Czy to źle próbować podrywać dziewczyny w
Puszczy?
Fanstory na
podstawie Serii nowel:
“Is It Wrong
to Try to Pick Up Girls in a Dungeon?”
autorstwa
Oomori Fujino
Autor: Piotr
Jakubowicz
Thurcroft.
UK. 04.2020
ROZDZIAŁ 8
Sprawdzian.
Szarość zaczęła powoli przeganiać ciemność. Gwiazdy zblakły i
pogasły a księżyc już dawno skrył się za
drzewami.
Pierwsze
ptaki zaczęły się budzić i nieśmiałym ćwierkaniem szykowały się do gwarnego
powitania dnia.
W domu na
drzewie na środku polany, rytmiczne pochrapywanie nagle ustało.
Stara
Chientropka - Mabbet – usiadła na łóżku.
To nie był
czas o jakim zwykła się budzić. Słońce nie wsunęło jeszcze do środka swoich
ciepłych palców poprzez szpary w okiennicach. Ptaki były zdecydowanie za
cicho. Jednak wewnętrzny niepokój jej
nie opuszczał. Coś definitywnie było nie tak, choć jeszcze nie wiedziała co.
Nastawiła
uszu.
Z sąsiedniej
izby dobiegał miarowy oddech śpiącego Darrena. Kury też jeszcze spały, choć - jak to kury -
czasem któraś gdaknęła przez sen gdy zdawało jej się że spada z grzędy..
Cerber..
„Co się
dzieje Cerber..?” mruknęła cicho nie słysząc zwykłego o tej porze pochrapywania
psa.
Po cichu
nasunęła na stopy wielkie ciepłe kapcie, i otuliwszy się szlafrokiem wyszła na
werandę.
Rześkie,
wilgotne powietrze wczesnego poranka, pozbawiło ją resztek snu.
Znów
nastawiła uszu wpatrując się w południowy kraniec polany, w miejsce, gdzie
jedyna przejezdna o tej porze roku dróżka,
wychodziła z bagien wprost na polanę.
Dokładnie
stamtąd dobiegało ciche skomlenie Cerbera.
Bezskutecznie
starała się przebić zmysłami mgłę zaścielającą o tej porze całą okolicę.
Na palcach,
by nie zbudzić Darrena, wróciła do domu.
Podeszła do
pieca i przesunęła palcami wokół kafelków na rogu. Bezbłędnie natrafiła na ukryty
przycisk i delikatnie wcisnęła go.
Tuż obok
pieca, w czarnej, gładkiej ścianie, stworzonej przez wielki pień kamiennego
dębu w którego konarach leżał jej dom - powstała rysa.
Część ściany
lekko się wysunęła.
Mabbet lekko
pociągnęła za krawędź i jej oczom ukazała się sekretna komora.
Pusty
wewnątrz kamienny pień skrywał największe tajemnice Mabbet.
Oprócz windy
prowadzącej na dół, było tam wygodne miejsce w którym można się było ukryć w
razie napadu, oraz.. mnóstwo półek.
Każda z nich
była wypełniona po brzegi odczynnikami, fiolkami i książkami..
W tej chwili
Mabbet szukała tej jednej, szczególnej fiolki…
Tak dawno
jej nie używała, że zapomniała gdzie ją zostawiła..
„Trzecia od
góry po prawej.. Zielone pudełko..” cichy głos zza pleców zmroził Chientropkę.
Błyskawicznie
omiotła wzrokiem pomieszczenie.
Tak się
skupiła na tej jednej rzeczy że nie zauważyła..
Pajęczyny
zniknęły, kurzu brak, a wszystkie fiolki i kolby były czyste i równo
poukładane..
Nie tak to
zostawiła ostatnim.. dość dawnym razem..
„Przepraszam..
Powinienem był zapytać..” powiedział cicho Darren podczas gdy Mabbet wyciągała fiolkę z pudełka.
„Samo się
otwarło gdy kazałaś mi dokładnie posprzątać kuchnię.. Nie mogłem się oprzeć..”
powiedział spuszczając głowę.
Mabbet
powoli odwróciła się w jego stronę.
Darren stał
przed nią zaspany, boso, w samych gatkach i drapał się niepewnie po
zmierzwionej czuprynie.
Widać było
że dopiero co wyszedł z łóżka.
„Ciut
sprzątnąłem, ale starałem się żeby wszystko było mniej więcej w tym samym
miejscu..” powiedział trochę speszony
jej wzrokiem.
Nie było
czasu żeby się zastanawiać czy gniewać.
Mabbet
odwróciła się i wyszła na ganek.
Już miała
podnieść fiolkę do ust, gdy poczuła dotyk Darrena na nadgarstku.
Spojrzała na
niego surowo, a z pomiędzy lekko uniesionych warg wyrwało się ciche warknięcie.
Nie opuścił
ręki, jedynie pokręcił głową w zaprzeczeniu.
Patrzył na
nią tymi swoimi czystymi oczami jakby błagając by tego nie robiła.
W końcu
wyjął jej fiolkę z dłoni.
„Odradzam. To
by cię mogło zabić..” powiedział cicho.
Patrzyła jak
wraca do domku, by po chwili powrócić z podobną fiolką, jednak płyn w środku
miał trochę inny zapach i kolor..
„Przemiana
będzie krótsza i bez skutków ubocznych, jednak zmysły będą trochę
przytępione..” powiedział wręczając jej miksturę.
„Masz
wrócić.. Rozumiesz?” powiedział.
Mabbet
skinęła głową po czym wypiła miksturę.
Po chwili
głośne szczekanie dwóch psów ucichło w oddali.
…***…
Darren
patrzył w dal, tam, gdzie siwy puszysty ogon zniknął we mgle.
A więc jego
podejrzenia okazały się słuszne.
Pozbierał
ubrania Mabbet i zaniósł je do szopki po czym ułożył na sianie. Zostawił tam
też podwójną miksturę Nahzy, po czym poszedł przygotować śniadanie. Wiedział że
gdy wróci, będzie miała prawdziwie wilczy apetyt.
To, że
Mabbet używa Likantropii, Darren podejrzewał od jakiegoś czasu. Jej wręcz
magiczna więź z Cerberem to nie było coś co można spotkać u każdego Chientropa,
a gdy Darren przez przypadek otwarł tajemny
pokój – wszystko stało się jasne jak na dłoni.
Sama liczba
książek traktująca o Przemianie mówiła sama za siebie.
Tajemniczo
pachnące mikstury, dziwne receptury i składniki..
Widać było
że ten pokój był od dawna nieużywany, bo kurz i pajęczyny były dosłownie
wszędzie, więc Darren nic nie mówiąc podkradał stamtąd książki i czytał w
wolnych chwilach.
Trochę
uprzątnął bałagan i jednocześnie eksperymentował pod nieobecność Mabbet.
Pamiętał jak
mu mówiła: „Jeśli chcesz zostać naprawdę
dobrym alchemikiem, musisz poznać powiązania pomiędzy różnymi składnikami.
Jeśli zrozumiesz i zapamiętasz ich wzajemne zależności, wtedy łatwiej będzie ci
tworzyć nowe mikstury..”
Darren
bardzo wziął to sobie do serca.
Już
wcześniej miał do tego smykałkę, dzięki czemu powstała mikstura obezwładniająca
o opóźnionym działaniu i paraliżująca.. Jednak poziom skomplikowania receptur Mabbet,
daleko wykraczał poza możliwości chłopaka.
Ale jego
upór i konsekwencja w końcu przyniosła rezultaty.
Mikstura
Przemiany, ta, którą używała Mabbet była.. prawie Doskonała.
Prawie.
Jej użycie
wymagało wielkiego skupienia, ogromnej ilości many i niosło ze sobą ryzyko
trwałej przemiany, bez możliwości powrotu.
Oczywiście
jako Chientrop, a więc osoba która i tak ma ( dzięki eksperymentom bogów)
domieszkę psiej krwi – jest mniej podatna na skutki uboczne a samą przemianę
przechodzi łagodniej, ale..
Właśnie..
Mabbet już nie jest nastoletnią dzierlatką
z mnóstwem sił i energii.
Darren
postanowił ją nieco zmodyfikować.
Co prawda
jego poziom wiedzy, oraz to, że eksperymentował po kryjomu i zupełnie sam,
powodowało, że działał trochę po omacku, jednak końcowy efekt okazał się być
zadowalający.
Nie byłby
sobą gdyby nie wypróbował tego na sobie.
Okazja
nadarzyła się, gdy Mabbet poprosiła go o przyniesienie kilku korzeni
mandragory.
Znowu chce się mnie pozbyć.. przemknęło mu przez myśl, gdy
jeszcze zanim wyszedł – ciche skrzypnięcie bujanego fotela zdradziło jej
prawdziwe intencje.
Nie miał jej
za złe.
Była już
stara i miała swoje nawyki. Do tego, przyzwyczajona do życia w samotności,
nagle musiała znosić młodego, energicznego chłopaka, który cały czas kręcił się
przy niej, i wciąż wypytywał o coraz to nowe rzeczy..
Czasem, gdy
potrzebowała trochę samotności, dawała mu jakieś trudne zadanie, byle by pozbyć
się go z domu na kilka godzin.
Mandragora.. mruknął pod nosem schodząc po
schodach.
W ostateczności
mógł wziąć kawałek korzenia i dać do powąchania Cerberowi. Już tak robił, gdy
za nic nie udawało mu się odnaleźć potrzebnego składnika.
Na bagnach w
ogóle ciężko jest cokolwiek znaleźć, a przez wszechobecny bagienny smród nie
mógł kierować się po zapachu..
Używanie
Cerbera to było takie .. drobne oszustwo, jednak uciekał się do niego tylko w
naprawdę skrajnych przypadkach.
Dzisiaj
postanowił wypróbować swój wynalazek.
Cerber
gdzieś zniknął, więc Darren wszedł samotnie w głąb lasu.
Początkowo
twardy grunt zaczął ustępować miejsca grzęzawisku. Zupełnie jakby pod kobiercem trawy znajdowała
się wielka puchata poduszka. Dało się po tym chodzić, jednaj wystarczyło
mocniej stanąć, by przebić zbitą warstwę trawy i zapaść się po kolana w
śmierdzącej mazi.
Darren
ostrożnie stanął na ostatnim, zdatnym do użytku skrawku ziemi. Zdjął ubranie i
westchnąwszy głęboko jednym łykiem
opróżnił fiolkę.
Aaaaach!!!! Zduszony krzyk spłoszył kilka
ptaków.
Jednak
przemiana nie była zupełnie bezbolesna.
Gwałtowna
deformacja stawów oraz wyrzynające się kły i pazury, powodowały niesamowity
ból.
Dołożyć pokrzywy i rozmarynu..
przeszło mu przez myśl gdy walczył z przenikającym bólem. Zacisnął zęby
by nie krzyczeć.
Nie chciał
obudzić Mabbet ani ściągnąć na siebie Cerbera. Zwłaszcza w tej chwili.
Głuche
warknięcie oznajmiło koniec przemiany.
Poza
fizycznymi zmianami wyczuleniu uległy jego zmysły.
Nigdy nie
spodziewałby się ile zapachów i informacji może nieść ze sobą lekki powiew
wiatru.
Wyraźnie
czuł jedzenie przemykające pomiędzy drzewami.. Z ledwością oparł się pokusie by
za nim pobiec. Zapach wilka.. Muszę
sprawdzić.. Nie.. Coś innego miałem zrobić.. ptaki na gałęzi.. a może by tak.. Nie!! Skup się!! Mysz!! Gdzie ma norę!? Już bie..NIE!!! Cholera!!!
Chaotyczna
kaskada myśli przemykała mu przez na wpół psi umysł.
„Dołożyć waleriany.. Dużo
waleriany..” pomyślał
w chwili opanowania.
Z wielkim
trudem walczył z ogarniającym go z każdej strony psim instynktem.
Po chwili
jakoś udało mu się opanować na tyle, że od biedy był w stanie się kontrolować.
Niestety
zdążył w tym czasie obsikać swoje ubranie i zrobić zdrową kupę pod drzewem.
Przynajmniej nie będę musiał
biegać goły po całym lesie szukając gaci.. pomyślał, jednocześnie przypominając sobie
po co tu przyszedł.
Mandragora..
Kawałek korzenia
wciąż był w jego spodniach.. Obsikanych spodniach.
Na szczęście
jego wyczulone zmysły oddzieliły pożądany zapach od reszty i teraz wiedział na
czym ma się skupić. I choć co chwila zbaczał z drogi by sprawdzić czy ta
królicza norka jest zamieszkana czy nie – to jednak dość szybko znalazł to
czego szukał.
Z prawdziwie
psią pasją zaczął kopać. Drzeć darń pazurami. Wyrywać korzenie zębami, i
wciskać nos tak głęboko w ziemię na ile mógł, by tylko wyczuć pożądany zapach..
Przyłapywał
się na tym że kopał dla samego kopania, węszył dla samego szukania.. że ..
coraz bardziej utożsamiał się z postacią w którą się wcielił.
Jednak nie
było to dla niego istotne.
Liczyło się
tylko tu i teraz. Radość i pełnia życia.
UUUuuuuaaaaachhh!!!! Koniec nadszedł szybciej niż mógł się spodziewać.
Ból ponownej
przemiany ogarnął jego ciało i po chwili nagi chłopak leżał na ziemi trzęsąc
się lekko.
Leżał tak
przez kilka minut dochodząc do siebie, a następnie usiadł i rozejrzał się
wkoło.
Uff.. Na szczęście gatki i koszulkę
powiesił na gałęzi.. Cała reszta nadawała się tylko do prania..
Przepłukał
wszystko w bagnistej wodzie pozbywając się części smrodu, po czym związał
ciuchy w ciasną kulkę wyżymając wodę i przywiązał do patyka który zarzucił na
ramię.
Z korzeniem
mandragory w dłoni ruszył w drogę powrotną, ,błagając Los by Mabbet w dalszym
ciągu spała i nie dostrzegła jego upokorzenia…
…***…
Mabbet
doceniła jego dzieło.
Częściowo.
„Mogłeś mnie
uprzedzić że to się tak szybko skończy!!” rzuciła już od progu.
Widział ją
przez okno jak pędziła przez polanę jadąc nago na Cerberze jak na koniu
obejmując jego kark rękami.
„Dobrze że
nie wybrałam się do miasta na.. zakupy..” powiedziała z iskierką przekory w
oczach.
Widać jednak
było że jest z niego zadowolona.
Nazwał ją
Mniejszą miksturą Przemiany.
Konsumowała więcej
many i działała krócej, jednak była dużo bezpieczniejsza.
Zwykła
mikstura, wymagała użycia many tylko dwa razy. Na początku przemiany oraz na
końcu – by wrócić.. Jednak jeśli ktoś przez roztargnienie lub z innych powodów
wyczerpał swoją manę, to nie miał jak wrócić i pozostawał w zmienionej formie
już na zawsze.
Po jakimś
czasie zwierzęca natura przejmowała zupełnie kontrolę a wtedy żaden czar, żadna
ilość mikstur many, czy próśb i błagań, nie była w stanie tego odwrócić.
Jego
mikstura cały czas potrzebowała do działania many. Im mniej jej było – tym
słabiej działała, a gdy mana się kończyła – wtedy przestawała działać.
Co prawda przez
to efekt jest krótszy, a jakość przemiany zależy w dużym stopniu od poziomu
użytkownika, jednak nie zachodzi obawa że człowiek przemieni się na zawsze.
„Więc.. Nie
gniewasz się że nie zapytałem..?”
„Eh.. To
moja wina.. Nie powinnam mieć przed tobą tajemnic..” powiedziała
pałaszując z apetytem śniadanie.
„Bałam się
że..” przerwała na chwilę zapatrzona w stół.
„Że też
zapragniesz poczuć jak to być psem i .. coś złego się stanie..” powiedziała po
chwili.
„Dopiero
teraz, gdy okazało się że sam przypadkiem na to trafiłeś, zrozumiałam, na jakie
niebezpieczeństwo cię naraziłam nic ci nie mówiąc.” Powiedziała ze skruchą.
To była
prawda.
Mabbet cały
czas o tym myślała gdy pędziła przez bagna za Cerberem.
Gdyby
nieopatrznie wypił miksturę by sprawdzić jej działanie, tak z czystej
ciekawości, to miała by teraz dwa psy…
W duchu
przeklęła swoją głupotę.
Na szczęście
Darren okazał się być roztropniejszy niż sądziła.
Najpierw
przeczytał książki…
„To Eldar..
Prawda?” spytał cicho Darren zerkając przez okno.
W oddali
majaczyła ciemna sylwetka Cerbera biegnącego w stronę wejścia do doliny. Po
chwili zniknął między drzewami.
„Tak…”
odparła cicho Mabbet odkładając sztućce.
...***…
„Po śmierci
Mari, Iwan zniknął na jakiś czas, a my przeprowadziliśmy się tutaj.” Zaczęła
opowieść Mabbet.
Jakieś
dziesięć lat temu Eldar się rozchorował. Nic poważnego, ale z racji jego wieku
nie bardzo mogła mu pomóc. Dochodził dziewięćdziesiątki, więc Mabbet czuła że to będzie ich ostatnie lato.
Eldar
również zdawał sobie z tego sprawę.
Pewnego
słonecznego dnia, gdy siedzieli razem na werandzie, on w wygodnym fotelu na kółkach,
a ona w swoim ulubionym bujanym, Eldar powiedział:
„Kochanie..
Dziś jest taki piękny dzień.. Gdybym miał umrzeć, to wolałbym właśnie teraz,
niż w jakiś posępny, deszczowy wieczór..”
Mabbet
pociekły łzy po policzkach. Mocniej ścisnęła jego dłoń i odparła:
„Nie bądź
durniem.. Kości mi mówią, że będzie słonecznie przez cały tydzień, więc z tym
umieraniem możesz jeszcze trochę poczekać..”
Kątem oka
zauważyła że lekko się uśmiechnął.
Doskonale
zdawała sobie sprawę z jego stanu.
To, że
dzięki jej medycznym zdolnościom nie czuł bólu czy paniki przed śmiercią, nie
znaczyło że nie cierpiał.
Wiedział że
gaśnie z każdym dniem.
Czuł jej
cierpienie, i Mabbet wiedziała, że chce jej ulżyć.
Ale nie
chciała się z tym pogodzić.
Zawsze byli
razem. Zawsze ją kochał i wspierał, nawet, gdy zdecydowała się porzucić Reanore
i zaszyć na tej polanie pośrodku bagna.
Myślał o
niej nawet teraz…
„Wiesz..”
zaczął cicho „Nie boję się śmierci.. Wiem, że nie zrobiłem w życiu nic co
zasługiwało by na potępienie więc.. Nie boję się umrzeć..” powiedział.
„Jednak nie
chcę zostawiać cię samej. Czasem jesteś taka.. nieporadna.” dodał z uśmiechem.
Mabbet nie
mogła się odezwać.
Nie widziała
świata bo łzy zalały jej oczy, a niemy szloch targał jej ciałem.
Poczuła, że lekko ścisnął jej palce by dodać jej
otuchy.
Czekał aż
trochę się uspokoi i dojdzie do siebie. Po chwili zapytał:
„Mabbet,
kochanie.. Zrobisz coś dla mnie?”
„Zależy
co..” Mabbet ze wszelkich sił starała się, by jej głos brzmiał jak najbardziej
szorstko i stanowczo.. Nie chciała by słyszał jak się załamuje i wybucha
płaczem…
„Jeśli
sądziłeś że ci ulżę, to mam złe wieści. Trutka na szczury wyszła mi dziś
rano..” powiedziała łamiącym się głosem siląc się na sarkazm.
„Wiem..”
odparł z przekorą.
„Obiad był o
niebo lepszy, niż ta żałosna papka, którą wcisnęłaś we mnie na śniadanie..” Na
jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Mabbet nie
mogła powstrzymać łez.
Z głośnym
szlochem przytuliła go i trwała tak aż brakło jej łez.
Czuła
delikatny dotyk jego słabnącej dłoni na głowie, gdy jak zwykle, delikatnie
drapał ją za uchem..
„Wiesz..”
zaczął po cichu gdy zaczęła się uspokajać.
„Zanim
odejdę.. Chciałbym choć na chwilę zobaczyć świat Twoimi oczami kochanie..”
„Nie.. nie
zgodzę się .. Nigdy.. Przenigdy!!” Szloch Mabbet urywał jej słowa gdy wtulała
twarz w pierś słabnącego męża.
„Proszę..
Pozwól.. Chciałbym do końca cię zrozumieć…” szepnął jej w ucho.
Podniosła
zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy.
Wciąż to
samo dobre, ciepłe, kochające spojrzenie wręcz błagało..
„Nie
przeżyjesz przemiany…” powiedziała cicho patrząc mu w oczy.
„Jeszcze nie
jestem tak niedołężny jak myślisz..” powiedział opuszczając rękę, która
osuwając się, delikatnie klepnęła ją w pupę.
Uśmiechnęła
się lekko.
Jednak zdawała
sobie sprawę.. Wiedziała że to będzie wyrok śmierci.
Ale czy
mogła mu odmówić?
Podniosła
głowę.
Delikatny
wiatr poruszył jej włosami, a ciepłe promienie słońca grzały ją w kark.
Śpiew ptaków
zajętych swoimi ptasimi sprawami rozbrzmiewał dookoła, a pracowite pszczoły robiły co mogły, by zebrać
jak najwięcej nektaru z kwiatów rosnących w donicach na werandzie.
To naprawdę
był.. Dobry dzień.
Skinęła
głową po czym poszła do domku.
Po chwili
wróciła, a w dłoniach trzymała trzy fiolki.
Uklękła
przed nim.
Patrzyła ze
łzami w oczach na jego spokojną twarz.
Starała się
opanować.
Bez skutku.
Gdy zaczęła
mu objaśniać procedurę - po prostu
pękła..
Łzy płynęły
jej z oczu, a głos załamywał się w pół każdego słowa..
„Mu..
usisz.. miks.. zdro.. ia wiesz .. bo .. steś słaby.. a po..m many.. bo .. nie
ma..z fal.y.. a pot.m tą..”
Drżącymi
rękoma pokazywała mu fiolki, jakby
chciała by zapamiętał procedurę…
„Ćśśśś…”
Eldar położył lekko dłoń na jej głowie, znów drapiąc ją delikatnie za uchem..
„Przecież
wiem..” powiedział słabym głosem.
„Po prostu
podawaj mi je po kolei.. i...”
Spojrzał w
jej zapłakane oczy.
„..i
pamiętaj że Bardzo Cię Kocham…” dokończył spokojnie, po czym wyjął z jej
drżących palców pierwszą miksturę.
Lekkie
drżenie przeszło przez niego gdy nowa energia witalna na chwilę wzmocniła jego
ciało.
Gdy wypił
miksturę many to wyglądał, jakby zupełnie wrócił do świata żywych..
Mabbet
widziała to już wiele razy..
Ratowała go
tak od dłuższego czasu, jednak za każdym razem efekt był słabszy i krótszy…
Eldar
wyciągnął dłoń po ostatnią fiolkę.
Bilet w
jedną stronę.
Oboje
wiedzieli że już nigdy nie będzie człowiekiem.
Many starczy
raptem na przemianę a potem instynkty wezmą górę…
Ale może ta
krótka chwila.. Może gdy poczuje..
Może będzie szczęśliwy.. pomyślała Mabbet.
Podała mu
ostatnią fiolkę.
Jednak nie
puściła.. Ich splecione palce zacisnęły się na szkle.
Pogłaskała
go delikatnie po czole i pocałowała.
Oddał
pocałunek delikatnym ruchem warg, po czym razem podnieśli ostatnią fiolkę do
jego ust…
Ze łzami w
oczach obserwowała proces transformacji.
Twarz
wykrzywił mu ból, po czym szczęki zaczęły się poszerzać i wydłużać prezentując
silne, białe kły.
Czarna
sierść zaczęła wyrastać na jego ciele, a
uszy wydłużyły się i pokryły włosami.
„aaaaaaAAAAAHHHH!!!!!!!!!!” ryk bólu rozdarł ciszę gdy jego
kości zaczęły się przekształcać, a całe ciało zaczęło zmieniać swoją formę.
Po chwili,
przed Mabbet leżał sporej wielkości czarny pies.
Patrzyła na
niego ze łzami w oczach.
Gdy podniósł
głowę, spojrzała mu w oczy.
Ujęła jego
pysk w obie dłonie i spytała:
„I jak?
Podoba się?”
„Woof!”
niski szczek odpowiedział na jej pytanie, po czym szeroki, wilgotny język, zaczął
zlizywać łzy z jej twarzy. Wielki pies położył swój potężny łeb na jej kolanach,
i patrząc jej w oczy zaczął machać ogonem.
Machinalnie
podrapała go za uchem i poklepała po głowie.
Zerwał się
na nogi i popędził na dół.
Po chwili
przybiegł z powrotem z patykiem w pysku.
Położył go u
jej stóp i zamerdał ogonem.
Mabbet się
rozpłakała.
Eldar.. szepnęła.
Pies dotknął
łapą patyka, po czym znów szczeknął i spojrzał na nią z nadzieją.
Wzięła patyk
i rzuciła go przez balkon wprost na polanę.
Pies
przebierając łapami w miejscu zerwał się z miejsca i popędził w dół po schodach,
by po chwili wrócić z patykiem w pysku.
„Eldar..
Jesteś tam?” spytała nieśmiało Mabbet.
„Woof!”
Oczy
chientropki zaszły łzami.
Pobiegła do
sekretnego pokoju i złapała drugą fiolkę.
Po chwili
dwa psy biegały razem po łące radośnie szczekając i wzbijając tumany białych dmuchawcowych
nasion.
Po jakimś
czasie, zmęczona Mabbet położyła się na boku w gęstej trawie.
Wielki pies
położył się tuż obok niej ciężko dysząc.
Obwąchał ją
delikatnie, polizał, a potem cicho zapiszczał.
Wiedziała że
musi wracać.
Miała raptem
resztkę many.. Jeśli nie wróci teraz, to..
Ale z
drugiej strony.. Jeśli nie wróci, to oboje
będą mogli zostać razem…
„Woof!!”
głośny szczek wyrwał ją z zamyślenia.
Szeroki,
szorstki język polizał ją po pysku, a po chwili poczuła delikatne ugryzienie w
ucho.
„Woof!!
Grrr..”
Uniosła
głowę.
Spojrzała w
te wielkie oczy, i wręcz mogła dostrzec błaganie.
Ostatkiem woli
uruchomiła ostatnią fazę przemiany.
Po chwili leżała
naga na łące, obok wielkiego czarnego psa, który oparł pysk na jej dłoni, i
spod na wpół przymkniętych powiek patrzył jej w oczy.
„Eldar..”
szepnęła cicho Mabbet.
Grrrrr… cichy pomruk odezwał się z dezaprobatą.
„No tak.. W
końcu zacząłeś nowe życie..” szepnęła ze łzami w oczach.
Nie chcę cię zostawiać samej..
Słowa Eldara,
jakby same wypchnęły się na sam szczyt wspomnień.
„Będziesz
mnie strzegł.. Prawda?” zapytała sięgając ręką, i gładząc psa po głowie.
Ten w
odpowiedzi znów polizał ją po twarzy.
„W takim
razie nazwę cię .. Cerber..” szepnęła.
„Woof!!”
Szczek aprobaty poparty energicznym lizaniem po twarzy.
„Eeej.. no
przestań..” powiedziała Mabbet ze śmiechem starając się przed tym obronić.
Objęła szyję
psa ramionami i mocno przytuliła.
„Żegnaj
Eldar..” szepnęła mu na ucho, po czym pocałowała psa w czoło.
„Woof!!” odszczeknął pies i energicznie pomachał
ogonem.
Mabbet
pozbierała się w sobie, i wróciła na górę w eskorcie psa.
Ubrała się,
po czym wróciła na ganek na którym wciąż stał, pusty teraz, fotel na kółkach.
Ból ścisnął
jej serce.
Jednak nim
zdążyła się rozpłakać, pies trącił łbem jej dłoń.
Spojrzała na
niego z czułością, a ten upuścił u jej stóp trzymany w zębach patyk.
Podniosła go
z ziemi.
„Woof!!
Woof!!” szczeknął Cerber i zamachał energicznie ogonem.
Mabbet
wzięła zamach i rzuciła patyk z balkonu tak daleko jak tylko mogła.
Głośny tupot
czterech łap zabrzmiał na schodach, a po chwili radosne szczekanie odezwało się
z dołu.
Mabbet
patrzyła przez chwilę, jak czarny pies biega tam i z powrotem, z nosem przy ziemi, starając się znaleźć
patyk.
Po chwili
odwróciła się i wróciła do domu.
Z komórki
wyjęła duży jutowy worek, i podeszła do szafy.
Otwarła
drzwi i zaczęła wkładać do niego wszystkie stare ubrania Eldara.
Kurtki,
buty, gacie.. Wszystko.
Z łazienki
zabrała jego przybory do golenia, a z przedpokoju laskę i kapelusz.
Jedno co
zostawiła, to był niewielki obrazek, przedstawiający ją i Eldara na ławce w parku w Reanore, który
dawno temu zamówiła dla niej ich córka…
Gdy
skończyła, zawiązała worek i umieściła go na fotelu na kółkach.
Kątem oka
dostrzegła, jak Cerber siedzi na tarasie i uważnie ją obserwuje.
Potoczyła
fotel do windy i zjechała na dół, po czym odwiozła go kawałek od domu.
Zaczynało
się robić szaro.
Mabbet
zatrzymała się na chwilę i spojrzała przez ramię.
Cerber
siedział na ziemi nieopodal i obserwował ją uważnie.
„Woof!”
szczeknął krótko jakby dodając jej otuchy.
Zza pazuchy
wyjęła niedużą butelkę oleju po czym wylała jej zawartość na worek.
Po chwili
wahania sięgnęła po zapałki.
Drżącą ręką
wyjęła jedną i zapaliła.
Nie była
jednak w stanie wykonać dalszego ruchu.
Do tej pory
trzymała się dzielnie.
Wiedziała że
musi się z tym uporać jak najszybciej, inaczej oszaleje pozostawiona sama w
domu, otoczona pamiątkami po ukochanym…
Ale teraz..
Nie miała
dość siły.
Wypalona
zapałka sparzyła jej palce, i z cichym sykiem zgasła w trawie.
Tuż obok
usłyszała ciche skomlenie.
Cerber był
tuż obok.
Oparł
delikatnie łeb o jej udo i patrzył w jej oczy.
Mimowolnie
pogłaskała go po głowie.
„…!!!?” Jego
mina mówiła sama za siebie.
Mabbet
zebrała się w sobie i wyjęła następną zapałkę.
Sssssyyypss!! Główka potarta o magiczną draskę
zapaliła się niewielkim płomykiem.
Nie była
pewna czy chce.. czy może to zrobić..
Cerber lekko
pchnął pyskiem jej łokieć, powodując że zapałka wypadła jej z palców wprost na
nasączony olejem materiał.
Nie było
odwrotu.
Płomienie
szybko rozpełzły się po rzeczach, z którymi tyle ją łączyło..
W nagłym
odruchu starała się sięgnąć by uratować choć jedną pamiątkę, lecz potknęła się
o Cerbera który usiadł tuż przed nią.
Oparł o nią
swoją głowę jakby prosząc o pieszczotę.
Uklękła na
ziemi, a pies położył głowę na jej kolanach.
Głaskała go
delikatnie, patrząc załzawionymi oczyma jak ogień pochłaniał skromny dobytek
jej męża…
…***…
Darren
zaczął zbierać naczynia. Czekał aż
Mabbet dojdzie w pełni do siebie.
Nawet po
tylu latach, te wspomnienia były dla niej tak ciężkie, że siedziała teraz w
ciszy za stołem, w obu dłoniach ściskając kubek, i patrzyła w jego dno
niewidzącym wzrokiem, jakby wciąż jeszcze trwała w przeszłości.
Stanął za
nią i położył jej dłoń na ramieniu.
Mabbet
drgnęła lekko gdy poczuła jego dotyk.
Po chwili puściła
kubek i uścisnęła lekko jego dłoń.
„Już mi
lepiej.. Dziękuję chłopcze..” powiedziała cicho.
„Ależ nie..
Nie ma za co..” Darren zająknął się trochę zawstydzony.
Mabbet tylko
odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
„To ja
pozmywam..” powiedział, i już miał się odwrócić, gdy Mabbet wstała i objęła go
ramionami.
„Dziękuję
Losowi że mi cię tu przysłał..” szepnęła mu na ucho.
Odwzajemnił
uścisk.
Zrozumiał
jak bardzo samotna była.. Z dala od świata otoczona zewsząd ciszą, jedynie w
towarzystwie Cerbera, którego obecność każdego dnia przypominała jej o decyzji
jaką podjęła..
Właśnie..
Cerber..
„Mabbet..
mogę cię o coś spytać?” zaczął nieśmiało, bo wiedział że to znów pokieruje
rozmowę w stronę wspomnień. Jednak nie wytrzymałby gdyby się nie dowiedział, a
lepiej teraz niż później znów do tego wracać..
„Jak to jest
że Cerber.. No wiesz..” Darren jednak trochę się zaplątał..
„Czemu
jeszcze żyje?” spytała bez ogródek Mabbet.
Darrenowi
zapłonęły uszy.
„Sama się
zastanawiam.” powiedziała, zupełnie ignorując jego zakłopotanie.
Wypuściła go
z objęć, i zaczęła się przechadzać po kuchni w zamyśleniu.
„Eldar był
już bardzo słaby..” zaczęła.
„Oboje
wiedzieliśmy że to kwestia dni.. Może tygodni.. Nie więcej.” powiedziała z
przekonaniem.
Widziała
postępy jego choroby, a jako medyk z wieloletnim doświadczeniem, była w stanie
w przybliżeniu określić, ile mniej więcej czasu choremu zostało.
Tyle razy
widziała śmierć i oznaki jej nadejścia..
Jednak gdy
Eldar uległ Przemianie, jego energia
i radosna psia natura ją zdumiały.
Sądziła, i
była przygotowana na to, że to będzie kwestia godzin, może dnia, nim jego
organizm się podda. Chciała przy nim czuwać do końca, jednak sen ją zmógł, a
gdy obudziła się nad ranem, ból przeszył jej serce.
Cerbera nie
było, więc pierwsze co przyszło jej do głowy było, że instynktownie,
przeczuwając śmierć, opuścił ją i odszedł w las by umrzeć w samotności..
Wypadła z
łóżka i w samej koszuli nocnej zbiegła po schodach na dół.
Biegła boso we
mgle po pokrytej rosą trawie, starając się go wypatrzyć, choć wiedziała że to
daremny trud.
Mógł odejść
dosłownie w każdym kierunku, więc szansa na to że go spotka są nikłe..
Przemiana.. przeszło jej przez głowę.
Gdyby znów się przemieniła, to by go wywąchała.. Jednak mikstura się skończyła i najpierw
musiała ją zrobić..
Na szczęście
jako chientropka miała wystarczająco wyczulony węch by wyczuć…
Jednak to,
co lekki powiew wiatru przywiał w jej stronę, na pewno nie było zapachem
martwego psa.
Wystarczająco
intensywny by się skrzywiła, ale jednocześnie świadczący o tym, że zwierzę
które go pozostawiło, jest zupełnie zdrowe, i ma dobrą przemianę materii.
Jednocześnie niósł ze sobą ostrzeżenie, by naprawdę uważnie stawiać stopy…
Zupełnie
niespodziewanie duży cień zamajaczył przed nią we mgle.
„Cerber..”
szepnęła Mabbet padając na kolana.
Objęła szyję
psa ze szczęściem i mocno go przytuliła.
Ten, w
odpowiedzi wylizał dokładnie całą jej twarz.
„I tak od
tamtej pory.. Cerber ma się dobrze a ja nie mam pojęcia dlaczego..” powiedziała
Mabbet.
„Może
podczas transformacji okazało się że jego choroba nie działa na psy? A może w
tej formie jego organizm stał się mocniejszy? Nie rozpatruję tego, choć mnie to
ciekawi, jednak tylko dziękuję Losowi za każdy kolejny dzień..” dodała.
„Zresztą, po
dziesięciu psich latach już dawno powinien zacząć siwieć i po prostu się
starzeć..” powiedziała zamyślona.
„Czy to
magia samej przemiany, czy wewnętrzna siła Eldara – nie mam pojęcia, jednak
cieszę się z każdego dnia który jest nam dany..”
„Tak,
jakbyśmy dostali tymczasowe odroczenie wyroku bez podania terminu..”
powiedziała z uśmiechem.
„A jak myślisz..
Ile z Eldara pozostało w Cerberze?” spytał Darren.
„Nie mam
pojęcia..” odparła Mabbet.
„Czasem
zachowuje się jak zwyczajny pies, a czasem..” Kobieta zamyśliła się.
Przypominała sobie te wszystkie chwile w których wydawało jej się że jej Eldar
wciąż z nią jest, tyle że w zmienionej formie..
„Heh.. Jak
na psa, to jest naprawdę dobrze ułożony..” powiedziała z przekorą.
Prawda była
taka, że Cerber nigdy nie sprawiał jej problemów. Jakby rozumiał jej potrzeby.
Znikał gdy chciała być sama, był przy niej gdy czuła się samotna, prowadził
przez bagna gdy chciała gdzieś dojść i przynosił patyk by się z nią bawić i
czymś ją zająć..
„Myślę..”
zaczęła, ale po chwili się poprawiła: „Nie. Wierzę że.. Jakoś udało mu się w
części zapanować nad instynktem..” powiedziała drżącym głosem.
Czy to było
faktycznie tylko jej przeświadczenie , czy może raczej wmawianie sobie tej
wiary – dość, że utrzymywało ją to przy zdrowych zmysłach przez ostatnie
dziesięć lat…
Darren nie
drążył tego więcej, jednak gdy przypomniał sobie łatwość z jaką udawało mu się
nakłaniać Cerbera do pomocy w poszukiwaniu składników, czy jego wręcz magiczne
zdolności rozpoznawania nastroju – zaczął pomału wierzyć że Cerber to nie jest
zwykły pies po Przemianie.
To coś
więcej.
Ktoś więcej.
O wiele
więcej…
…***…
„Co cię tak
zaniepokoiło że musiałaś uciec się aż do Przemiany?” spytał Darren gdy już wyjaśnili sobie
ostatnie zaległe sprawy..
„Coś się
działo..” powiedziała Mabbet.
„Cerber był
tak podniecony i skamlał jak nigdy dotąd.. Musiałam sama to sprawdzić..”
powiedziała.
„Mamy trochę
czasu, ale musimy się przygotować.” Dodała
„Na co?”
„Na gości..”
powiedziała, jednocześnie wstając od stołu.
„Będziesz
musiał przenieść się do szopki, bo nie mam drugiego łóżka..” dodała stanowczo.
„Ale co się
dzieje?” spytał Darren.
„Ciężki
przypadek..”
„Cerber ich
wyczuł jak gnali przez bagna. Dwa konie. Jeden jeździec i jeden ciężko ranny.
Zapach krwi dało się czuć z dużej odległości bo wiatr sprzyjał..” wyjaśniła.
„Ale żeby aż
ryzykować życie..?” Darren był trochę wstrząśnięty.
„Ich życie
jest warte więcej niż moje.” Odparła z prostotą.
„Kiedy tu
będą?”
„Za kilka
godzin. Koło południa powinni tu być.”
„Skąd
wiesz?”
„Znam to
bagno. Konie nie mogą biec skrótami jak psy. Cerber ich poprowadzi. Ale będą
wyczerpani i ranni więc musimy się przygotować.” Wyjaśniła jednocześnie
popychając go lekko w kierunku zlewu.
„Pozmywaj, a
potem zacznij dezynfekować ręczniki. Ja zajmę się miksturami.” powiedziała, po
czym znów otwarła sekretny pokój.
