbyt mocny dla jego miecza, wiec tylko ja zranił i obciął czułek i dwa odnóża.
Gwiiiiiaaaiiii!!! Kolejny krzyk, ucięty tym razem w połowie, gdy drugiemu udało się odciąć jej głowę.
„Nie ma tak źle.. Nie są takie mocne, ale potrzebujemy lepszy sprzęt..” skwitował Lansky, oglądając swoje, lekko wyszczerbione ostrze.
„Przynajmniej kryształy są dość spore,” dodał, wyjmując jeden, dość duży, z ciała martwej mrówki.
Puffff!!
Jak zwykle, po usunięciu kryształu, ciało potwora zamieniło się w pył, gdy tylko znikła wiążąca je moc…
Wtem, lekkie chrobotanie dało się słyszeć praktycznie ze wszystkich stron.
„Cholera.. Jest ich .. więcej..” szepnął Lansky, i rozejrzał się w panice dookoła.
Wielkie, czerwone oczy świeciły w ciemności, i było ich coraz więcej i więcej.
Nadchodziły z każdego korytarza, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki.
„Którędy przyszliśmy? Spytał gorączkowo Lansky.
Ktoś wskazał korytarz po prawej.
„Grzejemy.  Kto nie nadąży - jego strata.” Powiedział, po czym puścił się pędem w stronę wskazanego mu przejścia.
Nauczony doświadczeniem nie starał się ciąć korpusu, tylko celował między płyty, wprost w kryształ.
Pokonawszy pierwsze kilka, odwrócił się i krzyknął:
„Naprzód jeśli wam życie miłe!” i popędził w głąb korytarza nie oglądając się na nikogo.
Nie czekając na zachętę, cała reszta, jak jeden mąż popędziła za nim.
Jakimś cudem udało im się przebić prawie pod samo wejście na trzeci poziom.
Oren był niestety najwolniejszy.
Z przerażeniem zauważył, że Lansky, gdy tylko przekroczył próg trzeciego poziomu, odwrócił się, i wyjął z torby przy pasie jakąś paczkę.
Rzucił ją szerokim łukiem w głąb tunelu, nie czekając aż wszyscy stamtąd wyjdą.
K`boom!! Głucha eksplozja rozległa się w korytarzu, po czym kula ognia ogarnęła zabójcze mrówki, i tych, którzy nie nadążyli..

„Miałem szczęście.” Powiedział Oren.
„Dopadły mnie cztery mrówki. Jedna odgryzła mi stopę, a reszta dobierała się do rąk i głowy. Gdy paczka wybuchła, osłoniły mnie przypadkiem swoimi ciałami.” Powiedział.
Gdy doszedł do siebie, czuł jedynie, że ktoś wlecze go w pośpiechu za ręce po nierównej posadzce.

„Od tej pory jestem kucharzem, niańką, wartownikiem i.. wszystkim co trzeba..” powiedział rozkładając ręce.
„A reszta?” spytałem.
„Heh.. Reszta..” powiedział z westchnieniem.
„Straciliśmy sześciu. Część dopadły mrówki, a dwóch nie przeżyło wybuchu.” Powiedział.
„A inni..Heh…  Musimy pomścić.. Wybić do nogi.. Wyczyścić poziom..” powiedział, kręcąc głową.
„Kompletnie na tym zafiksowali. Nie umieli myśleć o niczym innym.” powiedział ze smutkiem.
„Zupełnie, jakby coś w nich wstąpiło..” dodał.
„Jedyne nad czym myśleli, to zejść tam na dół, i wyczyścić ten poziom.” Powiedział.
„No i wtedy zaczęło się najgorsze..” powiedział, kręcąc głową z dezaprobatą.
„Musieli zdobyć lepszy sprzęt, Mikstury lecznicze.. Mikstury many.” zaczął.
„Nie mogli ich tak po prostu kupić, nie wzbudzając podejrzeń..” powiedział.
„Co by sobie pomyśleli ludzie w Reanore, jakby ni z tego, ni z owego, jakiś gość z trochę dziwnym akcentem, przyszedł z workiem magicznych kryształów i wykupił cały zapas mikstur z lecznicy?” spytał.
„Oczywiście że nie. Nie mogli dopuścić do ujawnienia się..” wyjaśnił.
„Wtedy, jedynym racjonalnym sposobem pozyskiwania środków – stał się rozbój…” powiedział, spuszczając głowę.
„Co jakiś czas, któryś wybierał się do Reanore, by zasięgnąć języka, wymienić kilka kryształów i kupić niewielki zapas mikstur. Jednak lwia część zaopatrzenia zaczęła pochodzić z rabunku.” Powiedział ze smutkiem.
„Co jakiś czas, koło szczątków, podrzucali wyciągnięte z podziemi ciało goblina czy kobolda, dzięki czemu udawało im się uniknąć sprawiedliwości aż do tej pory..”
W jego postawie, i  tonie głosy widać było żal i smutek.
Nie musiałem nawet sprawdzać go Skupieniem.
„Nie powiem.. perspektywa awansu była nie do pogardzenia, ale to poszło za daleko. Niewinni podróżni ginęli, bo kilku idiotom ubzdurało się, żeby po kryjomu wyczyścić kolejny poziom lochu..” pokręcił głową z dezaprobatą.
„Z resztą.. Znając Aresa i jego chore ambicje, wymusiłby na nas po powrocie, raport ze szczegółami, dotyczący tego gdzie, jak, i kiedy zdobyliśmy Excelię. I stawiam valis przeciw orzechom, że zrobiłby wszystko,  by tylko sprowadzić ten fenomen do siebie, nawet, gdyby oznaczało to wykopanie tego zamku z korzeniami, i przetransportowanie do Rakii..” powiedział podnosząc głowę.
„Jakkolwiek nie podoba mi się monopol Orario na Dungeon, to jednak, gdyby ten Loch wpadł w łapy Aresa, następna inwazja mogła by być dużo bardziej brutalna i krwawa.” dodał.
„Ale to i tak nie ważne..” powiedział na koniec.
„Ci durnie nie spoczną, dopóki nie zejdą na sam dół, a to wygląda na zadanie które ich przerasta.”
Patrzyłem na niego, jak siedział przed nami ze zwieszoną głową, i dłubał patykiem w ziemi.
„Wiele bym dał, żeby ktoś przyszedł i zawalił ten loch.. Żeby po nim kamień na kamieniu nie został.”
„Czemu tak ci na tym zależy?” spytałem.
„Dopóki ten loch tu będzie, dopóty te łajzy będą robić wszystko, byle znów tam zejść.” odparł.
„Dwa dni temu znów wybrali się na trakt, żeby zdobyć zaopatrzenie. Bogowie wiedzą, ilu podróżnych straci życie i dobytek, zanim ten loch ich wreszcie pokona..” powiedział ze łzami w oczach.
„Zdezerterowaliśmy, żeby w końcu zacząć normalnie żyć, a teraz.. Heh..”
Westchnął, po czym wstał, i odszedł w kierunku umywalni.
Po chwili dało się stamtąd słyszeć głośne wycieranie nosa i szum wody.
„Teraz już wiecie jak sprawy się mają.” Powiedział po powrocie.
Włosy miał jeszcze wilgotne od wody. Pewnie wsadził głowę pod kran, żeby trochę ochłonąć.
„Więc czemu stąd nie odejdziesz?” spytałem.
„A niby dokąd?” spytał.
„Gdyby odkryli że zniknąłem, natychmiast rzucili by się w pogoń. Zabili by mnie przed bramą do miasta..” powiedział smętnie.
No tak.. pomyślałem. Za dużo wie..
„Więc co teraz?” spytałem.
„A, to już od was zależy.” Powiedział.
„Nie byłem w stanie powstrzymać was przed wejściem, to i nie dam rady powstrzymać przed wyjściem. Tajemnicę szlag trafił. Zresztą, może to i dobrze. Kiedy ściągniecie tu straż, nie będziemy mieli wyjścia. Choć znając ich, pewnie będą chcieli walczyć..” powiedział spluwając ze złością na ziemię.
„A gdybyś.. wrócił z nami?” zaproponowałem.
„Obronimy cię..” dodałem.
Pokręcił przecząco głową.
„Nie spoczną, póki nie zamkną mi ust.” Powiedział.
To by tłumaczyło desperację, z jaką starał się bronić wejścia na początku.
Jednak skąd ta jego nagła zmiana nastawienia? Od panicznego strachu, do zwykłej, normalnej rozmowy..
Nie dawało mi to spokoju.
Niewiele myśląc, po prostu zapytałem go o to.
„He.. Nie owijasz w bawełnę chłopcze, co?” spytał z lekkim uśmiechem.
„Lubię takich ludzi. Prostolinijnych.. Z sercem na dłoni..” dodał.
Poczułem ze się czerwienię.
„Wracając do twojego pytania: - Jestem pragmatykiem.. Może z racji wieku, a może doświadczenia. Dość, by móc stwierdzić, czy opłaca się być szczerym czy nie.” Powiedział wzruszając ramionami.
„Mam niski pierwszy poziom, a ty odbiłeś dwie strzały.. Gdybyście potrzebowali informacji, to wymusilibyście je ze mnie, tak, czy inaczej.” Powiedział rozkładając dłonie.
„A skoro i tak odkryliście to miejsce, to jest już bez znaczenia, czy powiem wam wszystko, czy nic.”
„Zwłaszcza, że wygląda na to, że i tak pomożecie mi rozwiązać ten .. problem..” dodał po chwili, pokazując głową na wejście do podziemi.
„A skąd taka pewność?” spytał Janson.
„Dwóch, świetnie wyekwipowanych poszukiwaczy przygód, nie błąka się ot tak, po lesie. Zwłaszcza, że na zbieranie grzybów jest o wiele za wcześnie..” powiedział z błyskiem w oku.
„Nie byliście zaskoczeni, gdy powiedziałem wam o lochu.” Dodał.
„To z tego powodu tu jesteście. Wiedzieliście.. Prawda?” raczej stwierdził niż spytał.
„Przyszliśmy go zbadać, i w razie możliwości – zniszczyć.” Powiedziałem, ignorując Jansona który nerwowo ciągał mnie za rękaw.
„Robiliście to już wcześniej..”
„Dwa razy..”
„W takim razie, nie ma na co czekać.” Powiedział, po czym wstał i zaczął się przygotowywać.
„Hej!!” krzyknąłem cicho.
„Nie mamy zamiaru tam dzisiaj schodzić..” powiedziałem.
„Mieliśmy rozejrzeć się po okolicy, i dopiero rano..”
„Rano będzie tu Lansky ze swoja bandą.” Powiedział, przerywając mi.
„Może to i dobrze..” odparł Janson.”
„Skoro ma drugi poziom, to może  wartałoby połączyć siły..” zaczął, lecz tym razem ja przerwałem Jansonowi.
„Nie zaufałbym komuś takiemu.” Powiedziałem.
„Wolę mieć za sobą pustkę, niż jego..” dodałem.
„A skąd wiesz, ze Oren nie kłamie?” spytał Janson.
Spojrzałem na niego wymownie.
„No tak.. to twoje Sku..”Przerwał, gdy podniosłem w górę palec by go uciszyć.
„Pójdę przodem” powiedział Oren.
„Pierwsze trzy piętra nie różnią się niczym od tego, co widzieliście w innych twierdzach. Dopiero niżej.. ” mówił, szykując się do drogi.
„A tak w ogóle, to jakim cudem tak sprawnie się ruszasz, skoro podobno mrówka odgryzła ci stopę?” spytał, wciąż podejrzliwy, Janson.
„Skleciłem sobie protezę..” odparł Oren, podciągając w górę nogawkę spodni i zdejmując but.
Naszym oczom ukazał się skomplikowany mechanizm, połączony jakby na stałe z jego nogą.. Wyglądało to dość.. upiornie.. zwłaszcza, że wewnątrz sztucznej stopy, błyszczał niewielki, magiczny kryształ.
Janson uklęknął przy nim, i przez chwilę obserwował działanie mechanizmu..
Po chwili wstał i położył dłoń na ramieniu Orena.
„Jesteś kowalem prawda?” spytał.
„No.. tak.. Każda armia zabiera ze sobą kowali, żeby naprawiać pogięte zbroje i ostrzyć miecze..” powiedział lekko zawstydzony.
„I masz tylko pierwszy poziom?!” Janson był wręcz zachwycony.
Oren kiwnął głową, a Janson wypuścił powietrze z głośnym Ppppppffffff….
„Człowieku! Toż to prawdziwy majstersztyk!!” powiedział z entuzjazmem.
„Coś takiego, u Lorda Goibniu, podniosło by ci poziom bez dwóch zdań!!”
Janson, wciąż zafascynowany obserwował pracę protezy, która, szczerze mówiąc, zachowywała się prawie jak normalna stopa..
„No.. Nie wiem.. W dwóch miejscach trochę skrzypi i obciera, bo nie miałem dość Titanium.. poza tym.. cholernie swędzi na zmianę pogody” powiedział zawstydzony.
Janson tylko spojrzał na niego z politowaniem, po czym  położył mu dłonie na ramionach.
„Jak ten burdel się skończy, to zapraszam cię do mojej kuźni w Reanore. Takiego wspólnika szukałem przez lata.” Powiedział, a w oczach Orena zabłysła iskra szczęścia.
„Poważnie?” spytał cichym głosem.
„Heh!!” żachnął się Janson.
„Jak nie, jak tak?!” powiedział z entuzjazmem.
„Ten chłoptaś ma nosa do ludzi, więc skoro on ci zaufał – ja przyjmę cię z radością.!” Powiedział, pokazując na mnie głową, i klepiąc go z rozmachem w plecy.
Hmpf.. W takim razie .. heh.. Nie dajmy się tam na dole zabić..” powiedział Oren pociągając trochę nosem ze wzruszenia.
Ja jednak nie byłem do końca przekonany.
„Może jednak lepiej stąd.. wiecie.. po prostu odejść.. Poczekać na Iwana.. I potem wrócić..” powiedziałem trochę niepewnie.
„Do tego czasu może zginąć więcej niewinnych.. I nas też będą ścigać..” powiedział Oren,
Jednak ja.. nie chciałem schodzić do podziemi o tej porze.
Co prawda, wciąż byliśmy w pełni sił, jednak..
„Zaczyna się robić późno..” zacząłem.
„Nie chcę tam wchodzić o zmroku” powiedziałem na wyjaśnienie.
„Na dole nie ma znaczenia, jaka pora dnia..” powiedział Oren.
„Heh… Może to i racja..” powiedziałem z rezygnacją..
„A nie mówiłem! Nie trzeba było zwlekać!!” ucieszył się Janson.
„Skoczę zaopatrzyć konie i wezmę trochę zapasów.. na wszelki wypadek.” Powiedziałem.
„Jaką masz broń?” spytał Janson Orena.
„Zwykły dwuręczny..  Rakijski..” odparł, prezentując sporych rozmiarów ostrze.
„To przy okazji weź mój toothpick..” powiedział do mnie Janson, gdy zbierałem się do wyjścia.
Kiwnąłem głową, i pobiegłem w stronę naszego obozu.
Czas okazał się być teraz nagle bardzo ważny..