Wyglądało na
to, że tym razem zwykły zestaw alchemiczny to będzie o wiele za mało.
„Pospiesz
się. Będziesz mi za niedługo potrzebny” powiedziała odwracając głowę.
Jej twarde
spojrzenie spowodowało, że Darrena przeszedł dreszcz.
To już nie
była typowa relacja: Mistrz – Uczeń.
Mabbet
potrzebowała jego pomocy.
Nie miał
czasu na pielęgnowanie swojej próżności.
Śmietankę
zbierze później.. o ile nie skiśnie.
Teraz
liczyło się tylko jedno.
Musiał dać z
siebie wszystko.
…***…
„Devana..
Zgódźże się wreszcie..” powiedział Janson ze zniecierpliwieniem.
Stali we
trójkę w gabinecie bogini a napięcie rosło z każdą chwilą.
„Nie!.. Nie!!..
I jeszcze raz NIE!!” powiedziała stanowczo Devana.
„Czy wy w
ogóle wiecie o co mnie prosicie?!” spytała
pukając się palcem w głowę.
„Przecież to
nic takiego.. Naprawdę..” Janson starał
się przemówić jej do rozumu.
„Dopiero jak
wróci Iwan. Bez niego nigdzie nie pójdziesz!” tupnęła nogą i odwróciła się do
mnie plecami.
„Ale..”
zacząłem niepewnie, jednak nie pozwoliła mi dokończyć.
„Nigdzie.
Nie. Pójdziesz.” Powiedziała stanowczo, cedząc słowa.
„Devana..”
zaczął Janson, ale ta, natychmiast zmroziła go wzrokiem.
„Jasne..”
zaczęła z sarkazmem.
„Mam się
zgodzić, i dopuścić żeby dwóch napalonych debili, którym hormony mówią jakie
galoty założyć, mogli sobie pójść w las,
żeby wypróbować nowe zabawki..” dokończyła z przekąsem.
„Nie wiem o
co ci chodzi Devana..” powiedział Janson stanowczo.
„Galoty
kupuje mi Klarysa, bo ja nie mam do tego głowy, więc to może do niej miej
pretensje że nie podoba ci się moja bielizna.” zaprotestował stanowczo Janson.
„Poza tym,
skąd wiesz jakie gacie noszę? Hę?
Podglądałaś?” Kowal zaczynał się denerwować.
Złe
przeczucie zaczęło mnie pomału pukać w tył głowy starając się zwrócić na siebie
uwagę…
Po chwili
dotarło do mnie..
„Em..
Devana.. Podobno miałaś mnie nie śledzić..” przypomniałem jej obietnicę jaką
złożyła mi, gdy ją przyłapałem na tym, że za mną non stop chodziła…
„Każdy
zobaczy co się suszy na sznurku.. detektywie od siedmiu boleści..” powiedziała
cierpko bogini.
„Twój
błyskotliwy tok rozumowania tylko utwierdza mnie w przekonaniu że dobrze robię
nie wyrażając zgody..” dodała z pewnością siebie.
„Tyle że
dostaliśmy je dopiero wczoraj, i jeszcze nie zdążyły być wyprane..”
powiedziałem twardo, patrząc jej jednocześnie w oczy.
„A
powinny!!” Devana zaczęła tracić grunt pod nogami..
Naprawdę.. O co taki raban?.. myślałem w duchu.
Klarysa
przyszła do mnie wczoraj z niewielką torbą ze sklepu z bielizną.
Spytała czy
przyjmę od niej prezent..
Niby czemu
miałbym się nie zgodzić..?
Okazało się
że dostałem.. Majty..
Kupiła dla
Jansona w promocji, ale okazało się że są za małe ( trochę mu się zwiększył
rozmiar dzięki dobrej kuchni Klarysy ), więc zamiast oddawać do sklepu, kupiła
mu większe, a z tamtymi przyszła do mnie..
Nigdy nie
przywiązywałem do tego wagi, więc było mi obojętne jaką bieliznę noszę, byle by
była wygodna i nie wpijała się tam, gdzie nie powinna..
Te były
super, więc na drugi dzień po prostu założyłem nową parę majtek i tyle.. A tu
nagle taka jazda…
Jednak
delikatne pukanie z tyłu głowy nie dawało mi spokoju..
Co jest na rzeczy z tymi
galotami? Myślałem
wciąż obserwując irytację Devany, gdy wtem, przelotny obraz ze sklepowej
wystawy, uchwycony kilka dni temu kątem oka, rozbłysnął w moim umyśle.
Pamiętam że
śmiałem się potem z Olafa, bo to właśnie on, prężący dumnie mięśnie, i ubrany
jedynie w takie majty, był twarzą produktu..
No tak..
Teraz do mnie dotarło..
„W naszej bieliźnie zawsze
będziesz wyglądać bosko..”
Slogan
reklamowy który prawdopodobnie zagotował krew w Devanie..
Zwłaszcza,
że Olaf na tamtym obrazku był otoczony wianuszkiem powabnych dziewcząt...
„Nie masz o
co być zazdrosna Devana..” zacząłem stanowczym głosem.
„Dostałem te
majty przypadkiem, bo Jansonowi trochę dupa urosła a Klarysa wstydziła się je
oddać..” powiedziałem ze śmiechem.
„Komu niby
dupa urosła?!” zaperzył się kowal.
„Ooch.. nie
unoś się.. po prostu za mało biegasz..” powiedziałem ze śmiechem.
„Zrozum,
Devana.. Po prostu pójdziemy, wyczyścimy piętro czy dwa, i wrócimy z
powrotem..” powiedziałem wracając do sedna sprawy.
„Absolutnie
NIE!!” Bogini pozostawała nieugięta.
„Pamiętasz
co było ostatnio?!” zapytała z nerwami.
„Leszy..
Nietypowiec.. Kościany golem. Co raz to gorzej.. Co będzie następnym razem?!”
powiedziała z przejęciem.
„W dodatku
Iwan wciąż jest w górach a wy obaj macie raptem drugi poziom..” dodała twardo.
„Jakoś nie
bardzo był pomocny ostatnio..” powiedziałem odruchowo.
Co fakt – to
fakt. Obu, Nietypowego Orka i Kościanego Golema, w zasadzie pokonałem sam..
Iwan odpadł dość wcześnie w obu walkach..
„Ja też znam
Dungeon..” zaczął Janson.
Wiem kiedy
zaczyna być groźnie, więc nie wpakuję nas w kłopoty.. a co do Blake`a..”
zawiesił głos na chwilę jakby zastanawiał się nad dalszym ciągiem..
„Blake
jest.. cholera.. jak to powiedzieć.. Poza poziomem..” powiedział Janson.
„Dzięki Skupieniu, jego Drugi to prawie jak normalny trzeci..” wyjaśnił widząc niepewną
minę Devany.
„Może nawet
więcej.. w pewnych aspektach..” dodał po chwili.
„Dość, że
ani ja, ani Olaf, nie nauczymy go więcej..” powiedział twardo.
…***…
„No dobrze..
to teraz potrenujmy ze Skupieniem..”
powiedziałem dysząc ciężko po ostatniej walce.
Janson plus
Olaf to jednak wciąż było dla mnie za dużo.
Nawet
walcząc na pięści dawałem radę walczyć z każdym z nich z osobna, jednak gdy
obaj stawali przeciwko mnie, przeważnie przegrywałem..
Przeważnie.
Po jakimś
czasie poznałem słabe punkty obu, i starałem się maksymalnie wykorzystać moją
wiedzę.
Jednak
Janson miał rację mówiąc że Olaf będzie trochę ociężały z racji masy..
Gdy z nim
walczyłem, jego błyskawiczne ataki mnie zaskoczyły i o mało nie doprowadziły do
porażki. Jednak teraz..
Cóż.. Jako
świeżo awansowany Drugi, nie miałem
aż tyle doświadczenia co Olaf.. Zwłaszcza że nie byłem urodzonym wojownikiem
jak on.. Na szczęście doświadczenie i zdobyta Excelia szybko zrekompensowały te
braki.
Co prawda w
walce na pięści nie mogłem go znokautować,
z racji zbyt dużej różnicy wagowej, ale mogłem go zwyczajnie zmęczyć..
Ileż razy
można się podnosić po upadku.. Zwłaszcza że gdy już leżał, przeważnie udawało
mi się obdzielić go solidnym kopniakiem ..
Oczywiście
walczyliśmy jedynie bez użycia magii..
Nigdy nawet
nie staraliśmy się konfrontować mojego Skupienia
z jego Berserkiem.. To mogło by
być zbyt niebezpieczne…
Co do
Jansona sprawa była trochę prostsza..
Miał fioła
na punkcie katany, i starał się mnie jak najlepiej wyszkolić w jej używaniu.
Jednak na pięści był w miarę przeciętny..
Wygrywał z
Olafem jedynie szybkością, choć ich wynik jak na razie to remis…
Był
zwinniejszy, ale ciut niższy i mniej masywnej budowy, więc moje ciosy odczuwał
znacznie mocniej. Kilka razy wybiłem mu zęby i połamałem szczękę, więc Lecznica
w Reanore udzieliła nam rabatu na mikstury lecznicze…
Sam też nie byłem
bez skazy..
Braki w
doświadczeniu i strach przed potencjalnym bólem powodowały że czasem bałem się
zaryzykować by wykorzystać swoją szansę..
Pamiętam
pierwszy raz gdy Janson kopnął mnie w szczękę z półobrotu..
Nie
powstrzymywał się.
O mało nie
zemdlałem, a gdy splunąłem na ziemię, to w krwawej mazi naliczyłem ze sześć
zębów..
„Błogosławiony niech będzie ten,
któremu udało się wynaleźć miksturę leczniczą, albowiem dzięki niej, nie muszę
jeść obiadu przez słomkę..”
przemknęło mi przez głowę.
Złamałem mu
tą nogę następnym razem, gdy podpuściłem go, by wykonał to samo kopnięcie..
Dlatego
nigdy nie używaliśmy broni.
Moja walka z
Olafem na arenie była pierwszą i ostatnią, jaką rozegraliśmy ze sobą z użyciem
broni. Nawet tej improwizowanej.
Niebezpieczeństwo
było zbyt wysokie.
Ten sam
poziom, podobne umiejętności.. Lepiej nie ryzykować..
Jednak gdy
doszliśmy do punktu w którym żaden z nich nie mógł ze mną wygrać,
postanowiliśmy spróbować walczyć dwóch na jednego.
Obaj zresztą
twierdzili, że muszę się nauczyć walczyć ze straconej pozycji, bo Dungeon nie
wie co to znaczy fair play…
Początek był..
żałosny.
Największym problemem
był brak koordynacji.
Janson i
Olaf nie umieli koordynować swoich ataków, przez co często włazili sobie w
drogę, co skwapliwie wykorzystywałem…
Jednak
szybko nauczyli się współdziałać, i miażdżyli mnie prawie za każdym razem.
Prawie.
Czasem
udawało mi się znaleźć luki w ich ataku. Furtki, dzięki którym mogłem się
wślizgnąć, rozbić ich wspólne działanie, i unieszkodliwiać ich jednego po drugim..
Tak jak
przed chwilą, gdy wybiłem się w powietrze prawie pod sam sufit..
Janson
przestrzegał mnie przed skakaniem, saltami i innymi ewolucjami. Brak możliwości
zmiany toru lotu, i łatwość przewidzenia w którym miejscu wyląduję,
teoretycznie działały na moją niekorzyść. Jednak tylko na otwartym terenie. W
kuźni mogłem wykorzystać otoczenie do woli by zmieniać kierunek lotu czy też..
zniknąć.
Deep Shadow wspaniale potrafiła mnie ukryć
nawet w najbardziej niespodziewanym miejscu.
Gdy byłem w
powietrzu, kątem oka widziałem że Olaf już się ustawiał tam, gdzie powinienem
wylądować, by przywitać mnie gorąco solidnym ciosem. Janson na wszelki wypadek
stanął trochę dalej i też szykował się na mnie..
Obaj
rozdziawili gęby ze zdumienia, gdy w powietrzu złapałem jeden z łańcuchów, na
których wisiały wielkie drewniane kłody treningowe, i zatoczywszy szeroki łuk
odbiłem się z całych sił od krokwi.
Tuman
starego kurzu opadł spod dachu przysłaniając im jednocześnie widok na chwilę. Ten
moment wystarczył by ich zdezorientować. Odwrócili głowy, starając się uniknąć
kurzu sypiącego się im w oczy.
Teraz cała nadzieja w tym, że
łańcuch nie zaskrzypi..
przeszło mi przez głowę. Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Pył jeszcze
opadał spod sufitu gdy rozbujałem ciężki kloc.
Jedno, dwa
wahnięcia..
„Tam jest!”
krzyknął Olaf i rzucił się w moją
stronę. Wyskoczyłem w górę i odbiłem się od kloca odpychając go jeszcze
bardziej. Przeleciałem nad Olafem i wylądowałem saltem po jego drugiej stronie.
Odwrócił się błyskawicznie ale ja znów byłem w powietrzu. Poczułem jak Janson
starał się mnie złapać za nogę, ale palce tylko ześlizgnęły się po moim bucie.
Teraz!.. pomyślałem gdy wielki cień
wyrósł za plecami Olafa.
Thud!!!
Wyraz
zdziwienia i niedowierzania na jego twarzy był bardzo wymowny.
Oberwał
wielkim klocem prosto w plecy i straciwszy równowagę zwalił się całym ciężarem
na Jansona. Runęli na ziemię a ułamek sekundy później ja wylądowałem na plecach
Olafa, przygważdżając ich do podłogi. Janson tylko stęknął ciężko, przytłoczony
naszym ciężarem.
Zeskoczyłem
na ziemię niskim saltem i stanąłem w postawie do obrony, ponieważ nie byłem
pewien czy rzucą się na mnie, czy uznają walkę za zakończoną.
Jednak to
był koniec walki. Olaf naprawdę zdrowo oberwał tym klocem. Na tyle mocno, że
chyba na chwilę zemdlał, bo Janson robił co mógł by zepchnąć z siebie jego
wielkie cielsko.
„No złaźże
wreszcie cholera..” stękał gramoląc się spod niego.
Kilka sekund
później Olafowi wróciła świadomość. Jęknął głucho po czym zamachał ramionami na
oślep jakby starał się obronić przed potencjalnym atakiem.
„Nieźle..
Naprawdę nieźle..” pochwalił mnie Janson , łapiąc wciąż jeszcze bujający się
lekko kloc treningowy.
„Dobry wojownik musi umieć walczyć w każdych
warunkach i zręcznie wykorzystywać elementy otoczenia..” powiedział
zjadliwym głosem, cytując Olafa który kiedyś sam udzielił mi takiej lekcji..
„Nauczyciel
od siedmiu boleści sam dał się pokonać otoczeniu..” marudził dalej pomagając
usiąść wciąż lekko przymroczonemu Olafowi.
„To przez
ten kurz.. Nie zauważyłem tego kloca..” jęknął macając się po potylicy.
Uśmiechnąłem
się pod nosem. Na to właśnie liczyłem.. Dodatkowo, odwróciłem jego uwagę
przeskakując nad nim, co w rezultacie dało efekt nawet lepszy od zamierzonego.
„No dobrze..
to teraz potrenujmy ze Skupieniem..”
powiedziałem dysząc ciężko po ostatniej walce.
Spojrzeli na
mnie wymownym wzrokiem.
„Na obiad
będą pierogi z kapustą i grzybami..” powiedział Janson.
„Ooo!!.. To
ja się piszę.. tylko niech mi przestanie szumieć we łbie..” zawtórował mu Olaf.
Janson bez
słowa podszedł do apteczki wiszącej przy drzwiach i wyjął z niej małą miksturę leczniczą.
Olaf przyjął
ją z wdzięcznością po czym przez chwilę delektował się powracaniem do zdrowia.
„Jak tam
jego Katana?” spytał Jansona.
„Całkiem
nieźle..” mruknął kowal patrząc na mnie spode łba.
Wzruszyłem
ramionami.
„Nie moja
wina że wciąż się odsłaniasz..” powiedziałem cierpkim głosem.
„Bo ja cię
uczę szlachetnego stylu walki, a twoje riposty to jakieś.. to jakieś.. Nie
wiadomo co!!”
„Uhm..” mruknąłem.
„Ciekawe
jakiego stylu używają potwory..” dodałem z przekąsem.
„Ja ci
pokazuję Podstawy!” Janson zignorował mój przycinek.
„Podstawy
to.. Podstawy!! Każdy musi je znać!!”
„Przecież
znam.. Pokazałeś mi je na pierwszych treningach..” odparłem.
„Sam mówiłeś
że każdy styl ewoluuje, a każdy wielki wojownik tworzy swój własny,
unikatowy..”
„Najpierw
trzeba tym wielkim zostać!!” zaperzył się Janson.
„A może
wielkim wojownikiem zostaje się, właśnie przez obranie swojej własnej drogi?”
wtrącił się cicho Olaf.
Janson tylko
przygryzł wargi.
Ciężko było
mu pogodzić się z faktem że na ostatnie sześć sparringów wygrałem aż cztery. A
było by więcej, tyle że dwa razy złamał mi się Bokken..
Zresztą.. Do
prawdziwej furii doprowadziła go moja niedawna prośba..
…***…
„Janson..”
zacząłem niepewnie od progu.
„Hm? No.. Co
jest młody?” odparł kowal pochylony nad swoim nowym projektem.
„Bo tak
sobie myślałem.. No wiesz.. Czy byś nie mógł..” zacząłem się plątać, bo
wiedziałem że to kwestia sekund gdy Janson eksploduje po moim pytaniu..
„No, co ci
potrzeba?” Spytał z uśmiechem.
„Przerobiłbyś
mi troszkę zbroję tak, żebym mógł nosić Glimmer na plecach?” wyrzuciłem z
siebie jednym tchem, i aż skuliłem się w sobie na myśl o jego reakcji.
Jansona
zatkało.
Patrzył na
mnie tym swoim nic nie mówiącym wzrokiem, ale jego dłonie zaczęły się lekko
trząść ..
„…na…
plecach…” wyksztusił z siebie po chwili.
Skinąłem
niepewnie głową.
Znałem jego
podejście do Katany.
Darzył te
miecze wręcz nabożną czcią.
Do tego
stopnia, że jego podejście było czasem irytujące..
Zdawałem
sobie sprawę ile pracy musiał włożyć w wykonanie każdej z nich.. Zwłaszcza
Glimmera.. jednak to przecież ja mam go używać, a nie jestem Samurajem..
„Katany nie
nosi się na plecach młody człowieku..” wysapał w końcu ze złością.
„To nie
grabie, że możesz je sobie nosić jak chcesz..”
„Grabie
noszę zazwyczaj na ramieniu..” odparłem machinalnie, co tylko spotęgowało jego
irytację.
„KATANA TO
ŚWIĘTY MIECZ WIELKICH WOJOWNIKÓW!!!” krzyknął na całe gardło.
„Należy jej
się SZACUNEK.” Dodał dobitnie.
„Ale to nie
tak że ja nie szanu..” zacząłem, lecz przerwał mi ruchem ręki.
„Co ty sobie
wyobrażasz?!” spytał już trochę spokojniej.
„Masz zamiar
biegać po lesie z mieczem na plecach jak jakiś .. Ninja czy coś?!!” Janson o
mało nie wyszedł z siebie..
Noo.. Tak.. Właśnie tak chciałem…
Tylko jak mu to..
„Janson..”
zacząłem, gdy jego furia zdawała się trochę opadać.
„Dałeś mi
zbroję, która wspaniale pomaga mi się ukryć..” powiedziałem, uważnie obserwując
jego reakcję.
„Jednak
miecz zatknięty za pasem .. mnie zdradza..” powiedziałem, i poczułem się jakbym
zrzucił z ramion jakiś ciężar.
„Moonlight Shadow był krótszy, więc
starczyło koniec pochwy przywiązać do uda i było dobrze, a z Glimmerem się tak
nie da..” powiedziałem demonstrując mu o co mi chodziło.
Gdy ćwiczę z
bokkenem to Saya obija mi się czasami o otoczenie.. Raz chciałem się szybko
obrócić i zahaczyłem o łańcuch, tak, że straciłem równowagę.
Od tamtej
pory, gdy nie trenuję w zbroi, to zakładam bokken na plecy, i działa mi to
wyśmienicie.
Nie
przeszkadza w saltach czy innych akrobacjach, rękojeść wystaje tuż za uchem,
więc czegokolwiek bym nie robił, moja broń pozostaje w obrysie ciała.. I
jeszcze dodatkowo chroni trochę kark.
„Naprawdę
przykro mi Janson, ale wolę nosić miecz na plecach..” powiedziałem.
Kowal, choć
przywiązany do tradycji, nie był jednak nią zaślepiony.
Widać było w
jego oczach że zaczyna rozumieć mój punkt widzenia.
To jasne, że
Droga Samuraja ma swój urok i wręcz
poetycką duszę.. Jednak ja nie mam ani
czasu, ani możliwości, by tak jak poszukiwacze przygód w Orario, latami farmić
Excelię i zdobywać doświadczenie.
Muszę
przeskakiwać po dwa, czasami trzy stopnie na raz i za każdym razem rzucać się
na głęboką wodę, bo inaczej będzie za późno..
Dlatego
muszę eliminować wszystko, co tylko ma szansę mi w tym przeszkodzić.
A ostatnią
rzeczą jaką bym sobie życzył, to zawadzić pochwą miecza o jakiś krzak czy
ścianę w krytycznym momencie.
Na własnej
skórze przekonałem się, jak niebezpieczne mogą być potwory w podziemiach.
Kościany
golem o mało mnie nie wykończył.. Gdyby Devana mi nie pomogła to bym już nie
żył..
„Proszę..
Janson..” powiedziałem, i postarałem się zrobić
najbardziej maślane oczy jakie
byłem w stanie..
„To nie zadziała..”
powiedział cierpko kowal.
„Hę?”
spytałem trochę zbity z tropu..
„Ta twoja
mina..” powiedział.
„Prędzej
można się tego wystraszyć niż temu ulec..” dokończył kręcąc głową.
Podrapałem
się niepewnie po głowie nie wiedząc o co mu chodzi. Na szczęście chyba i tak
udało mi się go przekonać.
„Heh… Niech
ci będzie.. To w końcu twoje graty..” powiedział po chwili ciszy.
„Załóż miecz
tak jak potrzebujesz..” dodał twardo.
Nic nie
mówiąc zdjąłem pancerzyk z naplecznikiem i założyłem Glimmer na plecy tak, jak
zwykle bokken do treningu.
Janson
obszedł mnie uważnie i kazał kilka razy wyjąć miecz i włożyć z powrotem.
Następnie
przyłożył mi z tyłu naplecznik i coś tam po nim skrobał i mamrotał pod nosem.
„Zdejmij i
przyjdź jutro.” Powiedział po chwili.
„Nie musisz
się tak spieszyć ..” powiedziałem niepewnie..
„Chcę cię
mieć już z głowy. Zrobić co klient żąda i zapomnieć o tej fanaberii..” powiedział z przekąsem, dając mi do
zrozumienia że wciąż nie akceptuje mojego pomysłu i robi to wyłącznie na
zasadzie – klient żąda – klient ma..
Zostawiłem
mu więc pancerz i miecz , a sam poszedłem się trochę powłóczyć po okolicy.
Miałem
zamiar znów potrenować samotnie nad rzeką więc zabrałem ze sobą bokken.
Jednak
najpierw, póki jeszcze nie ma zbyt wielu ludzi na ulicach, poszedłem kupić ..
Prezent.
…***…
„ Olaf!!...
Jaka niespodzianka..” powiedziałem trochę zmieszany, gdy w otwartych drzwiach
zobaczyłem jego wielkie, potężnie umięśnione ciało.
Ślęczałem
właśnie nad książką od Jansona i
starałem się zrozumieć cokolwiek z tych Smoczych Runów..
„Mogę?”
spytał, po czym bez ogródek wlazł do środka..
„Co czytasz?
..” spytał zaglądając mi przez ramię..
„Taką..
książkę..” powiedziałem zamykając ją z trzaskiem..
„Uuuch.. Starożytne runy.. Pożyczysz mi jak
skończysz?” spytał z lekkim roztargnieniem.
„Dopiero
zacząłem..” odparłem niepewnie.
„Wiesz ..
Blake..” zaczął ponownie zmieniając temat.
„Bo za
miesiąc bierzemy ślub i chcieliśmy cię poprosić.. No wiesz.. żebyś został moim
drużbą..” wydusił w końcu z siebie trochę się plącząc.
Zatkało
mnie.
Za miesiąc
powinniśmy być już w drodze. Olaf musiał zdawać sobie z tego sprawę. Nie na
darmo Janson nie spał po nocach, żeby przygotować nam na czas potrzebny
ekwipunek.
Z drugiej
strony, Nie mógłbym się nie zgodzić..
„Nie dało
się ustalić innego terminu.. poza tym..” znów utknął w pół zdania..
Gdy
patrzyłem na niego, to coraz bardziej starał się.. jakby zrobić mniejszy czy
coś.. Trochę komicznie to wyglądało jak tak się motał.
„No wykrztuś
wreszcie..” zachęciłem, i jednocześnie obdarzyłem go szerokim uśmiechem.
Nie wiedzieć
czemu trochę jakby skurczył się w sobie i spuścił wzrok.
Muszę kiedyś sprawdzić co ze mną
jest nie tak..
pomyślałem, jednocześnie przypominając sobie podobne, dość.. negatywne reakcje
ludzi na mój uśmiech..
Jednak
Olaf w dalszym ciągu zdawał się być
zakłopotany..
„Bo wiesz..
Ilsa uparła się żeby na ślubie byli jej rodzice..” zaczął.
„No.. to
chyba jasne.. Co w tym dziwnego?” spytałem, jednocześnie zaczynając rozumieć
dokąd to zmierza..
„No.. tyle że
ze względu na wiek, ich podróż tutaj jest wykluczona..” powiedział cicho Olaf.
Czyli że
zgadłem!! – uśmiechnąłem się do siebie, dumny ze swojej spostrzegawczości..
Jednak zanim samozachwyt zdążył zagościć się w moim sercu – zmroziła je
świadomość, że będziemy musieli zdrowo zmienić plany…
„Czyli że
ślub będzie w Elenhil?” raczej stwierdziłem niż spytałem.
„Zrozumiemy
jeśli się nie zgodzisz..” zaczął Olaf, choć wiedziałem że wciąż miał nadzieję..
Doskonale go
rozumiałem.
Przez te
kilka tygodni naprawdę zżyliśmy się ze sobą, choć ciężko o bardziej kontrastową parę przyjaciół..
On – potężny
barbarzyńca z Północy. Wielki, przystojny, z długimi blond włosami, szeroką
szczęką i rozbrajającym uśmiechem.. ( ząb już odrósł dzięki miksturom..).
Ja
–mniejszy, szczuplejszy, czarnowłosy chłopiec ze wsi, z wątpliwej jakości
uśmiechem..
A jednak
wiele nas łączyło.
Podobne
podejście do życia, wzajemny szacunek i .. przelana nawzajem krew.. Traktowałem
go jak starszego brata, który czasem daje mi w kość, ale
jedocześnie
troszczy się o mnie i udziela nieocenionych lekcji..
Nie mógłbym
mu odmówić.
Przygryzłem
wargi i zacząłem grzebać w niewielkiej skrzyni stojącej pod oknem. Szybko
znalazłem mapę Lotril, z naniesionymi na niej najważniejszymi punktami.
Wstyd się
przyznać, ale zwinąłem ją z miejskiej biblioteki kiedy nikt nie patrzył.. To
była stara mapa operacyjna Imperium Rakii, więc miała naniesione położenia
wszystkich warowni i zamków, o które nam się teraz najbardziej rozchodziło..
Miałem ją
przerysować i oddać, ale.. jakoś nie miałem czasu.
Ale kiedyś oddam przecież.. pocieszałem się w myślach,
starając się na siłę uciszyć sumienie..
Patrzyłem
teraz na nią starając się wyobrazić w myślach ile dni drogi łączy poszczególne
punkty..
„Ooo.. Tutaj
właśnie..” wielki paluch Olafa wszedł mi w obraz.
„Wiem gdzie
jest Elenhil.” Powiedziałem odtrącając jego rękę.
Jeżeli wszystko ma tak samo wielkie,
to się nie dziwię że Ilsa w końcu się uspokoiła i zdecydowała na związek.. przemknęło mi przez myśl, ale
momentalnie to odrzuciłem.
Miałem cichą
nadzieje że to jednak nie o proporcje
chodzi, bo w takim razie zestarzeję się a nie znajdę żadnej..
Ehhhh.. Olaf to Barbarzyńca z
północy.. Oni wszystko mają duże.. Z natury.. pocieszałem się w myślach patrząc tępym
wzrokiem na mapę..
„Olaf..”
zacząłem nieśmiało.
„Czy wy..
no.. Czy Ty i Ilsa.. No wiesz.. czy.. spaliście ze sobą?” spytałem cały
czerwony na twarzy.
„Nie.”
Odparł Olaf.
„Czemu
pytasz?” dodał po chwili.
„Tak tylko..”
odparłem nieśmiało.
„Naprawdę!”
powiedziałem widząc jego zaciekawioną minę.
„Devana i
tak miała zamiar jechać do Elenhill, żeby przekopać Elfie podania i
legendy, a i Nestyr jest w pobliżu..”
powiedziałem znajdując na mapie ścieżkę, która połączyłaby nasze wspólne
interesy.. Bardzo chciałem zmienić ten temat…
„Wiem..”
powiedział Olaf.
„Właśnie
dlatego miałem nadzieję że się zgodzisz..” dodał z uśmiechem.
Poczułem się
jak szczur w labiryncie.. Rozpatrywałem wiele możliwości, ale miałem świadomość
tego, że ukierunkowałem drogę wyjścia na tą, prowadzącą przez tylko jedną
bramkę..
„ Czemu
pytałeś czy my spaliśmy ze sobą?..”
spytał nagle wracając do poprzedniej kwestii..
„Oh..
zapomnij o tym.. Tak tylko..” zaplątałem się trochę..
„Uuujjj..
Tak łatwo się nie wywiniesz..” powiedział rozsiadając się wygodniej na krześle.
„No? Co ci
chodzi po głowie?” spytał z rozbrajającą szczerością.
Spojrzałem
mu w oczy.
Sięgnąłem ku
niemu Skupieniem.
Od razu
zauważyłem, że nie powiedział prawdy.. lub nie całą..
Znów zrobiłem
się cały czerwony.. Czułem że mam gorące uszy.
„Nie wiem
jak u was, ale w naszej kulturze dość luźno podchodzi się do takich spraw..
Zwłaszcza gdy mężczyźni spotkają się w pubie i piwo zacznie szumieć w głowach,
wtedy można nasłuchać się takich pikantnych historii..” powiedział z szerokim
uśmiechem.
„Jednak moi
rodzice wychowali mnie troszkę .. inaczej.”
„?”
„Ojciec
wziął mnie kiedyś na Męską Rozmowę..”
zaczął.
„To było
zaraz po tym, gdy dowiedział się że jeden ze starszych kolegów ze szczegółami
opowiedział nam o nocy spędzonej z dziewczyną z sąsiedztwa.. Mało brakło, a ojciec
wywołałby tym wojnę pomiędzy klanami..” powiedział zagłębiając się we
wspomnieniach.
„Paru z nas
nie mogło się powstrzymać od kilku uszczypliwych uwag w towarzystwie tej
dziewczyny, a wtedy ona wybiegła z płaczem z pubu i dopiero po kilku godzinach
udało się ją odnaleźć.. Mało brakło, a zrobiła by .. coś głupiego..” powiedział
smętnym głosem.
Doskonale
wiedziałem o co mu chodzi. W dodatku rozumiałem co mogła poczuć ta dziewczyna i
zrobiło mi się jej żal..
„To było..
ohydne..” powiedziałem cicho.
„Zgadza
się..” Olaf kiwnął głową.
„Ojciec porozmawiał ze mną po tym incydencie, a
następnie poszedł do domu tamtego chłopaka. Jako że według naszego prawa był
już dorosły, ojciec wyzwał go na pojedynek. Młodzik nie miał szans.. Tata był
zaprawiony w boju, i jednym z najsilniejszych w wiosce..”
„Zabił go?”
spytałem lekko przerażony.
„A gdzie
tam..” zaśmiał się Olaf.
„Chłopak nie
miał wyjścia, musiał walczyć, bo inaczej okryłby hańbą cały klan..” zaczął
wyjaśniać.
„Wieczorem,
gdy wszyscy zebrali się na rynku, rozpoczęła się walka. Ojciec błyskawicznie
wytrącił mu broń i obezwładnił go. Następnie przełożył go sobie przez kolano i
zdjął mu gacie. Przy wszystkich złoił mu goły tyłek płazem miecza tak, że
chłopak jadł posiłki na stojąco przez tydzień..” zaśmiał się głośno Olaf.
„Chciałbyś
to widzieć.. Plask!! Pa.. Plask!! Mię.. Plask!! Taj.. Plask!! Że.. Plask!! Ko.. Plask!! Bie.. Plask!! Ty..
Plask!! Na.. Plask!! Le.. Plask!! Ży.. Plask!! Sza.. Plask!! No..
Plask!!! Wać!!! Plask!!!.” i tak w
koło kilka razy, aż chłopak nie miał
siły płakać..” Olaf tak się wczuł w rolę, że z podnieceniem demonstrował mi Procedurę Wbijania Mądrości Do Głowy Przez
Dupę.
Uśmiechnąłem
się. Świadomość że chamstwo zostało ukarane sprawiła, że poczułem się lepiej.
„No i potem Tata
ze mną porozmawiał..” powiedział Olaf wiercąc się trochę na stołku..
„Też
oberwałeś..” raczej stwierdziłem niż zapytałem..
„Profilaktycznie..
Dla utrwalenia świeżo zdobytej wiedzy..” zaśmiał się Olaf.
„Jednak
potem porozmawialiśmy.. Jak Ojciec z Synem..” powiedział.
Chyba
wiedziałem o co mu chodzi. Podobną, choć nie tak drastyczną rozmowę miałem ze
swoim tatą gdy zauważył, że coraz więcej czasu spędzam z Allany ..
„Kazał mi
się postawić w jej sytuacji. Jak mogła się poczuć i jakie emocje mogły nią
targać.. Do tego dochodziła inna kwestia..” Olafowi zaczęły lekko trząść się
dłonie.
„Ta
dziewczyna..” zaczął po chwili.
„Ona bardzo
go kochała.. Ufała mu.. A on ją tak potraktował..” zacisnął pięści ze złości.
Po chwili
się uspokoił.
„Więc ..
dlaczego pytałeś czy spaliśmy ze sobą?” zapytał patrząc mi w oczy.
Rozumiałem
czemu nie dał mi szczerej odpowiedzi.. Jednak miałem świadomość że trochę się
nie zrozumieliśmy.
„Znaczy..
nie chciałem wiedzieć.. to znaczy.. bo ja.. no wiesz..” motałem się bojąc się
jego reakcji na to co chciałem powiedzieć..
„Jeszcze nie
byłeś z żadną kobietą..” powiedział Olaf.
Nie
wiedziałem co powiedzieć. Jednak sam zacząłem ten temat. Muszę teraz podjąć
wyzwanie..
Jednak
pomimo zbierającej we mnie pewności siebie, jedynie pokręciłem przecząco głową.
Nie byłem w
stanie spojrzeć mu w oczy. Tak się wstydziłem..
„To bardzo
dobrze!!” powiedział Olaf.
„Nie masz
się czego wstydzić.” dodał.
„W twoim
wieku chłopcy często przeżywają podobne problemy..” powiedział.
„Jedni przed
drugimi czasem chwalą się czymś co nigdy nie miało miejsca, żeby tylko
podbudować swoją męskość..” dodał, jednak bez kropli drwiny czy ironii.
„Więc może
powiedz mi co tak naprawdę leży ci na sercu..” powiedział pochylając się w moja
stronę.
Nie miałem
powodów by mu nie ufać. A odkąd Devana została wpleciona w moje życie, zaczęły
mną targać zupełnie nowe, nieznane dotąd emocje.
Przełamałem
się i powiedziałem mu wszystko.
O Allany.. O
Devanie.. Nisee.. Nawet o Ilsie.. Wszystko.
Jakby pękła
jakaś tama we mnie.
Olaf słuchał
uważnie, nie przerywając, nie odzywając się nawet, gdy milkłem na chwilę
szukając słów.
„No..
przynajmniej pod tym względem jesteś normalny..” skwitował, gdy skończyłem.
„Hę?”
„No wiesz..
te twoje zdolności.. Direct link i Skupienie.. Już myślałem że masz nawet w
tym względzie jakieś Demonie Moce..”
zaśmiał się cicho..
„Posłuchaj
chłopcze..” zaczął trochę protekcjonalnie..
„Wszystko z
tobą jest jak najbardziej w porządku.” Powiedział stanowczo.
„Natury nie
pokonasz..” powiedział nawiązując do moich spontanicznych.. reakcji…
„To, że
zdrowy chłopak reaguje na kobiecy powab,
jest normalne..”
W myślach
momentalnie stanęła mi postać Iwana opisująca Powab Demeter.. oraz Boskie Tajemnice i Sekrety Zdradzieckiego Guzika…
„Nic na to
nie poradzisz.. tak jesteśmy stworzeni..” powiedział.
„Reagujemy
automatycznie, i nie mamy na to wpływu..” powiedział Olaf.
„Jeśli
przestaniesz na to reagować, to albo masz kilka minut do zejścia, albo ktoś
zbyt mocno kopnął cię w .. No wiesz..” powiedział pokazując na przyrodzenie..
„Ale
najważniejsze jest to, co się dzieje dalej..” powiedział z powagą.
„Wbrew naszym umysłom, nasze ciała są bardzo
prymitywne, więc reagują automatycznie, dlatego może ci się wydawać że dzieje się coś złego, gdy znajdziesz się w
trochę dwuznacznej sytuacji z jakąś kobietą. Na szczęście natura obdarzyła nas
również rozumem i wolną wolą, więc najważniejsze jest tylko to, czy pozwolimy ciału
przejąć nad nami kontrolę.”
„Więc.. nie
jesteś zły że..” zacząłem, mając na myśli Incydent
z wanną..
„Zabiłbym
cię we śnie, gdyby okazało się że nie zapanowałeś nad sobą..” powiedział z
powagą.
„Ilsa czasem
wciąż nie może przestać prowokować.. Ale to jej.. to..”
„Wiem Olaf..
Wiem..” powiedziałem przypominając sobie naszą rozmowę nad rzeką.
Trauma jaka
przeżyła po stracie siostry, w dalszym ciągu nie pozwala jej być do końca Sobą..
„Wiesz
Blake..” zaczął po chwili ..
„Gdy mnie
zapytałeś na początku.. to ja.. nie
powiedziałem ci.. prawdy..”
„Wiem, ale
nawet nie o to mi chodziło..” odparłem niepewnie..
„Jakoś
chciałem doprowadzić do tej rozmowy.. bo wiesz.. nie mam .. nikogo z kim
mógłbym…” głos trochę zaczął mi się trząść..
Olaf wstał z
krzesła i podszedł do mnie. Uklęknął na jedno kolano, po czym położył mi swoje
wielkie dłonie na ramionach.
Patrzył na
mnie przez chwilę a potem powiedział:
„Nie byłem
jedynakiem.. Ale zawsze marzyłem o tym, żeby mieć młodszego brata..”
Łzy
zakręciły mi się w oczach. Nie
wiedziałem co powiedzieć.
„A ty, jesteś
prawie że uosobieniem moich wyobrażeń o młodszym bracie..” powiedział, po czym
iskierki przekory zaświeciły mu się w oczach..