Po dziesięciu minutach byłem w obozie.
Upewniłem się że konie mają dostęp do wody i trawy.
Do dużej torby zapakowałem trochę mikstur leczniczych i many. Bandaże, i trochę suchego prowiantu na jakby-nie-wiadomo-co..
„Uważajcie na siebie.. Po okolicy mogą włóczyć się bandyci..” powiedziałem do koni, czule głaszcząc je po szyjach.
Płotka parsknęła, po czym trąciła mnie łbem, a Puszczyk.. zwyczajnie pierdnął, pokazując mi, gdzie ma tych potencjalnych bandytów.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
„Pilnujcie dobytku. I nie zjedz od razu wszystkich marchewek!” powiedziałem, karcąc jednocześnie zawczasu Puszczyka.
„Miej na niego oko..” powiedziałem szeptem do Płotki, zezując w stronę jej brata.
„Musiałbym mieć skrzynię z zamkiem szyfrowym, żeby się nie dostał do zapasu marchewek..”
Parsknęła cicho w odpowiedzi, a Puszczyk tylko zwiesił ze smętkiem głowę.
Po chwili namysłu wyjąłem Kamień Odzwierciedlenia.
„Niewielkie komplikacje. Wchodzimy dzisiaj. Po dobie ciszy wezwij Duska.”
Wydrapywane na szybko runy rozświetlały się na moment błękitnym światłem i znikały.
„Nie martw się. Będzie dobrze.” Dopisałem na końcu.
Odłożyłem kamień z powrotem do juków, i zarzuciłem plecak na ramię.
Wolałem nie czytać tego, co mi odpisze..
A!! Właśnie.. Toothpick..!! przemknęło mi przez głowę.
Mało brakło, a bym go zapomniał..
Tuz obok juków Puszczyka leżał długi pakunek.
Porwałem go pod pachę, i z plecakiem na ramionach pognałem z powrotem do zamku.


…***…



„IDIOTA.” Skwitował mnie Janson.
Oren tylko złapał się za głowę, i odwrócił by stłumić śmiech.
Nie martw się. Będzie dobrze.. Wiesz co to znaczy?” Spytał Janson.
Patrzyłem na niego z rozdziawionymi ustami, kompletnie nie wiedząc o co mu chodzi.
Dopiero co powiedziałem im o informacji jaką wysłałem Devanie..
„Równie dobrze mogłeś napisać: Ratunku, mamy przerypane.. ratunku. !!” powiedział cienkim głosem, inscenizując jednocześnie przerażonego chłopczyka…
„Ta Devana, to twoja dziewczyna?” spytał jakby mimochodem Oren, gdy już się uspokoili.
„Bogini..” odparłem, a Oren o mało nie zakaszlał się na amen.
„Bogini?” spytał w końcu.
„Na tym zadupiu?” dokończył, opamiętując się trochę.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi.
„Myślisz.. no wiesz.. Przyjęła by mnie do familii?” spytał Oren.
„Hej!! Dopiero co strzelałeś do mnie z łuku!!” krzyknąłem.
„A poza tym.. Przecież należysz do Aresa, a nie da się zmienić Familii bez zgody bóstwa..” powiedziałem trochę się uspokajając.
„Przepraszam za tamto..” powiedział nie speszony.
„Co do familii, to jedynie kwestia.. znalezienia zdolnego alchemika..” powiedział z uśmiechem.
Status Thief..” powiedział Janson.
„Mikstura, która wylana na Status Dziecka, odblokowuje go, i pozwala każdemu bóstwu go modyfikować.. Oczywiście bez zmieniania statystyk..” wyjaśnił, widząc moją zdziwioną minę.
„Czasem Bóstwa podkradają sobie nawzajem, co bardziej.. rokujące.. Dzieci..”  zaczął wyjaśniać.
„Jednak często prowadzi to do konfliktów pomiędzy familiami, więc bóstwa praktycznie tego nie stosują. To mogło by wywołać wojnę pomiędzy familiami..” dodał wyjaśniając.
„To.. Wykluczone..” powiedziałem przerażony,  wyobrażając sobie atak cesarstwa Rakii, na naszą trzyosobową familię..
„Bez obaw..” uspokoił mnie Oren.
„Nasz wspaniały bóg troszczy się o nas tyle, co ty o trzodę chlewną..” powiedział gwoli wyjaśnienia.
„Poza tym.. I tak nie zrobię nic, bez zgody twojej Bogini, więc nie masz się o co martwić..” powiedział z uśmiechem.
„A już na pewno, nie bez udowodnienia, ile jestem wart.” Powiedział stanowczo, podnosząc w górę dwuręczny miecz.
Słońce odbiło się od wypolerowanej na gładko klingi i nadało jego twarzy jeszcze bardziej zdeterminowanego wyrazu.
„Weź ociec nie machaj tym żelastwem, bo mi oko wydzióbiesz..” mruknął Janson, kładąc dłoń na ostrzu i kierując je w dół.
„Jakżeście z takim ekwipunkiem schodzili, to się nie ma co dziwić że utknęliście na mrówkach..” powiedział zerkając na miecz.
„Z gówna, bata nie ukręcisz, choćbyś się dwa razy zesrał.” powiedział Oren z przekąsem.
„Daj mi dobrą rudę, a zrobię ci miecz aż miło!” Dokończył z przekonaniem.
„Takie coś na przykład?” spytał Janson, odwijając Toothpick z materiału.
„Może za dwa lata.. jak potrenuję..” powiedział Oren przełykając ślinę..
Obracał miecz w dłoniach, z wyrazem głębokiej fascynacji na twarzy.
„Jaki masz poziom chłopcze?” spytał, nawet nie patrząc na Jansona.
„Drugi.. Ale dawno nie robiłem aktualizacji..” powiedział, nieco zmieszany Janson.
„No tak.. Drugi..” .. mruczał od nosem Oren, wciąż gapiąc się w ostrze.
„A Ares się dziwi, że nie może wygrać..” skwitował, po czym wsunął miecz z powrotem do pochwy.

Nie ma się co dziwić..
Toothpick, długi, dwuręczny miecz, który Janson wykonał jeszcze zanim zaczął kuć moją zbroję,  był klasą samą w sobie.
Długi na prawie półtora metra, niebywale wytrzymały, i piękny w swej prostocie.
Janson zrobił go z próbki mithrillu przywiezionego od Goldburga, połączonej ze zwykłą stalą.
Zrobił go, by – jak to powiedział – Odświeżyć sobie wyczucie materiału..
Całkiem nieźle mu to Odświeżanie wyszło.
I choć nie był w żadnym stopniu magiczny, to jednak nawet na pierwszy rzut oka było widać, że to ostrze jest najwyższej jakości.
Ostre, sprężyste i wytrzymałe.
Pamiętam, że było moim marzeniem, by kiedyś mieć podobny miecz..
Jednak później dostałem Glimmer..
Uśmiechnąłem się szeroko na samo wspomnienie.
O dziwo, tym razem Oren nawet się nie przestraszył, wręcz przeciwnie.. Odwzajemnił uśmiech.
„Mogę.. pożyczyć?” spytał Jansona, w dalszym ciągu nie wypuszczając Wykałaczki z dłoni.
 „Możesz go nawet zatrzymać, o ile zostaniesz moim partnerem..” powiedział Janson.
„Więc.. ty to .. na poważnie?” spytał zdziwiony Oren.
„Chyba nie sądzisz, ze pozwolę takiemu talentowi odejść do konkurencji..” powiedział Janson, i wyciągnął dłoń.
Po chwili Oren ja uścisnął, i umowę mogli uznać za zawartą..
„Chodźcie..” powiedziałem podnosząc plecak.
„Ja wezmę.” Powiedział Oren odbierając mi szelki.
„Ale..”
„Miecz jest zacny, i na pewno się przyda, ale..” zawiesił głos na chwilę.
„Bardziej się przydam jako supporter.” Dokończył.
„Pierwsza linia nie może być obarczona zbytnim ciężarem.” Dodał podnosząc plecak.
Skinąłem głową na zgodę.
Jednym ruchem otwarłem wejście do podziemi.
Co ja robię.. Co ja do cholery robię? Spytałem w duchu sam siebie, po czym ruszyłem w dół, po krętych schodach.
Delikatny powiew wilgotnego, nieco zatęchłego powietrza, owionął nasze twarze.
Za nami Oren zamknął drzwi.
„Na wypadek, gdyby wrócili wcześniej..” wyjaśnił.
Ogarnęła nas ciemność.
Po chwili, nikłe światło magicznych lamp rozświetliło korytarz prowadzący w dół.


…***…


Kkkkkraaaack…..
Kilka obluzowanych kamieni opadło na posadzkę, a za nimi, ze szczeliny w skale, wynurzyły się odnóża i czułki, a następnie głowa i korpus wielkiej, Zabójczej Mrówki.
Staliśmy w wąskim korytarzu, prowadzącym w dół, na czwarty poziom.
Pierwsze trzy poziomy były zupełnie puste. Zupełnie, jakby Loch je opuścił.
Dopiero poniżej, na czwartym, znajomy dreszcz w karku oznajmił mi, że oto weszliśmy do Dungeonu.
Kilka War Shadows, jakie pojawiły się na naszej drodze, zostały błyskawicznie unicestwione przez Orena i Jansona.
„Oren, pamiętaj - Umierająca Zabójcza Mrówka wydziela feromon, który wabi resztę gniazda.. Każda z nich, musi zginąć od razu, zanim zdąży..”
„Przecież wie..  Już ze dwa razy mówiłeś..” przerwał mi Janson.
Wolnym ruchem wyjął miecz z pochwy.
Stanął przed mrówką, w lekkim rozkroku, z kataną uniesioną nad głowę.
IIIiiiii!!!! Z głośnym piskiem, zabójcza mrówka ruszyła na niego.
Jej uniesione odnóża celowały w głowę.
Z lekkim niepokojem obserwowałem to starcie, ponieważ wiedziałem jakie Zabójcze mrówki potrafią być szybkie. Zasięgiem odnóży dorównywały katanie, a do tego Janson dawno nie był w lochach..
Zzzzit!!!! Błyskawiczne cięcie pozbawiło mrówkę lewego odnóża, czółka i połowy korpusu.
Kkkkrack!!!
Zanim zdążyłem go pochwalić, za nami ze ściany  wypełzła następna mrówka. Wprost na Orena.
Położyłem dłoń na rękojeści miecza, gotów w każdej chwili zainterweniować, a lewą dłonią powstrzymałem Jansona, który chciał rzucić się na nią.
Oren miał swoją własna traumę do pokonania.
Stał przed wrogiem z mieczem w dłoniach i szykował się do ataku.
A raczej.. Napawał się chwilą.
Wtem, błyskawicznym, ruchem machnął mieczem.
Pufff… Przecięta na pół mrówka błyskawicznie rozpadła się w pył, w momencie, w którym jej kryształ został zniszczony.
Oren otaksował ostrze wzrokiem, a następnie spojrzał na Jansona.
„I oczywiście to nie jest twoje najlepsze ostrze, jak mniemam?” spytał retorycznie, po czym machnął mieczem nad głową, krzesząc iskry ze sklepienia.
„Hahahaha!!” krzyknął, po czym pobiegł w dół korytarza.
Spojrzeliśmy z Jansonem po sobie, po czym pobiegliśmy za nim.
„Ten dureń jeszcze napyta nam kłopotów..” mruknąłem do Jansona, ale ten jedynie mrugnął do mnie okiem i machnął mieczem.
Wpadliśmy do obszernej pieczary.
Już rozumiałem, dlaczego niedoświadczona drużyna Lansky`ego nie mogła sobie poradzić.
Gdy tylko postawiliśmy stopy na dnie jaskini, momentalnie, ze wszystkich stron, rozbłysły dziesiątki wielkich, czerwonych oczu.
„Oren. Pilnuj pleców. Janson. Lewa flanka. Ja .. zajmę się resztą..” powiedziałem półgłosem.
Oren spojrzał na mnie, jak na szaleńca.
Kompletnie go zignorowałem, jednocześnie powoli sięgnąłem do niewielkiej torby przy pasie, i wyjąłem z niej jedną z wybuchowych paczek Darrena.
Palcami, z całej siły zgniotłem końcówkę lontu, co zainicjowało zapłon.
Pięć, cztery, trzy.. rzut .. Na ziemię!!  Jeden!! ..
K`Boom!!!!
Odgłos stłumionej eksplozji pomieszał się z piskiem rannych i umierających Zabójczych mrówek.
W otaczającej nas gromadzie przeciwników powstała spora wyrwa.
„Pilnuj go!” rzuciłem w kierunku Jansona, i pognałem przed siebie.
Pora wypróbować, ile na prawdę warta jest twoja robota.. pomyślałem pędząc przed siebie.
Płynnym ruchem wyjąłem ostrze z pochwy, jednocześnie wykonując salto w powietrzu. Zanim wylądowałem wprost w dużej grupie Zabójczych mrówek, podczas salta zdołałem odesłać dwie z nich w niebyt, jednym, płynnym ruchem miecza.
Nawet nie poczułem oporu.
Skupienie.. Pięć metrów. Dwie mrówki, cięcie. Trzy z lewej. Płasko, i obrót. Dwie po prawej.. Po lewej, Jedna z przodu..
Zrobiło się ciasno, ale ponieważ miecz ciął tak dobrze, że prawie nie napotykał oporu, lewą ręką sięgnąłem za siebie i wyjąłem Spark..
Ting!! Błyskawiczny ruch lewą ręką, krótki błysk światła, i wielkie odnóże obcięte tuż nad stawem odsłoniło drogę do czystego cięcia.
Hai!! – Ruch prawą ręką, i dwie połówki olbrzymiej mrówki upadły na ziemię, by po sekundzie zniknąć w cichym Puffff!!
Reszta potworów zatrzymała się na chwilę, jakby zaskoczona tym co się stało.
Uniosłem Glimmer nad głowę i uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
Z jakichś powodów, mrówka która była najbliżej, cofnęła się o krok.
Poloneza czas zacząć..” powiedziałem przez zęby, i wystrzeliłem do przodu, aż kamienie pryskały spod stóp.