„No..
niestety nie jesteś blondynem, do tego trochę chudy i przy okazji uczciwy do
bólu.” Powiedział z uśmiechem..
„Jednak..”
zawiesił glos na chwilę..
„Byłbym
dumny, gdybym miał takiego brata jak ty..” dokończył z powagą.
Pokiwałem
głową, a łzy, już zupełnie bez kontroli zaczęły spływać po mojej twarzy.
Olaf, nic
nie mówiąc, pochylił tylko głowę dotykając czołem mojej głowy, i czekał aż się
uspokoję.
„Nawet nie
jestem w stanie wyobrazić sobie stresu pod jakim wciąż jesteś..” powiedział
cicho.
„Ja bym się
chyba załamał..” dodał.
„Cała ta
odpowiedzialność jaką wziąłeś na siebie.. Dołączenie do Familii.. Walki, i
młodzieńcze dylematy .. Nie wiem czy bym to ogarnął..” powiedział.
„Rodzice
trzymali cię trochę jak pod kloszem.. z dala od zła ogarniającego nasz świat..”
kontynuował z powagą.
„ I nagle,
ten świat zaczął od ciebie wymagać żebyś był twardy, męski, waleczny.. bohaterski..”
pokiwał głową z dezaprobatą.
„A ty
przecież wciąż jesteś młodym chłopcem..” dokończył.
„Na
szczęście masz wspaniałe serce..” powiedział po chwili.
„Słuchaj się
go, a nigdy się nie zawiedziesz.” Dokończył ze stanowczością.
Podniosłem
oczy. Jego wzrok.. tak jak podczas naszej walki, był odzwierciedleniem siły
woli i pewności siebie..
Kiwnąłem
głową powoli się uspakajając.
Znów
wróciłem do mapy.
Reanore..
Nestyr.. Elenhil .. .. Wszystko daleko.. kilka tygodni drogi od siebie.. jednak
inne punkty na mapie mówiły mi, że i tak będziemy musieli tam dotrzeć.
Leżące tuż
obok Reanore ruiny zamku Thorn.. Potem dalej, na zachodzie, w okolicy Nestyr –
stara warownia Stonecurse.. I wreszcie daleko na północy, poza Elenhill, twierdza Silent Orchard.
Pokazałem ją
Olafowi.
„I tak
musimy tam jechać. Po drodze zatrzymamy się w Elenhill, więc.. Dlaczego nie?”
powiedziałem z uśmiechem.
Olaf
wyraźnie odetchnął z ulgą.
„Jednak
będzie mały problem z czasem..” dodałem po chwili.
„Musimy
czekać na powrót Iwana.. Nie wyrobimy się w miesiąc..”
„Nie
szkodzi..” odparł Olaf.
„Przewidzieliśmy
to, więc po prostu poczekamy tam na was..” dodał rozkładając ręce.
„Zrobimy
wstępne przygotowania, a potem.. poczekamy.”
Jedno nie
dawało mi spokoju..
To kawał
drogi. Musimy zajrzeć do Dirthall żeby upewnić się że tam na prawdę loch jest
martwy. Potem musimy wstąpić do naszej Bazy Na Rozstajach by uzupełnić zapasy i
rozwiązać zagadkę zdrady.. No i nie wiadomo co nas może spotkać po drodze do
Elenhil.
Wszystko
może się zdarzyć..
„Lepiej
będzie jeśli nie będziecie czekać.. Bo co będzie jeśli.. No wiesz.. Nie
dojedziemy?” spytałem z lekkim niepokojem.
„Nie
będziemy małżeństwem..” odparł Olaf z prostotą.
„Jak nie
dojedziecie, to zrujnujecie dwojgu ludziom przyszłość.. Pozbawicie nas szansy
na założenie szczęśliwej rodziny.. Przez was może nawet nigdy nie zostanę
Ojcem.. a potem Dziadkiem..” dodał z
przekorą.
„Właśnie
dlatego musicie przeżyć i do nas jakoś dotrzeć..”
„Aleś mnie
zmotywował..” powiedziałem z przekąsem, patrząc w te jego jasne, śmiejące się
oczy.
„Myślałeś że
ot-tak-sobie poprosimy cię o zmianę planów?” powiedział trochę rozbawiony.
„Rozmawialiśmy
z Devaną na ten temat, i ..” zamilkł widząc mój podniesiony w górę palec.
„A wiec to
jej plan? Tak?” spytałem.
„Nie wiem o
co ci chodzi..?” powiedział Olaf trochę się kręcąc na stołku.
„Devana
wiedziała że chcieliśmy od razu jechać do Nestyr a potem w góry, żeby sprawdzić
co się tam dzieje.. Ale uparła się, żeby sprawdzić najpierw bibliotekę w
Elenhil, więc wymyśliła że pojedziemy na wasz ślub?!!”
Olaf
spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
Po chwili
odparł:
„Nie
tylko..”
„?!”
„Widzisz.. Z
Iwanem i Jansonem przyjaźnię się od kilku lat.. Ciebie uważam.. prawie za
młodszego brata… Naprawdę chcę żebyście byli na naszym ślubie.. Nie wyobrażam
sobie tej ceremonii bez Was..” powiedział .
„Jednak wasz
plan jest.. do dupy..” skwitował cierpko.
„Wiem, że
ciebie ciągnie do Nestyr, żeby sprawdzić czy z nimi wszystko w porządku.. Żeby
upewnić się, że tamtejsze ruiny nie zagrożą wiosce.. ale Nestyr jest zbyt
blisko gór.. A żeby tam wejść – na razie jesteście za słabi..”
„Nigdy nie
będziemy dość mocni..” powiedziałem z przekąsem.
Cały czas
miałem lekki żal do Olafa, że nie zdecydował się do nas przyłączyć..
Jego
Barbarzyńska siła i zręczność byłaby nieocenioną pomocą.. Jednak on wybrał
życie w rodzinie..
Cóż.. trudno
mi go potępiać. Przeżył w życiu wiele walk, wyszalał się, a teraz pragnie
spokoju.. Dlatego go nie naciskam. Jednak zadanie pozostaje wciąż niewykonane..
„Zrozum..”
zaczął spokojnie Olaf splatając dłonie.
„Jako lider
grupy musisz umieć podejmować czasem bardzo trudne decyzje..” powiedział,
jednocześnie unosząc dłoń by stłumić mój protest.
„Oczywiście
że jesteś liderem.. Nawet Iwan tego nie zakwestionuje, więc nie daj się ponieść
fałszywej skromności.” Powiedział stanowczo.
„Poza
Normanem Duskiem jesteś najsilniejszym wojownikiem w okolicy.. Silniejszym
nawet od Iwana..” dodał.
„Z twoim
ekwipunkiem i Skupieniem, gdyby doszło do prawdziwej walki - to Iwan nie miałby szans.. Wierz mi..”
powiedział kiwając głową.
„Ale to nie
siła decyduje o przywództwie..” dodał po chwili.
„Cel..
Motywacja.. Charyzma..” powiedział patrząc mi w oczy.
„Wciąż
wydaje ci się że wyruszyłeś w tą podróż z Iwanem? Że to On zabrał cię ze sobą?”
spytał, a jego jasne dotąd oczy pociemniały i patrzyły na mnie z takim naciskiem
że aż czułem ich moc..
Jednak Olaf
nie czekał na moją odpowiedź..
„Prawda jest
taka, że Iwan dostrzegł że wyruszasz w drogę. Więc chcąc – nie chcąc, został twoim przewodnikiem.”
„Ale to on
mnie wziął do siebie i..” zacząłem mu tłumaczyć, ale nie słuchał..
„Iwan
widział.. Czuł, że nie możesz się pogodzić z bezsilnością jaką była ogarnięta
reszta wioski. Czuł, że jakaś potężna energia zgromadzona w tobie aż kipi chcąc
wydostać się na zewnątrz. Wiedział że nie poprzestaniesz na bezmyślnym
okładaniu krzaków patykiem.. Że pewnego dnia opuścisz wioskę i uzbrojony w
tępy, byle jaki miecz, pójdziesz w las szukać zemsty.. Wiedział, że krew
Waldsteinów nie pozwoli ci siedzieć bezczynnie. Więc postanowił ci w tym
pomóc.. żeby cię uchronić..” powiedział spuszczając głowę.
„Skąd tyle o
mnie wiesz??!” spytałem, może trochę zbyt agresywnie.
„Od
incydentu z Orkami, Iwan był kilka razy w Reanore i rozmawialiśmy…” powiedział.
„Mówił mi o
twoich rozterkach oraz o coraz większej determinacji..”
„Więc znałeś
mnie nawet zanim zaczęliśmy walkę?!!” podniosłem głos pytając.
„Uhm..”
stęknął cicho.
„Gdyby nie
to, potraktowałbym cię jak kolejnego kmiotka, a wtedy nasza walka nie trwała by
nawet pięć minut.. Zniszczyłbyś mnie po pierwszym ciosie..”
„Więc .. Co
Iwan ci powiedział..?”
„Szczerze..?”
Pokiwałem
głową czekając niecierpliwie na odpowiedź..
„Powiedział:
- Blake jest mocny. Bardzo mocny. Lepiej nie daj mu się zabić..”
Patrzyłem na
niego z niedowierzaniem.
Pokiwał
głową.
„Iwan od
razu dostrzegł twój potencjał.” Powiedział.
„Twoja
determinacja i wola walki była dla niego wręcz oczywista. Zdawał sobie sprawę z
celu jaki sobie obrałeś, choć jednocześnie wiedział że nie masz kompletnie
żadnego doświadczenia..” Olaf na chwilę
zawiesił głos.
„Wiedział
mniej więcej w jakim kierunku musisz podążyć, a ponieważ nie miałeś nikogo kto
mógł cię poprowadzić..”
„Został moim
przewodnikiem..” dokończyłem za niego, a łzy znów zakręciły mi się w kącikach
oczu..
„Dokładnie..”
odparł Olaf.
„Ale to
wciąż twoja Misja, więc to Ty jesteś jej przywódcą..” powiedział stanowczo.
„Właśnie
wrzuciłeś mi na plecy worek kamieni..” powiedziałem do Olafa, zdając sobie
sprawę z odpowiedzialności jaka na mnie ciąży.
Darren,
wciąż szkolący się u Mabbet.. Devana spędzająca całe dnie w bibliotece, oraz
Iwan .. Bogowie wiedzą gdzie…
Ich życie
zależy od tego czy się poddam i pozwolę wszystkim normalnie żyć, czy pociągnę
za sobą, na niepewną krucjatę, z której może nie być powrotu…
Zaczęły
trząść mi się dłonie.
Chwilę
później wielkie łapska Olafa zamknęły się
na moich splecionych palcach..
Stres powoli
ustępował.
„Będzie
dobrze.. Jednak musisz zdawać sobie sprawę z obowiązków..” powiedział cicho.
„Zanim
pójdziecie w góry, musicie jak najwięcej dowiedzieć się o przeciwniku, oraz o
samych Lochach.. Bez tego zginiecie na
pewno.” Dodał.
„Wiedza,
często jest ważniejsza od siły.” Powiedział stanowczo.
„Wiem..
Zdaję sobie z tego sprawę..” Pokiwałem głową.
„Jednak już
tyle czasu minęło, odkąd opuściłem Nestyr, że boję się czy będzie tam do czego
wracać..” powiedziałem ze smutkiem.
„Ich nie ma
kto bronić w razie czego..” dodałem patrząc w ziemię.
„Oh..
Przecież nie są tak bezbronni jak myślisz..” powiedział Olaf starając się dodać
mi otuchy.
„Przez tyle
lat musieli sobie radzić i przetrwali.” Dodał.
„Musisz
pamiętać że Nestyr to tylko jedna z wielu wiosek.. One wszystkie są zagrożone,
dopóki nie zakończysz swojej Misji..” powiedział z naciskiem.
Musiałem
przyznać mu rację.
Na szlaku
często widziałem drogowskazy kierujące podróżnych do wielu miejscowości..
Niektóre z nich nawet znałem ze słyszenia.. w dwóch byłem z rodzicami na
targu..
Przypomniała
mi się scena, gdy wracaliśmy z Dirthall.. Za zakrętem w oddali majaczyła
palisada okalająca jakąś niewielką wieś. Na niewielkim wzniesieniu za wioską
wyraźnie widać było nieduży cmentarz. Kilkoro ludzi klęczało przy świeżym
grobie.
Pamiętam że
spytałem wtedy Iwana:
„Myślisz że
to ten Ork..?”
„Kto wie..”
odparł cicho.
„Nawet
jeśli, to już nikogo nie skrzywdzi..” dodał po chwili kładąc mi dłoń na
ramieniu.
Po chwili
otrząsnąłem się ze wspomnień.
Odetchnąłem
głęboko.
„Więc mówisz
że niby kiedy ten ślub?” spytałem.
„Ha!!”
krzyknął Olaf klepiąc się dłońmi po udach.
„I taką
postawę masz mi trzymać!” powiedział z iskrą w oku.
Patrzył na
mnie przez chwilę z radością zanim odpowiedział:
„Za tydzień
ruszamy do Elenhil. Ze trzy tygodnie nam zejdzie, bo jedziemy wozem.. A potem z
tydzień na przygotowania.. A później.. Będziemy na was czekać..” powiedział
unosząc w górę kciuk.
„Mówiłem ci
że to może potrwać..” odparłem z dezaprobatą.
„Nic nie szkodzi.”
Powiedział z uśmiechem.
„Przygotujemy
wszystko zawczasu, a jedzenie to najmniejszy problem” dodał.
„Devana
wypożyczyła nam świetnego kucharza i trzy kelnerki, więc uwiniemy się w
trymiga!!” powiedział z radością.
„Jak tylko
przyjedziecie – zaczniemy pichcić.. A kiedy odpoczniecie – wszystko będzie
gotowe!!” powiedział klaszcząc w dłonie i podskakując z radości.
Kurz z belek
pod sufitem opadł wolno na podłogę.
„Weź się tak
nie podniecaj, Olaf, bo mi zrobisz w pokoju skrót do piwnicy..” powiedziałem z
lekkim strachem.
„.. No
tak..” powiedział ze skruchą, w ostatniej chwili ratując szklankę przed
upadkiem.
„W takim
razie trzymam cię za słowo!” powiedział, po czym wyszedł starając się zamknąć
drzwi najciszej jak się dało.
Uśmiechnąłem
się pod nosem, jednak coś nie dawało mi spokoju.. Takie dziwne przeczucie że
coś pominąłem..
…***…
Prezent.. Jaki dam im prezent?? Myślałem idąc powoli ulicą.
Przeczucie,
ze zapomniałem o czymś ważnym w końcu przedostało się na pierwszy plan.
Janson teraz
właśnie przerabiał moją zbroję, klnąc pewnie co chwila na mnie pod nosem, a ja
nie miałem zielonego pojęcia co mógłbym dać Olafowi w prezencie..
W brew
pozorom, nie znałem ich aż tak dobrze, więc nie wiedziałem co tak naprawdę
sprawiło by im radość..
Owszem..
Wiem że nasza obecność.. Jednak ślub, to ważna sprawa.. To musi być coś, co
zostanie im na długo i będzie przypominać o tym doniosłym dniu..
Mógłbym niby
spytać Devanę, ale to by było jak droga na skróty..
-Ej.. Devana.. Co mam im kupić na
prezent ślubny?
-Kup im to i to..
-Dzięki.. Pa!!
No nie.. Na
pewno nie chciałem żeby tak to wyglądało..
Choć z
drugiej strony.. Gdyby tak podpytać .. delikatnie.. ostrożnie..
Myślałem nad
tym ciężko, praktycznie nie zwracając uwagi na otoczenie..
Bum!!
„Och..
przepraszam.. zamyśliłem się..” powiedziałem czerwony ze wstydu, gdy pomagałem
pozbierać się z ziemi potrąconej przeze mnie staruszce.
„Nic nie
szkodzi młodzieńcze.. Nic nie szkodzi..” powiedziała otrzepując z kurzu długą
spódnicę i poprawiając okulary.
„Tak dawno
nie czułam na sobie żadnego mężczyzny, że to było nawet.. miłe..” dodała,
szczerząc się do mnie w bezzębnym uśmiechu..
Poczułem, że
uszy znów mi płoną..
„Łoj!! I do
tego jeszcze taki nieśmiały..” powiedziała widząc moją minę.
Już chciałem
się oddalić, żeby tylko stracić ją z oczu, gdy złapała nie za łokieć.
„A dokąd się
tak spieszysz młodzieńcze?” spytała, trzymając mój łokieć w kleszczowym
uścisku..
„Ja.. cóż..
muszę tego..” nie byłem w stanie jej się wytłumaczyć..
Wciąż
patrzyła na mnie tymi swoimi oczami, a jej kościste palce nadal ściskały mój
łokieć.
„Może mogę
ci pomóc?..” spytała wciąż nie puszczając.
Dziwne
mrowienie przenikało moje ramię. Coś podobnego do Poznania Charakteru jakim
sprawdzał mnie Norman Dusk, pełzło w górę starając się wniknąć głębiej..
Pozwoliłem
jej trochę się zagłębić, jednak po chwili podesłałem jej zafałszowany pakiet
emocji..
Ćwiczyłem
ten manewr z Normanem wielokrotnie, po tym jak zasugerował, że zwykłe Odparcie, może zaalarmować potencjalnego
wroga..
Czułem jak staruszka
się wycofuje, po czym puściła moje ramię.
Spojrzałem
głęboko w te jej skryte za prostokątnymi szkłami okularów, ładne, ciemno
niebieskie oczy..
Wydawało mi
się, że są .. inne od tych, jakie dość często widać u starych ludzi..
Pełne
energii, wigoru.. Mocy..
Sięgnąłem ku
niej Skupieniem.
Jej aura
była czysta, spokojna, z lekkim odcieniem.. czegoś w rodzaju zaintrygowania..
Generalnie niegroźna.. Jednak ta osoba wydawała się być kimś innym niż widać na
zewnątrz..
Zaciekawiło
mnie to.
Wyraźnie
czułem, że ta staruszka nie jest tym, kim się wydaje.. Jednak na razie nie
byłem w stanie określić jej statusu.
„Wiesz.. bo
ja..” zacząłem, starając się nie zdradzić..
„Szukam
prezentu ślubnego dla znajomych i..”
„..I nie
wiesz co im kupić?” spytała.
Dzięki
Skupieniu zauważyłem że jej aura zmieniła stan na bardziej zrelaksowany..
Pokiwałem
głową w odpowiedzi, starając się jednocześnie sprawić wrażenie jeszcze bardziej
zagubionego..
„Dooobrze
trafiłeś młodzieńcze!!” powiedziała z werwą staruszka.
„Stara Zoya
była mistrzynią w ślubach, zaręczynach i pogrzebach..!!!”
Uśmiechnąłem
się niezręcznie, słysząc to zapewnienie..
Zwłaszcza to
ostatnie..
Nie
zwracając na mnie większej uwagi, staruszka ponownie złapała mój łokieć w
kleszczowy uścisk, i pociągnęła za sobą, wciąż gderając..
„Nie patrz
na sztućce i zastawy.. to najgorsze co możesz kupić..” powiedziała z pewnością
siebie.
„Kiedyś
byłam na ślubie, gdzie para dostała dziesięć takich samych kompletów sztućców i
ponad dwadzieścia zastaw..” skrzywiła się z niesmakiem.
„No.. ale
przynajmniej mieli czym w siebie rzucać podczas drobnych kłótni małżeńskich..”
dodała po chwili z uśmiechem.
„Nie!! Nie!!
NIE!!” mówiła, gdy przechodziliśmy koło sklepu z pościelą.
„Nigdy nie
wiadomo, co w kim Drzemie..”
powiedziała, przy okazji mrugając do mnie porozumiewawczo..
Doskonale
wiedziałem o co jej chodzi..
Iwan, w
swoim domu, miał kołdrę w różyczki…
„Zapomnij..”
powiedziała twardo, jednocześnie szarpiąc mnie za łokieć gdy chciałem zatrzymać
się przed sklepem z lustrami..
„Jak się
zbije, to siedem lat nieszczęścia..” mruknęła.
„Chcesz ich
mieć na sumieniu?” spytała ciągnąc mnie dalej.
Szliśmy
dalej, a ja całkowicie jej się poddałem.
Wlokła mnie
za sobą jak na smyczy, od sklepu do sklepu, wciąż marudząc..
Tego nie
kupuj bo to.. tamtego bo tamto.. siamtego bo siamto.. I tak w kółko…
Już
zaczynałem tracić cierpliwość, gdy stanęliśmy przed sklepem z lampami..
„Hm..”
mruknęła patrząc na wystawę.
„Może tu
znajdziemy coś dla twoich przyjaciół..” powiedziała, po czym pociągnęła mnie za
sobą do środka.
Jak na sklep
z lampami, było tam dość.. ciemno..
Żadna z nich
nie świeciła się, choć każda miała w sobie magiczny kamień..
Szedłem
przez sklep w ciszy, zerkając na martwe, ciemne lampy poukładane równo na
półkach.
Nagle, jak
na komendę, wszystkie rozbłysły mocnym światłem.
Zaskoczony
odskoczyłem od najbliższej półki, cofając jednocześnie dłoń którą chciałem
dotknąć jednej z nich, by sprawdzić czy działa..
„Witam
szanownych państwa..” odezwał się cichy głos zza kontuaru.
Po chwili
niewielki gnom wdrapał się, na stojące za ladą krzesło, i przywitał nas lekkim
ukłonem.
„Czym mogę
służyć?” zapytał, po czym znów skłonił się lekko.
„Szukamy
lampy.. Takiej.. Specjalnej.. Na prezent..” odezwała się staruszka zanim nawet
zdążyłem otworzyć usta..
„Na
prezent..” powtórzył za nią gnom, po czym znów zniknął za kontuarem.
Przez chwilę
słychać było tylko mamrotanie, szuranie i stękanie, po czym zza lady znów na
chwilę wyłoniła się jego głowa..
„Proszę
wybaczyć. Dawno tam nie zaglądałem..” po czym głośne kichnięcie wzbudziło
tumany kurzu..
Zniknął
znowu, wciąż gmerając za czymś pod ladą.
W
międzyczasie zacząłem rozglądać się po sklepiku.
W zasadzie,
nie było tam nic innego, jak tylko niewielki kontuar , spoza którego unosiły
się teraz chmury kurzu, oraz zajmujące wszystkie ściany półki, z poustawianymi
na nich magicznymi lampami..
Lampy wręcz
wypełniały to pomieszczenie.
Lampki
nocne, biurkowe, kinkiety.. Nawet z sufitu zwisały przeróżnego rodzaju
żyrandole..
„Lampa, to
doskonały prezent..” odezwała się zza moich pleców staruszka.
„Rozświetla
ciemność.. Wnosi nadzieję.. Dodaje otuchy..” powiedziała ciepłym głosem, który
nagle, w tych okolicznościach, nabrał mistycznego brzmienia..
„A kiedy
ogarnie cię mrok, lampa rozproszy cienie i przyniesie wybawienie..” dodała
tajemniczo.
Aaaaa!!...
Cichhhh!!!! Siarczyste kichnięcie dobiegło zza lady, a po chwili zakurzony gnom
wyłonił się w tumanach pyłu, taskając wielkie jak na swoje rozmiary, pudło.
„Tu jest..
Ciiich!!.. wasze.. Heee…eee .. Cichhh!!! .. wasze .. zamówie… Hhhhhyyyhhh !!!... ufff..” z ledwością
powstrzymał się przed ostatnim kichnięciem.
„CiiiiCHHHHH!!!!”
jednak nie wytrzymał, po czym mocne kichnięcie o mało nie zrzuciło go na
podłogę.
Jednak
stara, pomarszczona dłoń w ostatniej chwili złapała go za kołnierz , z
szybkością, jakiej nie powstydziła by się modliszka..
Spojrzałem
na staruszkę z zaciekawieniem.
Definitywnie
nie była tym, za kogo się podaje.
Jej szybkość
o klasę przewyższała moją, a jej oczy mówiły więcej, niż pewnie sama chciała by powiedzieć.
Co prawda
jej aura nie mówiła nic o jej Statusie, jednak widziałem że nie jest wrogo
nastawiona.. Wręcz przeciwnie.. Widać było u niej coraz większe zaciekawienie
moją osobą..
Jednak
musiałem mieć się na baczności.
Sądząc po
poziomie magii jakiej użyła, oraz niebywałego refleksu i szybkości, musi być na
naprawdę wysokim poziomie..
Jej oczy
zwęziły się na ułamek sekundy, jakby zauważyła że przejrzałem jej kamuflaż..
jednak nie dała nic po sobie poznać.
„Uuuch..
Dzię..ę.. ęęękuuję..” stękał gnom,
wciąż walcząc ze swoim nosem.
„Maało
brakło a bym spa..ad..Cccciiiich!!!!” powiedział, po czym znów siarczyście
kichnął..
Spoza
tumanów kurzu dobiegło nas głośne pacnięcie o podłogę.
Zerknąłem na
babcinkę, a ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć
– A co ja mogę..
Podszedłem do
wyjścia i otwarłem drzwi na oścież. Następnie uchyliłem lufcik nad półkami po
zewnętrznej stronie.
Lekki
przeciąg zaczął powoli oczyszczać pomieszczenie z unoszącego się w powietrzu
pyłu.
Po chwili
naszym oczom znów ukazał się mały sklepikarz wdrapujący się na podwyższenie za
kontuarem..
„..szeraszam…
za tąąą.. huh… Ssssssniiiiisssss..
nieeee .. eeedyspozycję..” powiedział
wydmuchując nos w wielką, kraciastą chustkę.
„Mam alergię
na kurz..” dodał na wyjaśnienie.
Dziwne.. pomyślałem..
Jak dla mnie
to wyglądał raczej jak zbieracz kurzu.. Wręcz .. Koneser kurzu.. tak
przynajmniej wyglądał jego sklepik..
Warstwy pyłu
pomieszanego z kłaczkami kociej sierści i pajęczynami zalegały prawie że
wszędzie..
Zacząłem się
zastanawiać, jak on w ogóle prosperuje, skoro nie widać było większego
zainteresowania jego sklepikiem.
Tak czy
inaczej, zerknąłem do pudełka stojącego na stole.
Pod
warstwami zmiętego pergaminu, który miał uchronić zawartość przed uszkodzeniem,
skrywała się całkiem ładna, nocna lampka.
Jej
mlecznobiały klosz był ładnie uformowany , i na obwodzie ozdobiony delikatnym
motywem roślinnym. Spoczywał na srebrnej obręczy wykonanej jakby z delikatnego,
plecionego drutu, podtrzymywanego równie delikatnym, ale jednak wytrzymałym,
pojedynczym wspornikiem.
Założę się, że to Mithrill pomyślałem, przypominając sobie
znajomy dotyk metalu, w którego kuciu miałem okazję brać udział.
Jednak uwagę
przykuwał sam korpus lampki.
Przedstawiał
postać człowieka stojącego na skale, który w wysoko uniesionych dłoniach
trzymał magiczny kryształ.
Na obwodzie
podstawy ciągnął się delikatny rządek runów.
Gdy nadejdzie ciemność, będę tym,
kto przyniesie światło.
Przeczytałem w myślach. Zerknąłem odruchowo na staruszkę. Starałem się nie dać
po sobie poznać że zrozumiałem tekst pisany w runach, jednak wyglądało na to,
że chyba się domyśliła.
Patrzyła na
mnie z uwagą, a spod przymrużonych powiek wyraźnie widać było błysk ciekawości.
Przekląłem
siebie w duchu.
Norman,
Olaf.. Wszyscy mi tłukli do głowy że mam się nie wychylać, jak najmniej
zdradzać ze swoimi umiejętnościami, a tu dałem się tak podpuścić.
„To
Prometeusz..” wyjaśniła pokazując palcem na postać.
„Człowiek,
który skradł bogom ogień..” dodała.
„Domyśliłem
się..” powiedziałem starając się uspokoić.
„Tata
opowiadał mi często stare baśnie i legendy, kiedy byłem mały..” wyjaśniłem, i
znów ugryzłem się w język ze złości widząc jej zaciekawioną minę.
„O!! to
ciekawe..” powiedziała wyraźnie podniecona staruszka.
„Kim był
twój tata? ..” spytała.
„Tak tylko
pytam.. W tych okolicach tak ciężko o wykształconego człowieka..” dodała
skwapliwie, starając się rozwiać moje obawy.
„Był..
Rolnikiem..” powiedziałem, czując jednocześnie że zaczynam się czerwienić.
Przecież nie skłamałem.. starałem się uspokoić sumienie. Tylko nie powiedziałem całej prawdy..
Panicznie
starałem się jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
Już
widziałem że ma zamiar zadać następne pytanie, więc błyskawicznie zmieniłem
temat.
„Jak się ja
włącza?” spytałem sprzedawcy.
„Oooo!!
Dobrze że pytasz!!” powiedział uradowany.
Pstryknął palcami,
i natychmiast wszystkie lampy w pomieszczeniu zgasły, jak na zawołanie.
Po chwili
kryształ trzymany w dłoniach przez postać Prometeusza, zaczął jarzyć się
delikatnym, miłym blaskiem.
„Jak to
zrobiłeś?” spytałem zaciekawiony, bo nie zauważyłem żeby dotknął lampki.
„To
niezwykła czarodziejska lampka, młody człowieku.. Reaguje na nastrój i potrzebę
swojego właściciela.” powiedział gnom.
„Jej
kryształ to swego rodzaju unikat. Pochodzi od Eterycznej Ćmy, którą można
spotkać jedynie na pięćdziesiątym poziomie Dungeonu..”
Zmarszczyłem
brwi. Wyglądało na to, że ma mnie za zwykłego kmiotka, którego można naciągnąć
na kasę taką reklamą.
Czytałem
sporo o potworach z Dungeonu, bo Iwan kładł nacisk na znajomość wroga i pola
walki, więc wiedziałem, że Eteryczna Ćma występuje również nieco bliżej
powierzchni. A dokładnie na osiemnastym
poziomie. Jako że jest nadzwyczaj płochliwa, pokazuje się jedynie na tak
zwanych Bezpiecznych poziomach..
Już miałem
mu to powiedzieć, ale poczułem na karku palący wzrok staruszki, więc ugryzłem
się w język.
Mało brakowało a znów bym się
zdradził.. pomyślałem.
Zamiast tego zapytałem:
„Więc.. Ile
kosztuje?” spytałem.
„Jak dla
ciebie młody człowieku.. To będzie.. niech pomyślę.. jakieś.. osiemset.. Może
siedemset pięćdziesiąt tysięcy valis..” wymamrotał spuszczając wzrok.
„Obawiam
się, że nie stać mnie na taki wydatek..” powiedziałem, ostrożnie odkładając
lampkę na kontuar. Jej światło wyraźnie pociemniało, gdy gnom zerkał nerwowo to
na mnie, to na stojącą za mną staruszkę.
„Ostatecznie..
Może mógłbym nieco spuścić z ceny..” powiedział cicho, patrząc w blat.
„Czego się
nie robi dla takiego miłego młodego człowieka..” dodał podnosząc wzrok.
Uśmiechnąłem
się do niego najlepiej jak umiałem.
Gnom zadrżał
tak, że o mało znów nie spadł ze stołka.
Wyraźnie
widać było, że zaczyna dygotać ze strachu.
Zupełnie nie
wiedziałem dlaczego, jednak gdy sięgnąłem ku niemu Skupieniem, dostrzegłem że jest wręcz przerażony…
Wtem,
poczułem ruch za sobą, i usłyszałem cichy szelest sukni.
Staruszka
podeszła do lady, po czym oparła się o nią łokciami.
„Oj..
Nieładnie.. Naprawdę nieładnie..” powiedziała spokojnym głosem, po czym oparła
brodę na splecionych dłoniach.
„Chyba ktoś
tu próbuje nam wcisnąć jakiś kit.. Nieprawdaż?” powiedziała zerkając na mnie
pytająco.
Wzruszyłem
ramionami i postarałem się zrobić najgłupszą minę jaką zdołałem…
Udała że
tego nie zauważyła, po czym znów zwróciła się do gnoma:
„Posłuchaj
Saripo. Wiem że interes ci nie idzie i chcesz sobie odbić straty jak tylko się
da, ale proszę cię, nie wciskaj ludziom takich głupot, bo ci się kiedyś noga
powinie..” powiedziała cierpkim głosem.
Jak na staruszkę, to ma całkiem
miły, młody i stanowczy głos, pomyślałem uśmiechając się w duchu. Teraz już na sto procent
byłem pewny, że ona nie jest tą, za jaką się podaje.. Na szczęście, choć nie
wiedziałem kim jest, mogłem przynajmniej być pewien że nie knuje nic złego..
Jej aura by mnie ostrzegła..
„Aa..ależ
skąd.. psze pani..” jąkał się gnom, speszony jej spojrzeniem.
„Rzeczywiście?”
spytała z powątpiewaniem.
Gnom pokiwał
skwapliwie głową..
Pogroziła mu
palcem.
„I ty się
dziwisz ze nie masz klientów..” powiedziała, rozglądając się po pomieszczeniu.
Jednak po
sekundzie znów skupiła się na sprzedawcy.
„Zupełnie
przypadkiem wiem, że Eteryczne Ćmy, choć są rzeczywiście rzadkie, to jednak
można je spotkać w Under Resorcie na osiemnastym poziomie..” powiedziała.
„To musi być
jakaś plotka..” zaczął się motać gnom. Wyraźnie skurczył się w sobie i nerwowo
zerkał to na nią, to na mnie.
„A to
ciekawe, bo kiedyś sama sprzedałam dwa takie kryształy Borsowi z Riviry.”
Powiedziała twardo.
Gnom
wyglądał jakby chciał się zapaść pod ziemię. Nawet światło lampy przygasło
tak, jakby chciała go ukryć w cieniu.
Jedynie
ciemnoniebieskie oczy staruszki błyszczały w szarej poświacie wypełniającej
sklepik.
„Jesteś
Poszukiwaczem Przygód.. Zgadza się?” spytałem.
Zerknęła na
mnie jakby z zakłopotaniem, świadoma tego, że w końcu sama się zdradziła..
„Byłam..
Kiedyś..” powiedziała wymijająco.
Taaa. Jasne.. Kiedyś.. pomyślałem, ale nie dopytywałem
więcej.
„I dlatego
nie kręć mi tu, Saripo, tylko podaj przystępną cenę, bo inaczej znów nic nie
sprzedasz..” powiedziała twardo staruszka.
„To może.. pięćset..? Czterysta pięćdziesiąt??” spytał z nadzieją w
głosie.
„Lepiej, ale
nie dość dobrze..” powiedziała.
„Tyle to one
kosztują u Lorda Goibniu nowe, prosto z
warsztatu.. a ta tutaj, przeleżała
pewnie całe lata pod kontuarem..” dodała.
„Ale poniżej
czterysta tysięcy nie zejdę. To rozbój w biały dzień!!” Powiedział gnom ze
łzami w oczach.
„To świetnie.
Może być czterysta.” Zgodziła się staruszka.
„Bierzemy.”
Powiedziała patrząc na mnie i kiwając
głową.
„Tyle że
mnie i tak nie stać..” pokręciłem głową ze smutkiem..
„To pokaż,
ile tam masz w tej sakiewce..” powiedziała babcinka, i szybciej niż zdążyłem
zareagować zerwała mi woreczek z pasa.
Fiuuu… gwizdnęła cicho wysypując
zawartość na blat.
Było tam
może ze trzysta tysięcy w monetach, dwa zapasowe guziki do spodni, kilka
magicznych kryształów oraz parę dropów..
„Niby cię
nie stać, a przy pasku nosisz taką fortunę..” powiedziała z dezaprobatą..
„Too.. nic
takiego.. Guziki się czasem gubią..” powiedziałem, trochę się czerwieniąc.
„Takie
magiczne kryształy nie rosną na drzewach chłopcze..” powiedziała patrząc na
mnie spod przymrużonych powiek.
„Znalazłem
przypadkiem.. W takich jakby piwnicach pod ruinami..” powiedziałem plącząc się
trochę..
„O- czy- wiś
-cie że znalazłeś..” powiedziała z ironią babcia.
„Biegały
sobie radośnie po podziemiach, bezpiecznie schowane w ciałach zupełnie
łagodnych potworów, a tu nagle Bum! Zjawiasz się ty, a one ze strachu upadają
ci pod nogi..” powiedziała z sarkazmem w głosie.
„Takiego
kryształu nie wyciąga się z byle goblina chłopcze.. I oboje dobrze o tym
wiemy..” dodała podrzucając sporej wielkości magiczny kryształ, który pozostał
chyba po jednej z Zabójczych Mrówek…
„Myślę, że
trzy takie, plus te dwieście tysięcy, powinno wystarczyć..” powiedziała, i
przysunęła w stronę gnoma trzy
kryształy i niewielką kupkę pieniędzy..
Ten,
skwapliwie pokiwał głową i płynnym ruchem zagarnął wszystko do szuflady.
„Gratuluję
udanego zakupu!” powiedziała do mnie z
uśmiechem.
„Dziękuję..”
powiedziałem niemrawo, chowając resztę monet i kryształów do sakiewki.
„Myślę, że
to będzie.. całkiem dobry prezent..” powiedziałem zerkając na lampę..
„A!
Właśnie!!” powiedział Saripo.
„Przecież
trzeba ją przypisać do ciebie..” powiedział, i z roztargnieniem zaczął grzebać
w pudle za czymś..
„O!! Mam!!”
krzyknął cicho, wyciągając z pudełka niewielki kluczyk.
Następnie
ostrożnie zdjął klosz, i odwrócił lampkę do góry podstawą.
Wsunął
kluczyk w niewielką dziurkę i przekręcił.
Coś kliknęło
metalicznie i niewielka klapka odskoczyła, ukazując zmięty świstek papieru.
„Zaklęcie
przekazania..” powiedział.
„Prosta
formuła do której nie potrzeba nawet many.. Pozwoli przypisać lampę nowemu
właścicielowi..” wyjaśnił wyciągając ją z lampy.
„A co jeśli
będę chciał ją dać w prezencie.. parze? No wiesz.. W prezencie ślubnym..?”
spytałem zerkając na lampę z ukosa.
„Och..
Wystarczy tylko wpisać dwa imiona..” wyjaśnił gnom.
Wziął spod
lady następny, nie zapisany kawałek papieru i zaczął przepisywać na niego tekst
zaklęcia.
„Niestety,
to jest w runach, więc musisz bardzo uważać żeby je dokładnie przerysować, bo
jak się pomylisz, to .. możesz coś.. zepsuć.. delikatnie rzecz ujmując..”
powiedział.
Pokiwałem
skwapliwie głową, uśmiechając się do siebie w duchu, gdy kątem oka dostrzegłem,
że staruszka obserwuje tą scenę z lekkim rozbawieniem, a wesołe iskierki
tańczyły w jej oczach..
Ona wie że znam runy..
przeszło mi przez głowę.
No nic..
Mleko się rozlało, więc nie ma nad czym..
„Jak się
nazywasz chłopcze?” głos gnoma wyrwał mnie z zamyślenia.
„Hę?”
„No .. Imię
i nazwisko.. Muszę je tu wpisać, inaczej lampa cię nie rozpozna..” powiedział
gnom, machając mi przed nosem świstkiem papieru..
„Blake..
Blake Waldstein..” powiedziałem machinalnie.
Hhhhyyyyypppppp!!!!!!! Zza pleców doszedł mnie odgłos
głęboko wciąganego powietrza..
„TEN
Waldstein?” spytała trochę roztrzęsiona staruszka..
„Och.. Nie..
nie ten.. To był mój wujek… no.. Brat Ojca..”
„Wiem kto to
jest wujek..” chórem odpowiedzieli i gnom i staruszka..
Patrzyłem na
nich, nie rozumiejąc o co ten stres.. jakoś jeszcze nie zdołałem się
przyzwyczaić do tego, że moje nazwisko wywołuje takie reakcje..