…***…


„Dzięki Janson.. Naprawdę dziękuję!!”  powiedziałem, przymierzając przerobioną zbroję.
Janson rzucił we mnie z całych sił jabłkiem..
Zzzzit! .. dwie połówki potoczyły się po klepisku.
Nie miałem najmniejszych problemów z dobywaniem miecza, a przy okazji nic nie krępowało moich ruchów.
„To było do przewidzenia..” mruknął kowal, podnosząc połówki jabłka z ziemi.
Podał mi jedną, po czym dmuchnął w swoją część, by pozbyć się kurzu, i zaczął jeść.
Zrobiłem to samo, wiec przez chwile było słychać tylko nasze ciamkanie.
„Ale.. że niby co było do przewidzenia?” spytałem, gdy przełknąłem ostatni kęs.
„Ty jesteś wśród poszukiwaczy przygód, jak Nietypowiec, pośród potworów.” Powiedział.
„Dlatego nie powinienem się dziwić, że będziesz działał nietypowo, nosił broń nietypowo.. walczył nietypowo..” kontynuował.
„Tak po prawdzie, to teraz widzę, że w twoim przypadku to nawet lepiej mieć miecz na plecach.. Ninjo od siedmiu boleści..” powiedział ze śmiechem.
„Gdybyś miał miecz przy pasie, to mógłbyś go wyjąć tylko jedną ręką, więc szybkie, pierwsze cięcie, było by słabsze.” Powiedział.
„Sięgając nad głowę, mogłeś od razu dołączyć drugą rękę, więc błyskawiczne dobycie miecza, w tym przypadku może nastąpić od razu z pełną siłą…” wyjaśnił.
„W sytuacji zagrożenia – to może znaczyć: być – albo nie być..” dodał z powagą.
„Ale, czasami możesz potrzebować wsparcia, gdzie szybkość będzie ważniejsza od siły..” kontynuował.
„Dlatego, Glimmer otrzyma mniejszego braciszka..” powiedział z uśmiechem, i sięgnął za siebie.
„Tadaam!!” zawołał cicho, i wyciągnął przed siebie mniejszą prawie o połowę kopię katany.
„Proszę państwa – oto Spark!” powiedział dumnie, wyciągając ostrze z pochwy.
Słońce błysnęło kilka razy w doskonale wypolerowanym ostrzu, gdy kowal zakręcił nim młynka.
„ Śliczności, co nie?” powiedział, po czym płynnym ruchem schował ostrze z powrotem.
„Wakizashi. Partner katany, i broń ostatniej szansy..” powiedział, podając mi Spark`a.
Wyjąłem ostrze z pochwy.
Tak jak Glimmer, krawędź ostrza wyznaczona była przez delikatną linię hammon, jednak nie zdobiły go żadne runy. Był krótszy od katany, a nawet od Moonlight Shadow, ale ciut dłuższy od zwykłego sztyletu, i wspaniale leżał w dłoni. Wywinąłem nim ósemkę i zamarkowałem szybkie pchnięcie.
Świetnie nada się w ciasnych pomieszczeniach, czy na bliski dystans..
„Skąd ten pomysł?” spytałem, starając się jednocześnie znaleźć miejsce dla Sparka..
„Czasem trenujesz z mieczem i sztyletem, więc postanowiłem... czekaj.. tutaj..” powiedział, jednocześnie naprowadzając moją dłoń.
„Nie wypadnie?” spytałem..
„Nie. Ostrze uwalnia się, dopiero gdy obejmiesz dłonią rękojeść.. prosty trick..” odparł, poprawiając ułożenie.
Coś kliknęło i saya Sparka wsunęła się we właściwe miejsce, rękojeścią w dół, tuż obok Glimmera.
„No!.” powiedział Janson z zadowoleniem.
„Zrób parę wygibasów i sprawdź czy wszystko leży jak trzeba.” Dodał.
Powyginałem się na wszystkie strony, po czym zrobiłem salto w tył.
Wszystko było wręcz idealnie.
„Tak.. Wygląda na to że jest dobrze..” powiedział zadowolony z siebie.
„Więc, jak widziałem cię z tym sztyletem, to wręcz oczywiste stało się, że potrzebujesz dobrego ostrza dla drugiej ręki.. A wakizashi jest wręcz idealne..” powiedział.
Sięgnąłem lewą dłonią do pleców, i momentalnie natrafiłem na rękojeść Sparka..
Również prawą, bez problemów wyczułem gdzie jest..
Przekręciłem lekko pochwę, i wysunęła się bez problemu spod pancerza.
Przyjrzałem się bliżej, i dostrzegłem niewielkie oczko, tuż pod tsubą, a palcami wymacałem zaczep w pancerzu na plecach.
Wsunąłem go z powrotem i lekko przekręciłem.
Klik!! I saya zablokowała się. Nie było szans, na przypadkowe zgubienie..
„Wakizashi możesz nosić nawet na mieście, a nikt nie zwróci na ciebie uwagi.” Powiedział Janson.
„Niewiele dłuższy od zwykłego sztyletu, nie wzbudza sensacji, a w twoich rękach będzie wystarczająco śmiertelny, by obronić cię przed większością ataków znienacka.” Dodał.
„Niestety, choć wykonałem go w większości z mithrillu, to jednak sam w sobie nie jest magiczny..” powiedział.
Nie ma żadnych specjalnych właściwości, czy błogosławieństw.. I raczej nie jest Durandall, więc jak nie będziesz uważał – to pęknie.”
Raczej?” spytałem zdziwiony..
„No.. Niby mogłem w niego przywalić czymś ciężkim, żeby spróbować, ale było mi go szkoda, więc.. Chyba nie..” powiedział wzruszając ramionami.
Uśmiechnąłem się do siebie.
Nareszcie zrozumiałem o co chodziło ze Sparkiem..
„Masz coś jeszcze jak mniemam?” spytałem, zerkając w kąt pomieszczenia.
„A!!  Tak!.. wymyśliłem.. NIIIIEEE!!!” krzyknął, ale było za późno.
Błyskawicznym ruchem wyjąłem Spark i położyłem na kowadle.
Zanim zdążył mnie powstrzymać, z całych sił przywaliłem jednym z większych młotów, jakie były pod ręką.
Djiiinng…!!!!
Spark spadł na klepisko z głośnym brzękiem.
Schyliłem się, a po chwili wyprostowałem trzymając w dłoniach to, co zostało..
„Nieee..” jęknął Janson, i wyciągnął drżące dłonie po swoje dzieło, z którego był tak dumny..
„Przydała by się nowa tsuba..” powiedziałem podając mu ostrze.
„Nienawidzę cię..” wysapał, po czym wciąż drżącymi palcami zaczął rozbierać mieczyk, by zdjąć pogiętą tsubę.
Po chwili wrzucił ją do paleniska, i patrząc na mnie morderczym wzrokiem, zaczął pompować powietrze.
Po chwili, wyjął rozpaloną prawie do białości rozetkę, i kilkoma uderzeniami młotka wyklepał ją z powrotem na płasko.
Delikatnymi uderzeniami dłuta poprawił zdeformowany grawerunek, po czym wrzucił wciąż czerwony od gorąca kawałek metalu do kadzi z olejem.
Buchnął płomień, ale kowal nakrył ogień fartuchem, po czym szczypcami wyjął tsubę z kąpieli.
Kilka minut polerki filcem, nadało jej poprzedni wygląd.
Ponownie złożył wszystko razem, i podał mi ostrze.
Jego dłonie wciąż lekko drżały, gdy ująłem rękojeść.
Zanim puścił, wycedził przez zęby:
„Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy.”
Kiwnąłem głową z powagą, ale uśmiech sam mi się wymsknął…
„I czego tak szczerzysz japę?! To nie było śmieszne!” powiedział ze złością, gdy chowałem Sparka do pochwy.
„Jakby było, to też bym się śmiał!!” dodał po sekundzie, a kąciki ust zaczęły mu drgać w taki sposób, że nie wiedziałem czy wybuchnie płaczem, czy śmiechem..”
Na szczęście radość wzięła górę, i po chwili, kowal usiadł na kowadle, zanosząc się od śmiechu.
„Ale poważnie.. Nie rób tego po raz drugi.. Nie chcę przez to przechodzić ponownie..” powiedział, gdy zaczął się uspokajać.
„Uhm.. Ale w takim razie sam to będziesz musiał zrobić, zanim oddasz sprzęt klientowi..” powiedziałam siląc się na powagę.
Po chwili znów uśmiech sam mi się zrobił.
Janson tylko klepnął mnie w ramię, po czym sięgnął po wiadro, i wylał sobie jego zawartość na głowę.
Przez chwilę stał nieruchomo, ociekając wodą, jakby starał się dojść do siebie.
Spojrzał na mnie, a jego oczy mówiły tyle, że nawet nie musiałem sięgać ku niemu Skupieniem, by poznać jak się teraz czuje..


…***…


„Nie wiem jakie u was są standardy, ani ile Excelii miałeś wcześniej, ale sądzę, że wartałoby, żebyś pofatygował się do swojego Bóstwa po aktualizację statusu..” powiedział Oren siadając na kamieniu.
Właśnie skończył zbierać magiczne kryształy, dosłownie zaściełające dno jaskini.

Stałem kilka kroków od nich.
Wciąż z Glimerem i Sparkiem w dłoniach, i nie wierzyłem własnym oczom.
Walka była wręcz poezją.
Katana cięła pancerze mrówek, jak pojedyncze maty tatami.. Praktycznie bez oporu.. Wakizashi przebijał chitynowe płyty, odcinał głowy, odnóża, czółki..
Chyba tylko dwa razy  udało się jakiejś mrówce mnie dotknąć, a i to tylko delikatnie, w agonii.
Cała walka nie trwała dłużej, niż piętnaście minut.
Te nieliczne, którym udało się uciec przed moim atakiem, zostały błyskawicznie unicestwione przez kowali.
Teraz stałem obok nich, wciąż napawając się zwycięstwem.
„Nie sądzę..” odparł Janson.
„Dopiero niedawno awansował, więc te kilka mrówek nie da mu dość..”
„O tobie mówiłem..” żachnął się Oren.
„Hę?!”
„O tobie.. Właśnie o tobie..” powiedział Oren.
„Chłopak jest wspaniały, nie przeczę.. Ale .. Ta broń.. Zbroja.. No wybacz, ale normalnie na drugim poziomie, ludzie takich cudów po prostu nie robią..” powiedział z przekonaniem..
„Idę o zakład, że już dawno przekroczyłeś swój poziom..” dodał.
„Cóż.. Może..” odparł po chwili Janson.
„Jednak jeśli to prawda.. To jak wytłumaczyć jego?” powiedział wskazując na mnie głową.
Właśnie udało mi się dojść w pełni do siebie.
Euforia związana z walką rozproszyła się, i tylko jej resztki buzowały gdzieś we mnie, powodując lekkie drżenie.
„Nie oczekuj, że kowal trzeciego poziomu dorówna w walce wojownikowi drugiego..” powiedziałem.
 „Rozwijamy się w innych kierunkach, i w zasadzie, od tej pory, już nigdy nie pójdziemy tą samą ścieżką..” powiedziałem.
 „Ty wytwarzasz broń, i jesteś w tym mistrzem.. Ja, używam tej broni i .. staram się jak mogę.. Może też kiedyś uzyskam mistrzostwo..” powiedziałem, uprzedzając jego zaprzeczenie..
„Jednak chyba czeka nas trochę inna przyszłość..” powiedziałem.
„Ty, jako kowal, możesz zarówno kuć miecze, jak i podkuwać konie.. Cokolwiek się nie stanie – zawsze będziesz potrzebny.. a ja? Gdy to się skończy.. Komu się przydam?” spytałem, rozglądając się po pustej jaskini, i chowając miecze do pochew.
„Nie będzie tak źle..” pocieszył mnie Janson.
„Zawsze możesz wrócić do Nestyr, i znów pasać bydło..” dodał ze śmiechem.
„Cóż.. Zawsze to jakaś opcja..” odparłem, lekko zamyślony.
 „Tylko nie zapomnij wyłączyć Skupienia, jak będziecie tego waszego Poloneza  tańczyć, bo ci wszystkie panny z potańcówki pouciekają..”
Hahahaha!!!! Zaśmiałem się szczerze. Musiał usłyszeć moje durne Wezwanie Do Boju..
Po chwili jednak znów spoważniałem.
Starałem się wyobrazić sobie mój powrót do poprzedniego życia.
Jakby to było, znów, dzień za dniem, uprawiać pole, czy pasać bydło..
Z jednej strony, część mnie tęskni za zbieraniem kwiatków na wianek dla Allany,  za spokojem, za tą.. prostotą życia.. Jednak z drugiej..
Z drugiej strony, ta moja druga, podlejsza, bezwstydnie podglądająca dziewczynę w kąpieli część, ciągnie mnie w kierunku czarnego otworu w przeciwległej ścianie.
Rozkoszuje się smakiem tego wilgotnego, lekko zatęchłego powietrza płynącego z dołu.
Drży z podniecenia na samą myśl o niebezpieczeństwie i wyzwaniu jakie tam mogą na nas czekać.
Zdałem sobie sprawę, że choć chęć uratowania wioski, a przy okazji całej Lotril, choć wciąż jest na pierwszym miejscu, to jednak musi troszkę się posunąć, by zrobić miejsce dla mojej małej, zupełnie prywatnej i całkowicie egoistycznej przyjemności.
Strach przed śmiercią.
Troska o towarzyszy.
Cel, majaczący gdzieś w oddali.
Mrowienie w karku  z podniecenia, i dreszcz emocji.
Plus to coś, co powoduje, że krew krąży szybciej, oddech staje się płytszy a instynkty biorą górę.
To wszystko, kontra pasanie krów, czy praca na roli.
Nie, żeby to było coś złego, ale..
Zdradziecki Guzik, Boskie Tajemnice,  Nisee w peniuarze, czy nieznajoma w kąpieli – takich widoków próżno szukać za stodołą, podczas wiejskiej potańcówki.
Moja podła część znów wzięła górę.
I chyba wygrała.