Po chwili
gnom zerwał się ze stołka i w te pędy pognał na tych swoich króciutkich nóżkach
na zaplecze..
Dało się
słyszeć jakieś trzaski, odgłos spadających kartek i ciche gnomie przekleństwa..
Kilka sekund
później pojawił się znowu, trzymając w dłoni stronę z gazety..
Chyba była
przypięta do ściany, bo w rogach miała dziurki po szpilkach.
Plask!! .. z rozmachem położył kartkę na
blacie.
Olaf
Jorgensen, Mistrz Gladiatorów, pokonany przez Blake`a Waldsteina! Rzeźnika z
Lotril!!
Nagłówek aż
kipiał entuzjazmem..
Poniżej był
opis ( przesadzony, jak zwykle..) naszej walki, i kilka obrazków..
Na jednym z
nich zobaczyłem siebie, z mięsną maczugą w dłoni, umazanego we krwi i z
przerażającym, okrutnym uśmiechem na ustach..
Aż
zadrżałem..
Jeśli
faktycznie ludzie tak mnie widzą, to się nie dziwię ich reakcjom.. przeszło mi
przez głowę…
Postarałem
się uśmiechnąć..
„Naprawdę..
Rzeźnik z Lotril.. W moim sklepiku.!!” Szepnął gnom, i spojrzał na mnie z
szacunkiem i przerażeniem.
„A ty
chciałeś z niego zedrzeć..” dodała kobieta.
„Proszę mi
wybaczyć panie Waldstein.. Tak mi głupio..” powiedział gnom załamując ręce.
„Nic się nie
stało.. Przecież ostatecznie dobiliśmy targu..” powiedziałem zaskoczony ich
reakcją..
„Tak..
Właśnie tak..” gnom skwapliwie pokiwał głową, i dokończył wpisywanie zaklęcia
Przekazania, po czym złożył kartkę kilka razy i umieścił w skrytce w podstawie
lampy.
Klapka
zaskoczyła z cichym kliknięciem, a kryształ natychmiast rozjarzył się pełnym
blaskiem.
Za jasno..
przeszło mi przez głowę, a jakby na zawołanie, lampa trochę przygasła,
zmieniając jednocześnie odcień na bardziej neutralny.
Po chwili
zgasła, gdy postanowiłem ją wreszcie spakować.
Gnom
skwapliwie pomagał mi przy pakowaniu, a stara kobieta przyglądała się nam
stojąc pod ścianą.
Czułem, że
ani na chwilę nie spuściła ze mnie wzroku.
Po chwili
wszystko było gotowe.
Podziękowałem
grzecznie, i wyszliśmy ze sklepu. Nawet nie musiałem taszczyć pudła, bo gnom
zobowiązał się niezwłocznie dostarczyć mój zakup do kuźni…
„Może teraz
powiesz mi w końcu kim jesteś?” spytałem staruszkę, gdy szliśmy ulicą.
Kątem oka
zauważyłem, że uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Jednak zanim
zdążyła odpowiedzieć, jakiś krzyk za nami przerwał ciszę..
„Paaanie!!..
heh..
heh.. Paanie.. heh.. Waldstein!!...” ktoś chrypiał na całe gardło.
Gnom Saripo
wypadł ze swojego sklepiku, i pędził ku nam potykając się co kilka kroków.
„Co się
dzieje?” spytałem, gdy zatrzymał się przed nami.
„Czy.. heh. Heh..heh.. mogę.. heh prosić.. heh o ..heh.. auto.. heh heh auto..ograf?” spytał, z
ledwością łapiąc powietrze.
Zerknąłem na
kartkę którą trzymał w dłoni.
Rzeźnik
z Lotril kupuje lampy od SARIPO!!
Doskonała
jakość i przystępne ceny!!
Poniżej był
przyklejony, dopiero co wycięty obrazek z gazety, a pod nim, gnom pokazywał
palcem na miejsce w którym miałem się podpisać..
„Hola,
hola!!” powiedziałem odbierając mu kartkę.
„Dopiero co
próbowałeś ze mnie zedrzeć na zakupach, a teraz chcesz mnie wykorzystać do
promocji?.. Za darmo?” spytałem unosząc
brew.
„Reklama
dźwignią handlu..” wysapał zdyszany gnom, patrząc na mnie proszącym wzrokiem..
„A co ja
będę z tego miał?” Spytałem przyklękając na jedno kolano i patrząc mu w oczy.
„Odpalę panu
profit..” zaczął gnom, lecz ja pokręciłem przecząco głową.
„Tam, gdzie
się wybieram, profit mi się nie przyda.” Powiedziałem z powagą.
Oczy gnoma
zrobiły się nagle wielkie i szkliste. Wargi zaczęły mu drżeć i wyglądał, jakby
zbierało mu się na płacz… Właśnie stracił dojną krowę…
„Dasz mi
jeden z Kamieni Odzwierciedlenia..” powiedziałem.
Gnom jęknął
cicho i spuścił głowę.
„Bardzo
potrzebuję wszystkich plotek, wieści i wszelkich informacji jakie jesteś w
stanie zebrać.” Powiedziałem kładąc mu dłoń na ramieniu.
„To ważne.” dodałem,
i drugą dłonią podniosłem mu lekko głowę.
„Tam gdzie
idę, pieniądze nic nie znaczą.. Ale wiedza, może zmienić świat..” powiedziałem
poważnym tonem.
„To .. Gdzie
pan idzie?” spytał po chwili gnom.
„Idę
uratować Lotril.” Odparłem patrząc mu prosto w oczy.
Nasze
spojrzenia spotkały się i trwały przez chwilę, po czym powiedział:
„Druga
połowa Kamienia Odzwierciedlenia zostanie dostarczona razem z lampą..”
Ton jego
głosu wyraźnie się zmienił. Był mocniejszy i bardziej.. stanowczy.
Już miał
odejść, gdy złapałem go za rękę..
„A twoja
reklama?” spytałem, pokazując mu papier.
„W tych
okolicznościach.. Nieważne..” odparł, chcąc się odwrócić.
„Wręcz
przeciwnie..” powiedziałem, i przytrzymałem jego ramię.
„Źródło
informacji – bez informacji – jest bez sensu.. nie sądzisz?” spytałem.
„Ale żebyś
miał ruch w interesie, nie wystarczy moja sygnaturka..” powiedziałem,
podpisując się zamaszyście na prowizorycznej reklamie.
„Uprzątniesz
sklep.” Powiedziałem stanowczo.
„Jeśli nie
masz dość siły, poproś o pomoc Klarysę, żonę kowala. Na pewno znajdzie ci
kogoś, kto ci pomoże za niewielka opłatą.” Poradziłem.
„Nie masz
się co dąsać..” powiedziałem widząc jego minę.
„Zapłacisz
grosze, a zysk z czystego sklepu będzie o wiele większy.” Zapewniłem go.
„Tylko..
nikomu nie mów o naszej umowie..” powiedziałem wręczając mu papier.
„Tajemnica
to podstawa.” Dodałem, po cichu.
„A Ona?”
spytał gnom, pokazując głową na stojącą obok nas staruszkę.
Musiała
słyszeć każde słowo..
„Niestety..
Musi zniknąć.” Powiedziałem twardo.
„Jedynie
martwi nie zdradzają tajemnic..” dodałem, po czym uśmiechnąłem się złowieszczo
i strzeliłem na kostkach palców..
„Niieee.. Błagam!! Ona nie zrobiła nic złego!!” gnom z
płaczem rzucił mi się do stóp.
Zerknąłem na
babcinkę stojącą nieopodal, z założonymi rękami i uśmiechem na ustach.
Wyglądało na
to, że dobrze się bawi…
„Hej!! Spokój!!
JUŻ!!” krzyknąłem, doprowadzając go do porządku.
„Nikt tu
nikogo nie będzie katrupił. Zaufaj mi. A teraz idź i zrób co mówiłem. A my
sobie z babcią .. porozmawiamy..” powiedziałem uspokajając go trochę.
Zwinął
plakat reklamowy, po czym pobiegł, tym razem spokojniej, w stronę sklepu.
Znów
zostaliśmy sami.
Spojrzałem
na babcię i spytałem:
„Więc kim
jesteś?”
Patrzyła na
nie tymi swoimi ciemnoniebieskimi oczami, wciąż się uśmiechając.
„Ty o mnie
wiesz.. prawie wszystko..” zacząłem, ruszając przed siebie.
Podążyła za mną
bez słowa i po chwili szła dziarskim krokiem tuż obok mnie.
„A ja o
tobie niewiele..” kontynuowałem, gdy tak szliśmy ulicą.
„Wiem, że
nie jesteś tą, za którą chcesz uchodzić..” stwierdziłem.
Błysk w oku
kobiety utwierdził mnie w tym przekonaniu.
„Jesteś
wysoko poziomowym poszukiwaczem przygód.” Stwierdziłem, dalej idąc przed
siebie.
„Na pewno
jesteś kobietą.” Powiedziałem zerkając w jej stronę.
„Skąd ta
pewność?” spytała nagle.
„O ile wiem,
to wszelkie artefakty, magia przemiany czy nawet klątwy, nie zmieniają płci..
Zmieniają wygląd zewnętrzny, jednak płeć w dalszym ciągu pozostaje ta sama..”
wyjaśniłem.
Jedna z
książek, jakie Darren zostawił mi do przeczytania , okazała się być nagle
pomocna..
„Ale skoro
zmienia się wygląd zewnętrzny, to jak rozpoznasz płeć?” Spytała dociekliwie..
„Mężczyzna
już dawno by się zdradził..” powiedziałem starając się uniknąć dalszego
wypytywania..
Przecież nie
mogłem jej powiedzieć że widzę aury istot i potrafię rozróżnić ich stan…
„I nie boisz
się?” spytała po chwili, jakby akceptując moje wytłumaczenie.
„Nie.”
Potwierdziłem.
„Na pewno
jesteś co najmniej o poziom lub dwa więcej ode mnie.” Powiedziałem wyjaśniając.
„Więc gdybyś
chciała mnie zabić czy coś.. miałaś po temu wiele okazji..” powiedziałem, dalej
idąc przed siebie.
„W dodatku..
wygląda na to że jesteś .. szpiegiem, czy też.. informatorem..” powiedziałem
cicho.
„Inaczej nie
musiała byś się podszywać pod kogoś, kim nie jesteś..” dodałem.
„Całkiem
poprawne rozumowanie panie Waldstein..” powiedziała kobieta zatrzymując się przed
niepozornym domem.
„Niby nic o
mnie nie wiesz.. a udało ci się dowiedzieć o mnie więcej, niż mi o tobie..”
powiedziała z uśmiechem.
„Jednak..”
zawiesiła glos na chwilę..
„Jednak nie
mogę ci powiedzieć wszystkiego.. Sam rozumiesz..” powiedziała, chcąc zniknąć w
drzwiach.
„Powiedz
choć jak masz na imię..” powiedziałem.
„To
niesprawiedliwe, że ty znasz moje imię, a ja twojego nie..” dodałem.
„Kobieta
musi mieć swoje tajemnice ..”odparła odwracając się do mnie tyłem.
„Nie ufasz
mi?” spytałem cicho.
Odwróciła
się i spojrzała mi prosto w oczy.
Nasze
spojrzenia się spotkały, i wyglądało na to, że na ułamek sekundy zagubiliśmy
się w nich nawzajem..
„Mam na
imię.. Asfi.” powiedziała po chwili.
„A ja
Blake.. Blake Waldstein..” powiedziałem z uśmiechem, wyciągając dłoń.
Podała mi
swoją, a ja ująłem ją delikatnie, i pocałowałem, tak jak tata mnie uczył.
„Miło było
cię poznać Asfi.. mam nadzieję że wkrótce znów się spotkamy.. ” powiedziałem,
puszczając jej dłoń.
Zaczerwieniła się, i skinąwszy głową, zniknęła
w drzwiach.
Całkiem żwawa jak na staruszkę.. mruknąłem z uśmiechem, po czym
udałem się z powrotem do mojego pokoiku nad kuźnią..
Nawet nie
starałem się zapamiętać domu w którym zniknęła ta tajemnicza kobieta.
Byłem
pewien, że nie prędko zawita pod ten sam adres.
Jednak cos
mi mówiło, że jeszcze się spotkamy.
Na sto
procent...
…***…
Gdy tylko
drzwi zamknęły się za nią, kobieta sięgnęła do szyi i rozpięła cienką obróżkę
opasającą jej szyję. Jak za dotknięciem czaru, jej postać zaczęła się zmieniać.
Zmarszczki
zaczęły się wygładzać, szare włosy znów nabrały jasnoniebieskiej barwy, a workowate
ubranie zmieniło się w krótką, jasnobrązową sukienkę i długi biały płaszcz..
Westchnęła i
oparła się plecami o drzwi.
Przeciągnęła
dłonią po włosach, jakby starając się je trochę zmierzwić, jednak jedyne co w
tej chwili czuła, to jego zapach i delikatny , ciepły dotyk ust na grzbiecie
dłoni..
Kolana
zaczęły jej drżeć, więc usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach..
Co się dzieje Asfi? Pytała sama siebie, starając się
zrozumieć swoją reakcję.
Nie była tak
zakłopotana i podniecona od czasu, gdy Hermes zaprosił ją na bal..
Ten
chłopak..
Blake
Waldstein..
Znów stał
przed nią, i z rozbrajającym uśmiechem wyciągał do niej rękę..
Szarmancki,
ale nie nazbyt pewny siebie.. Z miłym uśmiechem.. choć tylko wtedy, gdy
uśmiecha się nieświadomie… Inteligentny, wysoki, przystojny…
Przyłapała
się na tym, że znów o nim myślała.
Od razu ją
rozszyfrował.
Mimo że
doskonale ukryła swoją osobowość, w
jakiś sposób odkrył że nie jest sobą.. Do tego był w stanie określić jej nastawienie,
choć nie wyczuła obecności żadnego czaru czy artefaktu.
Przez chwilę
myślała nad tym, starając się jak najbardziej rzeczowo rozgryźć jego tajemnicę,
ale jedno co widziała, to głębia jego czarnych oczu, gdy patrzył tak na
nią i pytał: Nie ufasz mi? ..
Nie wiedzieć
czemu – ufała..
Jego
prostolinijność i szczerość była widoczna jak na dłoni.. Ale w jego spojrzeniu
było coś więcej.. O wiele więcej..
Rzeźnik z Lotril.. pomyślała Asfi, wpatrując się
tępo w ścianę..
Niby tylko
zwykły przydomek, jeden z wielu, jakim kibice obdarzają swoich ulubieńców.. Ale
czuła, podświadomie była pewna, że te jego śliczne, czarne oczy, widziały już
śmierć.
Że ta
delikatna dłoń, którą podał z taką gracją, była prawdopodobnie przyczyną kilku
z nich..
Wciąż nie
miał obycia i brak mu było doświadczenia, ale …
Ohh… Asfi… Przecież nie jesteś
już nastolatką..
strofowała sama siebie, gdy przyłapała się na tym, że znów jedyne co zaprzątało
jej umysł, to ten lekki pocałunek jaki złożył na jej dłoni..
Asfi z
głośnym klapnięciem położyła gwałtownie obie dłonie na blacie.
Mimo że
wciąż w jej uszach brzmiał ciepły ton jego głosu, postanowiła wziąć się w
garść.
Wstała i
poszła do łazienki.
Energicznie
umyła twarz w chłodnej wodzie, starając się powrócić do swojego, normalnego,
rzeczowego „Ja”..
Najwyższy
czas napisać raport.. pomyślała, przypominając sobie po co tu jest..
…***…
„Asfi! ..
Możesz przyjść? .. proszę..” powiedział Hermes.
Przystojny
bóg o starannie trefionych blond włosach, lubiący nosić kapelusz z piórkiem,
który według niego ( i wielu zafascynowanych nim niewiast) dodawał mu uroku,
siedział przy biurku w swoim gabinecie.
Na stole
przed nim leżała mapa rozległych terenów ciągnących się od Orario, przez góry
Beor aż po Cesarstwo Rakii..
Drzwi cicho
otwarły się, i do środka weszła młoda
kobieta.
Jej
ciemnobłękitne oczy, skryte za prostokątnymi oprawkami okularów, patrzyły z
zaciekawieniem.
Zdawały się
mówić – Ciekawe co też znów wymyślił..
„Asfi..
Znasz może rejony Reanore?” spytał bóg.
„Byłam tam
raz.. może dwa..” odparła niepewnie.
„Wygląda na
to, że coś tam się dzieje.. I bardzo chciałbym wiedzieć co..” powiedział
Hermes, patrząc na nią z nadzieją.
„Masz jakieś
przeczucie, czy to zwykła ciekawość?” spytała.
„Powiedzmy
że coś na kształt .. niepokoju..” powiedział bóg, drapiąc się w zamyśleniu po
brodzie.
„Wyrzuciliśmy
Ikelosa z Orario, a jego familia została zniszczona.. Jednak bóg o jego .. dość
pokrętnym.. rozumieniu prawa czy dobra, błąkający się bez celu po świecie –
trochę mnie niepokoi..”
„Lordzie
Hermesie.. Myślisz że mógł odbudować Familię?” spytała lekko przerażona Asfi.
„Cóż.. Kto
wie?” odparł w zamyśleniu Hermes.
„Mogliśmy go
odesłać do Tenkai gdy mieliśmy okazję.. albo zatrzymać w Orario..” powiedział
kręcąc głową.
„Teraz
zniknął nam z oczu, i na dobrą sprawę nie mamy pojęcia co planuje.”
„W dodatku
drobny handel z Reanore wyraźnie się zmniejszył, a dziwne plotki zaczynają siać
niepokój..” dodał.
„W puszczy
zaczęły pojawiać się potwory .. Czasem Nietypowe.. Atakują wioski.. Zabiją podróżnych na traktach.. Krasnoludy opuszczają kopalnie..” powiedział
marszcząc brwi.
„Asfi.. To
nie jest misja na jaką puściłbym niedoświadczone dziecko..” powiedział.
Asfi zaczęła
zdawać sobie sprawę, ze to może być naprawdę trudna misja.
To nie
Seoro, gdzie wszyscy są przyzwyczajeni że roi się tam od potworów..
Poza tym..
Lotril było.. trochę inne.
„Będziesz
musiała bardzo uważać moja Asfi..” powiedział Hermes wstając od biurka.
Oboje
wiedzieli, że zapuszczając się poza góry Beor, nie mogą za bardzo liczyć na
wsparcie Orario..
„Bardzo na
ciebie liczę.” Powiedział, kładąc jej dłonie na ramionach.
Asfi
wyraźnie się speszyła.
Spuściła
głowę, by ukryć zaczerwienione policzki.
„Jak zawsze,
Lordzie Hermes..” powiedziała cicho.
„Och.. Nie
bądź taka nieśmiała Asfi!!” powiedział z uśmiechem, klepiąc ją lekko po głowie.
Niestety
kobieta jeszcze bardziej speszyła się pod jego protekcjonalnym gestem.
„Lordzie
Hermesie!! Proszę przestać!!” powiedziała starając się odsunąć.
„Dobrze już
.. dobrze..” powiedział ze śmiechem odsuwając się nieco.
Zdawał sobie
sprawę z tego, że początkowe zakłopotanie Asfi może łatwo przerodzić się w
złość, a .. to z reguły jest.. bolesne.
Hermes
odruchowo pomasował sobie bok, gdy przypomniał sobie kuksańca jakiego dostał od
Asfi ostatnim razem gdy posunął się trochę za daleko..
„Kupiłem ci
bilet na dyliżans.. Jutro z samego rana..”
powiedział starając się odwrócić złe wrażenie..
„To.. będzie
długa misja..” powiedziała cicho.
„Wiem,
Asfi..” powiedział Bóg.
„Jednak bez
tego poświęcenia, możemy przegapić katastrofę..” dodał.
„Musimy
wiedzieć co się tam dzieje, bo jeśli Evilus opanują tamten region, to świat nam
nigdy nie wybaczy bierności..” powiedział z powagą.
„Lordzie
Hermesie!! Chyba nie rozpatrujesz możliwości naszej interwencji?!” spytała z
przerażeniem Asfi.
„Owszem,
mamy kilku mocnych członków naszej familii, jednak..” przerwała, gdy Hermes uniósł dłoń.
„Oczywiście
że nie..” uspokoił ją bóg.
„Ale gdy
będzie trzeba, zawsze można pociągnąć za kilka sznurków.. szepnąć słówko czy
dwa..” powiedział z uśmiechem.
„Znowu coś
knujesz!!” odpowiedziała zagniewana Asfi.
„Och nie!! W
żadnym wypadku!” zarzekał się Hermes widząc jej minę.
„Po prostu
musimy mieć oko na poczynania Ikelosa, bo jego wydalenie z Orario dziwnie
zbiegło się z tajemniczymi plotkami z tamtego rejonu..” powiedział, starając
się ją uspokoić.
„Wystarczy
że tam pojedziesz i wybadasz teren. Jeśli się uda, to może zwerbujesz nam
jakieś stałe źródło informacji, a wtedy będziesz mogła wrócić..” powiedział,
patrząc na nią z nadzieją.
Asfi
westchnęła z rezygnacją.
Skinęła
głową, po czym zręcznym ruchem wymknęła się spoza zasięgu Hermesa, który znów
chciał poklepać ją po głowie. Na pożegnanie..
„Idę
przygotować się do drogi..” powiedziała .
„Wspaniale
moja Asfi!” powiedział bóg z uśmiechem.
„Uważaj na
siebie.” Dodał po sekundzie, patrząc na nią ciepłym wzrokiem.
Asfi poczuła
że się czerwieni.
Poprawiła
okulary, zakrywając twarz dłonią, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z
gabinetu.
…***…
Właśnie tak
rozpoczęła się kolejna, tajna misja Asfi.
Po miesiącu
podróży dotarła na miejsce.
Teoretycznie
mogła by się tam dostać w półtora tygodnia, używając swoich Talaria – magicznych skrzydlatych
sandałów, które pozwalały jej unosić się w powietrzu, jednak do ich użycia
wymagana była mana, więc miały dość ograniczony zasięg, a poza tym..
Hermes
stanowczo nalegał, by jak najlepiej ukryła swoja tożsamość.
„Zrozum
Asfi.. Nikt w Reanore nie zaufa poszukiwaczowi przygód, sfruwającemu ot tak sobie z nieba.. Na milę czuć by cię
było zapachem Orario..” powiedział kręcąc głową.
„Ale … sama
podróż potrwa wieki..” starała się oponować..
„Czasem nie
możemy wybierać drogi na skróty..” odparł bóg, kładąc jej dłoń na głowie.
„Musisz być
przekonująca, inaczej nic z informacji.. Nie wtopisz się w tłum..” powiedział.
Nawet
wymyślił dla niej historyjkę – Staruszka odwiedza grób syna w Elenhil ..
Podobno wielu ludzi tam zginęło w jakiejś katastrofie, więc nikt nie będzie nic
podejrzewać..
Jednak
oznaczało to dla niej baaardzo długi czas pracy pod przykrywką kogoś, kim nie
jest…
Chronos band.. (opaska na szyję, jaką udało
jej się stworzyć niedawno), będzie
praktycznie w ciągłym użyciu.. pomyślała.
Jako jeden z
najlepszych w Orario, o ile nie najlepszy, wytwórca przedmiotów magicznych,
Asfi Al Andromeda stworzyła ten artefakt właśnie z myślą o bezproblemowym
wtapianiu się w tłum..
Oczywiście
mogłaby użyć Hades Head, hełmu niewidzialności, jednak jego użycie bywało..
kłopotliwe.
Po pierwsze,
przepychanie się przez tłum osoby objętej Niewidzialnością,
nie jest tak łatwe jak można by przypuszczać..
Nie da się
uniknąć, otarć, przypadkowych potrąceń czy zderzeń..
Zwykli
ludzie, może i nie mają Falny, ale
głupi nie są.. Szybko została by zdemaskowana, a wtedy jej misję szlag by
trafił..
A po
drugie.. Ciężko jest wypytywać kogoś gdy się jest.. no.. niewidzialnym..
Dlatego
musiała uciec się do innego fortelu.
Chronos band.. Opaska postarzająca..
Zużywa
niewiele many i można ją używać dłuższy czas..
Ma tylko
jeden mankament.
Postarza
dokładnie o sześćdziesiąt lat..
Więc jeśli
założy ją ktoś starszy niż czterdzieści lat
– może zwyczajnie rozsypać się w proch.. choć to nie do końca zbadana
zależność..
Asfi miała
nadzieję, że jej wiek wystarczy by
znieść przemianę.
Do tego,
jako babcinka po osiemdziesiątce, mogła bez problemów wtopić się w tłum i wypytywać wszystkich o
wszystko, zupełnie bezkarnie i bez wzbudzania podejrzeń..
Na miejscu,
zrozumiała o co chodziło Hermesowi, gdy mówił o wtapianiu się w tłum, i
niechęci do Orario.
Przypomniała
sobie ostatnią, żałosną inwazję Rakii..
Kilka
tysięcy wojska stanęło na polach przed Orario, po czym zostało rozgromione i
przepędzone, raptem przez garstkę Bohaterskich Poszukiwaczy Przygód z Orario..
Piękne..
Wspaniałe zwycięstwo..
Gazety w
Orario nie nadążały z nadrukiem, wciąż
opisując męstwo i poświęcenie Wspaniałych Bohaterów..
Bohaterów,
na wspomnienie których, prawie co drugi mieszkaniec Reanore spluwa na ziemię ze
złością..
Na początku
Asfi nie rozumiała tej.. czasem nawet jawnej niechęci do poszukiwaczy przygód..
Jednak po
jakimś czasie zaczęła rozumieć.
Kiedy armie
Rakii zdążały by podbić Orario – zawsze przechodziły przez Lotril. Niszcząc.. paląc.. i gwałcąc…
Kiedy
Bohaterskie Orario odpierało ich atak – Znów wracały przez Lotril niszcząc i
grabiąc…
Wspaniałym,
Wysokopoziomowym Bohaterom z Orario, nigdy nie przyszło do głowy, by chronić
prowincję..
A teraz, gdy Orario ma na głowie
problem z Xenosami i wyłażącymi z ukrycia niedobitkami Evilus, miejsca tak
odległe i nikomu nie znane jak Lotril, są zdane tylko na siebie.. pomyślała.
I oto nagle,
pośród totalnej niemocy i strachu, Asfi spotyka młodzieńca, który wbrew
ogólnemu strachowi, podnosi głowę i mówi głośno -
„Uratuję to miejsce.”
Asfi znów
przyłapała się na tym, że patrzy w pustą kartkę, ale jedno co widzi, to jego
twarz i wyciągnięta dłoń.
Jego postawa..
Jego cichy głos.. Jego głębokie, czarne oczy, emanowały taką mocą, że coś w
niej drgnęło..
Blake Waldstein.. Kuzyn Kenki..
takie wspaniałe odkrycie!!
Musi napisać Hermesowi..
„Nie ufasz mi?” ..
Znów jego
głos.. I to spojrzenie..
Asfi
pokręciła głową, by przegonić tą jej dziwną fascynację.
Już miała
zamiar zacząć pisać, gdy ręka jej zadrżała.
Od czego zacząć? Co jest
najważniejsze, a co może poczekać? Pytała samą siebie.
Wszystko w niej wręcz krzyczało, by opisać jej
ostatnie spotkanie ze szczegółami..
Jednak..
„Idę uratować Lotril.”
Ten głos
wrył jej się w pamięć tak samo, jak pocałunek na jej dłoni.
I wywarł
równie wielkie wrażenie.
Po chwili
Asfi zebrała myśli, i zaczęła pisać raport.
Ostatnie
plotki, spostrzeżenia i informacje.
Nie
wspominając ani słowem o dzisiejszym spotkaniu.
Zostawi to
dla siebie.
Przynajmniej
na razie.
Zdawała
sobie sprawę, że wystarczyłoby wspomnieć nazwisko Waldstein, a Hermes byłby
tutaj z następnym dyliżansem.
Jednak jego
pragnienie manipulacji cudzym losem.. To, co zrobił Bellowi, innemu wspaniałemu
bohaterowi z Orario, spowodowało, że ukryła przed nim tą informację.
Na razie.
Oczywiście
że jest lojalnym członkiem familii.. jednak sposób postępowania jej boga
sprawia, ze czasami musi..
„Nie ufasz mi?” .. Asfi zadrżała gdy znów
zobaczyła te szczere oczy i wyciągniętą rękę.
„..znowu się spotkamy..”
przypomniała sobie.
„Och.. na pewno się spotkamy..” pomyślała w duchu, składając w
skomplikowany sposób kartkę z raportem.
Po chwili w
jej dłoniach spoczywał papierowy żuraw, złożony perfekcyjnie według sztuki
Origami..
Asfi wyszła
na balkon.
Podniosła
figurkę do ust i szeptem wyrecytowała krótkie zaklęcie.
Dmuchnęła, a
papierowy żuraw ożył, zatrzepotał skrzydłami, i uniósł się w powietrze.
Jeszcze
przez chwilę Asfi mogła obserwować jego lot ponad dachami domów, jednak po
chwili straciła go z oczu na tle ciemniejącego, wieczornego nieba.
Przepraszam Hermesie.. pomyślała, obserwując
znikającego w dali papierowego ptaka.
Nie mogę pozwolić, byś i w jego
życiu gmerał dla swojej przyjemności.. powiedziała półgłosem, po czym wróciła do pokoju.
Usiadła na
łóżku i oparła się plecami o ścianę.
„..znowu się spotkamy..”
„Teraz,
kiedy wiem kim jesteś.. Na pewno..” szepnęła przyciskając dłonie do piersi.
…***…
„Więc jak..
Devana.. Pozwolisz?” spytał Janson ponownie.
„Ile razy
mam powtarzać że nie?!” spytała ze złością.
„Cholera!! Nie bądź taka uparta!!” powiedział
podniesionym głosem.
„Przecież
tam nic nie ma! Wyczyściłem ten loch pół roku temu! Sam! Zdziwię się jeśli tam
będzie więcej niż dwadzieścia potworów!” powiedział machając rękami.
„To po kie
licho się tam pchacie, jak tam nic nie ma?” spytała podchwytliwie bogini.
„A po to,
żeby sprawdzić jak jego zbroja zachowa się w lesie, i w podziemiach.!”
Zripostował kowal.
„Swoją
własną maną, chłopak ukształtował metal tak, że pomaga mu się ukryć. Ale nie
wiemy do końca jak to działa we wszystkich warunkach!” zaczął tłumaczyć.
„No chyba
lepiej to sprawdzić na bezpiecznym terenie, niż srodze się zawieść gdy będzie
za późno!” dokończył ripostę.
Tym razem
trafił w sedno.
Devana nie
umiała znaleźć żadnego kontrargumentu.
„No
dobrze..” zgodziła się wreszcie.
„Ale
będziecie mi zdawać na bieżąco relację.” Dodała, zanim zdążyliśmy odetchnąć z
ulgą.
„Niby jak..”
zaczął Janson, lecz Devana była przygotowana, i od razu zgasiła nasze złudne
nadzieje na Prawdziwą, Męską Wyprawę…
„Przypadkiem
wiem, że Blake wyłudził od tego biedaka Saripo Kamień Odzwierciedlenia.. Więc
wezmę sobie jego połówkę, a wy będziecie mi ze szczegółami opisywać co
robicie.”
„Bez – Wy –
Jąt -Ków.” Dodała, widząc nasze miny, już prawie gotowe do energicznego
protestu.
„Nic nie
poradzę Janson.. Goibniu ma tak dużo
dzieci, że strata jednego zbytnio go nie wzruszy.” Powiedziała.
„Ale ja
przeżyłam stratę całej familii w mgnieniu oka, więc jako że teraz mam tylko
dwójkę, - nie dziw się, że się martwię..” powiedziała spokojniej..
„Zwłaszcza,
że to Blake przywrócił mi nadzieję.. Więc .. gdyby coś mu się stało, to.. ja..
ja..”
„Oj .. Niedobrze..” pomyślałem, widząc, że jej oczy
zaczęły się błyszczeć, a usta ułożyły się w drżącą podkówkę..
„Ha!! Więc to prawda że coś was łączy!!” powiedział
Janson, wykazując się przy tym zaiste wspaniałym wyczuciem taktu, i niebywałą
delikatnością..
No, ale to
przecież kowal..
Takt i
delikatność, raczej nie chodzą w parze z siłowym kształtowaniem opornej
materii…
„Nie.. to
nie tak..” zaczęła zmieszana bogini, jednak przerwałem jej, kładąc dłoń na jej
ramieniu.
„Oczywiście
że tak.” Potwierdziłem.
„Devana
uratowała mi życie.. Dwa razy.. Jest moją Boginią. Kimś Specjalnym w moim
życiu.” Powiedziałem.
Podniosła
głowę, a jej oczy znów zrobiły się szkliste..
„Obiecuję,
że będziemy zdawać ci raport.” Zapewniłem, zmieniając trochę temat.
„Trzymam cię
za słowo..” powiedziała, patrząc mi w oczy.
„Więc
załatwione! Ruszamy jutro rano!” powiedział kowal z entuzjazmem.
Kiwnąłem
głową i pożegnaliśmy Devanę.
Wciąż czułem
na plecach jej wzrok, gdy wychodziliśmy z pokoju.
…***…
„Devana wie,
że kłamałeś..” powiedziałem do Jansona.
Byliśmy już
pół dnia w drodze.
Jechaliśmy
szerokim traktem, ja na Płotce, a kowal na Puszczyku.
Niestety,
jego jazda konna pozostawiała tak wiele do życzenia, że Devana wręcz wymusiła
na nim, by wziął jej konia.
Jechał teraz
obok mnie, nadrabiając miną, a wodze zwisały luźno po bokach, podczas gdy on, dwoma
rękami trzymał się łęku siodła.
„Dla
wygody.. Koń i tak wie gdzie ma iść, więc po co nim sterować..” wyjaśnił z
rzeczową miną.
Pokiwałem
głową ze zrozumieniem, śmiejąc się w duchu..
Obaj, z
Iwanem, nadawali się jedynie do sulek..
Jechaliśmy
tak pół dnia, rozmawiając o wszystkim i o niczym, gdy w końcu rozmowa zeszła na
Boginię i jej upór.
Janson
zaczął rozwodzić się nad tym, jak to kobiety są przewrażliwione, nadopiekuńcze,
i ogólnie niezbyt skore by-zaufać swojemu
chłopu, jak to rubasznie określił.
„Devana wie,
że kłamałeś..” powiedziałem, przerywając jego wywód.
„Co?”
spytał, jakby z roztargnieniem.
„Kłamałeś.”
Powiedziałem.
„Nie
wyczyściłeś tych ruin.” Dodałem widząc jego minę.
„A skąd
niby..”
„Przestań..”
przerwałem mu.
„Bogini nie
da się oszukać..” powiedziałem.
„Więc skąd
wiesz, skoro się zgodziła?”
„Bo mnie też
nie da się oszukać..” skwitowałem.
Zagryzł zęby
i zapatrzył się w grzbiet konia.
Zapomniał,
że moje Skupienie pozwala mi dostrzec
aurę, i określić czy ktoś kłamie czy nie..
„A ty nie musisz
mnie cały czas sprawdzać” mruknął rozeźlony.
„Nie
sprawdzam cię, ale gdy czuję że coś kręcisz, to automatycznie..”
„To weź
wyłącz ten automat, bo przy tobie nawet strach się zająknąć!” powiedział ze
złością i kopnął Puszczyka kilka razy piętami, ponaglając go do szybszej jazdy.
Niestety,
ten w odpowiedzi jedynie pierdnął, co spowodowało, że Janson aż się
zaczerwienił.
Nie trzeba było gadać na głos o
podkuwaniu chabet.. pomyślałem,
i uśmiechnąłem się pod nosem.
Jechaliśmy z
wiatrem, więc Janson przez jakiś czas będzie musiał zmagać się z morowym
powietrzem..
Po chwili
przerwałem milczenie.
„Devana
wiedziała, ale i tak się zgodziła..” powiedziałem.
„Zdawała
sobie sprawę, że pewnie i tak byśmy się wymknęli pod jakimś pretekstem, a poza
tym..” przerwałem na chwilę by zebrać
myśli..
„… poza tym
zrozumiała, że musi znów nauczyć się ufać swoim Dzieciom..” dokończyłem.
„Powiedziała
ci?” spytał kowal.
„Nie, ale
poczułem..” odparłem, nie wiedząc jak to wyjaśnić.
„Sprawdzasz
nawet swoją Boginię? .. To jest chore..” powiedział, krzywiąc się z niesmakiem.
„Nie..”
odparłem.
„To nie
tak.. Po prostu, czasem potrafię wyczuć .. odgadnąć jej emocje, jeśli są
wystarczająco silne..” powiedziałem.
„Nawet nie
tyle wyczuć, co.. one same .. jakby.. mnie znajdują i.. dotykają..” dodałem.
Przypomniała
mi się chwila z nad rzeki, gdy ni z tego, ni z owego poczułem, że Devanę
ogarnął wielki smutek..
Pamiętam, że
przytuliłem ją w myślach, i wyczułem, że jej to pomogło..
„Wiesz..
Czasem, to aż się ciebie boję..” powiedział po chwili Janson, zerkając na mnie
z ukosa.
„Jesteś
taki.. Inny.. od poszukiwaczy przygód jakich znałem..” powiedział.
„Założę się,
że gdyby Goibniu cię poznał, pewnie zrobiłby co tylko zechcesz, byle by mógł
cię jak najdokładniej zbadać i opisać.. Wyszły by mu z tego pewnie ze dwie
książki..” dodał po sekundzie.
„Dobrze
wiedzieć..” powiedziałem.
„Jak mnie
kiedyś bieda przyciśnie, to się do niego zgłoszę..” dodałem z przekorą.
„Umarłbyś ze
starości zanim by cię puścił..” skwitował kowal.
Wybuchliśmy
śmiechem.
Janson zaczął
pomału oswajać się z jazdą konną, więc gdy udzieliłem mu kilku wskazówek, przyspieszyliśmy tempo.
Trzy dni
później, stanęliśmy u stóp twierdzy Thorn.
Poszło nam
szybciej niż zakładaliśmy.
Dzięki
wspaniałej cierpliwości i wyczuciu Puszczyka, Janson w końcu nauczył się
poprawnie trzymać w siodle, i nie przeszkadzać koniowi nawet w kłusie, więc
szło nam całkiem nieźle.
Pokonywaliśmy
dobry dystans dziennie, więc pod twierdzę dotarliśmy trzeciego dnia, przed
południem.
„To co..?
Wchodzimy?” spytał Janson, aż paląc się do akcji..
„Jutro.”
Odparłem.
„No weź..
Wyczyścimy parter, a jutro zejdziemy głębiej..” powiedział, pełen entuzjazmu.
„Nie.”
Powiedziałem stanowczo.
Zacząłem
rozkulbaczać Płotkę, i układać nasze rzeczy na ziemi.
Na obóz
wybrałem miejsce położone u stóp twierdzy, niedaleko fosy, z drugiej strony
zasłonięte nieprzebytym gąszczem ostrężyn.
„Mamy czas,
więc rozejrzymy się po okolicy.. poszukamy śladów.. Tropów.. Wskazówek..”
powiedziałem.
„Ale..
Jesteśmy tu dość wcześnie, wiec..” zaczął, ale przerwałem mu ruchem dłoni.
„Nie.”
Powiedziałem twardo.
„Spędzimy
noc pod zamkiem, a jutro rano pójdziemy na dół.” Powiedziałem kończąc dyskusję.
„Nawet w
Orario, pierwsze pięć poziomów przebiegaliśmy w godzinę. Dopiero niżej..” zaczął
oponować, ale znów mu przerwałem.