„Zbierajmy się.” Powiedziałem.
„Oren, zostaw worek z kryształami przy wejściu, nie potrzeba nam tego balastu. Janson. Ustaw znaczniki przy skrzyżowaniach, żebyśmy wiedzieli którędy spierdzielać  jakby co. Ja zejdę kapkę w dół i zerknę Skupieniem, może coś wyczuję.” zarządziłem, a oni nawet nie szepnęli słówka by oponować.
Zszedłem w dół, krętym korytarzem, cały czas skanując najbliższe otoczenie.
Nie chciałem odchodzić za daleko, w razie, gdyby Dungeon miał coś w zanadrzu, jednak jak na razie, wszystko wyglądało dobrze.
Po chwili dołączyli do mnie obaj kowale.
Z mieczami w dłoniach szli obok mnie, rozglądając się na boki.
Szczególnie Oren wyglądał na wręcz przerażonego.
Dobrze sobie poradził z tymi kilkoma mrówkami, jednak gdyby dopadła go większa liczba, nie miałby szans.
Dobrze że Janson dorównuje mi w walce..  pomyślałem.
Kilka sekund później weszliśmy na poziom piąty.
Naszym oczom ukazała się obszerna jaskinia, której ściany rozchodziły się tak szeroko, że nie byliśmy w stanie dojrzeć przeciwnego końca.
Nie było tu zupełnie ciemno, bo tu i ówdzie, ściany i sklepienie porastał magiczny świecący mech. Jego zielonkawe światło było dość przyjemne, choć na tyle słabe, żeby ukryć przed oczami cały ogrom tego miejsca.
„Pomóżcie mi..” powiedziałem, po czym zacząłem zeskrobywać mech z okolicy wejścia, i układać go na ziemi. Po kilku minutach, wielka, świecąca strzałka, wskazywała nam drogę skąd przyszliśmy.
Ponieważ pozbawiliśmy mchu dość duży obszar, a jednocześnie skondensowaliśmy całe światło w jednym punkcie, powinniśmy nie mieć problemów z odnalezieniem drogi powrotnej.
Ohhh!! To był mój senny koszmar..
Biegałem w nim w panice po ciemnych korytarzach, od wejścia do wejścia, szukając drogi. Za każdym razem, gdy już wydawało mi się, że za zakrętem ujrzę światło – napotykałem ślepy zaułek.
Słyszałem głosy towarzyszy, błagających mnie o pomoc, a ja nie mogłem znaleźć drogi..
Szczerze mówiąc, brakowało mi teraz tej rubasznej pewności siebie Iwana, który zawsze wiedział, gdzie iść i co robić..
Najgorsze, że Janson też wyglądał na lekko zagubionego.
Jego początkowa pewność siebie i euforia, ustąpiły miejsca niewielkiemu strachowi.
Nie wiedziałem, czy było to spowodowane tym, że dawno nie był w lochach, czy czymś innym, ale na razie nie miałem zamiaru pytać.
Zwłaszcza że mnie też, po tej nawale mrówek piętro wyżej, bardzo niepokoiła cisza na tym poziomie.
„Idziemy wzdłuż ściany. Nie zbliżajcie się do środka pieczary..” powiedziałem cicho, pamiętając, że to właśnie z krypty pośrodku komnaty wylazł kościany golem.
„Wyczuwasz coś?” spytał Janson.
Pokręciłem głową.
Starałem się przeskanować jak największy obszar, ale nie znalazłem ani cienia aury…
W końcu przestałem, by dać sobie czas na regenerację many.
W promieniu jakichś pięćdziesięciu metrów nie było nic, więc przez chwilę powinniśmy być bezpieczni.
Gdyby coś zaczęło wyłazić ze ścian, od razu byśmy usłyszeli.
Posuwaliśmy się tak przez chwilę, w odległości około dziesięciu  metrów od ściany, gdy nagle, Oren w coś wdepnął.
„Eeełeee… co to do cholery jest?!” powiedział, z trudem odklejając but od podłoża.
„Cholera!! Mogą tu być pająki!!” zakląłem, widząc cienkie nitki przędzy odrywające się od jego buta.
I choć moje Skupienie w dalszym ciągu nie wykrywało obecności potworów, to jednak wiedziałem, że to będzie kwestia kilku chwil.
„Pająki?”  zapytał zdumiony Janson.
Kiwnąłem głową.
„Iwan mi mówił, że natknął się na całkiem sporą grupę olbrzymich pająków, gdy poszedł sprawdzić nieczynną kopalnie złota.” Powiedziałem szeptem.
„Co innego może robić takie..” zacząłem, gdy wtem, gdzieś z tyłu dobiegł nas niepokojący odgłos.
Coś jakby .. pękanie, ale definitywnie nie był to odgłos pękania ściany, nie słychać było odgłosu obsypującego się gruzu.. W dodatku, sam dźwięk, był raczej taki.. jakby mokry.. Jakby ktoś próbował gołymi dłońmi rozpołowić dynię…
W dodatku dochodził gdzieś z góry.. Rozglądaliśmy się, ale nic nie było widać. Nikłe światło mchu nie było wystarczająco jasne, by sięgnąć stropu.
Nagle dźwięk ustał.
Starałem się ogarnąć Skupieniem jak największy obszar, jednak im dalej, tym moja zdolność była słabsza, więc nie zdołałem..
Flof flof flof flof flof….
Cichy dźwięk, łopoczących skrzydeł, był ledwo słyszalny. Dało się go bardziej odczuć niż usłyszeć.
Zbliżał się.
„Padnij!” krzyknąłem, po czym rzuciłem się na ziemię przygniatając Orena.
Janson natychmiast poszedł w nasze ślady.
Starałem się zlokalizować znów to stworzenie.
Jest!!.. udało mi się je dostrzec, przemykające prawie że bezszelestnie pod sklepieniem. Zataczało koło, by po chwili znów skierować się w naszą stronę.
flof flof flof flof flof flof flof .. Zing!! Flap!
Udało mi się wyczuć moment, gdy skrzydła były złożone, i błyskawicznym wyrzutem ręki dzierżącej Spark, obciąłem potworowi głowę.
„Nieźle.. Naprawdę nieźle!!” pochwalił mnie Janson.
U naszych stóp leżała wielka, martwa, purpurowa ćma.
Też byłem zadowolony.
Nie chciałem zniszczyć kryształu, bo nie dowiedzielibyśmy się, co to za potwór nas atakował…
Ćma była wielkości sporej gęsi, szary tułów i piękne, purpurowe skrzydła.
„Purple Moth..” mruknął Janson podnosząc truchło do góry.
„Tylko skąd się wzięła na piątym poziomie? – To niedorzeczne..” dodał po chwili.
 „Tak samo jak mrówki..” powiedziałem.
„Racja..” zgodził się Janson.
„One też powinny być dopiero na siódmym..” dodał masując sobie brodę w zamyśleniu.
„Mówiliśmy o mrówkach z Iwanem.” Wspomniałem.
„Powiedział, że Loch, musiał je stworzyć, bo tylko one nadają się do kopania tuneli i powiększania podziemi..” powiedziałem.
„No.. Niby to ma sens..” odparł Janson.
„Ale Ćma? Co Ona tu robi?!” spytał ze zdziwieniem.
„Nie tyle Ona, co One..” powiedział szeptem Oren, ciągnąc Jansona za rękaw.
Spojrzeliśmy w stronę, w którą on sam patrzył.
Tuż nad nami, gdzie sufit obniżał się i stykał ze ścianami, przy maksymalnym wzmocnieniu światła magicznej lampy, dało się dostrzec..
„Są ich.. Setki..” powiedział szeptem Oren.
Jak tylko daleko światło pozwalało, dostrzegaliśmy je.
To, co początkowo braliśmy za dziwnie ukształtowane sklepienie, było tak naprawdę dywanem kokonów, przyklejonych do sufitu, i czekających aż wyklują się z nich pełnoprawne ćmy.
„Wszystko w porządku?” spytałem, patrząc na Jansona.
„Po prostu nie lubię robali..” odparł, ale ja wciąż patrzyłem na jego ręce.
„A.. To.. coś mnie zwyczajnie swędzi..” powiedział, znowu drapiąc wierzch dłoni.
„Pokaż..” powiedziałem, po czym bez ceregieli złapałem go za nadgarstek.
Obie jego dłonie, pokryte były jakąś dziwną wysypką. W dodatku widać było, że z trudem powstrzymywał się od drapania..
Nagle mnie olśniło.
Złapałem Orena o obróciłem go w miejscu jak szmacianą kukłę.
Z kieszeni plecaka wyjąłem antidotum i wylałem po kropli na dłonie Jansona.
„Wetrzyj w skórę..” powiedziałem.
Po chwili swędzenie ustało, a krosty znikły.
„Łał..” szepnął, patrząc na mnie ze zdziwieniem..
„Skąd wiedziałeś..”
Przerwałem mu ruchem ręki.
Grzebałem dalej w plecaku, po czym z triumfem wyjąłem dość grubą i solidnie podniszczoną książkę..
„Super.. Nie ma to jak targać do podziemi makulaturę..” żachnął się Oren, który nota bene sam zaoferował się, że będzie pełnił rolę supportera.
Zgasiłem go wzrokiem, po czym przewróciłem kilka kartek.
„Purpurowa ćma.. Niewielki potwór, którego skrzydła pokrywa trujący pył. Kontakt z nim może powodować uczulenie, w dużej ilości zatrucie, zapaść i śmierć.” Przeczytałem.
„Występuje na różnych poziomach, głównie na siódmym i niżej.” Przeczytałem na głos dalszą część opisu.
„Uwaga! Wabi go światło.”
„No tak.. Jak ćma do światła..” szepnąłem, i nagle nasz wzrok utkwił w magicznej lampie Orena,  świecącej z największą możliwą mocą.
Wokół już dało się słyszeć pierwsze odgłosy pękania kokonów..
„Zarzućcie kaptury i zasłońcie twarze. Żadna część ciała nie może być narażona na działanie pyłu!” zarządziłem półgłosem, po czym zacząłem wyciągać z plecaka wybuchowe paczki Darrena i resztę sprzętu.
„Janson. Zrób mi z tego lonty na piętnaście sekund. Już.” powiedziałem, rzucając mu kłębek zapalającego sznura.
„Oren, wywal stare lonty, i zastąp tymi, które zrobi Janson.”  powiedziałem rzucając mu wiązkę chyba trzech wybuchowych paczek.
„A ty?” spytał Oren.
„Kupię wam trochę czasu..” powiedziałem, po czym podniosłem jasno świecącą lampę Orena.
Z bijącym sercem podniosłem głowę.
Patrzyłem  w górę, tam, gdzie coraz więcej kokonów otwierało się , by wypuścić chmarę purpurowych ciem..
Miałem złe przeczucia.
Sięgnąłem do holstera, i sprawdziłem, czy wszystkie fiolki są na miejscu.
Z plecaka wyjąłem miksturę many i kciukiem poluzowałem korek.
Nie potrzebowałem regeneracji na już.. Ale następne kroki będą wymagały maksymalnej sprawności.
W przeciwnym wypadku..
„Zaraz wracam!” krzyknąłem, po czym porwawszy lampę Orena, ruszyłem pędem na środek Sali.
Z całych sił, wyrzuciłem w górę lampę Orena.
dwa.. trzy.. (odbicie) cztery.. (salto i kopnięcie w lampę) pięć…
K`boooom!!!!! …
Potężny wybuch rozerwał ciszę, a jasne światło rozbrysło oślepiającym blaskiem. Magiczna lampa Orena, świecąca na samej granicy możliwości, eksplodowała, uwalniając w ułamku sekundy całą zgromadzoną w sobie energię..
Połowa sufitu nade mną, zwyczajnie odparowała.
Gorąco dało się odczuć i tu, na dole, gdzie leżałem, schowany za wielkim głazem i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.
Odpaliłem Skupienie na granicy możliwości.
Środek komnaty, tu, gdzie eksplodowała wysilona magiczna lampa, był pusty.. Ale dookoła, wszędzie.. z każdej strony..
Ledwo dawałem radę je dostrzec..
Moje Skupienie wykrywało aurę dużych żywych istot, ale owady, insekty i inne robactwo, były dla mojej zdolności prawie jak szum tła…
Jednak w tej chwili, Tło, zaczynało szumieć coraz bardziej.
Jedne po drugim, kokony wiszące u sufitu, te, które przetrwały wybuch w centralnej części, zaczęły się otwierać.
Purpurowe ćmy budziły się do życia.
I choć było ich dużo mniej, bo wybuch magicznej lampy pod sklepieniem, w spektakularny sposób zanihilował, to w dalszym ciągu ich Tło, przypominało bardziej drogę mleczną, niż poszczególne konstelacje…
Puściłem się pędem w stronę towarzyszy, którzy gorączkowo starali się wykonać zadanie i jednocześnie opanować panikę..
Janson gorączkowo starał się  zainstalować dłuższe lonty, podczas gdy Oren, nerwowo rozglądał się po  ciemnym suficie, dzierżąc w drżących dłoniach dwuręczny miecz…
„Dajcie mi drugą lampę.” Powiedziałem, odbierając od Jansona przerobione ładunki.
„Idźcie w stronę wyjścia.. ale trzymajcie się z dala od światła.” rozkazałem, pokazując im wyraźnie widoczną stad zielonkawą strzałkę.
„A ty?” spytał Oren.
„To walka nie na nasz poziom..” powiedział Janson, pociągając Orena za sobą.
„Nie daj się zabić.” Rzucił w moją stronę, po czym obaj zniknęli w cieniu.
Nie byliśmy przygotowani.. Nie na ataki obszarowe.. I ja, i Janson, znieślibyśmy przez jakiś czas działanie pyłu, jednak Oren, nie przetrwałby nawet dziesięć minut.
A teraz.. cała nadzieja w mojej szybkości.
Nasłuchując odgłosów pękających kokonów, jednocześnie wiązałem znaczniki do wybuchowych paczek.

Znaczniki – prosta, a jednocześnie genialna w swojej prostocie rzecz..
Podwójna fiolka, gdzie w zewnętrznej, elastycznej osłonie była woda, a w wewnętrznej, szklanej fiolce – suszony świecący mech..
Wystarczyło przełamać całość, by woda wymieszała się z suchym mchem –błyskawicznie go ożywiając, a tym samym powodując intensywne świecenie…

Miałem nadzieję, że fortel się powiedzie.. W przeciwnym wypadku, może się okazać, że to będzie moja pierwsza i zarazem ostatnia wyprawa, bez ochronnych skrzydeł Iwana.