„Iwan
własnoręcznie pokonał Goliata, ale nigdy nie lekceważył tych piwnic pod
ruinami..” powiedziałem stanowczo.
„Dungeon, to
nieprzewidywalne miejsce.. a tutaj nie masz szans, że następna grupa
przypadkiem natknie się na ciebie i udzieli pomocy..” powiedziałem.
„Prędzej
dobije i pozbiera dropy..” zripostował Janson siląc się na sarkazm.
„Ja mam
zamiar uratować ten cholerny zagajnik przed czymś, o czym nie mam bladego
pojęcia, i nie zginę w jakiejś piwnicy, tylko dla tego, że tobie pali się do
bitki.” Powiedziałem zamykając sprawę.
„Jesteśmy
zmęczeni po podróży. Ja nie mam doświadczenia. Ty też niewiele, więc
odpoczniemy, przygotujemy się i rano wyczyścimy to miejsce.” Powiedziałem
trochę spokojniej.
„Niewiele.. Niewiele..” powiedział,
przedrzeźniając mnie.
„Ja zszedłem
na trzydziesty poziom, i widziałem potwory, o jakich nawet nie śniłeś!!” dodał
ze złością.
„Tak. Ze
wsparciem mocnej drużyny..” powiedziałem z przekąsem.
„A jak
daleko zaszedłeś sam?” spytałem retorycznie.
„Ja byłem
raptem na czwartym, z Devaną i Iwanem, a i tak o mało nie przypłaciliśmy tego
życiem. Więc jak chcesz, to idź, ale na mnie nie licz. Jeśli nie wrócisz do
rana, to zwinę obóz i wrócę do Reanore, bez zaglądania nawet do wejścia. Poczekam na Iwana, i razem tu wrócimy. Może
nawet znajdziemy twoje kości, żeby je pochować.” Odparłem, przygotowując
miejsce na ognisko.
„Przynieś
wodę.” Powiedziałem, podając mu duży, skórzany bukłak.
Nie czekając
na jego odpowiedź, poszedłem w las po drewno.
Po chwili przeskanowałem
okolice w poszukiwaniu jego aury.
Widziałem go
jak szedł nad strumień.
Nawet stąd
dostrzegałem iskierki złości tryskające z jego aury, jednak nie przejąłem się
tym.
Przejdzie mu.. pomyślałem, i zacząłem zbierać
suche gałęzie, wiążąc je rzemieniem w pokaźną wiązkę.
Jeszcze
kilka i powinno starczyć na noc. W razie czego, zawsze można dozbierać.
Rozumiałem
zapał i podniecenie Jansona.
Nie mógł się
doczekać, by zobaczyć swój sprzęt w akcji.
Wierzył we
mnie.
Nasze
wspólne walki pokazywały jasno, że zaczynam przekraczać swój poziom.
Walczyłem
coraz lepiej, i coraz trudniej było mnie czymkolwiek zaskoczyć.
Zresztą,
starczyło spojrzeć na mój status.
Gdy Devana
zrobiła mi aktualizację przed wyruszeniem w drogę, Janson o mało nie dostał
zawału ze zdziwienia..
Wpatrywał
się w kartkę i nie wierzył własnym oczom.
Blake
Waldstein
Famillia
- Devana
Poziom2
Siła –
F380
Obrona - E 455
Żywotność.
–E 490
Zręczność
–D 599
Magia.
– G 220
Umiejętności:
Divine Tears (Direct link)
Czary:
Skupienie
(Aktywacja: Siłą woli)
Soul
Shield (Permanent.)
Mój Status,
był prawie tak wysoki jak jego…
Wyższy niż
Olafa..
„Jeszcze
chwila, i znów awansujesz..” powiedział szeptem Janson, patrząc na pergamin z
moim statusem..
„Jakim
cudem..” szeptał dalej, wpatrując się w cyfry.
Podzielałem
jego zdanie. Żeby awansować, potrzebuję mieć trzy, główne statystyki, co
najmniej na poziomie „D” ..
A ja
przecież dopiero co awansowałem.
Pokonanie
kościanego golema, dało mi wystarczająco dużo Excelii, by podnieść mój poziom..
Ale to było tuż przed naszym przybyciem do Reanore!!
Od tamtego
czasu miałem jedynie jedną, poważną walkę
- z Olafem, w której o mało nie zginąłem.. Cała reszta, to trening,
trening.. trening…
Normalnie,
poszukiwacze przygód podczas treningu zdobywają jedynie ułamek Excelii, jaką
zdobyliby w normalnej walce..
Coś musi być zdrowo pokręcone… przeszło mi przez głowę.
Jednak,
skoro nikt nie umiał tego wyjaśnić, trzeba to było zwyczajnie zaakceptować, i
przejść z tym do porządku dziennego..
„Ty chyba
zbierasz Excelię nawet przez sen..” zażartował Janson, oddając mi kartkę.
„Dobry
pomysł!!” podchwyciła Devana.
„Musimy to kiedyś wypróbować!” dodała.
„Zrobię ci
aktualizację przed snem, a rano drugą, i zobaczymy co z tego wyjdzie!!”
powiedziała podniecona.
„Dobra, ale
ja będę z nim spał w jednym pokoju, bo tylko diabli wiedzą co wy tam.. Auuuu!!” Janson nie dokończył, bo Devana
zdzieliła go z otwartej dłoni w potylicę.
„Jestem
Boginią! Nie pozwalaj sobie!” powiedziała ostro.
„Taa.. Za to
ty sobie możesz..” mruknął kowal masując się po głowie.
Jakkolwiek
zabawna ta sytuacja by nie była, to jednak pomysł wydawał się być całkiem
sensowny. Jednak z powodu naszej wycieczki, musieliśmy go odłożyć na chwilę.
Gdy wróciłem
z drewnem, Janson już oporządził konie i zabierał się za przygotowania do
obiadu.
Widać było,
że mu przeszło.
Krzątał się
jak gdyby nigdy nic, wyciągał z juków przybory do gotowania, rozpalał ogień..
„Skoczysz po
wkład?” Zapytał, klikając nożem garnek,
do którego właśnie obierał ziemniaki i warzywa..
„Jasne.” Odparłem,
i wyjąłem łuk z olstra.
Zgiąłem go
kolanem, jak nauczyła mnie Devana, i założyłem cięciwę. Sprawdziłem czy dobrze
leży, po czym wyjąwszy dwie strzały z kołczanu, poszedłem raźno nad potok.
Janson
przygotowywał duszonkę, a to było jego popisowe danie..
Nie mogłem
zawieść.
Odkąd wyruszyliśmy,
to na mnie spoczął obowiązek polowania.
Janson zobowiązał się, że będzie za to gotował..
Mi to
pasowało, bo nie lubiłem gotować. Zwłaszcza że mi ze Skupieniem polowanie zajmie
chwilę, a on musiałby pewnie z godzinę sterczeć w krzakach zanim coś mu się pod
strzałę nawinie.. w dodatku musi też trafić…
a Janson nie był typem łowcy.
Prędzej
widziałbym go jak Iwana - z dwuręcznym młotem
w ręce, niż z kataną.. Łuk też nie był jego .. powiedzmy delikatnie – pasującym..
orężem, a nie mieliśmy ze sobą drużyny krasnoludów, żeby polować z mieczem na
dzika czy niedźwiedzia…
Tak czy
siak, podział obowiązków szybko sam się wytworzył, chociaż starałem się uszczknąć co się dało z
jego wiedzy kulinarnej..
Devana..
Owszem.. zawsze chciała mnie nauczyć. Ale.. Za bardzo wymagała ode mnie
perfekcji..
„Makaron musi być Al dente..” powtarzała za każdym razem. Jak
był trochę za miękki, to już kręciła nosem..
Wiem, że
jest mistrzynią gotowania, ale.. Ja nie potrzebowałem takich cudów..
Jak kilka
dni temu zrobiła kolację przed naszym wyjazdem, to przez pierwsze dwadzieścia
minut zastanawiałem się czego w jakiej kolejności mam się dotknąć.. Skończyło się na tym, że poczekałem aż sama zacznie jeść, a potem szedłem jej
śladem..
Za to Janson
w ogóle się nie krępował..
Zamaszystym
ruchem widelca odsunął sałatkę na bok, oliwki wypstrykał w drugi kąt sali ( bo nie lubi oliwek..) a kotleta
zwyczajnie nadział na widelec, i pałaszował ze smakiem, wychwalając pod
niebiosa z pełnymi ustami, co doprowadziło Devanę prawie że do wrzenia..
Dla mnie to było nawet lepiej..
Skupiła się na nim i nie musiałem się aż tak krępować.. pomyślałem z uśmiechem, przedzierając się przez zarośla w
poszukiwaniu dogodnego miejsca na zasadzkę.
Po chwili
moim oczom ukazał się brzeg strumienia i niewielka, piaszczysta łacha, pokryta
całą masą tropów.
Przepuściłem
dwie sarny, bo nie potrzebowaliśmy tyle mięsa. Spokojnie starczył by mi gołąb
leśny na obiad, albo w ostateczności królik, zwłaszcza, że zostało by nawet na kolację..
Jako że nie
mieliśmy już kryształu mrożącego, trzeba było na bieżąco polować, bo mięso
szybko się psuło, więc zabijanie zwierzyny zbyt dużej do potrzeb było zwykłym
marnotrawstwem.
Przygotowałem
sobie dogodną pozycje do strzału i sprawdziłem sprzęt.
Miałem ze
sobą tylko dwie strzały, ponieważ nie szedłem na wojnę, a z reguły gdy pierwsza
nie trafi w cel – wtedy ma się jedynie sekundę na drugi strzał.. Jeśli jest
niecelny – na obiad będą same warzywa...
Zwierzęta w
brew pozorom nie są głupie, i gdy pierwsza strzała chybi - zaalarmuje wszystkie stworzenia w okolicy, a
wtedy…
Cóż.. Jeśli
drugi, oddany na szybko strzał się nie powiedzie, to przez pół dnia nie ma się
co spodziewać zwierząt.
Tak to
działa.
Najgorsze, że burczenie w brzuchu, wcale nie pomaga w
ukrywaniu się, niezależnie od tego, czy ma się na sobie „cudowną” zbroję, czy nie…
Znów sarny..
Dzik.. Dwa zające, ale za szybko ..
zagapiłem się..
„Dobrze że wiatr wieje z
przodu..” przeszło mi
przez myśl, po czym uruchomiłem Skupienie.
Świat
momentalnie jakby zwolnił, a moim oczom ukazały się zwiewne aury kilku istot,
jakie akurat przebywały w okolicy..
Dwa króliki już
dawno zniknęły z zasięgu strzału..
Lis, skrada
się za nimi.. Też szuka obiadu –
pomyślałem.
Samiczka
zająca – będzie miała młode – Dzięki Bóstwom za Skupienie – chyba załamałbym się, gdybym ją ustrzelił…
Nad samym
potokiem kilka wiewiórek.. ryś i.. Elfka..
Elfka?!!! – Wstrzymałem oddech ze
zdziwienia.
Nie
spodziewałem się tutaj nikogo – prócz zwierząt..!
Jednak..
Zmarszczyłem
brwi starając się jak najlepiej wyostrzyć wzrok..
„Nie.. To chyba.. Półelfka..
Mieszaniec..” pomyślałem.
„Co ona tu robi?” przemykało mi przez głowę..
„Miasta Elfów są daleko na
północy..” myślałem gorączkowo.
„Może jest z Elenhil..” myślałem, wciąż obserwując jej
aurę.
Może jedzie do Reanore..
przemknęło mi przez myśl..
Już miałem
wyjść i zawołać, gdy stanęła nad strumieniem i zsunęła ze stóp buty. Po chwili
zanurzyła stopę w wodzie, jakby sprawdzając temperaturę.
Tuż obok
przebiegło kilka małych zwierząt, ale nie ośmieliłem się strzelić.
Nie chciałem
jej wystraszyć, a już najgorsze, co mógłbym sobie wyobrazić, to stanąć przed
nią z martwym królikiem w ręce.
Siedziałem
więc w krzakach, i z zapartym tchem patrzyłem jak zaczyna rozpinać bluzkę.
Nie było w tym
żadnego przypadku, zdradzieckiego guzika, czy tym podobnych..
Uświadomiłem
sobie, że ta dziewczyna zwyczajnie przyszła nad strumień, żeby się umyć..
Zamknij oczy.. Zamknij oczy!!
Zamknij! .. I poczekaj aż skończy.. i odejdzie!! .. Część mnie, wychowywana przez rodziców
w szacunku do innych, wręcz błagała mnie, bym odwrócił wzrok..
Jednak ta druga,
podła część mnie, wciąż trzymała mój wzrok skupiony na delikatnej postaci
przede mną..
Nie mogłem
się powstrzymać.
I choć w
dłoni ściskałem kamień, gotów by rzucić go w krzaki i ją spłoszyć, to moja
pięść coraz silniej zaciskała się na nim, a gorąco uderzało mi do głowy.
Już miałem
to zrobić, gdy coś wewnątrz mnie, powiedziało mi żebym się powstrzymał…
Patrzyłem na
jej drobną postać pochyloną nad wodą.
W miejscu w
którym była, strumień miał zakole, więc praktycznie nie było widać nurtu i
tafla wody była prawie jak lustro.
Obserwowałem
jak pochyla się nad wodą.
Jej ładne piersi
kołysały się lekko, i nie mogłem oderwać od nich wzroku.. Jednak..
Coś w jej
postawie, w tym, jak patrzyła na swoje odbicie, odwróciło na chwilę moją uwagę od niewątpliwego powabu..
Nagle, z
rozmachem, uderzyła dłonią w taflę wody, rozchlapując burzę kropel na wszystkie
strony.
Zerknąłem na
nią Skupieniem..
Smutek.
Smutek i
żal.. i .. beznadzieja..
Nie
wiedziałem o co jej chodzi, dopóki nie wstała.
Wtedy to
dostrzegłem.
To, co do
tej pory brałem za misterny tatuaż, to były.. blizny.
Jakby biegnąc
nago przez las wpadła w wielką pajęczynę, a ta, przykleiła się do jej lewej
strony ciała, ozdabiając jej delikatną skórę.
Rozbierała
się dalej, zdejmując ostatnie części bielizny, jednak ja patrzyłem już na nią
innymi oczyma..
Chciałem do
niej podbiec.. Powiedzieć jej jaka jest śliczna, jak .. jak.. jak bardzo
na mnie działa, jak..
Ehhh!!!
Co mógłbym
jej powiedzieć wypadając nagle z krzaków?
Hej! Cześć!! Nie przejmuj się że
cię podglądałem, chciałem tylko powiedzieć że mi się podobasz..
Taaak… A o
na na to:
Och to super!! Świetnie! Od
dzisiaj nie będę smutna!!
Plusk wody
otrzeźwił mój umysł.
Siedziała w
zakolu strumienia, i zwyczajnie się kąpała..
Bałem się
ruszyć, nawet mój oddech wydawał się być zbyt głośny.
Im dłużej to
trwało, tym bardziej byłem zły na siebie o to, że tak bezceremonialnie siedzę
sobie w krzakach i podglądam kąpiącą się dziewczynę. Jednak co zamykałem oczy,
to ta gorsza część mnie siłą je otwierała, i z podnieceniem obserwowała, jak
młoda półelfka brała kąpiel w strumieniu.
Siedziała bokiem
do mnie, częściowo zanurzona w wodzie. Jej piersi lekko się uniosły, gdy
sięgnęła dłońmi by odgarnąć długie, śnieżnobiałe włosy z karku. Gdy odsłoniła
szyję, dostrzegłem, że delikatna siateczka blizn sięga aż do lewego ucha.
Wyglądało to tak, jakby wykwitała z jej policzka, pełzła po szyi, i w ramieniu
spotkała się z następną, biegnącą z jej
lewej piersi .. Tak samo delikatna, skomplikowana siatka, biegła od jej uda, w
górę, i łączyła się z tą, obejmująca jej lewą pierś. Wszystkie, razem z tą z
pleców, zbiegały się w ramieniu, i biegły już wspólnie dalej, aż do dłoni,
tworząc misterny, fascynujący wzór.
Nie mogłem
oderwać od niej oczu. Z zapartym tchem obserwowałem, jak podnosiła w górę nogi,
by umyć stopy, jak delikatnymi ruchami dłoni gładziła łydki i uda.. nabierała
dłonią wodę, by obmyć ramiona i kark..
Po chwili
wstała, ukazując gładkie plecy i krągłe
pośladki.. Krople wody spływały w dół po jej zgrabnych nogach, a ja ..
obserwowałem drogę każdej z nich i mogłem dokładnie powiedzieć ile ich było…
Wyszła z
wody, i zaczęła się wycierać.
Odwróciłem
się, i oparłem plecami o pień drzewa. Starałem się uspokoić oddech, i
uporządkować myśli.
Zamknąłem
oczy, wciąż niepewny, czy to, co widziałem, to nie był sen..
Z jednej
strony, czułem się podle..
Pamiętam,
jak zareagowała Nisee, gdy wybiegła z pokoju w samej halce..
Gdyby ta
dziewczyna się dowiedziała…
Ohhhh!!!!
To, co właśnie zrobiłem, było.. ohydne!
Z drugiej
strony.. Przeważająca, wręcz przytłaczająca większość mnie, była podniecona i
szczęśliwa, i .. zachwycona.. i.. i w
ogóle!!
Chciałem
podbiec do niej.. chwycić ją za dłonie.. zapytać jak ma na imię.. skąd jest
i.. i jak mogę znów ją spotkać!!
Nigdy tak
się nie czułem..
Lochy,
potwory, Lotril, misja.. Wszystko wyblakło.
Wiedziałem
że odchodzi, a jedno co w tej chwili się liczyło, to to, czy znów ją spotkam..
Już miałem
wstać i wyjść do niej, gdy wtem usłyszałem delikatny szelest i trzask łamanej
gałązki.
Błyskawicznie
włączyłem Skupienie..
Gdy
wyjrzałem zza pnia, między drzewami zamajaczyły mi jedynie jej śnieżnobiałe
włosy..
Z drugiej
strony, przez krzaki przedzierał się Janson.
Po dziewczynie
nie było śladu.
Musiała być
wystarczająco daleko, żebym nie mógł zobaczyć jej aury.
Janson był
coraz bliżej. Musiałem się opanować..
Wstałem i
pomachałem mu ręką.
Podszedł do
mnie, i od razu spytał:
„Co jest
chłopcze?!”
Wzruszyłem w
odpowiedzi ramionami.
„Jeszcze
nigdy tyle ci nie zajęło żeby coś ustrzelić.. Zacząłem się martwić..”
powiedział.
„Jakoś.. Nic
się nie nawinęło..” powiedziałem trochę speszony.
Już miał coś
powiedzieć, gdy zasłoniłem mu dłonią usta i przygiąłem go do ziemi.
Po chwili,
na drugim brzegu znów zamajaczyły białe włosy.
Dziewczyna
wysunęła głowę z krzaków, rozejrzała się, po czym tak szybko jak mogła,
podbiegła do brzegu i złapała pozostawione wcześniej w panice buciki.
Po sekundzie
znów zniknęła za drzewami, tym razem już na dobre.
Czerwony jak
burak, wreszcie puściłem Jansona, który wręcz dusił się z tłumionego śmiechu.
W końcu nie
wytrzymał.
„Hahaha!!
Nic się nie nawinęło co?! Hahaha!!” śmiał się obserwując moja speszoną minę.
„Czekaj..
Powiem Devanie!”
„Oh.. nie..”
jęknąłem.
„Słuchaj, Devana!! Nasz chłopak
nam dorasta!! Nie uwierzysz, ale chodziliśmy głodni, bo zamiast polować,
podglądał dziewuchy w kąpieli!!”
„Och! To cudownie!! Jestem taka
dumna!!” zaczął cienkim
głosem parodiować swoją potencjalną rozmowę z Boginią..
„Weź
przestań.. Ona i tak .. wie..”
powiedziałem zduszonym głosem.
„Wie że
podglądałeś ?” spytał, znów wywołując we nie falę gorąca i purpurę na twarzy.
„Nie.. nie
tak.. Ale wie że.. coś.. emocje.. wiesz.. jeśli są silne, to czujemy..” trochę
się poplątałem.
„Aaa!! Ten
wasz Direct link!!” przypomniał sobie Janson.
„Silne
emocje mówisz.. co?” powiedział półgłosem.
„Ładna
była.. Zgrabniutka.. A ty ją widziałeś bez niczego.. Szczęściarz..” powiedział
ruszając tak dziwnie brwiami..
„Przyznaj
się.. Spodobała ci się.. co nie?” zapytał szturchając mnie łokciem.
„Niee!! To
nie tak!! .. Znaczy.. Nie że mi się nie podobała, ale nie.. No. Była ładna i w
ogóle ale..” .. kompletnie się
pogubiłem..
Janson
patrzył na mnie z rozbawieniem przez chwilę, po czym położył mi dłoń na
ramieniu i powiedział:
„Posłuchaj chłopcze..” zaczął protekcjonalnym tonem.
„Posłuchaj chłopcze..” zaczął protekcjonalnym tonem.
„To
normalne, że .. Ekhm.. chłopcy w
twoim wieku czasem podglądają dziewczyny..”
Jego
chrząknięcie było dość.. wymowne. Coś mi się zdaje że i On mieści się w
granicach „Chłopców w moim wieku..”
„Ale to
działa w dwie strony!!” dodał.
„One też nas
podglądają!” powiedział mrugając do mnie okiem.
„Gdyby nie
to, to podczas nocy poślubnej często było by słychać: Ratunku!! Wąż!!” powiedział z rozbawieniem.
„Raczej
dżdżownica..” skwitowałem.
„Hę?!”
„Kiedyś
podsłuchałem Klarysę..”
„… ?!!! ...”
„Hahaha!! Żartowałem!!” powiedziałem ze
śmiechem.
„A może
jednak nie?” dodałem poważnie po chwili, widząc cień ulgi jaki przewinął się po
jego twarzy.
„Normalnie
kiedyś ukatrupię..” mruknął w odpowiedzi.
Po chwili
pacnął mnie lekko w głowę.
Jako że jego
Skradanie się, przepłoszyło nie tylko
nieznajomą dziewczynę, ale również większość drobnej zwierzyny w okolicy -
praktycznie straciliśmy nadzieję na porządny obiad.
Jednak na
szczęście, w ostatniej chwili udało mi się ustrzelić leśnego gołębia…
„Lepszy
rydz, niż nic..” mruczał Janson, skubiąc ptaka.
…***…
„Spokojnie..
Nie ma się co tak czaić.. Tu przecież
nic nie ..” zaczął Janson, ale uciszyłem go ruchem dłoni.
„Nigdy nie
wiadomo, a przez te mury moje Skupienie
się nie przebija.” Powiedziałem, nakazując mu ciszę.
Było tuż po
południu, gdy zdecydowaliśmy się rozejrzeć po naziemnej części warowni Thorn.
Iwan
wspominał, że jest większa, i bardziej rozbudowana od innych, bo bliska
obecność miasta wymagała większej obsady.
Thorn, miała
dwa dziedzińce, każdy z własnymi zabudowaniami gospodarczymi, stajniami, i
koszarami. W dodatku, wszystko było w całkiem dobrym stanie, co świadczyło o
tym, że to nie była jedna z tymczasowych strażnic, ale forteca zaplanowana na
dłuższy czas użytkowania.
Prawdopodobnie,
miała być wykorzystana jako baza wypadowa i zaplecze, dla sił okupacyjnych
stacjonujących w Reanore.
Co prawda
Janson był prawie pewien, że nikogo tu nie ma, ja jednak, wyczulony przez Iwana
i Olafa – starałem się przeszukać twierdzę z zachowaniem największej
ostrożności.
Skradaliśmy
się, jeden za drugim, przeszukując jeden po drugim wszystkie budynki dolnego
dziedzińca.
Może nie
byłbym tak skrupulatny i zapobiegawczy, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
W porównaniu
do Dirthall i Ravenpick, w bramie tuz za fosą, praktycznie nie rosła trawa.
Owszem, było
widać, że próbuje się zadomowić, ale ..
wyglądała, jak przed dość rzadko używanymi, tylnymi drzwiami do stodoły,
które używa się tylko do wyprowadzania bydła na pastwisko..
Może nie
zbyt często, ale .. coś.. tędy przechodziło, na tyle regularnie, by trawa nie
miała szans urosnąć na odpowiednia wysokość.
„Przesadzasz
chłopcze.. Zwyczajnie, cykor cię obleciał..” skwitował Janson, gdy mu
powiedziałem o moich spostrzeżeniach.
Jednak
wymusiłem na nim największą ostrożność, apelując do jego rodzicielskiej
odpowiedzialności.
„Wolę teraz
wyglądać jak idiota, skradając się przez pusty plac, niż tłumaczyć twoim
dzieciom, że jakaś bestia zaskoczyła nas i zeżarła im tatę.” Powiedziałem,
ucinając jakąkolwiek dyskusję.
Nie wiem..
Może trochę za bardzo wziąłem sobie do serca to, co Olaf powiedział o moim
przywództwie i odpowiedzialności. Jednak już dwukrotnie miałem okazję przekonać
się, jak doświadczony, trzeciopoziomowy poszukiwacz przygód, został pokonany
przez – teoretycznie niski – poziom lochów.
Może
przesadzam.
Może.
Ale jeśli
tylko..
Śśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś!!!
Ding!!!
.. .. tik… tik…. tak..
Błyskawiczny
ruch ręką, i wystrzelona strzała odbiła się od ochraniacza na przedramieniu, po
czym upadła kilka metrów od nas.
„Za osłonę!”
krzyknąłem, popychając Jansona z całej siły za pobliski murek.
Niestety,
dzięki temu sam zostałem odepchnięty w drugą stronę, prawie na sam środek
placu.
Błyskawiczny
skan Skupieniem.
Tam!! Zwiewny cień aury zamajaczył pomiędzy szczelinami
w murze oddzielającym oba dziedzińce.
„Nie
wychylaj się!!!!” krzyknąłem do Jansona, i ruszyłem z pełną szybkością.
Nie
pobiegłem jednak w stronę bramy .
Nie znając
liczby przeciwników, nie mogłem zaryzykować wejścia od głównych wrót.
Zamiast
tego, pobiegłem w bok, w stronę stajni.
Śśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś…..
Ting!..
Następna
strzała przemknęła mi za plecami.
Jest tylko jeden przeciwnik.. przemknęło mi przez myśl.
Wyskoczyłem
z całych sił w górę, wylądowałem na
nierównej ścianie, a następnie robiąc po niej kilka kroków, wybiłem się
znów, lądując na dachu stajni.
Szybki
sprint.
Kilka
obluzowanych dachówek uciekło mi spod stóp, i z trzaskiem rozprysło się na
bruku poniżej..
Jednak ja już byłem w powietrzu.
Pięć
szybkich kroków po dachu, odbicie, salto nad murem, i miękkie lądowanie.
Skupienie dokładnie powiedziało mi, gdzie
jest napastnik.
Stał przede
mną, z napiętym łukiem w dłoniach.
Dygotał
lekko ze strachu.
„Nie rób
tego..” powiedziałem, wyciągając ku niemu rękę.
Zamknął
oczy, i wypuścił strzałę.
Śśśśśśśśśśśśśś…. Ding!! Tap..
pat.. kap..
Strzała
upadła na niższym poziomie, znów odbita moim ochraniaczem.
Znowu
poczułem znajomy zapach moczu, gdy po
błyskawicznym sprincie złapałem napastnika za włosy, pociągnąłem w tył, i
przytknąłem do jego gardła Spark,
krótszy od katany, wakizashi.
„Odłóż łuk...”
powiedziałem , po czym pociągnąłem go mocniej za włosy.
Jęknął, po
czym odrzucił w bok trzymany w ręce łuk.
Wciąż
trzymając jego włosy, schowałem ostrze, odsunąłem go od siebie, i oparłem stopę
na jego plecach.
Szybkim pchnięciem
odrzuciłem go pod samą ścianę.
„Kim jesteś
i co tu robisz?!!” spytałem, starając się zabrzmieć wystarczająco groźnie.
„Nie
zabijaj!!! .. Błagam!! Nie zabijaj!!!” krzyknął w odpowiedzi, i odpychając się
nogami, starał się jak najdalej odsunąć w panice ode mnie.
„Daj mu
spokój Blake..”
„Blake!!”
„Daj mu spokój!!!”
usłyszałem za sobą, po czym ciężka dłoń kowala opadła na moje ramię.
„Przepraszam
za kolegę.. Narwany jest trochę.. Dawno nikogo nie zabił, więc .. sam
rozumiesz..” mówił, jakby tłumacząc się za mnie, stając jednocześnie pomiędzy
nami i pokazując na mnie kciukiem.
„Ale
jednak.. No wiesz, powinieneś odpowiedzieć, bo jak się wnerwi naprawdę, to go
nie utrzymam..” dodał, pochylając się nad nim.
„Jestem..
Oren… Z szóstej kompanii generała Zoryka..” powiedział po cichu.
„Dezerter..
co?” spytał kowal z przekąsem.
Kiwnął głową
i skurczył się w sobie.
„Jesteś
sam?” spytał kowal.
„Na razie..
Nie wiem kiedy reszta wróci..” powiedział patrząc pod nogi.
„Idź się
przebrać, bo ciężko się rozmawia, jak ktoś tak capi..” powiedział odsuwając się
od niego.
Zrobiło mi
się go żal, bo widać było, że naprawdę popuścił ze strachu.
Jednak
musiałem mieć na uwadze, że starał się nas zabić..
„I nie
próbuj żadnych sztuczek, bo w przeciwnym wypadku, kumple będą cię zbierać po
całym placu jak wrócą..” powiedziałem i wyszczerzyłem się w najszerszym
uśmiechu w jakim zdołałem.
O mało nie
zemdlał.
Poszliśmy za
nim na wewnętrzny dziedziniec.
Grupka
maruderów musiała obozować tu od dłuższego czasu, bo widać było, że całkiem
dobrze się tu urządzili.
Starałem się
sobie przypomnieć, kiedy miała miejsce ostatnia inwazja Rakii..
Chyba zeszłej
wiosny.. To wtedy, tak mi się wydaje,
prawie trzydzieści tysięcy Rakian przemaszerowało przez Lotril, by dokonać
kolejnej, którejś tam z kolei, inwazji.
Oczywiście,
po kilku tygodniach, pokonana armia Rakii wróciła do siebie, jak zwykle gubiąc
po drodze część swoich wojsk.
Maruderzy,
dezerterzy, czy też zbyt ranni, by nadążyć za resztą, odłączali się od reszty,
i zostawali.
Ci, którzy
przeżyli jakiś czas poniewierki, po jakimś czasie wyłapywani byli przez
miejscowych strażników, asymilowali się z miejscową ludnością, albo.. Zostawali
bandytami.
Sądząc po
obozowisku, ci tutaj, należeli właśnie do tej ostatniej grupy.
Kilkanaście
skrzyń ze zrabowanym towarem i konie w niewielkim paddocku, aż nadto mówiły o
statusie tej grupy.
Ale trzeba
im było przyznać, że uwili sobie tu miłe gniazdko.
Mieli
całkiem czysto w koszarach, działającą umywalnię i szalety, schludną kuchnię..
I to wszystko w .. około dziewięć osób.. sądząc po ilości zasłanych łóżek..
Prawie
skończyliśmy się rozglądać, gdy wrócił Oren.
„Przepraszam
za ten atak..” powiedział.
„Sądziłem,
że to Reanore was przysłało, żeby nas wykończyć..” wyjaśnił.
„Gdy śmierć
jest blisko, człowiek robi czasem..”
„Pod
siebie..” dokończył za niego Janson.
„To też..”
przyznał Oren.
„Może nie
jestem już młody, ale cenię sobie każdy dzień, z tych, które mi pozostały..”
dodał.
Teraz to
dostrzegłem.
Nie był
stary, ale wiekiem, spokojnie mógłby być starszym bratem Jansona..
Jednak jego
aura, uległa diametralnej zmianie.
To już nie
był człowiek, który panicznie się boi.
Zupełnie,
jakbyśmy spotkali się w pubie porozmawiać o pogodzie.
„Jednak..
Nie rób tego więcej chłopcze..” powiedział.
„Niby
czego?” odparłem automatycznie.
„Nie
uśmiechaj się w ten.. dziki sposób.. Mam słabe serce..”
„Hę?!”
„Wiesz..
Każdy ci to mówi, a ty dalej swoje..” dodał Janson.
„Ale ja..”
zacząłem, jednak kowal mi przerwał w pół słowa.
„Więc, co tu
robicie?” spytał, spoglądając znów na
Orena.
„Jesteśmy
bandytami.. Rabujemy, gwałcimy.. palimy..” powiedział rozkładając ręce.
„Twoje Jesteśmy, trąci o sarkazm..” powiedział
Janson, patrząc na niego uważnie.
„A o co ma trącać?”
spytał.
„Zdybaliście
mnie, broniącego kryjówki bandytów, więc..” Powiedział rozkładając ręce.
„To może nam
opowiedz swoją wersję..” powiedziałem, zachęcając go uśmiechem.
Zadrżał, i
skurczył się w sobie.
„Nie
uśmiechaj się.. Po prostu tego nie rób..” powiedział Janson, znów stając przede
mną.
„Przepraszam
za niego. On po prostu ma taką twarz. Trzeba.. Przywyknąć..” powiedział,
spoglądając na mnie przez ramię.
Zmarszczyłem
brwi, wciąż nie wiedząc o co chodzi, ale Janson już skupił się nad naszym… przesłuchiwanym.
„Więc.. jaka
jest twoja historia?” spytał.
„A jaka ma
być?” powiedział, otrząsając się ze strachu.
…***…
Zaczęli
odwrót.
Potężny
krasnolud posłał w powietrze, kolejny tuzin żołnierzy. Nie chciał zabijać, po
prostu, płazem topora machał, jakby odganiał się od much.
Niepowstrzymana
potęga w skondensowanej postaci.
Gareth
Landrock. Poziom sześć. Familia Loki.
Czekał, aż
łucznicy wypuszczą strzały, by ruszyć z miejsca z szybkością wiatru, i
przebiegając pod falą grotów, unicestwić
pierwsze trzy rzędy wojska, w niecałe dziesięć sekund.
Front
momentalnie się załamał, a wojacy rzucili się do ucieczki.
Tydzień
później, wracając przez Lotril i omijając Reanore szerokim łukiem – natknęli
się na tą twierdzę.
Przenocowali,
a gdy ich batalion wyruszył w dalszą drogę, część z ich plutonu zdecydowała..
lekko opóźnić marsz.
Nie mieli do
czego wracać. Oren wcześnie owdowiał bezdzietnie, inni też nie mieli rodzin..
lub nie chcieli do nich wracać. Postanowili się tu ukryć, przeczekać najgorsze,
a potem przy okazji, wtopić się w jakąś grupę zdążającą do Reanore, czy może
nawet Orario..
Ich
przywódca, kapral Lansky, chciał przykleić się do jakiegoś bogacza i zatrudnić
się u niego w ochronie..
Jednak.. Po
jakimś czasie, ich plany całkowicie wzięły w łeb.
„Wszystko
przez ten loch..” powiedział Oren, kiwając głową w stronę wieży strażniczej, u
stóp której było wejście do piwnic.
Gdy okazało
się, że po piwnicach grasują potwory, po pokonaniu których zostają magiczne
kryształy i jakieś unikatowe dropy, w ich głowach wszystko się
poprzewracało..
Potwory się
odradzały, wiec mogli prawie co dziennie schodzić na dół, by walczyć z nimi, zbierając skarby i
doświadczenie.
„Pomyślcie!
Własny Dungeon!! Możemy zdobywać Excelię i bogacić się na dropach!!” mówił
podniecony Lansky.
„Posiedzimy
tu rok, może półtora, zbierzemy dość
doświadczenia by awansować, a po powrocie, każdy z nas będzie mógł zostać
oficerem!” mówił dalej z zapałem.
Jego słowa
trafiły na podatny grunt.
Jako że całe
wojsko Rakii należało do Familii Aresa, każdy z nich miał Falnę.
Jednak
zdobywanie Excelii bez Dungeonu, szło mozolnie i było niebywale trudne, więc
tylko niewielka grupa zdołała awansować na drugi poziom.
Oczywiście
automatycznie zostawali dowódcami oddziałów i plutonów, tak jak Lansky.. Ci nieliczni, którzy jakimś
cudem zdołali awansować na trzeci poziom – zostawali generałami, i zaliczali
się do ścisłej elity wojsk Rakii.
Dlatego też,
szansa na zdobycie wystarczającej do awansu ilości Excelii, była wielką gratka
dla każdego z nich.
Orenowi ten
pomysł nie bardzo się podobał.
„Będziemy
musieli ukrywać się tu przez rok, a może nawet dłużej..” mówił.
„Nie uda nam
się tak długo. W końcu ktoś nas znajdzie, a wtedy..”
„A wtedy się
go uciszy i znów nie będziemy znalezieni!” zripostował Lansky.
Reszta
poparła go gromkim śmiechem.
„Okoliczne
kmiotki w ogóle nie mają Falny, a poszukiwacze przygód siedzą w Orario, kawał
drogi stąd.” Powiedział.
„Szlak do
twierdzy praktycznie zarósł, więc to znaczy, że jest nieużywany. Nikt nas tu
nie wypatrzy.” Dodał na koniec.
Pozostawała
jeszcze kwestia logistyki..
Piętnastu
chłopa musi jeść, czasem się napić, a wizyty w Lochu skutkowały ranami które
trzeba było leczyć..
A nie mogli
często wymieniać dużych ilości kryształów, bo szybko wzbudzili by podejrzenia..
„Wszystko
jakoś funkcjonowało, dopóki nie otwarł się następny poziom..” powiedział Oren
spuszczając głowę.
Następny
poziom?” spytałem ze zdziwieniem.
„To ile ich
tam jest?” spytał Janson.
„Co najmniej
pięć..” odparł Oren.
„Przez
pierwsze pół roku były tylko trzy..” zaczął wyjaśniać.
Okazało się,
że przez długi czas były tu tylko trzy poziomy, tak jak w innych.
Lansky kazał
im wynieść z trzeciego kryształ mrożący, i od tego czasu mogli dłużej
przechowywać żywność..
Jednak na
jesieni, gdy zeszli na trzeci poziom, okazało się, że po drugiej stronie
wielkiej Sali znajduje się wyrwa w ścianie, i prowadząca w dół dość stroma
ścieżka na niższy poziom.
Początkowo
ucieszyli się.
Potwory dość
wolno się odradzały, więc musieli podzielić się na grupy i schodzić tylko dwa
razy w tygodniu, żeby to miało jakiś sens.
Kolejny
poziom oznaczał mocniejsze potwory, a więc więcej Excelii i lepsze dropy.
Na drugi
dzień poszli tam wszyscy.
Nie było
sensu ryzykować małą grupą, gdy nie wiedzieli co ich tam czeka.
Nawet tak
pewny siebie ostatnimi czasy Lansky, stwierdził, że będzie dobrze jeśli się zabezpieczą.
Jednak nie
byli gotowi na to co ich spotkało.
Szli przed
siebie, trochę zaskoczeni ciszą.
Normalnie,
gdyby zejść do tych piwnic na drugi dzień po wyczyszczeniu, można by już
spotkać kilkanaście goblinów, koboldów i sporą grupkę War Shadows na trzecim
poziomie.
Tym razem,
pierwsze trzy poziomy były kompletnie puste.
Na wszelki
wypadek sprawdzili wszystkie boczne korytarze, ale nie było tam nic.
Nawet
jednego goblina.
Powoli
zeszli na czwarty poziom.
Jeśli
pierwsze trzy poziomy można było bez wątpienia przypisać dziełu rąk ludzkich, to czwarty,
definitywnie należał do zwierząt.
Jak gdyby
gigantyczny kret wykopał sieć chaotycznych tuneli.