Podbiegłem trochę do przodu, wzdłuż ściany.
Po chwili włączyłem lampę na połowę mocy.
Dłonie zaciśnięte na lampie i ładunku wybuchowym zaczęły mi dygotać..
Gdy tylko rozbłysło światło, jak na komendę, chmara owadów ruszyła w moją stronę.
Wiedziałem że same w sobie nie są niebezpieczne, nie gryzą, nie biją, nie kłują.. Ale pył opadający z ich skrzydeł, jest wysoce toksyczny.
A teraz, duża grupa owadów pędziła wprost do lampy.
Były około dziesięciu metrów ode mnie, gdy zgasiłem lampę i przełamałem znacznik.
Intensywne, zielonkawe światło rozjarzyło się w moich dłoniach.
Jednocześnie sycząca ścieżka powędrowała wzdłuż lontu..
Miałem nadzieję, że światło znacznika wystarczy, by zwabić dużą liczbę potworów..
Miałem nadzieję, ze Janson dobrze odmierzył długość lontu.
Miałem nadzieję, że zdążę uciec..
Chyba pokładam nadzieje w zbyt wielu rzeczach.. przemknęło mi przez głowę..
Dziewięć.. dziesięć.. Jedenaście.. dwanaście.. liczyłem w myślach, jednocześnie ostrożnie oddalając się od podrzuconej wybuchowej paczki.
Nie chciałem biec, bo zauważyłem, że Ćmy reagują również na ruch…
K`boooom!!!! Kolejny wybuch rozdarł ciszę, a w krótkim błysku dostrzegłem kolejne dwie grupy zdążające w moją stronę.
Niestety, mój plan poniósł częściowe fiasko..
Pomimo, że duża grupa została zniszczona wybuchem, część z nich odłączyła się, i ruszyła wprost w moim kierunku.
Zacząłem uciekać, biegnąc wzdłuż ściany jaskini.
Minąłem jedno czy dwa wejścia do bocznych odnóg, ale to co mnie w tej chwili interesowało, to ćmy, lecące za mną, jak za jakąś świeczką..
Im szybciej biegłem, tym większe Echo, skupiało się za moimi plecami, i co gorsza – było tuż tuż…
Jeśli reagują również na ciepło, to jestem dla nich jak latarnia morska.. pomyślałem.
Szlag by to!!!...
Cały mój plan szlag trafił.
Sięgnąłem Skupieniem w stronę Jansona i Orena.
Duża grupa owadów zmierzała w ich stronę..
Jeśli ich obsiądą, to Oren zginie na pewno, a Jansona.. mogę nie uratować w całości..
Sięgnąłem do lampy, i w przypływie desperacji przekręciłem pokrętło mocy do oporu.
Nawet gdy zamknąłem oczy, blask był tak silny, że praktycznie oślepłem.
Jednak wzrok i tak w tej chwili na nic by się zdał.
Rzuciłem lampę i sięgnąłem dłonią do holdera.
Pociągnąłem zdrowy łyk z fiolki many, i momentalnie włączyłem Skupienie na pełną moc.
Dopóki Mikstura Many we mnie buzuje, dopóty mogę używać mojej zdolności prawie bez strat, więc bez oporów sięgnąłem po tego asa w rękawie…
Część grupy zdążająca w stronę moich kompanów – zawróciła.
Z jednej strony, odetchnąłem z ulgą, a z drugiej..
Świadomość, ze teraz one wszystkie zmierzają do mnie, spowodowała, że zimny pot oblał moje plecy.
Wiedziałem, że muszę poświęcić ostatnią lampę.
Wiedziałem też, że nie mogę po prostu powtórzyć manewru ze środka jaskini.
Nie mogłem też zacząć uciekać, bo te ćmy, które porzuciły pościg za Jansonem i Orenem, mogą do nich wrócić..
Niedaleko spostrzegłem głaz, prawie tej wysokości co ja, i chyba ze dwa metry szeroki.. Z jakiegoś powodu pozostawiony tu samemu sobie przez budowniczych.
Przez myśl przebiegło mi :  „A może by tak…”
W kilku krokach znalazłem się przy nim.
Położyłem lampę na ziemi i sięgnąłem po miecz.
Glimmer rozbłysnął nawet pomimo ostrego światła, rzucanego przez włączoną na maksimum lampę
Runy wykute na grzbiecie ostrza, zajarzyły się głęboką czerwienią.
Muszę was tu zwabić jak najwięcej..  pomyślałem, po czym palcami namacałem fiolkę innego kształtu..
Pierwsze ćmy zaczynały krążyć jak szalone wokół lampy, która aż trzeszczała z ilości energii.
Jednak nie.. Jeszcze nie mogłem pozwolić, by wybuchła..
Wciąż zbyt wiele ciem krążyło w górze.
Zing! Puff..
Zing.. Paff..
Zing! Zing! Zing!!....
Ciąłem błyskawicznymi ruchami te ćmy, które odważyły się  zniżyć lot..
Te, których kryształ zniszczyłem od razu, znikały z cichym Puff w obłoczku pyłu.
Przez szczelnie zasłonięte ciało, teoretycznie nie powinna przedostać się ani jedna cząstka trującego pyłu, jednak znów okazało się, że teoria zdrowo rozmija się z praktyką.
Piekły mnie dłonie i swędział kark, do tego zaczynały łzawić mi oczy i miałem problem z oddychaniem.
Jednak nic na razie nie mogłem z tym zrobić.
Gdybym chciał teraz sięgnąć po antidotum, na pewno by mnie obsiadły, a wtedy było by po mnie.. Zwłaszcza że magiczna lampa, po zdjęciu zabezpieczeń działała tuż na granicy swojego limitu, i niewiele było trzeba,  by eksplodowała.
Zamknąłem łzawiące oczy i starałem się bronić wyłącznie dzięki Skupieniu.
Wyraźnie widziałem wielką chmurę mikroskopijnych światełek, krążącą w jakimś dzikim chaosie tuż nade mną. Zupełnie jak kiedyś w kuźni, gdy pierwszy raz zdjąłem z kołka stary fartuch Jansona, i mocno nim trzepnąłem.
Co chwilę jakiś odprysk aury odrywał się od gromady i zniżał lot.
Starałem się je trafić mieczem, i ciche Pufff informowało mnie o trafieniu..
Zagniotłem koniec lontu, i rzuciłem paczkę tuż koło lampy.
Zacząłem liczyć w myślach, mając nadzieję, że Janson się nie pomylił.
..naście .. dwanaście.. jede.. Schowałem miecz, i przygiąłem się do ziemi. Wielka chmura ciem, zniżyła lot, i zaczęła kłębić się tuz koło lampy i mnie.
Czułem podmuchy ich skrzydeł, słyszałem stłumione uderzenia, gdy obijały się o siebie nawzajem w ciasnym locie.
..więć.. osiem.. siedem.. Trujący pył grubą warstwą osiadał na wszystkim dookoła, wirował jak szalony w powietrzu wciąż wzbijany gwałtownymi ruchami skrzydeł..
..pięć.. cztery.. Oparłem dłonie na ziemi jak sprinter przed starem.
Już nie zdążą zareagować.. pomyślałem i odbiłem się gwałtownie nogami.
CHOLERA!!! Przez ten pył, leżący na ziemi poślizgnąłem się i upadłem na twarz.
..dwa.. jeden.. zero..
Paczka już powinna wybuchnąć, jednak chyba na szczęście dla mnie, Janson przyciął ten lont ciut za długi..
Jak startujący do biegu za patykiem pies na śliskim gruncie, przebierałem rękami i nogami w panice, starając się dostać za wielki głaz.
K`..BOOOooommmmm!!!!
Potężna eksplozja rozerwała ciszę na strzępy.
Ziemia zadrżała, a fala gorąca dosięgła mnie nawet za głazem.
Poczułem smród palonych włosów.
Z wysiłkiem otwarłem oczy, i błyskawicznymi klepnięciami dłoni zacząłem tłamsić płomienie, którymi zajęło się moje ubranie.
Następnie, tak szybko jak tylko zdołałem, wymacałem fiolkę z antidotum.
Drżącymi dłońmi wyrwałem korek i przytknąłem ją do ust.
Kwaskowaty smak płynu oznajmił, że już za chwilę…
.. zaraz ..
..będzie..
..dobrze..
Osunąłem się bezwładnie na ziemię.
Musiałem na chwilę stracić przytomność, bo gdy się ocknąłem, zauważyłem nad sobą twarz Orena.
„Obudził się!” krzyknął do Jansona.
Ten, momentalnie przybiegł, i z miejsca zaczął:
„Coś ty sobie wyobrażał durna pało?!! Mało żeś się nie przekręcił!!” krzyczał, a Oren starał się go uspokoić.
Powoli usiadłem na ziemi.
Byliśmy w jednym z bocznych korytarzy. Stąd widziałem jego wylot, prowadzący do pieczary.
Janson stał nade mną, i wyglądał jakby wciąż miał mi wiele do powiedzenia..
Sapał ze złości, ale po chwili  zaczęło mu chyba przechodzić, bo klęknął przy mnie na jednym kolanie, i powiedział:
„Tak, czy inaczej – dobra robota młody..” powiedział z uśmiechem.
„Ale następnym razem nie strugaj bohatera, bo możesz to przypłacić życiem.” Dodał.
„Gdybyś przyciął lont jak kazałem, to już by mnie tu nie było..” powiedziałem.
„Hę?”
Musiałem mu wyjaśnić co się stało, bo inaczej sam umarłby z ciekawości.
„Ufff..” sapnął gdy skończyłem.
„Sam widzisz..” powiedział.
„Dungeon, to niebezpieczne miejsce.. zawsze może coś pójść nie tak, a wtedy..” zawiesił głos, i wykonał wymowny ruch ręką.
Kiwnąłem głową na znak że zrozumiałem.
„W każdym razie, musieliśmy przejść tutaj, bo tam jeszcze wciąż ich sporo lata..” powiedział.
Okazało się, że wybuch nie zdołał zniszczyć ich wszystkich. Na szczęście, te, które zostały, nie stanowiły większego zagrożenia. Jednak nie było sensu marnować sił i środków na walkę z nimi, a ponieważ ćmy nie lubią wlatywać do tych wąskich tuneli- Janson zdecydował, że ukryją się na jakiś czas w jednym z nich.
„Chodźmy..” powiedziałem zbierając się z ziemi.
„Musimy się pospieszyć, inaczej Devana zacznie panikować..” dodałem.
Janson kiwnął głową na zgodę, po czym ruszyliśmy przed siebie.
Mimo że jak do tej pory wybiliśmy dużą grupę potworów, korytarze wciąż nie były bezpieczne.
Co chwilę napotykaliśmy zabójcze mrówki, oraz Cienie.. W niewielkich grupkach, ale wystarczająco upierdliwe, by nas spowalniać.
Niepokoiłem się, że czyszczenie poziomu zabiera nam zbyt wiele czasu.
Dobrze, że zostawialiśmy znaczniki na każdym rozwidleniu, a Janson starał się rysować mapę na kawałku pergaminu, bo inaczej na pewno zgubilibyśmy się.
Po kilku godzinach, pozostały nam do sprawdzenia jeszcze dwa tunele.
Jednak gdy weszliśmy w pierwszy z nich, dość szybko zorientowaliśmy się, że prowadzi na niższy poziom..
„Gotowi? Tam będzie jeszcze gorzej..” spytałem kowali.
Kiwnęli głowami.
„Oren.. Nie musisz tam schodzić..” zacząłem.
„Wiem, że nie ma ze mnie dużo pożytku, ale choć plecak poniosę..” powiedział, starając się za wszelką cenę zostać z nami.
„No dobra.. To naprzód..” powiedziałem, ostatni raz sprawdzając, czy mikstury w holderze miałem uzupełnione.
„Heh..” żachnął się Janson.
„Prawdziwy przywódca krzyknął by raczej coś w stylu: Do walki i Zwycięstwa!! Albo:  Załatwmy to szybko i boleśnie!!.. A ty.. jakieś mdłe: No dobra to naprzód..” powiedział z przekąsem.
Patrzyłem na niego przez chwilę, po czym zamrugałem oczami i powiedziałem:
„Niech ci będzie… Uważaj!” 
„ZAŁATWMY TO SZYBKO I BEZBOLEŚNIE!!” krzyknąłem wyciągając miecz.
„Może być?” spytałem przez zęby, wciąż w tej samej pozie a`la Zdobywca, zezując na Jansona ze sztucznym grymasem przyklejonym do twarzy..
„Heh.. Wciąż nie czujesz klimatu..” stęknął znudzonym głosem Janson, po czym machnął ręką z rezygnacją.
„Ludzie.. Przed chwilą o mało nie zginęliśmy, a wy tu sobie jakieś szopki urządzacie!!” powiedział zniesmaczony naszą postawa Oren.
„Heh.. To przecież nic.. Prawdziwa jazda zaczyna się od dziesiątego piętra..” powiedział lekceważąco Janson.
„Więc to przed chwilą, to co to niby według ciebie było?” spytał zjadliwie Oren.
„Przystawka..” odparł Janson.
„Że co?”
„No wiesz.. Takie ćmy, to se latają po całym Dungeonie, więc to raczej normalka..” zaczął tłumaczyć Janson, podczas gdy schodziliśmy w dół.
„W zasadzie, pierwsze dziesięć poziomów, to taka .. jakby to powiedzieć.. Rozgrzewka.. dla poszukiwaczy przygód..” wyjaśnił.
„A to ciekawe.. Przed chwilą o mało nie zginęliśmy, a jesteśmy dopiero na szóstym..” powiedział z przekąsem Oren.
„Dungeon w Orario jest ogromny.. Cały ten poziom tutaj, to raczej jak jedna z wielu komnat w tamtym.” Odparł Janson.
„Choć faktycznie, jeszcze nie słyszałem, by ktoś, kiedyś, natrafił na komnatę z taką ilością Purpurowych Ciem..” powiedział w zamyśleniu.
„Mnie martwi co innego..” powiedziałem półgłosem.
„Za każdym razem jak wchodzę w Lochy, to są głębsze..” dodałem wyjaśniając.
„W Dirthall. Kryształ był na czwartym. W Ravenpick, na piątym, ale mrówki zaciekle pracowały nad tym, żeby znieść go niżej.. a tutaj..”
„Schodzimy na szósty..” powiedział Janson.
„Myślisz że może tu będzie?” spytał.
„Nie sądzę..” odparłem.
„Te dwa poziomy były obszerne i bardzo dobrze obsadzone, więc myślę, że trzeba będzie zejść głębiej.” Powiedziałem.
Naprawdę zacząłem się niepokoić.. Przed zejściem do podziemi napisałem Devanie, że odezwiemy się następnego dnia.. Nie dość że będzie się martwić, to jeszcze nadszarpnę jej zaufanie.
Przyspieszyłem kroku.
Zdawałem sobie sprawę że pośpiech nie jest wskazany, ale przynajmniej na tym odcinku, względnie bezpiecznego korytarza, mogliśmy nieco nadrobić czasu.
Jednak za plecami słyszałem coraz cięższy oddech Orena.
Zaniepokojony, odwróciłem się i spytałem:
„Wszystko w porządku?”
„Tak.. Heh.. ale.. heh.. Zwolnij ciut chłopcze..” wysapał.
Spojrzeliśmy na niego z Jansonem, trochę zdziwieni jego stanem.
Po chwili Janson podszedł do niego i otworzył plecak.
Chwilę później wyjął z niego pokaźny worek pełen zebranych kryształów i dropów.
„Cholera, Oren.. Kazałem ci zostawić go przy wejściu..” powiedziałem kręcąc głową.
„A co jak go ktoś weźmie? Tyle dobra przepadnie..” powiedział ze smutkiem Oren.
„Niby kto?” spytał zdziwiony Janson.
„No.. Oni..” powiedział Oren.
„Lansky i reszta..” dodał.
„Mówiłeś że przyjdą tu jutro..”
„Tak, ale straciłem rachubę czasu i nie wiem czy już tu nie są!” powiedział z przerażeniem.
„Oren.. Posłuchaj..” zacząłem spokojnym głosem.
„Te kryształy nie będą nic dla nas warte, jeśli nie zdołamy wrócić..” powiedziałem.
„Poza tym, chciałem, żebyś miał miejsce i siłę na targanie tych, które zdobędziemy niżej – a na pewno będą większe i więcej warte niż te..” dodałem, trącając lekko jego zachłanną cząstkę.
Westchnął ciężko, ale zgodził się zostawić worek.
„Resztę też..” powiedział cierpko Janson.
„Niby co..?” spytał nieśmiało Oren.
„Jestem kowalem.. Mam oko do kształtów..” powiedział z przekąsem Janson.
„No tak..” powiedział Oren, i z rezygnacją zaczął opróżniać schowki i skrytki swojej odzieży.
Po chwili, dość pokaźny stosik kryształów leżał obok worka, a sam Oren wyglądał, jakby nagle schudł o połowę…
uuuuch.. Tośmy tego tyle natłukli?” powiedziałem ze zdziwieniem.
„Ktoś tutaj zdzierał z nas całkiem spory procent..” powiedział z przekąsem Janson.
„Wybaczcie..” powiedział Oren po chwili milczenia.
„Stare przyzwyczajenia z armii..” dodał.
„Wojsko zbiera śmietankę, a zaplecze baty..” powiedział Janson spoglądając na niego ze zrozumieniem.
Oren tylko kiwnął głową.
„Naprawdę mi głupio..” powiedział.
„Słuchaj Oren. Jak z tego wyjdziemy, to wszystkie kryształy z tego lochu są twoje. Obiecuję.” powiedziałem.
„Hej!! A ja?!!!” oburzył się Janson.
„Masz kuźnię, renomę, rodzinę, z głodu nie umrzesz.” Powiedziałem.
„Poza tym, nie przyszedłeś tu chyba ze mną żeby się wzbogacić?” spytałem podnosząc brew.
„No.. Skoro tak stawiasz sprawę..” powiedział trochę zakłopotany kowal.
Czyli jednak.. przeszło mi przez myśl..
Może nie było to jego głównym celem,  ale na pewno liczył na to, że znajdziemy jakieś dobre dropy..
„Najpierw musimy stąd wyjść. A potem, możecie się bić o skarby. Ja nic nie chcę.” Powiedziałem.
Widać było, ze im obu zrobiło się głupio.
Heh… westchnął Janson, i zdjął buty.
Z każdego wyjął po jednej mrówczej szczęce i rzucił na kupkę.
„Cholernie ugniatały.. ” powiedział nie patrząc nam w oczy..
Spojrzeliśmy po sobie, po czym wybuchliśmy śmiechem.
„Eh.. ta wasza kowalska natura zbieracza : Nie wyrzucaj, może się przydać.. kiedyś.. za sto lat…” powiedziałem z przekąsem, naśladując głos Klarysy.
„Taa. Jasne..” odparł ze śmiechem Janson.
Napięcie nas opuściło. Ruszyliśmy w dół, rozglądając się na boki i uważnie wypatrując niebezpieczeństw.


…***…


„Znowu mrówki.. Ile tego gówna jeszcze będzie w tym labiryncie?!!”  marudził Oren.
Błądziliśmy wkoło już dłuższy czas, jak ślepe szczury. Żeby oszczędzać znaczniki, w sklepieniu każdego korytarza w jaki weszliśmy, żłobiliśmy wielki znak X, żeby się nie zgubić, a i tak co chwila wracaliśmy do punktu wyjścia. W dodatku Mrówki i Cienie nie dawały nam odetchnąć.
Ciasne korytarze powodowały, że Oren, ze swoim mieczem dużo nie na szalał.. Wzięliśmy go między siebie i odpieraliśmy coraz to nowe ataki Mrówek i Cieni, to z przodu, to z tyłu.
Nie tyle że się nie nadawał, ale w tych ciasnych korytarzach, tak długi miecz był bezużyteczny..
Na szczęście Janson szybko odświeżył sobie walkę z potworami.
Mogłem spokojnie zostawić mu tyły, i skupić się na tych potworach, które starały się nas powstrzymać z przodu.
Mrówki.. Cienie.. Czasem wielka, jednooka żaba, strzelająca swym lepkim językiem na sporą odległość..
„Oszczędzaj..” powiedziałem do Jansona, szturchając go jednocześnie w ramię, gdy znów sięgał po łyk mikstury leczniczej.
Skinął głową i zerknął na mnie trochę zmieszany, gdy zauważył, że moje nie chronione przez pancerzyk miejsca, były mocno obite, a z wielu sączyła się krew..
Mieliśmy mniej mikstur many niż leczniczych, więc starałem się walczyć bez Skupienia, by zachować jak najwięcej many na krytyczny moment..
Skutkiem tego, czasem zdrowo obrywałem..
Najgorzej było, gdy nie dostrzegłem jednej żaby za plecami..
Siedziała za dwoma stalagnatami, i wystrzeliła swój jęzor znienacka, pomiędzy nimi, łapiąc mnie za plecy.
Pociągnęła z całych sił, a ja wyrżnąłem w te dwie masywne kolumny..
Niestety wytrzymały uderzenie, więc gdy tylko zatrzymałem się na nich, zaskoczona żaba poleciała naprzód, ciągnięta przez swój jęzor i przywaliła z drugiej strony, na tyle mocno, że skruszyła dzielące nas słupy. Impet uderzenia ogłuszył mnie na sekundę, na szczęście Janson zareagował na czas, i przyszpilił ropuchę do ziemi zanim się ocknąłem..
„Dzięki..” powiedziałem.
„Po to jest drużyna..” odparł beztrosko kowal, i popędził pomóc Orenowi.
No właśnie.. Drużyna.. Coś, o czym Iwan cały czas mówił.
Grupa przyjaciół, którzy walczą razem, wspierają się, a czasem.. nawet oddają życie za resztę..
Dochodząc do siebie zerknąłem na Jansona, który właśnie unicestwiał następnego Frog Shootera , starającego się obezwładnić Orena.
Z jednej strony.. Chętnie widziałbym go w naszej drużynie..
Dość silny, by stawić czoło niebezpieczeństwu.. Sprytny.. w dodatku może dbać o nasz sprzęt..
Z drugiej.. Mąż Klarysy.. Szczęśliwy ojciec dwójki przekochanych dzieciaków, prawie zwyczajny kowal…
Przykro mi.. Dalej z nami nie pójdziesz.. pomyślałem, obserwując walkę kowala z Zabójczymi Mrówkami…
Nie wezmę  na siebie odpowiedzialności za osierocenie rodziny..
Oren odpada.
Panicznie się boi.
Poszedł z nami, bo myślał, że wyczyścimy poziom, którego oni nie zdołali, i będzie z głowy..
Okazało się, że niestety sprawa idzie głębiej niż sądził, i teraz jedno o czym myśli – to przeżyć.
Na szczęście są Iwan i Darren.
Jednak w tej chwili  - obaj daleko.. poza zasięgiem..
Unik, cięcie, i następna mrówka zniknęła w chmurze pyłu.
„Janson.. Ile masz mikstur many?” spytałem, przebiegając obok niego.
„Dwie.. a co?” spytał.
„Nie marnuj.. Będę potrzebował.” Powiedziałem.
Wiedziałem, że Janson używa czasem swojego Wzmocnienia Siły, czaru, zdobytego jakiś czas temu, który pomaga mu w kuźni, podczas szczególnie wymagających zamówień ( jak moje na przykład..).
Może to egoistyczne, ale chciałem zachować jak najwięcej mikstur many dla siebie.. Jednak muszę myśleć szerszymi perspektywami..
Janson już dawno wycofał się z roli przywódcy.. Może sam, a może to ja go z niej w jakiś sposób wypchnąłem..
Nie ważne. 
Teraz to ja podejmuję decyzję, a moim priorytetem jest zabić ten loch bez strat.
Jansonowe Wzmocnienie Siły, nie ma aż takiej wartości bojowej jak moje Skupienie..
Na szczęście chyba mnie zrozumiał, bo skinął głową, po czym rzucił się na najbliższego War Shadow`a.
Najbardziej martwił mnie Oren..
Co prawda odpierał najbliższe ataki, ale całkiem stracił inicjatywę jeśli chodzi o kontratak..
Zwyczajnie, stał w miejscu i się bronił..
K`booom  stłumiony odgłos eksplozji rozbrzmiał, gdy rzucona przeze mnie wybuchowa paczka unicestwiła grupę nadchodzących wrogów.
Wykorzystałem chwilę względnego spokoju i podbiegłem do Orena.
„Co się dzieje?” spytałem.
„Nic.. Ja tylko..” głos zaczął mu się łamać..
„ Jak się nie przyłożysz, to żaden z nas stąd nie wyjdzie..” powiedziałem.
„Wleźliśmy w to gówno na własne życzenie, i teraz musimy skończyć robotę. Mamy dość mikstur leczniczych, a nasze wsparcie pewnie i tak już w drodze, więc nie ma co stać w miejscu.  Jak zabijemy ten loch, to potwory stracą moc..” powiedziałem, starając się dodać mu otuchy.
Nie wiem czy mi się udało, ale kiwnął głową, i zacisnął dłonie na rękojeści Wykałaczki.
Gdy go zostawiłem, kątem oka dostrzegłem, jak z cichym okrzykiem, jednym, płaskim ruchem potężnego, dwuręcznego miecza, załatwił mrówkę i dwa cienie..
Wzniosłem w górę kciuk i uśmiechnąłem się.
Odwzajemnił gest i uśmiech.
Co jest ze mną nie tak..?! przeszło mi przez myśl, gdy przypomniałem sobie jego ostatnią reakcje na mój.. najszerszy.. uśmiech, jaki zdołałem wykrzesać..
Nie ważne.
Teraz, najważniejsze było znaleźć..
„Tam!!   Tam jest!!” krzyknął Janson, dostrzegając korytarz biegnący w dół.
W kącie niewielkiej jaskini po naszej lewej, zamajaczył otwór, którego spąg opadał pod ostrym kątem w dół.
”Oren!! Dajesz!!”krzyknąłem, i nie oglądając się za siebie, pobiegłem za Jansonem.
Zanim skoczyłem, zdążyłem zarejestrować odgłos cięcia, ciche Puff, gdy Shooter Frog zniknął w chmurze pyłu, przecięty w pół przez Wykałaczkę..
Następne co słyszałem za sobą, było…  Niecenzuralne…
Pędziliśmy w dół, jak po zjeżdżalni.
Nie mieliśmy szans się zatrzymać.
W wyobraźni widziałem wielkiego potwora , czekającego z otwartą paszczą u wylotu tunelu na nasze przybycie.
Panicznie starałem się powstrzymać.. spowolnić.. choć trochę kontrolować swój ślizg…
Nie było jak…
Janson pierwszy zatrzymał się nagle, hamując w wysokiej trawie.
Walnęliśmy w niego, przewracając się na ziemię.