„Hehe..
Dungeon się wystraszył że jesteśmy za mocni, więc podniósł.. a raczej –
opuścił.. poprzeczkę..” mruknął Lansky.
Kilku
odpowiedziało mu śmiechem, ale dało się wyczuć napięcie.
Wtem, w
stropie nad nimi, pojawiło się pęknięcie.
Po chwili
zaczęło się powiększać z głośnym Crrrrraaaaackkkkk!!! I wynurzyły się z niego dwa długie odnóża.
Rozepchnęły
szczelinę na boki i już po chwili gigantyczna mrówka opadła na spąg.
Gwiiiiiaaaiiiiaaaa!!! Głośny, gwiżdżący pisk odbił się
echem od ścian korytarzy.
Lansky
wyskoczył naprzód, i ciął z rozmachem.
Wyglądało to
jakby chciał przeciąć ja na pół, ale jej pancerz okazał się być zbyt mocny dla
jego miecza, wiec tylko ja zranił i obciął czułek i dwa odnóża.
Gwiiiiiaaaiiii!!! Kolejny krzyk, ucięty tym razem w
połowie, gdy drugiemu udało się odciąć jej głowę.
„Nie ma tak
źle.. Nie są takie mocne, ale potrzebujemy lepszy sprzęt..” skwitował Lansky,
oglądając swoje, lekko wyszczerbione ostrze.
„Przynajmniej
kryształy są dość spore,” dodał, wyjmując jeden, dość duży, z ciała martwej
mrówki.
Puffff!!
Jak zwykle,
po usunięciu kryształu, ciało potwora zamieniło się w pył, gdy tylko znikła
wiążąca je moc…
Wtem, lekkie
chrobotanie dało się słyszeć praktycznie ze wszystkich stron.
„Cholera..
Jest ich .. więcej..” szepnął Lansky, i rozejrzał się w panice dookoła.
Wielkie,
czerwone oczy świeciły w ciemności, i było ich coraz więcej i więcej.
Nadchodziły
z każdego korytarza, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki.
„Którędy
przyszliśmy? Spytał gorączkowo Lansky.
Ktoś wskazał
korytarz po prawej.
„Grzejemy. Kto nie nadąży - jego strata.” Powiedział, po
czym puścił się pędem w stronę wskazanego mu przejścia.
Nauczony
doświadczeniem nie starał się ciąć korpusu, tylko celował między płyty, wprost
w kryształ.
Pokonawszy
pierwsze kilka, odwrócił się i krzyknął:
„Naprzód
jeśli wam życie miłe!” i popędził w głąb korytarza nie oglądając się na nikogo.
Nie czekając
na zachętę, cała reszta, jak jeden mąż popędziła za nim.
Jakimś cudem
udało im się przebić prawie pod samo wejście na trzeci poziom.
Oren był
niestety najwolniejszy.
Z
przerażeniem zauważył, że Lansky, gdy tylko przekroczył próg trzeciego poziomu,
odwrócił się, i wyjął z torby przy pasie jakąś paczkę.
Rzucił ją
szerokim łukiem w głąb tunelu, nie czekając aż wszyscy stamtąd wyjdą.
K`boom!! Głucha eksplozja rozległa się w
korytarzu, po czym kula ognia ogarnęła zabójcze mrówki, i tych, którzy nie
nadążyli..
„Miałem
szczęście.” Powiedział Oren.
„Dopadły
mnie cztery mrówki. Jedna odgryzła mi stopę, a reszta dobierała się do rąk i
głowy. Gdy paczka wybuchła, osłoniły mnie przypadkiem swoimi ciałami.”
Powiedział.
Gdy doszedł
do siebie, czuł jedynie, że ktoś wlecze go w pośpiechu za ręce po nierównej
posadzce.
„Od tej pory
jestem kucharzem, niańką, wartownikiem i.. wszystkim co trzeba..” powiedział
rozkładając ręce.
„A reszta?”
spytałem.
„Heh..
Reszta..” powiedział z westchnieniem.
„Straciliśmy
sześciu. Część dopadły mrówki, a dwóch nie przeżyło wybuchu.” Powiedział.
„A inni..Heh…
Musimy
pomścić.. Wybić do nogi.. Wyczyścić poziom..” powiedział, kręcąc głową.
„Kompletnie
na tym zafiksowali. Nie umieli myśleć o niczym innym.” powiedział ze smutkiem.
„Zupełnie,
jakby coś w nich wstąpiło..” dodał.
„Jedyne nad
czym myśleli, to zejść tam na dół, i wyczyścić ten poziom.” Powiedział.
„No i wtedy
zaczęło się najgorsze..” powiedział, kręcąc głową z dezaprobatą.
„Musieli
zdobyć lepszy sprzęt, Mikstury lecznicze.. Mikstury many.” zaczął.
„Nie mogli
ich tak po prostu kupić, nie wzbudzając podejrzeń..” powiedział.
„Co by sobie
pomyśleli ludzie w Reanore, jakby ni z tego, ni z owego, jakiś gość z trochę
dziwnym akcentem, przyszedł z workiem magicznych kryształów i wykupił cały
zapas mikstur z lecznicy?” spytał.
„Oczywiście
że nie. Nie mogli dopuścić do ujawnienia się..” wyjaśnił.
„Wtedy,
jedynym racjonalnym sposobem pozyskiwania środków – stał się rozbój…” powiedział,
spuszczając głowę.
„Co jakiś
czas, któryś wybierał się do Reanore, by zasięgnąć języka, wymienić kilka
kryształów i kupić niewielki zapas mikstur. Jednak lwia część zaopatrzenia
zaczęła pochodzić z rabunku.” Powiedział ze smutkiem.
„Co jakiś
czas, koło szczątków, podrzucali wyciągnięte z podziemi ciało goblina czy
kobolda, dzięki czemu udawało im się uniknąć sprawiedliwości aż do tej pory..”
W jego
postawie, i tonie głosy widać było żal i
smutek.
Nie musiałem
nawet sprawdzać go Skupieniem.
„Nie
powiem.. perspektywa awansu była nie do pogardzenia, ale to poszło za daleko.
Niewinni podróżni ginęli, bo kilku idiotom ubzdurało się, żeby po kryjomu
wyczyścić kolejny poziom lochu..” pokręcił głową z dezaprobatą.
„Z resztą.. Znając
Aresa i jego chore ambicje, wymusiłby na nas po powrocie, raport ze
szczegółami, dotyczący tego gdzie, jak, i kiedy zdobyliśmy Excelię. I stawiam valis
przeciw orzechom, że zrobiłby wszystko,
by tylko sprowadzić ten fenomen do siebie, nawet, gdyby oznaczało to
wykopanie tego zamku z korzeniami, i przetransportowanie do Rakii..” powiedział
podnosząc głowę.
„Jakkolwiek
nie podoba mi się monopol Orario na Dungeon, to jednak, gdyby ten Loch wpadł w
łapy Aresa, następna inwazja mogła by być dużo bardziej brutalna i krwawa.” dodał.
„Ale to i
tak nie ważne..” powiedział na koniec.
„Ci durnie
nie spoczną, dopóki nie zejdą na sam dół, a to wygląda na zadanie które ich
przerasta.”
Patrzyłem na
niego, jak siedział przed nami ze zwieszoną głową, i dłubał patykiem w ziemi.
„Wiele bym
dał, żeby ktoś przyszedł i zawalił ten loch.. Żeby po nim kamień na kamieniu
nie został.”
„Czemu tak
ci na tym zależy?” spytałem.
„Dopóki ten
loch tu będzie, dopóty te łajzy będą robić wszystko, byle znów tam zejść.”
odparł.
„Dwa dni
temu znów wybrali się na trakt, żeby zdobyć zaopatrzenie. Bogowie wiedzą, ilu podróżnych
straci życie i dobytek, zanim ten loch ich wreszcie pokona..” powiedział ze
łzami w oczach.
„Zdezerterowaliśmy,
żeby w końcu zacząć normalnie żyć, a teraz.. Heh..”
Westchnął,
po czym wstał, i odszedł w kierunku umywalni.
Po chwili
dało się stamtąd słyszeć głośne wycieranie nosa i szum wody.
„Teraz już
wiecie jak sprawy się mają.” Powiedział po powrocie.
Włosy miał
jeszcze wilgotne od wody. Pewnie wsadził głowę pod kran, żeby trochę ochłonąć.
„Więc czemu
stąd nie odejdziesz?” spytałem.
„A niby
dokąd?” spytał.
„Gdyby
odkryli że zniknąłem, natychmiast rzucili by się w pogoń. Zabili by mnie przed
bramą do miasta..” powiedział smętnie.
No tak.. pomyślałem. Za dużo wie..
„Więc co
teraz?” spytałem.
„A, to już
od was zależy.” Powiedział.
„Nie byłem w
stanie powstrzymać was przed wejściem, to i nie dam rady powstrzymać przed
wyjściem. Tajemnicę szlag trafił. Zresztą, może to i dobrze. Kiedy ściągniecie
tu straż, nie będziemy mieli wyjścia. Choć znając ich, pewnie będą chcieli
walczyć..” powiedział spluwając ze złością na ziemię.
„A gdybyś..
wrócił z nami?” zaproponowałem.
„Obronimy
cię..” dodałem.
Pokręcił
przecząco głową.
„Nie
spoczną, póki nie zamkną mi ust.” Powiedział.
To by
tłumaczyło desperację, z jaką starał się bronić wejścia na początku.
Jednak skąd
ta jego nagła zmiana nastawienia? Od panicznego strachu, do zwykłej, normalnej
rozmowy..
Nie dawało
mi to spokoju.
Niewiele
myśląc, po prostu zapytałem go o to.
„He.. Nie
owijasz w bawełnę chłopcze, co?” spytał z lekkim uśmiechem.
„Lubię
takich ludzi. Prostolinijnych.. Z sercem na dłoni..” dodał.
Poczułem ze
się czerwienię.
„Wracając do
twojego pytania: - Jestem pragmatykiem.. Może z racji wieku, a może
doświadczenia. Dość, by móc stwierdzić, czy opłaca się być szczerym czy nie.”
Powiedział wzruszając ramionami.
„Mam niski
pierwszy poziom, a ty odbiłeś dwie strzały.. Gdybyście potrzebowali informacji,
to wymusilibyście je ze mnie, tak, czy inaczej.” Powiedział rozkładając dłonie.
„A skoro i
tak odkryliście to miejsce, to jest już bez znaczenia, czy powiem wam wszystko,
czy nic.”
„Zwłaszcza,
że wygląda na to, że i tak pomożecie mi rozwiązać ten .. problem..” dodał po
chwili, pokazując głową na wejście do podziemi.
„A skąd taka
pewność?” spytał Janson.
„Dwóch,
świetnie wyekwipowanych poszukiwaczy przygód, nie błąka się ot tak, po lesie.
Zwłaszcza, że na zbieranie grzybów jest o wiele za wcześnie..” powiedział z
błyskiem w oku.
„Nie
byliście zaskoczeni, gdy powiedziałem wam o lochu.” Dodał.
„To z tego
powodu tu jesteście. Wiedzieliście.. Prawda?” raczej stwierdził niż spytał.
„Przyszliśmy
go zbadać, i w razie możliwości – zniszczyć.” Powiedziałem, ignorując Jansona
który nerwowo ciągał mnie za rękaw.
„Robiliście
to już wcześniej..”
„Dwa razy..”
„W takim
razie, nie ma na co czekać.” Powiedział, po czym wstał i zaczął się
przygotowywać.
„Hej!!” krzyknąłem
cicho.
„Nie mamy
zamiaru tam dzisiaj schodzić..” powiedziałem.
„Mieliśmy
rozejrzeć się po okolicy, i dopiero rano..”
„Rano będzie
tu Lansky ze swoja bandą.” Powiedział, przerywając mi.
„Może to i
dobrze..” odparł Janson.”
„Skoro ma
drugi poziom, to może wartałoby połączyć
siły..” zaczął, lecz tym razem ja przerwałem Jansonowi.
„Nie
zaufałbym komuś takiemu.” Powiedziałem.
„Wolę mieć
za sobą pustkę, niż jego..” dodałem.
„A skąd
wiesz, ze Oren nie kłamie?” spytał Janson.
Spojrzałem
na niego wymownie.
„No tak.. to
twoje Sku..”Przerwał, gdy podniosłem w górę palec by go uciszyć.
„Pójdę
przodem” powiedział Oren.
„Pierwsze
trzy piętra nie różnią się niczym od tego, co widzieliście w innych twierdzach.
Dopiero niżej.. ” mówił, szykując się do drogi.
„A tak w
ogóle, to jakim cudem tak sprawnie się ruszasz, skoro podobno mrówka odgryzła
ci stopę?” spytał, wciąż podejrzliwy, Janson.
„Skleciłem
sobie protezę..” odparł Oren, podciągając w górę nogawkę spodni i zdejmując
but.
Naszym oczom
ukazał się skomplikowany mechanizm, połączony jakby na stałe z jego nogą..
Wyglądało to dość.. upiornie.. zwłaszcza, że wewnątrz sztucznej stopy,
błyszczał niewielki, magiczny kryształ.
Janson uklęknął
przy nim, i przez chwilę obserwował działanie mechanizmu..
Po chwili
wstał i położył dłoń na ramieniu Orena.
„Jesteś
kowalem prawda?” spytał.
„No.. tak..
Każda armia zabiera ze sobą kowali, żeby naprawiać pogięte zbroje i ostrzyć
miecze..” powiedział lekko zawstydzony.
„I masz
tylko pierwszy poziom?!” Janson był wręcz zachwycony.
Oren kiwnął
głową, a Janson wypuścił powietrze z głośnym Ppppppffffff….
„Człowieku!
Toż to prawdziwy majstersztyk!!” powiedział z entuzjazmem.
„Coś
takiego, u Lorda Goibniu, podniosło by ci poziom bez dwóch zdań!!”
Janson,
wciąż zafascynowany obserwował pracę protezy, która, szczerze mówiąc,
zachowywała się prawie jak normalna stopa..
„No.. Nie
wiem.. W dwóch miejscach trochę skrzypi i obciera, bo nie miałem dość Titanium.. poza tym.. cholernie swędzi
na zmianę pogody” powiedział zawstydzony.
Janson tylko
spojrzał na niego z politowaniem, po czym położył mu dłonie na ramionach.
„Jak ten
burdel się skończy, to zapraszam cię do mojej kuźni w Reanore. Takiego
wspólnika szukałem przez lata.” Powiedział, a w oczach Orena zabłysła iskra
szczęścia.
„Poważnie?”
spytał cichym głosem.
„Heh!!”
żachnął się Janson.
„Jak nie,
jak tak?!” powiedział z entuzjazmem.
„Ten chłoptaś
ma nosa do ludzi, więc skoro on ci zaufał – ja przyjmę cię z radością.!”
Powiedział, pokazując na mnie głową, i klepiąc go z rozmachem w plecy.
„Hmpf.. W takim razie .. heh.. Nie dajmy się tam na dole
zabić..” powiedział Oren pociągając trochę nosem ze wzruszenia.
Ja jednak
nie byłem do końca przekonany.
„Może jednak
lepiej stąd.. wiecie.. po prostu odejść.. Poczekać na Iwana.. I potem wrócić..”
powiedziałem trochę niepewnie.
„Do tego
czasu może zginąć więcej niewinnych.. I nas też będą ścigać..” powiedział Oren,
Jednak ja.. nie
chciałem schodzić do podziemi o tej porze.
Co prawda,
wciąż byliśmy w pełni sił, jednak..
„Zaczyna się
robić późno..” zacząłem.
„Nie chcę
tam wchodzić o zmroku” powiedziałem na wyjaśnienie.
„Na dole nie
ma znaczenia, jaka pora dnia..” powiedział Oren.
„Heh… Może
to i racja..” powiedziałem z rezygnacją..
„A nie
mówiłem! Nie trzeba było zwlekać!!” ucieszył się Janson.
„Skoczę
zaopatrzyć konie i wezmę trochę zapasów.. na wszelki wypadek.” Powiedziałem.
„Jaką masz
broń?” spytał Janson Orena.
„Zwykły
dwuręczny.. Rakijski..” odparł,
prezentując sporych rozmiarów ostrze.
„To przy
okazji weź mój toothpick..”
powiedział do mnie Janson, gdy zbierałem się do wyjścia.
Kiwnąłem
głową, i pobiegłem w stronę naszego obozu.
Czas okazał
się być teraz nagle bardzo ważny..
Po
dziesięciu minutach byłem w obozie.
Upewniłem
się że konie mają dostęp do wody i trawy.
Do dużej
torby zapakowałem trochę mikstur leczniczych i many. Bandaże, i trochę suchego
prowiantu na jakby-nie-wiadomo-co..
„Uważajcie
na siebie.. Po okolicy mogą włóczyć się bandyci..” powiedziałem do koni, czule
głaszcząc je po szyjach.
Płotka
parsknęła, po czym trąciła mnie łbem, a Puszczyk.. zwyczajnie pierdnął,
pokazując mi, gdzie ma tych potencjalnych bandytów.
Uśmiechnąłem
się pod nosem.
„Pilnujcie
dobytku. I nie zjedz od razu wszystkich marchewek!” powiedziałem, karcąc
jednocześnie zawczasu Puszczyka.
„Miej na
niego oko..” powiedziałem szeptem do Płotki, zezując w stronę jej brata.
„Musiałbym
mieć skrzynię z zamkiem szyfrowym, żeby się nie dostał do zapasu marchewek..”
Parsknęła
cicho w odpowiedzi, a Puszczyk tylko zwiesił ze smętkiem głowę.
Po chwili
namysłu wyjąłem Kamień Odzwierciedlenia.
„Niewielkie
komplikacje. Wchodzimy dzisiaj. Po dobie ciszy wezwij Duska.”
Wydrapywane
na szybko runy rozświetlały się na moment błękitnym światłem i znikały.
„Nie martw
się. Będzie dobrze.” Dopisałem na końcu.
Odłożyłem
kamień z powrotem do juków, i zarzuciłem plecak na ramię.
Wolałem nie
czytać tego, co mi odpisze..
A!! Właśnie.. Toothpick..!! przemknęło mi przez głowę.
Mało brakło,
a bym go zapomniał..
Tuz obok
juków Puszczyka leżał długi pakunek.
Porwałem go
pod pachę, i z plecakiem na ramionach pognałem z powrotem do zamku.
…***…
„IDIOTA.”
Skwitował mnie Janson.
Oren tylko
złapał się za głowę, i odwrócił by stłumić śmiech.
„Nie martw się. Będzie dobrze.. Wiesz co
to znaczy?” Spytał Janson.
Patrzyłem na
niego z rozdziawionymi ustami, kompletnie nie wiedząc o co mu chodzi.
Dopiero co
powiedziałem im o informacji jaką wysłałem Devanie..
„Równie
dobrze mogłeś napisać: Ratunku, mamy
przerypane.. ratunku. !!” powiedział cienkim głosem, inscenizując
jednocześnie przerażonego chłopczyka…
„Ta Devana,
to twoja dziewczyna?” spytał jakby mimochodem Oren, gdy już się uspokoili.
„Bogini..”
odparłem, a Oren o mało nie zakaszlał się na amen.
„Bogini?”
spytał w końcu.
„Na tym
zadupiu?” dokończył, opamiętując się trochę.
Kiwnąłem
głową w odpowiedzi.
„Myślisz..
no wiesz.. Przyjęła by mnie do familii?” spytał Oren.
„Hej!!
Dopiero co strzelałeś do mnie z łuku!!” krzyknąłem.
„A poza
tym.. Przecież należysz do Aresa, a nie da się zmienić Familii bez zgody
bóstwa..” powiedziałem trochę się uspokajając.
„Przepraszam
za tamto..” powiedział nie speszony.
„Co do
familii, to jedynie kwestia.. znalezienia zdolnego alchemika..” powiedział z
uśmiechem.
„Status Thief..” powiedział Janson.
„Mikstura,
która wylana na Status Dziecka,
odblokowuje go, i pozwala każdemu bóstwu go modyfikować.. Oczywiście bez
zmieniania statystyk..” wyjaśnił, widząc moją zdziwioną minę.
„Czasem
Bóstwa podkradają sobie nawzajem, co bardziej.. rokujące.. Dzieci..” zaczął wyjaśniać.
„Jednak
często prowadzi to do konfliktów pomiędzy familiami, więc bóstwa praktycznie
tego nie stosują. To mogło by wywołać wojnę pomiędzy familiami..” dodał
wyjaśniając.
„To..
Wykluczone..” powiedziałem przerażony,
wyobrażając sobie atak cesarstwa Rakii, na naszą trzyosobową familię..
„Bez obaw..”
uspokoił mnie Oren.
„Nasz
wspaniały bóg troszczy się o nas tyle, co ty o trzodę chlewną..” powiedział
gwoli wyjaśnienia.
„Poza tym..
I tak nie zrobię nic, bez zgody twojej Bogini, więc nie masz się o co
martwić..” powiedział z uśmiechem.
„A już na
pewno, nie bez udowodnienia, ile jestem wart.” Powiedział stanowczo, podnosząc
w górę dwuręczny miecz.
Słońce
odbiło się od wypolerowanej na gładko klingi i nadało jego twarzy jeszcze
bardziej zdeterminowanego wyrazu.
„Weź ociec
nie machaj tym żelastwem, bo mi oko wydzióbiesz..” mruknął Janson, kładąc dłoń
na ostrzu i kierując je w dół.
„Jakżeście z
takim ekwipunkiem schodzili, to się nie ma co dziwić że utknęliście na
mrówkach..” powiedział zerkając na miecz.
„Z gówna,
bata nie ukręcisz, choćbyś się dwa razy zesrał.” powiedział Oren z przekąsem.
„Daj mi
dobrą rudę, a zrobię ci miecz aż miło!” Dokończył z przekonaniem.
„Takie coś
na przykład?” spytał Janson, odwijając Toothpick
z materiału.
„Może za dwa
lata.. jak potrenuję..” powiedział Oren przełykając ślinę..
Obracał
miecz w dłoniach, z wyrazem głębokiej fascynacji na twarzy.
„Jaki masz
poziom chłopcze?” spytał, nawet nie patrząc na Jansona.
„Drugi.. Ale
dawno nie robiłem aktualizacji..” powiedział, nieco zmieszany Janson.
„No tak..
Drugi..” .. mruczał od nosem Oren, wciąż gapiąc się w ostrze.
„A Ares się
dziwi, że nie może wygrać..” skwitował, po czym wsunął miecz z powrotem do
pochwy.
Nie ma się
co dziwić..
Toothpick, długi, dwuręczny miecz, który Janson
wykonał jeszcze zanim zaczął kuć moją zbroję,
był klasą samą w sobie.
Długi na
prawie półtora metra, niebywale wytrzymały, i piękny w swej prostocie.
Janson
zrobił go z próbki mithrillu przywiezionego od Goldburga, połączonej ze zwykłą
stalą.
Zrobił go,
by – jak to powiedział – Odświeżyć sobie
wyczucie materiału..
Całkiem
nieźle mu to Odświeżanie wyszło.
I choć nie
był w żadnym stopniu magiczny, to jednak nawet na pierwszy rzut oka było widać,
że to ostrze jest najwyższej jakości.
Ostre,
sprężyste i wytrzymałe.
Pamiętam, że
było moim marzeniem, by kiedyś mieć podobny miecz..
Jednak
później dostałem Glimmer..
Uśmiechnąłem
się szeroko na samo wspomnienie.
O dziwo, tym
razem Oren nawet się nie przestraszył, wręcz przeciwnie.. Odwzajemnił uśmiech.
„Mogę..
pożyczyć?” spytał Jansona, w dalszym ciągu nie wypuszczając Wykałaczki z dłoni.
„Możesz go nawet zatrzymać, o ile zostaniesz
moim partnerem..” powiedział Janson.
„Więc.. ty
to .. na poważnie?” spytał zdziwiony Oren.
„Chyba nie
sądzisz, ze pozwolę takiemu talentowi odejść do konkurencji..” powiedział
Janson, i wyciągnął dłoń.
Po chwili
Oren ja uścisnął, i umowę mogli uznać za zawartą..
„Chodźcie..”
powiedziałem podnosząc plecak.
„Ja wezmę.”
Powiedział Oren odbierając mi szelki.
„Ale..”
„Miecz jest
zacny, i na pewno się przyda, ale..” zawiesił głos na chwilę.
„Bardziej
się przydam jako supporter.” Dokończył.
„Pierwsza
linia nie może być obarczona zbytnim ciężarem.” Dodał podnosząc plecak.
Skinąłem
głową na zgodę.
Jednym
ruchem otwarłem wejście do podziemi.
Co ja robię.. Co ja do cholery
robię? Spytałem w
duchu sam siebie, po czym ruszyłem w dół, po krętych schodach.
Delikatny
powiew wilgotnego, nieco zatęchłego powietrza, owionął nasze twarze.
Za nami Oren
zamknął drzwi.
„Na wypadek,
gdyby wrócili wcześniej..” wyjaśnił.
Ogarnęła nas
ciemność.
Po chwili, nikłe
światło magicznych lamp rozświetliło korytarz prowadzący w dół.
…***…
Kkkkkraaaack…..
Kilka
obluzowanych kamieni opadło na posadzkę, a za nimi, ze szczeliny w skale,
wynurzyły się odnóża i czułki, a następnie głowa i korpus wielkiej, Zabójczej
Mrówki.
Staliśmy w
wąskim korytarzu, prowadzącym w dół, na czwarty poziom.
Pierwsze
trzy poziomy były zupełnie puste. Zupełnie, jakby Loch je opuścił.
Dopiero
poniżej, na czwartym, znajomy dreszcz w karku oznajmił mi, że oto weszliśmy do
Dungeonu.
Kilka War Shadows, jakie pojawiły się na
naszej drodze, zostały błyskawicznie unicestwione przez Orena i Jansona.
„Oren,
pamiętaj - Umierająca Zabójcza Mrówka wydziela feromon, który wabi resztę
gniazda.. Każda z nich, musi zginąć od razu, zanim zdąży..”
„Przecież
wie.. Już ze dwa razy mówiłeś..”
przerwał mi Janson.
Wolnym
ruchem wyjął miecz z pochwy.
Stanął przed
mrówką, w lekkim rozkroku, z kataną uniesioną nad głowę.
IIIiiiii!!!! Z głośnym piskiem, zabójcza mrówka
ruszyła na niego.
Jej
uniesione odnóża celowały w głowę.
Z lekkim
niepokojem obserwowałem to starcie, ponieważ wiedziałem jakie Zabójcze mrówki
potrafią być szybkie. Zasięgiem odnóży dorównywały katanie, a do tego Janson
dawno nie był w lochach..
Zzzzit!!!! Błyskawiczne cięcie pozbawiło
mrówkę lewego odnóża, czółka i połowy korpusu.
Kkkkrack!!!
Zanim
zdążyłem go pochwalić, za nami ze ściany
wypełzła następna mrówka. Wprost na Orena.
Położyłem
dłoń na rękojeści miecza, gotów w każdej chwili zainterweniować, a lewą dłonią
powstrzymałem Jansona, który chciał rzucić się na nią.
Oren miał
swoją własna traumę do pokonania.
Stał przed
wrogiem z mieczem w dłoniach i szykował się do ataku.
A raczej..
Napawał się chwilą.
Wtem,
błyskawicznym, ruchem machnął mieczem.
Pufff… Przecięta na pół mrówka
błyskawicznie rozpadła się w pył, w momencie, w którym jej kryształ został
zniszczony.
Oren
otaksował ostrze wzrokiem, a następnie spojrzał na Jansona.
„I
oczywiście to nie jest twoje najlepsze ostrze, jak mniemam?” spytał
retorycznie, po czym machnął mieczem nad głową, krzesząc iskry ze sklepienia.
„Hahahaha!!”
krzyknął, po czym pobiegł w dół korytarza.
Spojrzeliśmy
z Jansonem po sobie, po czym pobiegliśmy za nim.
„Ten dureń
jeszcze napyta nam kłopotów..” mruknąłem do Jansona, ale ten jedynie mrugnął do
mnie okiem i machnął mieczem.
Wpadliśmy do
obszernej pieczary.
Już
rozumiałem, dlaczego niedoświadczona drużyna Lansky`ego nie mogła sobie
poradzić.
Gdy tylko
postawiliśmy stopy na dnie jaskini, momentalnie, ze wszystkich stron, rozbłysły
dziesiątki wielkich, czerwonych oczu.
„Oren.
Pilnuj pleców. Janson. Lewa flanka. Ja .. zajmę się resztą..” powiedziałem
półgłosem.
Oren
spojrzał na mnie, jak na szaleńca.
Kompletnie
go zignorowałem, jednocześnie powoli sięgnąłem do niewielkiej torby przy pasie,
i wyjąłem z niej jedną z wybuchowych paczek Darrena.
Palcami, z
całej siły zgniotłem końcówkę lontu, co zainicjowało zapłon.
Pięć, cztery, trzy.. rzut .. Na ziemię!! Jeden!!
..
K`Boom!!!!
Odgłos
stłumionej eksplozji pomieszał się z piskiem rannych i umierających Zabójczych
mrówek.
W
otaczającej nas gromadzie przeciwników powstała spora wyrwa.
„Pilnuj go!”
rzuciłem w kierunku Jansona, i pognałem przed siebie.
Pora wypróbować, ile na prawdę
warta jest twoja robota..
pomyślałem pędząc przed siebie.
Płynnym
ruchem wyjąłem ostrze z pochwy, jednocześnie wykonując salto w powietrzu. Zanim
wylądowałem wprost w dużej grupie Zabójczych mrówek, podczas salta zdołałem
odesłać dwie z nich w niebyt, jednym, płynnym ruchem miecza.
Nawet nie
poczułem oporu.
Skupienie.. Pięć metrów. Dwie mrówki,
cięcie. Trzy z lewej. Płasko, i obrót. Dwie po prawej.. Po lewej, Jedna z
przodu..
Zrobiło się
ciasno, ale ponieważ miecz ciął tak dobrze, że prawie nie napotykał oporu, lewą
ręką sięgnąłem za siebie i wyjąłem Spark..
Ting!! Błyskawiczny ruch lewą ręką, krótki
błysk światła, i wielkie odnóże obcięte tuż nad stawem odsłoniło drogę do
czystego cięcia.
Hai!! – Ruch prawą ręką, i dwie połówki
olbrzymiej mrówki upadły na ziemię, by po sekundzie zniknąć w cichym Puffff!!
Reszta
potworów zatrzymała się na chwilę, jakby zaskoczona tym co się stało.
Uniosłem
Glimmer nad głowę i uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
Z jakichś
powodów, mrówka która była najbliżej, cofnęła się o krok.
„Poloneza czas zacząć..” powiedziałem przez
zęby, i wystrzeliłem do przodu, aż kamienie pryskały spod stóp.
…***…
„Dzięki
Janson.. Naprawdę dziękuję!!”
powiedziałem, przymierzając przerobioną zbroję.
Janson
rzucił we mnie z całych sił jabłkiem..
Zzzzit! ..
dwie połówki potoczyły się po klepisku.
Nie miałem
najmniejszych problemów z dobywaniem miecza, a przy okazji nic nie krępowało
moich ruchów.
„To było do
przewidzenia..” mruknął kowal, podnosząc połówki jabłka z ziemi.
Podał mi
jedną, po czym dmuchnął w swoją część, by pozbyć się kurzu, i zaczął jeść.
Zrobiłem to
samo, wiec przez chwile było słychać tylko nasze ciamkanie.
„Ale.. że
niby co było do przewidzenia?” spytałem, gdy przełknąłem ostatni kęs.
„Ty jesteś
wśród poszukiwaczy przygód, jak Nietypowiec, pośród potworów.” Powiedział.
„Dlatego nie
powinienem się dziwić, że będziesz działał nietypowo, nosił broń nietypowo..
walczył nietypowo..” kontynuował.
„Tak po
prawdzie, to teraz widzę, że w twoim przypadku to nawet lepiej mieć miecz na
plecach.. Ninjo od siedmiu boleści..” powiedział ze śmiechem.
„Gdybyś miał
miecz przy pasie, to mógłbyś go wyjąć tylko jedną ręką, więc szybkie, pierwsze cięcie,
było by słabsze.” Powiedział.
„Sięgając
nad głowę, mogłeś od razu dołączyć drugą rękę, więc błyskawiczne dobycie
miecza, w tym przypadku może nastąpić od razu z pełną siłą…” wyjaśnił.
„W sytuacji
zagrożenia – to może znaczyć: być – albo nie być..” dodał z powagą.
„Ale,
czasami możesz potrzebować wsparcia, gdzie szybkość będzie ważniejsza od
siły..” kontynuował.
„Dlatego,
Glimmer otrzyma mniejszego braciszka..” powiedział z uśmiechem, i sięgnął za
siebie.
„Tadaam!!”
zawołał cicho, i wyciągnął przed siebie mniejszą prawie o połowę kopię katany.
„Proszę
państwa – oto Spark!” powiedział
dumnie, wyciągając ostrze z pochwy.
Słońce
błysnęło kilka razy w doskonale wypolerowanym ostrzu, gdy kowal zakręcił nim
młynka.
„
Śliczności, co nie?” powiedział, po czym płynnym ruchem schował ostrze z
powrotem.
„Wakizashi.
Partner katany, i broń ostatniej szansy..” powiedział, podając mi Spark`a.
Wyjąłem
ostrze z pochwy.
Tak jak
Glimmer, krawędź ostrza wyznaczona była przez delikatną linię hammon, jednak
nie zdobiły go żadne runy. Był krótszy od katany, a nawet od Moonlight Shadow,
ale ciut dłuższy od zwykłego sztyletu, i wspaniale leżał w dłoni. Wywinąłem nim
ósemkę i zamarkowałem szybkie pchnięcie.
Świetnie
nada się w ciasnych pomieszczeniach, czy na bliski dystans..
„Skąd ten
pomysł?” spytałem, starając się jednocześnie znaleźć miejsce dla Sparka..
„Czasem
trenujesz z mieczem i sztyletem, więc postanowiłem... czekaj.. tutaj..”
powiedział, jednocześnie naprowadzając moją dłoń.
„Nie
wypadnie?” spytałem..
„Nie. Ostrze
uwalnia się, dopiero gdy obejmiesz dłonią rękojeść.. prosty trick..” odparł,
poprawiając ułożenie.
Coś kliknęło
i saya Sparka wsunęła się we właściwe miejsce, rękojeścią w dół, tuż obok
Glimmera.
„No!.”
powiedział Janson z zadowoleniem.
„Zrób parę
wygibasów i sprawdź czy wszystko leży jak trzeba.” Dodał.
Powyginałem
się na wszystkie strony, po czym zrobiłem salto w tył.
Wszystko
było wręcz idealnie.
„Tak.. Wygląda
na to że jest dobrze..” powiedział zadowolony z siebie.
„Więc, jak
widziałem cię z tym sztyletem, to wręcz oczywiste stało się, że potrzebujesz
dobrego ostrza dla drugiej ręki.. A wakizashi jest wręcz idealne..” powiedział.
Sięgnąłem
lewą dłonią do pleców, i momentalnie natrafiłem na rękojeść Sparka..
Również
prawą, bez problemów wyczułem gdzie jest..
Przekręciłem
lekko pochwę, i wysunęła się bez problemu spod pancerza.
Przyjrzałem
się bliżej, i dostrzegłem niewielkie oczko, tuż pod tsubą, a palcami wymacałem
zaczep w pancerzu na plecach.
Wsunąłem go
z powrotem i lekko przekręciłem.
Klik!! I saya zablokowała się. Nie było
szans, na przypadkowe zgubienie..
„Wakizashi
możesz nosić nawet na mieście, a nikt nie zwróci na ciebie uwagi.” Powiedział
Janson.
„Niewiele
dłuższy od zwykłego sztyletu, nie wzbudza sensacji, a w twoich rękach będzie
wystarczająco śmiertelny, by obronić cię przed większością ataków znienacka.”
Dodał.
„Niestety,
choć wykonałem go w większości z mithrillu, to jednak sam w sobie nie jest
magiczny..” powiedział.
Nie ma
żadnych specjalnych właściwości, czy błogosławieństw.. I raczej nie jest
Durandall, więc jak nie będziesz uważał – to pęknie.”
„Raczej?” spytałem zdziwiony..
„No.. Niby
mogłem w niego przywalić czymś ciężkim, żeby spróbować, ale było mi go szkoda,
więc.. Chyba nie..” powiedział wzruszając ramionami.
Uśmiechnąłem
się do siebie.
Nareszcie
zrozumiałem o co chodziło ze Sparkiem..
„Masz coś
jeszcze jak mniemam?” spytałem, zerkając w kąt pomieszczenia.
„A!! Tak!.. wymyśliłem.. NIIIIEEE!!!” krzyknął,
ale było za późno.
Błyskawicznym
ruchem wyjąłem Spark i położyłem na kowadle.
Zanim zdążył
mnie powstrzymać, z całych sił przywaliłem jednym z większych młotów, jakie
były pod ręką.
Djiiinng…!!!!
Spark spadł
na klepisko z głośnym brzękiem.
Schyliłem
się, a po chwili wyprostowałem trzymając w dłoniach to, co zostało..
„Nieee..”
jęknął Janson, i wyciągnął drżące dłonie po swoje dzieło, z którego był tak
dumny..
„Przydała by
się nowa tsuba..” powiedziałem podając mu ostrze.
„Nienawidzę
cię..” wysapał, po czym wciąż drżącymi palcami zaczął rozbierać mieczyk, by
zdjąć pogiętą tsubę.
Po chwili
wrzucił ją do paleniska, i patrząc na mnie morderczym wzrokiem, zaczął pompować
powietrze.
Po chwili, wyjął
rozpaloną prawie do białości rozetkę, i kilkoma uderzeniami młotka wyklepał ją
z powrotem na płasko.
Delikatnymi
uderzeniami dłuta poprawił zdeformowany grawerunek, po czym wrzucił wciąż
czerwony od gorąca kawałek metalu do kadzi z olejem.
Buchnął
płomień, ale kowal nakrył ogień fartuchem, po czym szczypcami wyjął tsubę z
kąpieli.
Kilka minut
polerki filcem, nadało jej poprzedni wygląd.
Ponownie
złożył wszystko razem, i podał mi ostrze.
Jego dłonie
wciąż lekko drżały, gdy ująłem rękojeść.
Zanim
puścił, wycedził przez zęby:
„Nigdy
więcej tego nie rób. Nigdy.”
Kiwnąłem
głową z powagą, ale uśmiech sam mi się wymsknął…
„I czego tak
szczerzysz japę?! To nie było śmieszne!” powiedział ze złością, gdy chowałem Sparka do pochwy.
„Jakby było,
to też bym się śmiał!!” dodał po sekundzie, a kąciki ust zaczęły mu drgać w
taki sposób, że nie wiedziałem czy wybuchnie płaczem, czy śmiechem..”
Na szczęście
radość wzięła górę, i po chwili, kowal usiadł na kowadle, zanosząc się od
śmiechu.
„Ale
poważnie.. Nie rób tego po raz drugi.. Nie chcę przez to przechodzić ponownie..”
powiedział, gdy zaczął się uspokajać.
„Uhm.. Ale w
takim razie sam to będziesz musiał zrobić, zanim oddasz sprzęt klientowi..”
powiedziałam siląc się na powagę.
Po chwili
znów uśmiech sam mi się zrobił.
Janson tylko
klepnął mnie w ramię, po czym sięgnął po wiadro, i wylał sobie jego zawartość
na głowę.
Przez chwilę
stał nieruchomo, ociekając wodą, jakby starał się dojść do siebie.
Spojrzał na
mnie, a jego oczy mówiły tyle, że nawet nie musiałem sięgać ku niemu
Skupieniem, by poznać jak się teraz czuje..