Zaczęliśmy się zbierać.
Oren klął, bo sunąc w dół przedarł sobie spodnie na tyłku i teraz starał się nie odwracać do nas plecami.
„Dajcie mi chwilę..” poprosił, gdy rozejrzeliśmy się już po najbliższym otoczeniu, po czym usiadł schowany za wielkim plecakiem i zaczął reperować gacie.
Szło mu to na tyle sprawnie, że po kilku minutach z dumą zaprezentował nam kolejną, całkiem zgrabnie, przyszytą łatę.
Mnie jednak intrygowało coś innego.
Znajdowaliśmy się w ogromnej jaskini.
Gdzieniegdzie z ziemi wyrastały wielkie, świecące niebieskawym światłem  kryształy, a całe dno jaskini pokryte było gęstą, sięgającą momentami pasa, trawą.
Nie dostrzegałem sklepienia.
Albo światło kryształów było zbyt słabe, albo było zbyt wysoko.
Wyglądało to bardzo .. dziwnie.
Dzięki dość gęsto rozmieszczonym, wielkim świecącym kryształom, widzieliśmy otoczenie prawie jak w dzień.. Za to niebo – jeśli można je tak nazwać w tych okolicznościach – wyglądało jak w pochmurną, bezksiężycową noc, gdy światło nawet pojedynczej gwiazdy nie rozświetla nieboskłonu. Jak nieprzenikniony, czarny koc, okrywający świat.
Ruszyliśmy przed siebie.
Po jakimś czasie, przed nami zamajaczyło dość duże wzniesienie, u podnóża którego zauważyliśmy coś, co przypominało wejście do jaskini.
„Niemożliwe..” szepnął Janson.
„Widzisz to co ja?” spytał, starając się upewnić, że wzrok nie płata mu figli.
„Ludzie..” szepnąłem, przełykając ślinę.
Wyglądało to tak, jakby przed wejściem do jaskini siedziało kilka osób.
Dokładnie dało się rozpoznać ich sylwetki, choć z tej odległości trudno było dostrzec szczegóły.
„Ludzie? Tutaj?” szepnął Oren.
„Może to Bezpieczny Poziom..” zasugerował Janson.
„Nawet jeśli, to skąd tu ludzie?” spytałem.
„Przecież zejście niżej otwarło się dopiero kilka miesięcy temu, a wejście do lochu było pilnowane przez grupę Lansky`ego..” dodałem.
„Fakt.. Ale w takim razie.. Kim są ci Oni?” spytał Janson.
Gorączkowo przeszukiwałem dostępny mi obszar moim Skupieniem.
Jak na razie, nie byłem w stanie określić statusu tamtych istot, bo były za daleko, ale w pobliżu również nie dostrzegałem nic, nawet najmniejszej aktywności potworów..
Może faktycznie.. Jakaś grupka ludzi, uwięziona tutaj jakiś czas temu…
Nie pozostało nam nic innego, tylko pójść tam, i sprawdzić..
„Pilnujcie się.. Broń w pogotowiu..” powiedziałem, po czym wyjąłem Glimmer z pochwy.
Delikatny rządek maleńkich runów wykutych na grzbiecie ostrza, przypomniał mi, po co i dlaczego tutaj jestem.
Szliśmy powoli, a wysokie trawy rozstępowały się przed nami.
Delikatne aury istot przed nami świadczyły, że są pogrążone w jakby głębokim letargu. W dodatku, wyglądały na zupełnie łyse i kompletnie nagie.
Ich jasnoszara skóra lekko połyskiwała w świetle kryształów.
Podchodziliśmy bliżej, i bliżej, ale te istoty wciąż trwały w takim samym stanie, zupełnie bez reakcji.
Byliśmy może jakieś dziesięć metrów od nich, gdy pierwsza postać jakby ożyła, uniosła się z ziemi i odwróciła w naszą stronę.
Byłem już pewien, że to nie ludzie.
„Uważajcie to.. potwory..” szepnąłem.
Kolejne postacie wstawały z ziemi i obracały w naszym kierunku.
Były to zupełnie bezpłciowe, humanoidalne istoty, z ledwo co zarysowanymi twarzami bez ust. W głębokich oczodołach błyszczały czarne jak węgiel oczy.
Istoty ruszyły powoli w naszą stronę, a potem nagle wszystko się zmieniło.
Oczy pierwszej istoty rozpaliły się wewnętrznym blaskiem, a w miejscu gdzie powinny być usta, pojawiło się pęknięcie. Biegło tuż poza ledwo zarysowane małżowiny uszne.
Z odgłosem przypominającym rozpoławianie jajka, potwór otwarł szerokie usta, ukazując nam dwa rzędy ostrych jak igły zębów, i wijący się na wszystkie strony, długi, wąski język.
„To się nazywa uśmiech od ucha do ucha.. Patrz i ucz się chłopcze..” powiedział Janson zerkając w moją stronę.
Zignorowałem go, jednocześnie skanując Skupieniem okolicę.
„Musimy dostać się do tej jaskini.. Już!” powiedziałem, czując, że zaraz rozpęta się tu piekło.
„Oren nie wdawaj się w walkę. Biegnij!!” krzyknąłem.
KkkkkrrrraaaaaawwwiiIIIII!!!!!!!! Głośny skrzek wydostał się z gardła najbliższej bestii.
Pozostałe natychmiast mu zawtórowały, po czym wszystkie na raz rzuciły się w naszą stronę.
Biegłem przodem, starając się je ominąć, Oren tuż za mną, a Janson ubezpieczał nas z tyłu.
Pierwszy potwór opadł rękami na ziemię i popędził w naszą stronę. Był niesamowicie szybki, w sekundę zmniejszył dystans do zera.
Ciąłem mieczem na ukos, nie dając mu szans na unik. Zniknął w chmurze szarego pyłu, ale dwa następne były tuż tuż..
„Pędem! Do środka!” krzyknąłem, po czym dwoma szybkimi cięciami pozbawiłem następnego potwora ręki i głowy.
Zanim zwalił się na ziemię, ja już parowałem atak następnego.
Sekundę później, z tyłu dobiegł mnie kolejny głośny skrzek, zakończony cichym Puff! Gdy Janson rozpłatał napastnika na poły.
Wciąż w walce, poświęciłem ułamek sekundy na przeskanowanie jak największego obszaru, i ze zgrozą stwierdziłem, że te bydlaki były dosłownie wszędzie.
Nie mieliśmy czasu na zabawy z wybuchowymi paczkami, czy jakimiś taktykami rodem z książek.
Do jaskini wciąż mieliśmy około dwudziestu metrów, ale odgradzała nas od niej spora grupa potworów. Na domiar złego, pojawiły się również Iglaste Króliki i znów kilka Zabójczych Mrówek..
Trzeba było zmienić trasę.
„Oren! Pod kryształy! Janson Pilnuj go!”
„A ty?!”
„Będę was ubezpieczał!”
Zingg! Zang!! Błyskawiczne dwa cięcia, i potwór pozbawiony nogi i połowy głowy tarzał się po ziemi w konwulsjach.
Były coraz bliżej, nadchodziły ze wszystkich stron…
„Daj miksturę! Pilnuj żeby nie przelazły górą!” krzyknąłem do Jansona wyciągając rękę.
Błyskawicznie podał mi miksturę many, po czym odwrócił się plecami do mnie, i z mieczem gotowym do cięcia,  zaczął obserwować skupisko kryształów pod którym przycupnął Oren.
Wybiłem kciukiem korek, po czym wypiłem całą, jednym haustem.
Wiedziałem, że przez około piętnaście sekund, mikstura będzie mi odnawiać więcej many niż zużyję, więc odpaliłem Skupienie na maksymalny obszar.
Potwory nadchodziły ze wszystkich stron.
Solidnym kopnięciem odesłałem Iglastego Królika, wprost w grupkę ciasno upakowanych wrogów. Musiał przypadkiem trafić swoim zatrutym rogiem jakiegoś potwora, bo nawet z tej odległości dało się słyszeć Puffnięcie .
„Strzał za trzy punkty..” usłyszałem za plecami..
„Pomyliłeś dyscypliny..” odparłem.
Niby nic, ale ta krótka wymiana żartów, uzmysłowiła mi coś niezmiernie ważnego.
Wciąż żyjemy. Jesteśmy cali i mamy szansę.
To tylko wielka grupa potworów.
Oren grzebał w plecaku za miksturami, Janson osłaniał tyły i co chwilę odsyłał w niebyt kolejnego potwora, któremu udało się przeleźć ponad kryształami..
A Ja..
Przy pełnym Skupieniu, świat jakby zwolnił.
Widziałem aury towarzyszy za plecami, i mnóstwo otaczających nas czerwonych punktów..
Nie.
Nie dam nam tutaj zginąć.
Mam tyle do zrobienia..
Orki w wiosce, i oczy Allany, wręcz proszące, bym nie dopuścił by zdarzyło się to raz jeszcze..
Zbiorowisko szkieletów pod Dirthall..
Nieznajoma.
Jej postać przyćmiła moje złe wspomnienia..
Jej kształty.. gładkie uda.. śliczne piersi i te smutne oczy..
Muszę ją jeszcze raz zobaczyć.
Muszę.
Choćby po to, żeby przeprosić za podglądanie..
Jednak moja gorsza strona znów wzięła górę.
Muszę znów ją zobaczyć, jej twarz, jej oczy.. jej.. MUSZĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ JAK MA NA IMIĘ I ŻADEN DURNY POTWÓR MNIE PRZED TYM NIE POWSTRZYMA!!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRRRRRRRRRRRRRRRGGGGGGGGHHH!!!!!!!
Ryk wściekłości wyrwał mi się z gardła, a wzrok przesłoniła czerwona mgła.
Wyszarpnąłem Spark z pochwy i rzuciłem się naprzód.
Zamknąłem oczy, odcinając część bodźców, dzięki czemu mogłem skupić się na tym co ważne.
Nie dbałem o otoczenie.
Jedyne przeszkody w okolicy – świecące kryształy, również emitowały słaby poblask magicznej otoczki, więc nie obawiałem się że na nie przypadkiem wpadnę. Zresztą, nawet gdyby.. W tej chwili nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Potwory ukryte w wysokiej trawie nie były by widoczne dla oczu.
Jednak Skupienie dokładnie mówiło mi gdzie są te ich małe, drżące kryształki..
Zzzing!  - Puff!!
Slam! Gekkk!!
GGGwwwuuuooo!! .. mmmmm uuuunnnn…. Puff..
W przypływie emocji, ciąłem, dźgałem, i kopałem wszystko, co tylko nawinęło mi się pod rękę.
Nie wiem ile to trwało, ale po następnej miksturze many, ilość potworów zaczęła się zmniejszać.
Musiałem odbiegać coraz dalej i dalej, żeby odesłać w niebyt kolejną  mrówkę, żabę, czy nietypowego człekokształta..
Po jakimś czasie okolica była pusta.
Stałem pośrodku, pomiędzy jaskinią i świecącymi kryształami, dysząc ze zmęczenia , a po obu mieczach sączyła się krew.
Moja krew.
Miejsca, których nie okrywał pancerz, były mocno pokancerowane.
Jeden z potworów złapał mnie przypadkiem za naramiennik, i zanim go zniknąłem, zdołał przegryźć paski i go oderwać, więc moja lewa ręka teraz .. trochę.. spływała krwią..
Rozglądam się dookoła, skanuję Skupieniem..
Pusto.
Nie ma nic.
Żadnych potworów.
Nic.