…***…
„Nie wiem
jakie u was są standardy, ani ile Excelii miałeś wcześniej, ale sądzę, że
wartałoby, żebyś pofatygował się do swojego Bóstwa po aktualizację statusu..”
powiedział Oren siadając na kamieniu.
Właśnie
skończył zbierać magiczne kryształy, dosłownie zaściełające dno jaskini.
Stałem kilka
kroków od nich.
Wciąż z Glimerem i Sparkiem w dłoniach, i nie wierzyłem własnym oczom.
Walka była
wręcz poezją.
Katana cięła
pancerze mrówek, jak pojedyncze maty tatami.. Praktycznie bez oporu.. Wakizashi
przebijał chitynowe płyty, odcinał głowy, odnóża, czółki..
Chyba tylko
dwa razy udało się jakiejś mrówce mnie
dotknąć, a i to tylko delikatnie, w agonii.
Cała walka
nie trwała dłużej, niż piętnaście minut.
Te
nieliczne, którym udało się uciec przed moim atakiem, zostały błyskawicznie
unicestwione przez kowali.
Teraz stałem
obok nich, wciąż napawając się zwycięstwem.
„Nie
sądzę..” odparł Janson.
„Dopiero
niedawno awansował, więc te kilka mrówek nie da mu dość..”
„O tobie
mówiłem..” żachnął się Oren.
„Hę?!”
„O tobie..
Właśnie o tobie..” powiedział Oren.
„Chłopak
jest wspaniały, nie przeczę.. Ale .. Ta broń.. Zbroja.. No wybacz, ale
normalnie na drugim poziomie, ludzie takich cudów po prostu nie robią..”
powiedział z przekonaniem..
„Idę o
zakład, że już dawno przekroczyłeś swój poziom..” dodał.
„Cóż.. Może..”
odparł po chwili Janson.
„Jednak
jeśli to prawda.. To jak wytłumaczyć jego?” powiedział wskazując na mnie głową.
Właśnie
udało mi się dojść w pełni do siebie.
Euforia
związana z walką rozproszyła się, i tylko jej resztki buzowały gdzieś we mnie,
powodując lekkie drżenie.
„Nie
oczekuj, że kowal trzeciego poziomu dorówna w walce wojownikowi drugiego..”
powiedziałem.
„Rozwijamy się w innych kierunkach, i w
zasadzie, od tej pory, już nigdy nie pójdziemy tą samą ścieżką..” powiedziałem.
„Ty wytwarzasz broń, i jesteś w tym mistrzem..
Ja, używam tej broni i .. staram się jak mogę.. Może też kiedyś uzyskam
mistrzostwo..” powiedziałem, uprzedzając jego zaprzeczenie..
„Jednak
chyba czeka nas trochę inna przyszłość..” powiedziałem.
„Ty, jako
kowal, możesz zarówno kuć miecze, jak i podkuwać konie.. Cokolwiek się nie
stanie – zawsze będziesz potrzebny.. a ja? Gdy to się skończy.. Komu się
przydam?” spytałem, rozglądając się po pustej jaskini, i chowając miecze do
pochew.
„Nie będzie
tak źle..” pocieszył mnie Janson.
„Zawsze
możesz wrócić do Nestyr, i znów pasać bydło..” dodał ze śmiechem.
„Cóż..
Zawsze to jakaś opcja..” odparłem, lekko zamyślony.
„Tylko nie zapomnij wyłączyć Skupienia, jak będziecie tego waszego Poloneza
tańczyć, bo ci wszystkie panny z potańcówki pouciekają..”
Hahahaha!!!! Zaśmiałem się szczerze. Musiał
usłyszeć moje durne Wezwanie Do Boju..
Po chwili
jednak znów spoważniałem.
Starałem się
wyobrazić sobie mój powrót do poprzedniego życia.
Jakby to było,
znów, dzień za dniem, uprawiać pole, czy pasać bydło..
Z jednej
strony, część mnie tęskni za zbieraniem kwiatków na wianek dla Allany, za spokojem, za tą.. prostotą życia.. Jednak
z drugiej..
Z drugiej
strony, ta moja druga, podlejsza, bezwstydnie podglądająca dziewczynę w kąpieli
część, ciągnie mnie w kierunku czarnego otworu w przeciwległej ścianie.
Rozkoszuje
się smakiem tego wilgotnego, lekko zatęchłego powietrza płynącego z dołu.
Drży z
podniecenia na samą myśl o niebezpieczeństwie i wyzwaniu jakie tam mogą na nas
czekać.
Zdałem sobie
sprawę, że choć chęć uratowania wioski, a przy okazji całej Lotril, choć wciąż
jest na pierwszym miejscu, to jednak musi troszkę się posunąć, by zrobić
miejsce dla mojej małej, zupełnie prywatnej i całkowicie egoistycznej
przyjemności.
Strach przed
śmiercią.
Troska o
towarzyszy.
Cel,
majaczący gdzieś w oddali.
Mrowienie w
karku z podniecenia, i dreszcz emocji.
Plus to coś,
co powoduje, że krew krąży szybciej, oddech staje się płytszy a instynkty biorą
górę.
To wszystko,
kontra pasanie krów, czy praca na roli.
Nie, żeby to
było coś złego, ale..
Zdradziecki Guzik, Boskie
Tajemnice, Nisee w peniuarze, czy nieznajoma w kąpieli –
takich widoków próżno szukać za stodołą, podczas wiejskiej potańcówki.
Moja podła
część znów wzięła górę.
I chyba
wygrała.
„Zbierajmy
się.” Powiedziałem.
„Oren,
zostaw worek z kryształami przy wejściu, nie potrzeba nam tego balastu. Janson.
Ustaw znaczniki przy skrzyżowaniach, żebyśmy wiedzieli którędy
spierdzielać jakby co. Ja zejdę kapkę w
dół i zerknę Skupieniem, może coś wyczuję.” zarządziłem, a oni nawet nie
szepnęli słówka by oponować.
Zszedłem w
dół, krętym korytarzem, cały czas skanując najbliższe otoczenie.
Nie chciałem
odchodzić za daleko, w razie, gdyby Dungeon miał coś w zanadrzu, jednak jak na
razie, wszystko wyglądało dobrze.
Po chwili
dołączyli do mnie obaj kowale.
Z mieczami w
dłoniach szli obok mnie, rozglądając się na boki.
Szczególnie
Oren wyglądał na wręcz przerażonego.
Dobrze sobie
poradził z tymi kilkoma mrówkami, jednak gdyby dopadła go większa liczba, nie
miałby szans.
Dobrze że Janson dorównuje mi w
walce.. pomyślałem.
Kilka sekund
później weszliśmy na poziom piąty.
Naszym oczom
ukazała się obszerna jaskinia, której ściany rozchodziły się tak szeroko, że
nie byliśmy w stanie dojrzeć przeciwnego końca.
Nie było tu
zupełnie ciemno, bo tu i ówdzie, ściany i sklepienie porastał magiczny świecący
mech. Jego zielonkawe światło było dość przyjemne, choć na tyle słabe, żeby
ukryć przed oczami cały ogrom tego miejsca.
„Pomóżcie mi..”
powiedziałem, po czym zacząłem zeskrobywać mech z okolicy wejścia, i układać go
na ziemi. Po kilku minutach, wielka, świecąca strzałka, wskazywała nam drogę
skąd przyszliśmy.
Ponieważ
pozbawiliśmy mchu dość duży obszar, a jednocześnie skondensowaliśmy całe
światło w jednym punkcie, powinniśmy nie mieć problemów z odnalezieniem drogi
powrotnej.
Ohhh!! To był mój senny koszmar..
Biegałem w
nim w panice po ciemnych korytarzach, od wejścia do wejścia, szukając drogi. Za
każdym razem, gdy już wydawało mi się, że za zakrętem ujrzę światło –
napotykałem ślepy zaułek.
Słyszałem
głosy towarzyszy, błagających mnie o pomoc, a ja nie mogłem znaleźć drogi..
Szczerze
mówiąc, brakowało mi teraz tej rubasznej pewności siebie Iwana, który zawsze
wiedział, gdzie iść i co robić..
Najgorsze,
że Janson też wyglądał na lekko zagubionego.
Jego
początkowa pewność siebie i euforia, ustąpiły miejsca niewielkiemu strachowi.
Nie
wiedziałem, czy było to spowodowane tym, że dawno nie był w lochach, czy czymś
innym, ale na razie nie miałem zamiaru pytać.
Zwłaszcza że
mnie też, po tej nawale mrówek piętro wyżej, bardzo niepokoiła cisza na tym
poziomie.
„Idziemy
wzdłuż ściany. Nie zbliżajcie się do środka pieczary..” powiedziałem cicho,
pamiętając, że to właśnie z krypty pośrodku komnaty wylazł kościany golem.
„Wyczuwasz
coś?” spytał Janson.
Pokręciłem
głową.
Starałem się
przeskanować jak największy obszar, ale nie znalazłem ani cienia aury…
W końcu
przestałem, by dać sobie czas na regenerację many.
W promieniu
jakichś pięćdziesięciu metrów nie było nic, więc przez chwilę powinniśmy być
bezpieczni.
Gdyby coś
zaczęło wyłazić ze ścian, od razu byśmy usłyszeli.
Posuwaliśmy
się tak przez chwilę, w odległości około dziesięciu metrów od ściany, gdy nagle, Oren w coś
wdepnął.
„Eeełeee… co
to do cholery jest?!” powiedział, z trudem odklejając but od podłoża.
„Cholera!! Mogą
tu być pająki!!” zakląłem, widząc cienkie nitki przędzy odrywające się od jego
buta.
I choć moje
Skupienie w dalszym ciągu nie wykrywało obecności potworów, to jednak wiedziałem,
że to będzie kwestia kilku chwil.
„Pająki?” zapytał zdumiony Janson.
Kiwnąłem
głową.
„Iwan mi
mówił, że natknął się na całkiem sporą grupę olbrzymich pająków, gdy poszedł
sprawdzić nieczynną kopalnie złota.” Powiedziałem szeptem.
„Co innego
może robić takie..” zacząłem, gdy wtem, gdzieś z tyłu dobiegł nas niepokojący
odgłos.
Coś jakby ..
pękanie, ale definitywnie nie był to odgłos pękania ściany, nie słychać było
odgłosu obsypującego się gruzu.. W dodatku, sam dźwięk, był raczej taki.. jakby
mokry.. Jakby ktoś próbował gołymi dłońmi rozpołowić dynię…
W dodatku
dochodził gdzieś z góry.. Rozglądaliśmy się, ale nic nie było widać. Nikłe
światło mchu nie było wystarczająco jasne, by sięgnąć stropu.
Nagle dźwięk
ustał.
Starałem się
ogarnąć Skupieniem jak największy
obszar, jednak im dalej, tym moja zdolność była słabsza, więc nie zdołałem..
Flof flof flof flof flof….
Cichy
dźwięk, łopoczących skrzydeł, był ledwo słyszalny. Dało się go bardziej odczuć
niż usłyszeć.
Zbliżał się.
„Padnij!”
krzyknąłem, po czym rzuciłem się na ziemię przygniatając Orena.
Janson
natychmiast poszedł w nasze ślady.
Starałem się
zlokalizować znów to stworzenie.
Jest!!..
udało mi się je dostrzec, przemykające prawie że bezszelestnie pod sklepieniem.
Zataczało koło, by po chwili znów skierować się w naszą stronę.
flof flof
flof flof flof flof flof
.. Zing!! Flap!
Udało mi się
wyczuć moment, gdy skrzydła były złożone, i błyskawicznym wyrzutem ręki dzierżącej
Spark, obciąłem potworowi głowę.
„Nieźle..
Naprawdę nieźle!!” pochwalił mnie Janson.
U naszych
stóp leżała wielka, martwa, purpurowa ćma.
Też byłem
zadowolony.
Nie chciałem
zniszczyć kryształu, bo nie dowiedzielibyśmy się, co to za potwór nas atakował…
Ćma była
wielkości sporej gęsi, szary tułów i piękne, purpurowe skrzydła.
„Purple Moth..”
mruknął Janson podnosząc truchło do góry.
„Tylko skąd
się wzięła na piątym poziomie? – To niedorzeczne..” dodał po chwili.
„Tak samo jak mrówki..” powiedziałem.
„Racja..”
zgodził się Janson.
„One też
powinny być dopiero na siódmym..” dodał masując sobie brodę w zamyśleniu.
„Mówiliśmy o
mrówkach z Iwanem.” Wspomniałem.
„Powiedział,
że Loch, musiał je stworzyć, bo tylko one nadają się do kopania tuneli i
powiększania podziemi..” powiedziałem.
„No.. Niby
to ma sens..” odparł Janson.
„Ale Ćma? Co
Ona tu robi?!” spytał ze zdziwieniem.
„Nie tyle Ona, co One..” powiedział szeptem Oren, ciągnąc Jansona za rękaw.
Spojrzeliśmy
w stronę, w którą on sam patrzył.
Tuż nad
nami, gdzie sufit obniżał się i stykał ze ścianami, przy maksymalnym
wzmocnieniu światła magicznej lampy, dało się dostrzec..
„Są ich..
Setki..” powiedział szeptem Oren.
Jak tylko
daleko światło pozwalało, dostrzegaliśmy je.
To, co
początkowo braliśmy za dziwnie ukształtowane sklepienie, było tak naprawdę
dywanem kokonów, przyklejonych do sufitu, i czekających aż wyklują się z nich
pełnoprawne ćmy.
„Wszystko w
porządku?” spytałem, patrząc na Jansona.
„Po prostu
nie lubię robali..” odparł, ale ja wciąż patrzyłem na jego ręce.
„A.. To..
coś mnie zwyczajnie swędzi..” powiedział, znowu drapiąc wierzch dłoni.
„Pokaż..”
powiedziałem, po czym bez ceregieli złapałem go za nadgarstek.
Obie jego
dłonie, pokryte były jakąś dziwną wysypką. W dodatku widać było, że z trudem
powstrzymywał się od drapania..
Nagle mnie
olśniło.
Złapałem
Orena o obróciłem go w miejscu jak szmacianą kukłę.
Z kieszeni
plecaka wyjąłem antidotum i wylałem po kropli na dłonie Jansona.
„Wetrzyj w
skórę..” powiedziałem.
Po chwili
swędzenie ustało, a krosty znikły.
„Łał..”
szepnął, patrząc na mnie ze zdziwieniem..
„Skąd
wiedziałeś..”
Przerwałem
mu ruchem ręki.
Grzebałem
dalej w plecaku, po czym z triumfem wyjąłem dość grubą i solidnie podniszczoną
książkę..
„Super.. Nie
ma to jak targać do podziemi makulaturę..” żachnął się Oren, który nota bene
sam zaoferował się, że będzie pełnił rolę supportera.
Zgasiłem go
wzrokiem, po czym przewróciłem kilka kartek.
„Purpurowa ćma.. Niewielki potwór,
którego skrzydła pokrywa trujący pył. Kontakt z nim może powodować uczulenie, w
dużej ilości zatrucie, zapaść i śmierć.” Przeczytałem.
„Występuje na różnych poziomach,
głównie na siódmym i niżej.” Przeczytałem na głos dalszą część opisu.
„Uwaga! Wabi go światło.”
„No tak..
Jak ćma do światła..” szepnąłem, i nagle nasz wzrok utkwił w magicznej lampie
Orena, świecącej z największą możliwą
mocą.
Wokół już
dało się słyszeć pierwsze odgłosy pękania kokonów..
„Zarzućcie
kaptury i zasłońcie twarze. Żadna część ciała nie może być narażona na
działanie pyłu!” zarządziłem półgłosem, po czym zacząłem wyciągać z plecaka
wybuchowe paczki Darrena i resztę sprzętu.
„Janson.
Zrób mi z tego lonty na piętnaście sekund. Już.” powiedziałem, rzucając mu
kłębek zapalającego sznura.
„Oren, wywal
stare lonty, i zastąp tymi, które zrobi Janson.” powiedziałem rzucając mu wiązkę chyba trzech
wybuchowych paczek.
„A ty?”
spytał Oren.
„Kupię wam
trochę czasu..” powiedziałem, po czym podniosłem jasno świecącą lampę Orena.
Z bijącym
sercem podniosłem głowę.
Patrzyłem w górę, tam, gdzie coraz więcej kokonów
otwierało się , by wypuścić chmarę purpurowych ciem..
Miałem złe
przeczucia.
Sięgnąłem do
holstera, i sprawdziłem, czy wszystkie fiolki są na miejscu.
Z plecaka
wyjąłem miksturę many i kciukiem poluzowałem korek.
Nie
potrzebowałem regeneracji na już.. Ale następne kroki będą wymagały maksymalnej
sprawności.
W przeciwnym
wypadku..
„Zaraz wracam!”
krzyknąłem, po czym porwawszy lampę Orena, ruszyłem pędem na środek Sali.
Z całych
sił, wyrzuciłem w górę lampę Orena.
dwa.. trzy.. (odbicie) cztery.. (salto
i kopnięcie w lampę) pięć…
K`boooom!!!!! …
Potężny
wybuch rozerwał ciszę, a jasne światło rozbrysło oślepiającym blaskiem.
Magiczna lampa Orena, świecąca na samej granicy możliwości, eksplodowała,
uwalniając w ułamku sekundy całą zgromadzoną w sobie energię..
Połowa
sufitu nade mną, zwyczajnie odparowała.
Gorąco dało
się odczuć i tu, na dole, gdzie leżałem, schowany za wielkim głazem i czekałem
na dalszy rozwój wydarzeń.
Odpaliłem Skupienie na granicy możliwości.
Środek
komnaty, tu, gdzie eksplodowała wysilona magiczna lampa, był pusty.. Ale
dookoła, wszędzie.. z każdej strony..
Ledwo
dawałem radę je dostrzec..
Moje Skupienie wykrywało aurę dużych żywych
istot, ale owady, insekty i inne robactwo, były dla mojej zdolności prawie jak
szum tła…
Jednak w tej
chwili, Tło, zaczynało szumieć coraz bardziej.
Jedne po
drugim, kokony wiszące u sufitu, te, które przetrwały wybuch w centralnej
części, zaczęły się otwierać.
Purpurowe
ćmy budziły się do życia.
I choć było
ich dużo mniej, bo wybuch magicznej lampy pod sklepieniem, w spektakularny
sposób zanihilował, to w dalszym ciągu ich Tło,
przypominało bardziej drogę mleczną, niż poszczególne konstelacje…
Puściłem się
pędem w stronę towarzyszy, którzy gorączkowo starali się wykonać zadanie i
jednocześnie opanować panikę..
Janson
gorączkowo starał się zainstalować
dłuższe lonty, podczas gdy Oren, nerwowo rozglądał się po ciemnym suficie, dzierżąc w drżących dłoniach
dwuręczny miecz…
„Dajcie mi
drugą lampę.” Powiedziałem, odbierając od Jansona przerobione ładunki.
„Idźcie w
stronę wyjścia.. ale trzymajcie się z dala od światła.” rozkazałem, pokazując
im wyraźnie widoczną stad zielonkawą strzałkę.
„A ty?”
spytał Oren.
„To walka
nie na nasz poziom..” powiedział Janson, pociągając Orena za sobą.
„Nie daj się
zabić.” Rzucił w moją stronę, po czym obaj zniknęli w cieniu.
Nie byliśmy
przygotowani.. Nie na ataki obszarowe.. I ja, i Janson, znieślibyśmy przez
jakiś czas działanie pyłu, jednak Oren, nie przetrwałby nawet dziesięć minut.
A teraz..
cała nadzieja w mojej szybkości.
Nasłuchując
odgłosów pękających kokonów, jednocześnie wiązałem znaczniki do wybuchowych
paczek.
Znaczniki –
prosta, a jednocześnie genialna w swojej prostocie rzecz..
Podwójna
fiolka, gdzie w zewnętrznej, elastycznej osłonie była woda, a w wewnętrznej,
szklanej fiolce – suszony świecący mech..
Wystarczyło
przełamać całość, by woda wymieszała się z suchym mchem –błyskawicznie go
ożywiając, a tym samym powodując intensywne świecenie…
Miałem
nadzieję, że fortel się powiedzie.. W przeciwnym wypadku, może się okazać, że
to będzie moja pierwsza i zarazem ostatnia wyprawa, bez ochronnych skrzydeł
Iwana.
Podbiegłem
trochę do przodu, wzdłuż ściany.
Po chwili
włączyłem lampę na połowę mocy.
Dłonie
zaciśnięte na lampie i ładunku wybuchowym zaczęły mi dygotać..
Gdy tylko
rozbłysło światło, jak na komendę, chmara owadów ruszyła w moją stronę.
Wiedziałem
że same w sobie nie są niebezpieczne, nie gryzą, nie biją, nie kłują.. Ale pył
opadający z ich skrzydeł, jest wysoce toksyczny.
A teraz,
duża grupa owadów pędziła wprost do lampy.
Były około
dziesięciu metrów ode mnie, gdy zgasiłem lampę i przełamałem znacznik.
Intensywne,
zielonkawe światło rozjarzyło się w moich dłoniach.
Jednocześnie
sycząca ścieżka powędrowała wzdłuż lontu..
Miałem
nadzieję, że światło znacznika wystarczy, by zwabić dużą liczbę potworów..
Miałem
nadzieję, ze Janson dobrze odmierzył długość lontu.
Miałem
nadzieję, że zdążę uciec..
Chyba pokładam nadzieje w zbyt
wielu rzeczach.. przemknęło
mi przez głowę..
Dziewięć.. dziesięć..
Jedenaście.. dwanaście..
liczyłem w myślach, jednocześnie ostrożnie oddalając się od podrzuconej
wybuchowej paczki.
Nie chciałem
biec, bo zauważyłem, że Ćmy reagują również na ruch…
K`boooom!!!! Kolejny wybuch rozdarł ciszę, a
w krótkim błysku dostrzegłem kolejne dwie grupy zdążające w moją stronę.
Niestety,
mój plan poniósł częściowe fiasko..
Pomimo, że
duża grupa została zniszczona wybuchem, część z nich odłączyła się, i ruszyła
wprost w moim kierunku.
Zacząłem
uciekać, biegnąc wzdłuż ściany jaskini.
Minąłem
jedno czy dwa wejścia do bocznych odnóg, ale to co mnie w tej chwili
interesowało, to ćmy, lecące za mną, jak za jakąś świeczką..
Im szybciej
biegłem, tym większe Echo, skupiało
się za moimi plecami, i co gorsza – było tuż tuż…
Jeśli reagują również na ciepło,
to jestem dla nich jak latarnia morska.. pomyślałem.
Szlag by
to!!!...
Cały mój
plan szlag trafił.
Sięgnąłem
Skupieniem w stronę Jansona i Orena.
Duża grupa
owadów zmierzała w ich stronę..
Jeśli ich
obsiądą, to Oren zginie na pewno, a Jansona.. mogę nie uratować w całości..
Sięgnąłem do
lampy, i w przypływie desperacji przekręciłem pokrętło mocy do oporu.
Nawet gdy
zamknąłem oczy, blask był tak silny, że praktycznie oślepłem.
Jednak wzrok
i tak w tej chwili na nic by się zdał.
Rzuciłem
lampę i sięgnąłem dłonią do holdera.
Pociągnąłem
zdrowy łyk z fiolki many, i momentalnie włączyłem Skupienie na pełną moc.
Dopóki
Mikstura Many we mnie buzuje, dopóty mogę używać mojej zdolności prawie bez
strat, więc bez oporów sięgnąłem po tego asa
w rękawie…
Część grupy
zdążająca w stronę moich kompanów – zawróciła.
Z jednej
strony, odetchnąłem z ulgą, a z drugiej..
Świadomość,
ze teraz one wszystkie zmierzają do mnie, spowodowała, że zimny pot oblał moje
plecy.
Wiedziałem,
że muszę poświęcić ostatnią lampę.
Wiedziałem
też, że nie mogę po prostu powtórzyć manewru ze środka jaskini.
Nie mogłem
też zacząć uciekać, bo te ćmy, które porzuciły pościg za Jansonem i Orenem,
mogą do nich wrócić..
Niedaleko
spostrzegłem głaz, prawie tej wysokości co ja, i chyba ze dwa metry szeroki.. Z
jakiegoś powodu pozostawiony tu samemu sobie przez budowniczych.
Przez myśl
przebiegło mi : „A może by tak…”
W kilku
krokach znalazłem się przy nim.
Położyłem lampę
na ziemi i sięgnąłem po miecz.
Glimmer
rozbłysnął nawet pomimo ostrego światła, rzucanego przez włączoną na maksimum
lampę
Runy wykute
na grzbiecie ostrza, zajarzyły się głęboką czerwienią.
Muszę was tu zwabić jak
najwięcej.. pomyślałem, po czym palcami namacałem fiolkę
innego kształtu..
Pierwsze ćmy
zaczynały krążyć jak szalone wokół lampy, która aż trzeszczała z ilości
energii.
Jednak nie..
Jeszcze nie mogłem pozwolić, by wybuchła..
Wciąż zbyt
wiele ciem krążyło w górze.
Zing! Puff..
Zing.. Paff..
Zing! Zing! Zing!!....
Ciąłem
błyskawicznymi ruchami te ćmy, które odważyły się zniżyć lot..
Te, których
kryształ zniszczyłem od razu, znikały z cichym Puff w obłoczku pyłu.
Przez
szczelnie zasłonięte ciało, teoretycznie nie powinna przedostać się ani jedna
cząstka trującego pyłu, jednak znów okazało się, że teoria zdrowo rozmija się z
praktyką.
Piekły mnie
dłonie i swędział kark, do tego zaczynały łzawić mi oczy i miałem problem z
oddychaniem.
Jednak nic
na razie nie mogłem z tym zrobić.
Gdybym
chciał teraz sięgnąć po antidotum, na pewno by mnie obsiadły, a wtedy było by
po mnie.. Zwłaszcza że magiczna lampa, po zdjęciu zabezpieczeń działała tuż na
granicy swojego limitu, i niewiele było trzeba,
by eksplodowała.
Zamknąłem
łzawiące oczy i starałem się bronić wyłącznie dzięki Skupieniu.
Wyraźnie
widziałem wielką chmurę mikroskopijnych światełek, krążącą w jakimś dzikim
chaosie tuż nade mną. Zupełnie jak kiedyś w kuźni, gdy pierwszy raz zdjąłem z
kołka stary fartuch Jansona, i mocno nim trzepnąłem.
Co chwilę
jakiś odprysk aury odrywał się od gromady i zniżał lot.
Starałem się
je trafić mieczem, i ciche Pufff
informowało mnie o trafieniu..
Zagniotłem
koniec lontu, i rzuciłem paczkę tuż koło lampy.
Zacząłem
liczyć w myślach, mając nadzieję, że Janson się nie pomylił.
..naście .. dwanaście.. jede.. Schowałem miecz, i przygiąłem się
do ziemi. Wielka chmura ciem, zniżyła lot, i zaczęła kłębić się tuz koło lampy
i mnie.
Czułem
podmuchy ich skrzydeł, słyszałem stłumione uderzenia, gdy obijały się o siebie
nawzajem w ciasnym locie.
..więć.. osiem.. siedem.. Trujący pył grubą warstwą
osiadał na wszystkim dookoła, wirował jak szalony w powietrzu wciąż wzbijany
gwałtownymi ruchami skrzydeł..
..pięć.. cztery.. Oparłem dłonie na ziemi jak
sprinter przed starem.
Już nie
zdążą zareagować.. pomyślałem i odbiłem się gwałtownie nogami.
CHOLERA!!! Przez ten pył, leżący na ziemi
poślizgnąłem się i upadłem na twarz.
..dwa.. jeden.. zero..
Paczka już
powinna wybuchnąć, jednak chyba na szczęście dla mnie, Janson przyciął ten lont
ciut za długi..
Jak startujący
do biegu za patykiem pies na śliskim gruncie, przebierałem rękami i nogami w
panice, starając się dostać za wielki głaz.
K`..BOOOooommmmm!!!!
Potężna
eksplozja rozerwała ciszę na strzępy.
Ziemia
zadrżała, a fala gorąca dosięgła mnie nawet za głazem.
Poczułem
smród palonych włosów.
Z wysiłkiem
otwarłem oczy, i błyskawicznymi klepnięciami dłoni zacząłem tłamsić płomienie,
którymi zajęło się moje ubranie.
Następnie,
tak szybko jak tylko zdołałem, wymacałem fiolkę z antidotum.
Drżącymi
dłońmi wyrwałem korek i przytknąłem ją do ust.
Kwaskowaty
smak płynu oznajmił, że już za chwilę…
.. zaraz ..
..będzie..
..dobrze..
Osunąłem się
bezwładnie na ziemię.
Musiałem na
chwilę stracić przytomność, bo gdy się ocknąłem, zauważyłem nad sobą twarz
Orena.
„Obudził
się!” krzyknął do Jansona.
Ten,
momentalnie przybiegł, i z miejsca zaczął:
„Coś ty
sobie wyobrażał durna pało?!! Mało żeś się nie przekręcił!!” krzyczał, a Oren
starał się go uspokoić.
Powoli
usiadłem na ziemi.
Byliśmy w
jednym z bocznych korytarzy. Stąd widziałem jego wylot, prowadzący do pieczary.
Janson stał
nade mną, i wyglądał jakby wciąż miał mi wiele do powiedzenia..
Sapał ze
złości, ale po chwili zaczęło mu chyba
przechodzić, bo klęknął przy mnie na jednym kolanie, i powiedział:
„Tak, czy
inaczej – dobra robota młody..” powiedział z uśmiechem.
„Ale
następnym razem nie strugaj bohatera, bo możesz to przypłacić życiem.” Dodał.
„Gdybyś
przyciął lont jak kazałem, to już by mnie tu nie było..” powiedziałem.
„Hę?”
Musiałem mu
wyjaśnić co się stało, bo inaczej sam umarłby z ciekawości.
„Ufff..”
sapnął gdy skończyłem.
„Sam
widzisz..” powiedział.
„Dungeon, to
niebezpieczne miejsce.. zawsze może coś pójść nie tak, a wtedy..” zawiesił głos,
i wykonał wymowny ruch ręką.
Kiwnąłem
głową na znak że zrozumiałem.
„W każdym
razie, musieliśmy przejść tutaj, bo tam jeszcze wciąż ich sporo lata..”
powiedział.
Okazało się,
że wybuch nie zdołał zniszczyć ich wszystkich. Na szczęście, te, które zostały,
nie stanowiły większego zagrożenia. Jednak nie było sensu marnować sił i
środków na walkę z nimi, a ponieważ ćmy nie lubią wlatywać do tych wąskich
tuneli- Janson zdecydował, że ukryją się na jakiś czas w jednym z nich.
„Chodźmy..”
powiedziałem zbierając się z ziemi.
„Musimy się
pospieszyć, inaczej Devana zacznie panikować..” dodałem.
Janson
kiwnął głową na zgodę, po czym ruszyliśmy przed siebie.
Mimo że jak
do tej pory wybiliśmy dużą grupę potworów, korytarze wciąż nie były bezpieczne.
Co chwilę
napotykaliśmy zabójcze mrówki, oraz Cienie.. W niewielkich grupkach, ale
wystarczająco upierdliwe, by nas spowalniać.
Niepokoiłem
się, że czyszczenie poziomu zabiera nam zbyt wiele czasu.
Dobrze, że
zostawialiśmy znaczniki na każdym rozwidleniu, a Janson starał się rysować mapę
na kawałku pergaminu, bo inaczej na pewno zgubilibyśmy się.
Po kilku
godzinach, pozostały nam do sprawdzenia jeszcze dwa tunele.
Jednak gdy
weszliśmy w pierwszy z nich, dość szybko zorientowaliśmy się, że prowadzi na
niższy poziom..
„Gotowi? Tam
będzie jeszcze gorzej..” spytałem kowali.
Kiwnęli
głowami.
„Oren.. Nie
musisz tam schodzić..” zacząłem.
„Wiem, że
nie ma ze mnie dużo pożytku, ale choć plecak poniosę..” powiedział, starając
się za wszelką cenę zostać z nami.
„No dobra..
To naprzód..” powiedziałem, ostatni raz sprawdzając, czy mikstury w holderze
miałem uzupełnione.
„Heh..”
żachnął się Janson.
„Prawdziwy
przywódca krzyknął by raczej coś w stylu: Do
walki i Zwycięstwa!! Albo: Załatwmy to szybko i boleśnie!!.. A ty..
jakieś mdłe: No dobra to naprzód..”
powiedział z przekąsem.
Patrzyłem na
niego przez chwilę, po czym zamrugałem oczami i powiedziałem:
„Niech ci
będzie… Uważaj!”
„ZAŁATWMY TO
SZYBKO I BEZBOLEŚNIE!!” krzyknąłem wyciągając miecz.
„Może być?”
spytałem przez zęby, wciąż w tej samej pozie a`la Zdobywca, zezując na Jansona ze sztucznym grymasem przyklejonym do
twarzy..
„Heh.. Wciąż
nie czujesz klimatu..” stęknął znudzonym głosem Janson, po czym machnął ręką z
rezygnacją.
„Ludzie..
Przed chwilą o mało nie zginęliśmy, a wy tu sobie jakieś szopki urządzacie!!”
powiedział zniesmaczony naszą postawa Oren.
„Heh.. To
przecież nic.. Prawdziwa jazda zaczyna się od dziesiątego piętra..” powiedział
lekceważąco Janson.
„Więc to
przed chwilą, to co to niby według ciebie było?” spytał zjadliwie Oren.
„Przystawka..”
odparł Janson.
„Że co?”
„No wiesz..
Takie ćmy, to se latają po całym Dungeonie, więc to raczej normalka..” zaczął
tłumaczyć Janson, podczas gdy schodziliśmy w dół.
„W zasadzie,
pierwsze dziesięć poziomów, to taka .. jakby to powiedzieć.. Rozgrzewka.. dla poszukiwaczy przygód..”
wyjaśnił.
„A to
ciekawe.. Przed chwilą o mało nie zginęliśmy, a jesteśmy dopiero na szóstym..”
powiedział z przekąsem Oren.
„Dungeon w
Orario jest ogromny.. Cały ten poziom tutaj, to raczej jak jedna z wielu komnat
w tamtym.” Odparł Janson.
„Choć
faktycznie, jeszcze nie słyszałem, by ktoś, kiedyś, natrafił na komnatę z taką
ilością Purpurowych Ciem..” powiedział w zamyśleniu.
„Mnie martwi
co innego..” powiedziałem półgłosem.
„Za każdym
razem jak wchodzę w Lochy, to są głębsze..” dodałem wyjaśniając.
„W Dirthall.
Kryształ był na czwartym. W Ravenpick, na piątym, ale mrówki zaciekle pracowały
nad tym, żeby znieść go niżej.. a tutaj..”
„Schodzimy
na szósty..” powiedział Janson.
„Myślisz że
może tu będzie?” spytał.
„Nie
sądzę..” odparłem.
„Te dwa
poziomy były obszerne i bardzo dobrze obsadzone, więc myślę, że trzeba będzie
zejść głębiej.” Powiedziałem.
Naprawdę
zacząłem się niepokoić.. Przed zejściem do podziemi napisałem Devanie, że
odezwiemy się następnego dnia.. Nie dość że będzie się martwić, to jeszcze
nadszarpnę jej zaufanie.
Przyspieszyłem
kroku.
Zdawałem
sobie sprawę że pośpiech nie jest wskazany, ale przynajmniej na tym odcinku,
względnie bezpiecznego korytarza, mogliśmy nieco nadrobić czasu.
Jednak za
plecami słyszałem coraz cięższy oddech Orena.
Zaniepokojony,
odwróciłem się i spytałem:
„Wszystko w
porządku?”
„Tak.. Heh.. ale.. heh.. Zwolnij ciut chłopcze..” wysapał.
Spojrzeliśmy
na niego z Jansonem, trochę zdziwieni jego stanem.
Po chwili
Janson podszedł do niego i otworzył plecak.
Chwilę
później wyjął z niego pokaźny worek pełen zebranych kryształów i dropów.
„Cholera,
Oren.. Kazałem ci zostawić go przy wejściu..” powiedziałem kręcąc głową.
„A co jak go
ktoś weźmie? Tyle dobra przepadnie..” powiedział ze smutkiem Oren.
„Niby kto?”
spytał zdziwiony Janson.
„No.. Oni..”
powiedział Oren.
„Lansky i
reszta..” dodał.
„Mówiłeś że
przyjdą tu jutro..”
„Tak, ale
straciłem rachubę czasu i nie wiem czy już tu nie są!” powiedział z
przerażeniem.
„Oren..
Posłuchaj..” zacząłem spokojnym głosem.
„Te
kryształy nie będą nic dla nas warte, jeśli nie zdołamy wrócić..” powiedziałem.
„Poza tym,
chciałem, żebyś miał miejsce i siłę na targanie tych, które zdobędziemy niżej –
a na pewno będą większe i więcej warte niż te..” dodałem, trącając lekko jego
zachłanną cząstkę.
Westchnął
ciężko, ale zgodził się zostawić worek.
„Resztę
też..” powiedział cierpko Janson.
„Niby co..?”
spytał nieśmiało Oren.
„Jestem
kowalem.. Mam oko do kształtów..” powiedział z przekąsem Janson.
„No tak..”
powiedział Oren, i z rezygnacją zaczął opróżniać schowki i skrytki swojej
odzieży.
Po chwili, dość
pokaźny stosik kryształów leżał obok worka, a sam Oren wyglądał, jakby nagle
schudł o połowę…
„uuuuch.. Tośmy tego tyle natłukli?”
powiedziałem ze zdziwieniem.
„Ktoś tutaj
zdzierał z nas całkiem spory procent..” powiedział z przekąsem Janson.
„Wybaczcie..”
powiedział Oren po chwili milczenia.
„Stare
przyzwyczajenia z armii..” dodał.
„Wojsko
zbiera śmietankę, a zaplecze baty..” powiedział Janson spoglądając na niego ze
zrozumieniem.
Oren tylko
kiwnął głową.
„Naprawdę mi
głupio..” powiedział.
„Słuchaj
Oren. Jak z tego wyjdziemy, to wszystkie kryształy z tego lochu są twoje.
Obiecuję.” powiedziałem.
„Hej!! A
ja?!!!” oburzył się Janson.
„Masz
kuźnię, renomę, rodzinę, z głodu nie umrzesz.” Powiedziałem.
„Poza tym,
nie przyszedłeś tu chyba ze mną żeby się wzbogacić?” spytałem podnosząc brew.
„No.. Skoro
tak stawiasz sprawę..” powiedział trochę zakłopotany kowal.
Czyli jednak.. przeszło mi przez myśl..
Może nie
było to jego głównym celem, ale na pewno
liczył na to, że znajdziemy jakieś dobre dropy..
„Najpierw
musimy stąd wyjść. A potem, możecie się bić o skarby. Ja nic nie chcę.”
Powiedziałem.
Widać było,
ze im obu zrobiło się głupio.
Heh… westchnął Janson, i zdjął buty.
Z każdego
wyjął po jednej mrówczej szczęce i rzucił na kupkę.
„Cholernie
ugniatały.. ” powiedział nie patrząc nam w oczy..
Spojrzeliśmy
po sobie, po czym wybuchliśmy śmiechem.
„Eh.. ta
wasza kowalska natura zbieracza : Nie
wyrzucaj, może się przydać.. kiedyś.. za sto lat…” powiedziałem z
przekąsem, naśladując głos Klarysy.
„Taa.
Jasne..” odparł ze śmiechem Janson.
Napięcie nas
opuściło. Ruszyliśmy w dół, rozglądając się na boki i uważnie wypatrując
niebezpieczeństw.
…***…
„Znowu
mrówki.. Ile tego gówna jeszcze będzie w tym labiryncie?!!” marudził Oren.
Błądziliśmy
wkoło już dłuższy czas, jak ślepe szczury. Żeby oszczędzać znaczniki, w
sklepieniu każdego korytarza w jaki weszliśmy, żłobiliśmy wielki znak X, żeby
się nie zgubić, a i tak co chwila wracaliśmy do punktu wyjścia. W dodatku
Mrówki i Cienie nie dawały nam odetchnąć.
Ciasne
korytarze powodowały, że Oren, ze swoim mieczem dużo nie na szalał.. Wzięliśmy
go między siebie i odpieraliśmy coraz to nowe ataki Mrówek i Cieni, to z
przodu, to z tyłu.
Nie tyle że
się nie nadawał, ale w tych ciasnych korytarzach, tak długi miecz był
bezużyteczny..
Na szczęście
Janson szybko odświeżył sobie walkę z potworami.
Mogłem
spokojnie zostawić mu tyły, i skupić się na tych potworach, które starały się
nas powstrzymać z przodu.
Mrówki..
Cienie.. Czasem wielka, jednooka żaba, strzelająca swym lepkim językiem na
sporą odległość..
„Oszczędzaj..”
powiedziałem do Jansona, szturchając go jednocześnie w ramię, gdy znów sięgał
po łyk mikstury leczniczej.
Skinął głową
i zerknął na mnie trochę zmieszany, gdy zauważył, że moje nie chronione przez
pancerzyk miejsca, były mocno obite, a z wielu sączyła się krew..
Mieliśmy
mniej mikstur many niż leczniczych, więc starałem się walczyć bez Skupienia, by zachować jak najwięcej
many na krytyczny moment..
Skutkiem
tego, czasem zdrowo obrywałem..
Najgorzej
było, gdy nie dostrzegłem jednej żaby za plecami..
Siedziała za
dwoma stalagnatami, i wystrzeliła swój jęzor znienacka, pomiędzy nimi, łapiąc
mnie za plecy.
Pociągnęła z
całych sił, a ja wyrżnąłem w te dwie masywne kolumny..
Niestety
wytrzymały uderzenie, więc gdy tylko zatrzymałem się na nich, zaskoczona żaba
poleciała naprzód, ciągnięta przez swój jęzor i przywaliła z drugiej strony, na
tyle mocno, że skruszyła dzielące nas słupy. Impet uderzenia ogłuszył mnie na
sekundę, na szczęście Janson zareagował na czas, i przyszpilił ropuchę do ziemi
zanim się ocknąłem..
„Dzięki..”
powiedziałem.
„Po to jest
drużyna..” odparł beztrosko kowal, i popędził pomóc Orenowi.
No właśnie..
Drużyna.. Coś, o czym Iwan cały czas mówił.
Grupa
przyjaciół, którzy walczą razem, wspierają się, a czasem.. nawet oddają życie
za resztę..
Dochodząc do
siebie zerknąłem na Jansona, który właśnie unicestwiał następnego Frog Shootera
, starającego się obezwładnić Orena.
Z jednej
strony.. Chętnie widziałbym go w naszej drużynie..
Dość silny,
by stawić czoło niebezpieczeństwu.. Sprytny.. w dodatku może dbać o nasz
sprzęt..
Z drugiej..
Mąż Klarysy.. Szczęśliwy ojciec dwójki przekochanych dzieciaków, prawie
zwyczajny kowal…
Przykro mi.. Dalej z nami nie
pójdziesz.. pomyślałem,
obserwując walkę kowala z Zabójczymi Mrówkami…
Nie
wezmę na siebie odpowiedzialności za osierocenie
rodziny..
Oren odpada.
Panicznie
się boi.
Poszedł z
nami, bo myślał, że wyczyścimy poziom, którego oni nie zdołali, i będzie z
głowy..
Okazało się,
że niestety sprawa idzie głębiej niż sądził, i teraz jedno o czym myśli – to
przeżyć.
Na szczęście
są Iwan i Darren.
Jednak w tej
chwili - obaj daleko.. poza zasięgiem..
Unik,
cięcie, i następna mrówka zniknęła w chmurze pyłu.
„Janson..
Ile masz mikstur many?” spytałem, przebiegając obok niego.
„Dwie.. a
co?” spytał.
„Nie
marnuj.. Będę potrzebował.” Powiedziałem.
Wiedziałem,
że Janson używa czasem swojego Wzmocnienia
Siły, czaru, zdobytego jakiś czas temu, który pomaga mu w kuźni, podczas
szczególnie wymagających zamówień ( jak moje na przykład..).
Może to
egoistyczne, ale chciałem zachować jak najwięcej mikstur many dla siebie..
Jednak muszę myśleć szerszymi perspektywami..
Janson już
dawno wycofał się z roli przywódcy.. Może sam, a może to ja go z niej w jakiś
sposób wypchnąłem..
Nie ważne.
Teraz to ja
podejmuję decyzję, a moim priorytetem jest zabić ten loch bez strat.
Jansonowe Wzmocnienie Siły, nie ma aż takiej
wartości bojowej jak moje Skupienie..
Na szczęście
chyba mnie zrozumiał, bo skinął głową, po czym rzucił się na najbliższego War Shadow`a.
Najbardziej
martwił mnie Oren..
Co prawda
odpierał najbliższe ataki, ale całkiem stracił inicjatywę jeśli chodzi o
kontratak..
Zwyczajnie,
stał w miejscu i się bronił..
K`booom…
stłumiony odgłos eksplozji rozbrzmiał, gdy rzucona przeze mnie wybuchowa
paczka unicestwiła grupę nadchodzących wrogów.
Wykorzystałem
chwilę względnego spokoju i podbiegłem do Orena.
„Co się
dzieje?” spytałem.
„Nic.. Ja
tylko..” głos zaczął mu się łamać..
„ Jak się
nie przyłożysz, to żaden z nas stąd nie wyjdzie..” powiedziałem.
„Wleźliśmy w
to gówno na własne życzenie, i teraz musimy skończyć robotę. Mamy dość mikstur
leczniczych, a nasze wsparcie pewnie i tak już w drodze, więc nie ma co stać w
miejscu. Jak zabijemy ten loch, to
potwory stracą moc..” powiedziałem, starając się dodać mu otuchy.
Nie wiem czy
mi się udało, ale kiwnął głową, i zacisnął dłonie na rękojeści Wykałaczki.
Gdy go
zostawiłem, kątem oka dostrzegłem, jak z cichym okrzykiem, jednym, płaskim
ruchem potężnego, dwuręcznego miecza, załatwił mrówkę i dwa cienie..
Wzniosłem w
górę kciuk i uśmiechnąłem się.
Odwzajemnił
gest i uśmiech.
Co jest ze mną nie tak..?! przeszło mi przez myśl, gdy
przypomniałem sobie jego ostatnią reakcje na mój.. najszerszy.. uśmiech, jaki
zdołałem wykrzesać..
Nie ważne.
Teraz,
najważniejsze było znaleźć..
„Tam!! Tam jest!!” krzyknął Janson, dostrzegając
korytarz biegnący w dół.
W kącie
niewielkiej jaskini po naszej lewej, zamajaczył otwór, którego spąg opadał pod
ostrym kątem w dół.
”Oren!!
Dajesz!!”krzyknąłem, i nie oglądając się za siebie, pobiegłem za Jansonem.
Zanim
skoczyłem, zdążyłem zarejestrować odgłos cięcia, ciche Puff, gdy Shooter Frog zniknął w chmurze pyłu, przecięty w pół
przez Wykałaczkę..
Następne co
słyszałem za sobą, było… Niecenzuralne…
Pędziliśmy w
dół, jak po zjeżdżalni.
Nie mieliśmy
szans się zatrzymać.
W wyobraźni
widziałem wielkiego potwora , czekającego z otwartą paszczą u wylotu tunelu na
nasze przybycie.
Panicznie
starałem się powstrzymać.. spowolnić.. choć trochę kontrolować swój ślizg…
Nie było
jak…
Janson
pierwszy zatrzymał się nagle, hamując w wysokiej trawie.
Walnęliśmy w
niego, przewracając się na ziemię.
Zaczęliśmy
się zbierać.
Oren klął,
bo sunąc w dół przedarł sobie spodnie na tyłku i teraz starał się nie odwracać
do nas plecami.
„Dajcie mi
chwilę..” poprosił, gdy rozejrzeliśmy się już po najbliższym otoczeniu, po czym
usiadł schowany za wielkim plecakiem i zaczął reperować gacie.
Szło mu to
na tyle sprawnie, że po kilku minutach z dumą zaprezentował nam kolejną,
całkiem zgrabnie, przyszytą łatę.
Mnie jednak
intrygowało coś innego.
Znajdowaliśmy
się w ogromnej jaskini.
Gdzieniegdzie
z ziemi wyrastały wielkie, świecące niebieskawym światłem kryształy, a całe dno jaskini pokryte było
gęstą, sięgającą momentami pasa, trawą.
Nie
dostrzegałem sklepienia.
Albo światło
kryształów było zbyt słabe, albo było zbyt wysoko.
Wyglądało to
bardzo .. dziwnie.
Dzięki dość
gęsto rozmieszczonym, wielkim świecącym kryształom, widzieliśmy otoczenie
prawie jak w dzień.. Za to niebo – jeśli można je tak nazwać w tych
okolicznościach – wyglądało jak w pochmurną, bezksiężycową noc, gdy światło
nawet pojedynczej gwiazdy nie rozświetla nieboskłonu. Jak nieprzenikniony,
czarny koc, okrywający świat.
Ruszyliśmy
przed siebie.
Po jakimś
czasie, przed nami zamajaczyło dość duże wzniesienie, u podnóża którego
zauważyliśmy coś, co przypominało wejście do jaskini.
„Niemożliwe..”
szepnął Janson.
„Widzisz to
co ja?” spytał, starając się upewnić, że wzrok nie płata mu figli.
„Ludzie..”
szepnąłem, przełykając ślinę.
Wyglądało to
tak, jakby przed wejściem do jaskini siedziało kilka osób.
Dokładnie
dało się rozpoznać ich sylwetki, choć z tej odległości trudno było dostrzec
szczegóły.
„Ludzie?
Tutaj?” szepnął Oren.
„Może to Bezpieczny Poziom..” zasugerował Janson.
„Nawet
jeśli, to skąd tu ludzie?” spytałem.
„Przecież
zejście niżej otwarło się dopiero kilka miesięcy temu, a wejście do lochu było
pilnowane przez grupę Lansky`ego..” dodałem.
„Fakt.. Ale
w takim razie.. Kim są ci Oni?”
spytał Janson.
Gorączkowo
przeszukiwałem dostępny mi obszar moim Skupieniem.
Jak na
razie, nie byłem w stanie określić statusu tamtych istot, bo były za daleko,
ale w pobliżu również nie dostrzegałem nic, nawet najmniejszej aktywności
potworów..
Może
faktycznie.. Jakaś grupka ludzi, uwięziona tutaj jakiś czas temu…
Nie
pozostało nam nic innego, tylko pójść tam, i sprawdzić..
„Pilnujcie
się.. Broń w pogotowiu..” powiedziałem, po czym wyjąłem Glimmer z pochwy.
Delikatny
rządek maleńkich runów wykutych na grzbiecie ostrza, przypomniał mi, po co i
dlaczego tutaj jestem.
Szliśmy
powoli, a wysokie trawy rozstępowały się przed nami.
Delikatne
aury istot przed nami świadczyły, że są pogrążone w jakby głębokim letargu. W
dodatku, wyglądały na zupełnie łyse i kompletnie nagie.
Ich
jasnoszara skóra lekko połyskiwała w świetle kryształów.
Podchodziliśmy
bliżej, i bliżej, ale te istoty wciąż trwały w takim samym stanie, zupełnie bez
reakcji.
Byliśmy może
jakieś dziesięć metrów od nich, gdy pierwsza postać jakby ożyła, uniosła się z
ziemi i odwróciła w naszą stronę.
Byłem już
pewien, że to nie ludzie.
„Uważajcie
to.. potwory..” szepnąłem.
Kolejne
postacie wstawały z ziemi i obracały w naszym kierunku.
Były to zupełnie
bezpłciowe, humanoidalne istoty, z ledwo co zarysowanymi twarzami bez ust. W
głębokich oczodołach błyszczały czarne jak węgiel oczy.
Istoty
ruszyły powoli w naszą stronę, a potem nagle wszystko się zmieniło.
Oczy
pierwszej istoty rozpaliły się wewnętrznym blaskiem, a w miejscu gdzie powinny
być usta, pojawiło się pęknięcie. Biegło tuż poza ledwo zarysowane małżowiny
uszne.
Z odgłosem
przypominającym rozpoławianie jajka, potwór otwarł szerokie usta, ukazując nam
dwa rzędy ostrych jak igły zębów, i wijący się na wszystkie strony, długi, wąski
język.
„To się
nazywa uśmiech od ucha do ucha.. Patrz i ucz się chłopcze..” powiedział Janson
zerkając w moją stronę.
Zignorowałem
go, jednocześnie skanując Skupieniem okolicę.
„Musimy
dostać się do tej jaskini.. Już!” powiedziałem, czując, że zaraz rozpęta się tu
piekło.
„Oren nie
wdawaj się w walkę. Biegnij!!” krzyknąłem.
KkkkkrrrraaaaaawwwiiIIIII!!!!!!!! Głośny skrzek wydostał się z
gardła najbliższej bestii.
Pozostałe
natychmiast mu zawtórowały, po czym wszystkie na raz rzuciły się w naszą stronę.
Biegłem
przodem, starając się je ominąć, Oren tuż za mną, a Janson ubezpieczał nas z
tyłu.
Pierwszy
potwór opadł rękami na ziemię i popędził w naszą stronę. Był niesamowicie
szybki, w sekundę zmniejszył dystans do zera.
Ciąłem
mieczem na ukos, nie dając mu szans na unik. Zniknął w chmurze szarego pyłu,
ale dwa następne były tuż tuż..
„Pędem! Do
środka!” krzyknąłem, po czym dwoma szybkimi cięciami pozbawiłem następnego
potwora ręki i głowy.
Zanim zwalił
się na ziemię, ja już parowałem atak następnego.
Sekundę
później, z tyłu dobiegł mnie kolejny głośny skrzek, zakończony cichym Puff! Gdy Janson rozpłatał napastnika na
poły.
Wciąż w
walce, poświęciłem ułamek sekundy na przeskanowanie jak największego obszaru, i
ze zgrozą stwierdziłem, że te bydlaki były dosłownie wszędzie.
Nie mieliśmy
czasu na zabawy z wybuchowymi paczkami, czy jakimiś taktykami rodem z książek.
Do jaskini
wciąż mieliśmy około dwudziestu metrów, ale odgradzała nas od niej spora grupa
potworów. Na domiar złego, pojawiły się również Iglaste Króliki i znów kilka
Zabójczych Mrówek..
Trzeba było
zmienić trasę.
„Oren! Pod
kryształy! Janson Pilnuj go!”
„A ty?!”
„Będę was
ubezpieczał!”
Zingg! Zang!! Błyskawiczne dwa cięcia, i potwór
pozbawiony nogi i połowy głowy tarzał się po ziemi w konwulsjach.
Były coraz
bliżej, nadchodziły ze wszystkich stron…
„Daj
miksturę! Pilnuj żeby nie przelazły górą!” krzyknąłem do Jansona wyciągając
rękę.
Błyskawicznie
podał mi miksturę many, po czym odwrócił się plecami do mnie, i z mieczem
gotowym do cięcia, zaczął obserwować
skupisko kryształów pod którym przycupnął Oren.
Wybiłem
kciukiem korek, po czym wypiłem całą, jednym haustem.
Wiedziałem,
że przez około piętnaście sekund, mikstura będzie mi odnawiać więcej many niż
zużyję, więc odpaliłem Skupienie na maksymalny obszar.
Potwory
nadchodziły ze wszystkich stron.
Solidnym
kopnięciem odesłałem Iglastego Królika,
wprost w grupkę ciasno upakowanych wrogów. Musiał przypadkiem trafić swoim
zatrutym rogiem jakiegoś potwora, bo nawet z tej odległości dało się słyszeć Puffnięcie .
„Strzał za
trzy punkty..” usłyszałem za plecami..
„Pomyliłeś
dyscypliny..” odparłem.
Niby nic,
ale ta krótka wymiana żartów, uzmysłowiła mi coś niezmiernie ważnego.
Wciąż
żyjemy. Jesteśmy cali i mamy szansę.
To tylko wielka
grupa potworów.
Oren grzebał
w plecaku za miksturami, Janson osłaniał tyły i co chwilę odsyłał w niebyt
kolejnego potwora, któremu udało się przeleźć ponad kryształami..
A Ja..
Przy pełnym Skupieniu, świat jakby zwolnił.
Widziałem
aury towarzyszy za plecami, i mnóstwo otaczających nas czerwonych punktów..
Nie.
Nie dam nam
tutaj zginąć.
Mam tyle do
zrobienia..
Orki w
wiosce, i oczy Allany, wręcz proszące, bym nie dopuścił by zdarzyło się to raz
jeszcze..
Zbiorowisko
szkieletów pod Dirthall..
Nieznajoma.
Jej postać przyćmiła
moje złe wspomnienia..
Jej
kształty.. gładkie uda.. śliczne piersi i te smutne oczy..
Muszę ją
jeszcze raz zobaczyć.
Muszę.
Choćby po
to, żeby przeprosić za podglądanie..
Jednak moja
gorsza strona znów wzięła górę.
Muszę znów
ją zobaczyć, jej twarz, jej oczy.. jej.. MUSZĘ
SIĘ DOWIEDZIEĆ JAK MA NA IMIĘ I ŻADEN DURNY POTWÓR MNIE PRZED TYM NIE POWSTRZYMA!!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRRRRRRRRRRRRRRRGGGGGGGGHHH!!!!!!!
Ryk
wściekłości wyrwał mi się z gardła, a wzrok przesłoniła czerwona mgła.
Wyszarpnąłem
Spark z pochwy i rzuciłem się naprzód.
Zamknąłem
oczy, odcinając część bodźców, dzięki czemu mogłem skupić się na tym co ważne.
Nie dbałem o
otoczenie.
Jedyne
przeszkody w okolicy – świecące kryształy, również emitowały słaby poblask
magicznej otoczki, więc nie obawiałem się że na nie przypadkiem wpadnę.
Zresztą, nawet gdyby.. W tej chwili nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Potwory
ukryte w wysokiej trawie nie były by widoczne dla oczu.
Jednak Skupienie dokładnie mówiło mi gdzie są
te ich małe, drżące kryształki..
Zzzing! - Puff!!
Slam! Gekkk!!
GGGwwwuuuooo!! .. mmmmm
uuuunnnn…. Puff..
W przypływie
emocji, ciąłem, dźgałem, i kopałem wszystko, co tylko nawinęło mi się pod rękę.
Nie wiem ile
to trwało, ale po następnej miksturze many, ilość potworów zaczęła się zmniejszać.
Musiałem
odbiegać coraz dalej i dalej, żeby odesłać w niebyt kolejną mrówkę, żabę, czy nietypowego
człekokształta..
Po jakimś
czasie okolica była pusta.
Stałem
pośrodku, pomiędzy jaskinią i świecącymi kryształami, dysząc ze zmęczenia , a
po obu mieczach sączyła się krew.
Moja krew.
Miejsca,
których nie okrywał pancerz, były mocno pokancerowane.
Jeden z
potworów złapał mnie przypadkiem za naramiennik, i zanim go zniknąłem, zdołał
przegryźć paski i go oderwać, więc moja lewa ręka teraz .. trochę.. spływała
krwią..
Rozglądam
się dookoła, skanuję Skupieniem..
Pusto.
Nie ma nic.
Żadnych
potworów.
Nic.
„O… ja…
pier.. dzie.. le… Już nigdy nie zrobię z tobą sparingu. Ani nie proś..” usłyszałem za plecami głos
Jansona.
Odwróciłem
się w ich stronę, zdziwiony ich reakcją.
Oren klęczał
nad plecakiem z fiolkami w dłoniach, a jego dolna szczęka zwisała bezwładnie.
Janson
obserwował mnie w szoku, i nie był w stanie wykrztusić nic więcej.
Wokół nas
walały się szczątki potworów.
Sięgnąłem po
miksturę leczniczą, i po chwili, rany zaczęły się zasklepiać.
Wytarłem oba
miecze i schowałem je do pochew.
„To może
posprzątajcie? Czy mam wszystko sam robić?” powiedziałem z udawaną złością.
„A niech
cię.. Hehh…” powiedział Janson, klepiąc mnie po ramieniu, gdy przechodził obok.
Oren starał
się trzymać z dala ode mnie.
Chwilę nam
zajęło pakowanie wszystkich kryształów i dropów.
Zanieśliśmy worek
pod wejście, po czym wróciliśmy do jaskini.
„Wchodzimy,
czy sprawdzamy poziom?” Spytałem, mając na uwadze, że nie przeszukaliśmy
jeszcze całej jaskini..
„Wchodzimy.
Cokolwiek tu było – już nie żyje..” odparł kowal.
W sumie
racja..
Jak daleko
by nie sięgnąć Skupieniem, nie dałem
rady wyczuć ani cienia aury…
A ta grota… Byłem
pewien, że to zejście niżej.
Nie przez
przypadek ta jaskinia była tak pilnie strzeżona..
Z jednej
strony, wabiła swoja oczywistością, z drugiej – otoczona dla obrony, przez
niezliczone zastępy potworów.
Spojrzeliśmy
po sobie.
Oren, wciąż
starał się unikać mojego wzroku. Wydawał się być.. onieśmielony…
„Co się
dzieje?” spytałem.
„Nic.. ja
tylko…”
„Wystraszyłeś
go tym atakiem szału..” wyjaśnił Janson
„Szału?
Jakiego szału?!” spytałem zdziwiony.
„No..
wiesz.. jak ryknąłeś dziko i rzuciłeś się naprzód, to nawet potwory zaczęły
przed tobą uciekać…” powiedział Janson niepewnym głosem.
„Hę?”
„Gdyby tu
był jakiś bard, to jego pieśń miała by tytuł: Rzeźnia na siódmym.. czy coś w tym stylu..” odpowiedział z
uśmiechem.
„Heh..”
pokręciłem głową z politowaniem, i zebrałem się w drogę.
„Trzeba iść
dalej.. Nie ma się nad czym rozczulać..” powiedziałem.
„Jesteś
pewien? Kto wie co tam jest? Tych.. potworów.. nigdy wcześniej nie widziałem ..
Tyle nietypowców.. Nie niepokoi cię to?” spytał Janson.
„Spytamy
Iwana.. Może kiedyś słyszał.. Ale to i tak nie istotne. Daliśmy radę..”
odparłem.
„Pomyśl..
Nawet jeśli zawrócimy – problem pozostanie. I tak będziemy musieli tu wrócić,
żeby go rozwiązać.” Dodałem.
„Ale wtedy
będziemy mieli Iwana..” powiedział Janson.
Wyglądało na
to, że zaczyna powoli tracić pewność siebie. Im więcej czasu upływało od walki,
tym mocniej docierał do nas ogrom tego poziomu i skala bitwy.
Sam, choć
zgrywałem twardziela, nie mogłem uwierzyć w to, czego dokonałem.
Dość spory
worek kryształów i dropów, świadczył o wielkiej ilości potworów. Samych
kryształów było ponad pięćdziesiąt.. Do tego kilkanaście unikatowych dropów, i
bliżej nieokreślona liczba tych potworów, których kryształy rozpadły się po
trafieniu.
Oczywiście
nie pokonałem wszystkich własnoręcznie..
Duża liczba
potworów przeskakiwała ponad kryształami, i starała się zajść nas z boków.. Wprost
pod ostrze Jansona.
Świetnie się
spisał. Szalał ze swoją kataną, a im więcej potworów pokonał, tym łatwiej i
płynniej szło mu z następnymi. Jakby w miarę walki wracała mu pamięć czasów
minionych, gdy ze swoją familią przemierzał piętra Dungeonu.
„Jeśli
chodzi o mnie, to wystarczy mi, że mam ciebie za plecami. Z takim wsparciem,
nie boję się zejść niżej.” Odparłem.
Owszem,
chciałem podnieść go na duchu, jednak była jeszcze jedna sprawa..
„Loch się
pogłębia.. Zmienia.. Staje się coraz groźniejszy. Kto wie, co tu będzie, gdy
wrócimy. Musimy to zakończyć jak najszybciej, bo za kilka tygodni może tu być
coś, z czym nawet z Iwanem już nie damy sobie rady.” Powiedziałem.
„Myślisz że
damy radę teraz?” spytał Janson.
„Ile mamy
mikstur?” spytałem Orena.
„Mam sześć
zdrowia i dwie many.. nie licząc waszych..” odparł niepewnym głosem.
„Więc damy
radę.” Odparłem.
„No, i to
właśnie chciałem usłyszeć.” Powiedział Janson, i z uśmiechem klepnął mnie w
ramię.
Jego
nastawienie kompletnie się zmieniło. Aż otwarłem usta ze zdziwienia.
„Wybacz..
Musiałem sprawdzić, czy to zwykłe szaleństwo, czy rozsądna determinacja tobą
kieruje..” powiedział.
„Po tym, co
przed chwilą pokazałeś, nie byłem pewien czy po prostu młodzieńcza krew nie
bierze w tobie góry..” dodał szturchając mnie łokciem.
„No! To
naprzód!” powiedział ponaglając Orena, i kompletnie ignorując moje płonące
czerwienią uszy.
Weszliśmy w
ciemny tunel.
Kręty
korytarz, oświetlany jedynie z rzadka płatami świecącego mchu, opadał pod
ostrym kątem, a woda sączyła się po spągu powodując, że każdy nieostrożny krok
mógł się skończyć kolejnym, niekontrolowanym ślizgiem.
Schodziliśmy
niżej, i niżej.. niżej…
W pewnym
momencie otwarła się przed nami kolejna, obszerna jaskinia.
Przyćmione,
zielonkawe światło rozjaśniało mrok wystarczająco, by dostrzegać zarysy
otoczenia, jednak nie na tyle, by precyzyjnie rozróżniać szczegóły. Tu i ówdzie
kilka niezbyt szerokich kolumn podpierało strop, a po dnie jaskini snuła się
ledwo wyczuwalna mgiełka.
Purpurowy
kryształ stał na środku, na niewielkim postumencie , i jaśniał jak wielka
latarnia.
Wyciągnąłem
rękę, powstrzymując towarzyszy.
Rozglądałem
się Skupieniem, ale nie widziałem nic, kompletnie nic niebezpiecznego.
„I co? To
tyle? Teraz wystarczy zwyczajnie go rozbić?” spytał Janson z niedowierzaniem
Podniosłem z
ziemi kamień, i rzuciłem.
Odbił się od
ziemi kilka razy, i zatrzymał tuż obok kryształu.
Nic się nie
stało.
Oren już
chciał pójść naprzód, ale Janson złapał go za plecak i cofnął w tył, niezbyt
delikatnie z resztą.
„Hej!!”
zaprotestował Oren.
„Może
uratowałem ci życie.. Kto wie?” powiedział Janson z powagą.
„Tu nic nie
ma .. Pusto. Nie widzicie?!” krzyknął Oren.
„Chodźmy i
rozwalmy to gówno puki jeszcze możemy!!” dodał, wymachując Wykałaczką.
„Uspokój się
Oren..” powiedziałem.
„Coś mi tu
śmierdzi..” dodałem po sekundzie.
„Ja tak
zawsze po fasolce..” powiedział na usprawiedliwienie Janson.
Wybuchliśmy
śmiechem.
Ale fakt –
faktem, coś było tu zdrowo nie tak.
Po tych
wszystkich potworach powyżej, kryształ zostałby zostawiony bez eskorty?
„Albo
osiągnął limit, i nic już nie ma, albo..”
„…trzyma w
zanadrzu coś naprawdę wrednego..” dokończył za mną Janson.
„Szukam, i
nie widzę nic.. kompletnie nic..” powiedziałem, relacjonując mu wynik mojego
skanu..
„Albo to coś
niewykrywalnego dla Skupienia, albo… Zwyczajnie.. Nic..” dokończyłem.
„Zostańcie
przy wejściu. Nie podoba mi się to, ale muszę iść tam sam..”
„Zapomnij że
puszczę cię tam samego.” Powiedział Janson.
„Brak ci
zręczności i jesteś wolniejszy. Jak coś wylezie znienacka, to możesz nie
zdążyć..” powiedziałem, bez ironii.
„Więc jak
nas coś dopadnie, to przy tobie mamy większe szanse..” zripostował, poprawiając
ochraniacze na przedramionach.
„No dobrze..
ale powoli, i ostrożnie. Bądźcie gotowi do ucieczki w każdej chwili..” powiedziałem.
Skinęli
głowami, i ścisnęli mocniej miecze w dłoniach.
Przeszliśmy
może jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów, i nic się nie stało. Żadnego
ataku. Nic.
Byliśmy może
w połowie drogi do kryształu, gdy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch.
Za nami, w
tunelu z którego przyszliśmy, pojawiła się jakaś postać. Po chwili następna.. i
następna.. Nawet w tym świetle widać
było, że to ludzie.
Nie potwory,
jak te powyżej, ale zwyczajni ludzie.
Grupka
sześciu mężczyzn zmierzała w naszą stronę.
Zerknąłem w stronę Orena.
Cały się
trząsł, nie mógł utrzymać miecza w ręce..
„Co się
dzieje.. Oren?” spytałem.
„Raul.. I
Zrofin.. Dulan.. To.. To oni…” szeptał, pokazując palcem istoty przed nami.
„Drużyna
Lansky`ego?” spytałem.
„Nie.. to ci
co zginęli..” powiedział drżącym głosem.
Sięgnąłem w
ich stronę Skupieniem..
„To
potwory.. Nie ludzie...” Powiedziałem wyciągając miecz.
„To oni..
poznaję.. Jak to się stało.. na bogów.. co im się stało?!” pytał, nie wierząc
własnym oczom Oren.
„Nie wiem,
ale to na pewno nie są ludzie.” Powiedziałem.
„Jesteś
pewien?” zapytał Janson.
„Przecież
widać że to zwykli ludzie.. chyba za dużo potworów ubiłeś, i wciąż jesteś
nabuzowany..” dodał.
„Przecież
widzę Skupieniem.. Odróżnię człowieka
od potwora..” szepnąłem w odpowiedzi.
Przeciwnicy
zbliżali się do nas niespiesznie, ale jednocześnie zaczęli rozbijać szyk, jakby
chcieli nas otoczyć.
Zerknąłem
znów w stronę Orena.
Cały się
trząsł, chyba nie mógłby stanąć do walki z przeciwnikami, którzy kiedyś byli
jego towarzyszami..
Jednak
najbardziej martwił mnie Janson.
Jego aura
zmieniła się, i wyraźnie dostrzegałem, że zaczyna zwracać się przeciwko mnie.
Cholerny kryształ, zaczął mieszać
mu w głowie..
pomyślałem.
Przeraziłem
się. Nagle okazało się, że mam do czynienia nie tylko z jakimiś nietypowymi
potworami, ale możliwe, że Janson też obróci się przeciwko mnie..
„Wycofujemy
się. Starajcie się obejść ich z lewej, w stronę wyjścia.” Zarządziłem.
Co prawda
była to trochę dłuższa droga, ale prowadziła z dala od kryształu.
Przez
sekundę rozważałem tez opcję szybkiego rajdu na kryształ, ale gdy byliśmy
zaabsorbowani zbliżającymi się postaciami – dosyć spora grupa mrówek i
człekokształtów wyłoniła się z ciemności i odcięła nam drogę do niego.
„Spokojnie
Blake.. Nic się nie dzieje, przecież możemy się z nimi dogadać..” odparł kowal.
„Oren, za
mnie. Pilnuj mi pleców..” powiedziałem cicho, odwracając się bokiem tak, by móc
obserwować i Jansona, i zmartwychwstałych
towarzyszy Orena.
Byli coraz
bliżej. Dało się dostrzec, że ich ciała zaczęły się już rozkładać, gdy Dungeon
przejął nad nimi kontrolę, bo nie dość że nosiły wyraźne ślady swojej
ostatniej, przegranej walki, to jeszcze
tu i ówdzie, mięso zaczynało odchodzić od kości..
Jednak
jakimś cudem poruszali się, i sprawiali wrażenie, jakby dopiero co obudzili się
w koszarach…
Skupienie pokazywało mi wyraźnie ich
źródło mocy..
W miejscu,
gdzie każdy człowiek ma serce, pulsował energią duży, magiczny kryształ…
„Janson..
Chodź z nami.. Ominiemy ich i przebijemy
się do wyjścia..” powiedziałem spokojnym głosem.
„Chyba ci
odwaliło Blake..” powiedział kowal.
„Tak ci się
spieszy wbić kolejny poziom, że będziesz nawet zabijać ludzi w lochach?!” dodał
z przekąsem.
„Przestań
durniu!! Dungeon miesza ci w głowie!! Musimy ratować nasze dupy i tyle!”
krzyknąłem w odpowiedzi.
AAAAAARRRRRGHHHH!!!!!! Ryknął kowal, i dobył miecza.
Rzucił się
na mnie z werwą, o jaką bym go wcześniej nie podejrzewał.
Z ledwością
odbiłem jego kilka pierwszych ataków, po czym odskoczyłem saltem w tył.
Zauważyłem,
że reszta przeciwników stanęła w miejscu, jakby obserwując naszą walkę.
Janson spiął
się do skoku. Ujął uniesioną katanę mocniej w obu dłoniach, i zagłębił stopy w
gruncie, szukając pewnego oparcia do startu.
Błysk!!
Zing! Zang!!! Zeng!!!!
Trzy krótkie
starcia naszych mieczy, i trzy, dość mocno krwawiące rany.. Tylko jedna była
Jansona.
Cihhh...
Zagryzłem zęby z bólu, i przygotowałem się na następna falę ataku.
To nie był
Janson jakiego znałem.
Jego ciosy
były potężniejsze nawet od Iwanowych, a szybkość i czas reakcji uległy
praktycznie podwojeniu!
Z ledwością
odparłem jego ataki, a i tak zdołał mnie dostać..
Nie miałem
szansy na inne rozwiązanie.
Skupienie
pokazywało mi jasno, i wyraźnie, że jego aura zmieniła status na definitywnie
wrogi.
W dodatku,
kryształ wymuszał na nim drastyczne przekraczanie limitów ciała, więc..
Albo ja go zabiję, albo kryształ
go wykończy..
pomyślałem.
Kolejne
kilka błyskawicznych ciosów, które- pomimo Skupienia
– z trudem odparłem.
Nie bez
strat..
Znów
krwawiłem z kilku nowych miejsc..
W dodatku
sytuacje pogorszył fakt, że potwory, które jakby zamarły w początkowej fazie
walki, teraz ożyły, i aktywnie włączyły się w ten makabryczny młyn..
Zzzzit!! Sssssink!!!! .. odgłosy wyciąganych broni
ostrzegły mnie, że taryfa ulgowa właśnie się skończyła..
Miałem swoją
szansę, a teraz.. mam wszystkich przeciw sobie.
Janson
blokuje mi drogę ucieczki, a byli towarzysze Orena oskrzydlają mnie z boków..
Gulp!! Ostatnie pół mikstury many, jakie
zostało mi w holsterze.
Cios! Garda! Odbicie i kopnięcie!
Pchnięcie.. Blok! „Cholera!” Cios!!
Blok!! Aaach! I znowu!! Tępe uderzenie i smak krwi w ustach. Wyskok w górę i salto..
Szlag… Nie mam się od czego
odbić… Szlaaaaaagggg!!!!
Nie skacz jak pasikonik, bo to,
choć efektowne – jest nie efektywne…”
Przestroga
Jansona znów rozjaśniała mi w umyśle, jakby chciała powiedzieć: A nie mówiłem?
Świat jakby
zwolnił.
Widzę, że
Janson czeka na mnie z kataną gotową do cięcia.
Nie mogę
zrobić nic…
Nie będzie
czekał aż wyląduję..
Widzę..
Czuję.. Wiem co chce zrobić…
Nie będzie
starał się mnie zabić.
Jeszcze
zanim dosięgnę ziemi..
Zwyczajnie..
Obetnie mi
nogi….
Zzzziiiinng!!!
Ssslak!!
Doom.
…***…
Słońce
niedawno przekroczyło najwyższy punkt swojej drogi.
Lekki wiatr
szumiał w gałęziach drzew, a ptaki, zajęte swoimi sprawami uwijały się jak szalone.
Darren i
Mabbet siedzieli na werandzie . Mabbet wyglądała jakby spała, wygodnie
wyciągnięta w swoim fotelu, jednak jej wysoko podniesione uszy świadczyły o
tym, że z wielką uwagą nasłuchiwała.
W pewnej chwili
otwarła szeroko oczy.
„Już są..”
powiedziała Mabbet.
Wstali i
zeszli na dół.
Po chwili na
skraju polany zamajaczyła sylwetka Cerbera.
Biegł
spokojnie, co chwila stając, i oglądając się za siebie.
Po chwili, z
cienia wyłonił się koń.
Widać było, że
jest niezwykle wyczerpany, to przyspieszał, to zwalniał jadąc czasem stępa,
czasem starając się kłusować. Jednak coraz bardziej powłóczył nogami, i
kilkakrotnie potknął się na równej ścieżce.
Mimo to, parł
wciąż do przodu, jakby za wszelką cenę starał się dosięgnąć celu.
Jeździec
siedzący w siodle był równie wyczerpany co koń. Kiwał się w siodle, a
kilkakrotnie o mało się z niego nie zsunął. Szeroki płaszcz z kapturem który go okrywał,
nosił ślady długiej, i trudnej drogi.
Dół płaszcza pokrywało zaschnięte błoto i krew, a jego poły były
podziurawione i poszarpane, gdzieniegdzie wciąż tkwiły drobne gałązki, które
wbiły się podczas przedzierania przez krzaki.
Nie było
widać twarzy jeźdźca, bo przed sobą, kurczowo ściskał jakiś duży pakunek.
Koń
zatrzymał się w końcu jakieś piętnaście metrów od domku.
Darren
podbiegł co sił w nogach, by pomóc zsiąść podróżnikowi, jednak ten, tylko
pochylił się w siodle, i z cholewy buta wyjął wąski nóż.
Po chwili
sięgnął ostrzem pod kaptur, i przeciął węzeł wiążący końce derki, jaką owinięty
był trzymany przez niego pakunek.
Darren wyciągnął ręce, by go złapać, i po
sekundzie już trzymał go w ramionach.
„Ratuj..
Proszę..” szepnął jeździec, i zaczął osuwać się na ziemię.
Darren bez
słowa odwrócił się i pobiegł z zawiniątkiem do windy, gdzie czekała Mabbet.
Za sobą
usłyszał odgłos ciała upadającego na ziemię.
„Co z nim?”
spytała.
„Przeżyje.
Zajmę się nim za chwilę, teraz musimy..”
„O bogowie…”
szepnęła ze zgrozą Mabbet.
Z pomiędzy
fałd materiału, wysunęła się, poraniona, ociekająca krwią ręka.
CDN.
milosc od pierwszego wejrzenia niczym w Panu Tadeuszu:) bohater ma podane na tacy (przez przypadek, aczkolwiek zanim zaslonil oczy dziewczyna juz go urzekla).
OdpowiedzUsuńPrzypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie
Stała młoda dziewczyna… Białe jej ubranie
Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,
Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.
W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,
W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana:
Więc choć świadka nie miała, założyła ręce
Na piersiach, przydawając zasłony sukience.
Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe
Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,
Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku
Świecił się jak korona na świętych obrazku.
Twarzy nie było widać; zwrócona na pole
Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;
Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,
Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie,
I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,
I po desce opartej o ścianę komnaty…
Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca,
Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.
Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła:
Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła
Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.
Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,
Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną.
Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,
Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił
I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,
Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;
Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było.
Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło
Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć
To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.
Tymczasem na folwarku nie uszło baczności"