„O… ja… pier.. dzie.. le… Już nigdy nie zrobię z tobą sparingu.  Ani nie proś..” usłyszałem za plecami głos Jansona.
Odwróciłem się w ich stronę, zdziwiony ich reakcją.
Oren klęczał nad plecakiem z fiolkami w dłoniach, a jego dolna szczęka zwisała bezwładnie.
Janson obserwował mnie w szoku, i nie był w stanie wykrztusić nic więcej.
Wokół nas walały się szczątki potworów.
Sięgnąłem po miksturę leczniczą, i po chwili, rany zaczęły się zasklepiać.
Wytarłem oba miecze i schowałem je do pochew.
„To może posprzątajcie? Czy mam wszystko sam robić?” powiedziałem z udawaną złością.
„A niech cię.. Hehh…” powiedział Janson, klepiąc mnie po ramieniu, gdy przechodził obok.
Oren starał się trzymać z dala ode mnie.
Chwilę nam zajęło pakowanie wszystkich kryształów i dropów.
Zanieśliśmy worek pod wejście, po czym wróciliśmy do jaskini.
„Wchodzimy, czy sprawdzamy poziom?” Spytałem, mając na uwadze, że nie przeszukaliśmy jeszcze całej jaskini..
„Wchodzimy. Cokolwiek tu było – już nie żyje..” odparł kowal.
W sumie racja..
Jak daleko by nie sięgnąć Skupieniem, nie dałem rady wyczuć ani cienia aury…
A ta grota… Byłem pewien, że to zejście niżej.
Nie przez przypadek ta jaskinia była tak pilnie strzeżona..
Z jednej strony, wabiła swoja oczywistością, z drugiej – otoczona dla obrony, przez niezliczone zastępy potworów.
Spojrzeliśmy po sobie.
Oren, wciąż starał się unikać mojego wzroku. Wydawał się być.. onieśmielony…
„Co się dzieje?” spytałem.
„Nic.. ja tylko…”
„Wystraszyłeś go tym atakiem szału..” wyjaśnił Janson
„Szału? Jakiego szału?!” spytałem zdziwiony.
„No.. wiesz.. jak ryknąłeś dziko i rzuciłeś się naprzód, to nawet potwory zaczęły przed tobą uciekać…” powiedział Janson niepewnym głosem.
„Hę?”
„Gdyby tu był jakiś bard, to jego pieśń miała by tytuł: Rzeźnia na siódmym.. czy coś w tym stylu..” odpowiedział z uśmiechem.
„Heh..” pokręciłem głową z politowaniem, i zebrałem się w drogę.
„Trzeba iść dalej.. Nie ma się nad czym rozczulać..” powiedziałem.
„Jesteś pewien? Kto wie co tam jest? Tych.. potworów.. nigdy wcześniej nie widziałem .. Tyle nietypowców.. Nie niepokoi cię to?” spytał Janson.
„Spytamy Iwana.. Może kiedyś słyszał.. Ale to i tak nie istotne. Daliśmy radę..” odparłem.
„Pomyśl.. Nawet jeśli zawrócimy – problem pozostanie. I tak będziemy musieli tu wrócić, żeby go rozwiązać.” Dodałem.
„Ale wtedy będziemy mieli Iwana..” powiedział Janson.
Wyglądało na to, że zaczyna powoli tracić pewność siebie. Im więcej czasu upływało od walki, tym mocniej docierał do nas ogrom tego poziomu i skala bitwy.
Sam, choć zgrywałem twardziela, nie mogłem uwierzyć w to, czego dokonałem.
Dość spory worek kryształów i dropów, świadczył o wielkiej ilości potworów. Samych kryształów było ponad pięćdziesiąt.. Do tego kilkanaście unikatowych dropów, i bliżej nieokreślona liczba tych potworów, których kryształy rozpadły się po trafieniu.
Oczywiście nie pokonałem wszystkich własnoręcznie..
Duża liczba potworów przeskakiwała ponad kryształami, i starała się zajść nas z boków.. Wprost pod ostrze Jansona.
Świetnie się spisał. Szalał ze swoją kataną, a im więcej potworów pokonał, tym łatwiej i płynniej szło mu z następnymi. Jakby w miarę walki wracała mu pamięć czasów minionych, gdy ze swoją familią przemierzał piętra Dungeonu.
„Jeśli chodzi o mnie, to wystarczy mi, że mam ciebie za plecami. Z takim wsparciem, nie boję się zejść niżej.” Odparłem.
Owszem, chciałem podnieść go na duchu, jednak była jeszcze jedna sprawa..
„Loch się pogłębia.. Zmienia.. Staje się coraz groźniejszy. Kto wie, co tu będzie, gdy wrócimy. Musimy to zakończyć jak najszybciej, bo za kilka tygodni może tu być coś, z czym nawet z Iwanem już nie damy sobie rady.” Powiedziałem.
„Myślisz że damy radę teraz?” spytał Janson.
„Ile mamy mikstur?” spytałem Orena.
„Mam sześć zdrowia i dwie many.. nie licząc waszych..” odparł niepewnym głosem.
„Więc damy radę.” Odparłem.
„No, i to właśnie chciałem usłyszeć.” Powiedział Janson, i z uśmiechem klepnął mnie w ramię.
Jego nastawienie kompletnie się zmieniło. Aż otwarłem usta ze zdziwienia.
„Wybacz.. Musiałem sprawdzić, czy to zwykłe szaleństwo, czy rozsądna determinacja tobą kieruje..” powiedział.
„Po tym, co przed chwilą pokazałeś, nie byłem pewien czy po prostu młodzieńcza krew nie bierze w tobie góry..” dodał szturchając mnie łokciem.
„No! To naprzód!” powiedział ponaglając Orena, i kompletnie ignorując moje płonące czerwienią uszy.
Weszliśmy w ciemny tunel.
Kręty korytarz, oświetlany jedynie z rzadka płatami świecącego mchu, opadał pod ostrym kątem, a woda sączyła się po spągu powodując, że każdy nieostrożny krok mógł się skończyć kolejnym, niekontrolowanym ślizgiem.
Schodziliśmy niżej, i niżej.. niżej…
W pewnym momencie otwarła się przed nami kolejna, obszerna jaskinia.
Przyćmione, zielonkawe światło rozjaśniało mrok wystarczająco, by dostrzegać zarysy otoczenia, jednak nie na tyle, by precyzyjnie rozróżniać szczegóły. Tu i ówdzie kilka niezbyt szerokich kolumn podpierało strop, a po dnie jaskini snuła się ledwo wyczuwalna mgiełka.
Purpurowy kryształ stał na środku, na niewielkim postumencie , i jaśniał jak wielka latarnia.
Wyciągnąłem rękę, powstrzymując towarzyszy.
Rozglądałem się Skupieniem, ale nie widziałem nic, kompletnie nic niebezpiecznego.
„I co? To tyle? Teraz wystarczy zwyczajnie go rozbić?” spytał Janson z niedowierzaniem
Podniosłem z ziemi kamień, i rzuciłem.
Odbił się od ziemi kilka razy, i zatrzymał tuż obok kryształu.
Nic się nie stało.
Oren już chciał pójść naprzód, ale Janson złapał go za plecak i cofnął w tył, niezbyt delikatnie z resztą.
„Hej!!” zaprotestował Oren.
„Może uratowałem ci życie.. Kto wie?” powiedział Janson z powagą.
„Tu nic nie ma .. Pusto. Nie widzicie?!” krzyknął Oren.
„Chodźmy i rozwalmy to gówno puki jeszcze możemy!!” dodał, wymachując Wykałaczką.
„Uspokój się Oren..” powiedziałem.
„Coś mi tu śmierdzi..” dodałem po sekundzie.
„Ja tak zawsze po fasolce..” powiedział na usprawiedliwienie Janson.
Wybuchliśmy śmiechem.
Ale fakt – faktem, coś było tu zdrowo nie tak.
Po tych wszystkich potworach powyżej, kryształ zostałby zostawiony bez eskorty?
„Albo osiągnął limit, i nic już nie ma, albo..”
„…trzyma w zanadrzu coś naprawdę wrednego..” dokończył za mną Janson.
„Szukam, i nie widzę nic.. kompletnie nic..” powiedziałem, relacjonując mu wynik mojego skanu..
„Albo to coś niewykrywalnego dla Skupienia, albo…  Zwyczajnie.. Nic..” dokończyłem.
„Zostańcie przy wejściu. Nie podoba mi się to, ale muszę iść tam sam..”
„Zapomnij że puszczę cię tam samego.” Powiedział Janson.
„Brak ci zręczności i jesteś wolniejszy. Jak coś wylezie znienacka, to możesz nie zdążyć..” powiedziałem, bez ironii.
„Więc jak nas coś dopadnie, to przy tobie mamy większe szanse..” zripostował, poprawiając ochraniacze na przedramionach.
„No dobrze.. ale powoli, i ostrożnie. Bądźcie gotowi do ucieczki w każdej chwili..” powiedziałem.
Skinęli głowami, i ścisnęli mocniej miecze w dłoniach.
Przeszliśmy może jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów, i nic się nie stało. Żadnego ataku. Nic.
Byliśmy może w połowie drogi do kryształu, gdy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch.
Za nami, w tunelu z którego przyszliśmy, pojawiła się jakaś postać. Po chwili następna.. i następna..  Nawet w tym świetle widać było, że to ludzie.
Nie potwory, jak te powyżej, ale zwyczajni ludzie.
Grupka sześciu mężczyzn zmierzała w naszą stronę.
 Zerknąłem w stronę Orena.
Cały się trząsł, nie mógł utrzymać miecza w ręce..
„Co się dzieje.. Oren?” spytałem.
„Raul.. I Zrofin.. Dulan.. To.. To oni…” szeptał, pokazując palcem istoty przed nami.
„Drużyna Lansky`ego?” spytałem.
„Nie.. to ci co zginęli..” powiedział drżącym głosem.
Sięgnąłem w ich stronę Skupieniem..
„To potwory.. Nie ludzie...” Powiedziałem wyciągając miecz.
„To oni.. poznaję.. Jak to się stało.. na bogów.. co im się stało?!” pytał, nie wierząc własnym oczom Oren.
„Nie wiem, ale to na pewno nie są ludzie.” Powiedziałem.
„Jesteś pewien?” zapytał Janson.
„Przecież widać że to zwykli ludzie.. chyba za dużo potworów ubiłeś, i wciąż jesteś nabuzowany..” dodał.
„Przecież widzę Skupieniem.. Odróżnię człowieka od potwora..” szepnąłem w odpowiedzi.
Przeciwnicy zbliżali się do nas niespiesznie, ale jednocześnie zaczęli rozbijać szyk, jakby chcieli nas otoczyć.
Zerknąłem znów w stronę Orena.
Cały się trząsł, chyba nie mógłby stanąć do walki z przeciwnikami, którzy kiedyś byli jego towarzyszami..
Jednak najbardziej martwił mnie Janson.
Jego aura zmieniła się, i wyraźnie dostrzegałem, że zaczyna zwracać się przeciwko mnie.
Cholerny kryształ, zaczął mieszać mu w głowie.. pomyślałem.
Przeraziłem się. Nagle okazało się, że mam do czynienia nie tylko z jakimiś nietypowymi potworami, ale możliwe, że Janson też obróci się przeciwko mnie..
„Wycofujemy się. Starajcie się obejść ich z lewej, w stronę wyjścia.” Zarządziłem.
Co prawda była to trochę dłuższa droga, ale prowadziła z dala od kryształu.
Przez sekundę rozważałem tez opcję szybkiego rajdu na kryształ, ale gdy byliśmy zaabsorbowani zbliżającymi się postaciami – dosyć spora grupa mrówek i człekokształtów wyłoniła się z ciemności i odcięła nam drogę do niego.
„Spokojnie Blake.. Nic się nie dzieje, przecież możemy się z nimi dogadać..” odparł kowal.
„Oren, za mnie. Pilnuj mi pleców..” powiedziałem cicho, odwracając się bokiem tak, by móc obserwować  i Jansona, i zmartwychwstałych towarzyszy Orena.
Byli coraz bliżej. Dało się dostrzec, że ich ciała zaczęły się już rozkładać, gdy Dungeon przejął nad nimi kontrolę, bo nie dość że nosiły wyraźne ślady swojej ostatniej, przegranej walki, to jeszcze  tu i ówdzie, mięso zaczynało odchodzić od kości..
Jednak jakimś cudem poruszali się, i sprawiali wrażenie, jakby dopiero co obudzili się w koszarach…
Skupienie pokazywało mi wyraźnie ich źródło mocy..
W miejscu, gdzie każdy człowiek ma serce, pulsował energią duży, magiczny kryształ…
„Janson.. Chodź  z nami.. Ominiemy ich i przebijemy się do wyjścia..” powiedziałem spokojnym głosem.
„Chyba ci odwaliło Blake..” powiedział kowal.
„Tak ci się spieszy wbić kolejny poziom, że będziesz nawet zabijać ludzi w lochach?!” dodał z przekąsem.
„Przestań durniu!! Dungeon miesza ci w głowie!! Musimy ratować nasze dupy i tyle!” krzyknąłem w odpowiedzi.
AAAAAARRRRRGHHHH!!!!!! Ryknął kowal, i dobył miecza.
Rzucił się na mnie z werwą, o jaką bym go wcześniej nie podejrzewał.
Z ledwością odbiłem jego kilka pierwszych ataków, po czym odskoczyłem saltem w tył.
Zauważyłem, że reszta przeciwników stanęła w miejscu, jakby obserwując naszą walkę.
Janson spiął się do skoku. Ujął uniesioną katanę mocniej w obu dłoniach, i zagłębił stopy w gruncie, szukając pewnego oparcia do startu.
Błysk!!
Zing! Zang!!! Zeng!!!!
Trzy krótkie starcia naszych mieczy, i trzy, dość mocno krwawiące rany.. Tylko jedna była Jansona.
 Cihhh... Zagryzłem zęby z bólu, i przygotowałem się na następna falę ataku.
To nie był Janson jakiego znałem.
Jego ciosy były potężniejsze nawet od Iwanowych, a szybkość i czas reakcji uległy praktycznie podwojeniu!
Z ledwością odparłem jego ataki, a i tak zdołał mnie dostać..
Nie miałem szansy na inne rozwiązanie.
Skupienie pokazywało mi jasno, i wyraźnie, że jego aura zmieniła status na definitywnie wrogi.
W dodatku, kryształ wymuszał na nim drastyczne przekraczanie limitów ciała, więc..
Albo ja go zabiję, albo kryształ go wykończy.. pomyślałem.
Kolejne kilka błyskawicznych ciosów, które- pomimo Skupienia – z trudem odparłem.
Nie bez strat..
Znów krwawiłem z kilku nowych miejsc..
W dodatku sytuacje pogorszył fakt, że potwory, które jakby zamarły w początkowej fazie walki, teraz ożyły, i aktywnie włączyły się w ten makabryczny młyn..
Zzzzit!! Sssssink!!!! .. odgłosy wyciąganych broni ostrzegły mnie, że taryfa ulgowa właśnie się skończyła..
Miałem swoją szansę, a teraz.. mam wszystkich przeciw sobie.
Janson blokuje mi drogę ucieczki, a byli towarzysze Orena oskrzydlają mnie z boków..
Gulp!! Ostatnie pół mikstury many, jakie zostało mi w holsterze.
Cios! Garda! Odbicie i kopnięcie! Pchnięcie.. Blok! „Cholera!” Cios!!  Blok!! Aaach! I znowu!! Tępe uderzenie i smak krwi w ustach.  Wyskok w górę i salto..

Szlag… Nie mam się od czego odbić… Szlaaaaaagggg!!!!

Nie skacz jak pasikonik, bo to, choć efektowne – jest nie efektywne…”
Przestroga Jansona znów rozjaśniała mi w umyśle, jakby chciała powiedzieć: A nie mówiłem?

Świat jakby zwolnił.
Widzę, że Janson czeka na mnie z kataną gotową do cięcia.
Nie mogę zrobić nic…
Nie będzie czekał aż wyląduję..
Widzę.. Czuję.. Wiem co chce zrobić…
Nie będzie starał się mnie zabić.
Jeszcze zanim dosięgnę ziemi..
Zwyczajnie..
Obetnie mi nogi….

Zzzziiiinng!!!
Ssslak!!
Doom.

…***…


Słońce niedawno przekroczyło najwyższy punkt swojej drogi.
Lekki wiatr szumiał w gałęziach drzew, a ptaki, zajęte swoimi sprawami uwijały się jak szalone.
Darren i Mabbet siedzieli na werandzie . Mabbet wyglądała jakby spała, wygodnie wyciągnięta w swoim fotelu, jednak jej wysoko podniesione uszy świadczyły o tym, że z wielką uwagą nasłuchiwała.
W pewnej chwili otwarła szeroko oczy.
„Już są..” powiedziała Mabbet.
Wstali i zeszli na dół.
Po chwili na skraju polany zamajaczyła sylwetka Cerbera.
Biegł spokojnie, co chwila stając, i oglądając się za siebie.
Po chwili, z cienia wyłonił się koń.
Widać było, że jest niezwykle wyczerpany, to przyspieszał, to zwalniał jadąc czasem stępa, czasem starając się kłusować. Jednak coraz bardziej powłóczył nogami, i kilkakrotnie potknął się na równej ścieżce.
Mimo to, parł wciąż do przodu, jakby za wszelką cenę starał się dosięgnąć celu.
Jeździec siedzący w siodle był równie wyczerpany co koń. Kiwał się w siodle, a kilkakrotnie o mało się z niego nie zsunął.  Szeroki płaszcz z kapturem który go okrywał, nosił ślady długiej, i trudnej drogi.  Dół płaszcza pokrywało zaschnięte błoto i krew, a jego poły były podziurawione i poszarpane, gdzieniegdzie wciąż tkwiły drobne gałązki, które wbiły się podczas przedzierania przez krzaki.
Nie było widać twarzy jeźdźca, bo przed sobą, kurczowo ściskał jakiś duży pakunek.
Koń zatrzymał się w końcu jakieś piętnaście metrów od domku.
Darren podbiegł co sił w nogach, by pomóc zsiąść podróżnikowi, jednak ten, tylko pochylił się w siodle, i z cholewy buta wyjął wąski nóż.
Po chwili sięgnął ostrzem pod kaptur, i przeciął węzeł wiążący końce derki, jaką owinięty był trzymany przez niego pakunek.
 Darren wyciągnął ręce, by go złapać, i po sekundzie już trzymał go w ramionach.
„Ratuj.. Proszę..” szepnął jeździec, i zaczął osuwać się na ziemię.
Darren bez słowa odwrócił się i pobiegł z zawiniątkiem do windy, gdzie czekała Mabbet.
Za sobą usłyszał odgłos ciała upadającego na ziemię.
„Co z nim?” spytała.
„Przeżyje. Zajmę się nim za chwilę, teraz musimy..”
„O bogowie…” szepnęła ze zgrozą Mabbet.
Z pomiędzy fałd materiału, wysunęła się, poraniona, ociekająca krwią ręka.



CDN.